Jak Wytresować Smoka Wiki
Advertisement
Jak Wytresować Smoka Wiki

prequel Historii pewnej miłości

Bardzo, ale to bardzo luźno związany z uniwersum JWS
To nie jest szczęśliwa historia
Kimiko, mam nadzieję, że spodoba ci się moja wersja tego, o co ostatnio nam się
starzy prawie pokłócili (na kolacji z rodzicami Astrid i młodymi)

- Wróciłam!

- Cieszę się. Zamieszaj zupę.

- Już, tato.

Młoda dziewczyna podeszła do paleniska i zamieszała zupę, gotującą się w starym garnku. Skromny posiłek składał się z kilku marchewek, rzepy i szczawiu, gotujących się w osolonej wodzie. Musiał wystarczyć najlepiej na dwa dni, przy oszczędnych porcjach może na trzy. Brianna była bardzo głodna, ale wiedziała z doświadczenia, że ciepła strawa nieczęsto się trafia. Na szczęście o tej porze roku nie było trudno o jedzenie, mimo iż mieszkali w mieście. Znacznie gorzej było zimą, kiedy w skrzynkach przy oknie nie mogły rosnąć warzywa, a wielu ludzi cierpiało głód, więc znalezienie czegokolwiek było bardzo trudne.

Jako pomywaczka miała to szczęście, że czasem mogła coś podjeść w kuchni, na przykład trochę resztek z obiadu. Jej ojciec, skromny krawiec, całymi dniami siedział w domu i szył. Miał coraz słabszy wzrok, ale nie pozwalał Briannie pomagać. Ona miała przede wszystkim pracować na zamku i zapewnić im utrzymanie, dopóki ktoś się z nią nie ożeni.

- Pachnie smakowicie - starzec podszedł do córki, z przyjemnością wdychając apetyczny zapach.

- Prawda? Trzeba się nacieszyć. Idzie zima, takich rarytasów będzie coraz mniej - uśmiechnęła się.

- Jakoś inaczej ostatnio wyglądasz - zauważył. - Zmieniłaś się.

- Nie, wydaje ci się - dziewczyna machnęła ręką.

- Nic mi się nie wydaje. Jakby... wyładniałaś. I przytyłaś.

- Nie przytyłam.

- Masz zaokrąglony brzuch. Chyba, że... - zmrużył oczy, patrząc na nią podejrzliwie. - Jesteś w ciąży - odpowiedziało mu milczenie. - Tak czy nie? - warknął.

- Tak... - odparła cicho.

- Cholera, Brianna! Coś ty najlepszego narobiła?! - złapał się za głowę, przerażony i zaczął chodzić po izbie. - Ledwo sami dajemy radę, jak ty chcesz jeszcze wyżywić dziecko?!

- Nie zrobiłam tego specjalnie - szepnęła, wbijając wzrok w podłogę.

- Trzeba było myśleć! Teraz trzeba nakazać temu chłopakowi, żeby cię poślubił. Kto to jest?

- To nic nie da, on nie może wiedzieć. A ślub... to niemożliwe - westchnęła.

- Jest żonaty?

- Nie tylko...

- Nie mów mi tylko, że to jest...

- Panicz? Owszem. Ale nic nie wie, jego żona również.

Mężczyzna westchnął i znów zaczął krążyć, nagle przystanął.

- Wynoś się - warknął, wskazując palcem drzwi.

- Słucham?

- To co słyszałaś. Wynocha. Masz się tego pozbyć.

- Przecież nie zabiję własnego dziecka - zawołała oburzona, obejmując brzuch.

- Nie obchodzi mnie, co z nim zrobisz! Wynoś się i nie wracaj, dopóki się tego nie pozbędziesz. Nie stać nas na niańczenie bękartów panicza.

- Ty chyba nie mówisz poważnie. Nie wyrzucisz mnie na bruk.

- Owszem, wyrzucę! No już, jazda stąd!

