Jak Wytresować Smoka Wiki
Advertisement
Jak Wytresować Smoka Wiki

Te opko zawiera bardzo drastyczne sceny. Jeśli nie chcecie, nie czytajcie tego. Opowiadanie te jest przeznaczone na konkurs z okazji Nocy Duchów

***

Mam na imię Czkawka. Ale to już wiecie. I mam 16 lat. To też powinniście wiedzieć. I pewnie też wiecie o smokach jak i o tym, że mieszkam na wyspie Berk. Opowiem co wydarzyło się pewnego dnia.

Była burza. To normalne w tych stronach świata. Albo pada, albo jest zawieja, albo jest zimno… Rzadko kiedy jest słonecznie. Organizowałem zebranie w Akademii. Robiłem to dość regularnie, szczególnie jak innym się to podobało. Była szansa na nowe przygody i takie tam. Akurat kiedy robiłem test o Nocnej Furii, rozpadało się na dobre.

- Dobra ludzie, trzeba pochować te rzeczy i spadamy do domów! – krzyknąłem do nich, starając się przekrzyczeć burzę.

- Ruszać się, ruszać! – narzucała tempo Astrid i dzięki tym owinęliśmy się bardzo szybko. Oczywiście Sączysmark najpierw się ociągał, ale jak Astrid zagroziła mu, że spróbuje go utopić, to zaczął niechętnie pracować szybciej.

Deszcz rozpadał się na dobre. Byliśmy cali mokrzy i nie było sensu uciekać do domów. Postanowiliśmy ukryć się w jaskiniach, które kiedyś należały do smoków.

- Hakokieł, proszę, rozpal się – mruknąłem, a ten mnie bez problemu posłuchał. Gdyby to powiedział właściciel, nie byłoby to takie pewne.

Wszyscy trzęśliśmy się jak osika. Pioruny waliły w skałę jak chyba nigdy. Rzadko kiedy jest taka burza. Śledzik ciągle jęczał ze strachu. Podeszliśmy bliżej do smoka aby się ogrzać i pochłonięci rozmową czekaliśmy na koniec burzy.

Kiedy deszcz przestał padać a pioruny już w ziemię nie uderzały, wyszliśmy na zewnątrz by odejść do domów. Było już ciemno, nie paliło się żadne światło, co dodawało ponuremu nastrojowi naszej wiosce. Śledzik jak zwykle trajkotał ze strachu, przy czym Sączysmark się z niego śmiał.

- Dobra, chyba możemy iść już do domu… - postanowiłem. – Dzisiaj i tak nic nie zrobimy.

- Dobry pomysł – jęknął Śledzik. – To dobranoc – i polazł do swojego domu, a ja westchnąłem tylko, patrząc za nim.

- Cykor – mruknął Sączysmark śmiejąc się. – Jestem głodny. Spadam. Na razie – mruknął i również odszedł.

- Siostra… Może nastraszymy kogoś? – spytał Mieczyk.

- Dobry pomysł… Może Svena?

- Dobry pomysł – zgodził się i odeszli w kierunku farmy Svena.

- No to do jutro, Czkawka – westchnęła Astrid. – Mam nadzieję, że przyszykujesz coś ciekawego na jutro.

- O to nie musisz się martwić. Do jutra – przyznałem. Poszedłem w kierunku domu.

Obojętnie co bym na zajęcia nie przygotował to i tak tylko Śledzik i Astrid słuchają. Sączysmark marudzi, a bliźniaki się biją. Wybierałem więc tylko te smoki, które są najbardziej interesujące, ale od Śledzika słyszałem, że taką samą uwagę mam poświęcać nieznanym nam smokom, które są w księdze. I ma rację, ale jakoś na to nie mogłem poradzić.

Wszedłem do domu i zrobiłem to co zwykle, czyli rozpaliłem ogień (za pomocą Szczerbatka),zrobiłem kolację dla ojca i po prostu czekałem na niego uzupełniając Księgę Smoków.

Cały problem polegał na tym, że on nie przychodził. Zacząłem się niepokoić. Nigdy mu się tak nie zdarzyło, że nie dał mi wcześniej znać, że wraca później. A on ewidentnie się spóźniał. Postanowiłem go poszukać.

Nie wiedzieć czemu trafiłem do domu Śledzika. Nie miałem pojęcia co by tam robił mój ojciec, ale… po prostu taki miałem kaprys i tam poszedłem. Przy okazji chciałem mu przypomnieć, żeby na jutrzejsze zajęcia wziął ze sobą ołówek i swój notatnik. Chociaż bierze je na każde zajęcia, to ostatnio coś mu się zapomina.

