Jak Wytresować Smoka Wiki
Advertisement
Jak Wytresować Smoka Wiki

Jak zostaliście poinformowani, nie jesteśmy w stanie dłużej wstawiać nextów na poprzednim blogu, internety zdychają. Od 26 rozdziału w górę, wstawiamy nexty właśnie tutaj.

Okładkacosczegopragne

Okładka autorstwa Tysi123 - jednej z autorek :)

Dla tych, co pojawiają się tu po raz pierwszy - CCP to opowiadanie, w którym wszystkie gatunki smoków, oprócz Nocnej Furii, wymyśliłyśmy samodzielnie, dzieje się ono w czasach współczesnych i nie jest żadną kontynuacją JWS ani nic takiego. Ma ono czterech autorów - mnie, 1234567890ja, Tysię 123 i Skrilla05. Nikt nie jest tu bardziej ważny od kogoś innego, wszyscy jesteśmy autorami, co prawda edytować możemy tylko ja i Tysia, ale to nieważne :) Rozdziały od 1 do 25 możecie znaleźć TUTAJ.

Nexty pojawiają się co weekend (ostatnio miałyśmy opóźnienia przez te problemy z edytorem i Sherlocka), na samym dole, ale nad ankietą i linkami do one-partów, to ważne.

Życzę miłego czytania, oczywiście póki co większość obecnych tu rozdziałów przez część została już przeczytana, ale przecież będą kolejne, więc z czystym sumieniem życzę wam tego miłego czytania i liczę na to, że będziecie zadowoleni :)

Rozdział 26[]

Perspektywa Ady[]

Znacie to uczucie, kiedy satysfakcja miesza się z bólem i poczuciem winy? Tak się czułam, kiedy Anja już mnie puściła. Byłam jej w gruncie rzeczy wdzięczna za to, że mnie wtedy zahipnotyzowała. Wprawdzie sama nie zdążyłam żadnego smoka zaatakować dzięki hipnozie, ale niemal wszystkie smoki były lekko ranne. Dwadzieścia parę poważnie. Kilka nie żyło. I to tylko z naszych dywizjonów. Doliczyć do tego podobną sytuację w grupie smoków uwolnionych przez tą górską rubinu. A gdybym umiała zebrać się w sobie i uleczyć ich jak najwięcej, zrobić to wcześniej, może by nie umarły?

Na szczęście nie byłam na tyle głupia, żeby całą winę zwalać na siebie. W końcu każdy doskonale wiedział kto za tym stoi. Jandra. Przedstawiła swój punkt widzenia władzom miasta, zebrała ludzi do walki, dała niby im do dyspozycji swoich łowców, chociaż tak naprawdę to ona wszystkim kierowała. Kto by pomyślał, że z pozoru chuda kobieta po czterdziestce, wiecznie z bucikami na obcasach okaże się szefową łowców, na dodatek dziesięć lat młodszą niż się wydawało i to umiejącą walczyć i dowodzić ludźmi. A MY tego nie zauważyłyśmy! My! A przecież jesteśmy Smokami!

No i ta górska rubinu. Coś z nią ewidentnie było nie tak. Kiedy tylko dotarła z nami do Leża, natychmiast bąknęła coś o tym, że musi sprawdzić ile z uwolnionych przez nią smoków nie żyje i gdzieś zniknęła. Ja z kolei razem z kilkoma naszymi „lekarzami” w Leżu zabrałam się za „naprawianie” wszystkich rannych smoków. Wiadomo było, że dzięki szamanom szybownikom wszystko pójdzie szybciej, no i wszyscy będą bardzo szybko poskładani.

Usłyszałam za sobą kroki Anji, ale się nie odwróciłam. Nie miałam ochoty ani czasu. Właśnie pochylałam się nad rannym drzewowijem. Z pewnością nie był jednym z „naszych”, musiał być od tej nowej. Ten był jednym z ciężej rannych. Oberwał od któregoś ognika, więc rany były dodatkowo przypalone. Co więcej chyba któryś górski agatu strzelił w niego kolcami, które utkwiły w łapie smoka. Położyłam dłonie na ranach.

- Czemu przyszłaś? - wykorzystałam ten moment, żeby porozmawiać z Anją.

- Dobrze nam poszło, prawda? - aha, zaczyna się owijanie w bawełnę.

- Mów za siebie.

- Bez przesady. Dobrze przygotowałaś Leże do ewentualnej obrony i wyznaczyłaś reszcie smoków role w jego obronie...

- Nadal nie powiedziałaś po co przyszłaś. Nie masz nic do roboty?

Czułam, że jest zirytowana, ale wolałam się nie odwracać. Mimo wszystko leczenie wymagało trochę skupienia. Ale przynajmniej mogłam to robić póki miałam siłę. Szamany gryfy produkowały określoną ilość śluzu w określonym czasie i dopiero mogły go wykorzystać. Na szczęście mieliśmy kilka słoików w Leżu. Tak na zapas.

- No, jakbyś nie zauważyła, to nie mam. Nie ja tu jestem od uzdrawiania - zauważyła.

Westchnęłam.

- Czyli przyszłaś mi poprzeszkadzać, żeby mi wolniej szła robota?

Drzewowij, już wyleczony, z kilkoma tylko bliznami, spojrzał na mnie z wdzięcznością, a ja przeszłam do kolejnego smoka. Tym razem była to samica wodnika morskiego.

- Nie... Wiesz, teoretycznie powinnam cię pospieszyć lub pomóc ci szybciej skończyć, na przykład rozsmarowując ten ślu...

- Teoretycznie. A w praktyce? - na chwilę oderwałam się od leczenia smoka i spojrzałam na Anję. Po raz pierwszy odkąd weszła.

- W praktyce lepiej wiem co chcę zrobić.

- Czyli nie przyszłaś tu z własnej woli?

Teraz to ona westchnęła.

- Ada, do cholery jasnej, przestań się tyle zamartwiać! Jeśli ktokolwiek tu zawalił, to ja! Ja jestem Alfą i to ja za nich odpowiadam.

- Błąd - zza pleców Anji wyszedł mój ojciec. Skierował swoje ciemnożółte oczy najpierw na mnie, a potem na Anję. - Ty jesteś Alfą. Odpowiadasz za swoją rodzinę i za Smoki. Po części odpowiadasz właściwie za całą faunę. Ale alfą, alfą smoków, jestem ja. I tu też najbardziej chodzi o to, że alfą w tych górach. Jestem za nich odpowiedzialny najdłużej i wszyscy o tym wiedzą. Tylko ja tutaj mogłem zawieść. Wiesz, dobrze, że zachowałem resztki świadomości i nikogo nie skrzywdziłem. Ale ocknąłem się, a wokół mnie było mnóstwo rannych smoków, wszystkie wyglądały, jakby nagle przerwały walkę, i tak było. A moja hipnoza nawet do nich nie dotarła przez ten gwizdek. Może sam w pewnym momencie, z powodu tego dźwięku, przestałem próbować ich zatrzymać. W każdym razie, niezaprzeczalnie to ja tu zawiodłem.

- O matko, będziecie się kłócić kto tu kogo zawiódł? - prychnęła smoczyca, którą akurat leczyłam. - Te, Szamanka, nie chcę być niemiła, wiem, właśnie mnie leczysz, a obok ciebie stoją alfa i Alfa, ALE ta łapa cholernie mnie boli. Moglibyście dokończyć wasze fascynujące wymienianie się słowami „ja zawiodłam”, „nie, to ja zawiodłam” i „nie, to ja zawiodłem” później, a na razie skupić się na pozostałych jakichś czterdziestu rannych smokach?

- Ou. Jasne - położyłam dłonie na jej łapie. - W sumie ma chyba rację... No bo w gruncie rzeczy każdy po trochu zawiódł, ale to nie była wina nikogo z nas...

- Brawo, że wreszcie doszliście do tego - prychnęła morska. - No błagam was, JA się ocknęłam, obok mnie leżały dwa wodniki rzeczne, jeden martwy, a drugi z poharatanym bokiem i brzuchem. A, i właśnie zaciskałam szczęki na krtani jakiegoś kryształa. Czy rozpaczam? Nie rozpaczam! No jasne, trochę przykro, ale nikt na ciebie na patrzy jak na mordercę, bo sam jest w podobnej sytuacji. Tylko może zabić ma na koncie nieco mniej. Kiedy wszyscy wokół się rzucają na byle kogo, ilość zabitych smoków to kwestia losowa.

Spojrzałam nieco sceptycznie na morską.

- Ale ty z kolei zbyt luźno do tego podchodzisz - mruknęłam i, jako że właśnie skończyłam składać ją do kupy, zabrałam ręce.

- Hahaha, żartowałam - wyszczerzyła zęby w smoczym uśmiechu. - Tak naprawdę ocknęłam się i siostra kumpeli wgryzała się w mój brzuch. Totalna idiotka z niej.

- Ale ty wiesz, że to nie jej wina? - spytała ostrożnie Anja.

- Nie no, jasne, że wiem. To, że jest idiotką dotyczy całego jej istnienia. Na Dragnatta, żebyście widziały jak TRZYLETNI smok próbuje złowić rybę i rzuca się na gałąź!

- No, trochę walczyć chyba umie skoro cię poszarpała - wskazałam na siatkę blizn na brzuchu smoczycy.

- Iii tam. Jak się bijemy to ja zawsze wygrywam. Pewnie akurat ja wgryzałam się w jakiegoś innego smoka, więc miała przewagę.

- I tak luźno podchodzisz do tematu zabijania - mruknęłam, przechodząc do rannego feniksa koszmara. Morska podreptała za mną kilka kroków.

- Może ci się teraz wydawać, że jestem lubiącą zabijanie kretynką - odwróciłam się na słowa smoczycy. - Ale ja po prostu mam swoje życie i nie zamierzam go marnować przez jakieś nędzne dołowanie się, podczas gdy tyle jest okazji, żeby zrobić coś szalonego. No to na razie! - wyszczerzyła się i niczym błękitna smuga, wyskoczyła z groty.

- Hah - uśmiechnęłam się. - Mi tam poprawiła humor.

- Mi też. Ale jest jakaś dziwna - Anja wzruszyła ramionami. - Czemu ona w ogóle mieszka w Leżu?

- Stado ją wygoniło. Przypadkowo kogoś zabiła - wyjaśnił Svart.

- Przypadkowo? - Anja uniosła jedną brew.

- Tak, przypadkowo. Akurat mieli nieporozumienie z innym stadem. Możesz przejrzeć jej umysł, jeśli mi nie wierzysz. No, wy sobie gadajcie, ja na razie pójdę. Trzeba przydzielić jakieś jaskinie nowym smokom. Czekają w jednej z Wielkich Grot. - wyszedł, zamiatając ziemię ogonem.

- To po co przyszłaś? - znowu spojrzałam na Anję.

- Oj no, ta górska chce z nami pogadać, ale ja najpierw chciałam o niej pogadać z tobą. Jest jakaś... Dziwna.

- To wiemy.

- Zauważyłaś, że poleciała za nami Trasą Trupich Skał?

- Jakoś byłam zajęta zamartwianiem się liczbą rannych smoków.

- Tak czy siak, zrobiła to - po jej minie dało się wywnioskować, że nie uważała tej sytuacji za przypadek. Ale w sumie, już głupio traktowałyśmy sytuacje ze sobą nawzajem jak przypadki.

- Może wolała polecieć za dowodzącymi? Nie, dobra, nawet nie będę marnowała czasu na głupie teorie i robienie z siebie idiotki, na siłę unikając sedna sprawy. Sądzisz, że jest Smokiem?

- Uważam, że to prawdopodobne - Anja oparła się o ścianę. - Jeśli samo nie wyjdzie po rozmowie, zahipnotyzuję ją, zmuszę do powiedzenia prawdy, a jeśli się okaże, że nie jest, rozkażę, żeby zapamiętała to jako utratę przytomności.

- Potraktujmy to jako rozwiązanie ostateczne, dobra? - spojrzałam na nią rozbawiona.

- Możesz nam już zostawić resztę smoków - bladożółty szaman odepchnął mnie ogonem. - I tak twoje aktualne tempo pracy jest PORAŻAJĄCE, a nam zostało raptem piętnaście smoków.

- To przez nią - wskazałam na Anję i równocześnie odskoczyłam, unikając oberwania w głowę łukiem.

- Ja ci dam „przez nią” - syknęła Vokunzii.

- Ha! Jakoś wcześniej pracowałam w normalnym tempie! Dopiero potem się napatoczyłaś! - zaśmiałam się.

- Pff. Lepiej chodźmy już do reszty - fuknęła Niebieska Smoczyca i złapała mnie za ramię, po czym pociągnęła w stronę reszty jaskiń.

- Czuję się jakbym była na przesłuchaniu - mruknęła górska rubinu po kilku minutach milczenia. Wszyscy siedzieli w półokręgu od strony wejścia do jaskini.

- Dobrze się czujesz - szepnęła Anja, tak, żeby smoczyca nie usłyszała. Co ciekawe, nie zareagowała na te słowa.

...Dziwne... - mruknęłam mentalnie do Anji, na wszelki wypadek zasłaniając naszą rozmowę. Vokunzii szybko mi w tym pomogła.

...No wiem. Czy gdyby była Smokiem, nie usłyszałaby takiego dźwięku?...

...Z drugiej strony każdy z nas ma jakąś „usterkę”... - zauważyłam. - ...Ja słabo widzę, Aura słyszy, Sylwia „niedowęszy”, a ty niczego jak cię dotknie nie poczujesz...

...No to jak? Prosto z mostu? „Gadaj, jesteś Smokiem czy nie?”... - jej mentalny głos ociekał ironią.

...Spytaj o TTS... - zasugerowałam.

- No dobra - Anja odezwała się na głos. - Jako, że jestem tu Alfą, ja będę zadawać pytania. Question number one: czemu poleciałaś za nami Trasą Trupich Skał, skoro dla stuprocentowych smoków jest bezpieczniejsze wejście?

- Zamyśliłam się i poleciałam za wami, a gdy już się zorientowałam, było trochę za późno na manewry.

- Woah. Świeeetnie kłamiesz - burknęłam.

- Ada, nie przesadzaj - Jagoda oparła się o Kaskadę. - Ty i Anja zachowujecie się jakbyście coś podejrzewały i wiedziały o czymś więcej.

- Bo pewnie tak jest - zauważyła Yue. Kiedy spędzałyśmy więcej czasu z naszymi ludzkimi koleżankami, zdecydowanie dało się zauważyć, że Yue jest bardziej inteligentna niż Gara i Jagoda. Szybciej znajdowała szczegóły i kojarzyła ze sobą fakty. Przynajmniej szybciej niż ludzie, rzecz jasna.

Znów milczeliśmy kilka minut, z tą różnicą, że teraz nie patrzyli się wszyscy na nową, tylko na zmianę na nią i na mnie oraz Anję.

...Może jednak prosto z mostu?... - zasugerowała Smoczyca z nadzieją.

...A rób co chcesz... - westchnęłam w myślach. Usłyszałam mentalny chichot Anji. Wiedziała, że „rób co chcesz” daje jej pełne pole do działania.

- Dobra, walę prosto z mostu, bo nam się nie chce tak milczeć bezsensownie - oznajmiła Anja. - Podejrzewamy, że jesteś Smokiem.

- No jasne, że jestem smokiem. Górskim rubinu konkretniej.

- Nie rób z nas idiotek Alyss - syknęła Anja. Pewnie wyszukała imię w jej głowie. - A, nawiasem mówiąc popracuj nad zaporami mentalnymi. Są tak słabe, jakbyś przyczepiła gdzieś sznur, na tym rozwiesiła trochę słomy i dziwiła się, że złodziej się dostał. Ale nie byłam pewna. Nigdy człowiek nie jest. Zawsze mogłaś okazać się sprytniejsza i robiąca zaporę zmylającą nas, że jesteś Smokiem. Samo słowo w twojej głowie się ani razu nie pojawiło, zresztą odwiedzałam ją na krótko. Ale naprawdę. Nie jesteśmy kretynkami. Widać u ciebie wspomnienia o... Na przykład takiej bilokacji. Co na to powiesz?

Przez chwilę milczała osłupiała, patrząc na Anję, a potem powoli przenosząc wzrok na resztę z nas.

- Jeśli... Jeśli tak stawiacie sprawę...

- Zmień się w człowieka po prostu - ziewnęłam. - W gruncie rzeczy nawet nie wiem po jakiego diabła ty się chcesz ukrywać. No ja i Anja to było normalne, myślałyśmy, że ta druga jest człowiekiem. Aura też, każdy by tak zareagował jakby jakieś obce dziewczyny pojawiały się w jej domu, a największa wariatka porywała ją i upuszczała z wysokości kilkuset metrów.

Alyss spojrzała na Sylwię pytająco.

- O nie, nie bierz mnie pod uwagę. Dla mnie osłupieniem była informacja w lipcu, że jestem Smokiem. Nie było się kiedy ukrywać.

Górska zmarszczyła pysk. Widać, że się jeszcze wahała.

- Wiesz, jak tego nie zrobisz to Anja cię zahipnotyzuje, a uwierz mi, to nic miłego - rzuciłam od niechcenia.

- Dobra, dobra - wymruczała.

Teraz nie stał przed nami jasnoszary smok, tylko dziewczyna, na oko młodsza od nas, choć niewiele. Była jednak wyższa, miała też jasne włosy. Na twarzy miała bliznę, dużo bardziej widoczną w postaci człowieka. U smoków blizny na pysku są jednak trochę częstsze.

- No, i widzisz jak wszystko da się pokojowo rozwiązać - uśmiechnął się Kwiatek.

Alyss zmarszczyła brwi.

- Zastanowiłabym się, czy to rozwiązanie można uznać za pokojowe - prychnęła.

- Naprawdę zdecydowanie mniej pokojowe byłoby z hipnozą Anji - stwierdziła Sylwia.

Anja tylko się zaśmiała.

- Nie zaprzeczam - wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

...To co, bierzemy ją do drużyny?... - spytałam Anję otwierając prywatny kanał.

...Nie za szybko? Plus jest jakaś dziwna... - zastanowiła się Anja.

...Czy twoi rodzice w liście nie chcieli, żebyś odnalazła razem z nami całą resztę smoków?... - spytałam.

...Właśnie, nawet masz dla nich pokoje w swoim domu... - do naszej mentalnej rozmowy dołączyła się Aura.

...No ok, ok. Bierzemy ją. Chociaż możliwe, że nic dobrego z tego nie wyniknie...

...W zasadzie na razie już wynikło, bo rozwaliła gwizdek... - odparła Aura.

- No, w takim razie - zignorowałam dalszą rozmowę dziewczyn i zrobiłam krok w stronę Alyss, wyciągając do niej rękę. - Witaj w drużynie.

- Czyli... Nie będę miała własnego dywizjonu? - upewniła się Alyss.

- Nie. Mamy ich już wystarczająco dużo i myślę, że nie powinnaś robić tego smokom, które uwolniłaś. Już dość się namęczyły. Dołączysz do dywizjonu Aury. Jeden z jej smoków zginął w trakcie potyczki z gwizdkiem Jandry.

Alyss przestępowała z łapy na łapę. Po jej zmarszczonym pysku i niezadowolonym spojrzeniu widać było, że wolałaby dowodzić własnym dywizjonem, ale nie protestowała. Jakby wiedziała, że przeciwko nam wszystkim dyskusja nic nie da. Po chwili jednak dało się wyczuć, jakby jej umysł nagle czymś błysnął.

- Ale gdyby nie ja, więcej smoków byłoby teraz martwych! W końcu to ja zniszczyłam gwizdek, prawda? - spytała ze złością. - Coś mi się chyba za to należy!

- Tak? - Anja się zirytowała. - A ja ci nie ufam w ani jednym calu i nie mam najmniejszego zamiaru powierzać życia kilkudziesięciu smoków komuś takiemu jak ty. Więc albo przestaniesz dyskutować i polecisz walczyć i się w ogóle przydasz, albo cię zahipnotyzujemy, zwiążemy całą dzięki zielnikom i Sylwii i obstawimy przy tobie strażników.

Alyss wydęła wargi i spojrzała na nas wściekle. Widać było, że nie jest przyzwyczajona do tego, że ktoś silniejszy od niej jej rozkazuje. Jednak Misza, Kwiatek, Sora, Kaskada i Sky wyszczerzyły równocześnie zęby.

Alyss tylko prychnęła.

- Zgoda. I tak będziecie żałować - mruknęła i dołączyła do jednego klucza górskich. Stały tam cztery rubinu i pięć lapisu.

- Wykończę się z nią - mruknęłam do Anji.

- Mówiłam od początku - stwierdziła.

- Jakie my mamy świetne nastawienie do niej - Sylwia nerwowo się zaśmiała.

- Wspaniałe wręcz - mruknęła Aura, poprawiając sterczący kosmyk włosów.

- To co? Lecimy się bić? - spytał Kwiatek, podbiegając do nas.