W dziewczynie wezbrał gniew. Pospiesznie zapakowała do niewielkiej torby trochę jedzenia, chwyciła parę ciepłych ubrań i wyszła trzaskając drzwiami. Już zmierzchało, ale bramy grodu były jeszcze otwarte i gdy tylko je przekroczyła, złość jej przeszła i zalała się łzami. Jak jej własny ojciec mógł się okazać takim potworem? Kazał jej zamordować własne dziecko... Nigdy by się tego po nim nie spodziewała.

Ruszyła na północ, tłumiąc szloch. Trzeba było przejść jak najwięcej, zanim się ochłodzi. Jakieś dwa tygodnie drogi dzieliło ją od morza, biorąc pod uwagę jej obecny stan. Piąty miesiąc ciąży dobiegał końca, dziecko powinno się urodzić za trzy, czyli w samym środku zimy, w porze największych mrozów. Uciekała na morze, bo tam klimat był łagodniejszy, a na licznych wyspach ogromnego archipelagu można było znaleźć nowy dom.

Trzynaście dni później, stała już w porcie. Bez pieniędzy, bez pomysłu, bez pomocy. Świat zawsze ją przerażał, nigdy nie chciała opuszczać domu, zwłaszcza o tej porze roku. Zaledwie za kilka dni zaczną się przymrozki, za trzy tygodnie pierwsze śniegi. Musiała jak najszybciej odpłynąć jak najdalej.

- Szukasz czegoś? - groźnie wyglądający, postawny mężczyzna odezwał się tuż za jej uchem.

- Tak, panie. Chcę popłynąć na północ, a nie mam pojęcia jak... - wyznała cicho.

- Na północ, tak? Potrafisz coś?

- Niewiele. Prać, sprzątać, gotować... I szyć.

- Myślę, że mógłbym ci pomóc. Jestem Thoryss, kapitan "Mjöllnira" - wskazał okręt imponujących rozmiarów. - Moi ludzie są przesądni, uważają, że kobieta na pokładzie przynosi pecha, ale jeśli zgodzisz się dla mnie pracować, mogę cię ukryć.

- Pracować?

- Och, nic wielkiego. Tak jak mówiłaś, pranie, sprzątanie, gotowanie. W zamian dostaniesz mieszkanie, jedzenie i opiekę. Wszystko oczywiście dostosuję do twoich potrzeb - wskazał jej zaokrąglony brzuch.

Brianna uśmiechnęła się. Wreszcie zdarzyło się coś szczęśliwego. Przyglądała się okrętowi, który emanował siłą, majestatem i surowością. Jak prawdziwy młot Thora. Nagle dostrzegła na maszcie czarną banderę, na której widniała czaszka ze skrzyżowanymi nożami.

- Jesteś piratem... - zauważyła z przestrachem, odwracając się do mężczyzny. Teraz dopiero zauważyła liczne ozdoby na jego szyi, wielobarwny, bogaty strój, tatuaże i małe złote kółko w uchu.

- Tak. Ale nie jestem zły. Moja załoga nie krzywdzi kobiet ani dzieci. Nie pozwalam im na to, a jeśli się sprzeciwią, są surowo karani.

- Dlaczego?

- Bo zanim zostałem piratem, byłem karczmarzem. Pewnego dnia moje miasto zostało zaatakowane. Żołnierze królewscy skupiali się tylko na tym, żeby zabić wroga, nie bacząc na zwykłych ludzi. Źle wymierzony pocisk z uszkodzonej katapulty zniszczył mój dom. W środku była moja ciężarna żona - kiedy mówił, w jego oczach było widać autentyczny ból. - Od tamtej pory nienawidzę króla, jestem wyjętym spod prawa draniem, który nie ma litości dla jego żołnierzy. Ale do kobiet odnoszę się łagodnie.

- Cóż, i tak jesteś najlepszym, co mnie spotkało, odkąd ojciec wyrzucił mnie z domu. Właściwie nie mam nic do stracenia - wzruszyła ramionami. - Będę dla ciebie pracować, w czasie całej mojej podróży.

- Doskonale panno...

- Brianna.

- Witam w załodze, Brianno. Gis! - wrzasnął w kierunku statku. - Zbieraj ludzi, wypływamy!

- Aj, aj kapitanie! - niski, otyły człowieczek zbiegł na ląd i popędził w głąb portu.