Zapukałem do drzwi, ale nikt nie odpowiadał. W takich przypadkach nauczony jestem po prostu wejść to i właśnie tak zrobiłem. Rozglądałem się po domu. Była cisza. Poszedłem do pokoju Śledzika, ale tam nikogo nie zastałem. Więc pomyślałem, że pewnie je. To zszedłem na dół i poszedłem do jego kuchni.

- Śledzik? Jesteś tu? – odezwałem się niepewnie.

Było strasznie cicho, ciemno i w ogóle. Nie lubię kiedy jest ciemno. Źle mi się to kojarzy. Mój cień przyprawił mnie o gęsią skórkę kiedy zobaczyłem go na ścianie. Wyglądał jak… jakiś upiór.

Śledzika nigdzie nie było. A przecież powiedział, że idzie spać. A on z reguły jak mówi, że coś zrobi to to zrobi. Zacząłem się rozglądać po wszystkich kątach. Nie znalazłem go.

Postanowiłem powiedzieć to Astrid, ale kiedy poszedłem do niej, była taka sama sytuacja jak u Śledzika. U bliźniaków to samo. U Sączysmarka podobnie.

A dlaczego podobnie? Bo tylko tutaj znalazłem krew. Wiedziałem że to jego. Nie wiem skąd, ale wiedziałem. Takie przeczucie… Dotknąłem tej krwi, aby się upewnić, czy to nie jest czasem rozlany sos czy coś w tym guście. Ale jednak to była krew. Przestraszyłem się. Oznaczało to jedno. Moi przyjaciele zniknęli, a Sączysmark jest ranny. Wiedziałem, że trzeba mu jak najszybciej pomóc.

Wyszedłem z jego domu. Wszystkie smoki zniknęły. Wołałem na całe gardło Szczerbatka. On zawsze mnie słucha, ale tym razem do mnie nie przyszedł. Jego też zacząłem szukać. Aby się upewnić co do zniknięć, zacząłem szukać pozostałych osób. Nie było Gothi (bez smoka i z moją nogą wspinanie się do jej domu trochę zajęło, a trochę szybciej zszedłem, ale to również nie było łatwe), poszedłem do Pyskacza. Również brak. Na farmie Svena też go nie było. Nauczony doświadczeniem które poznałem u Smarka, zacząłem szukać krwi.

Zaszedłem do każdego domu i w każdym domu nie było nikogo. I zawsze pojawiała się plama krwi, której wcześniej nie zauważałem, ponieważ nie szukałem dokładnie. Dotarło do mnie, że jestem jedyną osobą w wiosce, która… jest. Albo nawet która została przy życiu. Zacząłem się bać. Poszedłem po jakąś broń, żeby mieć w razie czego. Nigdy nic nie wiadomo. Ale doszedłem do wniosku, że dużo bez smoków i moich przyjaciół nie zdziałam. Byłem sam jeden i jeśli przyjaciele żyli, liczyli na mnie.

Bałem się cholernie. Spojrzałem na twierdzę.

TWIERDZA!

Tylko te pomieszczenie… A nawet i budynek nie sprawdziłem. Może wszyscy z powodu burzy się schowali do Twierdzy? Tata zawsze ta robił. Że też wcześniej na to nie wpadłem…

Ruszyłem w kierunku niej.

Po chwili naszło mnie, że to bez sensu. Burza się skończyła w momencie jak wyszliśmy z Akademii, a w każdym domu, gdzie zniknęli ludzie była krew. Coś im się musiało stać. Ale jednak… coś specjalnego ciągnęło mnie do Twierdzy. Przeczuwałem, że tata tam jest i zarządza wioską. Może zostali zaatakowani i się tam ukrywają, a ja jak głupi chodzę po wiosce i szukam. Ale to przeczucie, że tata tam jest, nie dawało mi spokoju. Było to takie samo przeczucie jak w domu Sączysmarka.

Wszedłem do Twierdzy. Starałem się robić to jak najciszej. W tym jednym wielkim pomieszczeniu było niesamowicie jasno. Przez chwilę nie widziałem nic. Oczy musiały mi się przyzwyczaić do tej jasności. Rozejrzałem się. Oprócz górki czegoś na środku pomieszczenia nie było nic dziwnego.Był to po prostu stos drewna. W tym miejscu zawsze je gromadziliśmy więc nie było w tym nic dziwnego.

