Jak Wytresować Smoka Wiki
Jak Wytresować Smoka Wiki
(Wpis na blogu utworzony lub zaktualizowany.)
(Wpis na blogu utworzony lub zaktualizowany.)
Linia 796: Linia 796:
   
 
<p style="font-size:12pt;line-height:115%;margin:0pt 0pt 10pt;"><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">Wsiadłem na </span><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">Szczerbatka</span><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;"> i wróciłem do wioski. Wikingowie już naprawiali straty, które okazało się, nie były aż tak mocne. Nagle rozległ się krzyk.</span></p>
 
<p style="font-size:12pt;line-height:115%;margin:0pt 0pt 10pt;"><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">Wsiadłem na </span><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">Szczerbatka</span><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;"> i wróciłem do wioski. Wikingowie już naprawiali straty, które okazało się, nie były aż tak mocne. Nagle rozległ się krzyk.</span></p>
  +
<h2 style="font-size:12pt;line-height:115%;margin:0pt 0pt 10pt;">'''<span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">Rozdział 28</span>'''</h2>
  +
  +
  +
<p style="font-size:12pt;line-height:115%;margin:0pt 0pt 10pt;"><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">Ludzie pokazywali na coś za mną. Gdy się odwróciłem, dowiedziałem się skąd ta panika. </span><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">Krzykozgon</span><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;"> zwyczajnie poleciał za mną, za miast zostać w swoim domu. Coś czuję, że będzie z nim ciężko. Oczywiście Szczerbatek też nie był tym faktem zadowolony. Z trudem go powstrzymałem.</span></p>
  +
  +
<p style="font-size:12pt;line-height:115%;margin:0pt 0pt 10pt;"><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">- Czkawka, opanuj tego smoka! Chyba miałeś go zaprowadzić tam, gdzie jego miejsce! – Wrzasnął na mnie tata swoim przywódczym tonem.</span></p>
  +
  +
<p style="font-size:12pt;line-height:115%;margin:0pt 0pt 10pt;"><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">- No staram się, ale ten się na mnie uwziął. Wszędzie chodzi za mną – odpowiedziałem.</span></p>
  +
  +
<p style="font-size:12pt;line-height:115%;margin:0pt 0pt 10pt;"><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">- To wymyśl coś! – Krzyknął i poszedł w swoim kierunku, pomagać ludziom.</span></p>
  +
  +
<p style="font-size:12pt;line-height:115%;margin:0pt 0pt 10pt;"><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">Spojrzałem na </span><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">Krzykozgona</span><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">. Ten gapił się na mnie, a jak gdziekolwiek się ruszyłem, to on za mną. Na dłuższą metę było to wkurzające.</span></p>
  +
  +
<p style="font-size:12pt;line-height:115%;margin:0pt 0pt 10pt;"><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">- Chodź, Szczerbatek, przelecimy się – mój najlepszy przyjaciel ucieszył się na tą wieść. Uśmiechnąłem się szeroko. Szybko wsiadłem na Nocną Furię i ruszyłem. Kazałem </span><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">Szczrbatkowi</span><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;"> latać jak najszybciej, by zgubić </span><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">Krzykozgona</span><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">. Nocna Furia była najszybszym znanym smokiem dla nas, więc była duża szansa, aby zgubić białego smoka. Próbowaliśmy zgubić go między skałami, tak jak po staremu, ale zwykle te skały rozwalał. Zgubić go łatwo nie było, ale nie poddawałem się.</span></p>
  +
  +
<p style="font-size:12pt;line-height:115%;margin:0pt 0pt 10pt;"><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">Kiedy myślałem, że już mi się udało, z powrotem skierowałem się do mojego domu. Zaczęło się już ściemniać, a ja byłem tym wszystkim zmęczony. Cieszyłem się, że udało mi się zgubić potwora, ale przeczuwałem, że prędzej czy później znowu znajdzie się w wiosce, żeby mnie poszukać.</span></p>
  +
  +
<p style="font-size:12pt;line-height:115%;margin:0pt 0pt 10pt;"><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">Gdy podchodziłem do lądowania, coś chwyciło </span><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">Szczerbatka</span><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;"> za ogon. Lądowanie nam nie wyszło, oboje wylądowaliśmy gwałtownie i z bólem, uderzając o ziemię, a ja w dodatku spadłem ze smoka i mocno się poobijałem. Czułem tylko ból, ale gdy usiadłem, widziałem jak Szczerbatek i </span><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">Krzykozgon</span><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;"> zwyczajnie ze sobą walczą. Wstałem i ruszyłem w ich kierunku. Nie zrobiłem jednak ani jednego kroku, ponieważ nie zauważyłem, że nie miałem na sobie protezy. Leżała sporo metrów ode mnie, widocznie siła uderzenia była dosyć duża.</span></p>
  +
  +
<p style="font-size:12pt;line-height:115%;margin:0pt 0pt 10pt;"><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">- Czkawka! – Krzyknął tata za mną, trochę się martwiąc.</span></p>
  +
  +
<p style="font-size:12pt;line-height:115%;margin:0pt 0pt 10pt;"><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">- Nic mi nie jest. Tylko znajdę nogę – uspokoiłem go, siadając i rozglądając się na protezą.</span></p>
  +
  +
<p style="font-size:12pt;line-height:115%;margin:0pt 0pt 10pt;"><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">- Trzeba uspokoić te smoki – uświadomił mi, podał mi protezę i mogłem wstać na nogi.</span></p>
  +
  +
<p style="font-size:12pt;line-height:115%;margin:0pt 0pt 10pt;"><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">- Spokój! – Krzyknąłem.</span></p>
  +
  +
<p style="font-size:12pt;line-height:115%;margin:0pt 0pt 10pt;"><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">Oboje mnie posłuchali. Przestali się atakować, ale nadal warczeli na siebie. Szczerbatek stał przede mną. Widocznie ten wypadek to wina </span><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">Krzykozgona</span><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;"> i Szczerbatek chciał się mu odegrać, bo zrobił mi krzywdę. </span><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">Szczerbol</span><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;"> zawsze tak reagował. A </span><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">Krzykozgon</span><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;"> wyraźnie nie rozumiał, co jest grane. Oboje nie spuszczali od siebie oczu.</span></p>
  +
  +
<p style="font-size:12pt;line-height:115%;margin:0pt 0pt 10pt;"><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">- No i co ja mam zrobić, skoro </span><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">Krzykozgon</span><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;"> zawsze mnie znajdzie? – Zapytałem i spojrzałem na ojca. Byłem totalnie bezradny i miałem nadzieję, że wódz to zrozumie.</span></p>
  +
  +
<p style="font-size:12pt;line-height:115%;margin:0pt 0pt 10pt;"><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">- Ale co mu zrobiłeś, że nie chce ciebie opuścić? – Zapytał mężczyzna zaciekawiony.</span></p>
  +
  +
<p style="font-size:12pt;line-height:115%;margin:0pt 0pt 10pt;"><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">- Właściwie to nie wiem. Ale wydaje mi się, że po prostu się przypadkowo zaprzyjaźniłem i on, zdaje mi się, że mnie polubił – mruknąłem niezadowolony.</span></p>
  +
  +
<p style="font-size:12pt;line-height:115%;margin:0pt 0pt 10pt;"><span style="font-family:'Times New Roman';font-size:12pt;">- No to synek, mamy problem – jakbym jeszcze o tym nie wiedział.</span></p>
 
[[Kategoria:Wpisy na blogach]]
 
[[Kategoria:Wpisy na blogach]]
 
[[Kategoria:Opowiadania]]
 
[[Kategoria:Opowiadania]]

Wersja z 20:15, 10 wrz 2017

Ten, kto czyta mojego bloga na blog.pl to wie o czym to jest. Postanowiłam, że tu też będę zamieszczać, ponieważ tak jest łatwiej o czytelników i chociażby o komentarze. No i ten, kto nie czyta, ten ma szansę poczytać. No, chyba rozumiecie. To ten... Zapraszam do czytania. Zwykle tam pojawiają się co tydzień w niedziele, to dlategto jest ich dużo. Ale za to są krótkie... No nic.

Rozdział 1

Wróciłem do domu, dosyć późno w nocy. Uwielbiałem latać i traciłem rachubę czasu. Z resztą nocne niebo jest lepsze od zwykłego dnia. Nie widać nas i to mnie uszczęśliwia. W każdym bądź razie mój tata nie gniewał się, kiedy wracałem w nocy lub nad ranem. Po wypadku może i się martwił ale dał mi wolną rękę. Z resztą zawsze tak miałem. Odkąd pamiętam, mogłem robić co mi się podoba. Tak jak moi przyjaciele w przybliżonym wieku do mojego. Nasi rodzice nigdy nie byli zbyt opiekuńczy. Tak mają już wikingowie. Rodzicielstwo ograniczają do piątego roku życia dziecka, niektórzy nawet do pierwszych kroków. Ale nie jesteśmy sami. Mamy siebie nawzajem, wioska to jedna wielka rodzina. No i mamy smoki.

Gdy Szczerbatek w końcu zasnął, próbowałem się wymknąć. Ale nie jest to takie łatwe z hałasującą lewą nogą… A raczej to, co ją zastępuje. Każdy krok jest słyszalny, a szczególnie jak się schodzi po schodach.

- Czkawka, wybierasz się dokądś? – spytał niespodziewanie mój ojciec. Jest tak późno, że myślałem, że śpi. W końcu bycie wodzem jest wyczerpujące. Stanąłem i spojrzałem na niego. – Jest już późno, powinieneś iść spać. – Wyjaśnił. No tak, jak wrócę do domu w nocy to trudniej mi będzie wyjść.

- Idę do kuźni. Muszę robić… coś – nie ważyłem dokończyć zdania.

- Niby co? – spytał, zaciekawiony.

- Nic ważnego – przyznałem w końcu. Nie patrzyłem na niego, w porównaniu z nim byłem taki mały i kruchy. Po za tym on by mnie nie zrozumiał. Zawsze tak było.

- Skoro to nic ważnego, to wracaj do pokoju spać – przybrał ten ton surowego ojca. Jakiś czas temu przestało to na mnie działać.

- Tylko, że nie chcę… Na górze się nudzę, a w kuźni chociaż czeka robota – zauważyłem. Próbowałem go jakoś przekonać.

Westchnął. Wyraźnie odpuścił. Dobrze wiedział, że nie zrobię niczego głupiego. Po za tym, nawet jakby się nie zgodził, to uciekłbym przez okno.

- Nie przesadzaj zbytnio. Jak poczujesz się zmęczony, to po prostu wracaj – pouczył i odszedł.

Wyszedłem i skierowałem się do kuźni. Nie było tam Pyskacza, pewnie dawno już spał. Ja niemal od razu wziąłem się do pracy. Chociaż była to praca fizyczna, odprężała mnie, może nie tak bardzo jak latanie, lecz zawsze coś. Nie byłem tak zmęczony i nie zauważyłem kiedy zrobiło się jasno. Wioska ożyła, a ja to dopiero zauważyłem, kiedy zrobiło się głośno. No i jak wpadł Pyskacz. Pogadaliśmy, ale mimo to nie przerywałem pracy.

Musiałem zrobić nowy kikut. Od wypadku minął niemal rok, a ja w tym czasie trochę urosłem. Ta moja proteza była już ciasna i trochę przykrótkawa. Mógłbym prosić o pomoc Pyskacza, ale… nie chciałbym mieć broni w nodze. On dodaje broń do wszystkiego, jego pomysły nie są bezpieczne. Noga będzie tylko powiększoną wersją tej co mam, na razie nie będę wymyślać jakiś bajerów, bo rosnę w zadziwiającym tempie. Gdy skończyłem wykonywaną robotę, pogasiłem wszystko i wyszedłem by coś zjeść.

Rozdział 2

Miałem tak kilka nocek z rzędu. Nawet przestałem wracać do domu, bo tata by mnie nie puścił. Jak na razie nie szukał mnie. Typowe.

Muszę przyznać, że którejś nocki ledwo stałem na nogach. Ale nie chciałem pójść spać. Szczerbatek to zauważył, siedział ze mną niemal co noc, zaczął mnie popychać w kierunku domu. Opierałem się mu tyle, że smok zwykle jest silniejszy… Szczególnie Nocna Furia. Gdy go wyminąłem, oberwałem z ogona. Zwykle tak robił, gdy się na mnie obrażał, ale przynajmniej to nie bolało aż tak mocno. Zawsze wracałem do pracy.

- Twój ojciec się martwi – odezwał się znajomy głos. Aż zamarłem na chwilę, uśmiechnąłem się pod nosem. Odłożyłem narzędzia i odwróciłem się do niej, tyle tylko, że bez uśmiechu.

- Mówiłem wam dzisiaj, że macie się wyspać. Jutro szykuję wam coś specjalnego – przyznałem. Miałem to w planach od bardzo dawna, ale nie byli na to gotowi.

- Ciebie to oczywiście nie tyczy? Spójrz na siebie, ledwo stoisz na nogach – zauważyła Astrid. Starałem się wyglądać jakby nic mi nie było.

- Nie potrzebuję snu, bo umiem to robić – zaznaczyłem. – Jedna noc mnie nie zbawi – skłamałem.

- Nie kłam, bo dobrze wiesz, że nie potrafisz kłamać – przyznała. – Z resztą od tygodnia widzę światło w kuźni co noc. Większość z nas wie, że nie śpisz.

- No i co z tego? Z resztą… Jutro na szkoleniu będzie potrzebne skupienie. A co za tym idzie, trzeba się wyspać – pouczałem ją. Ciągle patrzyłem na nią. Wiedziałem, że jest tak uparta, ze nie wygram. Ale powalczyć można.

- Ty ledwo stoisz… W każdej chwili możesz zemdleć. Nie będę zbierać cię z podłogi…

Westchnąłem. W pewnym sensie miała rację. Ostatnio pomyliłem Parzypluja z Ponocnikiem… Patrzyli na mnie jak na idiotę. Ale przynajmniej mnie słuchali.

- Robisz podstawowe błędy, a jak latasz, wyglądasz, jakbyś miał spaść ze smoka lada moment.

- Serio? – zdziwiłem się. Tego akurat nie wiedziałem. Przynajmniej nie zauważałem.

- Tak – kiwnęła głową. – Nie wiem czemu unikasz spania, ale chociaż spróbuj. Sam powinieneś być w dobrej formie, żeby ratować bliźniaki.

Nie żegnając się ze mną odeszła. W sumie miała rację. Planowałem to skończyć i porządnie wypocząć o ile to możliwe.

Patrzyłem jak odchodzi. Astrid jest najpiękniejszą osobą w całej wiosce i zakochałem się niej już bardzo dawno. Nie okazuję tego, bo i tak nie ma po co. Wszyscy wiedzą co między nami jest.

Poszedłem do swojej skrytki. Mogłem tam rysować i zaznać trochę spokoju. Pyskacz mi go przeznaczył, gdy zacząłem pracować u niego. Tato szukał dla mnie jakiegoś zajęcia, bo nie nadawałem się do walki. Nie wiedział, że mi się to spodoba. To tu najczęściej spędzam czas, gdy tata gdzieś wyjeżdża. Niezbyt lubię być w pustym domu.

