Jak Wytresować Smoka Wiki
Advertisement
Jak Wytresować Smoka Wiki

Plik:Pizap.jpg
Hejka smoczki, z tej strony AyumiMai!Jeśli by czegoś nie rozumieliście, proszę śmiało, piszcie, ja postaram się na nie odpowiedzieć. Oczywiście chodzi mi o komentarze o opowiadaniu, a nie, że wchodzę na Wikię, a tam pytanie, co to jest hemoglobina. :D Proszę także o wyrozumiałość, ponieważ jest to jak już, wspominałam mój pierwszy blog i dopiero się uczę. Będę wdzięczna za komentarze pełne uzasadnionej krytyki- co mogę zmienić w tym opowiadaniu.

 *** Kolejne rozdziały będą pojawiac się w poniedziałki! LUB WCZEŚNIEJ!!!***
                                                                                                                                         

​Prolog  

,,O ile to możliwe, bez wyrzekania się siebie bądź na dobrej stopie ze wszystkimi."

,,Wypowiadaj swoją prawdę jasno i spokojnie, wysłuchaj innych, nawet tępych i nieświadomych, oni też mają swoja opowieść."

,,Wykonaj swą pracę z sercem - jakakolwiek byłaby skromna, ją jedynie posiadasz w zmiennych kolejach losu."

,,Bądź ostrożny w interesach, na świecie bowiem pełno oszustwa."

,,Niech Ci to jednak nie zasłoni prawdziwej cnoty; wielu ludzi dąży do wzniosłych ideałów i wszędzie życie pełne jest heroizmu."

,,Przyjmij spokojnie co Ci lata doradzają z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości."

,,Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu."

,,Jesteś dzieckiem wszechświata nie mniej niż drzewa i gwiazdy, masz prawo być tutaj."

,,I czy to jest dla ciebie jasne, czy nie - wszechświat bez wątpienia jest na dobrej drodze."

,,Bądź pogodny. Dąż do szczęścia."

                                      

Od wielu pokoleń na całym świecie krążyła legenda, którą przekazywano z pokolenia na pokolenie. Dziś znamy ją jako opowiastkę, która przedstawiała losy dzielnego człowieka, który wraz ze swoim przyjacielem wyzwolą świat od tyranii smoków. Ta opowieść zmieniała się z biegiem czasu, każde z pokoleń dodawało od siebie coś innego. Przekształcali ją, żeby zaciekawić swoje pociechy, zmieniali, aby pamięć o niej zagasła. I udało im się. Nastąpiły takie czasy, że straciła ona swój pierwotny sens. Nikt nie wie jak, brzmiała jej dawna wersja oraz skąd pochodziła. Równie dobrze mogła być stworzona przez dzieci, które beztrosko hasały po łąkach, bawiąc się w wielkich wojowników. Może to tylko najzwyklejsza w świecie opowiastka, którą można pocieszyć, bądź rozbawić dzieci.

Jednakże ludzie lubią ją sobie przypisywać.  Mówią, że są wybrańcami losu i to oni nas wyzwolą! Oczywiście nie za darmo. A jakże! I tak jak zbawiciel pokazał się światu i dostał sakiewki pełne złota, tak jeszcze szybciej zniknął. Nie, nie po to, by walczyć, nie! Oni chyba się wszyscy znają osobiście, bo kończą tak samo, czyli bez złota, na plaży i całkiem upici. To chyba jakaś sekta. No nic, ale boję się, że gdy zjawi się ta prawdziwa osoba, nikt jej nie uwierzy. Wersją, która jest teraz znana i, którą wam przedstawiłam, nie jest prawdą. Ale skoro legendy mają ziarnko prawdy? Czy znajdzie się osobą, która znajdzie tę przeklęte leże i wytępi te potwory? Albo zrobi, coś, czego nikt się nie spodziewa? Kto to wie? Lecz strzeżcie się, bo on kiedyś nadejdzie, a będzie on z pewnością wielkim wikingiem, a z oczu będzie mu biła śmierć! Przynajmniej ja tak sądzę. Nigdy nic nie wiadomo, a los lubi płatać figle.


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Hej wszystkim, którzy postanowili odwiedzic mojego bloga! Jest on bardzo dla mnie ważny i mam nadzieję, że wam się podoba. Komentujcie :D Prolog jest napisany z perspektywy osoby żyjącej w tamtych czasach.

 Rozdział 1

W niewielkiej wiosce na krańcach świata, gdzie panują prawdziwe spartańskie warunki, wszystko ociepliło się za sprawą narodzin długo oczekiwanego potomka wodza. W godzinach wieczornych cała wioska zebrała się pod domem małżeństwa, oczekując na ich przyjście. Wszystkim udzielał się niesamowity nastrój, ludzie pili, tańczyli, śpiewali, a to wszystko za sprawą niewielkiego chłopca, który za chwilę ujrzy po raz pierwszy ten wielki świat.

Tymczasem w domu panował wielki chaos, Gothi razem z panią Hofferson próbowały odebrać poród, trwało to już ponad 2 godziny. Tymczasem Pyskacz próbował jakoś im pomóc, ale zdenerwowane kobiety tylko go pośpieszały, prosząc ciągle o inną rzecz, więc w końcu zrezygnowany Pyskacz skapitulował, co wywarło jeszcze większy krzyk ze strony kobiet. Przestraszony Gbur wziął wszystko, co miał pod ręką i przyniósł tempem ekspresowym kobietą, co wyglądało komicznie z jego drewnianą nogą. Gdy postawił wszystko, co miał w rękach przy niewiastach, odsuną się na bezpieczną odległość i pobiegł, nie reagując na krzyki białogłów. Zbiegł ze schodów i wykonał wtedy najszybszy sprint w jego życiu, zdruzgotany kowal rozpoczął poszukiwania Stoika. Nie trwało to zbyt długo, ponieważ dom był niewielki. Wódz siedział przy kominku kompletnie blady, zdenerwowany i trząsł się jakby, to on rodził, mamrotał coś niezrozumiałego o dziecku.

Pewnie błaga Thora o to by był to chłopiec- dumał kowal.

Pyskacz przez chwile stanął w miejscu i zastanawiał się, czy podejść do przyjaciela, bał się, że kolejna osoba naskoczy na niego za to, że nie pomaga przy porodzie. Po długim namyśle zdecydował, że lepiej się wycofać, odwrócił się i cichutko przeszedł kilka kroków, by bezpiecznie i niezauważalnie wyjść się z tego domu szaleńców. Już był przy drzwiach, już miał złapać za klamkę, ale...

-PYSKAAAACZ!! Gdzie ty złodupcu jeden dałeś te pieluchy!!!-ten krzyk był przepełniony taką złością i zdenerwowaniem, że kowala oblał zimny pot.

Wszystkie jego plany Thor trafił piorunem, a potem jeszcze raz, gdy zobaczył wpatrującego się w niego z wielkimi oczami Stoika.

-Pyskacz!! Co ty tu jaczy łbie robisz! Miałeś im pomagać, a nie szwendać się mi tu po domu! Won na górę ty jaczy łbie!!- krzyknął zdenerwowany Stoik.

Pyskacz wykonał drugi w życiu najszybszy sprint, w mgnieniu oka znajdował się przy kobietach, szukać tych przeklętych pieluch.

-Gdzie one są... Gdzie one są na Thora...- mamrotał jeszcze bardziej zdenerwowany kowal, z każdą sekundą wiedział, że zbliża się do niechybnej śmierci z rąk kobiet. Odwrócił się w ich stronę, Aurorę patrzyła na niego zabójczym spojrzeniem.

-Nie wiem! Nie pamiętam! - krzyknął, czując, że jego serce przyśpiesza. Nie wiedział co się dzieje, przecież wikingi nigdy się nie boją niczego, co prawda spojrzenie kobiet mówiło, że dla swojego dobra niech znajdzie tę pieluchy, albo niech zacznie szukać łodzi na swój pogrzeb. Wybrał pierwszą opcję, co jak co, ale wiedział, że z kobietami się nie zadziera, a już szczególnie z Aurorę Hofferson. Spuścił głowę. I wtedy je zauważył. Zbawienie jego — pieluchy leżały pod nogami Gothi i matki Astrid!

