Jak Wytresować Smoka Wiki
Jak Wytresować Smoka Wiki
(Wpis na blogu utworzony lub zaktualizowany.)
(Wpis na blogu utworzony lub zaktualizowany.)
Linia 83: Linia 83:
 
Coś leciał jakieś 5 minut, chociaż musiał przelecieć około 5000 kilometrów. Leciał szybko. Ukryty wśród chmur z rozłożoną drugą parą skrzydeł mkną przed siebie. Nie leciał pełną prędkością, chciał zostawić sobie trochę czasu na obmyślenie panu. „Nie mogę tak po prostu tam przylecieć.” Myślał „Muszę stać się niewidzialny.” Coś nie lubił być niewidzialny, czuł się wtedy nieswojo. Nie miał jednak wyjścia.
 
Coś leciał jakieś 5 minut, chociaż musiał przelecieć około 5000 kilometrów. Leciał szybko. Ukryty wśród chmur z rozłożoną drugą parą skrzydeł mkną przed siebie. Nie leciał pełną prędkością, chciał zostawić sobie trochę czasu na obmyślenie panu. „Nie mogę tak po prostu tam przylecieć.” Myślał „Muszę stać się niewidzialny.” Coś nie lubił być niewidzialny, czuł się wtedy nieswojo. Nie miał jednak wyjścia.
   
Doleciał wreszcie. Stał się niewidzialny i zaczął krążyć nad osadą. Nie mógł nic wypatrzeć. Którego by nie porwał z ciągnął by na siebie uwagę innych. Postanowił więc przeszukać skałki rozrzucone na morzu. Wreszcie wypatrzył łucznika gdzieś na uboczu. Podleciał do niego od tyłu i porwał w powietrze. Tylnymi łapami ściągną mu broń. Nie przewidział jednak, że łucznik ma ukryty róg, którym zatrąbił na alarm. Niewidzialność na nic mu się zdała gdy widać było wikinga, którego trzymał. Chciał ominąć wyspę, ale Orakowie wypłynęli już na Ocean. Ich statki były znane ze swojej szybkości. Nie mogłyby dogonić Cosia gdyby nie miał obciążenia. Wiking, którego niósł był niezwykle masywny i warzył 250 kilogramów. Coś, warzył 850 kilo. To prawie 3 i pół razy więcej niż wiking. Nie żeby mu to przeszkadzało, ale wiking miotał się ostro. Gonili ich. Strzelali w nich z kusz i rzucali w nich żelaznymi siatkami na smoki. Coś robił uniki, ale miotający się wiking strasznie mu przeszkadzał. W końcu nie wytrzymał. Puścił na prawe górne skrzydło plazmę wzbogaconą o pioruny, żeby od razu wszystkich załatwić i pokierował ją jego końcem w sam środek oddziału w zasadzie oddzialiku złożonego z trzech statków. Wszyscy spłonęli. Coś wyrwał mu róg i wbił pazur w kark. Myślał, że to już koniec kłopotów. Mylił się. Nie doleciał do połowy drogi i napadł go Wiloribus. Wielki morski potwór zabijający smoki bez wahania i bez zastanowienia. Złapał za nogę Oraka i chciał go wyrwać ze szponów smoka. Coś jednak nie chciał puścić, tak się szarpał, że zwichną sobie lewe skrzydło. Nie był w stanie dalej walczyć nagle uwolnił się od trzymającego go w miejscu potwora. Głowa wikinga oderwała się od reszty ciała. Oswobodzony smok wzbił się na tyle szybko na ile pozwalało mu bolące skrzydło. W łapach miał już tylko głowę. „No trudno, musi wystarczyć.” Myślał. Stracił wysokość. Zobaczył pod sobą wysepkę. Była to wysepka, która leżała na samym środku Oceanu. Od tej wysepki nazwano go Centralnym. Przysiadł na niej wyczerpany i szybko zasnął.
+
Doleciał wreszcie. Stał się niewidzialny i zaczął krążyć nad osadą. Nie mógł nic wypatrzeć. Którego by nie porwał z ciągnął by na siebie uwagę innych. Postanowił więc przeszukać skałki rozrzucone na morzu. Wreszcie wypatrzył łucznika gdzieś na uboczu. Podleciał do niego od tyłu i porwał w powietrze. Tylnymi łapami ściągną mu broń. Nie przewidział jednak, że łucznik ma ukryty róg, którym zatrąbił na alarm. Niewidzialność na nic mu się zdała gdy widać było wikinga, którego trzymał. Chciał ominąć wyspę, ale Orakowie wypłynęli już na Ocean. Ich statki były znane ze swojej szybkości. Nie mogłyby dogonić Cosia gdyby nie miał obciążenia. Wiking, którego niósł był niezwykle masywny i warzył 250 kilogramów. Coś, warzył 600 kilo. To prawie 2 i pół razy więcej niż wiking. Nie żeby mu to przeszkadzało, ale wiking miotał się ostro. Gonili ich. Strzelali w nich z kusz i rzucali w nich żelaznymi siatkami na smoki. Coś robił uniki, ale miotający się wiking strasznie mu przeszkadzał. W końcu nie wytrzymał. Puścił na prawe górne skrzydło plazmę wzbogaconą o pioruny, żeby od razu wszystkich załatwić i pokierował ją jego końcem w sam środek oddziału w zasadzie oddzialiku złożonego z trzech statków. Wszyscy spłonęli. Coś wyrwał mu róg i wbił pazur w kark. Myślał, że to już koniec kłopotów. Mylił się. Nie doleciał do połowy drogi i napadł go Wiloribus. Wielki morski potwór zabijający smoki bez wahania i bez zastanowienia. Złapał za nogę Oraka i chciał go wyrwać ze szponów smoka. Coś jednak nie chciał puścić, tak się szarpał, że zwichną sobie lewe skrzydło. Nie był w stanie dalej walczyć nagle uwolnił się od trzymającego go w miejscu potwora. Głowa wikinga oderwała się od reszty ciała. Oswobodzony smok wzbił się na tyle szybko na ile pozwalało mu bolące skrzydło. W łapach miał już tylko głowę. „No trudno, musi wystarczyć.” Myślał. Stracił wysokość. Zobaczył pod sobą wysepkę. Była to wysepka, która leżała na samym środku Oceanu. Od tej wysepki nazwano go Centralnym. Przysiadł na niej wyczerpany i szybko zasnął.
 