Zasiadłem do biurka. Zacząłem rysować jakieś sprzęty czy smoki. Trochę mnie to wciągnęło. Nawet nie pamiętam kiedy zamknąłem oczy na trochę dłużej niż zwykle.

Rozdział 3

Obudziłem się we własnym łóżku, w pokoju. Z początku nie wiedziałem o co chodzi. Potem dotarło do mnie, że musiałem usnąć. Ktoś musiał mnie przenieść. Był to mój tata, który stał nade mną, gdy się obudziłem.

- Mówisz przez sen – mruknął, ale nie wydawał się tym zmartwiony. – Miałeś koszmar – przyznał, a ja na to zbladłem. No to się dowiedział. – Przynajmniej wiem, dlaczego unikasz snu.

- Muszę iść do Akademii – mruknąłem i wstałem. Chciałem uniknąć rozmowy na ten temat.

Nie zatrzymał mnie. Jak zwykle. Czasem miałem wrażenie, że po prostu mu na mnie nie zależy. Normalny rodzic chciałby się dowiedzieć co i jak. Ale może dowiedział się przez to, jak mówiłem przez sen. Gdy byłem już przy schodach, ponownie się odezwał.

- Kulejesz. Poproś Pyskacza o nową nogę – zauważył. – Tęsknisz za mamą, prawda? – dodał dosyć niespodziewanie. Serce podskoczyło mi do gardła. Chciałem to zachować dla siebie.

- Wszystko jedno. Ona i tak nie wróci – mruknąłem smutno. Nie lubiłem wspominać mojej mamy. To są dobre wspomnienia, ale ból wypełnia mnie całkowicie. – Idziemy, Szczerbaku – mruknąłem i zszedłem na dół. Smok poczłapał za mną bez sprzeciwu.

Doszliśmy spacerkiem do areny. Zwykle podlatuje tam na Szczerbatku, ale dziś wyjątkowo wolałem się przejść. Wspomnienia o mamie sprawiały, że stałem się posępny. Ale gdy ujrzałem czekających już przyjaciół na Arenie, wraz z ich smokami, humor od razu mi się poprawił. Nawet uśmiechnąłem się pod nosem.

- No to co będziemy dzisiaj robić, mądralo? – Sączysmark nawet nie pozwolił mi się przywitać. Zawsze był ciekawy co ja przygotowałem, po czym zawsze mówił, że to nudne, bo to umie. Oczywiście za każdym razem patrzył na Astrid. Nie krył się z tym, że mu się podoba. Spojrzałem ukradkiem na mojego smoka, po czym zwróciłem się do pozostałych.

- Dzisiaj smoki nie będą wam potrzebne – oznajmiłem, ale tylko tyle zdołałem powiedzieć, bo przerwały mi jęki żalu (Sączysmark i bliźniaki) oraz radości (tu Astrid i Śledzik przybili piątkę). Pewnie myśleli, że znowu zrobię konkurs wiedzy o smokach. – Nie, nie będzie konkursu – dodałem spokojnie. – Ponowne jęki, lecz na odwrót. Żalu – Astrid i Śledzika, radości – Sączysmarka, Mieczyka i Szpadki. – Podejdź do nich – mruknąłem do Szczerbatka, a ja podszedłem do bramy i zamknąłem ją.

- Co ty chcesz zrobić? – spytała Astrid zaniepokojona. Gdy odwróciłem się, zauważyłem, jak smoki stały się nerwowe. W porównaniu z nimi byłem spokojny. Szczerbatek również, bo wiedział co go czeka.

- Nic wielkiego – przyznałem radośnie. Wszyscy się patrzyli, ciekawi co powiem dalej. – Nie zawsze będę pod ręką – zacząłem nauczanie. Zawsze zaczynałem od jakiegoś wytłumaczenia, potem przechodziłem do działania z tym związane. – Mogę gdzieś zniknąć i zostaniecie sami z Szczerbatkiem. Mój smok jest dosyć mądry. Z resztą każdy smok potrafi znaleźć swojego jeźdźca tylko wtedy, gdy lata, bo tak z resztą łatwiej. – Chyba już domyślali się, co ich czeka. – Szczerbatek tego nie zrobi. Więc jakby coś by mi się stało, musicie nauczyć się na nim latać.

Rozdział 4

Czasami myślę, ze moje pomysły są do bani. No i niestety mam rację. Szkoda tylko, że o tym nie pamiętam… Choć z początku to wydawało mi się dobrym pomysłem. I dość przydatnym za jakiś czas… Mówią, że przyjaciele potrafią wpakować cię w małe tarapaty. W takim razie ja nie mam przyjaciół, bo ci wpakowali mnie w ogromne tarapaty.

Przywiązałem liną Szczerbatka do haka w ziemi, żeby było łatwiej ich uczyć, czy ustawić im nogę, tak jak powinno być. Z resztą ja przecież też tak podobnie zaczynałem. Pierwsza była Astrid. Popełniała małe błędy, ale wyraźnie się starała i nawet jej to wychodziło. Potem nadeszła kolej Sączysmarka. Tu już zaczęły się kłopoty, chłopak oczywiście w ogóle mnie nie słuchał. Bo niby po co?

- Ten twój smok w ogóle się nie słucha! – miał wyraźne pretensje do mnie. Przyzwyczaiłem się.

- Bo jesteś dla niego za ostry. Trzeba łagodnie podchodzić do smoka, a nie siłą – wyjaśniłem. Szczerbatek nie był zbytnio zadowolony.

- Ten twój smok to jakaś baba, skoro uznaje łagodniejsze meto… - nawet nie zdążył dokończyć, gdy poszybował w górę i wylądował na drugim końcu areny. Mój smok po prostu go okrutnie zrzucił.

- Dobra, teraz Śledzik – wierzyłem, że sobie bez problemu poradzi, ale nie ukrywał strachu.

- N-naprawdę? A może teraz oni? – wskazał na bliźniaki, którzy się w najlepsze naparzali. Przestałem na to reagować jakiś czas temu.

- Nie. Ich wole zostawić na końcu. Śmiało. Dasz radę – zachęciłem.

W końcu wsiadł. Ciągle się mylił, ale było to bardziej ze stresu, niż z niesłuchania mnie. W końcu on też znalazł jakąś frajdę z tej nauki i wyluzował. Ucieszył się, że lata na Nocnej Furii. Pod dłuższym czasie i opanowani podstaw zszedł. Nadeszła kolej na bliźniaki. Wpierw wziąłem Szpadkę. W sumie nie było aż tak źle jak myślałem. Choć często musiałem powtarzać zdania po dwa razy.

- Nie… Pięta do tyłu… Do tyłu – podkreśliłem, choć byłem nadzwyczaj cierpliwy.

- Ej… A jak on strzela? – spytała. – Chcę wyrządzić jakąś demolkę!

- Nie zapominaj o mnie! – odezwał się jej brat.

- On strzela, kiedy ładnie poprosisz – wyjaśniłem. – Ale nie jest taki głupi i on się nie posłucha – dodałem, z trudem hamując uśmiech na twarzy.

- Teraz ja chcę! – krzyknął Mieczyk, który chyba lekko się niecierpliwił. Nie chciał zostawać w tyle za siostrą.

- No dobrze – zgodziłem się.

Zamienili się i wtedy zaczął się Armagedon. Przy lekkim szarpnięciu w górę, lina urwała się. Mieczyk tak się wystraszył, że zamiast chwycić się poręczy w siodle, sięgnął uszów Szczerbatka i pociągnął. Smok zawył z bólu i strzelił błyskawicą, robiąc dziurę w kratach. Wylecieli przez nią szybko. Szczerbatek się nieźle miotał, a Mieczyk krzyczał, żeby lądował.

- Szczerbatku! – krzyknąłem, kiedy zniknęli gdzieś nad lasem.

Rozdział 5

- Szybko, trzeba ich dogonić! – zarządziłem, już odruchowo biegnąc w kierunku Wichury.

- Ej! Mój smok nie poleci tylko ze mną – odezwała się Szpadka, siedząc już na swojej części smoka.

- Ech, no dobra… - usiadłem na drugiej głowie Zembiroga.

- Myślicie, że nic im nie jest? W lesie jest tyle ostrych gałęzi… - zaczął Śledzik.

- Jak chcecie, to ja z Hakokłem możemy polecieć szybciej, na zwiady – odezwał się Sączysmark, gdy wszyscy byliśmy już w powietrzu.

- Nie. Na razie lepiej trzymać się razem. Może potem się rozdzielimy – wyjaśniłem.

- Poza tym, gdyby Mieczykowi coś by się stało, to by się nawet ucieszył – zauważyła Astrid. W sumie miała rację.

- Rozglądajcie się uważnie – poleciłem, martwiąc się lekko, ale starałem się to ukryć. Trzymałem zwykle nerwy na wodzy.

Wszyscy kiwnęli zgodnie głowami i zniżyliśmy się do poziomy drzew, aby łatwiej było nam szukać. Trochę dziwnie siedziało mi się na Wymie, bo musiałem dzielić smoka ze Szpadką. Wystarczy, że skieruje smoka w lewo, ja w prawo i się zderzymy. Nic dziwnego, że bliźniaki miewali stłuczki, przez co z tego powodu wynikały ich ciągłe kłótnie. No i jeszcze siedziałem na dosyć cienkiej szyi, zupełnie inne miało się wrażenie jak siedzi się na grzbiecie, tak jak na Szczerbatku. Postanowiliśmy rozproszyć się na odległość zasięgu głosu, żeby było szybciej i łatwiej.

- Widzisz coś? – spytałem Szpadkę, nadal się rozglądając. Miałem też na uwadze połamane gałęzie i pnie drzew.

- E-e – mruknęła. – Ale znając mojego brata, nie poleciał daleko…

I nagle usłyszałem ryk Szczerbatka.

- Słyszałaś? – zapytałem, totalnie zaskoczony i nie kryjąc nadziei. Nie czekałem na jej odpowiedź. – Lecimy tam! – zarządziłem i skierowałem tam swoją część smoka. Widocznie druga połowa w ogóle się nie opierała, bo smok całkowicie poddał się mojej decyzji.

- Ty, widziałeś? – odezwała się nagle blondynka. – Jakaś totalna demolka – wyraźnie była zachwycona. Wyglądało to tak, jakby coś walnęło w drzewa i je połamało. Mniej więcej podobny widok miałem zaraz przed tym, jak po raz pierwszy znalazłem Szczerbatka, tuż po jego złamaniu.

- Lądujemy. Oni muszą tam być – przyznałem.

Wylądowaliśmy. Ślad urywał się w jednej wielkiej dziurze prowadzonym do podziemia. Domyśliłem się co to oznaczało i nie byłem zbyt zadowolony. Zsiedliśmy ze smoka i podszedłem do dziury. Reszta wylądowała obok nas i ustawiła się wokół dziury. Z jej środka rozebrzmiał echem rozpaczliwy i dość słaby tyk Szczerbatka. Serce mi się kroiło od rozpaczy. Wiedziałem, że mój smok nie da sobie rady sam. Musiałem mu pomóc. Już miałem wskakiwać do środka, gdy coś dotknęło mojego ramienia. 

Rozdział 6

Nie musiałem nawet patrzeć w tamtym kierunku, doskonale wiedziałem, kto to jest. Spojrzałem tylko na dłoń.

- Nie możesz tam iść. Tam są Szeptozgony i to w dodatku w dużej ilości. Nie dasz sobie rady – próbowała powstrzymać mnie Astrid.

- Tyle tylko, że nie mam wyboru. Dam sobie radę – zapewniłem i już zrobiłem krok do przodu, kiedy ta pociągnęła mnie do tyłu.

- Zapomniałeś o najważniejszym z nich. Krzykozgon cię przecież rozszarpie – ciągnęła dalej.

- Jeśli się nie pospieszę, to rozszarpie dwóch moich przyjaciół i to w dodatku z mojej winy. Nie martw się, nic mi nie będzie.

Wyraźnie odpuściła, pewnie wiedziała, że i tak przegram. Cóż, upór odziedziczyłem po tacie i najczęściej nikt nie jest w stanie mnie przekonać. Wskoczyłem do paszczy lwa i poczłapałem w głąb tunelu. Moje kroki odbijały się echem, choć starałem się zachowywać jak najciszej. Tunele były ogromne i co najgorsze, często odchodziły w znanym tylko dla siebie kierunku. Szczerbatek z Mieczykiem mogli być w każdym z nich. No i w dodatku, on nie odezwał się już ani razu licząc od tych dwóch wcześniejszych ryków. To jak szukanie igły w stogu siana. Nawet próbowałem pobiec, ale ciągle się przewracałem. W tunelach było ciemno jak w grobie i kompletnie nic nie widziałem. Musiałem zaryzykować.

- Szczerbatku, jeśli mnie słyszysz, to daj znać! – krzyknąłem, w nadziei, że usłyszy. Stałem w miejscu i czekałem, ale nic wielkiego się nie stało. Żadnego głosu. Poszedłem więc szukać dalej.

Z jednej strony martwiłem się o kumpli, z drugiej cieszyłem się, że smoki się gdzieś zaszyły i jeszcze się na mnie nie natknęły. Z jednym to bym sobie poradził, ale nie z kilkoma na raz, w dodatku z Krzykozgonem na czele. Chciałem tylko znaleźć przyjaciół i wrócić do domu.

Nagle podłoga się zatrzęsła. Było to dziwne uczucie, nic nie widzieć, ale czuć jakieś wibracje. Od razu wiedziałem, że nie jest do dobry znak. Rozglądałem się, próbując dojrzeć coś, cokolwiek. Smok mógł się wyłonić skądkolwiek, a ja i tak bym go nie ujrzał.

Poczułem jak coś porywa mnie w górę. Dosyć bezwładnie wisiałem na mojej kamizelce. Nadal nic nie widziałem, ale i tak wiedziałem, że to Szeptozgon. Nawet specjalnie nie panikowałem. Smoki nie jedzą ludzi, jedynie ogłuszają i nawet trochę poturbują. Modliłem się w duchu, żeby ten Szeptozgon zaniósł mnie do moich przyjaciół, albo po prostu na powierzchnię. Przy tym drugim, wróciłbym po prostu do dalszych poszukiwań.

Czułem jak smok gdzieś idzie… A raczej pełza… Nie przejmował się tym, że obijał mnie o każdą skałę po bokach. Nie ukrywam, że było to bolesne, ale nie narzekałem, bo przecież zawsze mogło być o wiele gorzej. Przez tą ciemność, to bałem się tylko, że nie będę wstanie wrócić na powierzchnię tą samą drogą. Szczególnie jak smok kilka razy zakręcał i robił kilka tuneli nowych. Ze mną na czele. Piasek i różne skały miałem wszędzie.

Poczułem jakby napływ Świerzego tlenu. Już w sumie myślałem, że wychodzimy na powierzchnię, ale jeśli rzeczywiście by tak było, to pewnie smok zrobiłby to od razu, a nie błąkalibyśmy się po korytarzach bez sensu. I wtedy zrozumiałem… Upadłem na podłogę. Nad moim uchem niespodziewanie rozbrzmiał potworny ryk. Chwilę potem miałem przed oczami kompletną ciemność, głębszą niż w podziemiu.