-Przecież ja z nimi oszaleje.- zanalizował Gbur.

-Macie je pod nogami wariatki!- powiedział, a jemu samemu zbierało się na płacz. Liczył, że teraz dadzą mu spokój, ale to był początek burzy, którą rozpętał nazywając je wariatkami.

-Jak śmiesz!! Ja mogę zapomnieć gdzie je położyłam!! Poza tym podłoga była zimna! A ty się na mnie drzesz jak jakiś opętany! Nie widzisz, że poród jest, powinna być cisza dla rodzącej! Widzisz, żebyśmy się darły!- powiedziała z podniesionym tonem blond włosa przyjaciółka Valki, odwracając się w stronę Pyskacza.

To był ten moment, moment, w którym Pyskacz postanowił się poddać. W tle słychać było straszny krzyk, który z pewnością wydała przyszła matką, i płacz..?

-Przecież ja z nimi zwariuje- powiedział, siadają na krześle i chwytając swoją twarz w dłonie.

-Pyskacz nie mazgaj się! Popatrz!- powiedziała spokojnie blond włosa niewiasta.

Kowal zabrał dłonie z twarzy i ze zdumieniem wpatrywał się dziecko trzymane w objęciach blondynki.

-Valka to chłopiec.-powiedziała Hofferson z uśmiechem.

-Pójdę po Stoika- wymamrotał mężczyzna i zbiegł na dół. Po chwili było słychać stukoty na dole.

-Aaa!- krzyknęła Valka próbując złapać oddech.

-Spokojnie Valka, spokojnie. Pamiętaj wdech, wydech, wdech...-powiedziała Aurorę, po chwili dodając.- Gothi czy wszystko z nią w porządku?

Po chwili szamanka zaczęła pisać swoim kijem na wysypany wcześniej piasku.

W tym czasie do pokoju, w którym odbył się cud narodzin, wparowało dwóch wikingów.

-PYSKAAAACZ!- Krzyknęła, lecz ciszej by nie przestraszyć dziecka.

-Stoję koło ciebie nie musisz się drzeć. -powiedział zirytowany kowal.

-O! Już tu jesteś, no dobrze tłumacz.-odpowiedziała blondynka uśmiechając się zwycięsko.

Pyskacz tylko przetarł czoło i już miał zacząć mówić, gdy...

-Długo będę czekać!- krzyknął Stoik, podchodzą do łóżka i biorąc Valkę w swe ramiona.

Krzyk był tak donośny, że przestraszył noworodka, który zaczął szlochać.

-Pyskacz! To wszystko przez ciebie!- krzyknęła blondynka z oczami ja ocean i próbowała uspokoić dziecko.

-Jak przez mnie?! Przecież to Stoik krzy..- w dokończeniu zdania przerwała mu szamanka, waląc go kijem w głowę. Pyskacz tylko zaklął pod nosem i zaczął tłumaczyć.

-Piszę, że to normalne po płocie.- szamanka kolejny raz uderzyła kowala swoją laską tylko tym razem mocniej.

-Au! Po porodzie! Porodzie! Nie płocie!- krzyknął Pyskacz, czuł, że dłużej z nimi nie pociągnie.

-Uff!- wypuściła powietrze blondynka, po czym zwróciła się do świeżo upieczonych rodziców-Jak go nazwiecie?

-Czkawka.- odpowiedziała Valka spoglądając na swojego syna, który usnął w objęciach Aurorę.

-Ładnie.- powiedziała blondynka, kładąc Czkawkę do rąk kobiety-Jak się czujesz kochana?- zapytała ciszej ze względu na śpiące dziecko.

-Teraz lepiej.- powiedziała zmęczona Valka, po chwili dodając- Jak u Astrid?

-Dobrze, powinna teraz spać.- powiedziała Aurorę, przytulając delikatnie brunetkę.

Dziękuje wam.- powiedziała zmęczona Valka.- Za wszystko.- dodała.

- Nie ma za co- oznajmiła blondynka- Ja, Gothi i Stoik z przyjemnością ci pomogliśmy.

-Ej! A ja to co?!- uniósł głos zdenerwowany Pyskacz, dziś w nim kłębiło się tyle emocji, że myślał, że zaraz wybuchnie, ale powstrzymał się ze względu na dziecko.

-Co ty? Co ty niby zrobiłeś?- powiedział pół żartem pół serio Aurorę Hofferson, po chwili dodając.- Jak chcesz się do czegoś przydać to posprzątaj piasek Gothi!- powiedziała, wskazując palcem na rozsypany piach, po którym wcześniej pisała szamanka.- Pośpiesz się lepiej, bo Valka musi odpocząć!- powiedziała ze zwycięskim uśmiechem Aurorę.- Dziękuje Gothi, możesz już iść Pyskacz przyniesie twój piasek do domu.- dodała.

Gothi posłała uśmiech kobietą, następnie skierowała się w stronę drzwi, przy okazji uderzając po raz ostatni Pyskacza w głowę.

-Auu! A to za co?!- powiedział z wyrzutem Pyskacz.

-Za to, że jeszcze tu sterczysz, zamiast zbierać ten piach!- wykrzyknęła mu w twarz z uśmiechem na ustach Aurorę.

-No dobra, dobra!- to powiedziawszy Pyskacz zaczął zbierać piach do skórzanego worka, to widząc Gothi wyszła z domu małżeństwa z uśmiechem na ustach, a ona często się nie uśmiecha.

-Kochanie ja i Aurora pójdziemy pokazać ludowi Czkawkę- powiedział całując swoją żonę w czoło, a następnie zabierając jej dziecko.

-A ja?!- zapytał Pyskacz z wyrzutem- Jak on mógł o mnie zapomnieć, rozumiem, że wszyscy są zdenerwowani, ale to już przesada.- pomyślał.

-Ty zbieraj ten przeklęty piach- powiedział żartobliwie Stoik, by następnie wyjść z pokoju, wzrok Gbura skierował się na blondynkę, która uśmiechała się szatańsko, następnie wybiegła z pokoju.

-Stoik! Miałam zamiar też to mu powiedzieć.- powiedziała Aurorę z głębi domu, chociaż Pyskacz jej nie widział to wiedział, że na jej twarzy maluję się uśmiech.

-Nic się nie zmienili, przez te wszystkie lata. Nic nie spoważnieli.- powiedział kowal z uśmiechem na ustach, na wspomnienie o nim i trójce jego przyjaciół, którzy wyruszali razem na przygody.-Nic.-dodał biorąc do ręki ostanie drobinki piasku.

Spojrzał na już śpiąca Valkę i wyszedł z domu małżeństwa, przy okazji załapując się na bufet, który przygotowała pani Jorgenson z okazji narodzin. Był on oczywiście dla całej wioski.

Gdy wchodził na wzgórze, prowadzące do domu szamanki, obrócił się w stronę wioski, pokrytej w kompletnej ciemności, jedyne światło dawało dziesiątki pochodni przy domu wodza.

- Więc jeszcze nie poszli- pomyślał kowal.

Spojrzał w na piękne nocne niebo, nad chatą wodza świeciła pierwsza gwiazdka, a na twarzy kowala pojawił się ledwo zauważalny uśmiech.

-To dobry znak.- to powiedziawszy odwrócił się, by kontynuować dalszą wędrówkę.

Nie zauważył, że gwiazdkę po chwili zakryły ciemne chmury. Świadczące tylko o jednym..

              "Czy gwiazdy świecą tylko po to, aby każdy mógł znaleźć swoją?

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Hej! Tak się prezentuję pierwszy rozdział! Mam nadzieje, że wam sie podoba! Komentujcie!!

PRZEPRASZAM NIE WIEM CO SIĘ DZIEJĘ Z TĄ CZCIĄNKĄ!!