- Ja... To bym może najpierw coś zjadła - zamyśliłam się.

- O, ja też jestem głodna! - zgodziła się Anja. - A jak wygramy, jeśli będziemy myśleć o tym pysznym makaronie do odmrożenia? - spytała Kwiatka.

- Fuuuj... Jecie coś z zieloną roślinną breją i jeszcze macie siłę po tym w ogóle ŻYĆ - jej brat się skrzywił.

- Mamy, mamy. Ty wszamasz tylko to obrzydlistwo nazywane rybami i ŻYJESZ - odparła Anja.

- Obrzydlistwo to dla ciebie - stanęłam po stronie Kwiatka z uśmiechem.

- I ty, Szamanko, przeciwko mnie - westchnęła teatralnie Anja.

- Ada... - w pewnym momencie podbiegła Misza. - Jedzenie musisz odłożyć na później. Anja ci chyba wszystkiego nie zje. Musisz iść ze mną. Tata chce z nami porozmawiać.

- Obie moje córki w jednym miejscu, słuchające równocześnie. O to mi chodziło. A zresztą, reszty też będzie się to tyczyło i co trzeba, przekażecie im - ojciec spojrzał na nas uważnie. - Dawno nie czuliśmy się chyba jak prawdziwa rodzina... Dużo się działo.

- No. Najpierw głupia Anja. Potem głupia Smoczyca Anja. Ucieczka z Anją, potem wkurzająca Anja. Potem zabijanie Łowców z Anją... - zaczęła wyliczać Misza.

Spojrzałam na tatę w lekkim szoku.

- Chciałbyś, żebym zerwała z nią kontakty, czy tylko poświęcała więcej czasu tobie i mamie?

- Nie, nie mówię nic takiego, nawet o tym nie myśl! - zaprotestował Svart. - Skąd ci to w ogóle do głowy przyszło? Ale nie ważne. Chodzi mi o to, że teraz, czy to będzie mała wojna, czy duża, czy ją przegramy czy wygramy, wszystko się zmieni. Ale nie chcę, żeby zmieniło to was. Faktycznie, odkąd pojawiła się Anja, nie przypominam sobie ani jednego rodzinnego wypadu nad rzekę, łowienia ryb, opowiadania co się działo w szkole i czy sądzisz, że ludzie ci uwierzyli odnośnie twoich niby-przeprowadzek. Nawet Misza z wami latała i znalazła tego tam... Kwiatka.

- Hyacinthino tato - Misza wywróciła oczami. - Uratował mi życie. Poza tym WCALE nie jesteśmy parą.

- Kwestia czasu - uśmiechnął się Svart. Zignorował naburmuszoną minę mojej siostry. - Generalnie chodzi mi o to, że... Hmm... Misza, spróbuj wywrócić ten stos kamieni - widać było, że został on wcześniej przygotowany.

- Ma zły kształt... - Misza się zawahała. - Ale powinnam dać radę - strzeliła plazmą. Kamienie się zachwiały, ale nie przewróciły. Strzeliła jeszcze kilka razy. Bezskutecznie. Skoczyła i pchnęła go barkiem. Ciągle nic.

- Ada? - ojciec odwrócił się w moją stronę. Zawahałam się.

- Jestem nieco silniejsza od Miszy...

- To zrób bez części z pchaniem - powiedział ojciec. - Dajesz.

Zgromadziłam w paszczy znajome ciepło i wypuściłam pocisk zielonej plazmy. Patrzyłam uważnie jak trafia, osmala kamienie, ale ich nie wywraca.

- Czemu nie rusza ich plazma? - zainteresowała się Misza.

- One... Są specjalnie ustawione, prawda? - zrozumiałam.

- Prawda - Svart leciutko podniósł dwa kamienie jednocześnie, a trzeci wysunął ogonem. - Teraz dopiero da się je przewrócić. Ale wiecie do czego zmierzam? Kiedy jesteście w grupie, kiedy uczycie się działać w grupie, osiągacie efekty... Jesteście nie do powstrzymania i nie do zniszczenia, jak ta sterta kamieni. A kiedy jesteście osobno, lub przynajmniej jedno z was zawiedzie... Tu nieumyślne nie zrobi takiej krzywdy jak umyślne. Jeżeli jedno z was umyślnie nie będzie współpracowało z resztą, wyślizgnie się jak ten kamień, stając się łatwym celem, a równocześnie czyniąc łatwe cele ze wszystkich pozostałych - spojrzał na nas uważnie. - Taką samą lekcję dał mi mój ojciec zanim zginął. Chciałbym, żebyście ją zapamiętały. Cokolwiek się jutro lub kiedykolwiek w przyszłości stanie. Dobrze?

Pokiwałam powoli głową, widząc, że Misza robi to samo. Spojrzałam na ojca i w pewnym momencie podbiegłam do niego i mocno przytuliłam.

- Przepraszam, że tak dawno nie zrobiłam czegoś takiego jak teraz - szepnęłam. - Chciałam, żebyś wiedział, że... I nieważne czy ktokolwiek zginie lub nie... Byłeś najlepszym tatą jakiego tylko mogłam sobie wymarzyć.

Przytuliła się do nas też Misza. Teraz już jednak poczułam się niekomfortowo, więc zmieniłam się w człowieka i wyślizgnęłam spomiędzy ośmiu łap i czterech skrzydeł.

- Będzie dobrze tato - uśmiechnęłam się. - Smoki mają nie wygrać? Jasne, że wygramy - stwierdziłam i pobiegłam na górę, a za mną Misza.

- Czego chciał twój tata? - spytała Anja. Nie chciało mi się tłumaczyć wszystkiego, więc po prostu przelałam jej mentalnie całą sytuację.

- Woah. Myślałam, że nigdy nie zobaczę jak Ada się przytula - Anja zamrugała.

- Przed bitwami można wszystko. Łososie ci uderzają do głowy i nagle widzisz same czarne scenariusze, gdzie wszyscy giniemy.

- Ech, Sylwia, nie mogłabyś mieć jakiejś pożytecznej wizji? Miałaś jakąś o tej bitwie?

- No wiesz, była taka jedna która przewidziała spaloną szkołę, ale co tu wspominać - mruknęła ikranica.

- Miałaś w ogóle kiedyś jakąś jasną wizję? Bez zagadek?

Skinęła głową w zamyśleniu.

- Tak, ale nie dotyczyły one jakichś bardzo dużych rzeczy. I nawet nie miałam czasu o nich myśleć. Po prostu w pewnym momencie coś robiłam i ogarniało mnie takie uczucie „to już się działo, ja już to robiłam, gdzieś już to widziałam”. I nagle wiedziałam co powinno się stać i co ja powinnam zrobić, żeby tego uniknąć, bo po prostu nagle cała wizja mi się przypominała.

- Że też o bitwie tak nie masz - westchnęła Aura.

- Ada, jesteś pewna, że chcesz dowodzić trzema kluczami koszmarów? I jeszcze dawać jednego z nich na dowodzącego? - Anja uniosła jedną brew patrząc sceptycznie na smoki o wściekłych lub zirytowanych wyrazach twarzy.

- Tata powiedział, żebym dała im szansę. Uważa, że nie powinno się wszystkich wrzucać do jednego worka tylko na podstawie gatunku, a kluczem jest skierowanie ich wściekłości w odpowiednią stronę. Tak, też mi się to nie podoba - odparłam widząc wymowną minę Vokunzii.

- Nieważne. Rób co chcesz - wzruszyła ramionami. - Widzę, że masz Torika u siebie?

- Dobrze widzisz - powiedziałam i zmieniłam się w smoka. Poruszyłam ramionami w przód i w tył.

- Szykujesz się? Czyżbyśmy chciały już wyruszać?

- A kiedy? - przekręciłam głowę. - Naprawdę nie ma co marnować czasu.

Anja skinęła głową.

- Zgadzam się. Ruszajmy.

Część smoków ukrywała się między drzewami, część obsiadała gałęzie. Ja słyszałam ich oddechy, kiedy powstrzymywały się od rozmów, pomruków i niepotrzebnego ruchu. Ciekawe jak to by było w tym momencie nic nie słyszeć. Pewnie tak jest dla ludzi. Śpią, ukrywają się w swoich domach, albo raczej piwnicach, ale nic nie słyszą.

Za chwilę to się skończy. Już za momencik. Kiedy pojawią się ludzie, będzie hałas, strzelanina, ryki, ogień…

Skupiłam się na całym terenie. Idealne wręcz pole bitwy. Zrujnowana szkoła, rzecz jasna stojąca przy lesie, a wszystkie budynki wokół szkoły też zawalone.

Pojawili się ludzie. Nie ukrywali się, ani nie próbowali uniknąć wojny. Błyskawicznie zajęli swoje pozycje, gotowi do ataku. Obie strony jednak milczały. Ludzie patrzyli w las, rozglądając się między drzewami. Nie widzieli ani jednego smoka. Smoki widziały ich doskonale.

...Ssehkendov!... - krzyknęłam mentalnie. - ...Zaatakujemy z powietrza!...

Usłyszałam jak podobne komendy wydają Anja, Aura i Sylwia. Ja pierwsza, ale niewidoczna wzleciałam ponad drzewa i wydałam z siebie bojowy ryk. Za mną poleciała fala smoków. Zanurkowałam w dół, posyłając pocisk plazmy obok największego skupiska ludzi. Plazma ich nie zabiła, ale wielu odrzuciła na innych lub obrzuciła ziemią, piaskiem i kamykami. Za mną rozproszyły się na boki klucze i wykonały podobny manewr. Z boków wystrzeliły dywizjony Frin i Arcus, a nad moim przeleciały Cienie i zanurkowały, zachodząc ludzi od tyłu.

Wszystko się zaczęło. Nie ma odwrotu.

Ikrany współpracowały idealnie. Praktycznie żaden inny dywizjon nie był aż tak zgrany. Chociaż wszystkie sobie świetnie radziły.

Cienie atakowały jak najszybciej. Smoki starały się prędko jak smugi pozbawiać ludzi przytomności i znikać w chmurach lub między ruinami.

Choć zaatakowaliśmy z powietrza, część smoków ostatecznie walczyła na ziemi. Niektóre tam po prostu zostały, bo na ziemi walczą lepiej, niektóre zostały strącone i nie miały jeszcze okazji wrócić w powietrze.

Moja mama pilnowała porządku na tyłach. Wydawała szybko komendy smokom, którymi dowodziła. Często na komendę jej lub jednego z jej smoków, z lasu wylatywały chmary zielników i brały te smoki, które były ciężko ranne. Jej eskadra pozbawiała przytomności ostatnich ludzi i nie dopuszczała innych, żeby otoczyli smoki. Luna odkąd pamiętam była łagodną smoczycą, przeciwną walkom. Dlatego zajęła się dywizjonem, który raczej sprzątał po reszcie, jeśli można to tak nazwać.

Mój ojciec nie miał najmniejszego problemu. Co prawda i on nie zabijał nigdy bez powodu i jeśli była taka opcja, szukał pokojowego rozwiązania, ale był w końcu alfą, odpowiedzialnym za smoki z Leża i odpowiednio wyczuwał momenty, w których pokojowe rozwiązania przestawały być możliwe.

Moim problemem było to, że niewiele widziałam, więc wszystko musiałam “widzieć” umysłem - kto gdzie jest i co robi.

No, mogłam też słyszeć.

Zdecydowanie nie ucieszyłam się słysząc szczęk metalu i stuk o kamień gdy ludzie coś rozstawiali. Pewnie jakaś broń przeciwpancerna, pomyślałam i szybko sprawdziłam kilka umysłów z tamtej strony. Ich myśli potwierdziły moje przypuszczenia.

Złożyłam skrzydła i zapikowałam w bok, strzelając plazmą prosto (a przynajmniej tak mi się wydawało) w rozstawioną broń. Rozłożyłam skrzydła i wzleciałam w górę zanim ludzie zdążyli zareagować.

Podobnie zrobiła Misza, jak się domyśliłam po białej pikującej plamie.

No, ona napotkała pewien problem. Sieć wystrzeloną prosto w nią. Już zanurkowałam, żeby ją złapać, ale ktoś mnie uprzedził. Nie trzeba było mieć umiejętności telepatycznych, żeby w czarnej plamie rozpoznać Kwiatka, który jeszcze w locie rozciął pazurami sieć i postawił Miszę na ziemi. No tak. Będą teraz musieli walczyć nieco niżej i ewentualnie spróbować utorować sobie drogę do ponownego wzlecenia w górę. Ale dadzą radę.

Coraz więcej szczęku metalu. Zmarszczyłam pysk. Nie dam rady zapikować i strzelić plazmą w tyle rzeczy jednocześnie.

Teraz mnie nieco irytowało, że nic nie mogę zobaczyć. Nic, oprócz rozmazanej czerni.

...Anja!... - znalazłam umysł naszej Alfy, która już zeskoczyła z brata, ale została na ziemi, bo w końcu nie mogła zmienić się w smoka przy ludziach. - ...Użyczyłabyś mi na chwilę swojego wzroku?...

...Co, twoje oczka nie wystarczają?... - zaśmiała się, ale już po chwili widziałam świat jej oczami, w pełnej ostrości. A nawet większej niż pełnej. Wprawdzie widziałam tylko to, co ona w tym momencie i nie mogłam patrzeć gdzie tylko chciałam, ale to wystarczyło, by zobaczyć kilka, jak nie kilkanaście rzędów rozstawianej przez ludzi broni. Której nie umiałam określić. Coś w ich głowach błyskało o czymś przeciwpancernym, ale nigdy nie studiowałam dokładniej broni palnej. Smoki się taką nie posługują.

...Dziewczyny? Chyba mamy problem... - Aura przesłała nam mentalnie jak ludzie szykują tego więcej.

... Rozwalmy to póki mamy okazję... - warknęłam, już przerzucając się na swój własny wzrok. Lekko mi załzawiły oczy od tej gwałtownej zmiany ostrości.

...To nie jest dobry pomysł... - zaprotestowała Anja. - ...Jak strzelisz plazmą, to przecież wszystko wybuchnie! Nie wiemy jak duży wybuch może być. Co jeśli dosięgnie jakieś smoki...?

Słychać było, jak ludzie biegają, jak trącają rozstawioną przez siebie broń, jak ustawiają się. Słychać było nie tylko normalnie - dźwięki, lecz także mentalnie. Zastanowiłam się na chwilkę jaki będzie efekt czegoś takiego - całej salwy pocisków posłanych przez ludzi. Zdecydowanie niezbyt dobry. I jeszcze nie mogłam strzelić po prostu plazmą. Tu by się przydała…

- Aura! - usłyszałam zaskoczony krzyk Anji, tym razem fizyczny, nie mentalny, kiedy biało-turkusowa smuga zapikowała. A za nią kilka kluczy szybowników. Z ogromną prędkością przemknęli obok mnie powodując, że zachwiałam się i musiałam znowu łapać równowagę. Smoczyca zatoczyła łuk tuż przy ziemi zmieniając kurs na poziomy - tuż nad głowami Anji, Kwiatka i Miszy. A zaraz potem wystrzeliła falę dźwiękową o ogromnej sile. To samo zrobiła reszta szybowników. Skrzywiłam się słysząc piekielnie głośny dźwięk, a zaraz potem huk gdy cała ustawiona wcześniej broń wywróciła się. W takich chwilach żałowałam, że mam aż tak dobry słuch. W sumie i tak dobrze, że nie gram na żadnym instrumencie. Gdyby mój słuch połączyć z wyjątkową wrażliwością muzyka na fałszywe dźwięki, nie dałoby się normalnie żyć. Przynajmniej moim zdaniem.

Choć Aura nie uniemożliwiła ludziom przeprowadzenia tak szykowanego ataku, na pewno odwlekła ten moment, w którym mieli to zrobić.

Co oznaczało, że już mogłam sobie bez przeszkód strzelać plazmą.

Znaczy, przeszkoda była. Nawet sporo. Mianowicie główna zasada - nie zabijamy ludzi. Albo robimy tego tak mało jak się da.

Definitywnie posłanie pocisku prosto w nich zamiast w ziemię spowodowałoby zabicie ich.

Cóż. Na szczęście walnięcie plazmą w gruzy było równie efektywne - to raczej nic miłego dostać skalnymi odłamkami. I to zaraz po odrzuceniu do tyłu siłą wybuchu.

Znów wzbiłam się nieco wyżej i wyrównałam lot, po czym zaczęłam szukać kolejnego celu. Rzecz jasna nie rozglądając się, a raczej nasłuchując. Uszami oraz mentalnie.

W pewnym momencie wyczułam jakiś umysł. Znajomy umysł. Czy to był…

- Rick?! - krzyknęłam zdziwiona.

- Witam - odpowiedział z uśmiechem czteroskrzydły posyłając ogniste tornado i przepłaszając ludzi w ten sposób od lasu. Ogień szybko wygasiły wodniki, żeby się nie rozprzestrzenił. Jednak nie to było najdziwniejsze. Najdziwniejsze było, że na jego grzbiecie siedziała…

...Anka! Mamy problem!... - zawołałam Alfę mentalnie.

...Jaki?...

...Jest tu Dłonias!...

...Co?!...

...I siedzi na Ricku...

...C o t a k i e g o ?!?!...

...Może skieruję ich do ciebie. Ty tu jesteś Alfą...

Ale rogacz i jeźdźczyni zdawali się… Współpracować. Co jak co, ale Rick na pewno nie był przymuszany.

- Leć do Anji, dobra? Potem wrócisz w chmury, jest tu bezpieczniej, ale jesteśmy zaniepokojone obecnością tej tutaj - spojrzałam wymownie na Dłonias na jego grzbiecie.

- Spokojnie - czteroskrzydły posłał mi uśmiech, który miał być uspokajający. - Jest moją przyjaciółką.

- Taaa… Dziwnych sobie dobierasz przyjaciół, ale nie mnie o tym decydować. Leć do Anji - popchnęłam go lekko.

- Okej - złożył skrzydła i zanurkował, po czym rozłożył wszystkie cztery, lądując koło Vokunzii. Ja z kolei zatoczyłam kolejne koło próbując zorientować się co się dzieje na dole.

Serio? Czy ci ludzie odpuszczą kiedyś czy będą w nieskończoność ustawiać te nieszczęsne wieżyczki?

No dobra, tym razem podtrzymali je kamieniami. Tak jakby to mogło powstrzymać pociski szybowników.

Trening czyni mistrza - tym razem postawili je znacznie szybciej. Prychnęłam, wypuszczając nosem strużkę dymu. Naprawdę mogliby być nieco bardziej oryginalni.

Zwłaszcza, że w tym momencie wpadła tam Sylwia z kluczem ikranów. Plamy (czyli wieżyczki) uniosły się dzięki telekinezy Sylwii, a potem opadły na ziemię.

- Mam tego dosyć - usłyszałam parsknięcie kuzynki. - Rozwalmy to - stwierdziła. Ikranom nie trzeba było powtarzać. Znowu działały jak jeden organizm, w identycznym tempie uderzając stojącą broń.

- Odwrót! - usłyszeliśmy krzyk kilku ludzi. Smoki nie zabijały uciekających. Nie było potrzeby. Część z nich została na ziemi, porykując za uciekającymi, niektóre wzleciały do góry, ale nie było ich dużo. Większość czekała na reakcję ludzi - czy znowu spróbują ataku? Czy zgodzą się na pokój? Może przecież zauważyli, że gady ich nie zabijały.

I wtedy okazało się, że ludzie nie są jednak aż tak tępi, jak nam się wydawało.

Wszyscy skupiliśmy się na tym, że rozstawiali wieżyczki tuż przy polu bitwy. Smoki pozbawiały ludzi przytomności i nie dopuszczały w tamtą stronę. I nikt nie przypuszczał, że z zupełnie innej strony, z boku, w oknach do połowy zawalonych budynków ludzie rozstawili podobne konstrukcje. A teraz stali tam, gotowi do strzału. Tylko czekali na rozkaz ich dowódcy… Jandry?

Warknęłam głucho. Ta baba tak mnie wkurzała! Najpierw była najwredniejszą nauczycielką w szkole, piszczącą i wrzeszczącą paniusią na szpileczkach, a teraz nagle dowodzi Łowcami. I jeszcze najwidoczniej umie strzelać!

Wiedziałam, że Aura nie zdąży drugi raz poprowadzić szybowników. Poza tym za wiele by nie zrobiła. Każdy wie, że między podłogą, a oknem jest troszkę ponad metr ściany. Która idealnie chroniła broń ludzi.

No świetnie. Ciekawe czy chociaż zdążymy zarządzić odwrót.

Już zaczerpnęłam tchu, zamierzając przywołać mój dywizjon…

Nie było to konieczne. Niespodziewanie coś wybuchło.

Ale wybuch nic nie uszkodził. To wybuchło… Światło. Najdziwniejsze było to, że wybuchło “krzywo”. Nie równomierne kółko, które by oślepiało smoki i ludzi. Tak jakby cały kierował się w stronę ludzi, którzy mieli strzelać. To ich oślepiał, nie smoki.