Rozdział 7

Czułem jak otwieram oczy. Jak potworny ból rozsadza mi głowę. Jak w płucach coś mnie drapało. Ale mimo to nadal kompletnie nic nie widziałem. Za to poczułem jak ktoś wkłada mi palec w oko.

- Au! – syknąłem, łapiąc się za bolące miejsce. – Zaraz… Mieczyk? – spytałem i usiadłem. Rękoma zacząłem go szukać i przypadkowo coś uderzyłem.

- Au! – syknął głos obok mnie. – Stary, już myślałem, że nie żyjesz – wyznał, a ja uśmiechnąłem się lekko na ten głos. – Nie ruszałeś się, nic, kompletnie – wyjaśnił. – Wiesz, że tutaj jest ten super smok? No, jak mu tam? Krzykozgon…

- Wiem – jęknąłem, łapiąc się za czoło. – Poczułem to w uszach – mruknąłem. – Dobra, a gdzie Szczerbatek?

- Nie mam pojęcia. Przecież widzisz, że nic nie widać – wyznał.

- Musimy go znaleźć i się stąd wydostać – spróbowałem wstać, ale to jednak był kiepski pomysł, więc szybko usiadłem. – Jeśli Szczerbatek jest przytomny, to jak go zawołamy, to na pewno się odezwie – wyjaśniłem. Musiałbym odczekać, aż ból głowy minie i wtedy byłbym w stanie działać. – Tylko, że w ciemności nic nie znajdziemy – wyszeptałem.

- Ej, tu jest coś lepkiego – zauważył.

- Dużo tego? – mruknąłem, lecz nie przejmowałem się. Myślałem tylko nad ucieczką.

- Czy ja wiem? Ale to chyba od ciebie – wyjaśnił. – Teraz czuję coś metalowego – dodał.

- To pewnie moja noga – przyznałem. – I nie pomagasz mi – warknąłem, ale po nim innego zachowania raczej się nie spodziewałem.

- A może go zawołasz tym swoim wyciem? – palnął nagle. Byłem tym w sumie pozytywnie zaskoczony, że on w ogóle coś wymyślił. Rozważałem za i przeciw, ale okazało się to głupim pomysłem.

- Nie, bo zlecą się tu Szeptozgony – mruknąłem.

- To pobiegnijmy na oślep – kolejny jego „dobry” pomysł.

- I przywalijmy w pierwszą lepszą ścianę? Nie, dzięki…

- Psujesz każdy mój pomysł – zauważył z buntem, jakby się obraził.

- No cóż, tak już jest – wzruszyłem ramionami. I tak to było lepsze niż wylądowanie na wyspie Łupieżców ze Sączysmarkiem w roli głównej.

- Ej, a wytresujesz mi Krzykozgona? Chciałbym mieć takiego smoka – usłyszałem błaganie w jego głosie.

- Mieczyk, przecież ty już masz smoka – zauważyłem.

- No wiem, ale zawsze można mieć dwa, prawda? – zapytał z nadzieją, a ja tylko na to westchnąłem.

- Chciałbym tylko cokolwiek widzieć – mruknąłem pod nosem, rozglądając się.

Dość niespodziewanie rozbłysło niebieskie światło. Był to chwilowy błysk, ale jednak zobaczyłem Mieczyka, który był obok mnie. Po chwili znowu zapadła ciemność.

- Nie mogłeś tego od razu powiedzieć? – spytał z pretensjami, jakby to była moja wina. W międzyczasie rozbłysnął kolejny snob niebieskiego światła.

Rozdział 8

Światło rozbłysło na trochę dłużej, więc mogłem na spokojnie się rozejrzeć. Oczywiście Szczerbatek nas znalazł, więc jeden kłopot z głowy. Mieczyk był wyraźnie poobijany, ale chyba się tym nie przejmował.

- Trzeba stąd uciekać, póki jeszcze… - urwałem, wstałem z ledwością i zatrzęsła się ziemia. – No pewnie… Dalej, uciekamy! – pogoniłem Mieczyka, który jednak się nie ociągał. Pobiegliśmy gdzieś przed siebie, a Szczerbatek nas prowadził. Wykrywał drogę dźwiękiem i dzięki temu nie gubiliśmy się. Niestety było niewesoło. Próbowałem ich dogonić, ale oni po prostu się oddalali. Nie mogłem nadążyć, ale nie wiedziałem, czy to przez nogę, czy to dlatego, że byłem już słaby. W każdym bądź razie zgubiłem ich w ciemnościach, a do głowy mi nie przyszło, żeby po prostu wsiąść na Szczerbatka. Ostatnio przestaje logicznie myśleć…

Coś mnie porwało do tyłu i nagle wisiałem do góry nogami. Może nic nie widziałem, ale czułem paskudny oddech i jak krew spływa mi do głowy, oraz jak moje ciało bezwładnie dynda. Nie czułem niczego, żadnego ugryzienia, domyśliłem się, że smok trzyma mnie za protezę. To nie było trudne do odgadnięcia, skoro moja prawa noga również dyndała. Smoki zawsze porywają tych najsłabszych. Cóż, przyzwyczaiłem się, że od zawsze jestem Czkawką. Nagle usłyszałem rozpaczliwy ryk Szczerbatka, gdzieś niedaleko mnie.

- Nie! Nie wracajcie po mnie! Uciekajcie! Nic mi nie będzie! – krzyknąłem ile sił w płucach. Nie mogłem pozwolić, że skoro się wydostali, to teraz mają po mnie wracać. – Mieczyk! Zabierz stąd Szczerbatka! Nie pozwól mu do mnie wrócić! – wrzasnąłem. Miałem nadzieję, że to usłyszał i zrozumiał. Ponownie odezwał się Szczerbatek, ale już jakby trochę słabiej.

Smok zaniósł mnie, jak mi się wydawało, do tego samego miejsca, skąd wcześniej uciekliśmy. Było to małe uczucie deja vu. Miałem tylko nadzieję, że Krzykozgon nie zechce nad moim uchem krzyknąć… znowu… Po tamtym razie jeszcze ból rozsadzał mi głowę.

Na szczęście tak się nie skończyło. Smok rzucił mnie gdzieś, odbiłem się o ścianę, nie ukrywam, ale bolało, i wylądowałem na czymś lepkim. Musiało być to dokładnie to samo o czym mówił Mieczyk. W dalszym ciągu nic nie widziałem i to chyba było najlepsze uczucie w moim życiu, bo nie wiedziałem czego się spodziewać. Rozglądałem się, choć i tak widziałem tylko ciemność. Spróbowałem wstać, ale krzyk Krzykozgona od razu powalił mnie na ziemię. Nie próbowałem tego po raz drugi, bo zwyczajnie domyśliłem się jak to się skończy.

Poczułem jak mocno zatrzęsła się ziemia. Dokładnie tak samo jak tuż przed naszą ucieczką. Po chwili poczułem po mojej prawej stronie powiew gorącego powietrza, jakby czyjś oddech. Spojrzałem niepewnie w tamtym kierunku. I wtedy go ujrzałem. Był tak blisko mnie, że pomimo ciemności, mogłem zobaczyć jego pysk. Pamiętając co było ostatnio, skuliłem się i zacisnąłem z całej siły rękoma uszy, czekając na ogłuszający ryk. Tyle tylko, że nic się nie stało. Po dłuższym czasie spojrzałem niepewnie na niego, prostując się. Smok się na mnie gapił, a ja na niego. Było to trochę dziwne, jak się pamiętało, że chciał cię kiedyś zabić, czy coś w tym guście. Wyciągnąłem do niego niepewnie rękę jak to robiłem z pozostałymi smokami. Ten wzdrygnął się, odsunął się ode mnie i schował się w ciemności. Schowałem rękę. Wiedziałem, że on tu jest. Gdyby gdziekolwiek zniknął, wywołałby trzęsienie. Byłem prawie pewny, że mnie obserwuje. Spróbowałem wstać, ale skończyło się to z takim samym rezultatem jak poprzednio. Nie mając innego wyjścia, zacząłem intensywnie myśleć nad ucieczką z tego piekielnego miejsca.

Rozdział 9

Wiedziałem, że nie mam najmniejszych szans i że w najgorszym wypadku mogę zginąć. Musiałem postarać się, żeby wyjść stąd cało. Ale co można było zrobić w totalnej ciemności? No właśnie… nic… Krzykozgon nagle zaryczał i poczułem kolejne trzęsienie ziemi. Można było się tylko domyślić, że po prostu Szeptozgony sobie gdzieś poszły. Choć nadal czułem oddech pewnego smoka, oddalił się tak, że już go nie widziałem.

- Wiem, że tu jesteś – patrzyłem w kierunku skąd czułem oddech. – Pewnie nie cieszysz się, że ktoś nachodzi cię na twoim terytorium, ale musiałem uratować przyjaciół. Możesz mnie puścić, a nikt nie wejdzie do tunelów – choć nie byłem tego akurat pewnym. Smok zdawał się to wyczuć i zaryczał, choć niezbyt głośno. Zdawałem się do niego docierać, co było trochę dziwne. Wstałem i próbowałem uciec, ale za nim zrobiłem krok, ten mnie podciął i wywaliłem się na tyłek. – Dlaczego nie chcesz mnie puścić? Chcę tylko wrócić do domu – wyjaśniłem, zachowałem spokój. – Moi przyjaciele pewnie się martwią – w odpowiedzi usłyszałem oczywiście ryk, choć niezbyt głośny, żeby sparaliżować.

Oparłem się o coś, co, jak sądziłem, było ścianą i objąłem moje nogi. Nie ukrywałem, że było tam trochę zimno i z tego powodu trochę drżałem. Chciałem się ogrzać, więc skuliłem się jak najbardziej się dało i przywarłem do ściany. Zamknąłem oczy, bo i tak nie było w tym żadnej różnicy. I nagle poczułem jak ta ściana się odsuwa, a ja ląduje całkowicie na ziemi. W pierwszej chwili byłem przerażony, bo nie wiedziałem co się dzieję. Usiadłem i zacząłem się rozglądać. Potem nastąpił wrzask Krzykozgona.

- No dobrze, dobrze już. Przepraszam – wypaliłem. Tak, to był co najwyżej jego ogon.

Ponownie się skuliłem, ale nie przysuwałem się już do żadnej ściany, chcąc uniknąć tego samego błędu. Drżałem jak osika, choć nie wiedziałem dokładnie dlaczego, ponieważ wikingowie są przyzwyczajeni do mrozów. Ja też często tego nie odczuwałem, nawet nie zwracałem na to uwagi. Do teraz. Ale może dlatego, że zwyczajnie nie miałem co robić?

- Jak długo zamierzasz mnie tu trzymać, co? – spytałem, choć wiedziałem, że nie dostanę odpowiedzi. – Aż umrę? Tego chcesz? – lecz smok nawet nie wykonał ryku. W dalszym ciągu wyczuwałem, że on tam jest. – Przecież smoki nie jedzą mięsa, wolą ryby – zauważyłem, a Krzykozgon nadal milczał. Westchnąłem i położyłem się na podłodze. Czekałem aż smok się zmęczy i zaśnie, to wtedy będę mógł uciec. Zawsze jest jakaś nadzieja. – A jak mnie nie wypuścisz, wtedy zjawią się ludzie i was pozabijają – mruknąłem, znając mojego ojca było to możliwe. Wtedy to smok w końcu się odezwał. – Prawdę mówię – potwierdziłem. Leżąc tak, patrzyłem się w jego kierunku. Przynajmniej tak mi się wydawało.

Ziewnąłem przeciągle. Coś powodowało, że czułem się zmęczony. Być może ból w lewej nodze, albo po prostu to, że byłem niewyspany. Zamknąłem oczy i przysnęło mi się. Nie ukrywam, że jak się przebudziłem i ujrzałem nad sobą wielką głowę Krzykozgona to krzyknąłem ze strachu, odsuwając się od niego. Ten równie zaskoczony moim wybuchem również krzyknął.

- Wybacz, po prostu mnie przestraszyłeś – wyjaśniłem na spokojnie. Znowu spróbowałem wstać, ale tym razem upadłem bez pomocy smoka. Moja lewa noga dawała mi nieźle w kość. – Nadal nie wiem co chcesz ze mną zrobić – przypomniałem. Był na tyle blisko, ze go widziałem, choć dość słabo. – Nie bój się, nic ci nie zrobię – wstałem z trudem i spróbowałem podejść do smoka z wyciągniętą ręką. Swoim ciałem zasłaniał jedyny możliwy tunel do ucieczki. Gdy byłem blisko, smok się wściekł.

Rozdział 10

Ten wkurzył się, swoimi ostrymi zębami chwycił mnie za rękę i rzucił o ścianę. W nadgarstku poczułem piekący ból, a gdy tam spojrzałem, ujrzałem ślad, głęboki po wbitym kle, który oczywiście jeszcze krwawił. Chwyciłem się tam, by zatamować krwawienie, ale bez skutku. Wstając na nogi, a potem upadając na kolana, spojrzałem na smoka, który wyraźnie nic nie robił z tego, że mnie właśnie zranił.

- Przepraszam. Próbuję się tylko zaprzyjaźnić, ale rozumiem, że nie chcesz tego – mruknąłem, nie byłem jakoś specjalnie zły. Wszystko doskonale to rozumiałem. Ten w ramach odpowiedzi ryknął słabo. Uśmiechnąłem się nawet lekko pod nosem. Krzykozgon, który krzykiem nie ogłusza ofiar. Patrzyłem na smoka, widziałem tylko jego kontury i mi się nagle coś przypomniało. Zakrwawioną lewą ręką wyciągnąłem zza pazuchy rybę i rzuciłem mu słabo. Wylądowała ona blisko mnie, więc to smok musiał podejść. Ta ryba była przeznaczona dla Szczerbatka na koniec szkolenia, za to, że się tak ładnie spisał Lecz nie dane było już ją zjeść przez niego.

Patrzyłem na to zaciekawiony co zrobi smok. Owszem, podszedł do mnie, powąchał rybę i ją bez ogródek zjadł, lecz swoim wielkim ciałem nie uwolnił wyjścia. W sumie w takim stanie i tak nie miałem siły uciekać. Ugryziona ręka nadal krwawiła. Oderwałem sobie kawałek bluzki i opatrzyłem ją sobie starając się zrobić tak, żeby nie było nic widać. Wyczułem, że tym razem on się przygląda mnie.