Na potrzebę opowiadania mamę Astrid nazwałam Aurore!

 Podoba się wam postać Aurorę? Ja ją wręcz kocham <3''''' 

#TeamAurore

#TeamBiednyPyskacz

Rozdział 2

Narrator

-Valka! Valka! Schowaj się!- krzyczał Stoik wbiegając do pokoju, w którym spała niczego nieświadoma Valka. Był całkiem mokry, jego broda lepiła się do twarzy przez porywisty wiatr, a oczy lekko łzawiły. W rękach przy piersi przyciskał dziecko, które płakało, nie wiedziało co się dzieje, a niepokój Stoika, tylko pogarszał sprawę.

-Stoik? Co się dzieje?!- Valka przebudziwszy się, spojrzała z przerażenie na swojego męża.

Słyszała przerażone krzyki wikingów, płacz i nawoływanie o pomocy. Spojrzała znów na przerażonego Stoika- Co się dzieje?!- powtórzyła i pędem wstała z łóżka, by po chwili pojawić się koło męża.

Stoik jakby otrząsnął się z transu, spojrzał na Valkę i położył delikatnie dziecko w jej ramiona, które po chwili czując silne ramiona matki przestało płakać. Spojrzenie Stoika mówiło samo za siebie jest źle, bardzo źle.

-Szybko uciekaj do twierdzy! Okryj dobrze dziecko, nad całą osadą panuję straszny huragan, nawet gorzej to seria kataklizmów!-powiedział z podniesionym tonem by go dobrze słyszała, ponieważ na dworze panuję okropna pożoga.-Uciekaj do twierdzy szybko!- powtórzył, okrywając Valkę kocem.

-A ty?!! Nie pójdę bez ciebie, Stoik!- rzekła z przejęciem kobieta.

-Ja muszę pomóc ludziom, wielu wikingów zostało uwięzionych w domach! Pyskacz mi pomoże, nie bój się i biegnij prosto do twierdzy! Jasne?!- powiedział cały w nerwach Stoik.

-Ale...- Stoik nie pozwolił jej dokończyć.

-Żadnych, ale!- krzyknął.

Dobrze, ale uważaj na siebie!- rzekła ze łzami w oczach Valka.- Uważaj!- powtórzyła.

-Najdroższa..- powiedział rozemocjonowany wódz, przytulając żonę.- Biegnij..- dodał patrząc jej prosto w oczy, po chwili zbiegł ze schodów, i wybiegł na dwór kierując się w stronę pierwszego rozwalonego domu gdzie czekał już na niego Pyskacz. Wiatr był zbyt silny i co chwilę znosiło ich na przeciwną stronę, lecz nie poddawali się, nie mogli zostawić ludzi w potrzebie. Posłali sobie porozumiewawcze spojrzenie i rzucili się z pomocą uwięzionym.

Valka zaraz potem zbiegła po schodach, okrywając dziecko kocem.

Spokojnie, spokojnie- powtarzała sobie w duchu jak mantę.-Wszystko będzie dobrze.

Perspektywa Valki

Biegłam w kierunku drzwi, jednym stanowczym ruchem otworzyłam je i to, co zobaczyłam kompletnie mną wstrząsnęło.Domy znajdujące się obok stały w płomieniach, przez strzelające co pewien czas błyskawicę, był okropnie porywisty wiatr, przez który nie mogłam ruszyć nogą, by biec. Byłam sparaliżowana. Zobaczyłam połamane drzewa, zrujnowane domy, widziałam jak ludzie próbują uciec, lecz wiatr był zbyt silny, niektórych porwał w górę, dało się usłyszeć ich stłumiony krzyk. Była noc, więc moja widoczność byłaby bardzo ograniczona, gdyby nie przebłyski błyskawic na niebie. Ludzie trzymali się drzew, studni wszystkiego by tylko nie wznieść się w górę, lecz to nic nie dawało. Zaczęłam krzyczeć. Byłam przerażona. Spojrzałam w prawo gdzie doszła do mnie kolejna fala krzyku. Widziałam gwałtownie wirującą kolumnę powietrza. Próbowałam biec, by schronić się w katakumbach twierdzy, lecz wiatr był zbyt silny ciągle znosiło mnie w stronę tornada. Niebo było czarne, ewentualnie raz na jakiś czas widziałam ciemnoniebieskie. Błyskawice latały, każda w inną stronę, niektórzy stracili orientację w terenie i niewiedzą co z sobą zrobić. Schyliłam się by nie dostać w głowę belką drewna, która niczym liść latała na wietrze. Bałam się i to okropnie, lecz nie mogłam się poddać, trzymałam pod sercem Czkawkę to dodawało mi odwagi. 

Niesamowity wiatr, huragan, ogromny deszcz, grad wielkości grochu i błyskawicę Thorze za co- krzyczałam w duchu, po chwili dodając- Proszę oszczędź moje dziecko, błagam! Ono musi żyć, bezwzględu na wszystko!

Narrator

Nawałnice zrywały dachy, hałas spadającego gradu i deszczu był ogłuszający. Valka zmokła do ostatniej nitki, ale jej to nie przeszkadzało, bała się o dziecko. To ono było teraz najważniejsze. Kobieta już dochodziła do twierdzy, przy pomocy dwóch mężczyzn, którzy trzymali ją oraz jeszcze inną kobietę, starali się trzymać grupowo by wiatr nie spychał ich w stronę cyklonu. Zbliżali się do schodów prowadzący do zbawiennego pomieszczenia, którym była twierdza, była ona w fatalnym stanie, lecz to im nie przeszkadzało.

-Pójdziemy do katakumb!- krzyknął ledwie słyszalnie mężczyzna trzymający Valkę za ramię.

Wtedy gdy już myśleli, że wszystko będzie dobrze, że udało im się uciec od kataklizmu, wtedy gdy stawali kolejny ciężki krok po schodach. Nastąpiła ciemność, a potem oślepiająca jasność, by na koniec usłyszeć mrożący krew w żyłach wybuch. Valka i reszta wikingów odleciała kilka metrów w tył, a jej ciało opadło bezwładnie na ziemie. I wtedy wszystko ucichło, kataklizm jak szybko i niespodziewanie się pojawił to tak samo zniknął. Pozbawiając życia setek niewinnych ludzi, powodując trwałe uszkodzenia w psychice, zabierając członków rodziny i nadzieję na lepsze jutro. Pozostaję tylko walczyć by wszystko wróciło na dobrą drogę.

-Valka! Valka skarbie nic ci nie jest!? Halo?! Odezwij się... Proszę!- mówił, czując powstającą gule w gardle.-Valka...-dodał, zamykając załzawione oczy.

-Sto... Stoik- wymamrotała Valka po chwili otwierając powoli oczy.

-Ahh Valka już myślałem, że cię straciłem- powiedział z czułością przytulając kobietę.- Pyskacz -zwrócił się do przyjaciela- Zbierz ludzi, którzy nie odnieśli poważnych obrażeń i zajmijcie się rannymi.

Kowal tylko przytaknął i poszedł do reszty wikingów, którzy zajmowali się już rannymi.

-Stoik! Stoik!! Gdzie Czkawka! Nie.. Thorze! NIE!!- krzyczała zrozpaczona kobieta, próbując wyrwać się mężowi i biec, biec przed siebie z nadzieją, że znajdzie je żywe.

-Cii... cii...- uspokajał ją Stoik- Wszystko będzie dobrze..

-Valka!- krzyknęła podbiegająca do małżeństwa Aurorę, nastepnie przytuliła przyjaciółkę.

-Nie ma go, Aurorę!! NIE MA!- krzyczała, a po jej twarzy płynęły strużki gorzkich łez.- On żyję prawda?- powiedziała z nadzieją w głosie choć wiedziała, że to nie prawda.

Aurorę spojrzała w jej oczy tak samo zapłakane jak jej.