Podszedłem do tego stosu i serce mi stanęło. To nie było drewno…

To coś nie ruszało się. Było w częściach. Ale też w całości…

Ludzkie ciała.

Zauważyłem Sączysmarka bez oka, Śledzika bez nogi, Bliźniaki… tylko głowę bez reszty ciała… I Astrid. Piękna Astrid… Poćwiartowana na kawałki.

Zacząłem płakać. Nie mogłem tego powstrzymać. Wszyscy znajomi martwi. Bałem się, bo wiedziałem że zostałem tylko ja. - To twoja wina – mruknął upiorzyc, ale znajomy dla mnie głos.

Odwróciłem się w kierunku głosu, ale jedynie co widziałem to cień.

- Nic dziwnego, że twoja matka cię nie chciała – dodał, słyszałem kroki, które były coraz bliżej mnie.

Starałem się nie płakać. Musiałem się opamiętać. Ścisnąłem miecz, który wyjąłem za pazuchy. Byłem gotowy walczyć, choć całkowicie nie umiałem tego. Ale przecież nie mogłem ot tak się poddać.

- Mieć takiego przygłupa w rodzinie, to hańba – dodał znowu.

Znałem ten głos. Kojarzyłem go, ale nie mogłem sobie dobrać do osoby. I wtedy wyszedł z cienia. Zatkało mnie do tego stopnia że wypuściłem miecz z ręki. Upadł z głośnym trzaskiem, a echo odbiło się po pomieszczeniu.

- Jesteś do kitu, że pozbywasz się tak łatwo broni. Pozwalasz tylko, żebym cię jak najszybciej zabił – wyznał. Tak, to był on. Pewnie się już domyślacie. W końcu jego jednego nie zauważyłem na stosie. Pyskacz.

Jego kikut, gdzie posiadał ostry hak, był zakrwawiony. To pewnie nim pozbył się części ciał tych osób. Patrzyłem na niego z przestrachem. Wiedziałem co nadejdzie. Ale… Mnie? Przecież był dla mnie takim drugim ojcem. To w końcu on nauczył mnie fachu. To dzięki niemu wiem to wszystko.

- Twój ojciec był tchórzem. Bronił wszystkich, ale postanowił nie walczyć przeciwko mnie. Jego pozbyłem się pierwszego – mówił złowieszczo, podchodząc do mnie. Starałem się być jak najdalej od niego, powoli zacząłem się cofać.

- Przestań – wydusiłem z trudem. Z przestrachem doszło do mnie, że pisnąłem jak dziewczynka. On zachichotał. Byłem ciekawy co go napadło.

- Pewnie jesteś ciekaw co się stało, że się tak zmieniłem. Że postanowiłem to zrobić – odezwał się jakby czytając w moich myślach. Patrzyłem na niego. W jego oczy, wąsy, hak… - Miałem tego dosyć. Było zbyt… nudno. Postanowiłem coś zmienić. I mnie naszło… Twój ojciec już od dawna przestał słuchać. A ja odszedłem w odstawkę. A ty za to… Ty… Ciebie zostawiłem na koniec, ponieważ z twojego powodu najbardziej cierpię. Byłeś dla mnie jak rodzony syn, a zapomniałeś o mnie! – zaczął krzyczeć. – Smoki były dla ciebie ważniejsze niż twój najlepszy przyjaciel!

- Pyskacz, proszę, nie… - ale nie zdążyłem już dokończyć.

Pyskacz podszedł do mnie szybko, wziął mnie bez trudu na ręce i rzucił mnie przez całą długość sali. Zatrzymałem się na ścianie i poczułem, że mam kręgosłup. Jęknąłem. Nie zdążyłem uciec, kiedy blondyn podbiegł do mnie i zaczął mnie rzucać o podłogę. Nie powstrzymałem łez. Nie chciałem też okazać słabości.

Po paru rzutach wszystko mnie bolało i chciałem, żeby to piekło jak najszybciej się skończyło. Ale Pyskacz nie przestawał. Ścisnął moją rękę tak, że nadgarstek był odkryty. Przyłożył hak do mojej skóry nadgarstka i rozciął skórę. Po chwili powoli przedłużył rozcięcie do początku dłoni. Ból był tak bolesny, że wrzasnąłem. Pomagało mi to.

- Jakie to przyjemne dla uszu – z trudem to usłyszałem.