- Czy teraz dasz mi wyjść? – spytałem spokojnie, a on nawet się nie ruszył. Zrozumiałem, że jeśli chcę wyjść jeszcze w tym stuleciu to muszę tego smoka przechytrzyć. A każdy na Berk wie, że przechytrzanie takiej bestii graniczy z cudem. Ale czasem warto spróbować. – Wiesz, ja muszę wyjść, bo tak jak wy, ja mam swoje potrzeby – mruknąłem, ale nie było żadnej reakcji z jego strony. Smok patrzył się na mnie w dalszym ciągu, jakby nie wiedząc o co chodzi. – Potrzeby. Jedzenie i picie – wyjaśniłem spokojnie. Jakby do niego dotarło, odwrócił się. Już myślałem, że po prostu mnie wypuści, więc wstałem. Ale gdzie tak.. Krzyknął i w jednej chwili pojawiły się dwa Szeptozgodny. Jeden z rybami, które wypluł na podłogę, a drugi z wodą. Z tym drugim było gorzej, bo zachował się jakby karmił młode. Co w efekcie było picie prosto z pyska i oblanie, nie wiem czy przypadkiem czy specjalnie, choć myślę, że to drugie, mnie wodą. Było mi zimno, trzęsłem się strasznie próbując się ogrzać, rany piekły jak diabli, a ja nadal próbowałem się wydostać. Przy okazji tamte Szeptozgony, gdy wykonały swoją robotę, szybko gdzieś zniknęły. – Ale mamy też inne potrzeby – mruknąłem, miałem cichą nadzieję, że smok zrozumie. – Muszę się załatwić – wypaliłem. Choć było to zwierzę, czułem lekki dyskomfort, jakbym zwierzał się jakiemuś innemu człowiekowi. No i w dodatku było to niestety prawdą. – I nie mogę zrobić tego tutaj. Musisz mnie uwolnić, bo naprawdę będzie źle – ostrzegłem. Miałem nadzieję, ze chociaż to zadziała, ale smok się znowu nie ruszył. – Proszę cię, co mam zrobić, żebyś mnie uwolnił? – spytałem błagalnie, a ten ryknął tak, aż ziemia się zatrzęsła. Dla moich uszu nie było to przyjemne. – Mogę chociaż dostać trochę światła? – mruknąłem, co ciekawe Krzykozgon posłuchał i zapanowała jasność w bardzo małym stopniu. W końcu mogłem go zobaczyć. Na szyi miał pełno kolcy innego smoka, jakby z kimś się pogryzł. – Pomogę ci… Wiem, że to boli, bo sam mnie dziabłeś – mruknąłem. – Ja ci to wyjmę a ty mnie puścisz – uzgodniłem warunek. Z początku nie chciał się zgodzić, bo za każdym razem, gdy pojawiałem się za blisko, to albo ryczał, albo podkaszał mnie ogonem. W końcu po moich dość upartych namowach, powoli i ostrożnie wyjmowałem kolce. Robiłem to tak, żeby jak najmniej bolało. Gdy skończyłem, Krzykozgon mnie w końcu wypuścił, a ja ruszyłem przed siebie korytarzem. Miałem nadzieję, że nie zgubię się gdzieś po drodze.

Rozdział 11

Za sobą usłyszałem jeszcze olbrzymi ryk Krzykozgona. Byłem na tyle blisko, że zdołał mnie na chwilę sparaliżować. Ruszyłem w drogę po sekundzie. Jakoś specjalnie nie błądziłem, ale tylko Thor wie jak, ale trafiłem do tego samego miejsca co wszedłem. Nikogo już oczywiście nie było, musiało mynąć sporo czasu. Ruszyłem w kierunku wioski po drodze załatwiając swoją potrzebę. Gdy dotarłem do niej, zobaczyłem małe pogorzelisko. Niektóre domy były w ruinie, niektóre się waliły, a niektóre jeszcze się paliły. W ziemi były otwory wielkości Szeptozgonów. Dranie zaatakowały wioskę, kiedy byłem uwięziony z Krzykozgonem. Niezbyt to było miłe. Wikingowie wyglądali jakby wrócili z wojny. Niektórzy zaczęli odbudowywać swoje domy niemalże od razu. Gdzieś mignął mi ojciec. Pobiegłem do niego, zapominając o zranieniach. Zaczepiłem go.

- Tato, co się stało? – spytałem zmartwiony. Chciałem im jakoś pomóc.

- Synu, nie teraz. Szeptozgony zaatakowały i zrujnowały nam pół wioski – nawet na mnie nie spojrzał. Może to nawet i dobrze. Dałem mu spokój i pobiegłem do domu. Gdy wchodziłem na piętro, dopadł mnie Szczerbatek, tak, że aż mnie przewrócił.

- Tak, ja też się cieszę Szczerbatku – uśmiechnąłem się i odsunąłem go od siebie. – Cieszę się, że nic ci nie jest – pogłaskałem go, a ten zaczął mnie obwąchiwać i nie był zadowolony. – Spokojnie, nic mi takiego nie jest – uspokoiłem go, nie czułem już takiego bólu w ręce i nodze. Musiałbym się przebrać i spalić w kuźni zakrwawione ubranie. Nie chciałem, żeby o tym dowiedział się mój ojciec. Nie wiadomo co mógłby zrobić. Prawdopodobnie zabronić mi latać, a tego bym nie chciał.

Przebrałem się i opatrzyłem sobie rany. Musiałem poinformować moich przyjaciół, że nic mi nie jest. Obiecałem Szczerbatkowi, że polatamy wieczorem i pobiegłem do kuźni. Rozpaliłem ognisko i rzuciłem tam ciuchy, poczekałem aż doszczętnie wszystko spłonęło, co zakrwawione. Szczęście, że Pyskacz tego nie widział. Wyszedłem na wioskę i patrzyłem jak pracują wikingowie. W pewnym momencie wpadłem na Astrid.

- Czkawka, jak dobrze, że nic ci nie jest – wyraźnie ucieszyła się na mój widok. Przytuliła mnie na chwilę, a jak się oderwała, rąbnęła mnie w ramię. Całe szczęście, że nie w ranę.

- Może ty powiesz co się stało? – spytałem.

- Jak wszedłeś i długo nie wracałeś, doszliśmy do wniosku, że lepiej wracać i poprosić Stoicka o pomoc – zaczęła. Ruszyliśmy wokół wioski na przechadzkę. Słuchałem jej uważnie. – Gdy dotarliśmy do wioski, ujrzeliśmy niezły pogrom. Większość domów się paliła. Zaatakowały Szpetozgony. Nie mogliśmy ich przepędzić. Z resztą same zniknęły – wyznała.

- Do momentu aż Krzykozgon je nie zawołał – zauważył. – Gdy odchodziłem, to zaryczał w dość innym tonie. Prawdopodobnie zawołał swoich sługusów. A zaatakował wioskę, bo wściekł się, że my wpadliśmy do niego. Przynajmniej tak myślę.

- Czyli to wszystko twoja wina – zauważyła dziewczyna, jak zwykle mnie dobijając.

- Niech będzie, byle, żeby tata się nie dowiedział – wyznałem i spojrzałem na niego. Był ode mnie bardzo daleko.

- To fakt. Nie wiadomo co by ci zrobił. Może zabroniłby ci latać? – spytała, a ja starałem się zachować spokój, nie zdradzić swojej reakcji. – Powinieneś odpocząć. Wracaj do domu i spać – rozkazującym tonem. Pożegnała się ze mną i podeszła do wikinga, który potrzebował pomocy. Ja za jej namową, poszedłem do domu.

Rozdział 12

Moje rany ukrywałem przed przyjaciółmi, a zwłaszcza przed tatą, jeszcze przez parę dni. Znajomi, po ubarwionych opowieściach Mieczyka, dowiedzieli się mniej więcej co i jak. Jednak nie wiedzieli, że dziabnął mnie Krzykozgon. Wolałem oszczędzić im tą historię, szczególnie jak przestali się o mnie martwić. Wioska dosyć szybko została odbudowana. W końcu mamy w tym wprawę. Większość czasu spędziłem na lataniu i w kuźni, nie zabrakło też czasu na Akademię. Tylko, że tutaj, jak nic się nie dzieje, można bardzo łatwo popaść w rutynę. Mi się to akurat rzadko zdarzało. Robiłem ostatnie przymiarki mojej protezy, więc miałem co do roboty. Niestety po tych pracach moja rana na ręce często krwawiła. I to w momencie, kiedy byłem już w domu. W dodatku z tatą/ Ukrywanie ran przed ojcem było dla mnie nie lada wyzwaniem.

Któregoś wieczoru byłem w swoim pokoju gdy rana zaczęła krwawić. Nie tak bardzo jak za pierwszym razem, ale zawsze… W tym samym czasie zawołał mnie ojciec. Coś ode mnie chciał. A ja musiałem uspokoić Szczerbatka, bo zauważył, że znowu krwawię, zmienić opatrunek i się przebrać. Za dużo czynności, za mało czasu.

- Czkawka, chodź tutaj! – zawołał po raz drugi, a każdy wie, że Stoick nie należy do cierpliwych osób.

- Chwilka tato! – odkrzyknąłem. Biegałem po pokoju jak głupi, żeby w miarę szybko opanować ranę.

- Co ty tak tam biegasz? – spytał, jakby coś podejrzewał.

- Nic. Nie ważne – chciałem go spławić, ale chyba mój głos mnie zdradził.

Gdy myślałem, że odpuścił po zapewnieniach, że zaraz zejdę, usiadłem na łóżku i odwiązałem opatrunek. Przyglądałem się nadal krwawiącej ranie. Przemyłem ją wodą, która służyła do picia. Przy tej czynności nawet się nie spieszyłem, bo to wszystko trzeba było robić dokładnie.

- Co ci się stało? – aż podskoczyłem i podniosłem głowę. Zatkało mnie. Jak mogłem nie słyszeć, że on wchodzi na górę? Nie wiedziałem co robić, gapiłem się na niego, na wpół wykonanej czynności. – Nie za fajnie to wygląda. Wygląda jak ugryzienie po…

- Nic mi nie jest – wydusiłem w końcu, przerywając mu przypadkiem. Westchnąłem i otrząsnąłem się z szoku – naprawdę, to nic takiego – próbowałem go przekonać.

- Nic takiego? – oburzył się, zajął się raną. – Ta rana i w dodatku twoja noga. Nie jesteś w dobrym stanie. Musisz na jakiś czas przestać latać – wydał polecenie. To nawet nie brzmiało jak prośba. – Czemu to ukrywałeś? Dlaczego nic nie powiedziałeś? – gdy obejrzał ranę, zaczął ją opatrywać.

- Bo doskonale wiedziałem co zrobisz – mruknąłem niezbyt zadowolony. Nie macie pojęcia jak się czułem, gdy zabroniono mi latać.

- I ty się jeszcze dziwisz? Ledwo chodzić, a w ogóle nie chcę wiedzieć, jak sobie radzisz z lataniem – wyraźnie był na mnie zły.

- Dobrze latam, nic mi takiego nie jest. Z resztą kończę nową nogę. Nie zostało mi zbyt wiele, tylko drobne poprawki. Proszę cię tato – niemal błagalnie. Zależało mi na lataniu. Doskonale wiem, że nie wytrzymałbym bez latania. I Szczerbatek też nie.

- Jako ojciec daje ci szlaban. Jako wódz zakaz latania dla ciebie. Dobrze wiesz, że nie należy sprzeciwiać się wodzowi – wstał, chyba tylko po to by zrobić na mnie większe wrażenie. – Po prostu się o ciebie martwię. Nie chcę, żeby ci się coś stało synu. I ściągnij protezę, noga powinna od niej odpocząć – i bez dalszych słów zszedł na dół. 

Rozdział 13

Byłem wściekły. Nie powiedziałem prawdy przyjaciołom, bo musiałbym przyznać się do ran. Kłamałem im tylko, że mam sporo pracy w kuźni. W sumie była to mała prawda, bo częściej siedziałem właśnie tam. W jakiejś części nadal byłem zły na ojca, przynajmniej ta złość pojawiała się, gdy go widziałem. Więc przybywam z nim jak najmniej czasu. Moje kłamstwo długo jednak nie działało, zorientowali się bardzo szybko. Pewnie zauważyli jak patrzę się na nich z zazdrością. Próbowałem w nocy kilka razy się wymknąć, ale przyłapał mnie mój ojciec. Nie było miło. Więc zrezygnowałem. Raz do kuźni przyszła Astrid… I reszta…

- Co się dzieję Czkawka? – spytała na wstępie, podniosłem na nią głowę. Już chciałem powiedzieć standardowy tekst, ale ta się wtrąciła. – I nie mów mi, że masz dużo pracy, bo nie masz – wyraźnie przyszła tu, żeby wydobyć ode mnie prawdę. Westchnąłem, popatrzyłem na nich i wróciłem do pracy.

- Nie mam pojęcia o co ci chodzi – mruknąłem.

- Słyszałem, że masz szlaban – odezwał się Śledzik, ja niemal wypuściłem to, co akurat miałem w ręku.

- Ta, Stoick mówił o tym Pyskaczowi, ten powiedział to Grubemu, Wiadro to usłyszał i komuś się wygadał i teraz cała wioska wie – wypalił Sączysmark, wyraźnie miał z tego ubaw.

- Podobno nie możesz latać – wypalił Śledzik, trochę współczującym tonem.

- Ta, podobno Stoick cię przyłapał, jak się wymykałeś. Podobno nieźle się wkurzył – odezwała się Szpadka.

- Szkoda, że mnie tam nie było. Chciałbym to zobaczyć – odezwał się Sączysmark. Patrzyłem się na nich zaskoczony. Zupełnie zapomniałem, że ojciec mógł przecież się wygadać. Przecież nie raz zwierzał się Pyskaczowi jakie to ma problemy ze mną.

- Tylko nie rozumiem dlaczego nas okłamałeś. No i dlaczego dał ci szlaban – powiedziała Astrid z pretensjami w głosie.

- Nie, mówiłem prawdę. Nie powiedziałem po prostu całej – wyjaśniłem spokojnie. Przyszedł czas na wyznania. – A mój tata jest po prostu przewrażliwiony z powodu nogi. Jak ją wymienię, to będę mógł latać. No i mam małą ranę na ręce – pokazałem im opatrunek, bandaż był zakrwawiony, ale niezbyt mocno.

- I przez to zabronił ci latać? – spytał Śledzik.

- Nie – mruknąłem i wróciłem do roboty. – Przez to, że według niego ledwo stoję, więc latać też nie potrafię – wyjaśniłem spokojnie.

- Czemu się nie wymkniesz? – zapytał Mieczyk.

- Wymykałem się, ale za każdym razem mnie łapał. Chyba był na to przygotowany. Teraz zabrał mi siodło z ogonem Szczerbatka i schował.

- Wiesz gdzie? – wtrąciła Astrid.

- Praktycznie wiem, ale on ciągle tego pilnuje – nie ukrywałem swojego niezadowolenia.

- No to od czego masz przyjaciół – wtrącił Śledzik.

- O co wam chodzi? – nie rozumiałem, patrzyłem na nich mając lekką nadzieję.

- Bliźniaki coś rozwalą poza wioską – tłumaczyła Astrid i pokazała na bliźniaków, którzy się uśmiechnęli. – My pobiegniemy do Stoicka i zaprowadzimy go tam, a ty będziesz mógł wydobyć siodło i trochę polatać – uśmiechnąłem się na tą myśl.