-Valka, tak.. Tak, tak bardzo mi przykro, kochana- powiedziała i spuściła wzrok, by kolejny raz spojrzeć w jej zapłakane oczy i powiedzieć- ,,Stracić naprawdę kogoś bliskiego to bardzo bolesna strata. To tak jakby uciąć smokowi skrzydła i kazać mu latać.“ - to powiedziawszy przytuliła przyjaciółkę.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Hej! Przychodzę do was dzisiaj z drugim rozdziałem! Mam nadzieję, że sie podoba ^^

Komentujcie!

W orginale zamiast smokowi jest ptaku.

#TeamBiednaValka :(

Rozdział 3

Biegliśmy najszybciej jak się da po schodach, lecz wiatr nie ułatwiał sprawy. Byłam przerażona, lecz nie mogłam tego okazywać ze względu na Czkawkę, odsunęłam go od piersi i patrzyłam na niego z jego wielkich zielonych oczy odczytałam strach, lecz nie płakał, był bardziej zszokowany.

-Spokojnie mały... Już jesteśmy — wyszeptałam, gdy jeden z mężczyzn podchodził do drzwi twierdzy, by następnie je otworzyć.

Teraz wszystko będzie dobrze, udało się — pomyślałam, a na mojej twarzy przemknął cień uśmiechu. 

A potem?

Światło, to pierwsze co ujrzałam, było jasno, a ja się bałam, następnie pojawił się ogłuszający grzmot. Otworzyłam szerzej oczy, lecz nic nie widziałam. Czułam jak moje ciało unosi się w górę, chciałam przytulić mocniej Czkawkę, lecz złapałam tylko powietrze. Wiatr ostatni raz potężnie zawiał, spychając mnie w bok. Upadłam. Dalej pamietam tylko ciemność...

Moje oczy były strasznie ciężkie, jakby ktoś postawił na nie kamienie, a do uszu dostawały się ciche szepty, lecz nic nie rozumiałam, czułam jakbym miała w uchu bańkę, która lada chwila pęknie. Wytężyłam słuch to Stoik coś do mnie mówił, lecz jego słowa rozmywały się w jeden nic nieznaczący bełkot. Czułam przypływającą fale ciepła, a następnie strach o moje dziecko, nie czułam nigdzie jego ciałka, nie słyszałam go, nie czułam jego obecności.

To strach- strach dał mi siłę, by otworzyć oczy i ujrzeć rozmazaną twarz Stoika, wszystko było takie rozmyte jakby bez barw. Strach o swoje dziecko.

-Sto... Stoik — wymamrotałam przecierając nerwowo oczy następnie rozglądałam się po terenie.

Tak to prawda, moje życie straciło barwy, nigdzie nie widziałam Czkawki. Wszędzie bym go rozpoznała nawet wtedy gdy moje oczy widziały jak przez mgłę. Wpadłam w panikę.

-Ahh.. Valka już myślałem, że cię straciłem- powiedział po chwili przytulając mnie. Potem mówił coś do Pyskacza, lecz to do mnie nie docierało, szukałam wzrokiem Czkawki.

-Stoik! Stoik!! Gdzie Czkawka!? Nie Thorze...! NIE!!- krzyczałam zrozpaczona, próbowałam wyrwać się mężowi i biec, chciałam szukać moje dziecko.

-Cii... cii... - uspokajał mnie Stoik- Wszystko będzie dobrze..

-Nic nie będzie dobrze Stoik, nic... - pomyślałam, czując kolejne łzy spływające po moich policzkach.

-Valka! - krzyknęła podbiegając do nas Aurorę, przytuliła mnie czułam bijące od niej współczucie i strach.

-Nie ma go, Aurorę!! NIE MA! - krzyczałam, cała we łzach. - On żyję prawda?- zapytałam z nadzieją.

-Proszę niech powie, że żyję, że go znalazła..- myślałam, patrząc na nią z nadzieją.

Aurorę spojrzała w moje oczy tak samo zapłakane, jak jej, moja nadzieja nikła, czułam, że opadają ze mnie resztki sił. Po chwili usłyszałam zdanie, którego tak bardzo się bałam,

-Valka, tak.. Tak, tak bardzo mi przykro, kochana — powiedziała i spuściła wzrok, by kolejny raz spojrzeć w moje zapłakane oczy i powiedzieć - ,,Stracić naprawdę kogoś bliskiego to bardzo bolesna strata. To tak jakby uciąć smokowi skrzydła i kazać mu latać.“ - to powiedziawszy przytuliła mnie.

Nie miałam już dla kogo żyć. 

To był najgorszy dzień dla naszej wyspy, zgineło wiele osób więc aby upamiętnić zmarłych nawaliśmy ten dzień  ,,Dzień Czarnego Księżyca“, ponieważ zdarzyło się to w nocy.

W lesie

Pośrodku gęstego lasu dało się usłyszeć płacz, płacz dziecka, które traci już siły by walczyć.

Dziecko zaczepiło się kocykiem o gałązkę jednego z najwyższych drzew, a do ziemi pozostało 3 metry. Żaden wiking nie słyszy jego głośnego nawoływania o pomoc, wszyscy są zajęci naprawą zniszczonych domów, usuwaniem drzew oraz szukaniem zmarłych. Czyżby dziecko zostało pozostawione na chybną śmierć?

I czy aby na pewno jest tam sam?

Jedno jest pewne.

Kocyk nie wytrzymuje ciężaru pochodzącego od dziecka zaczyna się pruć.

Szwy pękały jedna za drugą spowodowało to, że dziecko już nie jest obrócone w kierunku nieba, lecz w bok co powoduję, że widzi tylko czerń i zieleń lasu. Czkawka pod wpływem nagłej zmiany pozycji przestraszył się jeszcze bardziej co wywołało kolejną falę płaczu. Szwy pekały i pękały, aż chłopiec poczuł, że coś wziąło go za kocyk i z trzech metrów położyło bezpiecznie na ziemi. Dziecko przestało płakać i zaciekawione spojrzało przed siebie, lecz widziało tylko czerń. 

Owa czerń lasu zaczęła się poruszać w kierunku dziecka, które nie wiedziało co robić, pierwszy raz widzi coś takiego. To było podłużne i czarne, szło koło niego, lecz nie dało się zauważyć, żeby owa postać miała nogi. Chłopiec dotknął tego i posuwał rekę wyżej i wyżej, a ta postać nabierała kształtów, widział łapy, wielki brzuch i potężne skrzydła. Zaintegrowane dziecko poruszało się dalej, aż w końcu zobaczyło wielkie fioletowe oczy, które patrzyły na niego z troską, ale i z zaciekawieniem. Czkawka zdał sobie sprawę, że ta podłużna czerń to był ogon tego stworzenia, które po prostu go okrążało. Położył swoją dłoń na pyszczku stworzenia, które uratowało mu życie, a ono tylko zamknęło oczy, jakby rozmyślając nad czymś.

Chłopiec słabł z każdą chwilą, był zbyt mały i wątły, by poradzić sobie sam w lesie. Smok, bo tym było owe stworzenie postanowił odnieść je do wioski. Czarna smoczyca nie była sama za nią dało się zauważyć jeszcze dwa smoki, ale nie były one podobne do czarnego smoka. Czkawka odwrócił ociężałą główkę, a nad sobą zobaczył wielkie niebieskie oczy wpatrujące się w niego. Smok był nie wiele starszy od niego, ponieważ tylko trzy miesiące, posłali sobie zaciekawione spojrzenie. Przypominał on bardziej wielkiego ptaka, był bardziej kolorowy dało się zobaczyć kolor zielony, niebieski i biały. Drugi smok był większą wersją mniejszego, wyglądał wrecz identycznie. Fioletowooka smoczyca podniosła dziecko chwytając za kocyk i ruszyła w kierunku wioski, warknęła tylko do swoich kompanów, aby się nie ruszali z miejsca i czekali na nią.

Smok

Podążałam grząską wydeptaną przez ludzi ścieżką, która jak sądzę prowadzi do wioski, oddaliłam się już na sporą odległość od moich przyjaciół, gdy usłyszałam głosy.