- Zapraszam na pokład - podał jej rękę i pomógł wejść po trapie. - Tutaj jest moja kajuta - poprowadził ją w tamtym kierunku. - Ma dwa pomieszczenia, służbowe i sypialne, że tak to ujmę. Przeniosę się do służbowego, jak tylko oba uporządkujesz.

- Aj, aj kapitanie - uśmiechnęła się. Zostawiła swój skromny dobytek w części sypialnej i przystąpiła do pracy. Pozwijała mapy i poukładała je w kolejności od najbardziej używanej do najmniej. Liczne ołówki zamknęła w pudełku przytwierdzonym do niewielkiego stolika. Porozrzucane ubrania zebrała i uprała, pozmywała naczynia, starła kurze i wyszorowała podłogi. Kiedy wieczorem Thoryss wrócił, kajuta aż lśniła.

- Brianno, obudź się - potrząsnął lekko ramieniem śpiącej w hamaku dziewczyny.

- Co się stało? - zapytała rozbudzona, przeciągając się.

- Przyniosłem ci jedzenie - wręczył jej miskę ciepłej zupy i kawałek chleba.

- Dziękuję - usiadła i zaczęła jeść. Była wygłodzona i zmęczona ciężką pracą, ale starała się jeść powoli i nie łapczywie. Nie mogła sobie pozwolić na problemy z żołądkiem.

- Wiesz, tak czysto to tu chyba nigdy nie było - uśmiechnął się Thoryss, a jego złoty ząb zalśnił w świetle kilku świec.

- Czyli jesteś zadowolony?

- Owszem, nawet bardzo - skinął głową. - Wiesz, jestem ciekaw twojej historii. Opowiesz mi ją jutro? Dzisiaj powinnaś się wyspać - powiedział, gdy zjadła.

- Oczywiście - oddała mu miskę i położyła się w hamaku.

- Dobry wybór. Hamak łagodzi kołysanie statku, co jest uciążliwe dla osoby nie oswojonej z morzem. Ja go nigdy nie używam, wisi tu bardziej jako element wystroju.

- Możesz tu spać, w łóżku - powiedziała. - Przez całe życie dzieliłam izbę z ojcem, nie przeszkadza mi obecność mężczyzny, nawet jeśli chrapie - zamknęła oczy i okryła się kocem. Było jej ciepło i przyjemnie, senność coraz bardziej ją ogarniała. W końcu poddała się jej całkowicie.

Brianna służyła na pokładzie "Mjöllnira" przez dwa miesiące. Przez ten czas bardzo zaprzyjaźniła się z Thoryssem. Nieważne jak bardzo rozwścieczyło go zachowanie załogi, dla niej zawsze był łagodny. Niewątpliwie przypominała mu jego żonę i utracone szczęście rodzinne. A jednak w niej rosnący brzuch budził jedynie strach. Jej matka zmarła, kiedy miała zaledwie kilka lat, nie pozostawiając jej żadnych wzorców. Nie miała pojęcia, jak wychowywać dziecko. I chciała wrócić do domu. Na żadnej z wysp, którą odwiedzili, nie czuła się dość dobrze, żeby zostać tam na stałe. Czuła, że musi szukać dalej.

- To koniec, Brianno - powiedział pewnego dnia Thoryss. - Zawracamy na południe. Jeśli chcesz płynąć dalej na północ, musisz nas opuścić - mówił to z wyraźnym smutkiem. Zdążył się przywiązać do tej przemiłej dziewczyny, nie tylko z powodu porządku, jaki zaprowadzała w jego otoczeniu i wspomnień, jakie w nim budziła.

- Dziękuję ci. Za wszystko, co dla mnie zrobiłeś - chwyciła kapitana za ręce i uściskała je serdecznie.

- Na pewno chcesz to zrobić? Może zostań...

- Muszę szukać dalej. Morze to nie miejsce dla mnie, to twój świat - uśmiechnęła się łagodnie.

Mężczyzna westchnął i otulił ją troskliwie ciepłym, futrzanym płaszczem.