Rozdział 14

Nie lubiłem oszukiwać ojca, ale zostałem do tego zmuszony. Każdy wie, że bez latania długo nie wytrzymam. Wiele razy robiłem coś bez jego wiedzy i nic poważnego się nie działo. Tylko tym razem potrzebowałem pomocy przyjaciół. W sumie zgodziłem się na ich pomysł bez najmniejszego namysłu. To było trochę dziwne, bo Astrid sama zaproponowała pomoc, a nie jak zwykle krytykowała. Ten nasz plan wcieliliśmy w życie i poszło całkiem gładko. Wymykałem się ze Szczerbatkiem, kiedy ojciec był sporo od domu. Wiedziałem, że dość szybko się zorientuje, ale wolałem cieszyć się chwilą. Ukrywałem Szczerbatka w zatoczce, żeby tata nie mógł się zorientować. Od czasu do czasu pojawiałem się ze smokiem, żeby nie było to podejrzane. W międzyczasie skończyłem nogę i zrobiłem zapasowe siodło i ogon. Noga była trudniejsza, bo ciągle coś nie pasowało, a zapasowe siodło schowałem tam, gdzie ojciec wcześniej chował oryginał. Tak właśnie ignorowałem szlaban za plecami taty. Nie zorientował się. Z przyjaciółmi spotykałem się poza wioską i lataliśmy z dala od wyspy. Musiałem tylko się pilnować, aby nie przesadzić z lataniem. Robiliśmy to przez kilka dni. Zdarzało się, że lataliśmy sami, pod wieczór, tak jak to lubił mój przyjaciel.

- To co przyjacielu? Poćwiczymy trochę sztuczki? – spytałem szczęśliwy. On odpowiedział mi po swojemu. Wiedziałem, że się zgadza i nie może się już doczekać.

Robiliśmy coraz to nowe sztuczki. Wychodziło nam to całkiem sprawnie. Obaj to lubiliśmy i nie przejmowałem się, że to może być niebezpieczne. Liczyła się jedyna zabawa.

- Czkawka! – krzyknęła znajoma mi osoba, gdy przelatywałem obok pewnych skał. Zwolniłem i wylądowałem obok Wichury. Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się.

- Co jest grane? – zapytałem, zbytnio się nie martwiąc.

- Twój ojciec cię szuka – wyjaśniła, a mi serce niemal podskoczyło do gardła. Czyżby któryś z moich przyjaciół się wygadał?

- A… czego ode mnie chce? – spytałem niepewnie. Wystraszyłem się, ale starałem się to ukryć.

- Tego nie wiem. Wygląda jakby się wkurzył – wyjaśniła. Patrzyliśmy na siebie nie odrywając oczu.

- On zawsze jest wkurzony – uśmiechnąłem się. – Słuchaj, wracaj do wioski i powiedz mojemu tacie, że jestem ze Szczerbatkiem w zatoczce i się po prostu z nim bawię. No i że dojdę za chwilę – wyjaśniłem plan.

- Tylko mamy mały problem – oj, nie podobało mi się to zdanie.

- Niby jaki? – mruknąłem, odwróciłem w końcu wzrok.

- On sam, osobiście, był w miejscach, gdzie najczęściej przebywasz. Wyraźnie musi być to coś ważnego, bo zwiedził całą wyspę na Thornadzie – wyznała, nie podobało mi się to.

- Nie zauważyłem go, gry tu latałem – przyznałem. Skoro było tak, jak mówiła mi Astrid, to mógł mnie widzieć z daleka.

- A jeśli nie, to lepiej, żebyś jak najszybciej wracał.

Kiwnąłem głową i wzbiłem Szczerbatka w powietrze. Poganiałem smoka jak jeszcze nigdy. Miałem szczęście, że Nocna Furia jest bardzo szybka. W pewnym momencie rana znowu mi się otworzyła. To mnie trochę zdezorientowało. Nagle poczułem się słabo. Potem pojawiły mi się mroczki przed oczami. Słyszałem jak Szczerbatek się odzywa. Czułem, jak bezwładnie lecę w dół. Usłyszałem wołanie mojego imienia. Potem tylko ciemność.

Rozdział 15

Otworzyłem oczy i zrozumiałem, że znajduję się w moim pokoju. Nade mną pochylała się jakaś postać. Jak się okazało, to był mój tata.

- To dlatego zabroniłem ci latać – warknął, był zły. Nie… Co ja mówię, był wściekły.

- Przecież nic się nie stało – wychrypiałem, podniosłem się do pozycji siedzącej.

- Nic się nie stało?! – krzyczał, rzadko w moim kierunku to robił, ja niezbyt się przejmowałem. – Prawie gruchnąłeś o wodę! A Szczerbatek utopiłby się przez ciebie! – odruchowo spojrzałem w kierunku jego legowiska, ale go tam nie było. – Dlaczego…

- Ale tato… - odezwałem się w tym samym momencie co on.

- NIE PRZERYWAJ MI! – huknął jak jeszcze nigdy. Podskoczyłem zaskoczony i spojrzałem w jego kierunku. Wiedziałem, że nie uderzy mnie, ale sam jego głos spowodował we mnie strach. W tym momencie wiedziałem, ze jest źle. – Jak zwykle robisz wszystko po swojemu – głos mu trochę złagodniał, ale wciąż krzyczał. – Nie możesz się choć raz dostosować?! Dałem ci szlaban i jak to się skończyło?! Kiedy to do ciebie dojdzie, że nie mogę cię stracić. Skoro zakaz latania nie wystarczył, do dostajesz nowy szlaban. Nigdzie nie wychodzisz. Zostajesz w domu. I nie próbuj się wymknąć, bo zostaniesz tu do starości – zagroził. Patrzył na mnie surowo. Uznając, że w końcu skończył, odezwałem się niepewnie.

- Gdzie Szczerbatek? – cicho, odwróciłem wzrok, by na niego nie patrzeć.

- W Akademii, z twoimi przyjaciółmi. Na razie go nie zobaczysz – wyznał, a mnie serce utknęło w gardle.

- A będę mógł zobaczyć moich przyjaciół? – z nadzieją w głosie.

- Nie, masz szlaban na wychodzenie, a oni nie mogą przychodzić do ciebie, bo jeszcze by ci pomogli wyjść – jego złość nie malała. Chyba zorientował się, kto pomógł mi z lataniem.

- Tato… To nie…

- Nie sprawiedliwe? – wtrącił się. – Jesteś uwięziony. Jeśli to cię czegoś nauczy, wtedy anuluje ci szlaban. Postaraj się, a stanie się to jak najszybciej.

- To niby co mam robić? – oczekiwałem chociaż jakiejś pomocy z jego strony. Jakiejś wskazówki.

- Masz się po prostu słuchać. Czkawka, masz 16 lat. Niebawem obejmiesz władze w wiosce. Musisz nauczyć się posłuszeństwa, szczególnie, że za niedługo nie będziesz już dzieckiem. Stajesz się mężczyzną. A każdy mężczyzna słucha się wodza jego ton jakby zmalał, starał się uspokoić.

- Dobrze tato… Tylko, że… moja noga – nadal mówiłem niepewnie. Nie chciałem, żeby zrozumiał, że to powód, dla którego chcę się wyrwać.

- Ach, Pyskacz ci ją zrobi. Z tego co mi wiadomo, zostało tam niewiele do skończenia. Rozmawiałem z nim i postara się ją zrobić jak najszybciej. Teraz powinieneś unikać większego chodzenia, bo to ci szkodzi. Odpoczywaj – polecił i po prostu wyszedł.

Westchnąłem. Musiałem spróbować się wyrwać. Nie pasuje do zamknięcia. Zwykle po prostu nie mam co robić. Z resztą ojciec nie będzie w stanie mnie pilnować. I nagle znikąd oberwałem średniej wielkości kamieniem w moje najczulsze miejsce.

Rozdział 16

Chwilę potem kolejny kamień przeleciał nade mną i upadł na podłogę. Wstałem mimo bólu i wyjrzałem przez okno.

- Kto ma takiego cela? – spytałem. Stali tam moi przyjaciele. Wszyscy, łącznie ze Szczerbatkiem.

- Wybacz – jakby się domyśliła, co zrobiła Astrid, stała na czele.

- Czkawka, czy to prawda, że nie możesz nigdzie wychodzić? – spytał Mieczyk, głos miał pełen napięcia.

- A no… - mruknąłem, ale widocznie mnie usłyszał.

- Stoick się nieźle wkurzył, kiedy cię tu przyniósł – zauważył Sączysmark/

- A tak w ogóle to co ci się stało? – zapytał Śledzik.

- No właśnie, wyglądałeś jak trup – dodała Szpadka.

Umilkli i patrzyli na mnie, a ja na nich. Sam nie wiedziałem od czego zacząć.

- Wiecie, ja sam nie pamiętam – przyznałem. – Wiem tylko, że zemdlałem. Tata się wkurzył… Nie pozwala mi w sumie nic robić, tylko to co muszę…

- Czkawka, uwolnimy cię – zobowiązała się Astrid, a reszta zgodnie pokiwała głowami.

- Nie – odezwałem się tak, jakbym wydawał rozkaz. – Nie pozwolę. Nie chcę was narażać, bo inaczej nigdy się nie zobaczymy. Trzeba poczekać, aż mój tata ochłonie. I zaopiekujcie się Szczerbatkiem, nie pozwólcie, żeby do mnie wracał – spojrzałem smutno na smoka. On odwzajemnił mnie tym samym. – Mój tata się wścieknie, jak go zobaczy – wyjaśniłem.

- Będziesz próbował uciec? – spytał Sączysmark.

- Sprzeciwić się Stoickowi Ważkiemu? – zapytał Śledzik zaskoczony. – Przecież to niemożliwe.

- Jak to nie? – spytała Astrid, spojrzała na nich i pokazała na mnie ręką. – Przecież Czkawka robi to od urodzenia – i spojrzała na mnie. Uśmiechnęliśmy się.

- To prawda – potwierdziłem. Nie ukrywałem, że poprawiła mi tym humor. – Spróbuje uciec w nocy. Czekajcie na mnie w Akademii. Jakbym nie przyszedł, to znaczy, że poszło coś nie tak. Po prostu nie narażajcie siebie, będzie to i wyłącznie moja wina. Nie chcę, żebyście się musieli użerać z moim tatą.

- Jasne, będziemy czekać – wyznała Astrid.

- Idźcie już. Z tego co wiem, nie możecie mnie widywać – przeganiałem ich.

- Widzieć możemy, tylko mamy zakaz spotykania się z tobą – wyjaśnił Mieczyk.

- A wy się właśnie ze mną spotkaliście – zauważyłem, przybrałem trochę groźny ton. – Słuchajcie, jak się nie będę go słuchał, to nigdy stąd nie wyjdę. A dobrze wiecie, że tego nie wytrzymam. Więc lepiej idźcie już – nie chciałem, żeby mój tata ich nakrył.

Odwrócili się i odeszli, biorąc ze sobą Szczerbatka. Patrzyłem na nich smutno. W pewnym momencie odwróciła się Astrid.

- Trzymaj się – wyczytałem z jej ruchu warg. Była smutna jak jeszcze nigdy. Poszła w swoim kierunku.

Westchnąłem i odszedłem od okna. Nie mając nic do roboty, podszedłem do biurka i zacząłem rysować. W oddali usłyszałem rozpaczliwy ryk Nocnej Furii.

Rozdział 17

Poczekałem, aż zapadnie noc. Następnie upewniłem się, że mój ojciec poszedł spać i skierowałem się na dół. Gdy byłem już przy drzwiach, uśmiechnąłem się, bo myślałem, że mi się udało. Otwierałem już drzwi, gdy poczułem na ramieniu jakiś dotyk. Zbladłem na to. Niepewnie się odwróciłem i… wywiązała się mała kłótnia. Niemal siłą zaprowadził mnie do pokoju. Gdy w końcu się wygadał i zszedł na dół, odetchnąłem z ulgą. Dał mi tylko ostrzeżenie, ale mogło być gorzej. Jednak nie zamierzałem czekać, Thor wie jak długo, na koniec szlabanu. Podszedłem do okna i rozejrzałem się.

- Przepraszam tato, ale muszę to zrobić – wyszeptałem pod nosem. – Z resztą i tak nigdy mnie nie zrozumiesz.

Wyszedłem ostrożnie przez okno i zjechałem po dachu. Wylądowałem w jakiś krzakach, lecz nie narzekałem, bo mogło być gorzej. Ruszyłem w kierunku Akademii, cały szczęśliwy, gdyż nie mogłem się doczekać, aby polatać na Szczerbatku. Gdy skręcałem, wpadłem na kogoś przypadkowo. Serce podskoczyło mi do gardła. Wiedziałem, że wszyscy w wiosce wiedzą o moim szlabanie i nikt nie będzie mnie krył. Nawet Pyskacz. Tak przynajmniej twierdzi mój tata.

- Czkawka! – krzyknął dość znajomy mi głos. Na to zapomniałem jak się oddycha. – Przecież mówiłem, że masz iść spać. Masz szlaban! Jakiego słowa nie rozumiesz w tym zdaniu?! – był wściekły. Tak się darł, że myślałem, że wszystkich w wiosce pobudzi.

- Przepraszam tato, ale… - nawet nie zdążyłem się usprawiedliwić, bo ten wziął mnie por ramię jednym szarpnięciem i skierował do domu.

- Skoro po dobroci nie możesz, to chyba dotrze to do ciebie po złości – wrzucił mnie do domu, byłem kompletnie bezwładny. – Najpierw miałeś nie latać – ciągnął mnie powoli do góry, mówiąc swój monolog. Nie bałem się, bo nie raz byłem w podobnej sytuacji. – Nie posłuchałeś mnie. Potem nie wychodzić z domu – mówił coraz ostrzej. – Też nic. Gdy cię przed godziny złapałem, dałem ci szansę i miałeś tylko zostać w domu. Oczywiście musiałeś uciec – rzucił mną tak, że upadłem na podłogę. Patrzyłem na niego. – Widocznie muszę uciec się do innych metod.

Nie wiedziałem o co chodzi, dopóki nie zobaczyłem, jak odpina pasek. Chwilę później zamachnął się i poczułem przeszywający ból w okolicy nogi. Byłem tak zszokowany, że nawet nie krzyczałem. Co nie znaczy, że nie próbowałem uciekać. W efekcie oberwałem w tylnych częściach ciała. Było to dosyć mocno, gdyż mój ojciec ma siłę. Nawet nie wiedziałem, kiedy się rozpłakałem. Przywarłem plecami do ściany, słaniając się rękami, oczywiście przy tym też obrywały, a najbardziej ta moja rana, i czekałem aż on łaskawie skończy. W końcu nadszedł ten ostatni cios. Patrzyłem na niego przerażony.

- Mam nadzieję, ze chociaż to nauczy cię odrobiny posłuszeństwa. Od tej pory masz zakaz wychodzenia z pokoju, spotykania się z przyjaciółmi i smokami. A jak któreś z nich będzie rozmawiać z tobą przez okno, to pożałujesz jeszcze bardziej – zapiął sobie pas. Wyraźnie złość mu trochę uszła. – Musisz nauczyć się dyscypliny, Czkawka. Przecież będziesz wodzem – odwrócił się. – A teraz spróbuj zasnąć – dodał, gdy był już przy schodach. Zszedł na dół bez słowa.