[[Kategoria:Wpisy na blogach]]
 
[[Kategoria:Wpisy na blogach]]
 
[[Kategoria:Opowiadania]]
 
[[Kategoria:Opowiadania]]

Wersja z 15:38, 12 sty 2015

BIAŁE COŚ

Nexty w niedzielę

Biała furia

















Wstęp

To nie jest zwykła historia. Ta historia nie jest o miłości i nie specjalnie o przyjaźni. Jest to historia o małym smoku, który urodził się inny.

Żyła sobie raz pewna zdrowo kopnięta smoczyca z gatunku Nocna Furia. Nazywała się Olivia. Jej ojcem był Zmiennoskrzydły, a dziadkiem Wandersmok, na którego jakaś ludzka wiedźma rzuciła urok. Związała się ona z równie kopniętym Stormcutterem o imieniu Ralf, którego matka w niewiadomy sposób związała się z Oszołomostrachem. Był więc prawie cały biały.

Mieszkali w północnej kolonii smoków na Oceanie Centralnym. Nie smoków, które wykazują jakieś specjalne zdolności, zwyczajnych niezbyt mądrych smoków źle reagujących na odmienność choćby gatunkową. Od kiedy jajo Olivii się wykluło nikt jej nie odwiedzał.

Z jajka wykluł się mały śnieżno biały smok. Wyglądał jak Nocna Furia. Miał wysuwane zęby i podwójne płytki na grzbiecie. Miał też jednak podwójne skrzydła i dodatkową lotkę jak Stormcutter, ale o wiele wiele mniejszą. Gdyby tego było mało to małe smoczątko doskonale władało piorunami i potrafiło znikać jak Zmiennoskrzydły. Smok ten nie był głupi jak jego rodzice, przeciwnie był mądrzejszy niż jakakolwiek istota na ziemi w tamtych czasach! Pewnie myślicie, że to wybryk natury. Mylicie się, była to pierwsza od tysiąca lat Biała Furia, którą już dawno uznano za wymarłą i mówiono, że to mit(Jeśli ktoś wiedział co to mit).

Wyobraźcie sobie przerażenie smoków! Oprócz matki i ojca, którzy byli na to za głupi. Nie potrafili nawet nadać mu imienia, więc inne smoki wołały na niego „Coś”.

Coś nie miał łatwego życia. Wszyscy trzymali się od niego z daleka. Tylko nastolatki wyśmiewały się z niego, gdy w pobliżu nie było dorosłych. Coś miał jednak zajęcie któremu oddawał się codziennie. Było to latanie. Kiedy latał zapominał o wszystkich smutkach. Wykonywał rozmaite akrobacje ot tak dla przyjemności. Niektóre smoki podziwiały z zachwytem te podniebne harce, ale trzymały się z daleka, bały się go bowiem i wolały nie zbliżać.

Łucznik

Pewnego razu, kiedy Coś miał 3 lata i spacerował dumnie po klifie, podleciały do niego 4 pięcioletnie Stormcuttery.

-Hej pokrako nie jesteś alfą żeby mieć powód do takiej dumy. - wrednie uśmiechną się pierwszy.

-Właśnie może głupie stare smoki boją się ciebie i schodzą ci z drogi, ale my nie zamierzamy się ciebie bać. Nas boją się wszystkie młodsze smoki. - rykną drugi

-Tak! He he. - zaśmiał się trzeci.