Chociaż gady i tak zaprzestały walki, zdezorientowane wpatrując się w światło.

Zamarłam, ale nie z tego powodu co smoki. Po prostu uświadomiłam sobie jaką właśnie daliśmy ludziom przewagę.


Perspektywa Aury[]

- Gotowy? - Zapytałam Ikkinchiego kątem oka obserwując ruszające dywizjony po mojej prawej.

- No jasne - odpowiedział tamten szykując się do lotu. - Jak zawsze.

Uśmiechnęłam się lekko, miał w sobie mnóstwo energii, od zawsze. Dlatego wybrałam go na swojego skrzydłowego. Obawiałam się, że gdziekolwiek indziej mógłby sobie zrobić krzywdę, a tego bym sobie nie wybaczyła

...Arcus! Ruszamy!... - Wydałam polecenie jednocześnie wzbijając się w powietrze. Za mną podążyło pięć Eskadr smoków. Cirrus, złożony z piętnastu szybowników, na którego czele stała Sky i Garadiela, Cirrocumulus, również z trzema kluczami szybowników, Altostratus, Cumulus i Stratus, którym przewodziły Meria, Korim i Rivani, czyli moja najbliższa smocza rodzina przez trafieniem do “wesołego” domu Smoczyc. W tym ostatnim znalazła się również Alyss, odrobinę niechętna, ale mimo wszystko zawzięta.

Przegoniłam z głowy wszystkie myśli, teraz potrzebowałam skupienia. Pole bitwy było szerokie, a przeciwnik niebezpieczny. Mimo wszystko broń palna może być niebezpieczna dla smoków. Musimy zadziałać szybko, by unieszkodliwić jak najwięcej osób zanim ludzie otworzą ogień.

Wzlecieliśmy wysoko, szybowniki przybrały niewidzialną postać by zwracać jak najmniej uwagi. Zdecydowanie trzydzieści dwa smoki mogły robić mniejsze wrażenie niż siedemdziesiąt pięć.

Gdy znaleźliśmy się nad ludźmi wydałam polecenie, i cały dywizjon smoków zapikował za mną. Szybowniki ogłuszały ludzi potężnymi falami dźwiękowymi, przez co trafieni chwiali się i upadali, kompletnie otumanieni. Niektórzy tracili przytomność, jeżeli pocisk był wystarczająco mocny. Górskie powalały ciosami ogona tych, którzy jeszcze byli gotów do nas strzelać, a błotniaki dezorientowały innych swoją śmierdzącą wydzieliną.

Rozpoczęła się bitwa.

I to na dobre.

Choć smoki nie chciały zbyt zagrozić ludziom, to ci strzelali w nich i często zdarzało się tak, że któryś z nich obrywał.

Ja co chwilę wzbijałam się w górę bo ogarnąć sytuację która działa się wokoło i ewentualnie wysłać polecenia do którejś z eskadr.

Zanurkowałam ponownie w dół, by posłać ogłuszający pocisk w stronę ludzi celujących do smoków walczących na ziemi, po czym znów wzleciałam w górę.

Zaniepokoiło mnie poruszenie gdzieś przede mną. Przyjrzałam się ludziom, którzy poruszali się dość szybko. Czyżby coś rozstawiali?

Podfrunęłam odrobinę bliżej. 

Zamarłam. Faktycznie coś rozkładali. Jakąś ciężką broń. Taką, która na pewno może narobić mnóstwo szkody

...Dziewczyny? Chyba mamy problem... - Wysłałam reszcie obraz tego co widziałam.

... Rozwalmy to póki mamy okazję... - Usłyszałam warknięcie Ady.

...To nie jest dobry pomysł... - zaprotestowała Anja. - ...Jak strzelisz plazmą, to przecież wszystko wybuchnie! Nie wiemy jak duży wybuch może być. Co jeśli dosięgnie jakieś smoki...?

Ale ja już miałam plan, który mam nadzieje nie zaszkodzi ani smokom, ani ludziom.

Wzbiłam się wyżej w górę by mieć lepszy widok na rozstawiany sprzęt, po czym wydałam polecenia eskadrom przywołując do siebie Ci, CC i Cu. Trzy eskadry szybowników.

A gdy wyczułam ich gotowość zapikowałam w dół, za mną po kolei dziewięć kluczy szybowników.

Usłyszałam jeszcze jakiś zaskoczony głos wywołujący moje imię, ale w tej chwili nikt nie był w stanie mnie powstrzymać. Przemknęłam tuż obok Ady, zatoczyłam łuk przy ziemi, i skierowałam się wprost na rozstawiane działa. Wyczułam, że smoki za mną ustawiają się w klucz, rozciągając się na całą szerokość rozstawianej broni. Wystrzeliłam pociskiem dźwiękowym tuż przed działami. To samo zrobiła reszta białych smoków.

Ogromny huk dał mi znać, że akcja się powiodła i chwilowo działka mamy z głowy.

Poprowadziłam eskadry na dawne pozycje.

Dziwnie się czułam przewodząc takiej grupie smoków. Jeszcze niedawno mieszkałam sobie spokojnie w chatce w lesie, może życie było monotonne, przerywane jedynie wypadami do lasu i w przestworza od czasu do czasu. A teraz, gdy istnienie gatunku smoków wyszło na jaw, przewodziłam dywizjonowi. Nie byłam na to gotowa. Ale żadna z nas nie była gotowa, nikt nie przewidział, że sprawy mogą się potoczyć w tak błyskawicznym tempie.

Warknęłam widząc człowieka celującego w Ikkinchiego. Utworzyłam mu w głowie iluzję lecącego na niego piorunoskrzydłego, na co ten natychmiast zmienił cel marnując amunicję na strzelanie w powietrze.

No cóż, cała ta wojna była nieprzewidziana, ale mimo to musimy dać z siebie wszystko by smoki przetrwały a wszystko skończyło się pokojem.

Rozejrzałam się po polu walki. Zauważyłam, że ludzie po raz kolejny rozstawiają przewrócone przeze mnie działka. Umacniali je kamieniami by była bardziej stabilne. Tym razem zrobili to dość szybko, prychnęłam i już miałam po raz kolejny zwoływać eskadry szybowników, ale uprzedziła mnie Sylwia z kluczem Ikranów. Uniosła sprzęty telekinezą i opuściła je na ziemię.

Mam nadzieję, że teraz będą bezużyteczne.

Ludzie nagle przestali strzelać i zaczęli uciekać, czyżby zarządzili odwrót? Ale dlaczego? Szybowniki wzleciały w powietrze, znacznie lepiej czuły się w przestworzach, górskie z bagiennikami zostały na ziemi. Nie atakowały. Odwrót był czymś niespodziewanym. Przyjrzałam się okolicy. Dlaczego podjęli taką decyzje?

Ach no tak...

Podczas gdy my skupiliśmy się na załatwieniu wieżyczek przed nami oni rozstawili się w zwalonych budynkach, mając świetną pozycję do wystrzelenia kilku salw wprost na smoki znajdujące się na polu bitwy

A co najgorsze byli gotowi do strzału. Już. W tym momencie. Przeklnęłam swoją spostrzegawczość. Jak mogłam tego nie zauważyć?

Przecież to w momencie zamiecie wszystkie smoki, które nie zdążą się schronić

Chwila. O matulu, gdzie jest Ikki?

Zamarłam uświadomiwszy sobie, że został na ziemi. Wraz z Rivani, Merią i Korimem.

Zamachałam skrzydłami by wystrzelić w kierunku budynków, zaglądając tym samym do umysłu Jandry.

Po czym zatrzymałam się gwałtownie uświadamiając, że ona zaczęła już odliczanie. ...Cztery... Trzy...

Nic nie byłam w stanie zrobić, spojrzałam w kierunku mojej rodziny.

I narodził się we mnie ból wymieszany z wściekłością.

Ryknęłam ogłuszająco atakując tym samym umysł Jandry.

W tym momencie, stało się coś... Dziwnego.

Rozbłysło wokół mnie światło. Przerażająco białe, jednak nie raziło mnie po oczach. Choć wyczułam, że światło kieruje się w stronę ludzi w budynkach, kompletnie ich oślepiając.

Nie mam pojęcia skąd to światło się wzięło. Ale skoro dało nam czas to sięgnęłam natychmiast do umysłu rodziny, która wpatrywała się we mnie ze zdziwieniem.

...Natychmiast startujcie!... - Wydałam polecenie. To samo przekazałam innym członkom dywizjonu, tym, którzy pozostali na ziemi. Smoki otrząsnęły się i wzbiły się w powietrze na co ja odetchnęłam z ulgą.

...Wzlecicie jak najwyżej... - Zakomunikowałam jeszcze czując się już całkowicie spokojna.

Właśnie w tym momencie moje światło zaczęło blednąć, a po chwili nie było już po nim śladu.

Inchi podleciał do mnie.

- Co to było? - Zapytał kompletnie zdziwiony.

- Nie mam pojęcia - powiedziałam obserwując sytuację przy budynkach.

Jandra, o zgrozo szybko się pozbierała, szybciej niż smoki, których przecież światło nie oślepiło.

- Strzelać! - Usłyszałam komendę i huk strzałów skierowanych prosto na smoki znajdujące się na ziemi.


Perspektywa Miszy[]

Podobnie jak smoki wokół mnie, przystanęłam unosząc jedną łapę i wpatrując się zdumiona w świetlistą eksplozję.

Całe światło zdawało się pochodzić od... Aury. To była kolejna rzecz, która tak mnie “zacięła”. Kto by pomyślał, że właśnie w tak krytycznej sytuacji Smoczyca odkryje swoją moc i to na pozór niezwiązaną za bardzo z jej gatunkiem. Chociaż moce nie muszą być zbyt związane, pomyślałam.

Mimo wszystko byłam na polu bitwy. Nie mogłam o tak o sobie stać i patrzeć na Smoczycę… Od której właśnie przestało lecieć światło.

- Strzelać!! - usłyszałam wrzask. Co ciekawe, należał on do kobiety. Ale kompletnie nie wiedziałam co ma się dziać. Przecież... Ikrany zniszczyły tamte wieżyczki, prawda?

Och, okna. No tak. Zastanowiłam się czy w tym wypadku zmiana w mgłę cokolwiek da. Nie, na pewno nie. Oni w nic nie celują. W końcu nie ma ich ludzi na tym terenie. Tylko kilkadziesiąt smoków. Tak łatwy cel dla ludzi.

Szczęk kilkudziesięciu anty-smoczych dział brzmiał jak z oddali. Pewnie ludzie musieli coś z nimi zrobić przed wystrzałem.

Te wszystkie myśli przebiegały przez mój umysł w ciągu zaledwie ułamka sekundy. W kolejnej jej części poczułam jak coś mnie przygniata do ziemi. Chwilę potem nie widziałam nic oprócz skał pod głową i czarnych skrzydeł, rozpostartych nade mną. Miałam jednak do dyspozycji szparę między gruzem, a błoną. Wiedziałam, że Kwiatek nie da mnie skrzywdzić, ale... Kto ochroni jego?

Przez szparę zobaczyłam, że mój tata kilkaset metrów dalej tworzy półprzezroczystą tarczę dla siebie i mamy. A potem moje oczy spotkały się z jego oczami. Widziałam tam przerażenie. A potem nagle tarcza nad nimi zniknęła.

Teraz to ja byłam przerażona. Doskonale wiedziałam gdzie ją umieścił.

Moje przypuszczenia się potwierdziły. Dokładnie nade mną i Kwiatkiem unosiła się teraz półkolista, półprzezroczysta, brązowa bariera. Hyacinthino poruszył się, przypadkowo zasłaniając mi skrzydłem widok.

A moi rodzice zostali bez kompletnie żadnej ochrony.

Wiedziałam, że tak naprawdę minęły może dwie sekundy, ale czułam się, jakby to godziny się ciągnęły. Wszystko działo się tak powoli, zdawało mi się, że to jest jak na tych zwolnionych scenach w niektórych filmach pokazywanych przez Adę, Anję, Sylwię i Aurę.

Wiedziałam, że Sylwia ochroni siebie, Ciea i ten klucz ikranów, który był przy niej. Jeśli cały czas będzie używać telekinezy, odepchnie pociski.

Zostanie mimo wszystko kilkadziesiąt bezbronnych smoków.

W tym moi rodzice.

Nienaturalnie głośno słyszałam te strzały. Pociski też wydawały się lecieć w zwolnionym tempie. Próbowałam odepchnąć Kwiatka, skoczyć w stronę moich rodziców, ale trzymał mnie mocno.

Trzy sekundy. Dokładnie tyle czasu zajęło ludziom zniszczenie mojego dotychczasowego życia.

Kwiatek ostrożnie ze mnie zszedł. Zauważyłam, że tarcza nad nami zniknęła. Nie miał kto już jej trzymać.

Czyli albo był nieprzytomny, albo...

Jakoś nie chciałam dopuścić do siebie tego słowa.

Anja, wcześniej stojąca tyłem do ludzi i ochraniająca kilka zielników, szybko podbiegła do Kwiatka.

- Wszystko w porządku? - spytała.

Ale ja już biegłam w stronę rodziców.

Błagam, niech żyją, błagam niech żyją, błagam, niech żyją, powtarzałam w myślach.

Na pewno będą żyć! W końcu to moi rodzice! I tata jest alfą, wie, że nie może zostawić swoich smoków bez alfy...

Poza tym ja na pewno nie jestem gotowa na zostanie alfą.

Doskoczyłam do rodziców i trąciłam ich, najpierw mamę, potem tatę. Nie zareagowali. W panice spróbowałam dokładniej przejrzeć gdzie są ranni.

Zamarłam. Tatę pocisk uderzył centralnie w klatkę piersiową, drugi przeszedł przez skrzydło, którym owijał mamę i przeszedł przez jej plecy.

Zamrugałam, czując jak do moich oczu napływają łzy.

To się nie mogło dziać naprawdę. To na pewno jakiś zły sen, bardzo zły sen, powtarzałam. Tak jak przed chwilą próbowałam sobie powtarzać, że moi rodzice żyją.

Ale sekundy mijały, a ja nie widziałam nawet najdrobniejszego ruchu klatki piersiowej. Ani ojca, ani mamy.

Teraz już nie hamowałam łez spływających po moim pysku. Zdawałam sobie sprawę z tego, że teraz to ja staję się łatwym celem, ale nie obchodziło mnie to. Poza tym, i tak nie byłam w stanie się ruszyć. Miałam wrażenie, że zaraz rozpadnę się na kawałki. Po kolei, a na sam koniec pęknie mi serce.

Nie mogłam nawet drgnąć, ale łapy mi drżały i miałam wrażenie, że nie utrzymają mojego ciężaru. Ciężaru mnie i łez które po mnie spływały. I pod moje łapy, mieszając się z krwią moich rodziców.

To się działo naprawdę. Nie mogło być bardziej prawdziwe. Byli martwi.


Perspektywa Ady[]

Aż się skrzywiłam usłyszawszy strzały, a potem ryki rannych smoków. W tej chwili naprawdę przeklinałam mój słaby wzrok. Znacznie szybciej by po prostu spojrzało na gruzy pod sobą i określiło kto nie żyje, kto wymaga szybkiej pomocy. Ale na szczęście reszta moich zmysłów ma się wyśmienicie.

Najpierw szybko “omiotłam” mentalnie całe pole bitwy sprawdzając które smoki są ranne. Ranny piorunoskrzydły. Jego dało się bez problemu uleczyć tylko mentalnie, miał tylko przebitą błonę. W gruncie rzeczy chyba niewiele smoków zginęło. Ale zginie, jeśli się nie pospieszę. Zielniki mogą nie zdążyć zabrać wszystkich do szamanów gryfów. Zmarszczyłam pysk.

...Gaja!... - zawołałam przywódczynię zielników. - ...Poleciałabyś do Leża po kilka szamanów gryfów?...

...Jasne, już pędzę... - wyczytałam odpowiedź z jej umysłu. Sama znowu sprawdziłam mentalnie teren. Coś się nie zgadzało.

- Kwiatek! - zleciałam z rykiem na ziemię. To jego umysł wyczułam pierwsza. O Anję się nie martwiłam, przecież jest pancerna. W dodatku ochroniła kilka zielników, w tym Gaję i Mavi-oxa.

Hyacinthino posłał mi tylko smutne i odrobinę przestraszone spojrzenie, po czym wskazał głową coś za mną.

Odwróciłam się i zamarłam.

Moja siostra właśnie pochylała się nad leżącymi rodzicami. Wokół widziałam sporo czarnego.

Natychmiast pognałam w ich stronę, od razu próbując leczyć ich mentalnie. Ale nie było gdzie ich leczyć. Znaczy, były rany, była krew, którą mimo mojego słabego wzroku widziałam aż zbyt wyraźnie, ale w ogóle nie wyczuwałam ich umysłów. Zatrzymałam się tuż przed nimi, obok Miszy, patrząc z przerażeniem na martwe ciała. Siostra natychmiast mnie przytuliła, a ja odruchowo objęłam ją skrzydłami. Jej łzy kapały też na mnie, a ja tylko przytulałam ją. Mi samej szkliły się oczy, ale starałam się nie płakać. Nie powinnam. Powinnam być teraz wsparciem dla siostry.

- Nie do końca - podeszła do nas Anja, chyba wyczytawszy moje myśli. - Ada, masz teraz całkowite prawo płakać - mówiła powoli, jak najspokojniej. - To nie jest nic niezwykłego, to naturalne. To nie jest słabość. To jest po prostu pokazywanie, że ci zależy

- I co z tego, że mi zależy? - warknęłam. - To nie ma znaczenia. Nie żyją przecież. To, że mi zależy, niczego teraz nie zmieni!

- Zmieni to, że może siostra ci jeszcze bardziej zaufa? - wskazała Miszę wciąż płaczącą w moich skrzydłach. Nie odpowiedziałam. Czułam tylko rozpacz. Miałam ochotę równocześnie krzyczeć i płakać, ale milczałam, nie wypuszczając siostry z objęć.

Miałam nadzieję, że to się wcale nie stało, że zaraz otworzę oczy, a oni będą żyli. Będą mieli się dobrze, a my wrócimy do walki.

Walka.

Ludzie oddali całą salwę z rozstawionych przez siebie dział, nie mieli już czym strzelać, więc wrócili na front. Słyszałam gady szykujące się do kolejnego etapu tej bitwy.

Ale ja nadal stałam załamana, niezdolna teraz choćby do spojrzenia na ludzi. To była ich wina. To oni zaczęli tę głupią wojnę, to oni oddali salwę. Zabijali smoki, chociaż one ich nie krzywdziły. Byli ślepi na to, że gady ewidentnie dążyły do pokoju. To była ich wina. To przez nich teraz moi rodzice nie żyli. Nigdy nie poznałam moich biologicznych rodziców, a oni mi teraz odebrali tych, których miałam. Których miałam, kochałam i na których mi zależało.

Rozpacz nagle zmieniła się w coś innego. Zalała mnie fala wściekłości. Puściłam moją siostrę i gwałtownie odwróciłam się z rykiem w stronę ludzi. Byłam pewna, że to był najgłośniejszy ryk jaki kiedykolwiek z siebie wydałam. Już przeszukiwałam wszystkich umysłem, szukając jednego, konkretnego człowieka.

Jandry.

Była. Dla mnie mała plamka, ale jej umysł aż mnie kłuł swoją obecnością. Z jednej strony byłam pewna, że mi ulży, jak zniknie. Zgaśnie tak jak te moich rodziców. Ale z drugiej strony…

A nie. Z drugiej strony leżały ich martwe ciała.

Poczułam jeszcze większą wściekłość. Zauważyłam swoją łapę. Między łuskami było widać drobne, czerwone nitki. Tak jakby spłynęły po mnie strużki krwi wybierając trasę między łuskami. Ciekawe jak, skoro ściśle do siebie przylegały tworząc gładki pancerz. Mniej pancerny niż u Anji, ale i tak dobry. Najpierw poczułam się lepiej niż kiedykolwiek. Silniejsza. Wytrzymalsza. Szybsza. Przede wszystkim - wściekła.

A czerwone światło, które widziałam oczami Miszy, jakby dodawało mi sił. Odcięłam się od wszystkich mentalnie.

Ale już po chwili w błyskawicznym tempie zaczął mnie boleć łeb. A w głowie zaczęło dziwnie szumieć, wręcz huczeć. Niezbyt zakłócało to mój słuch, ale nie słyszałam kompletnie żadnego umysłu. W porównaniu z moim beznadziejnym wzrokiem w gruncie rzeczy nie rozpoznawałam nikogo. Miło, że został mi jeszcze słuch i węch. Rozsadzało mnie od środka, a ten ból dodatkowo mnie drażnił. Miałam coraz większą ochotę zabić każdego człowieka jakiego tylko zobaczę.