- Czy ona naprawdę myśli, że znajdziemy to dziecko? A jeśli nawet to żywe?- powiedział z irytacją pierwszy głos.

-Nie sądzę, żeby przeżyło, musiałoby być bardzo silne.- odpowiedział drugi męźczyzna.

Podążyłam głową za głosem i wtedy ich zobaczyłam dwóch wikingów podążało w kierunku, w którym czekali moi niczego nieświadomi towarzysze, puściłam się w biegu, starałam się zachowywać jak najciszej, na moje szczęście ludzkie dziecko też się nie odzywało. Spojrzałam na nie, było w pół przytomne. Niedobrze.

-Muszę się spieszyć — pomyślałam — przecież nie mogę pozwolić by zmarło.

Byłam już niedaleko i cicho warknęłam by się schowali, lecz nie przewidziałam tego, że w lesie może być echo.

-No to wpadłam, chowajcie się!- warknęłam wskazując na pobliską jaskinię, do której upewniwszy się, że są wszyscy weszłam.

Zaczęłam znów nasłuchiwać odgłosy ludzi.

-Ej? Burn słyszałeś to?- zapytał wiking numer jeden.

-Słyszałem, tak jakby jakieś mruknięcie — zauważył drugi wiking- Hej patrz!-krzyknął podbiegając w naszą stronę.

-O nie! Czyżby nas zauważył- skarciłam się w duchu, że w ogóle postanowiłam, spróbować odnieść go do wioski. Popatrzyłam na ludzkie dziecko, wydawało się coraz słabsze.- nie mogę już dłużej czekać, polecę z nim do Sanktuarium. Tam go uleczą.-zdecydowałam.

Wikingowie podchodzili coraz bliżej, lecz nie do nas, a do gałęzi, którą złamałam gdy ratowałam dziecko ludzi.

-To skrawek materiału kocyka..- powiedział wiking, który jako pierwszy zauważył złamaną gałąź.

-Czyli pewnie nie żyje, mógł go jeszcze porwać ten huragan.. Niestety...- powiedział ze smutkiem pierwszy, po chwili dodając - Chodźmy musimy zawiadomić wodza.

Narrator

Gdy dwóch wikingów odeszło z jaskini wyleciały trzy smoki, w pyszczku jednego z nich owinięte kocykiem znajdowało się dziecko, ludzkie dziecko.

Owo maleństwo wyglądało fatalnie miało podkrążone oczka i było nieprzytomne.

      ,,Otrzymałeś To życie, bo jesteś wystarczająco silny, żeby je przeżyć.“

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

TA DAM! Rozdział trzeci :D

Mam nadzieję, że się wam podoba ^^

Piszcie jak myślicie co się dalej stanie??

#TeamNocnaFuria

#FioletoweOczka O.O

Rozdział 4

Smok

Leciałam już ponad dwadzieścia minut, zauważałam już lekkie kontury Sanktuarium, jest to lodowy budynek, który zbudował nasz alfa, wielki Oszołomostrach. Nie byłam tam ponad rok i jestem ciekawa jak wiele się zmieniło. Zwolniłam prędkość, by zobaczyć czy Zębacze są za mną, lecz nie widziałam nikogo co nie zdziwiło mnie wielce. Nawet gdy latam powoli jak na mnie i tak nie potrafią nadążyć, a teraz leciałam bardzo szybko. Zatrzymałam się nie wiedząc, czy czekać na moich przyjaciół, czy lecieć dalej. Szybko jednak zdecydowałam, że nie będę na nich czekać, nie chciałam bardziej narazić ludzkiego stworzenia. Odczuwałam, że z dzieckiem jest coraz gorzej, czułam jak jego ciało drży, a skóra jest rozpalona. Przyśpieszyłam widząc, że lodowa góra jest już niedaleko, gdy byłam już przy otworze wleciałam powoli, aby nie uderzyć dziecka. Przemierzałam piękne lodowe rzeźbienia, które zostały zrobione pazurami — jedna rysa to jeden smok gatunku szlacheckiego. Są to smoki, które w swojej historii okazały się szczególną walecznością i bohaterstwem, większość z nich to Nocne Furie. Jestem bardzo dumna ze swojego gatunku. Wydostając się z tunelu zobaczyłam wielki, kolorowy i niezwykły świat smoków, nie mogłam się nadziwić tym oszołamiającym widokiem, lecz nie było dzisiaj na to czasu. Przyspieszyłam lotu i skierowałam się do wielkiego Oszołomostracha, był to wielki śnieżno biały smok o wielkich seledynowych oczach, których wzrok przeszywał wszystkich. Pokłoniwszy się mu zaczęłam mówić.

Narrator

-Panie, znalazłam to dziecko w lesie na pobliskiej wyspie.- powiedziała kładąc dziecko na ziemi- Chciałam je odnieść do wioski, przysięgam! Ale.. ale dwóch wikingów mi w tym przeszkodziło, a ja nie miałam czasu próbować jeszcze raz, bo.. Bo to dziecko jest chyba chore.- powiedziała przerażona przesuwając noskiem dziecko w stronę alfy, nie miała odwagi spojrzeć na przywódcę.

Licząc, że władca wszystkich smoków coś na to odpowie czekała nie ruszając się z miejsca, głowę miała spuszczoną w dół, lecz gdy po kilku minutach nie dostała odpowiedzi postanowiła podnieść lekko oczy w stronę Oszołomostracha.

Alfa przypatrywał się z zaciekawianiem na zmęczonego malucha, przybliżył się do dziecka, a ono otworzyło zaspane oczy. Biały smok widział w oczach dziecka niesamowitą odwagę, a przede wszystkim dobroć co jest mało spotykane u wikingów, nawet dzieci. Widział w nich coś, co widzieć potrafił tylko w oczach szlachetnego smoka, lecz to wszystko słabło, jego stan się pogarszał.

Nie mógł pozwolić by zmarło.

- El senyor dels dracs elegits per crear i unir-se..- wymamrotał alfa, po czym dmuchnął kryształkami lodu na dziecko, które po kontakcie z jego skórą zaczęły robić się czarne, a następnie zniknęły. Czarny niczym nocne niebo smok przypatrywał się temu z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Zabierz go stąd.- rzekł stanowczym głosem alfa i odwrócił głowę w przeciwnym kierunku.

- A.. ale to dziecko jest chore! Walczymy z wikingami nie z dziećmi!- powiedziała z wyrzutem dodając- Nie.. Nie niosłam go tutaj by zginął i..

- Dosyć!- krzyknął Oszołomostrach odwracając się w jej stronę, a smok cofnął się o kilka kroków.- Yorqin Osmon..

- T-tak.- wyszeptała nieśmiało Furia.

- Z jakiej jest on wyspy?- zapytał alfa.

- Berk.- odpowiedziała krótko Yorqin, po chwili dodając.- Ale jakie to ma znaczenie?

- On nie pasuję do nich jego dusza ma zbyt dobrą aurę, nawet jak na dziecko..- oznajmił z pewnością biały smok- Wyspa Berk jest jedną z najgorszych, zabijają naszych braci i siostry bez skrupułów, ludzie są tam zepsuci do szpiku kości. Nie chcę, aby to dziecko tam pozostało.

- Czyli on przeżyje?- zapytała z troską smoczyca.

- Tak mam pewność, że to dziecko będzie żyć jeszcze długo.- odrzekł biały smok.

- Ale jak to?- zapytała z zaciekawieniem smoczyca.

- Obdarzyłem go mocą Lóng Wáng’a teraz będzie silniejszy, a jeśli sprawdzą się moje przeczucia to..- przerwał.- Ehh.. Leć już. - oznajmił widząc, iż Furia ma zamiar coś powiedzieć, odwrócił głowę od zszokowanej Furii. Nie chciał nic wyjaśniać, ani też wspominać o tej rozmowie.