-Ja się was nie boję i wy też nie musicie się mnie bać. - odparł lekko Coś. -Nawet nie chcę żebyście się mnie bali. – dodał.

-Nie martw się nie będziemy. - warkną niezbyt przyjaźnie lecz nie wrogo trzeci.

-Tak, chcemy żebyś dołączył do naszego klanu. Jeśli do nas dołączysz zyskasz uznanie wszystkich Stormcutterów. - szyderczo zachichotał pierwszy.

Coś nie wiedział co robić. Bardzo chciał mieć przyjaciół, ale wiedział, że ta czwórka terroryzuje wszystkie smoki poniżej swojego wieku bez względu na gatunek. Postanowił się jednak zgodzić.

-Dobrze dołączę do was. - westchną.

-Najpierw musisz przynieść nam kusznika Oraków. - powiedział z wyższością czwarty wychodząc zza reszty.

Był to Brzytwa, przywódca stworzonego przez siebie klanu, do którego należał on i trzech jego przygłupich kolegów.

-Chyba, że się boisz.

Coś zawahał się. Wiedział, że Orakowie są niebezpieczni dla smoków, wiedział też, że jeśli się teraz wycofa rzucą się na niego wszystkie smoki z kolonii. Stwierdziły by one, że Coś trzymał ich w szachu przez strach, a okazał się tchórzem.

-Zgoda. - odparł niechętnie lecz dumnie.

Nie miał wyjścia, poleciał na południe, na drugi koniec Oceanu Centralnego do plemienia Oraków.

Zadanie wyznaczone przez Stormcuttery było niemożliwe do wykonania. Orakowie bowiem słynęli z tego, że w ich plemieniu byli tylko ci, którzy zabili Nocną Furię. Najstraszniejsze było to, że do plemienia Oraków należało kilka tysięcy wikingów, a niektórzy mieli na koncie kilka, a nawet kilkadziesiąt Nocnych Furii.

Coś leciał jakieś 5 minut, chociaż musiał przelecieć około 5000 kilometrów. Leciał szybko. Ukryty wśród chmur z rozłożoną drugą parą skrzydeł mkną przed siebie. Nie leciał pełną prędkością, chciał zostawić sobie trochę czasu na obmyślenie panu. „Nie mogę tak po prostu tam przylecieć.” Myślał „Muszę stać się niewidzialny.” Coś nie lubił być niewidzialny, czuł się wtedy nieswojo. Nie miał jednak wyjścia.

Doleciał wreszcie. Stał się niewidzialny i zaczął krążyć nad osadą. Nie mógł nic wypatrzeć. Którego by nie porwał z ciągnął by na siebie uwagę innych. Postanowił więc przeszukać skałki rozrzucone na morzu. Wreszcie wypatrzył łucznika gdzieś na uboczu. Podleciał do niego od tyłu i porwał w powietrze. Tylnymi łapami ściągną mu broń. Nie przewidział jednak, że łucznik ma ukryty róg, którym zatrąbił na alarm. Niewidzialność na nic mu się zdała gdy widać było wikinga, którego trzymał. Chciał ominąć wyspę, ale Orakowie wypłynęli już na Ocean. Ich statki były znane ze swojej szybkości. Nie mogłyby dogonić Cosia gdyby nie miał obciążenia. Wiking, którego niósł był niezwykle masywny i warzył 250 kilogramów. Coś, warzył 600 kilo. To prawie 2 i pół razy więcej niż wiking. Nie żeby mu to przeszkadzało, ale wiking miotał się ostro. Gonili ich. Strzelali w nich z kusz i rzucali w nich żelaznymi siatkami na smoki. Coś robił uniki, ale miotający się wiking strasznie mu przeszkadzał. W końcu nie wytrzymał. Puścił na prawe górne skrzydło plazmę wzbogaconą o pioruny, żeby od razu wszystkich załatwić i pokierował ją jego końcem w sam środek oddziału w zasadzie oddzialiku złożonego z trzech statków. Wszyscy spłonęli. Coś wyrwał mu róg i wbił pazur w kark. Myślał, że to już koniec kłopotów. Mylił się. Nie doleciał do połowy drogi i napadł go Wiloribus. Wielki morski potwór zabijający smoki bez wahania i bez zastanowienia. Złapał za nogę Oraka i chciał go wyrwać ze szponów smoka. Coś jednak nie chciał puścić, tak się szarpał, że zwichną sobie lewe skrzydło. Nie był w stanie dalej walczyć nagle uwolnił się od trzymającego go w miejscu potwora. Głowa wikinga oderwała się od reszty ciała. Oswobodzony smok wzbił się na tyle szybko na ile pozwalało mu bolące skrzydło. W łapach miał już tylko głowę. „No trudno, musi wystarczyć.” Myślał. Stracił wysokość. Zobaczył pod sobą wysepkę. Była to wysepka, która leżała na samym środku Oceanu. Od tej wysepki nazwano go Centralnym. Przysiadł na niej wyczerpany i szybko zasnął.