Nie zastanawiałam się dużej. Szybciej niż kiedykolwiek wystrzeliłam w powietrze, po czym od razu zapikowałam w stronę budynku. W stronę okna, w którym stała Jandra. Zapachu tego ścierwa z niczym nie da się pomylić. W ostatniej chwili mnie zobaczyła, ale ja obróciłam się i walnęłam plecami w kawałek ściany pod oknem, wyłamując sobie przejście. Nic mi się nie stało. Niemal zero bólu, zero krwi. Byłam silniejsza niż zwykle.

Warcząc i wściekle zamiatając ogonem odwróciłam się w stronę kobiety, która zniszczyła życie moje, siostry i setek smoków. Widziałam w jej oczach przerażenie, gdy spróbowała wyciągnąć przed siebie pistolet. Parsknęłam. Z pewnością nigdy nie zaatakowała jej wściekła, żądna zemsty nocna furia. Wiedziałam zanim oddała strzał, udałam, że chcę uskoczyć w lewo, po czym natychmiast przetoczyłam się w prawo i strzeliłam plazmą wytrącając Jandrze z ręki pistolet i parząc rękę. Mocno parząc.

Od tyłu coś trafiło mnie w bok, ale pocisk nie zareagował tak jak powinien. Poczułam ogromny ból i cicho ryknęłam gdy mnie uderzył, ale nie przebił skóry. Odwróciłam się w stronę ludzi, którzy do mnie strzelali i zareagowałam błyskawicznie. W jednego wbiłam pazury. Drugi skoczył na mnie. Zaskoczona się wywróciłam i ubabrałam tylną łapę w krwi tego już martwego, ale nie przyglądając się dłużej szczegółom, od razu mu zacisnęłam szczęki na gardle, trzeciego uderzyłam ogonem. Wyleciał przez okno. Parsknęłam tylko cicho. Nie będę po nich płakać.

Ze zdziwieniem, ale i pewną ulgą zauważyłam, że gdy ich zabijałam, ból głowy ustawał. Zaspokajałam żądzę mordu i równocześnie dzięki temu nie pękał mi łeb. Ale huczało nadal. Ale w sumie, aż tak mi nie przeszkadzało to. Nie będzie nikt mi przeszkadzał. Inaczej by mi przeszkadzali, gadali, och nie, nie możesz zabijać tych ludzi.

Nie wiedzą jak bardzo mam na to ochotę, a im bardziej tego chcę, tym bardziej mnie boli głowa. Tak jakby moje ciało domagało się większej ilości ofiar. Nie ma problemu, pomyślałam. Zaraz do nieboszczyków dołączy jeszcze jedna taka baba...

Odwróciłam się by zabić wreszcie Jandrę, ale nie było już tam tej tak irytującej mnie plamy. Zaczęłam nasłuchiwać i usłyszałam zbieganie po schodach. Parsknęłam. Co za marna, głupia istota z niej.

Strzeliłam plazmą w ścianę tworząc sobie przejście. Wystawiłam głowę na klatkę schodową, ale było tam ewidentnie za mało miejsca. Strzeliłam plazmą w narożniki zawalając schody i zeskoczyłam w utworzoną dziurę. Jandra już biegła dalej. Wyskoczyłam z budynku i posłałam za nią dwa strzały. Już miałam do niej lecieć, ale nagle poczułam, że ktoś mnie przytrzymuje. Obróciłam się z warkotem.

- Ada! Co ty wyprawiasz? - krzyczał ktoś, kto dla mnie był tylko białą plamą Z odrobiną jakiegoś innego, łagodnego koloru. Turkus? Coś takiego. Nieważne. Przeszkodziła mi w zabiciu Jandry. - Mieliśmy nie zabijać ludzi, pamiętasz? Chcemy pokoju! Jak go osiągniemy, jeśli będziemy ich zabijać?

Odepchnęłam tego kogoś i ryknęłam na niego. Przyszpiliłam do ziemi i już miałam strzelić plazmą...

Inna plama, tym razem zielona, wleciała we mnie uniemożliwiając mi to. Od razu odepchnęłam go jak najdalej, przy okazji rozszarpując bok pazurami. Przetoczył się jeszcze kilka metrów. Skoczyłam na jego plecy i szarpnęłam za głowę, skręcając kark. Znowu to cudowne czucie gdy ból głowy nieco zelżał. Wściekła znowu ryknęłam. Przez tę dwójkę musiałam znowu szukać Jandry. A nie mogłam jej wyczuć umysłem.

Mrużyłam oczy i równocześnie nasłuchiwałam, aż wreszcie…

Jest. Pokrzykiwała mówiąc ludziom by strzelali w świecącą na czerwono furię. Zaśmiałam się pod nosem. Tak jakby to mogło coś dać.

Kątem oka zauważyłam czarną plamę. Ktoś leciał i niósł jakiegoś człowieka na grzbiecie. W stronę lasu. Parsknęłam zła pod nosem, ale póki co zignorowałam. Zajmę się tym później. Póki co muszę kogoś dorwać. I zabić.

Biegłam, co jakiś czas wzlatując i lawirując pomiędzy gruzami. Cały czas uważnie patrzyłam na tę plamę, będącą moim celem.

Znowu ktoś chciał mnie powstrzymać. Tym razem kilka smoków naraz na mnie skoczyło, przygniatając skrzydła, ogon i głowę do ziemi.

Nie byłam w stanie długo tak wytrzymać. Dalej miałam ochotę zabijać. Nie chciałam rzecz jasna zabijać smoków, w końcu jesteśmy po tej samej stronie, walczą za mną tak jakby, ale te tu ewidentnie były przeciwko mnie. Poza tym znowu zaczynał pękać mi łeb.

Zresztą, niezbyt im się udało. Pociągnęłam skrzydła do siebie wyciągając je spod smoków, a następnie wierzgnęłam zrzucając tego, który mi trzymał głowę. Strzeliłam w niego plazmą, a potem skoczyłam w prawo, na jednego z tych, który trzymał moje skrzydło. Błyskawicznie rozorałam mu brzuch pazurami i zębami. Nie skupiałam się na wyrafinowanym zabijaniu. I tak za chwilę będzie martwy. A ja może do tego czasu zabiję wreszcie Jandrę.


Perspektywa Aury[]

Z przerażeniem przyglądałam świecącej się na czerwono Adzie, jak bez skrupułów pozbywa się ludzi z pokoju, do którego właśnie wleciała.

...Trzeba ją powstrzymać... Przemknęło mi przez myśl.

Jeżeli urządzi nam tutaj rzeźnię to pokój nie będzie możliwy, nawet jakbyśmy stawali na rzęsach.

Zauważyłam jak wyłania się z budynku, więc nie tracąc czasu zapikowałam w stronę niegdyś zielonej Smoczycy.

- Ada! Co ty wyprawiasz? - krzyczałam przytrzymując ją - Mieliśmy nie zabijać ludzi, pamiętasz? Chcemy pokoju! Jak go osiągniemy, jeśli będziemy ich zabijać? - próbowałam do niej przemówić licząc na to, że mnie rozumie.

Nie rozumiała.

Odepchnęła mnie jednym ruchem mocnej łapy, rycząc na mnie przy okazji. Przestraszyłam się, gdy ta przyszpiliła mnie do ziemi. Jej pazury wbijały się we mnie, gdy przygniatała mnie do gruzów. Poczułam jak spływa po mnie kilka strużek złotej krwi. Rany nie były głębokie. Ale bolały tym bardziej, że zrobiła je moja przyjaciółka. Ale…

KrwawaFuriaZTlem 4

Ilustracja do rozdziału 26 - moment przygwożdżenia Aury do ziemi.

To nie była Ada.

Jej oczy były krwistoczerwone, źrenice maksymalnie zwężone, niczym cienkie szpileczki, pałała z nich tylko wściekłość i nienawiść. Widziałam krew na jej zębach i pazurach. Spływała jej z pyska, a jej plamy “zdobiły” również łapy i ogon.

Moje serce zaczęło szybciej bić gdy zobaczyłam jak szykuje pocisk plazmy. Na mnie. Byłam pewna że to nie jest jeden z tych pocisków, które mają na celu tylko ogłuszyć.

Ona chciała zabić.

Nagle coś odepchnęło Nocną Furię zupełnie odwracając jej uwagę.

Torik.

O nie.

Smoczyca przeorała mu brzuch. A ten przetoczył się bez siły. Ada skoczyła na niego i szarpnęła za głowę skręcając kark.

Nie miała skrupułów.

Obserwowałam jak staje obok i nasłuchuje czegoś.

Nie miałam odwagi się ruszyć. Bałam się, że jeśli zrobię cokolwiek, ona mnie zauważy, a drugi raz nikt mnie nie ochroni przed zabójczą plazmą.

Ada podążyła w stronę zbiorowiska ludzi, w którym przed chwilą znikła Jandra.

A ja wpatrywałam się tępo przed siebie łapiąc oddech. Mam wrażenie, że wstrzymywałam go od momentu przyszpilenia mnie do ziemi.

Poczułam podmuch powietrza gdy Alyss wylądowała obok mnie.

- Hmm… No chyba nie jest dobrze, co?

Przeniosłam wzrok na nią.

- No tak, przyjaciółka właśnie chciała cię zabić, rozumiem, że samopoczucie raczej kiepskie?

Westchnęłam i spróbowałam wstać. Alyss uchroniła mnie przed lekkim zachwianiem. Podeszłam ostrożnie do wodnika rzecznego.

Był martwy. Przypłacił życiem za ochronę mnie. Przed przyjaciółką.

Spuściłam głowę czując mijającą chęć do walki.

- Jeśli nie powstrzymamy Ady, to wszystko pójdzie na marne

- Fakt, myślisz, że te smoki coś zdziałają?

Podniosłam głowę przyglądając się jak Smoczyca rozszarpuje kolejnego smoka, który próbował ją powstrzymać. ...O nie… Czułam bezsilność patrząc na to co się dzieje. Nic nie było w stanie powstrzymać Ady. Nawet smok. Sama się przed chwilą o tym przekonałam, żywy, czy raczej martwy dowód leżał przede mną.



...Sylwia, poinformuj wszystkie smoki, żeby się do niej nie zbliżały...

...Jasne... W jej głosie też dało się wyczuć niedowierzanie i ból.

- Może ta wasza Alfa coś zdziała - mruknęła Alyss. - Ma szansę się wykazać.


Perspektywa Ady[]

Wpadłam w dużą grupę ludzi od razu zabijając kilku. Poczułam, że ktoś zarzuca mi na szyję łańcuch, ale od razu na niego ruszyłam i zagryzłam. Wprawdzie łańcuch wciąż wisiał na mojej szyi, ale nie będzie problemu, żeby zająć się nim później. Ktoś od tyłu na mnie skoczył z jakimś nożykiem i ciął w plecy. Rzuciłam się, żeby go strącić, ale się trzymał nadal. Warknęłam i w tym czasie zabiłam jakiegoś jego towarzysza. A ten siedział na plecach i cały czas tłukł ostrzem w to samo miejsce. W pewnym momencie udało mu się przebić moją skórę i wbił broń tuż obok nasady skrzydła. Ryknęłam ze złością. Wyjął i wbił znowu, tym razem głębiej. Nie mogłam teraz się przetoczyć na bok, bo wbiłabym sobie ten mieczyk czy cokolwiek to było aż po rękojeść. Zamiast tego po prostu wzleciałam poleciałam jak najwyżej, a potem zrobiłam kilka beczek. Zleciał z kilkuset metrów, a za nim wyleciał wreszcie ten nożyk.

Miejsce, gdzie wbił ostrze bolało niemiłosiernie, ale w obecnym stanie bez problemu to zignorowałam. Miałam rachunki do wyrównania.

Zapikowałam i posłałam kilka pocisków plazmy. Tym razem nie przed ludzi, nie obok, nie w kamienie. Prosto w nich. Chwilę potem dokładnie tam wylądowałam i znów wciągnęłam powietrze, szukając Jandry. Znowu czułam się lepiej.

Była! Nareszcie. Stosunkowo blisko. Kilkadziesiąt metrów. Patrzyłam z pogardą, jak próbuje udawać martwą. I co myśli? Że zaskoczy mnie? Nie bawiłam się w żadne podstępy, tylko skoczyłam do przodu łapiąc ją zębami za nogę i wzleciałam do góry. Krzyczała próbując bić mnie rękami w nos, ale tylko warknęłam i zacisnęłam zęby mocniej. I tak, gdybym chciała, nie było innej możliwości trzymania jej, żebym mogła ją widzieć.

Zamierzałam ją puścić tak po prostu, ale nagle znów poczułam wściekłość. Ogarniającą każdą część mnie. Przypomniałam sobie ten ból, kiedy zobaczyłam martwych rodziców, ból kiedy obrywałam tymi kulami, które tak mnie tłukli jej ludzie, chociaż te nic mi nie robiły, a na koniec ból przy nasadzie skrzydła, gdzie była teraz okropna, głęboka rana, z której nadal lała się krew. Ale ten ból, ból fizyczny był niczym w porównaniu z tym co czułam gdy stałam przy nieżywych rodzicach, a Misza wypłakiwała mi się w ramiona.

Przez ułamek sekundy zaniepokoiłam się czy ta biała plama, która mnie próbowała powstrzymać, która bezczelnie stanęła przeciwko mnie to nie była moja siostra, ale nie. To zdecydowanie nie była sylwetka nocnej furii. I miała włosy.

Ale chwilę potem znów nie myślałam jasno, znów czułam tylko wściekłość. Przerzuciłam Jandrę, puszczając jej nogę, ale chwilę potem wbiłam zęby w jej brzuch. Szarpnęłam mocno głową rzucając dowodzącą wrogiem jędzą. Spadała krzycząc i machając rękami oraz nogami.

Ale głowa znowu się upomniała, pulsując rozsadzającym bólem. Zapikowałam za Jandrą, wbiłam w nią pazury jednej łapy łapiąc tym samym tuż nad ziemią, na koniec wgryzłam się w jej szyję. Odrzuciłam ciało na bok. Ble. Będę musiała potem opłukać zęby, jeszcze się czymś po takim ścierwie zarażę. Ale teraz miałam ważniejsze sprawy do roboty.

Póki co wystarczająco dużą satysfakcję dał mi widok martwej, całej zakrwawionej i podziurawionej Jandry, ale wiedziałam, że szybko to się skończy. Przestanie to wystarczać.

O, ktoś rozstawił działko. Nie nauczyli się, że dopiero któryś pocisk z rzędu przebije moją skórę?

W tym samym momencie w ogon, w tą połowę bliżej nasady otrzymałam salwę pocisków, z przeciwnej strony. Kilka ostatnich przebiło się. Ryknęłam z bólu gdy wszystkie po kolei wpadły w ranę.

Czyli tamto pierwsze działo miało tylko odwracać moją uwagę. Cuuudnie. Powinnam sobie wygrzebać śrut z rany chyba...

Poczułam, że coś przygniata moje skrzydło i już miałam to coś zabić, gdy przygnieciona została moja głowa. Aha. Ludzie. Świetnie, tyle, że smoki próbowały tej samej sztuczki i im się nie udało.

No okej, ale jak mnie przygniatają kamieniami i żelastwem to przestaje być fajnie. Zwłaszcza, że znów mnie bolała głowa, coraz bardziej i bardziej. Dochodził do tego ból tej nieszczęsnej rany przy nasadzie skrzydła i teraz tej w ogonie. Jeden z Łowców wyjął nóż. Tym razem krótki, nie mieczyk jak tamten pierwszy. Wbił go znowu w ranę przy skrzydle. A, że niby chce mnie zabić, torując sobie drogę do serca…? Amator. Nie dość, że potrzebował kilkudziesięciu ludzi, żeby mnie unieruchomić to korzysta z tego, że w tamtym miejscu już ktoś wcześniej przebił moją skórę. Ale bolało jak diabli, zwłaszcza, że próbował sięgnąć jak najdalej i pchał swoje łapy do rany. Próbowałam się wiercić, ale nie chciałam ryzykować. Nie wiedziałam ile wytrzymają moje skrzydła.

Aż westchnęłam z ulgą gdy pięknie się wystawił. Skończy się ten ból głowy. Idioci olali zupełnie mój ogon. A przecież to taka świetna broń. Trzasnęłam go mocno, aż poleciał na gruzy i walnął głową o jakiś ostry kamień. Zmniejszający się ból głowy definitywnie rekompensował ranę na ogonie, z której lała się krew. A, i tą na plecach, co przed chwilą ją ten gbur poszerzył. Szarpnęłam głową do siebie, zrzucając kamień i przytrzymujących go kilku ludzi. Dalej strzeliłam plazmą tuż obok mojego skrzydła. Wybuch odrzucił kamienie, a ja nie musiałam szarpać błony narażając ją na porwanie. To samo zrobiłam z drugim. Cała operacja zajęła może… Trzy sekundy?

Jakiś idiota spróbował złapać za łańcuch, wciąż zwisający z mojej szyi, ale tylko wbiłam mu pazury w kark. Spojrzałam na grupkę, która przed chwilą mnie trzymała. Teraz stali, prawdopodobnie przerażeni. A ja się tylko uśmiechnęłam, pewna zwycięstwa.

A, chwila. Śrut w ranie. Odwróciłam się i spróbowałam sięgnąć łapą rany. Nie no, jedną łapą sięgnę, ale nic poza tym. Warknęłam pod nosem, zirytowana. Będę musiała znaleźć jakiś sposób, żeby nie zdawać się na łaskę innych. Ale póki co miałam te ścierwa do zabicia.

Skoczyłam, od razu rozszarpując pierwszego z nich zębami. Już miałam rzucić się na drugiego, kiedy nagle coś na mnie wpadło z pełną prędkością. Coś czarnego i nieco większego ode mnie.

Przeturlałam się po ziemi, a potem podniosłam i spojrzałam wściekła na napastnika. A nie, chyba napastniczkę. Tak czy siak, zaatakowała mnie. Bez wahania rzuciłam się na nią z zamiarem rozerwania jej gardła, ale zwinnie uniknęła mnie i walnęła ogonem. Za pierwszym razem bez trudu uniknęłam, ale skoczyłam nieco za szybko i kiedy odwróciłam się wściekła w jej stronę, machnęła w drugą stronę, żeby z powrotem przyciągnąć ogon do siebie, a ja poczułam mocne uderzenie w głowę. Warknęłam wściekła i straciłam równowagę. Zanim się obejrzałam, już trzymała mnie za ogon i niosła gdzieś, w przeciwną stronę niż pole bitwy, równocześnie wzlatując wysoko. Miotałam się wściekła, ale nie rozluźniała żelaznego uścisku.

Znowu przepełniała mnie żądza mordu. Pewnie zabicie jej by ją zaspokoiło.

- Ada! - usłyszałam jej krzyk, bez wątpienia skierowany do mnie. Odpowiedziałam jej wściekłym rykiem. Nie zamierzałam nikogo słuchać. - Aadah, dogadajmy się, błagam! - tym razem tylko zwyczajnie wrzasnęłam. - Proszę, opanuj się, bo inaczej wojna między ludźmi i smokami nie skończy się nigdy!

Zmrużyłam oczy. Nie do końca wiedziałam jak zareagować na to stwierdzenie. Czy mówiła coś o końcu wojny? Teraz jak musiałam dokładniej zinterpretować to, o co jej chodziło, miałam problem. A potem znów poczułam pulsujący w głowie ból.

Po co ma się wojna kończyć? Jeśli o mnie chodzi, mogę wybić wszystkich ludzi na tym świecie. Zmarszczyłam pysk i wydałam z siebie głuchy warkot.

Wściekła, z całej siły odepchnęłam się od przeciwniczki i szarpnęłam za ogon wyrywając jej się. Przez chwilę spadałam, ale błyskawicznie odzyskałam równowagę

Zaszarżowałam na nią. Strzeliłam kilka razy plazmą, ale na czas osłoniła się skrzydłem. Jednak dzięki temu teraz ona straciła równowagę. Zanim się obejrzała, już zaciskałam zęby na jej szyi, pazury wbijając w brzuch i grzbiet.

Ale nie wszystko było jak powinno. Nie robiłam jej najmniejszej krzywdy. Czemu była niezniszczalna?

Ale i ja miałam teraz bardziej wytrzymałą skórę. Jeśli dostatecznie długo będę się wbijać w nią zębami, skóra powinna ustąpić. Przegryzę się i będę mogła rozszarpać jej gardło.

Obie runęłyśmy w stronę ziemi. Ona była na spodzie. Jakbyśmy łupnęły wystarczająco mocno, straciłaby przytomność, a wtedy ją będę mogła ją dobić...

Tymczasem wślizgnęłyśmy się na coś i zjechałyśmy na dół. Jak na jakiejś zjeżdżalni. Odepchnęła mnie łapami. Wylądowałam, ryjąc pazurami ziemię, ale natychmiast odwróciłam się i posłałam kilka czerwonych pocisków w stronę tej drugiej. Uniknęła ich równie błyskawicznie.