Jednym okiem widział dwa Zębacze wlatujące do lodowca i krótką wymianę zdań między nimi a Yorqin, następnie Furia chwyciła pyszczkiem dziecko za kocyk i odleciała.

Smok Yorqin Osmon

Nie mogłam się oprzeć rozkazie alfy więc zabrałam dziecko, spotykałam się przy okazji z Zębaczami, które dopiero co przyleciały do naszej lodowej kryjówki. Wytłumaczyłam im, rozkaz alfy no co one odpowiedziały tylko zdziwionym wzrokiem. Wyleciałam z ludzkim dzieckiem przez szczelinę, lecz oczywiście coś poszło nie tak, albowiem zderzyłam się z jakimś smokiem, ledwo co udało mi się utrzymać dziecko w pyszczku. Wylądowałam na jednej ze skalnych półek i poprawiałam skrawek kocyka, za którego trzymałam niemowlę.

Popatrzyłam groźnie na smoka, przez którego prawie doszło do wypadku, zdziwiona zobaczyłam, że to Nocna Furia, co więcej moja przyjaciółka Filimbi.

-Przepraszam!- krzyknęła spoglądając na mnie- Hej Yorqin co ty tutaj robisz? - zapytała z uśmiechem, a z jej boku pojawiło się małe, czarne stworzonko o soczyście zielonych oczach.- Co tam masz?- dodała lądując przy mnie, a mały smoczek zrobił to samo.

-To raczej ja powinnam się pytać ,,Co tam masz?"- powiedziałam odkładając ludzkie dziecko na zbity lód, następnie pokazałam pyszczkiem na małego smoka, który był wręcz klonem Filimbi.

- To no ehh.. to moje smoczątko- popatrzyłam na nią z szeroko otwartymi oczami.- No wiesz nie było cię ponad rok, latałaś gdzieś na te swoje przygody.. Wiele się zmieniło.- powiedziała ze smutkiem w oczach, a po chwili dodała.- Nie miałam ci, kiedy powiedzieć..

-No nie mów jesteś z Tukauati! - krzyknęłam z ekscytacją w głosie, a twarz mojej przyjaciółki od razu się rozpogodziła.- Cześć mały! Ale się cieszę!- zwróciłam się do smoczątka.

- Dobra dość o mnie. Lepiej ty mi powiedz CO to jest?- zapytała lekko zdziwiona widokiem ludzkiego dziecka, lecz gdy opowiedziałam jej historie, która mnie spotkała widziałam w jej oczach tylko dumę. Filimbi zawsze była odważnym oraz bohaterskim smokiem, należała do dumnego rodu Niezwyciężonych, większość jej przodków to były smoki szlacheckie, więc płynie w niej ta sama królewska krew, w jej smoczątku również. Z pewnością będzie zdolne do wielkich czynów- tak jak jego matka.

- No więc teraz muszę lecieć! Zobaczymy się potem!- krzyknęłam wyrywając się z rozmyślań następnie odleciałam.

Nie zapomniałaś o czymś?- jej głos był przepełniony rozbawieniem. Spojrzałam w jej stronę i zauważyłam małego smoka, który patrzy z zaciekawieniem na..

- O kurcze zapomniałabym- powiedziałam wracając po człowieka, które od spotkania alfy wciąż spało. - No teraz wznoszę się i lecę — powiedziałam z rozbawieniem przybijając dwójkę ogonem z Filimbi.- Pa!- krzyknęłam, a po chwili usłyszałam to samo słowo od strony przyjaciółki. Spojrzałam na nią ostatni raz, widziałam jak wraz z maluchem wlatuję do Sanktuarium. Teraz moja kolej, by odprowadzić ludzkie dziecko.

-Co z tego, że nie moje..- prychnęłam z uśmiechem na ustach i przyspieszyłam tempa.

Po godzinie lotu przed siebie zaczęłam się zastanawiać nad słowami alfy ,,...zabijają naszych braci i siostry bez skrupułów, ludzie są tam zepsuci do szpiku kości...“, przecież taka jest każda wyspa nie ważnie gdzie go zostawię tam zabijają smoki. Chociaż... Jest taka jedna wyspa co prawda bardzo odległa, leży na krańcach archipelagu i smoki nie zapuszczają się tam zbyt często. Czy to będzie dobry wybór? Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie zignorować rozkazu alfy, ale szybko z tego rezygnowałam, sprzeciwienie się woli alfy jest końcem dla smoka.

-Wole nie ryzykować- pomyślałam i skierowałam lot w kierunku południa na jedyną odpowiednią wyspę — terytorium ludu Khurk. -Oh nie!- krzyknęłam hamując gwałtownie- zapomniałam się zapytać jak nazwała smoczątko! Ehh.. Teraz całą drogę będzie mnie to męczyć- powiedziałam do siebie powoli ruszając- Zapytam się od razu jak wrócę.- postanowiłam z uśmiechem na pysczku.

                         ,,Życie — to wojna i przystanek chwilowy w podróży.“

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Rozdział czwarty! :D

Mam nadzieję, że przypadło wam do gustu. :D Swoją drogą nie przeszkadza wam, że to tak przeciągam, bo tak mi się wydaje ;/ Moge to oczywście skrócić czy coś jeśli chcecie. ;) 

No nieważne xD wydaje mi się, że to będzie normalnie najdłuższe opko w historii, patrzyłam dziś na inne blogi i zazwyczaj w trzecim rozdziale był czas teraźniejszy i w ogóle xD :D

Dobra ciiii.... xD

Komentujcie to bardzo motywuje <3

Do zobaczenia!

Najbliższy next może się pojawić nawet w niedziele!

Filimbi- Gwiazdka

Tukauati- Huragan

Yorqin Osmon- Gwieździste Niebo

  • wszystkie w innych językach 

Rozdział 5

​Smok Yorqin Osmon

Z rozkazu nadanego mi przez Alfę leciałam na wyspę Khurk, była ona bardzo daleko i przeciętny smok bez postoi leciałby do tego miejsca nawet dwa dni, ale nie ja. Mój gatunek należy do najszybszych smoków świata, więc nie zdziwiłam się, gdy po siedmiu godzinach ciągłego lotu dostrzegłam zarysy wyspy.

Przemierzałam niebieskie przestworza, piękne łąki, lasy, wielkie oceany, podczas moich wypraw myślałam, że widziałam już wszystko, że nic mnie nie zaskoczy. Lecz widok upragnionej wyspy i to, że wypełniłam nadana mi misję był jak najbardziej satysfakcjonujący. Wyspa Khurk jest piękną, zieloną wyspą, kształtem widzianym z lotu przypominała koło z licznymi mniejszymi wyspami przy niej. Posiada nieliczne, dość wysokie góry znajdujące się na południowej stronie wyspy. W jej wewnętrznej części znajduje się piękne niebieskie jezioro, po bokach da się zobaczyć wiele strumieni wypływających z gór.

Wioska została zbudowana na środku wyspy, a otaczają ją ze wszystkich stron gęste lasy. W wiosce są liczne drewniane zabudowania, postawione przez wikingów, lecz cała osada jest średniej wielości, znajduje się w niej kilkadziesiąt drewnianych domków.

Znajduje się na niej wiele ciekawych miejsc, zauważyłam skaliste łuki, kotliny, plaże i wodospady. Myślę, że wyspa została założona, ze względu na dogodne warunki klimatyczne i żywieniowe, ponieważ zauważyłam liczne zagrody wypełnione owcami, jakami i dzikami. Najprawdopodobniej wciąż krążyłaby nad wysepką , gdyby nie to, że ludzkie dziecko zaczynało się poruszać, szybko otrząsnęłam się z transu spowodowanego pięknym widokiem i zniżyłam lot. Wlatywałam właśnie do jednego z lasów położonych najbliżej wioski, gdy usłyszałam rozmowę dwóch wikingów, najprawdopodobniej kobiety z mężczyzną.