- Za miesiąc zaczną się najstraszliwsze mrozy. Uważaj na siebie - pocałował ją w czoło w geście błogosławieństwa. - Ja tylko zejdziemy na ląd, zaprowadzę cię do szalupy, którą postanowiłem ci odstąpić. Kupię sobie nową - machnął ręką, gdy otworzyła usta, żeby zaprotestować. - Załadowałem ci do niej zapasy jedzenia, tyle ile mogłem.

- Dziękuję. Nikt nigdy nie zrobił dla mnie więcej. Niech bogowie ci wynagrodzą twoją hojność - przytuliła się do niego. Uśmiechnął się ze wzruszeniem i odwzajemnił jej uścisk, po czym sprowadził ją na ląd i pomógł jej wsiąść do szalupy.

- Niech los ci sprzyja, Brianno.

* * *

- Sypie śnieg... Zimno... Auu, boli... Lód, wszędzie lód... Ech... Nie... Sypie biały śnieg... Tęsknię za tobą, tato... Wokół tylko pustka... Obudź się!

* * *

Minął miesiąc odkąd opuściła statek piracki. Błąkała się po archipelagu kompletnie bezradna, zdana wyłącznie na łaskę żywiołu, popadająca w coraz większy obłęd. W końcu jej łódź dobiła do brzegu jakiejś wyspy. Brianna z trudem znalazła w sobie siłę, żeby wyczołgać się na ląd. Miała już dość całego życia, była gotowa leżeć i czekać aż zamarznie na śmierć.

- Witaj maluszku, zgubiłeś się? - zapytała półprzytomnie, widząc smocze pisklę. Maluch był niezwykły, złotobrązowy, miał dwie pary skrzydeł i sowią głowę. Popiskiwał cicho, kręcąc się wokół niej. Natarczywy malec i ruchy wewnątrz jej brzucha w końcu zmusiły ją do wstania. Z trudem podźwignęła się na nogi i ruszyła za pisklakiem w kierunku skupiska skał.

Wcisnęła się w szczelinę skalną i rozejrzała się po jaskini. Była zaskakująco ciepła, jak na środek zimy, do tego wilgotna i jasna. Na jej środku niewielkie jezioro falowało delikatnie. Dziewczyna podeszła do niego, zanurzyła ręce i z trudem nabrała w nie wody, po czym uniosła je do ust. Woda niemal parzyła jej zmarznięte dłonie, ale kiedy wypiła łyk, przekonała się, że nie była tak gorąca, jak się wydawało. Miała temperaturę wręcz idealną do kąpieli.

Niewiele myśląc, rozebrała się i weszła ostrożnie do jeziorka. Nawet nie wiedziała, że odkryła podziemne źródło termalne, stąd ciepła woda w środku zimy. Po raz pierwszy od dawna było jej ciepło i wygodnie, powoli odzyskiwała czucie w zmarzniętych kończynach. Zaczęła przysypiać, kiedy nagle poczuła skurcz. Nie przejęła się nim, czuła je już od miesiąca. Jednak tym razem, zaczęły się powtarzać. I nasilać. Coraz częstsze i silniejsze. Dziecko się rodziło.

Briana wpadła w panikę. Nigdy nawet nie asystowała przy porodzie, nie miała pojęcia, co powinna zrobić. Wiedziała, że dziecko w brzuchu pływa w wodzie, czasem nawet przy jego ruchach czuła także ruchy wody. Postanowiła więc zostać w jeziorku myśląc, że dziecku będzie łatwiej. Za wszelką cenę próbowała zachować spokój, nerwy tylko wszystko pogarszały. Jej pełne bólu krzyki odbijały się echem od pustych ścian jaskini.

Po kilku godzinach, solidnie zmęczona, zdołała wreszcie wydać na świat swoje pierwsze dziecko. Przeżycie nie dające się z niczym porównać. A mimo to nie czuła szczęścia, ani dumy. Czuła się podle. Przytulając do siebie nowo narodzoną córeczkę, widziała jedynie ojca, który nakazał jej porzucić to maleństwo. Wiedziała, że musi to zrobić, nie da rady jej wykarmić, wychować, nie da rady nawet wrócić z nią do domu. Taki maluch nie przeżyje trudów podróży, zwłaszcza w taki mróz.