Nagle zamachnęła się na mnie, jakby chciała mnie podrapać. Nawet nie unikałam, bo drapanie nic mi nie robi. Zaskoczona jednak poczułam rozchodzący się po moim ciele palący ból, a po nim nieprzyjemne drętwienie. Coś mną wstrząsnęło i aż osunęłam się na ziemię, oszołomiona.

Zanim zdążyłam wstać, rzuciła się na mnie i złapała za kark. Rzuciła mną o to coś, po czym zjechałyśmy na ziemię. To mnie dostatecznie otrzeźwiło. Znowu się na nią rzuciłam, wciekła, że nie udało mi się jeszcze jej zabić. I chętna, gotowa zrobić to jak najszybciej.

Nagle jakby się zatrzymała. Wydawało się jakby chciała coś powiedzieć, ale tylko w myślach. Zmrużyłam oczy. Nie zamierzałam dawać sobie wmówić czegokolwiek. Poza tym ten ogromny szum w głowie i tak uniemożliwiał usłyszenie kogokolwiek.

I dobrze. Niepotrzebni mi inni. Zwłaszcza gadający w mojej głowie.

Zza ruin wybiegli ludzie z bronią w ręku. Kilka strzałów trafiło mnie, znowu uderzając boleśnie, ale nie okazałam tego. Posłałam w ich stronę kilka pocisków plazmy, nieco dzięki temu zmniejszając ból głowy. Ale potem znów skupiłam się na przeciwniczce.

Nagle jakby wiatr odepchnął mnie od niej, choć jej samej nie ruszył ani trochę. Aż straciłam równowagę, ale gdy znowu podniosłam wzrok, smoczycy już nie było.

Zmarszczyłam wściekła pysk. Nie było opcji, żeby tak szybko uciekła. Miotałam się na wszystkie strony usiłując ją znaleźć. Bezskutecznie.

Zauważyłam, że jakiś człowiek próbował mnie zajść. Skoczyłam na niego, wbiłam w niego pazury przyszpilając do ziemi i wgryzłam się w jego szyję. Poczułam krew spływającą mi do pyska i po nim. To samo na łapach. Jak za każdym razem gdy kogoś zagryzałam. Odrzuciłam bezwładne ciało na bok.

Ale wciąż nie mogłam znaleźć mojej przeciwniczki…

Zirytowana, aż wbijałam pazury w gruz pode mną. Zatrzymałam się usiłując skupić myśli, zastanowić, gdzie mogłaby się ukryć, ale było to właściwie niemożliwe. A im bardziej mi to nie wychodziło, tym bardziej byłam wściekła. Znowu zaczynał mnie rozsadzać ból głowy, znowu miałam ochotę i potrzebę zabijania.

Zacisnęłam oczy starając się odgonić ból ale ten narastał. Musiałam kogoś zabić. I to szybko.

Kiedy jednak otworzyłam oczy, padał na mnie cień. Spojrzałam szybko do góry.

Było już jednak za późno na ucieczkę.

W tym momencie poczułam bardzo mocne uderzenie w głowę. Ból, który czułam przez cały czas walcząc był niczym w porównaniu z tym, co poczułam teraz. Nawet rany bolały jakby bardziej.

Dostrzegłam kawałki skał lecące na boki, sypiące się z mojej głowy i karku.

Widziałam jeszcze przed sobą te pancerne łuski o niebieskawym zabarwieniu. Upadłam. Choć świat był dla mnie rozmazany, wyraźnie widziałam tęczowe oczy. Przepełnione głównie ulgą, ale też zmęczeniem, niepokojem, troską i smutkiem.

A potem zalała mnie ciemność.

Rozdział 27[]

Perspektywa Anji[]

Pędząc w stronę Krwawej Furii patrzyłam, jak bezmyślnie rozszarpuje kolejnego człowieka na strzępy. Literalnie. Nie miała wcześniej oporów, by zrobić to samo ze smokami, nie mówiąc już o biednym Toriku. Najgorsze było to, że “Zielona Furia”, choć zawsze łatwo się denerwująca, teraz z czerwonymi oczami, świecąca tym samym krwistym kolorem zupełnie nad sobą nie panowała.

W ukrytym liście ojciec napisał mi, że Nocne Furie, a konkretnie Smoki często mają różne dodatkowe “odmiany” furii. Są wtedy silniejsze, szybsze i wytrzymalsze. A co gorsze, niektóre mogą stracić nad sobą kontrolę, choć inne, wręcz przeciwnie, mogą ją uzyskać nad innymi. Czytając to, byłam bardzo ciekawa, jak wygląda Smok Furia w specjalnej furii. Teraz jakoś przeszła mi ochota na odkrywanie swojej ewentualnej dodatkowej zdolności.

W momencie, kiedy miała zabić kolejnego łowcę, rzuciłam się na nią całą siłą rozpędu, odrzucając jak najdalej od ludzi. Przeturlała się po ziemi i ułamek sekundy później już stała na nogach, dysząc z wściekłości i wbijając we mnie mordercze spojrzenie. Spróbowała mnie zaatakować, ale zrobiłam unik, przy okazji wykorzystując jej rozpęd przeciw niej i uderzając mocno ogonem, znów ją przewróciłam. Kilka cennych sekund, jakie straciła, pozwoliło mi złapać ją za ogon i wzbić się w powietrze, by odlecieć nieco dalej od pola bitwy.

- Ada! - krzyknęłam do niej. Odpowiedział mi dziki ryk. - Aadah, dogadajmy się, błagam! - tym razem tylko zwykły wrzask Nocnej Furii. - Proszę, opanuj się, bo inaczej wojna między ludźmi i smokami nie skończy się nigdy! - zdawać by się mogło, że zaczynałam do niej docierać, bo zamilkła na chwilę, a patrząc w dół, w jej oczy, zobaczyłam błysk rozpoznania.

Zaraz jednak jej pysk wykrzywił grymas bólu, a w krwistoczerwonych ślepiach, z których zniknął jasny, zielony pierścień, ponownie pojawiła się żądza mordu. Warcząc i rycząc wściekle, szarpnęła się mocno, wyrywając mi się. Zaczęła spadać, jednak szybko odzyskała równowagę i zamachnąwszy się skrzydłami, zaszarżowała na mnie. Szybko osłoniłam się skrzydłem przed pociskiem plazmy, który odepchnął mnie nieco w powietrzu, przez co tym razem to ja zachwiałam się.

Wykorzystała to w jednej chwili i spadła na mnie z pazurami na moim brzuchu i grzbiecie, i zębami na szyi. W tej chwili z całego serca dziękowałam rodzicom za przekazanie mi niezniszczalności. Runęłyśmy w stronę ziemi, ja na spodzie. Jak miło by było, gdyby była tam jakaś zjeżdżalnia… W momencie, kiedy o tym pomyślałam, kątem oka zobaczyłam, jak ziemia formuję się pod nami i faktycznie, uderzyłam w najwyższy punkt, łagodnie zjeżdżając na grzbiecie, z Adą wściekle wgryzającą się w moją niezniszczalną skórę.

Koniec zabawy.

Odepchnęłam ją łapami, i wylądowała ryjąc pazurami ziemię. W sekundę pozbierałam się na nogi z zamiarem zaatakowania, jednak instynkt zareagował szybciej niż umysł mógł przypomnieć o fakcie, że plazma nie jest zagrożeniem i wykonałam kilka uników przed czerwonawymi pociskami.

Nagle poczułam, jak przez moje ciało przebiega przyjemny dreszcz. Jednak nie taki, jak przy zmianie postaci lub teleportacji. Ten był inny, ale już wiedziałam, co oznacza. Zamachnęłam się łapą, jakbym chciała podrapać moją przeciwniczkę, jednak zamiast tego, trysnęły z niej wiązki błyskawic i uderzyły w jej bok. Susnah wstrząsnął dreszcz i osunęła się na brzuch z otwartą paszczą, z nosa leciał dym. Napięcie nie było zbyt wysokie, inaczej jej reakcja byłaby inna. W duchu cieszyłam się, że instynkt sam dobiera odpowiednie ataki, jakie mam wykonać.

Rzuciłam się na Adę, nim zdążyła wstać i trzymając za kark, ale bez wysuniętych zębów, trzasnęłam nią o skarpę, po której zjechałyśmy. Doskoczyłam do niej ponownie, ale widocznie uderzenie nieco ją otrzeźwiło i również mnie zaatakowała. Szamotałyśmy się, i gryzły, ona próbując mnie zabić, a ja starając się ją zmęczyć. Najwyraźniej jednak dostała jakiegoś niezłego kopa energii.

Spróbujmy inaczej.

...Rozkazuję ci, uspokój się…!!! - używając jak najmocniejszego głosu Alfy, warknęłam na nią mentalnie, jednak mój rozkaz odbił się o niesamowite mury.

Nie były one wytworzone przez nią, a przynajmniej nie świadomie. Mocniejsze, że nie mogłam ich nawet przeniknąć, jak to mam w zwyczaju. Emanowały straszliwym gniewem i miały niemal namacalną czerwoną poświatę. Odbijały wszystkie myśli, jakie jej przesyłałam. Były nie do przebicia. Ze zgrozą stwierdziłam również, że kompletnie nie wyczuwałam jej umysłu. Zakładałam, że ona również nie może kontaktować się ze światem drogą mentalną. Ten mur musiał działać w obie strony. Nie walczyłam ze Smokiem, z siostrą cioteczną ani nawet z myślącym stworzeniem. Walczyłam z potworem, maszyną do zabijania. Miałam tylko nadzieję, że z czasem nauczy się nad tym panować…

Zza ruin wbiegli ludzie, z bronią w gotowości. Kilka pocisków trafiło Susnah, ale poza wściekłym sapnięciem i drgnięciem wargi nie okazała bólu. Szybciej, niż mogłam zareagować wypuściła trzy pociski plazmy, zabijając napastników na miejscu. Zaraz potem skupiła się z powrotem na mnie.

Choć nasz mały “sparing”, bynajmniej mnie nie zmęczył (Ady niestety również nie), obrałam teraz nieco inną taktykę. Użyłam siły wiatru, by odepchnąć ją ode mnie, sama zaś przeteleportowałam się kilka metrów dalej, chowając za ruinami. Miałam jakieś kiepskie przeczucie, że władanie żywiołami szło mi wyjątkowo dobrze tylko dzięki dużej dawce adrenaliny i zwiększonej pracy mózgu. Kiedy to wszystko się już skończy, pewnie będę musiała ostro trenować. Postanowiłam jednak wykorzystać moją szansę i pociągnąć z mojego szczęścia jeszcze trochę.

Świecąca na czerwono Smoczyca miotała się na wszystkie strony, usilnie próbując mnie znaleźć. Ukryta tuż obok tak, że oddzielała nas jedynie ściana zniszczonego budynku, skoncentrowałam wszystkie myśli na wyglądającej na twardą, wielkiej grudzie ziemi i gruzu. Nie było to łatwe, kiedy do mojej głowy dobijały się myśli przerażonych ludzi i smoków, a uszy wypełniały ich wrzaski, ryki, łamane kości, wystrzały broni, darta skóra, krzyki agonii. Wziąwszy głęboki oddech, postarałam się chwycić mentalnymi dłońmi tą grudę. Moja siostra cioteczna, lub raczej jej ciało, bo byłam pewna, że za murem w jej głowie znajduje się świadomość bestii, odwrócona tyłem, nie zauważyła zbliżającego się ciosu, miejmy nadzieję ostatecznego.

Wciąż trzymając bryłę ziemi, podniosłam ją szybko, lecz nie zadziałało to tak, jak telekineza Sylwii. W rzeczywistości podniosła ją “kolumna” ziemi i skał, która wyrosłą z podłoża. Wszystko to działo się bardzo szybko. Nie minęła sekunda, a głaz zwalił się na łeb i kark Krwawej Furii. Momentalnie przeteleportowałam się tuż przed nią, by w razie czego wyciągnąć ją spod gruzu. Ze stęknięciem zwaliła się na ziemię, skały pokruszyły się w momencie zderzenia ze Smoczycą. Początkowo w jej oczach zobaczyłam ogromne zaskoczenie, zaraz jednak zamknęły się, a jej ciało zrobiło się wiotkie.

Odetchnęłam z ulgą. Największe niebezpieczeństwo, większe nawet niż ludzie, zażegnane. Miałam przeczucie, że taki sposób na pozbawienie przytomności, pozbawił ją też wściekłości, która napędzała żądzę mordu i po przebudzeniu będzie już sobą.

Wzięłam jeszcze kilka wdechów i odwróciwszy wzrok od kuzynki, napotkałam przerażone, zaskoczone i co ważne, niedowierzające i lśniące nadzieją oczy żołnierzy, nie będących tu z własnej woli. Zamrugałam, lekko zdezorientowana. Nie przejawiali woli zaatakowania mnie ani ciałem, ani myślami.

- Gdzie jest moje dziecko?! - Poderwałam głowę na krzyk jakiejś zachrypniętej kobiety, która przybiegła tu od strony ulicy.

Była blada jak ściana, bledsza nawet niż ja normalnie, w jej oczach malowało się śmiertelne przerażenie. Musiała już obiec całe pole bitwy. Odkąd zginęła Jandra, żołnierze, którzy zostali zaciągnięci do wojny niemalże siłą zaprzestali walki. Przeglądając pobieżnie myśli smoków i ludzi okazało się, że wielu z nich ochroniły właśnie smoki, kiedy ludzie baby od polaka rozpoczęli salwę w stronę smoków, w której zginęli rodzice Miszy i Ady, zanim wszyscy ludzie zdążyli się wynieść. Opadły mi skrzydła. Czemu szukała swojego dziecka na polu bitwy? Rozejrzałam się. W tym momencie uświadomiłam sobie, że znajdowaliśmy się koło placu zabaw… lub raczej jego szczątek, będącego częścią szkoły. Najwyraźniej dzieciaka nie zdziwiły huki, ani brak prądu, że przyszedł sobie w trakcie wojny na plac zabaw...

W tym jednak momencie rozległ się delikatny pomruk. Żołnierze stanęli w gotowości, padł nawet jeden strzał w stronę poruszającej się góry gruzu. Warknęłam ostrzegawczo, przypominając im o obecności ogromnej Nocnej Furii i drugiej nieprzytomnej.

Spod ruin wyłonił się młody, choć dorosły już kamiennik skalny. O ile to możliwe, kobieta szukająca dziecka zbladła jeszcze bardziej, kiedy smok podniósł skrzydło. Spod niego radośnie wybiegł na oko siedmioletni chłopiec, z uśmiechem od ucha do ucha.

- Widziałaś mamo?! Ten smok mnie uratował! Mogę go zatrzymać, proszę? - zawołał wesoło i z błagalną nutą w głosie.

Żołnierze, matka chłopca oraz jej grupa poszukiwawcza i jeszcze parę innych ludzi, których obecności tutaj nie potrafiłam zrozumieć, wymienili zdezorientowane i wielce zdziwione spojrzenia. Kobieta ostrożnie zbliżała się w stronę dziecka, wzrok jej jednak przyklejony był do smoka, który stał spokojnie, machając delikatnie ogonem, z zadowoleniem. Chłopiec bez lęku wyciągnął rękę w stronę pyska kamiennika, który również pewnie i przyjaźnie zbliżył do dłoni pysk. Na moment przestałam słyszeć bicie serca matki siedmiolatka.

- Dzięki Kamyk. Mam nadzieję, że mama pozwoli mi cię wziąć do domu. - oznajmił ten, po czym pobiegł przytulić mamę.

Przez zebranych przeszły szmery, których jednak nie słuchałam. Ważniejsza myśl dotarła do mojego umysłu. Jej autorem był mój skrzydłowy.

Nie zważając na to, ze mogłabym przestraszyć ludzi gwałtownym ruchem, chwytając nieprzytomną Adę, poderwałam się w powietrze. Szybko odłożyłam kuzynkę pośrodku dywizjonu Aury, a sama przeteleportowałam się na szczątki dachu jakiegoś budynku, w międzyczasie zmieniając postać na ludzką, i sięgając po strzałę usypiającą jednostkę. Mają bardzo cienki grot i całe są lekkie, żeby nie zrobiły zbyt dużych uszkodzeń.

W jednym momencie natrafiłam spojrzeniem na Jaeherysa, lecącego na zachód. Cała jego postawa podczas lotu wskazywała na to, że bardzo się spieszył. Uciekał i miał nadzieję zrobić to niepostrzeżenie. Ścisnęło mi się serce, kiedy dla upewnienia się jeszcze raz przeczytałam jego myśli. Leciał do wroga. Leciał, żeby nas zdradzić. Zdać jakiś bardzo ważny raport. Spróbowałam go zahipnotyzować, lecz ze zdziwieniem natknęłam się na mury. Mury stworzone przez kogoś innego. Nie byłam w stanie go zatrzymać werbalnie. Pozostało mi go jedynie uziemić. Bez wahania napięłam cięciwę i wystrzeliłam. Patrzyłam, jak strzała leci w stronę zadu piorunoskrzydłego, ale w tym momencie Jae nagle zmienił kierunek lotu, omijając jakiegoś szybownika z dywizjonu Arcus. Kątem oka zobaczył mnie, na jego pysku wymalował się strach. Zrobił kolejny zwrot.

Strzała minęła się ze swoim przeznaczeniem, trafiając w brzuch, pod kątem trzydziestu stopni.

Strzał krytyczny.

Patrzyłam z przerażeniem, jak mój skrzydłowy, prawa łapa, brat mojej przyjaciółki z rykiem bólu spada bezwładnie w dół. Zeskoczyłam z dachu, w locie teleportując się w stronę miejsca upadku smoka. Dyszał ciężko, z boku i pyska leciała srebrna krew, ślepia zaszły mgłą. W tym momencie stało się coś dziwnego. Zyskałam dostęp do jego umysłu, wspomnień. Nie były to jednak obrazy, lecz uczucia, emocje. Strach o jego rodzinę, presja zagrożenia… W tym momencie zrozumiałam. Jae nie był zdrajcą “czystej krwi”. Przyleciał do nas, żeby przebywać z nami, poznać nas, a następnie przekazać informacje jeszcze komuś, a wszystko to, by bronić swojej rodziny, której grożono śmiercią… Jego zamiary wprawdzie były jednakowe od samego początku, ale radość z odnalezienia siostry, przyjaźń nas wszystkich byłą prawdziwa. Te uczucia były szczere w jego umyśle. Wyczułam też żal i błaganie.

- Nie-nie pozwól… - Wychrypiał piorunoskrzydły, kiedy jego umysł praktycznie już zgasł w mojej głowie. Skierowałam na niego całą moją uwagę. Złość zniknęła, choć poczucie zdrady owszem, pozostało. Wybaczyłam mu jednak, ze względu na okoliczności. - Sora nie może… się dowiedzieć… Proszę… Obiecaj mi, że jej nie powiesz… - Ostatnie słowa jedynie wyszeptał z ciężkim westchnieniem.

- Masz moje słowo…I wybaczam ci...- Odparłam cicho, wiedząc jednak, że usłyszy. Zanim jego umysł zupełnie zniknął, usłyszałam jeszcze jak dziękuje w myślach, bez sił, by odpowiedzieć.

Przeczesałam włosy ręką, rozglądając się wokół siebie. Ogarnęło mnie poczucie bezradności. Kolejna sytuacja, na którą nigdy w życiu nie śmiałabym się przygotowywać. Mój mały smoczy światek już nie był mały. I nie był już mój. I do tego właśnie się walił. Walił się jednak, by powstać na nowo. Śmierć Jaego uświadomiła mi parę rzeczy. Jest jeszcze jeden wróg, jeszcze jeden człowiek, albo Smok. Albo i człowiek i Smok, choć w to wątpię. A najgorsze było to, że zaraz zyskam kolejnego wroga. Który był przyjacielem.

Stałam w bezruchu nad ciałem piorunoskrzydłego. Tak mała strzałka, ale przebiła się całkowicie aż do serca… Wtem, z szoku wyrwał mnie łopot skrzydeł innego rogacza. Nie musiałam się nawet obracać, ani sprawdzać umysłu przybysza, żeby wiedzieć, że to siostra zmarłego przed chwilą zdrajcy.

- Jae! - rozległ się żałosny ryk Sory.

Odsunęłam się na bok, żeby mogła wylądować. Smoczyca z rozpaczą trącała nosem ciało brata, mrucząc po smoczemu prośby, by wstał, żył. Niestety, na próżno.

- Jae… - powtórzyła błagalnym tonem, jakby chciała w ten sposób zachęcić go do wstania.

Nagle jej wzrok przeniósł się w jakiś punkt na ciele martwego brata. Grot mojej strzały, wystający z jego szyi. Przeszła kompletnie na wylot. Jej myśli były niesamowicie głośne w tym momencie, ale panował tam kompletny chaos. Dobiegały mnie tylko urywki, zresztą sama nie wiem czy faktycznie pojawiało się tam teraz coś więcej niż pojedyncze słowa.