- Oh.. Gerard, nie słyszałeś szamanki..? Ono nie żyję, nie miało nawet szansy zobaczyć ten świat..! TO MOJA WINA!- krzyczała dławiąc się łzami, strasznie płakała, a ja schowałam się w pobliskich krzakach modląc się by dziecko się nie zbudziło.

- Ana, proszę cię nie płacz wszystko się ułoży ja wiem, że jest ci ciężko, ja także nie mogę się pogodzić, że nasze nienarodzone dziecko zmarło i..- z każdym wypowiedzianym słowem jego ton był coraz cichszy, gdy miał coś jeszcze dopowiedzieć przerwała mu jego jak sądzę żona.

- To dziewiąty miesiąc.. Dziewiąty! To wszystko przeze mnie byłam zbyt słaba nie dałam rady, nie nadaję się na matkę- kobieta była zrozpaczona, przytuliła się do wikinga i rozpłakała się już na dobre. Było mi ich strasznie żal, pomyśleć, że pewnie tak samo zaaragowali rodzice tego malca, gdy dowiedzieli się od tych wikingów, że ,,nie żyje“, pewnie przeze mnie są teraz nieszczęśliwi, bo udało mi się go odnieść do wioski. Moje przemyślenia połączone także z wyrzutami sumienia przerwał głośny krzyk pochodzący ze strony kobiety.

-Dlaczego!? Dlaczego akurat ja?!- krzyczała znajdując się wciąż w objęciach mężczyzny.

Spojrzałam prędko na budzące się ludzkie dziecko, moja decyzja była szybka chwyciłam go za kocyk i szybkim krokiem przedostałam się do małżeństwa. Stałam tyłem do mężczyzny, więc były małe szanse na to, że mnie zobaczą, położyłam zbudzone dziecko na trawie i podniosłam głowę, by ostatni raz spojrzeć w jego wielkie zielone oczęta, a wtedy wydarzyło się coś, co mogło zepsuć cały mój plan bycia ,niewidzialną“. Dziecko postanowiło się pożegnać, a zaciekawieni na dźwięk ,,UUOOA“ wikingowie z szybkością światła odwrócili w naszą stronę. Prędko puściłam malca, a  sama wskoczyłam w pobliskie krzaki. Na szczęście nie zauważyli mnie..

-Witaj mały- rzekła klękając i biorąc dziecko w ramiona. - Ja nie rozumiem skąd wzięło się to dziecko?- zwróciła się do męża na co on sam otworzył usta, z których nie wydobył się żaden dźwięk. Ono nas potrzebuje...? Dziękuje  Ci Thorze. 

- Dziękuje — powtórzyła kobieta, a ja tylko kiwnęłam głową zza krzaka i wzbiłam się w powietrze. Ostatni raz rzucając okiem na nową rodzinę.

Ja powierzoną mi misję wypełniłam, a twoje przeznaczenie znajdzie właściwą drogę.

,,Każdy ma w życiu swoje powołanie, właściwą misję. Dlatego nikogo nie można zastąpić ani też powtórzyć niczyjego życia!“

Narrator

Dwójka wikingów razem z ich nowych dzieckiem rozmawiał w lesie.

- Powinniśmy to oznajmić ludowi.- powiedział mężczyzna.

 Tak wiele lat starali się o dziecko, które nigdy nie nadchodziło, kobieta wiedziała, że nie może stracić i tego. -To dziecko zesłane przez bogów! Od samego Thora dla nas, rozumiesz?! To wielki zaszczyt i odpowiedzialność! 

- Ale co z szamanką jak jej to wytłumaczymy- rzekł z nutą niepewności- Ona powiedziała, że dziecko nie żyję.. Myślisz, że nam uwierzy jak powiemy jej, że przeżyło i urodziłaś je sama?- zapytał.

- Oby.. Musi! Wytłumaczymy jej, że krótko po jej wyjściu, gdy byliśmy w lesie odeszły mi wody, a... A to jest nasz synek!- ciągnęła kobieta, przytulając mocniej dziecko. - Ono dało mi nadzieję, że będziemy rodziną jestem mu tak.. TAK BARDZO WDZIĘCZNA!- rzekła.- Wychowamy je jak własne! Myślę, że nasz nienarodzony maluch chciałby abyśmy byli szczęśliwi, a to.. to dziecko nam je zapewni. Mój mały skarb!- powiedziała łagodnie przytulając się do dziecka.

Wiking tylko objął żonę i razem z dzieckiem skierowali się do wioski, by następnie udać się do zdziwionej, lecz szczęśliwej przeżycia dziecka szamanki. Lud Khurk przywitał to jakże długo wyczekiwane dziecko z ulgą, szczęściem oraz dumą, ponieważ choć było jeszcze bardzo malutkie biła od niego wielka siła i inteligencja. Tak jakby wstąpiła w niego niewyobrażalna energia.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Rodział piąty edytowałam, ponieważ średnio mi sie podobał ^^ 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Normalny dzień, wręcz nic nie różnica od reszty. Jak codzień Czkawka idzie z samego rana spotkać się że swoimi przyjaciółmi. Choć dziś wyjątkowo chłopak idzie tam sam. W takich chwilach wiele ludzi poddaje się wspomnieniom by tylko zająć czymś umysł. Tak jest i tym razem.

,,Dobre wspomnienia to takie, które potrafią sprawić, że na twarzy pojawi się uśmiech, a zarazem wzbudzić wielki żal z powodu przeminięcia tych najpiękniejszych chwil.,,

-Czkawka! Hej! Słuchaj, idziemy się ścigać po lesie.. No wiesz tak w kwestii zabawy połączonej z treningiem, który zalecił nam w szkółce 'Flich'. Chcesz iść z nami?

-Jasne, Ans. Tylko powiedz reszcie ze za chwilę do Was dołączę.

-'Ugh'.. Ile razy mam Ci mówić, żebyś nie mówił do mnie Ans!? JESTEM 'ANASTAZJA'. Na brudne gacie 'Flicha.. Do Ciebie to chyba nigdy nie dotrze.

-Dobra, dobra Ans.. ty się tak nie denerwuj bo ci 'zmarszczki' wyjdą.

-Och.. Ty już lepiej nic nie mów 'Czkawuś'. Spotkamy się tam gdzie zawsze, pośpiesz się.

Nic już nie mówiąc rozbiegli się w przeciwne kierunki. Czkawka biegł przez wioskę co chwilę odpowiadając na powitania wikingów, gdy w końcu znalazł to czego szukał, a raczej kogoś to zwolnił i spokojnie przeszedł te kilka kroków.

-Tato, słuchaj ja..

-Czkawka, świetnie właśnie Cię szukałem. Pamiętasz Johana? Przypłynął dzisiaj więc nie będę miał czasu zajmować się innymi sprawami. Naukę zarządzania wioską przesuniemy na inny dzień, zgoda? A Ty 'Johanie'..

-'Ymg'..'yy'... Tak, tak jasne! No to do zobaczenia! Do widzenia Johan.

On tylko 'skinął' głową zbyt pochłonięty rozmową z wodzem. Chłopiec biegł prędko na spotkanie z przyjaciółmi.

-Już jestem, Ans.. Gdzie reszta?

-Są już w lesie. Wbiegli tam gdy tylko zobaczyli, że się zbliżasz.

-W takim razie nie traćmy czasu. Biegnij daje ci 60 sekund i zaczynamy grę.

-I tak mnie nie złapiesz! - Krzyknęła wbiegając do lasu, a po chwili już jej nie było.

-To się okaże za...57, 58, 59 TERAZ.

I wbiegł.  Wbiegł nie wiedząc, że to nie będzie zabawa taka jak zwykle. Przedzierając się przez puszcze nie sądził, że  dzisiaj zdarzy się coś... N I E S A M O W I T E G O.

------------------- Czkawka biegł przez las coraz bardziej zapuszczając się w jego bezlitosną czerń i zieleń. Miał jeden cel i doskonale zdawał sobie o tym sprawę. Wygrać zawody i móc przez to 'podraźnić' się z Ans. Od pewnego czasu zauważył, że było to jego ulubione zajęcie.