„ Spróbuj zasnąć”. Dobre sobie. Byłem wstrząśnięty jego zachowaniem, nigdy się tak wcześniej nie zachowywał. Może fakt, trochę przesadziłem w tym moim zachowaniu, ale bez przesady. Z resztą każdy wie, że nie wytrzymałbym w domu długo. Cały czas, w szoku, siedziałem skulony w kącie i płacząc, patrzyłem w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą zniknął mój tata. Nawet nie przejąłem się, że rana na ręce mi krwawi. Nagle bardzo, jak jeszcze nigdy, zatęskniłem za mamą.

Rozdział 18

Nagle kamień wpadł przez okno do mojego pokoju. Domyśliłem się, ze moim przyjaciele zostali przywabieni przez krzyki mojego ojca. Po chwili znowu padł kolejny kamień i kolejny. Zignorowałem je, a gdy rzucanie nie ustępowało, wziąłem te wszystkie kamienia i odrzuciłem je przez okno. Nie chciałem z nimi rozmawiać, poza tym tata nadal był zły i gdyby się dowiedział…

- Czkawka! Słyszałam krzyki. Stało się coś? – spytała Astrid zmartwionym głosem.

Nie odzywałem się, nawet nie podchodziłem do okna. Nie chciałem narażać ich i siebie na mojego ojca.

- Czkawka, co jest grane?! – niecierpliwiła się. – Czemu się do nas nie odzywasz?! – niemal już krzyczała i przez okno wleciał kolejny kamień, którego szybko odrzuciłem. – Słyszałam, jak twój ojciec się wścieka. Czkawka, martwię się… - wyznała zrozpaczona. Usłyszałem też Szczerbatka, który musiał być obok niej. Mimo to, że mi na nich zależy, nie podchodziłem do okna. - Czkawka… Odezwij się… - błagalnie wręcz. Serce mi się rozdzierało. Ledwo się powstrzymywałem, żeby nie podejść do okna.

- CZKAWKA! – gruchnął mój ojciec. – MIAŁEŚ SPAĆ! – wydawało mi się, że cała wioska go słyszała. Na pewno słyszeli go moi przyjaciele.

- Tak tato – nawet nie zdałem sobie sprawy, że mam załamany głos, który zdradzał, że płakałem. Astrid musiała to usłyszeć, bo znowu zaczęła.

- Czkawka… Co się stało? – zmartwiona, nie odpuszczała. Chciałem, żeby sobie odeszła i zostawiła mnie w spokoju. Czułem jak wykańczało mnie to psychicznie.

Podszedłem do okna i spojrzałem smutno na nią. Musiała coś zauważyć, bo już chciała coś powiedzieć, ale ja tylko zamknąłem okno. Położyłem się do łóżka i usiłowałem usnąć, ale sen, jak na złość, mi nie przychodził. Miałem po dłuższym czasie dość leżenia, więc wstałem i podszedłem do biurka. Zacząłem rysować różne rzeczy. Przyjaciół, mamę, smoki. Raz narysowałem jak ojciec mnie bije. Schowałem ten rysunek w miejscu, w którym nikt się do niego nie dobierze. Z początku chciałem go podrzeć, ale uznałem, że za dobrze mi on wyszedł. Po jakimś czasie znudziło mi się i to. Nie miałem pojęcia co robić, zacząłem krążyć po pokoju.

- Czkawka – zirytował się mój ojciec.

- No co? – odpowiedziałem nic sobie z tego nie robiąc. Usiadłem na krańcu mojego pokoju. Nie widziałem go, więc domyśliłem się, że siedzi w swoim fotelu.

- Obudziłeś mnie – w dalszym ciągu nie był zadowolony, ale emocje jednak opadły.

- No co za nowość. Ja za to nie mogę spać – mruknąłem ironicznie. Po chwili mój ojciec wyłonił się i stanął naprzeciw, patrząc na mnie z dołu.

- A niby to dlaczego? – spytał bardziej ciekawy niż zmartwiony. Ja patrzyłem na niego, choć nie mogłem ukryć emocji i bolesnego wspomnienia.

- Ty już dobrze wiesz dlaczego – mruknąłem, nadal w pewnym sensie byłem urażony i zaskoczony. – Mam koszmary i w dalszym ciągu jestem w szoku – wyznałem.

- Synu, dobrze wiesz, że musiałem to zrobić – zacząłem się tłumaczyć, ale nie było mu przykro.

- Wiesz co, muszę przyznać, że masz cela – pokazałem mu zakrwawioną lewą rękę, która nadal mnie bolała. – Ale po prostu daj mi spokój – wstałem i znowu położyłem się do łóżka.

Rozdział 19

Chwilę potem usłyszałem, jak ojciec wchodzi na górę. Przekręciłem się na bok, tyłem do schodów. Nie chciałem z nim rozmawiać, przynajmniej nie teraz. Słyszałem jak za mną stoi. Przez dłuższy moment się do mnie nie odezwał. Ja oczywiście też nie. Udawanie, że śpię nie miało najmniejszego sensu. W końcu mój tata się odezwał.

- Daj mi tą rękę – mruknął swoim zwykłym tonem. Nawet się nie ruszyłem, cały czas leżąc tyłem do niego. Po mojej braku reakcji odezwał się znowu. – Czkawka, chcę opatrzyć twoją rękę – wyznał, wiedziałem, że sili się na spokój.

- Niby po co? – jakby nie robiło to na mnie wrażenia, nie odwróciłem się do niego.

- Jeszcze się pytasz? Żeby lepiej się goiło – nadal był spokojny, odwróciłem się i podałem mu rękę. Nadal leżałem, starałem patrzeć się gdzie indziej. Wiedziałem, że po mnie nadal widać, że płakałem, bo przecież nie mogłem się ogarnąć, ponieważ nie mogłem wychodzić z pokoju. – Zachowuj się jak na wikinga i swój wiek przystało – mruknął karcąc, ale nadal miał spokojny ton.

Nie odpowiedziałem nic, odwróciłem się znowu tyłem do niego, gdy opatrzył mi do końca ranę. Nadal nie miałem ochoty z nim gadać. On jakby to odczuwał i… został przy mnie. Z jednej strony trochę mi to przeszkadzało, a z drugiej… nie. Byłem totalnie rozdarty. Zamknąłem oczy, próbując go zignorować i po prostu usnąć, lecz nie dało się.

- Znając ciebie pewnie i tak uciekniesz – wyznał. Słyszałem po jego głosie, że już nie wie co ma robić. – Dlaczego ty mnie nie słuchasz? – jakby próbował to rozgryźć. Odwróciłem się i spojrzałem na niego zmęczony.

- Chyba mówiłem ci, że masz dać mi spokój. Jestem zmęczony – wyznałem znużony. Mój tata nigdy nie miał wyczucia chwili, a docierało do niego tylko po fakcie lub w tragicznych momentach.

- Nie baw się ze mną w te swoje gierki, bo i tak wiem, że spać nie możesz. Przecież sam się do tego przyznałeś – zauważył, był spokojny, ciekaw byłem na jak długo.

- No to może inaczej… Chcę być sam – mruknąłem i znowu odwróciłem się tyłem do niego.

- I zostawię cię i uciekniesz – ironicznie. Chyba przestał mi ufać.

- Taa? Skoro miałbym to zrobić, to zrobiłbym to kiedy spałeś – wyznałem, myśląc logicznie. – Zwyczajnie nie mam teraz na to siły – szeptem.

- Weź się chociaż w garść. Szesnastolatek nie płacze, już nie mówię, że wiking – mruknął, poczułem jego ogromną dłoń na moim ramieniu.

- Daj mi spokój – mruknąłem, delikatnie strzepując jego dłoń i przykrywając się w całości, łącznie z głową.

- No dobra. Dobranoc synu – wyznał. Przez chwilę nie ruszał się z miejsca, jakby czekał na odpowiedź, której nie było. W końcu usłyszałem jak schodzi po schodach.

Musiałem ochłonąć od nadmiaru minionych wydarzeń. Byłem tym wszystkim zmęczony. Ciągle myślałem o tym, co zrobił mój ojciec. Z tego powodu kręciłem się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. W dodatku Szczerbatek nie może ze mną przebywać. Czuję się jeszcze bardziej osamotniony niż dawniej. Chciałbym wrócić do dawnego życia, ale uparty ojciec mi na to nie pozwala. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem. Tym razem nie miałem żadnych snów.

Rozdział 20

Po tygodniu w wiosce krążyła plotka, że jestem chory i jak na razie mam kwarantannę, żeby nie zarazić pozostałych. Dlatego nie mogę wychodzić. Oczywiście nikt nie dowiedział się prawdy. Dosyć oczywiste było też to, że ojciec spędza ze mną więcej czasu. Przez sensowną plotkę, nie było to podejrzane. Moi przyjaciele próbowali się tu dostać. Śledzik i Astrid chcieli mnie po prostu odwiedzić, Sączysmark z ciekawości, a bliźniacy, żebym ich zaraził. Usłyszałem raz od Pyskacza, który wpada od czasu do czasu, ale wie co jest grane, że moja choroba jest śmiertelna. Ekstra, jeszcze niektórzy chcą wsadzić mnie do grobu. A co działo się ze mną przez ten czas? Wariowałem…

Z początku starałem się uciekać, teraz jak zejdę na dół to jest to cudem. Siedzę i jedyni o robię to rysuję… Nawet okna nie mogę otworzyć. Zacząłem gadać sam do siebie. Raz wołałem po cichu mamę, żeby pomogła. Numer z toaletą też już nie wypali, bo podstawił mi jakieś wiadro. Jestem więźniem w swoim domu. Ciągle pytałem się, kiedy wyjdę, a tata odpowiadał tylko jednym zdaniem.

- Jak w końcu zmądrzejesz.

To mi oczywiście w niczym nie pomagało. Błagałem nawet Pyskacza, żeby mi pomógł. Próbował, ale na darmo. Efekt taki, że straciłem rachubę czasu, Szczerbatka i przyjaciół zaczynam kojarzyć tylko z rysunków i powoli zaczynam być obłąkanym. A najgorsze, że ojciec w najbliższym czasie nigdzie nie musi płynąć. No i chyba nie powiedziałem jeszcze o jednym… Za wszystkie moje przewinienia i ucieczki, a trochę tego było, mój ojciec karze mnie pasem. W co efekcie na ciele mam pełno siniaków, o których nikt nie ma pojęcia, nawet Pyskacz. Świetnie się z nimi kryje, a w wiosce też przecież nikt o niczym nie wie. Oczywiście nie przyzwyczaiłem się jeszcze do nowych metod wychowawczych mojego ojca. Ale za to wiem za co jestem karany najbardziej. Za wypadek – zdarzyło mi się to co najmniej raz przy nim i za płacz, którego czasem już nie mogłem powstrzymać. Sądzę, że ten pierwszy raz trochę go zmienił. Niestety na gorsze.

Leżałem sobie na łóżku, gdy usłyszałem jak ktoś wchodzi po schodach. Odwróciłem się szybko tyłem do niego. Było to kulawe wchodzenie, więc już od razu wiedziałem kto to. Z resztą na dole słyszałem rozmowę dwóch mężczyzn. Moja proteza leżała gdzieś pod ścianą. Unikałem chodzenia, głównie leżałem. Z resztą przed jedynym niebezpieczeństwem, jakie mnie tutaj spotka, nie było sensu, żebym uciekał. A gdy Pyskacz przychodził, głównie udawałem, że śpię.

- Oj, Czkawka, Czkawka – odezwał się blondyn, gdy był już blisko mojego łóżka. Gdyby chciał, mógłby mnie odkryć, ale nigdy tego nie robił. – Co ja słyszę… Co ty wyprawiasz? Gdybyś odpuścił, już dawno byś wyszedł – szkoda, że nie znał całej prawdy. Mój tatuś zawsze znajdzie jakiś powód. – Twoi przyjaciele się o ciebie martwią. Mają jakiś problem ze Szczerbatkiem. Nie chce jeść ani pić. Ciągle jakby tylko śpi. No i wypytują się jak się czujesz…

- Pyskacz, idź sobie… Nie mam ochoty z tobą gadać – mruknąłem głosem kompletnie pozbawionym emocji. Przyszedł w złym momencie i tyle.

- No jasne, jak zwykle. Od kiedy masz ten szlaban, strasznie się zmieniłeś. W ogóle nie interesujesz się znajomymi… Jakbyś był sobą, już dawno uciekłbyś z łatwością… W dodatku twoja proteza leży sobie pod ścianą jak gdyby nigdy nic. No i Astrid…

- Powiedziałem idź sobie! – warknąłem urażony. Odwróciłem się do niego. Rzadko mnie widział, bo zwykle byłem przykryty. Teraz usiadłem ze złości. Patrzyłem na niego lekko zły.

Rozdział 21

- Na majtki Odyna, ty naprawdę wyglądasz jak chory – wyszeptał, oglądając mnie. – Zaraz… Czy ty płakałeś? – jakby nie mógł w to uwierzyć.

Dotknąłem tylko moich policzków, przypominając sobie o czymś, ale nie potwierdziłem tego. Spojrzałem gdzieś w bok, położyłem się i przykryłem.

- Tak, trochę nienajlepiej się czuję – była to prawidłowa odpowiedź. Miałem nadzieję, że po prostu sobie stąd pójdzie.

- No faktycznie, jak tyle jesz, to nic dziwnego – skomentował. Na nocnym stoliku stało niemal całe śniadanie i jeszcze parę innych nietkniętych posiłków. Jakoś przez to wszystko nie mogłem normalnie jeść. Jadłem od czasu do czasu, gdy głód był nie do zniesienia. – Zawołam Stoicka… Niech cię lepiej zbada – odwrócił się, a mi serce do gardła podskoczyło.

- Pyskacz, nie! – spróbowałem go powstrzymać tak gwałtownie, że spadłem z łóżka. Moje ubranie przykrywało w całości siniaki… Oprócz tych nielicznych na rękach. Ten odwrócił się do mnie z pytającą mimiką twarzy. – Znaczy się… Ma swoje własne problemy… Ja po prostu nie mogę spać i tyle – próbowałem wybrnąć z sytuacji. Uśmiechnąłem się nawet niepewnie.

- Tak? To dlaczego płakałeś? – spytał z ciekawości.

- Koszmar… Nic więcej – wzruszyłem ramionami. – Nie mów nic o tym tacie i tak ma już wystarczająco dużo roboty…

- To znaczy pilnowanie ciebie? – patrzył na mnie z lekka podejrzliwym wzrokiem.

- Po prostu nie mów o tym i tyle – niemal już błagalnie. Nadal leżałem… Już w sumie tylko siedziałem na podłodze.

- Ech, niech ci będzie- zrezygnowany, podszedł i podniósł mnie do łóżka.

- A teraz mnie zostaw. Chcę się zdrzemnąć – mruknąłem, przykrywając się kocem i zamykając oczy. Czułem jak mi się Pyskacz przypatruje.

- Jak sobie nagrabiłeś, młody, to jeszcze nie masz pojęcia – mruknął cicho i zszedł na dół.

Najważniejsze, że się nie dowiedział najważniejszego. Mimo, ze upadłem z niska, to i tak zabolała mnie ta część ciała, która spotkała się z podłogą. Z resztą nie dziwiłem się. Byłem tak poobijany, że czasem nawet leżenie sprawiało mi problem.