- Sora… - zaczęłam spokojnie, kładąc dłoń na jej skrzydle. Gwałtownie obróciła głowę w moim kierunku. W jej załzawionych oczach zaświeciły się iskierki gniewu.

- Jak mogłaś?! - ryknęła wściekła. - To twoja strzała, na pewno twoja! Czemu go zabiłaś? Czemu wystrzeliłaś? - w miarę jak krzyczała, w jej głosie już bardziej przeważała rozpacz niż złość. Odsunęłam się na bezpieczną odległość, wysyłając w jej stronę coś na kształt uspokajających myśli, ale to tylko pogorszyło sytuację. - Nie próbuj mnie uspokoić! Zmanipulować mnie! Żebym co? Zapomniała o Jae’ym? O moim bracie? On nie żyje! - wydawało się, że dopiero teraz, kiedy wypowiedziała te słowa na głos, ta informacja do niej dotarła. - On nie żyje! - powtórzyła. - Nie żyje, a to wszystko twoja wina!

- Sora, proszę cię, daj mi to wszystko jakoś wytłumaczyć… - Teraz wymyślić jeszcze jakieś zgrabne kłamstwo…

- Nie obchodzą mnie twoje tłumaczenia! - warknęła, kłapiąc na mnie zębami. Cofnęłam się kolejny krok, unosząc ręce w geście pojednania. Hah, jak to śmiesznie brzmi, “pojednanie” w tej sytuacji…

- Sora! - teraz to ja podniosłam głos, żeby w końcu zyskać jej uwagę. Wszystko mogę zrozumieć, ale niech da mi się wypowiedzieć. Pytanie, co ja mam powiedzieć…

Czasu dodała mi nadbiegająca Yue. Musiały się wcześniej rozdzielić i teraz dziewczyna przybyła pieszo. Widząc ciało Jaeherysa stanęła jak wryta, z oczami jak spodki.

- Co tu się stało…? - spytała w zupełnym osłupieniu.

- Twoja przyjaciółka, - wycedziła piorunoskrzydła - właśnie zabiła mojego brata! - dokończyła z groźnym warkotem.

Oczy brunetki zwróciły się na mnie. Zobaczyłam swoją szansę.

- To był wypadek. - zdarzają się takie na wojnie - Jakiś łowca celował w niego, chciałam go uśpić. Osunęła mi się skała spod nóg, strzała zmieniła kierunek. Nie zrobiłam tego celowo, ale przepraszam. Choć nie jest to moja wina.

- Celowo, nie celowo, zabiłaś go! - zgrzytnęłam zębami, starając się zachować resztki kontroli, jakie mi pozostały.

Może na zewnątrz jestem z kamienia, ale nie spałam od dwóch dni, walczyłam na śmierć i życie z własną siostrą cioteczną, nie wspominając już o całej reszcie rewelacji i wojnie. Byłam zwyczajnie wykończona. A do tego jeszcze zdrada Jaego i jego ostatnie życzenie, żebym swoim tyłkiem broniła wyobrażenia o nim jego siostry. Nie byłam na niego z tego konkretnego powodu zła, po prostu zmęczona i zirytowana. Mimo wszystko, chciał nas zdradzić. Wszystko to, co razem przeszliśmy, było przykrywką, było kłamstwem. Miało w rzeczywistości inny cel. A to, że przy okazji odnowił stosunki z siostrą i nawiązał przyjaźnie z nami, których zdradził, to inna para kaloszy. W tej chwili liczyło się tylko to, że nie zabił on sam siebie, tak naprawdę, próbując uciec od odpowiedzialności. A ja musiałam to ukryć przed Sorą kosztem naszej własnej przyjaźni. Nie miałam zamiaru z tego tytułu udawać skruchy. Mogę przeprosić, ale do błędu niepopełnionego się nie przyznam.

- Jak to w ogóle możliwe? - spytała się Yue. Zrobiła krok w tył, w stronę Sory, obejmując ją. Piorunoskrzydła nie odepchnęła swojej przyjaciółki, tylko objęła skrzydłem nadal patrząc na mnie z rozpaczą i wyrzutem. - Przecież jeśli celowałaś w dół, nie mogła skała się osunąć tak, żebyś trafiła w górę…

- Jestem zmęczona, próbowałam utrzymać równowagę. Nieszczęśliwy wypadek, ot co.

- Mów co chcesz… - mruknęła smoczyca, spuszczając łeb. W jej myślach wyczułam rezygnację. - Chodź, Yue…

Dziewczyna wskoczyła na grzbiet Sory, która wzbiwszy się w powietrze, ostrożnie wzięła w łapy ciało brata. Brunetka posłała mi gorzkie spojrzenie, kręcąc głową z dezaprobatą. Nie musiałam nawet czytać jej myśli, żeby wiedzieć, jak brzmiały. Że nie jestem prawdziwą Alfą, skoro ratując siebie zabijam innych i tak dalej… Bez mrugnięcia patrzyłam się na nią, znów zgrzytając zębami. Nie zaprzeczę, szkoda mi było straty Jaego. Ale wiele smoków dziś poległo, wszystkie z honorem, w walce. Jak chociażby Svart i Luna. Sora i Yue? Cóż, nie będę płakać, jeśli mnie znienawidzą. Dziewczyna jest tylko człowiekiem, a Sora… choć znałam ją dłużej, nie zdążyłam się jeszcze do niej przywiązać, by utrata jej przyjaźni szczególnie mnie poruszyła. Szkoda. Ale mówi się trudno i leci się dalej. Wciąż mamy jeszcze akt pokoju do podpisania.

Kiedy dotarłam do zbiegowiska, jakie utworzyło się wokół nieprzytomnej Ady, byłam w ciele smoka. Mundurowi mierzyli w nią karabinami, kilku łowców zajmowało pozycje do skrępowania jej. Z przeciwnej strony nadchodziły Sylwia i Aura w ludzkich postaciach i Alyss, jako dwie górskie rubinu. Warknęłam ostrzegawczo, na co ludzie momentalnie odskoczyli na boki.

- Alyss, zabierzesz Adę do Leża. - powiedziała Aura, używając smoczego języka, tym samym wprawiając w osłupienie “niesmoczych”.

- Ja?! Tę wariatkę, która o mało mnie nie zabiła?! - oburzyła się Smoczyca. Prychnęłam na to, przewracając oczami.

- Ściślej rzecz ujmując, chciała zabić mnie, ale to nieważne. Nie masz nic do gadania. My jesteśmy potrzebne tutaj, a ludzie nie poczują się bezpiecznie, dopóki Ada stąd nie zniknie. - twardo oświadczyła Smoczyca szybownika.

- Niech ci będzie. Ale jeśli się obudzi i coś mi zrobi, to ja zrobię coś wam. - mruknęła pod nosem najmłodsza z nas, szczęśliwie używając do tego tylko jednego ze swoich ciał.

Następnie oba górskie, choć jedna Alyss, czego oczywiście nie mogli wiedzieć ludzie, chwyciły Adę i wzbiły się w powietrze, zmierzając w stronę Leża. Sylwia wysunęła się w stronę zamieszania.

- Spokojnie! - odezwała się głośno, unosząc obie ręce. - Smoki tylko chcą pokoju, naprawdę. Wcale nie chcą was zabijać. Przez całą bitwę starały się was tylko obezwładniać lub pozbawiać przytomności. O niczym innym nie marzą, jak zgoda z ludźmi - uśmiechnęła się, a wszystkie smoki zamruczały potwierdzająco.

- A co z tamtym czerwonym? - krzyknął ktoś. - Tamten definitywnie chciał nas zabić! - teraz to jemu odpowiedziały zgodne pokrzykiwania ludzi.

- Ręczę za tamtą Furię, że to się nigdy nie powtórzy. Działała w afekcie, po śmierci swoich rodziców z rąk ludzi. - Warknęłam, używając ludzkiej mowy. Pozwoliłam sobie na tak małe szaleństwo tylko ze względu na możliwość wykasowania pamięci o tym tak niewielkiej liczbie ludzi. Niewielkiej… tylko całe miasteczko, włącznie z dziećmi i burmistrzem. Był już w końcu środek dnia.

Ich oczy zrobiły się jeszcze większe, niż były do tej pory, o ile to możliwe.

- To jest traktat pokojowy. - powiedziałam, używając przy tym odrobinę sugestii mentalnej Alfy i kiwnęłam głową w stronę Aury, która rozłożyła na ziemi brulion papieru technicznego, z ręcznie wypisanymi przez nas postanowieniami i odrobiną miejsca na ewentualne warunki ludzi i oczywiście podpisy.

- Musimy z takim czymś poczekać na prezydenta… - zająknął się burmistrz.

- Już tu leci. - oświadczył ktoś.

- Świetnie. Mam swoje obowiązki do spełnienia, Meysah również. - zagarnęłam skrzydłem Miszę - Nasze ludzkie przyjaciółki dotrzymają wam towarzystwa. - w tej chwili wyłapałam pewną myśl któregoś z ludzi. - I oczywiście pomożemy naprawić wszelkie szkody. Ludzie mogą liczyć na współpracę ze smokami, jeżeli sami dadzą ją od siebie. - to powiedziawszy, w łapę wzięłam od Aury specjalne “pióro” dostosowane do smoczych rozmiarów, i zamoczywszy je w kałamarzu wypełnionym moim jadem, na dole stronicy wypisałam smoczym pismem swoje smocze imię. Następnie to samo zrobiła Misza.

Skinąwszy na kilku dowódców eskadr, ruszyliśmy w stronę lasu, smoki niosąc ciała poległych pobratymców. Tuż za linią drzew wylądowałam i zmieniłam się w człowieka. Wskoczyłam na brata i poleciliśmy z powrotem do zebranych.

- Patrzcie, to Szczerbatek! - Zawołała jakaś dziewczynka z tłumu. Hyacinthino przewrócił oczami i z gracją wylądował obok Miszy. Nieco dalej Stała Sylwia z Cieem u boku i Aura z Ikkim. Yue, Garadiela i Jagoda przedstawiały swoje smocze przyjaciółki rodzicom.

- To jest chyba ten moment, kiedy powinnaś walnąć jakąś przemowę. - odezwał się Kwiatek cały oblepiony dziećmi wciąż lekko zaniepokojonych rodziców.

- Jedzie prezydent! - krzyknął ktoś z daleka. Kurka, szybki ma ten samolot… Postanowiłam już nie męczyć się myśleniem jakim cudem, bez możliwości kominikacji, gość w ogóle się o tym dowiedział...

- No wiem i właśnie będę miała okazję. - uśmiechnęłam się do brata, w głowie szykując już co powiem prezydentowi, żeby bez hipnozy przekonać go do podpisania pokoju.



- Pokój?! Pokój ze smokami?! - moja matka poderwała się z kanapy słysząc we wiadomościach te trzy absurdalne słowa w jednym zdaniu.

Zaczęła chodzić po salonie w tę i z powrotem niczym dziki kot w klatce. Speakerka kontynuowała zdawanie relacji z południowej Polski, gdzie bez naszej wiedzy i zgody przed kilkudziesięcioma godzinami nasz człowiek w tamtejszych rejonach rozpoczął walkę z gadami. I poniósł klęskę.

Zgrzytnąłem zębami, słysząc kłębiące się, wściekłe i okropnie głośne myśli matki.

Jandra nie zdała raportu od prawie pół roku, a o jej wyczynach musieliśmy się dowiedzieć dopiero z telewizji. Wysłany do niej szpieg również zginął. A teraz cały misterny plan wziął w łeb. A wszystko przez jakieś... dziewczyny latające na smokach, myślące, że uda im się zaprowadzić pokój na świecie. Pokoju nie będzie. Nie, kiedy właśnie zyskały bezpieczeństwo gady, które po raz kolejny zabiły mi ojca. Najpierw biologicznego, teraz adopcyjnego. Pięści same zacisnęły mi się na oparciach fotela.

- Jak to się mogło stać?! - wykrzykiwała czarnowłosa od paru minut, uderzając co chwilę pięściami w różne meble. Już wcześniej zdarzały jej się napady gniewu, ale jeszcze nie widziałem jej w takim stanie.

- Mamo, - spróbowałem ją jakoś uspokoić, choć sam nie lepszy, cudem powstrzymywałem od wylecenia na jakieś grubsze łowy, dla wyładowania się - nie dener… -

Przerwał mi głos “inicjatorki pokoju”.

- “Jestem pewna, że razem uda nam się dojść do porozumienia. Po prostu obie strony muszą tego chcieć. Smoki od zawsze czekały na pokój i będą go wspierać. Jesteśmy gotowi pomagać ludziom we wszystkim, jeżeli dadzą nam swoją przyjaźń.” Anja, jedna z uczennic trzeciej klasy kompletnie zniszczonego gimnazjum - głównego pola bitwy ludzi i smoków - i jednocześnie inicjatorka nowego przymierza pomiędzy ludźmi a nowo odkrytą rasą smoków tak wypowiada się o zaistniałej sytuacji. - pokręciłem głową z niedowierzaniem.

Co ona plecie?! Matka stanęła na moment w bezruchu. Speakerka zniknęła z ekranu, a na jej miejsce pojawiły się zgliszcza, wśród których można było dopatrzeć się kłębowiska dwunożnych i gadów. Następnie pojawiło się zbliżenie na ową dziewczynę.

- Smoki mają przyjazne nastawienie do ludzi, są niesamowicie inteligentne i przyjazne. Nikt nie musi się ich obawiać, chyba że sam im zagrozi. Im, lub przyjaciołom, rodzinie. To lojalni przyjaciele, świetni kompani. - mówiła to, wierząc swoim słowom. Niewiarygodne. To się po prostu nie dzieje na prawdę. - Potrzebne jest jedynie odpowiednie podejście, pozbawione agresji. Zapewniam was, że smoki nigdy nie zaatakują was bez powodu. - w tym momencie wyłączyłem wyłączyłem telewizor, trzaskając pilotem na sofę obok. Dobre sobie. Nie zaatakują bez powodu. Pfff… Czcze gadanie…

- Bujdy.- warknąłem pod nosem. - Może polecę je zabić? - zaproponowałem pół żartem, pół serio.

Miałem na to wielką ochotę, to jest niezaprzeczalnym faktem. Gorzej by było, gdyby sprawa dostała się do mediów przez rodziców tych durnych gimnazjalistek.

- Nie! - zaprzeczyła od razu moja matka. - Nie możemy sobie na to teraz pozwolić. Na moment zawiesimy działalność, przynajmniej oficjalną. - wtem znów zaczęła krążyć przed telewizorem, tym razem nie krzycząc już, a mrucząc coś pod nosem. Jednak jej myśli wciąż pozostawały niemiłosiernie głośne. - ...Tam musi być jakiś pół-smok... - wyłapałem z jej mentalnego hałasu.

- No to tym bardziej polecę go zabić. - odpowiedziałem na jej wewnętrzny monolog, już stojąc na nogach. - Nie ma innej opcji, bo ich poglądy są jasne. Nie przyłączą się do nas za nic. - matka zatrzymała się w miejscu, spoglądając na mnie.

- Nie ma mowy, nie puszczę cię aż do Europy samego. - jej głos był łagodny, choć stanowczy. Niesamowicie szybka zmiana nastroju…

- Daj spokój, przecież ostatnio poszło jak po maśle. - zaśmiałem się, a na jej ustach pojawił się mały uśmiech, ale pokręciła głową, jakby tłumaczyła coś małemu dziecku.

- Musisz się jeszcze wiele nauczyć… - na to stwierdzenie przewróciłem oczami. Jakby było jej mało, że się uczę zwykłych przedmiotów, zamiast całkowicie poświęcić się treningowi. - Straciliśmy zbyt dużo sił na tą niepotrzebną wojnę. Teraz musimy przystopować, przygotować się do…

- Kolejnej, tak wiem. - dokończyłem za nią. - Ale kiedy my się przygotowujemy, oni również. - wskazałem ręką ekran, choć telewizor od kilku minut był już wyłączony.

- Nie mówię, że będziemy tu siedzieć cicho, jak myszy pod miotłą. W lutym organizuję bankiet. Mam nadzieję podpisać kontrakt z milionerem z Nigerii. A do tego czasu przydałoby się zdobyć jakiś wystrój do salonów. To twoja robota. - na ostatnie zdanie znacznie poprawił mi się humor. - Świetnie. To ja idę poćwiczyć. - już prawie byłem przy wyjściu.

- Nie tak prędko, mój drogi. Nie zapominaj, która jest godzina. Za chwilę przyjdzie twój nauczyciel. Mam nadzieję, że odrobiłeś zadanie, które ci zadał? - uniosła pytająco brew.

- Tak, mamo… - westchnąłem ciężko. Kto w ogóle wymyślił szkołę? A tym bardziej nauczycieli, którzy przyłazili by komuś do domu... Eh...


Kiedy wreszcie puściły nas kamery i wszystkie papiery były już podpisane, a mnie serio zachciało się pić od gadania, było już grubo po dziesiątej. Zmęczenie dało o sobie znać, więc do domu wróciłam wierzchem na bracie. Ale nie mogliśmy jeszcze tak po prostu pójść spać. Na czas tej dość krótkiej wojny przenieśliśmy się do Lezą, toteż tam przyszło nam urzędować tego wieczoru.

Smoczyce, nie licząc Ady, która wciąż nieprzytomna leżała w jednej z zewnętrznych jaskiń - tak w razie czego z dala od części szpitalnej i mieszkalnej smoków - oglądały na laptopie powtórkę z mojego wystąpienia. Po dwudziestej odesłałam je do Leża, sama zostając jeszcze dla kilku zagranicznych, do których wieści dotarły z prędkością pikującej Nocnej Furii.

Kwiatek poszedł spać do jaskini Miszy. Od śmierci jej rodziców praktycznie nie odstępował jej na krok. Ja zaś dowlokłam się do sterty koców, na której siedziały dziewczyny.

- Nie widziałam z tobą Jaego. Odleciał z Yue i Sorą? - spytała zwyczajnie Sylwia, zamykając klapę laptopa. Widząc moją minę, zaraz dodała zmartwionym tonem. - Rany Anja, fatalnie wyglądasz. Coś się stało?

- Taa… Można to tak ująć... - mruknęłam w odpowiedzi, padając na plecy na koce.

W drodze powrotnej uświadomiłam sobie kilka faktów, które starałam się blokować podczas negocjacji, których zszokowaniu ludzie na szczęście nie utrudniali, zgadzając się bez sprzeciwu na wszystkie nasze warunki i nie stawiając swoich, a którym wreszcie udało się dobić do mojego umysłu.

Musiałam pozbawić przytomności moją siostrę cioteczną, która w ślepej Krwawej Furii, która jest jej specjalną umiejętnością, zabijała wszystko co się rusza.

Zabiłam, w wypadku, ale jednak, Jaego. Mojego dobrego kumpla, skrzydłowego, a przede wszystkim podopiecznego, smoka.

Zdrajcę.

Wygraliśmy naszą małą wojenkę z Jadnrą. Ale ona nie jest jedyną. Jest ktoś jeszcze. Kto wysłał do nas szpiega, którego rodzinie groził. Czyli kolejne smocze istnienia w niebezpieczeństwie, a może już nawet martwe z mojej winy, lub po części mojej.

- Jae nie żyje. - powiedziałam matowym głosem. - przez przypadek moja strzała usypiająca trafiła krytycznie. Sora i Yue robią mu osobny pogrzeb. - ciągnęłam, patrząc w sklepienie jaskini. - Oczywiście nie przyjmują do wiadomości, że to był tylko wypadek, ale trudno. Prawdopodobnie nie wrócą szybko, tak samo jak Gara i Sky i Owoc i Kaskada, ale oczywiście będą pomagać przy -

Przerwał mi zgodny okrzyk zdumienia Aury i Sylwii.

- Jae nie żyje?! - wytrzeszczyły na mnie oczy.

- Tak jakby, przypadkiem go zabiłam. - westchnęłam. - Nie planowałam tego! - dodałam obronnym tonem.

- A dlaczego w ogóle do niego strzelałaś…? - zainteresowała się najmłodsza z nas, choć nie wyglądała na szczególnie przejętą śmiercią piorunoskrzydłego. - ...Zginęło ich wiele, jeden w tę czy w drugą nie robi różnicy... - wyłapałam z jej myśli.

- Jae... Był szpiegiem. - powiedziałam z ciężkim sercem, przykrywając twarz dłońmi. Zanim zdążyły posypać się pytania, wysłałam im mentalnie to, co przekazał mi Jaeherys.

- Czyli jest ktoś jeszcze. - podsumowała Sylwia, z poważną miną.

- Człowiek lub Smok. - dodała Aura.

- Albo jedno i drugie. - jęknęłam, podnosząc się do siadu.

- Myślisz, że to możliwe…? - moja kuzynka nie była przekonana.

- Ja już po prostu nic nie wykluczam. No spójrzcie na nas. Cztery… Pięć Smoczyc i trzy ludzkie dziewczyny.