Przemierzając coraz dalsze zakątki wyspy starał się dostrzec najmniejszy szczegół działalności człowieka, który mógł doprowadzić go do chwały jaką jest wygrana.

Jednym okiem zauważył ruch w po prawej stronie, w miejscu gdzie rozpoczyna się wielką polana o gęstej, wysokiej i bardzo 'soczysto' zielonej trawie. Posiada ona ogromną skalną półkę umiejscowioną na dole rozpoczynających się tam gór, która przez kont nachylenia wydaje się bardzo niebezpieczna. Jednakże pod nią znajduje się 'jaskinia', w której bez problemy zmieściło się dziesięciu rosłych 'wykingów' stojących koło siebie. Idealna kryjówka. Po chwili namysłu Czkawka podszedł do drzewa znajdującego się najbliżej polany.

-Halo, halo.. Kogo my tu mamy? Widziałem Cię. Wychodź, szukamy resztę.- mówił spokojnie starając udawać pewny siebie głos. Chciał zmylić tą osobę, dając jej do zrozumienia, że jest ona na przegranej pozycji. Prawda była inna. Czkawka kompletnie nie wiedział kto tam będzie, chciał tylko sprawić, żeby jego pierwsza ,,zdobycz,, ujawniła się.

-No dalej chodź już.. Wiem, że jesteś w jaskini, wychodzi to niebezpieczne. Może się lada chwila zawalić.-powiedział opierając głową o drzewo.- Nie chcesz wyjść? W takim razie sam Cię znajdę.

I puścił się biegiem.  Prędko przyłożył te kilka metrów dzielących go, a jaskinie i 'dziarskim' krokiem, lekko 'dysząć' wszedł do środka pieczary.

Trzymał się blisko ściany, jedna ręką gładząc jej chłodna fakturę. Wszedł spokojnie, patrząc uważnie przed siebie. Stawiał ostrożnie kroki jakby bał się, że za chwile pojawi się przed nim przepaść. Kiedy przeszedł kilka metrów dzielących go od wejściach do jaskini, powoli zapadał półmrok.

- No już, już. Nie mam zamiaru się bawić w chodzenie po jaskiniach... No prędko!- A jego głos rozniosła się po jaskini jak echo.- H-halo?-zapytał lekko drżącym głosem. W oddali zobaczył sylwetkę, która z pewnością nie przypominała żadnej ze znanych mu osób. To coś miało dziwne kształty oraz ciemne ubarwienie, a co gorsze ku przerażeniu Czkawki zbliżało się do niego.

Bardzo zdenerwowany i przerażony Czkawka z gulą' wielkości pięści w gardle rzucił się w kierunku wyjścia.  To coś najwidoczniej błędnie 'zinterpretowało' jego zachowanie, ponieważ już sekundę później wydało się z siebie ryk i wystrzeliło śmiercionośny pocisk. Sprawiając, że Czkawka niesiony siłą wybuchu przeleciał kilka metrów w bok upadając na plecy. Półka skalna kurczę jego nieszczęściu 'osunęła' się na ziemię z głuchym łoskotem, a w powietrzu uniósł się kurz.' Jedyna droga ucieczki została zasypana stertą kamieni. Czas umierać.

-Co jest..? Czym Ty jesteś?- przerażony Czkawka wstał prędko i przylegają do ściany 'wytrzeszczył' oczy ze zdumienia.

Owa postać to...

-SMOK?!- krzyknął przerażony chłopiec, nigdy w życiu nie widział żadnego smoka. Jego zdumienie można dopisać do księgi rekordów Wikinga Giertycha.- To wy w ogóle istniejecie? Od zawsze nas uczono, że to wręcz wymarły gatunek i.. - zamyślił w typowo 'czkawkowskim' stylu nie zważając na potok jego słów. Dopiero po chwili zauważył, że zwierzę się do niego zbliża. - Spokojnie, spokojnie 'yym'.. smoku? Słuchaj wiem, że mnie nie lubisz i możesz zabić w każdej chwili jeśli tylko chcesz. Ja kompletnie nie wiem jak się zachować i strasznie się boję, ale słuchaj 'utknęliśmy' tu razem i chcąc nie chcąc jesteśmy na siebie skazani więc proszę nie zabijaj mnie. Błagam!-słowa wylewały się z ust młodego wikinga z ogromną prędkością. Sam Czkawka miał wrażenie że nie oddycha już od paru chwil.- 'Wydostańmy' się stąd, dobrze? -ciągnął dalej odrywając się od ściany zauważył tylko pełne zdziwienia i nie pewności oczy smoka.

-Przecież nic Ci nie zrobię. A Ty mi też nie, prawda?- oddech Czkawki stał się płytki, ku swojemu zdziwieniu mówił bardzo spokojnie, lekko przesunął się w stronę smoka, na co on 'zawarczał' i cofnął o dwa kroki.  -O 'Thorze'.. Czy ja do reszty 'zdurniałem'?- zapytał sam siebie następnie głośno wypuszczając powietrze.- Spokojnie, spokojnie.- mówił wolno.- 'Uwierz, że jestem jeszcze bardziej przerażony niż ty.

Pierwszy krok.

Smok stał w miejscu uważnie 'przypatrujac' się 'wikingowi'. -Wiem co teraz myślisz. Co ja wyrabiam? Sądząc po twoim nastawieniu do mnie myślę, że smoki i ludzie nie mają dobrych stosunków. A 'przynajmniej tam' gdzie żyjecie. Nigdy w całym moim życiu nie widziałem żadnego smoka. Jest to 'najbardziej​' przerażająca i zarazem 'ekscytująca' chwila w moim życiu. Wiedz, że o ty nie zapomnę.

Drugi krok.

Ale na chwilę obecną musimy się wydostać. I jeśli się tu pozabijamy to nic z tego nie wyjdzie. A ściślej mówiąc to Ty zabijesz mnie. Bo ja przyrzekam, że nic Ci nie zrobię.

Trzeci krok.

Więc proszę cię.. 'Zaufajmy sobie'.

Czwarty krok.

Razem na pewno uda nam się wydostać. 'Tylko.. Daj mi szansę'.

Piąty krok.

Czkawką stał oko w oko ze postrachem wikingów, a według wielu legend smokiem samej śmierci.

Nocna Furią.

Przez pewien czas Czkawka widział przed oczami te wszystkie legendy i opowieści o tym smoku. Przypomniał sobie, że nikt nigdy nie opisywał jego wyglądu, mówiono tylko tyle, że jest całkiem czarny. Chwilą 'zawahania' wstąpiła nagle w w chłopca. Logiczne myślenie zostało odepchnięte w bok.

-Zgoda? Współpracujemy?- zapytał odwracając wzrok. Bał się patrzeć na smoka, nie chciał zrobić czegoś co smok mógł źle zrozumieć. Wystawił lekko lewą rękę tak jakby chciał uścisnąć dłoń komuś z kim właśnie się założył w 'zakładzie'. I wtedy począł na wewnętrznej części dłoni wilgotne łuski zwierzęcia, który przyłożył pyszczek do jego dłoni zamykając oczy.

-Wow...-wydusił.

--------------------- Przepraszam, że nic nie wstawiłam od miesiąca.😢 Mam nadzieję, że mnie za to nie 'zlinczujecie'. Postaram się być bardzie regularna. Życzę wszystkim powodzenia w nowym roku szkolnym!🎓🎓 Dziękuję wszystkim czytelnikom' i przepraszam, że nie opisywałem na komentarze.. ostatnio byłam bardzo zabiegana. Rozdział jest krótki, ale mam nadzieję, że choć trochę poprawi wam się humor zepsuty przez ostatni dzień wakacji... 😂😂 Pamiętajcie, że szkoła jest super!! Do zobaczenia wkrótce! Mam nadzieję, że rozdział się podoba. Pamiętajcie o komentowaniu i 'gwiazdkowaniu'! To naprawdę motywuje ^^

Advertisement