Westchnąłem z ulgą, gdy ten zszedł już na dół. Słyszałem jak długo jeszcze gadają. Pyskacz podjął nawet temat o mnie, ale mój ojciec szybko ten temat zmienił. Ważne, że blondyn nie wygadał się na temat mojego stanu. Słyszałem też, jak Pyskacz pyta się, kiedy mnie wypuści, a mój tata odpowiedział tak samo, co mi.

- Tylko, że czego ma się nauczyć? – spytał Pyskacz trochę zaciekawiony.

- On już doskonale wie czego – mruknął. W tym problem, nadal nie za bardzo wiem, aczkolwiek się domyślam. – I co? Gadałeś z nim? – pytał.

- E-e. Spał. Wyglądał na zmęczonego, więc go nawet nie budziłem – tak, ukrył mnie, a ojciem mu w dodatku uwierzył.

Uśmiechnąłem się słabo. Usiłowałem usnąć, ale przed oczami miałem sceny z koszmarów. To mi nie pomagało, tylko kręciłem się na łóżku.

Rozdział 22

Nie pomógł mi też mój ojciec, który przyszedł z kolacją. Udałem, że śpię, ale nie dał się już nabrać.

- Jak tak będziesz jeść, to naprawdę się rozchorujesz – odezwał się. Otworzyłem oczy, a ten położył tacę z jedzeniem na stoliku. – Bo zacznę cię karmić siłą – jakby zagroził, ale nie przestraszyłem się.

- Po prostu nie mam apetytu – wytłumaczyłem cicho i spojrzałem gdzieś w bok. Wiedziałem, że on do końca nie zdaje sobie sprawy z tego co robi. Wierzyłem też, że będzie taki jak dawniej.

- To może wmuś sobie trochę jedzenia – zaproponował. Chciałem, żeby sobie poszedł i dał mi spokój. Bałem mu się przeciwstawić, bo wiedziałem jak to może się skończyć. Nie było rady, odwróciłem się tyłem do niego i przykryłem się cały.

- Najwyżej zdechnę z głodu – wypaliłem, jakby to co powiedziałem, nie robiło dla mnie żadnej różnicy. Tacie chyba się to nie spodobało.

- Co to miało znaczyć?! – gruchnął, oczywiście nie odpowiedziałem. Skuliłem się lekko. – Czkawka! – warczał, a ja tylko czekałem na cios.

- No to, co słyszałeś – nadal starałem się go ignorować, choć było to lekkomyślne z mojej strony. – Chyba głuchy jeszcze nie jesteś staruszku – mruknąłem.

- Czkawka – fuknął, próbował mnie chwycić i odwrócić, ale mu się skutecznie wyrwałem. Jednak koc zsunął się ze mnie, odkrywając mnie. – Uspokój się, synu, nic ci przecież nie zrobię…

- To jasne, zawsze tak mówisz – warknąłem. – Mam w nosie to, że muszę jeść. Wolę umrzeć niż mieszkać z tobą niewiadomo ile – gdy to mówiłem, patrzyłem się nie niego, nie do końca zdając sobie sprawę ze swoich słów. Jego to zaskoczyło, albo także zaskoczył mój widok. – Po prostu sobie idź i daj mi spokój – wyszeptałem. – Może u mamy będzie mi lepiej – przykrywając się z powrotem.

Patrzyłem przed siebie, więc widziałem jak ojciec gapi się na mnie. Nie odzywał się, jakby nie wiedział co powiedzieć. Co też ciekawe, nie wściekł się. Poczułem się troszkę bezpieczniej.

- Tylko tchórz się tak łatwo poddaje. Jesteś wikingiem. Jeśli nadal będziesz się zachowywać jak rozpieszczony bachor, nie będziesz moim synem. Będziesz mógł pożegnać się z wyspą – oznajmił wstając. Spojrzałem na niego, a ten odwzajemnił gest, piorunując mnie wzrokiem. – Zapamiętaj to sobie sy… - urwał, zawahał się wyraźnie, ale dokończył inaczej. – Czkawko – i wyszedł.

Załamałem się, naprawdę. Ponownie nie powstrzymałem płaczu, dosyć głośnego. Ciągle wołałem mamę, tak, żeby tata mnie mógł bez problemu słyszeć. Zachowywałem się tak, jakbym miał od niej uzyskać odpowiedzi na wykrzyczane przeze mnie pytania. Nie obchodziło mnie też, że pół wioski może mnie usłyszeć. Może to i lepiej. Niech dowiedzą się, że oszalałem, potem im powiem przez kogo. Nie wiem jak długo trwało, kiedy mój tata wrócił. Kazał mi się uspokoić, a gdy tego nie zrobiłem, znowu oberwałem. Siłą rzeczy było jeszcze gorzej, a gdy się uspokoiłem na tyle, żeby móc normalnie funkcjonować, wciskał mi jedzenie siłą. Nie odpuścił, dopóki nie zjadłem wszystkiego, a trochę tego było. Na tyle dużo, że zbierało mi się na wymioty. Tak, całe jedzenie, które leżało nietknięte przez parę dni, też musiałem zjeść. Gdy w końcu to zrobiłem, ojciec sobie poszedł, a ja zwymiotowałem do wiadra. Poszedłem spać. Długo się kręciłem, nie mogąc usnąć ze strachu, ciągle myślałem o ojcu. W końcu jednak usnąłem. Znowu uciekałem na Szczerbatku, wśród buchającego ognia, znowu walnąłem w ogon i znowu zapadła bezdenna ciemność. I chciałem, żeby już tak zostało.

Rozdział 23

Kolejnego dnia było jeszcze gorzej. Źle się czułem, ale kryłem się z tym dopóki nie przyszedł Pyskacz. Dość przypadkiem dowiedział się o moim stanie i karach od mojego ojca. Nic nawet nie musiałem mu mówić. Byłem tak słaby, że nie mogłem nawet wstać, brzuch mnie bolał i pociłem się ogromnie. Innymi słowem, to że byłem chory, już nie było plotką. Zawitała do mnie Gothi. Powiedziała, (czyli narysowała, a Pyskacz to odczytał) że mam jak najwięcej odpoczywać, a wyzdrowieje. Gdy mnie badała, również odkryła siniaki i spojrzała znacząco na tatę, jakby to była jego wina. Gdy Gothi wyszła, Pyskacz został na dłużej niż zwykle. Gadali o mnie, ale niektóre słowa do mnie nie docierały. Dopiero gdy pod wieczór Pyskacz wyszedł, do mnie przyszedł Stoick. Akurat wtedy, gdy wypluwałem krew. Tata natychmiast mi pomógł, co trochę mnie zaskoczył.

- Gothi mówi, że to zatrucie – mruknął, nie patrząc na mnie. Widziałem, że czuł się winny. – To moja wina. Przesadziłem, nie powinienem cię tak traktować – wyjaśnił, podnosząc rękę. Prawdopodobnie chciał mnie dotknąć, tak po ojcowsku, ale gdy zauważyłem rękę, instynktownie się odsunąłem. Tak gwałtownie, że dość boleśnie spadłem z drugiej strony łóżka. – Czkawka – wstał i spojrzał na mnie.

Nie patrzyłem na niego. Po prostu objąłem nogi i gapiłem się przed siebie. Nie ukrywałem strachu. Starałem zapanować nad emocjami. Chciałem też, żeby on wyszedł, a ten jak na złość podszedł do mnie.

- Czkawka, synu, nic ci nie jest? – spytał, wyglądał na zmartwionego, tak też sądziłem po głosie.

- Bywałem w gorszych sytuacjach – przyznałem szeptem zgodnie z prawdą. Odsunąłem się od niego najdalej jak mogłem.

- Pomogę ci wstać – zaproponował, wyciągając do mnie ręce, a ja wstając, odsunąłem się. W końcu na niego spojrzałem, podpierałem się o stolik nocny ręką.

- Nawet mnie nie dotykaj – warknąłem. – Chcę stąd w końcu wyjść. Nie możesz mnie więzić w domu! – próbowałem się bronić, choć ledwo stałem na nogach. Dostałem też ogromnych drgawek.

- Jesteś chory, masz odpoczywać – jakby próbował tłumaczyć coś małemu dziecku. Chcąc, nie chcąc położyłem się. – Powinieneś się odświeżyć. Nie myłeś się już od kilku dni – to jeszcze bardziej mnie dobiło, bo była to po prostu prawda. Kiwnąłem tylko głową. Zamknąłem oczy, drgawki nadal mi nie przechodziły. Nagle poczułem jego dłoń na moim czole. Instynktownie czekałem na uderzenie, ale ten zabrał rękę i powiedział tylko. – Jesteś strasznie rozpalony… Chyba jest coraz gorzej – spojrzałem na niego. Po chwili znowu zamknąłem oczy i przewróciłem się na bok, tyłem do niego.

- Idź już sobie, chcę spać – wyszeptałem, dając dobitnie do zrozumienia, że chcę się go pozbyć z mojego pokoju.

Ustawiłem wiadro by było w dobrym miejscu. W tym samym czasie słyszałem i widziałem po ciemku, jak tata wstaje i wychodzi. Spojrzałem na siniaki, które nie pokrywały ubrania. Nie dałbym rady uciec, bo jakby ktoś to zobaczył, to od razu by się zorientował. A przecież swojego ojca nie wydam. Druga sprawa, nie mam teraz siły na ucieczkę. Moja proteza nadal leżała na drugim końcu pokoju. Może ojciec miał rację? Może się poddałem… Leżąc tak, przeglądałem sobie rysunki. Nie wiem dokładnie kiedy, ale udało mi się usnąć. Niestety, był koszmar. Obudziłem się z przerażającym wrzaskiem, nie zdając sobie sprawy gdzie jestem. Dopiero po chwili zobaczyłem ojca, trochę poruszonego i poczułem plamę na kroku. Nadal w szoku odwróciłem się tyłem do niego, chcąc szybko ukryć feralną plamę. Doskonale pamiętałem, że za to jest największa kara. I za płacz, a łzy po policzku też spływały. Skuliłem się i przykryłem się cały, łącznie z głową. Drżąc ze strachu czekałem cierpliwie na ciosy, próbując powstrzymać płacz.

Rozdział 24

- Opanuj się, przecież nic ci nie zrobię – odezwał się. – Każdemu może się zdarzyć – przyznał, próbując mnie jakoś pocieszyć, co było dla niego nowością. Dotknął mojego ramienia, ale tym razem nie odsunąłem się. – Przygotowałem kąpiel na dole. Dosyć niedawno, więc jest jeszcze ciepła.

- Zaraz zejdę – mruknąłem tylko, ciesząc się, że nie ciągnie tego tematu.

Zszedł na dół, a chwilę później ja to zrobiłem. Moczyłem się w wannie dosyć długo. Czasami tak lubię sobie posiedzieć i pomyśleć. Wróciłem na górę w trochę lepszym humorze. Ciekaw byłem też, co usłyszał z tego koszmaru mój ojciec. Mam nadzieję, że niewiele. Położyłem się do łóżka, znalazłem jakiś rysunek i patrzyłem się w niego. Nie oderwałem się nawet, gdy przyszedł mój tata.

- Przyniosłem ci coś do jedzenia. Mimo wszystko ty musisz jeść – spojrzałem na niego, bardziej z ciekawości co przyniósł i wtedy pożałowałem. Widok jedzenia doprowadził mnie do wymiotów. – W porządku? – gdy zwracałem do wiadra.

- Nie – mruknąłem. Dopiero po dwóch torsjach odetchnąłem. Długo to trwało i wykończyło mnie. Dosyć odruchowo wytarłem w rękaw usta. Spojrzałem na niego. – Chyba nie będę w stanie nic zjeść – wyszeptałem. Nie mogłem patrzeć na jedzenie. Coś mnie odpychało.

- Może chociaż spróbuj? – zachęcał, kładąc tacę na stoliku.

- Jak sam widok mnie przeraża… Spróbuje, ale jeszcze nie teraz – przyznałem zamyślony, spojrzałem na rysunek.

- Co tam masz? – spytał z ciekawości, a ja spojrzałem na niego i pokazałem mu.

- Nie wiem czy tak wyglądała, ale mi to pomaga..

Wziął rysunek do ręki. Byli tam moi przyjaciele i smoki, wcisnąłem też tam mamę i tatę. Byli tam niemalże wszyscy.

- Dlaczego ciebie tam nie ma? – spytał, spodziewałem się tego pytania.

- Nie zmieściłem – mruknąłem, wzruszając ramionami.

- Przecież masz tu jeszcze trochę miejsca – zauważył.

- Po prostu nie chcę siebie rysować… - wyznałem. Wziąłem ponownie zdjęcie i patrzyłem się w to.

- Dokładnie tak wyglądała twoja mama. Masz niezwykły talent – uśmiechnąłem się lekko na tą pochwałę. – Byłem dla ciebie lekko za surowy… Ale po tym wypadku martwię się o ciebie. Nie chcę, żebyś czegoś jeszcze sobie nie zrobił.

- Martwisz się, to normalne – przestałem mieć o to do niego żal. Chyba byłem jednak trochę nieznośny.

- Wpuścimy tu trochę powietrza – wstał i otworzył okno. Uśmiechnął się do siebie. Przynajmniej tak mi się wydawało. – Piękny jest dzień. Chodź zobacz – zachęcił łagodnie. Szczerze mówiąc nie miałem siły i ochoty ruszać się z pozycji leżącej.

- Naprawdę muszę? – spytałem niechętnie.

- Oj, no chodź, zobacz – żeby dał mi spokój, wstałem i wychyliłem się przez okno. To co zobaczyłem, zdumiało mnie. Uśmiechnąłem się szeroko. – Twoi przyjaciele przychodzą tu od jakiegoś czasu niemal codziennie.

- Cześć Czkawka! – krzyknęli niemal churkiem a ja pomachałem im ręką.

- No to ja was zostawiam – mruknął i gdzieś sobie poszedł, zostawiając mnie przy oknie w zupełnym szoku.

Rozdział 25

Wymagali ode mnie, żebym im opowiedział wszystko, co się stało. Na początku opierałem się, jak tylko mogłem, ale w końcu im uległem. Powiedziałem, że… byłem chory. Oczywiście, nie mogli mi uwierzyć, ale przekonałem ich argumentem, że nie potrafię kłamać. I to w dodatku prawda. Astrid najbardziej się martwiła. Zapewniałem ich, że nic mi nie jest, jestem już zdrowy i mogę działać. No, prawie. Mówiąc to, zaatakował mnie kaszel. Zachowywali się, jakbym po raz pierwszy zachorował, a wszyscy wiemy, że to nie prawda.

Musiałem jeszcze wyzdrowieć gastrycznie. Nie chciałem, żeby po każdym posiłku zwracać to, co się właściwie przed chwilą zjadło. Na dłuższą metę było to bardzo męczące, więc tym bardziej chciałem wyzdrowieć. W dodatku ojciec mnie zmuszał…

No włąśnie, ojciec. Przez kilka kolejnych dni się zmienił. Zaczął o mnie dbać, rozmawiać, spędzać ze mną wieczorami czas, nie krzyczy i nie jest agresywny. Odstawił także alkohol. Ogólnie zmiana na lepsze. I moim zdaniem, bardzo dobrze. Przestałem się go bać. Ale mimo wszystko o mamie nie rozmawiamy. Nie chciałbym poruszać tego tematu, żeby nie sprawiać mu przykrości.