- Ale może Jae został wysłany tylko żeby zbadać, czy są jeszcze jakieś inne Smoki, bo może tamten jeden chciał się dowiedzieć, czy jest sam, czy ma pobratymców...

- Może nie mieć złych zamiarów? - stwierdziła z przekąsem Ikranica.

- Nieno, słuchaj, przecież nie wszyscy od razu muszą być wrogami… - broniła się Smoczyca szybownika.

- Zgadzam się z Aurą co do jednego. - podniosłam pojednawczo dłonie. - Ten ktoś nie musi mieć złych zamiarów. Ale z drugiej strony, czy w takim wypadku nie poprosiłby Jaego o znalezienie nas i poinformowanie o istnieniu, zamiast grozić jego rodzinie i kazać działać pod przykrywką?

- Słuchajcie... - Pierwszy raz od jakiegoś czasu głos zabrała Alyss. - Ja... Ja mam pewne podejrzenia, co do tego ktosia... - uniosłam pytająco brwi. moje przyjaciółki również poświęciły całą swoją uwagę Górskiej Rubinu. - Kiedy mnie złapali, z mojej woli, zaznaczam, usłyszałam w ich głowach coś o jakiejś...

- Czarnej Wdowie? - dokończyłam za blondynkę, wyczytując przydomek z jej myśli. Posłała mi mordercze spojrzenie.

- Myślałam, że zaniosą mnie do niej, ale wylądowałam w bazie Jandry. To chyba jej podwładna. Tej Czarnej Wdowy. - dokończyła czternastolatka.

- Świetnie. Czyli kolejny wróg. - skwitowałam, przecierając dłońmi oczy. To się robi męczące. W ciągu jednego roku najpierw Świr, potem Baba od polaka, a teraz jeszcze jakaś wdowa.

- To jeszcze nie jest pewne... - tym razem zaoponowała Sylwia, a Aura natomiast ożywiła się.

- Ale wiecie, to może być prawda. Kiedyś usłyszałam, jak Jandra myślała o jakiejś Czarnej Wdowie, ale to była taka przelotna myśl i nie wcięłam tego do siebie, bo w końcu to jest też postać Marvela... - mówiąc, bawiła się końcówką warkocza.

- No to co robimy w takim razie? - siedząc po turecku, Alyss kiwała się na boki z zaciśniętymi ustami i pytaniem w oczach.

- Zajmiemy się pokojem. Kimkolwiek jest, Czarna Wdowa nie zniszczy nam go teraz, kiedy wreszcie udało się go osiągnąć. - powiedziałam twardo. - Zapolujemy na nią, kiedy tylko się ustabilizujemy. Myślę, że ona też nie wykona teraz żadnych ruchów. Jeśli faktycznie Jandra jej odpowiadała, to utrata jej i łowców odcisnęła się również na górze. Nie mówiąc już o tym, że my sami musimy się przygotować.


Perspektywa Sylwii[]

- Pierwszy raz od dawna wstaję tak wcześnie - wymamrotałam, kiedy poczułam jak ktoś mną potrząsa.

- Sory. Ale wypadałoby, żebyś pomogła. Po pierwsze, jako Smok, po drugie, jako inicjatorka pokoju, po trzecie, w sumie nie zrobisz nic z tych rzeczy, bo ktoś musi przygotować pogrzeb - usłyszałam głos Aury nad głową. Sięgnęłam ręką, żeby nakryć głowę poduszką, ale napotkałam tylko zimną skałę. Skrzydłem. No tak. Spałyśmy wszystkie w Leżu pod postaciami smoków.

- Ty to wszystko wymyśliłaś…? I daj mi spać, przecież mogę go przygotować później…

- Nie, pomysł Anji. Kazała przekazać, że jak nie zaczniesz przygotowywać terenu pod ciała teraz to przyjdzie i wypróbuje na tobie kontrolowanie wody.

- Eeeej… - jęknęłam, ale już się przekręciłam odwijając z siebie jedno skrzydło.

- A co na śniadanie? - spytałam jeszcze zainteresowana.

- Anja powiedziała, żeby coś sobie złapała - wzruszyła ramionami Venkiin. - A, a pogrzeb ma być na tej górze, takiej wysokiej z w miarę płaskim kawałkiem ziemi na szczycie. Jedna z południowych gór Leża - dostałam mentalnie położenie góry.

- Nie no, bez jaj, przecież ja wciąż nie umiem łapać ryb. Nie w postaci smoka! - obróciłam się na brzuch i spojrzałam na Aurę z wyrzutem.

- Ja nie jestem taka okrutna, żeby ci mówić “to się naucz, albo pracuj na głodniaka”, ale Anja powiedziała, żebym ci to powiedziała w razie czego. - Powiedziawszy to machnęła ogonem, smagając mnie włosami po nosie i wyszła z jaskini.

Aż kichnęłam i to chyba mnie dostatecznie obudziło. Choć nadal czułam się zaspana, rzecz jasna.

Wyszłam z jaskini i poczłapałam korytarzem w stronę głównych jaskiń. Cały czas ten sposób poruszania się wydawał mi się odrobinę nienaturalny. Anja i Ada mówiły, że przywyknę do tego. Ciekawe czy miałabym trudniej będąc czterołapnym smokiem i mając dodatkową parę kończyn do ogarnięcia.

- Siemasz siostrzyczko, jak samopoczucie? - usłyszałam głos Ciea, kiedy podszedł do mnie z prawej strony i lekko trącił skrzydłem.

- Głodna jestem - mruknęłam. - I dobrze, że nie spałam w postaci człowieka…

- Wtedy powiedziałabyś, że masz siano zamiast włosów. Tak jakbyś zawsze go nie miała - mruknął pod nosem. - A tak nie możesz narzekać. Wrzucimy cię do tej fajnej rzeki i będziesz jak nowo narodzona - stwierdził.

- Ani mi się… - zaczęłam, ale ten już chwycił mnie za ramiona i wyfrunął z Leża. Zanim się obejrzałam, wylądowałam w wodzie. Od razu zamachałam łapami i skrzydłami starając się wypłynąć na powierzchnię. Nie ćwiczyłam za bardzo pływania w postaci smoka. Dziewczyny zwykle zachowywały się po prostu jakby leciały pod wodą.

Spróbowałam tego samego, ale nie byłam kompletnie przygotowana na to, że napotkam taki opór. Jak niby mam wylecieć z tego, jeśli tak wolno będę machać skrzydłami…?

Okej, skoro nie umiem sobie w taki sposób poradzić, trzeba użyć głowy, pomyślałam. Ciekawe czy byłabym w stanie zrobić sobie schodki, gdyby tak obniżyć temperaturę wody w odpowiednich miejscach. No tak, ale nigdy nie trenowałam precyzyjnego obniżania temperatury, więc powstała lodowa ślizgawka. Ale już coś, pomyślałam z satysfakcją, ale i irytacją. Wszystkie Smoki oprócz mnie od początku życia wiedziały kim są. A ja straciłam 19 lat. Mogłabym przez ten czas ćwiczyć. Albo ułatwiać sobie życie. A raczej oba. Ale to by było fajne - jedzenie samo do ciebie podlatuje, nawet nie musisz się ruszać. I zawsze pilnowałabym, żeby opady było na tyle często, żeby stado miało czym się żywić.

Wbijałam pazury w lód i obniżałam temperaturę robiąc występy w nim. W końcu udało mi się wdrapać na tyle, że w połowie wystawałam z wody, a wtedy już wyleciałam na brzeg, dysząc.

- Zabiję cię kiedyś - westchnęłam, kiedy obok mnie wylądował Cieo. - Nie umiem pływać pod postacią smoka, a na pewno nie w czymś takim!

- Chodzi ci o prąd czy muł? - wyszczerzył zęby mój błękitny braciszek.

- Zresztą nieważne. Jak jesteś taki mądry to możesz mi złowić rybę. Albo dwie - stwierdziłam.

- Nie miałaś się nauczyć?

- Miałam, ale ktoś wrzucił mnie do wody - parsknęłam. - Przez co zużyłam sporo energii. Lecisz mi po tą rybę - trąciłam go ogonem. - Już.

- No, spoko, spoko… - w następnej chwili zniknął w wodzie.

Wiedziałam, że nie będzie łowił długo. To w końcu mój brat i go długo znam, więc wiem co umie. Już po kilkudziesięciu sekundach wyszedł z wody z kilkoma rybami w pysku. Nie było dla mnie niczym dziwnym, jeść ryby, które ktoś wcześniej trzymał w zębach. Bądź co bądź, przecież inaczej bym nie przeżyła 19 lat.

Ale mimo wszystko najpierw wypuściłam na nie strumień ognia, potem obniżyłam temperaturę powietrza wokół nich, żeby ostygły nieco, a dopiero potem zjadłam.

- Niszczysz zupełnie dobre ryby. I to jest to zachowanie, którego nigdy u ciebie nie mogłem zrozumieć - pokręcił głową Cieo. - Mogę lecieć… Do Viridi? - spytał z nadzieją.

- A leć - machnęłam skrzydłem. Sekundę później już go nie było. - Romeo jeden… - mruknęłam jeszcze za nim, rozbawiona.

Mimo tego, że nieco się zmachałam wydostając się z rzeki i tego, że wrzucił mnie do lodowatej wody, faktycznie poczułam się nieco lepiej. Trochę bardziej orzeźwiona. Co nie oznaczało, że nadal chętnie nie poszłabym spać.

Odtworzyłam w pamięci wygląd góry, którą miałam przygotować do pogrzebu, a następnie się rozejrzałam. Zmarszczyłam pysk. Nigdzie nie dostrzegałam zbocza o podobnym kształcie. Ale może po prostu patrzyłam ze złej strony…? Tak, to było prawdopodobne. Zamachałam skrzydłami i odbiłam się od ziemi, wzlatując nieco wyżej. Nadal przy Adzie, Anji i Aurze czułam się trochę jak kurczak szamoczący skrzydełkami, żeby tylko nie spaść. Ale miło, że faktycznie nie spadałam.

Zbliżyłam się do Leża, a potem obróciłam w locie i wtedy rozejrzałam wokół. No, od razu lepiej. Trasa podana mi mentalnie przez Venkiin teraz miała sens i prowadziła do góry o odpowiednim kształcie.

Ciekawe czemu dali do tej roboty akurat mnie, zastanowiłam się lecąc w stronę zbocza.

A, no tak. Kiedy znalazłam odpowiednio płaski, spełniający kryteria kawałek, nagle okazało się, że leży tam śnieg. Wylądowałam, a biały puch zaskrzypiał pod moimi łapami i pazurami na skrzydłach.

Omiotłam wzrokiem zbocza wokół. Nie mogłam tak po prostu roztopić śniegu, bo spowodowałabym lawinę gdzieś niżej. Albo zalałabym dom jakiegoś smoka. Tego zdecydowanie nie chciałam.

Obeszłam ten płaski kawałek, zaglądając poza krawędzie. Potem wzleciałam. Najbardziej logiczne wydawałoby się skierowanie wody na wschód, tam płynęła sobie rzeka. Ta zresztą, do której wrzucił mnie mój brat. Zbocze było na tyle strome, że na pewno nie wygrzewały się tam żadne wodniki. Ale były trzy jaskinie. Nie chciałam ich przecież zalać.

No, mogłam też zawsze rozdmuchać śnieg jakimś tornadem i po prostu rozrzucić go wszędzie w postaci małych, zwykłych płatków.

Nie było na co czekać. Zabrałam się do pracy.


- Anja - ucieszyłam się, kiedy znalazłam Smoczycę. - Co ja mam zrobić jeszcze? Pozbyłam się śniegu, oczyściłam teren z trawy, żeby ogień się dalej nie przedostał… Jest coś jeszcze? - zmarszczyłam pysk.

- Nie no, chyba wszystko - chyba przejrzała zakamarki swojego umysłu upewniając się czy o czymś nie zapomniała. - O, wiem! Mogłabyś postarać się, żeby spadł mały deszczyk… - zawahała się. - Dzisiaj w nocy. A potem niech aż do pogrzebu będzie ciepło, żeby nie było błota.

- Da się zrobić - akurat ogólne kontrolowanie pogody miałam opanowane.

- I jakoś, żeby zachód słońca był ładny, czerwony, a nie szary. Poprosiłabym raczej bez chmur…?

- Kobieto, brzmisz jakbyś całkiem oszalała. Właśnie mówisz mi jaka powinna być pogoda przez najbliższe kilka dni. Kiedy w ogóle będzie ten pogrzeb? - spytałam.

- Nie wiem… Chyba poczekamy aż Ada się obudzi, w sumie by wypadało… No, a potem może damy jej jeden dzień, bo tak tego samego dnia to będzie zbyt dużo… Chyba… No i właśnie wieczorem.

- Ale my nie wiemy kiedy się obudzi. Do tej pory wszystkie ciała mogą zgnić - skrzywiłam się.

- Przydałby się ktoś spowalniający czas, nie? - westchnęła Anja.

Lekko zdziwiona zauważyłam, że czuję jak podłoże lekko drży gdy stawiała kroki.

- Trening czyni mistrza - wyszczerzyła się wyczytawszy moje myśli.

- Mam coś jeszcze do zrobienia? - spytałam. Z jednej strony naprawdę marzyłam teraz, żeby coś zjeść i pójść spać, albo przynajmniej zrobić sobie półgodzinną przerwę na kawę, a z drugiej dręczyło mnie poczucie odpowiedzialności. To by nie było w porządku, jakby dziewczyny pracowały, a ja bym poszła pić kawkę.

- No wiesz, zawsze możesz dołączyć do smoków odbudowujących szkołę… - zasugerowała Anja.

- Czy nie rzucałabym się w oczy?

- Już się rzucałaś. W trakcie wojny. Nie ma to jak fioletowy i niebieski smok dowodzące dywizjonem pełnym pomarańczowych, żółtych i czerwonych.

- I jednym zielonym - przypomniałam o Viridi.

- No tak. I jednym zielonym - zgodziła się Anja. - Naprawdę, nie mów mi, że nie masz co robić! Jest tyle do roboty, że jakaś masakra. Odbudowywanie budynków, wypadałoby skończyć za dwa tygodnie, nie? Albo chociaż zanim będzie naprawdę zimno. Możesz zawsze kontrolować stan nieprzytomnych smoków. Dodatkowa porcja śluzu im nie zaszkodzi. Nie wiem, możesz sprawdzić czy Ada się obudziła. Naprawdę, do wyboru, do koloru.

- No tak… - zamyśliłam się. - To może jeszcze szybko zerknę czy Ada tam żyje i lecę pomagać przy budynkach - stwierdziłam.


Ada jak leżała, tak leżała. Stwierdziłam, że mogę od razu trochę poćwiczyć więcej telepatii (w końcu przy dziewiętnastu straconych latach każda minutka ćwiczeń była teraz cenna) i spróbowałam przeskanować jej umysł, żeby upewnić się, że nie udaje. No. Albo jednak jestem za głupia, albo naprawdę wciąż jest nieprzytomna. Raczej to drugie. Aż taka bezużyteczna nie byłam, żeby nie rozpoznać obudzonego umysłu.

Wprawdzie moja kuzynka zawsze była burkliwa, łatwo się irytująca i… No, taka jaka była… Ale jednak kiedy przypominałam sobie jak cała świeciła na czerwono, jak przyszpilała ludzi do ziemi, jak zabijała tych ludzi… Jak rozszarpywała smoki… Jak próbowała zabić Anję, która w sumie nadal żyła tylko dlatego, że miała niezniszczalną skórę… Tych “jak” było więcej, mogłabym je nadal wymieniać. Ale kiedy o tym wszystkim myślałam, wciąż czułam jak mnie ciarki przechodziły. I choć gdzieś na granicy umysłu się to kołatało, nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że to prawdopodobnie jest nowa umiejętność Ady i takich sytuacji może być więcej. Równocześnie miałam świadomość jak bardzo bezużyteczna jestem póki co - gdybym odruchowo korzystała ze swoich mocy, mogłabym za pomocą telekinezy walnąć ją czymś i szybciej pozbawić przytomności. Albo sieknąć jakimś piorunem, rzecz jasna na tyle tylko, żeby pozbawić przytomności. Ech. Kilka miesięcy to za mało. Rzuciłam jeszcze jedno przelotne spojrzenie na zwykłe już, zielonkawe łuski i westchnęłam. Żadna z nas nic tu nie mogła wskórać.

Udałam się więc na dawne pole bitwy.

Odbudowa szła sprawnie. Smoki chętnie pomagały i były znacznie bardziej użyteczne od dźwigów. Gruz już został sprzątnięty pod las i czekał na wywózkę. Pozostało ogarnąć czy wszystkie fundamenty są w odpowiednim stanie, jak się mają ściany nośne w poszczególnych budynkach i odbudowywać.

Luzik, pomyślałam. A potem pomalować z zewnątrz, w środku, położyć podłogi, umeblować… Dzisiaj tego raczej nie skończymy. Ale faktycznie parę tygodni powinno wystarczyć.

Pracę przyspieszał fakt, że każdy smok mógł manewrować sobą w powietrzu bez problemu i bez konieczności mocowania się na ziemi lub linie. Ludzie już przyzwyczaili się do tego, że smoki własnym trybem to przylatują, to odlatują, ale zawsze jest ich ponad sto na miejscu.

Zastanawiałam się czy mogę użyć telekinezy. Na pewno by to po pierwsze, ułatwiło sprawę, po drugie, mogłabym poćwiczyć. Ale nie byłam pewna czy chcę, czy wszystkie chcemy, żeby już na starcie ludzie wiedzieli o wszystkich niezwykłych umiejętnościach tylko niektórych smoków…

Zdecydowałam się więc zwyczajnie pracować. Wszystkie smoki błyskawicznie (no, może nie błyskawicznie, ale na pewno dużo szybciej niż ludzie. Jeden z budynków był wcześniej z cegieł, z tego też materiału był odbudowywany. Reszta to raczej coś bliżej nieokreślonego, szarego. Na pewno jakiś był z betonowych płyt.

No, ale póki co praca trwała tylko nad jednym, bo tylko tam wszystkie konstrukcje były już sprawdzone. I w wystarczająco dobrym stanie.

Nie byłam tylko pewna co do końca miałam robić. Bądź co bądź, nigdy nie budowałam domu. Nie wiem jakie są etapy budowy. Część smoków wydawała się równie zdezorientowana, ale jeśli padało jakieś polecenie ze strony budowniczych, chętnie pomagały.

W umysłach i rozmowach ludzi padały słowa, których nie rozumiałam, więc szybko sprawdzałam w ich głowach znaczenie. Konstrukcja żelbatowa. Jakby szkielet budynku… Hmm. Przyjrzałam się drugiemu odbudowywanemu akurat blokowi. Spomiędzy pokruszonego betonu wystawały powyginane pręty. Przynajmniej w jednej ścianie.

Nie no, serio. Co ja mam robić, pomyślałam.

Wszystko się stało nieco bardziej jasne, kiedy grupa smoków przeleciała obok mnie niosąc betonowe bloki. Cała ich sterta stała ułożona kilkaset metrów ode mnie. Okej, mając już coś konkretnego do roboty będę mogła wreszcie być przydatna.

I nie stać tu jak idiotka, pomyślałam biorąc w łapy kilka sztuk.

Chciałam je położyć tam, gdzie wszystkie smoki kładły, ale usłyszałam krzyk jakiegoś człowieka, machającego do mnie. Podleciałam w jego stronę i postawiłam przed nim bloki.

- Dzięki… Eee… - zawahał się. - Smoku…?

Parsknęłam cicho pod nosem i spojrzałam na niego z lekkim politowaniem. No, ale okej, może sytuacja być dla ludzi trochę wstrząsająca, jak tu się zwracać do inteligentnych zwierząt, które zdają się rozumieć co się do nich mówi i pomagają jeszcze. Choć jeszcze parę dni temu walczyły. W sumie szkoda, że nie wiedzą, że tak naprawdę smoki są bardziej ogarnięte niż część z nich.

Kiedy już zaczęłam coś robić, było łatwiej. Przenosiłam kolejne bloki, pomagałam je mocować, prostować pręty lub wymieniać je, jeśli były zbyt powyginane. Czasem trzeba było coś zespawać ogniem. Pilnowałam wciąż też, żeby ani razu nie padało, ale też żeby nie było zbyt gorąco. Ludzie są mniej wytrzymali niż smoki, a wszystkim zależało na tym, żeby praca szybko się toczyła.

Nie znaczyło to wszystko, że w ogóle nie używałam telekinezy. Używałam, niosłam za jej pomocą wszystko co trzeba było, a tylko udawałam, że to dźwigam w łapach. Dzięki temu dłużej popracowałam, ale w końcu zaczęłam wysiadać. Czułam się jakby skrzydła miały mi odpaść, a takie używanie telekinezy zużywało moją energię. I przyprawiał o lekki ból głowy.

Tak więc po przepracowaniu kilku godzin, gdy zatrzymałam się przed kolejnym zestawem grubych metalowych prętów do przeniesienia, uświadomiłam sobie, że nie dam rady ich podnieść ani telekinezą, ani fizycznie. Odwróciłam się i nieco chwiejnie pofrunęłam w stronę Leża.