Poznane wcześniej smocze pisklę, powróciło teraz i zaczęło obwąchiwać noworodka. Podskoczyło parę razy w kółko.

- Ale śmiesznie skaczesz - Brianna owinęła dziecko w czystą chustę, którą nosiła w torbie właśnie do tego celu. - Może nazwę cię Skoczek? - uśmiechnęła się, po czym włożyła czyste ubrania, usiadła i zaczęła karmić dziecko. - Albo Chmurek, bo masz skrzydła i latasz w chmurach. Chmurek-Skoczek. Co ty na to, Chmuroskoczku? - pisklak zamruczał z aprobatą, spodobało mu się imię. Dziewczyna otuliła futrzanym płaszczem siebie i dziecko, po czym obie zasnęły, zmęczone porodem.

Minęło kilka dni. Brianna mieszkała w jaskini wraz ze swoją córeczką i smoczkiem. Maluch bardzo polubił jedną i drugą, ale większość czasu spędzał przy dziecku, jakby starał się je ochraniać. Dziewczyna zaś cały czas zastanawiała się, jak ma wrócić do domu. Może ojciec zmienił zdanie? Może jak zobaczy wnuczkę to ją pokocha? Nie, bzdury. Przecież nie mają pieniędzy na jej wychowanie. W tej kwestii nic się nie zmieniło.

Rozmyślała tak, gdy nagle jaskinią wstrząsnął huk. Dwójka dzieci przebudziła się i zaczęła płakać ze strachu. Huk się powtórzył. Brianna niewiele myśląc pozbierała wszystko i uciekła. Na zewnątrz okazało się, że powodem hałasu był smok wyglądający identycznie jak Chmuroskoczek, tylko znacznie większy. Jego matka.

Brianna uciekała ile sił w nogach, choć smoczątko od razu poleciało do mamy, więc smoczyca nawet nie zainteresowała się człowiekiem. Ona jednak zatrzymała się dopiero po dłuższym czasie, gdy nie miała już sił biec. Córeczka cały czas płakała, dziewczyna również i miała już dość. W pewnym momencie po prostu położyła zawiniątko pod zaspą, żeby osłonić je przed wiatrem i większością śniegu.

- Wybacz maleńka. Tak będzie dla ciebie lepiej - powiedziała, po czym odwróciła się i odeszła, zostawiając płaczące niemowlę. - Będziesz ze mnie dumny, tato...

* * *

Niecałe pół godziny później, kiedy Brianna już odpłynęła, z drugiej strony wyspy nadeszło kilku mężczyzn, którzy szukali drewna na opał.

- Słyszeliście to? - zapytał nagle jeden z nich.

- Co takiego? - odpowiedział mu pytaniem.

- Jakby płacz dziecka...

- Wodzu... Skąd miałoby się tu wziąć dziecko?

- Nie wiem, może ktoś je porzucił?

- Tutaj nikt nie mieszka.

- No to co to jest? - mężczyzna nazwany wodzem trzymał w ręku zawiniątko z niemowlakiem.

- O żesz ty! Dziecko!

- Co z nim zrobimy, Rune?

- Ja je wezmę. Jeśli to dziewczynka, Nanna będzie wniebowzięta. A jak chłopak, to moi synowie się ucieszą. Tak czy siak, nie możemy go zostawić. Wracamy na Berk - przytulił maleństwo do siebie. Dziecko przestało płakać czując ciepło i spojrzało na mężczyznę odziedziczonymi po matce dużymi, zielonymi oczami. - Mam nadzieję, że będziesz dziewczynką - szepnął do maleństwa, niosąc je na statek. - Moją małą córeczką Valką...

* * *

EPILOG: Brianna zaginęła na morzu w drodze powrotnej do domu, a jej ojciec zapił się na śmierć. Thoryss wkrótce poznał piękną kobietę, dla której porzucił morze, ożenił się i miał trójkę dzieci. Rune przygarnął małą Valkę, żeby wychować ją jak własną córkę, co jednak nie przeszkodziło jej wyjść potem za Stoicka. Tę historię znajdziecie tutaj.

Advertisement