Na Szczerbatku znowu zacząłem latać. Oboje cieszymy się z tego faktu. Szczególnie Szczerbatek, który tęsknił za naszymi wspólnymi lotami. Dużo czasu też spędzam w kuźni i w Akademii. Innymi słowem wróciłem do mojego normalnego życia. I bardzo się z tego cieszę.

Pewnego dnia siedziałem z przyjaciółmi w Akademii i omawiamy jakieś zadania, które im zleciłem. Chodziło głównie o to, aby Sączysmark i bliźniaki tego, jak zwykle, nie zepsuli, ponieważ zadanie było ważne. Szczególnie jak dostałem je od ojca. Trzeba było zebrać drewno, które Wikingowie poukładali w kupki w lecie. Nie chciałem, żeby ta trójka jakimś sposobem podpaliła las i drewno na opał poszłoby z dymem.

Usłyszałem krzyki ludzi pochodzących z wioski. Wszyscy spojrzeli w tamtym kierunku zaciekawieni. Domyślałem się, że ktoś stracił kontrolę nad swoim smokiem. Takie przypadki były u nas dosyć częste, ponieważ wystarczyło źle pogłaskać smoka, a ten wpadał w szał. Spojrzałem na pozostałych.

- No dobra – odezwałem się, a ci patrzyli na mnie i czekali na decyzję. – Wy polecicie do lasu po te drewno, a ja i Astrid zajmiemy się tym z wioski – postanowiłem. Nie na darmo wziąłem ze sobą Astrid. Do rozgniewanego smoka potrzeba odpowiedniej ręki.

- Ej! Dlaczego ty bierzesz Astrid, a ja mam użerać się z tymi kretynami?! – Oburzył się Sączysmark. A ten jak zwykle swoje. – Bierz Śledzika a ja wezmę ślicznotkę. Śledzik też się zna na smokach – upierał się, lecz wystarczyło, że Astrid uderzyła go tak mocno, że aż się przewrócił. – No dobra, biorę ich – poddając się.

Pokręciłem głową z politowaniem. Wsiedli na smoki i polecieli do lasu.

- Jaki smok tym razem oszalał? – Spytała Astrid wsiadając na swoją Wichurę.

- Nie wiem. Ale sądzę po reakcji ludzi, jest to Koszmar Ponocnik. Tego boją się najbardziej – wyznałem ze spokojem, wsiadając na Szczerbatka.

Tłum ludzi w wiosce wrzeszczał przeraźliwie. Były okrzyki strachu, ale także ataku. Widocznie ktoś bronił wioski. Kiedy wzbiliśmy się w górę, zauważyliśmy totalne spustoszenie. Pół wioski było rozwalone. Znaleźliśmy też winowajcę. Było naprawdę źle.



Wróciłam. Na innych blogach też pojawiły się edycje (przynajmniej tam gdzie mogłam). No i pojawiły się też scenariusze. Opowiadania, rozdziały w każdą niedziele. Pozdrawiam.

Rozdział 26

Był to Krzykozgon. Demolował każdy dom po kolei, rozglądał się i szedł do następnego. Wyglądał jakby czegoś szukał. Pytanie tylko czego.

- Synek, weź coś zrób z tym smokiem, bo przysięgam ci, zabiję go! – Wrzasnął do mnie tata.

- Postaram się! – Odkrzyknąłem. Krzykozgon to trudny do opanowania smok, w dodatku ciągle dziki.

Tymczasem Astrid do niego podleciała. Zdążyłem zauważyć jak smok ryczy i powoduje, że Wichura się wycofała. Ten przerażający wrzask słyszałem nawet ja. Zareagowałem szybko i wylądowałem naprzeciwko niego. Szczerbatek chciał mnie bronić przed Krzykozgonem, ale uspokoiłem go ruchem ręki. Mimo to i tak został w gotowości, w końcu nigdy nic nie wiadomo.

- Krzykozgon! Masz wynosić się z naszej wioski! – Krzyknąłem. Zrobiłem to jak najgłośniej, żeby ten mnie usłyszał.

Ogromny smok spojrzał na mnie i schylił się tak, żeby jego głowa znalazła się na wysokości mnie. Znowu ryknął, lecz znacznie ciszej. Tak cicho, że nie zrobił mi krzywdy. Kątem oka widziałem tłum ludzi, którzy się na mnie gapią. Byli spokojni, bo chyba doskonale wiedzieli, że sobie poradziłem z tym smokiem. Jeśli tak, był to błąd. Patrzyłem prosto na niego, a on na mnie i nie wiedziałem o co chodzi. Przynajmniej przestał rozwalać wioskę. Dobre i to.

- O co ci chodzi? Po co przyleciałeś tutaj i rozwalasz mój dom? – Zapytałem. Starałem się być spokojny, ale mój głos wskazywał zdenerwowanie. Losy wioski zależały ode mnie i od tego smoka, który stał przede mną. Na moje pytanie smok znowu zaryczał, tyle że cicho. – Wracaj do siebie – syknąłem. Jak mam mu wytłumaczyć, że jest tu niechciany tak, aby potem nie rozwalił reszty wioski?

Smok się nie ruszył. Ludzie patrzyli na mnie oczekująco. Krzykozgon znowu dał cichy ryk. W końcu odezwała się Astrid.

- Czkawka, zrób coś, bo ludzie się niepokoją – spojrzałem na nią.

- No staram się, ale nie wiem o co mu chodzi – odpowiedziałem.

- To staraj się bardziej – poleciła.

- Może niech wracają do siebie i pracy. Tak będzie mi łatwiej – zaproponowałem.

Mój ojciec musiał to usłyszeć, bo wydał rozkaz, a ludzie musieli się rozejść. Zostałem tylko ja i Astrid, i nasze smoki. No i Krzykozgon. Domyśliłem się, że coś ode mnie chce, ale za bardzo nie wiedziałem co. Westchnąłem i poszedłem w kierunku dziewczyny, żeby to z nią omówić. Może ona będzie mieć jakiś pomysł? Kiedy poszedłem do niej, to zamiast patrzeć na mnie, patrzyła w górę.

- Ale wiesz, że on poszedł za tobą? – Zapytała nagle.

- Że co? – Spytałem zaskoczony i odwróciłem się. Niemal się z nim zdeżyłem, tak blisko stał. – Ech… - westchnąłem. – Czego ty ode mnie chcesz? – Spytałem, nie rozumiejąc, a ten znowu krzyknął. – Nadal nic nie rozumiem.

- A może on chce tobie coś pokazać? – Zapytała Astrid.

To nie spodobało się Krzykozgonowi, który wrzasnął na nią bardzo głośno. Myślałem, że ogłuchnę.

- Spokój! – Krzyknąłem, a ten mnie posłuchał. Sam byłem zaskoczony. Biały smok patrzył na mnie, jakby czegoś ode mnie oczekiwał. A ja nadal nie wiedziałem co robić.

Już wróciłam. Nie miałam internetu, przez to rozdział nie pojawił się punktualnie. Mam nadzieję, że ktoś to jeszcze czyta. Kolejny rozdział normalnie w niedziele.

Rozdział 27

Postanowiłem pójść do kuźni. Myślałem, że Pyskacz mi pomoże. Po raz pierwszy nie wiedziałem co mam zrobić ze smokiem. Krzykozgon oczywiście popełzał za mną. Nie spodobało się to Szczerbatkowi, który warczał na smoka.

- Pyskacz, mamy problem! – Krzyknąłem już na wstępie.

Gdy tylko blondyn się wychylił, Krzykozgon wpadł w szał. Z trudem udało mi się go uspokoić.

- Na Thora, zabierz mi go stąd, bo zrujnuje mi kuźnie! – Krzyknął na mnie kowal.

Kiedy tak krzyczał i dawał głos, zrozumiałem. Smok miał popsute zęby. Kilka popsutych zębów. Wyraźnie szukał u mnie pomocy. Pojawiła się dziwna sytuacja. Jeśli mu nie pomogę, to zdemoluje wioskę. A jeśli pomogę to… zdemoluje wioskę. I tak źle i tak nie dobrze.

- Uspokój się. Przecież nic się nie dzieje – wyciągnąłem do niego rękę. Dopiero po chwili swój łeb przyłożył do mojej ręki. No i się uspokoił. – Słuchaj, Pyskacz ci pomoże. Tylko musisz być spokojny.

- Pomóc temu smokowi? Co niszczy wioskę? Nie, dzięki. Wole być już zjedzony – palnął Pyskacz.

- Nie pomagasz – stwierdziłem, kiedy smok ponownie zrobił się nerwowy. – Przez ciebie wioska może być zrujnowana, a to mojemu tacie się nie spodoba.

- Niech ci będzie – wzdychając i biorąc się do roboty.

Krzykozgon ufał tylko mi. Kiedy odchodziłem choć na chwilę, to wariował. Musiałem więc trzymać się bisko niego, szczególnie podczas zabiegu, bo Pyskacz mógł dość przypadkiem stracić kolejną rękę. Zachowania Krzykozgona nie podzielał Szczerbatek. Jego także musiałem uspokajać, bo mało brakowało, a rzuciłby się na smoka. Tego też nie chcieliśmy. Najgorsze było to, że wystarczyłby jeden mój błąd, a skończyłoby się na najgorszym.

- No, nareszcie koniec – wyznał blondyn z ulgą po jednej lub dwóch godzinach. – Kiedy jest spokojny, to łagodny z niego smok – zauważył i poniekąd była to prawda.

- Racja, może teraz poduści i pójdzie do siebie – stwierdziłem, głaszcząc go delikatnie po nosie.

- Na wszelki wypadek go odprowadź – podsunął pomysł Pyskacz, kiedy chował narzędzia pracy.

- Ty wiesz, to nawet dobra myśl – przyznałem. – Chodź, Szczerbatku, odprowadzimy go do domu.

Ruszyłem w kierunku lasu, gdzie znajdowała się jedna z większych dziur. Mojemu marszowi towarzyszyły groźne pomruki Szczerbatka i Krzykozgona. Nie przypadli sobie do gustu i nie podobało mi się to. Obydwoje mieli trudny charakter, a Szczerbatek był w stosunku do mnie nadopiekuńczy. I to bardzo.

- Wracaj do domu – rozkazałem białemu smokowi, tyle, że łagodnie. Patrzyłem na niego, chciałem, żeby zdał sobie sprawę, że nie żartuję. Jego rodzina ulokowała się tutaj, tata to zaakceptował, ale Krzykozgon nie może demolować wioski.

Smok oczywiście się nie ruszył. Próbowałem wepchnąć go siłą. Byłem za słaby, co było normalne. Smok nawet nie tknął, tylko gapił się na mnie dziwnie swoimi czerwonymi ślepiami. Nie wiedziałem już co robić, gdy nagle Szczerbatek wystrzelił plazmą, Krzykozgon oberwał i schował się do swojej dziury.

- To było zbyt brutalne – przyznałem, a ten spojrzał na mnie niewinnie. Od razu mu wybaczyłem.

Wsiadłem na Szczerbatka i wróciłem do wioski. Wikingowie już naprawiali straty, które okazało się, nie były aż tak mocne. Nagle rozległ się krzyk.

Rozdział 28


Ludzie pokazywali na coś za mną. Gdy się odwróciłem, dowiedziałem się skąd ta panika. Krzykozgon zwyczajnie poleciał za mną, za miast zostać w swoim domu. Coś czuję, że będzie z nim ciężko. Oczywiście Szczerbatek też nie był tym faktem zadowolony. Z trudem go powstrzymałem.

- Czkawka, opanuj tego smoka! Chyba miałeś go zaprowadzić tam, gdzie jego miejsce! – Wrzasnął na mnie tata swoim przywódczym tonem.

- No staram się, ale ten się na mnie uwziął. Wszędzie chodzi za mną – odpowiedziałem.

- To wymyśl coś! – Krzyknął i poszedł w swoim kierunku, pomagać ludziom.

Spojrzałem na Krzykozgona. Ten gapił się na mnie, a jak gdziekolwiek się ruszyłem, to on za mną. Na dłuższą metę było to wkurzające.

- Chodź, Szczerbatek, przelecimy się – mój najlepszy przyjaciel ucieszył się na tą wieść. Uśmiechnąłem się szeroko. Szybko wsiadłem na Nocną Furię i ruszyłem. Kazałem Szczrbatkowi latać jak najszybciej, by zgubić Krzykozgona. Nocna Furia była najszybszym znanym smokiem dla nas, więc była duża szansa, aby zgubić białego smoka. Próbowaliśmy zgubić go między skałami, tak jak po staremu, ale zwykle te skały rozwalał. Zgubić go łatwo nie było, ale nie poddawałem się.

Kiedy myślałem, że już mi się udało, z powrotem skierowałem się do mojego domu. Zaczęło się już ściemniać, a ja byłem tym wszystkim zmęczony. Cieszyłem się, że udało mi się zgubić potwora, ale przeczuwałem, że prędzej czy później znowu znajdzie się w wiosce, żeby mnie poszukać.

Gdy podchodziłem do lądowania, coś chwyciło Szczerbatka za ogon. Lądowanie nam nie wyszło, oboje wylądowaliśmy gwałtownie i z bólem, uderzając o ziemię, a ja w dodatku spadłem ze smoka i mocno się poobijałem. Czułem tylko ból, ale gdy usiadłem, widziałem jak Szczerbatek i Krzykozgon zwyczajnie ze sobą walczą. Wstałem i ruszyłem w ich kierunku. Nie zrobiłem jednak ani jednego kroku, ponieważ nie zauważyłem, że nie miałem na sobie protezy. Leżała sporo metrów ode mnie, widocznie siła uderzenia była dosyć duża.

- Czkawka! – Krzyknął tata za mną, trochę się martwiąc.

- Nic mi nie jest. Tylko znajdę nogę – uspokoiłem go, siadając i rozglądając się na protezą.

- Trzeba uspokoić te smoki – uświadomił mi, podał mi protezę i mogłem wstać na nogi.

- Spokój! – Krzyknąłem.

Oboje mnie posłuchali. Przestali się atakować, ale nadal warczeli na siebie. Szczerbatek stał przede mną. Widocznie ten wypadek to wina Krzykozgona i Szczerbatek chciał się mu odegrać, bo zrobił mi krzywdę. Szczerbol zawsze tak reagował. A Krzykozgon wyraźnie nie rozumiał, co jest grane. Oboje nie spuszczali od siebie oczu.

- No i co ja mam zrobić, skoro Krzykozgon zawsze mnie znajdzie? – Zapytałem i spojrzałem na ojca. Byłem totalnie bezradny i miałem nadzieję, że wódz to zrozumie.

- Ale co mu zrobiłeś, że nie chce ciebie opuścić? – Zapytał mężczyzna zaciekawiony.

- Właściwie to nie wiem. Ale wydaje mi się, że po prostu się przypadkowo zaprzyjaźniłem i on, zdaje mi się, że mnie polubił – mruknąłem niezadowolony.

- No to synek, mamy problem – jakbym jeszcze o tym nie wiedział.