To samo zrobił mi na brzuchu i na drugim nadgarstku.

- Dobra, to przechodzimy o poziom wyżej.

Podwinął nogawkę spodni. Ból jaki mi zadał wtedy był nie do opisania. Tak ocny, że aż się zmoczyłem. Przeciął mi skórę w piszczelu zdrowej nogi. I znęcał się tam, gdzie lewa noga się kończy.

- To mi podsunęło pewien pomysł – widziałem, jak patrzy na moje krocze. Musiał to zauważyć, mokra plama była nie do ukrycia. Przełknąłem głośno ślinę. Coś zmusiło mnie, żeby się wyrwać i zmusić do ucieczki, ale było to nie możliwe. Byłem zbyt słaby, a on był zbyt silny.

To co stało się później, idzie się tylko domyśleć. Obnażył mnie i poranił mocno tam, gdzie chłopaka boli najbardziej. Wrzeszczałem jak oparzony. Błagałem głośno, w amoku, żeby skończył. Żeby w końcu mnie zabił. Żeby było już po sprawie.

- Skoro sobie życzysz – postanowił po torturach.

Leżałem bezwładnie na podłodze. Nie miałem siły nawet płakać. Patrzyłem jak rozpala ogień w miejscu gdzie był stos ciał. Kiedy już było wielkie ognisko, czułem swąd pieczonego mięsa. To chore, ale zaburczało mi w brzuchu. Wstydziłem się za ten odruch.

Byłem tak osłabiony, że nie miałem siły nawet płakać. Widziałem jak Pyskacz Podchodzi do mnie i bierze mnie na ręce jak szmacianą lalkę.

- No to czas na wielki finał. Pozdrów ode mnie Lokiego – wyznał i rzucił mnie w ogień.

Czułem gorąco. Ogromny ból. Chciałem wstać i odbiec ale nie mogłem. I nie wiedziałem dlaczego. Wrzasnąłem z całej siły. I wszystko w Okół, cała ta jasność płomieni, naszła mgłą. Po chwili była tylko ciemność.

Usiadłem jak oparzony. Rozejrzałem się. Oddychałem szybko, byłem cały mokry, nadal płakałem, czułem zapach moczu. Obok nie był tata. Wyglądał na zatroskanego.

- Tata! Ty żyjesz! Słuchaj, Pyskacz, chciał mnie zabić… Chciał mnie spalić żywcem! – krzyczałem. Tata musiał jak najszybciej złapać Pyskacza. Nie ważne jak dziwnie to brzmiało, ale musiał go złapać. – To on spowodował, że nie ma całej wioski…

- Spokojnie synek – postawił mi dłoń na ramieniu. – Już po wszystkim. Nie martw się.

- Nie martw się? Widziałem ten stos ciał! Widziałem że ciebie tam nie ma! – krzyczałem spanikowany.

- To był tylko sen – uspokoił mnie.

I nagle do mnie dotarło. Byłem w swoim pokoju, ale co ja tam, u licha, robiłem?

- C-co? – nie rozumiałem.

- To był tylko sen. Zostałem dłużej w Twierdzy kiedy skończyła się burza. Jak wróciłem, to ty już spałeś i postanowiłem zanieść cię do łóżka. Ale zacząłeś mieć koszmar. Nie szło cię obudzić, więc po prostu czekałem.

- Więc burza była? – spytałem niepewnie.

- Tak. Z tego co mi powiedziała Astrid, to schroniliście się w Akademii. Bardzo dobrze.

- Więc musiałem zasnąć kiedy czekałem na ciebie… - cicho.

- Tak. – potwierdził. – Już w porządku. Może chciałbyś spać dzisiaj ze mną?

- Przecież jest ranek – przyznałem.

- Środek nocy. Nie spałeś nawet połowy. Przebierz się. Poczekam na dole – i zrobił coś, co wyjątkowo rzadko robi. Pocałował mnie w czoło.

Zszedł na dół, a ja zacząłem się przebierać.

Ciągle myślałem o tym śnie. Najgorsze jest to, że pamiętam go w wyjątkowych szczegółach i wcale to nie wyglądało jak sen. Był bardzo realistyczny. Ale wiedziałem jedno. Obojętnie jak bardzo porąbany jest sen, takiego snu nie chciałbym do końca życia pamiętać.

Mam nadzieję, że wam się podobało. Dawno niczego nie pisałam, więc trochę wyszłam z wprawy. Zapraszam także do komentowania.

Paźs
Advertisement