Znalazłam tę samą jaskinię, w której spałam tej nocy i z westchnięciem osunęłam na ziemię. Nie zamierzałam jeszcze spać do rana, ale krótka drzemka nie zaszkodzi…


- Co jeszcze jest do zrobienia? - wymamrotałam, gdy poczułam, że ktoś mną potrząsa.

- Nie, spokojnie. Możesz jeszcze trochę odpocząć - tym razem był to głos Alyss, nie Aury. - Anja kazała przekazać, że kolacja będzie za jakieś pół godziny. W domu, nie w Leżu. Tak, taka ludzka - zaśmiała się gdy zauważyła jak zaświeciły mi się oczy. - Za pół godziny - powtórzyła i opuściła jaskinię.

Od razu się podniosłam. Mimo wszystko normalna kolacja była bardzo kuszącą perspektywą, zwłaszcza, że moim ostatnim posiłkiem były ryby na śniadanie.

Wyleciałam z Leża i od razu skierowałam się w stronę domu Anji.

- Kto robił obiad? - spytałam wlatując przez wodospad, zmieniając się w człowieka i opadając na podłogę już jako człowiek.

- Ja - z kuchni wychyliła się Aura. - Zrobiłam jakąś zapiekankę… - zmarszczyła czoło. - Nie ma nazwy. Jest tam makaron, ser i większość warzyw jakie znalazłam w domu. I sos pomidorowy.

- I tak świetnie się zapowiada - oznajmiłam wciągając powietrze. - Nawet z moim węchem to czuję.

- Nie no, bez jaj, przyszłaś na jedzenie? A wcześniej to gdzie byłaś? Nie gadaj, że spałaś w tamtej jaskini cały dzień - usłyszałam głos Anji.

- Ej, to nieprawda, pracowa… - zaczęłam, ale wyczułam mentalnie rozbawienie naszej Alfy. - Musisz sobie ze mnie żartować? - jęknęłam.

- Najlepiej się żartuje ze Smoka jak jest wykończony. Wtedy najbardziej nie kuma co się wokół niego dzieje - zaśmiała się. Przewróciłam oczami.

- To ty sobie pożartuj… - wyciągnęłam talerz. - A mi w tym czasie Aura może nałożyć tej bosko pachnącej zapiekanki - wyszczerzyłam się do Vokunzii, gdy Venkiin nakładała mi sporą porcję.

Rozdział 28[]

Perspektywa Albina[]

Piątek. Ostani wykład w tym tygodniu poprzedzający te kilka dni wolnych, które spędzić można z rodziną, w górach lub też w towarzystwie smoków...


Profesor kończył właśnie ostatnie zdanie, zadając pracę z mechaniki kwantowej do dokończenia w domu. Szybko zanotowałem wszystko w pamięci, nie potrzebując zeszytu, by zapamiętać temat zadania. Zawsze dziwiło to moich wykładowców – mimo, że jako jedyny nie prowadziłem notatek zawsze byłem przygotowany, a testy zdawałem śpiewająco.

...Gdyby znał powód... zacząłem rozmyślać, lecz szybko się zreflektowałem. Ludzie nie mogli się dowiedzieć o smokach. Jeszcze nie teraz. Potrzeba czasu, więcej przygotowań, jakiegoś planu... Na razie muszę zakończyć te studia - potem zacznę działać w tej sprawie. Pokój między ludźmi a smokami musi zaistnieć. Tylko jak…?

W tej chwili zauważyłem, że sala opustoszała i poza profesorem i mną nie było tam nikogo. Znowu się zamyśliłem i nie wyszedłem z resztą. Mówi sę trudno. Wstałem z miejsca i skierowałem się w kierunku wyjścia: wpierw z sali, później z uczelni.

Po chwili przechodziłem już koło stacji kolejowej. Wielu kolegów czekało teraz na pociąg do domu, by po pięciu dniach nauki móc powrócić do domu. Ja nie musiałem. Skierowałem się w stronę drobnego lasku rosnącego kilkanaście minut drogi dalej. Wszdłem między wiekowe buki i upewniwszy się, że nie ma nikogo w pobliżu, przybrałem moją smoczą postać. Nie czekając dłużej wzbiłem się do lotu, pozostawiając za sobą śpiące już miasto, a kierując się w kierunku domu... Po upływie około godziny widziałem już swój cel: mały górski domek w Alpach Austriackich należący do moich rodziców. Nie mogłem jednak od razu się tam udać – jak wyjaśniłbym rodzicom tak wczesny powrót? Nie zastanawiając się zmieniłem nieco kierunek lotu i już po chwili wylądowałem w jakini górskich, znajdującej się nieopodal chatki rodziców. Już od wejścia przywitał mnie Liam, Górski Szafiru i mój dobry przyjaciel.

- Albin! Długo cię nie było. Gdzieś ty się podziewał?

- Było się tu i tam. Ale już wróciłem i przez kilka dni się stąd nie ruszam. Znalazłoby się może wolne miejsce dla pół-smoka na jedną noc?

Rano, po skonsumowaniu śniadania wraz ze stadem górskich, skierowałem wreszcie swe kroki do domu rodziców. Na granicy lasku zmieniłem się w człowieka, by już po chwili nacisnąć klamkę drzwi wejściowych.

- Cześć! - rzuciełm z progu. Skierowałem się do salonu, gdzie rodzice oglądali poranne wiadomości. Wraz z chwilą mojego wejścia do pomieszczenia na dole ekranu pojawił się pasek informacyjny. “Niezwykłe odkrycie z południowej Polsce. Ludzi zaatakowały niezidentyfikowane stworzenia, podobne do smoków.” Na mojej twarzy przez chwilę pojawiło się lekkie niedowierzanie. Szybko jenak się opamiętałem i usiadłem koło rodziców.

- Jakieś ciekawe informacje ze świata? - zapytałem, próbując ukryć zaskoczenie. Tata zmienił kanał

- Jestem pewna, że razem uda nam się dojść do porozumienia. Po prostu obie strony muszą tego chcieć. Smoki od zawsze czekały na pokój i będą go wspierać. Jesteśmy gotowi pomagać ludziom we wszystkim, jeżeli dadzą nam swoją przyjaźń. - usłyszeliśmy koniec wypowiedzi jakiejś nastolatki. Za nią, co jeszcze bardziej mnie zdziwiło, widać było Nocną Furię. W osłupieniu wpatrywałem sie w ekran. To nie mogło być prawdą. Kątem oka spojrzałem na swoich rodziców. Też zdawali się nie wierzyć w to, co widzą.

- Smoki? - wyrwało się mojej mamie. - To one istnieją?

I co tu zrobić? Rodzice nie mogą się jeszcze dowiedzieć.

- Czyli mamy wyjaśnienie dla tych dziwnych ptaków, które widzieliśmy raz w górach - mój tata do mnie mrugnął, nieświadomie ratując mnie z zaistniałej sytuacji.

- Jak widać - uśmiechnąłem się - I wygląda na to, że nie są groźne.

- Ciekawe czy są jakieś w okolicy - zastanowił się mój ojciec.

- Z pewnością - zaśmiałem się, jednocześnie wstając i kierując się do wyjścia.

- A ty gdzie idzesz? - usłyszałem jeszcze słowa mojej mamy. - Dopiero wróciłeś.

- Idę szukać smoków - rzuciłem z progu, uśmiechając się do rodziców. - Będę z powrotem za kilka dni. - To powiedziawszy wyszedłem z domu i udałem się do swojego mieszkanka. Spakowałem co potrzebniejsze rzeczy do plecaka, po czym zarzuciwszy go na plecy zmieniłem się w smoka i wyruszyłem na północny wschód - do miejsca, gdzie zaczął się pokój. Leciałem do Polski.


Perspektywa Ady[]

Wracała świadomość. Świadomość, czucie w łapach, ogonie i skrzydłach. Zmysły też. Czułam lekki ból głowy i jakby… Otępienie?

Nie chciałam otwierać oczu. Nie póki nie będę wiedziała gdzie jestem. Nasłuchiwałam. Słychać było jak ktoś chodzi, lata, rozmawia - ale trochę daleko. Nie przy mnie. Na wszelki wypadek sprawdziłam otoczenie umysłem. Zmarszczyłam pysk. Zdawało mi się jakby nie wszystko działało do końca tak jak powinno. Może to kwestia tego, że byłam nieprzytomna.

Właśnie. Zerwałam się uświadamiając sobie ten drobny, ale istotny fakt. Od razu pożałowałam zbyt gwałtownego ruchu i skrzywiłam się lekko, gdy głowa zapulsowała nieznośnym bólem. Byłam nieprzytomna. Ale czemu...?

Wtedy wszystko uderzyło we mnie całą falą naraz.

Martwi rodzice. Płacząca Misza, ja przytulająca ją, jej łzy spływające po mnie.

Czerwień. Czerwień zamiast zieleni. Na moich łuskach i między nimi.

Ból głowy. Ogromny. Ten co czułam teraz był niczym w porównaniu z poprzednim.

Ja, zabijająca mnóstwo ludzi w budynku. Pogoń za Jandrą.

Przyszpilam kogoś białego do ziemi. Jakiegoś smoka, bez wątpienia. Potem zabicie jakiegoś zielonego smoka.

A potem kilku, które mnie powstrzymują.

Znowu zabijanie ludzi.

Zabicie Jandry.

I jakiś kolejny człowiek.

Pancerna przeciwniczka. Uderzenie w głowę. Koniec.

Oddychałam szybko, czułam się jakby moje łapy nie dawały mi oparcia. Miałam ochotę z powrotem pójść spać, zapomnieć. Tylko jednego wciąż nie rozumiałam w najmniejszym nawet stopniu.

Czemu wszystkie wspomnienia były jak przez mgłę? Nie tak, że dosłownie źle je widziałam, chociaż to też, wina mojego świetnego wzroku, ale nie widziałam ich zamglonych, po prostu pamiętałam je raczej... Tak jak się pamięta sen, a nie jak coś konkretnego.

Zmarszczyłam pysk. To było podejrzane. Co jeśli ktoś mnie zahipnotyzował tak, żebym wierzyła, że to się działo? Może Jandra kontrolowała jakiegoś Alfę? Anja w końcu by się nie zabawiła moim kosztem aż tak... Okrutnie.

Nie, mało prawdopodobne. Albo może to rzeczywiście mi się to przyśniło.

To już prędzej. Ale czemu wciąż jeden moment pamiętałam aż zbyt wyraźnie?

Śmierć rodziców.

Może doznałam zbyt wielkiego szoku? Albo w trakcie gdy Misza płakała, ogłuszył mnie jakiś człowiek?

Musiałam wyjść i dowiedzieć się co się naprawdę tam zdarzyło.

Przełknęłam ślinę. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać co zrobię jeśli te koszmarne wspomnienia okażą się prawdziwe. Był tylko jeden sposób, żeby się tego dowiedzieć.

Odetchnęłam głęboko starając się uspokoić. Sprawdziłam wygląd swojej łapy. Była normalna, czarna, z lekkim, zielonym pobłyskiem. Taka, jaka powinna być. Nie było na niej żadnych śladów krwi. Nie, dobra, to żaden argument. Krew ktoś mógł ze mnie zmyć po wszystkim. Ale to i tak było nierealne… J a k ten zielony pobłysk mógłby nagle zmienić się na krwistą czerwień z czerwonymi liniami między łuskami?

To wydawało się nieprawdopodobne.

Przez chwilę rozważałam zmianę w człowieka, w końcu byłaby mniejsza szansa, że na kogoś wpadnę, ale nie. Wolałam jednak czuć się bezpieczniejsza na wypadek jakiegoś ataku.

Przyjemne uczucie przebiegło po moich łuskach gdy w ułamku sekundy stałam się tylko trójwymiarowym cieniem. Rozejrzałam się jeszcze po jaskini. Zdecydowanie była jedną z tych w Leżu. Dość prosta. Legowisko z dołka wyłożonego mchem i tyle.

Nie wydając z siebie niemal żadnego dźwięku opuściłam ją.

Szłam korytarzem coraz bardziej zbliżając się do odgłosów smoków.

Coraz bardziej zbliżając się do poznania prawdy.

Główne jaskinie były oblegane. Pewnie wciąż część smoków pozostawała nieprzytomna. Uświadomiłam sobie jednak, że wśród tego rozgardiaszu brakuje codziennych zdecydowanych poleceń ojca. Zastąpił je głos Miszy. Nieco cichszy. Smutniejszy, mniej pewny niż ten ojca.

Serce mi biło tak mocno, że sądziłam, że wszyscy mogą je bez problemu usłyszeć. Zajrzałam do umysłu siostry. Zobaczyłam tam jak nieustannie wraca myślami do bitwy. Zobaczyłam znowu ciała rodziców. Mnie biegnącą do niej. Moje własne łuski, gdy płakała.

A potem znowu mnie. Ale odpychającą ją i rozbłyskującą czerwienią.

Lekko się zatoczyłam. Dobrze, że zostałam w postaci smoka. Gdybym była na dwóch nogach, z pewnością bym upadła. Ale może to była iluzja? Może to się jednak nie działo naprawdę?

Zajrzałam do umysłu pierwszego smoka, jaki obok mnie przechodził.

Ja, odrzucająca przytrzymujące mnie smoki i zabijająca je wszystkie.

Poczułam łzy napływające mi do oczu.

To była prawda. Naprawdę to zrobiłam. Naprawdę dałam się ponieść wściekłości i zabijałam każdego człowieka i każdego smoka, jaki próbował mnie powstrzymać.

Wykorzystując tłum i hałas przebiegłam w stronę wyjścia z jaskini. Prawie wpadłam tam na Aurę.

Co ona robi w Leżu, pomyślałam.

No tak. Nieprzytomne smoki.

I ja, odezwał się jakiś cichy głosik w mojej głowie. Może tylko chce mieć pewność, że gdy się obudzę, nie zaatakuję smoków. Znowu.

Wiedziałam, że wyczuje moją obecność w jej umyśle. Bez większego problemu. Ale musiałam mieć pewność.

Korzystając z przewagi jaką dawało mi zaskoczenie sprawdziłam szybko jej wspomnienia.

To było zdecydowanie najgorsze.

Przyszpilałam ją do ziemi. Moje oczy nie były tymi zwykłymi, szaro-zielonymi.

Zieleń została zastąpiona przez czerwień, źrenice były maksymalnie zwężone. Wściekłe i pełne nienawiści. Krew spływała mi z pyska. Szykowałam pocisk plazmy.

Zielony smok mnie odepchnął. W moich wspomnieniach był tylko zieloną plamą, ale tu widziałam go wyraźnie. To był Torik. W następnej chwili na oczach Aury przeorałam pazurami jego brzuch i skręciłam mu kark.

Oddychałam szybko i cały czas rozglądałam się wokół. Mimo, że byłam niemal niewidzialna, zdawało mi się jakby wszystkie smoki na mnie patrzyły. Tak, to ona zabiła tyle smoków. To ona niemal zaprzepaściła szanse na pokój. Zauważyłam, że Aura stanęła jak wryta.

...Ada?... - zawołała mentalnie. Świetnie. Zaraz powiadomi Anję o tym, że się obudziłam. Nie mogłam dopuścić do tego, żeby mnie zauważyli.

Nie teraz, kiedy to wszystko okazało się prawdą.

Skradanie się już nie wchodziło w grę. Jakimś cudem namierzyła mnie i szła w moją stronę.

Kompletnie nie wiedziałam co zrobić. W tym momencie patrzyłam jej w oczy, ale jak będę w stanie to zrobić, kiedy i ona będzie patrzeć w moje? Przecież... Przecież prawie ją zabiłam. A Torika zabiłam naprawdę.

I te smoki.

Walczyłam z Anją. Na śmierć i życie. Gdyby nie niezniszczalna skóra, ona już by nie żyła. Ona nie chciała mnie wtedy zabić. A co jeśli bym w tym stanie znalazła jednak sposób na zabicie jej?

Zabiłam kilkadziesiąt ludzi, z czego nie wszyscy byli Łowcami. Część na pewno została na siłę zwerbowana przez Jandrę. I zawiesiłam szanse na pokój na włosku. Prawie ją zniszczyłam.

Wystarczyło omieść umysły smoków wokół, żeby zobaczyć, że owszem, pokój teoretycznie jest. Ale wszystkie co jakiś czas wracają myślami do mnie. Z nadzieją? Nie. Ze strachem. Co będzie kiedy się obudzę.

Podjęłam decyzję w ułamku sekundy.

Nie mogę tu zostać.

Wybiegłam z Leża lekko trącając niechcący Aurę podczas gdy ją mijałam. Zeskoczyłam ze skalnej półki i rozpostarłam od razu skrzydła, po czym wystrzeliłam w powietrze.

Muszę się gdzieś ukryć.

Jak najdalej stąd.

Gdzieś, gdzie już nie skrzywdzę przyjaciół ani żadnego smoka.


Perspektywa Aury[]

Szłam właśnie w kierunku jaskiń. Musiałam sprawdzić co ze smokami i przy okazji zajrzeć do Ady, może się już obudziła. Minęły w końcu trzy dni, było to trochę niepokojące.

Nagle zatrzymałam się, coś przykuło moją uwagę, jakieś niewyraźne przeczucie. Rozejrzałam się, jednak nie ujrzałam nic. Uczucie jednak nie znikało. Chciałam je zignorować i ruszyć dalej, mam ważne sprawy na głowie, jednak poczułam czyjąś obecność w umyśle. Osłupiałam.

Ktoś przeglądał moje wspomnienia z bitwy, konkretnej te z walki z Adą

Chwila, przecież znałam ten umysł! To była Ada. Czyżby się już obudziła? Ale dlaczego jest niewidzialna?

...Ada?...

Nie odezwała się. Wczułam się w powietrze by wiedzieć gdzie dokładnie się znajduje. Podeszłam ostrożnie w jej kierunku.

Poczułam trącenie, podmuch powietrza. Nie musiałam się nawet wczuwać w nie by wiedzieć, że Zielona Smoczyca właśnie przemknęła obok mnie prosto do wyjścia.

Próbowałam jeszcze dosięgnąć ją umysłem i zatrzymać, ale ona już była daleko.

W mojej głowie pojawiła się okropna myśl. Ada na pewno przeszukała umysły smoków, sama ją wyczułam. Mogła sobie uświadomić co robiła podczas furii. Jeśli teraz uciekła to znaczy…

Sięgnęłam natychmiast do umysłu Anji.

...Ada się obudziła… - Oświadczyłam. - …Oraz, co gorsze, właśnie wyfrunęła z Leża pod niewidzialną postacią...

…Wiizaan…! - przeklęła Niebieska Smoczyca, po czym wydała kilka poleceń smokom pomagającym przy odbudowie słupów przy elektrowni. - ...A ja nie mogę się teraz urwać....! Muszę skończyć tu robotę, a przy dobrych wiatrach to potrwa jeszcze z trzy godziny… No nic, niedługo wrócę, a przynajmniej się postaram…

Zerwałyśmy łącze, a ja wróciłam do pomagania przy rannych smokach. Ponad trzy godziny upłynęły mi bardzo szybko.

...Mówiła cokolwiek?... - Zapytała Alfa, wiedziałam że za chwilę tutaj będzie.

...Nic, nie odezwała się słowem, przejrzała moje myśli z momentu jej furii. Boję się myśleć co teraz dzieje się w jej głowie…

...Ja też…

Anja wylądowała i podeszła do mnie.

- Polecę za nią i przekonam do powrotu. Na razie może nie wspominajmy nic Miszy, żeby jej nie denerwować. Ma wystarczaj...

- O czym macie mi nie wspominać? - Biała smoczyca wynurzyła się ze środka jaskini. - Co się stało? Za kim polecisz?

Alfa wpatrywała się w nas i chyba po chwili zrozumiała.

- O nie… Ada się obudziła, prawda?

Niechętnie kiwnęłyśmy głowami.

- Lecę z tobą. - Oświadczyła twardym tonem.

- Nie ma mowy, zostajesz tutaj, masz obowiązki jako nowa alfa. - Zabroniła jej Anja

- Ale to moja siostra!

- Misza, smoki cię teraz potrzebują, jesteśmy po wojnie nie możesz teraz ruszyć na poszukiwania, nie mamy pojęcia gdzie ona jest.

Nagle w jaskini znalazł się również Hyacinthino.

- Co się dzieje? Misza? - Zatroskany podszedł do smoczycy.

- Chcę lecieć z Anją szukać Ady.

- Ada uciekła? - zapytał zdziwiony Kwiatek.

- Tak, i z każdą mijającą sekundą jest coraz dalej, Misza, nie możesz lecieć - stwierdziła stanowczo Anja.

- Misza, jeśli zostaniesz Anji łatwiej będzie przekonać twoją siostrę, że ma dla kogo wracać. - Powiedział Kwiatek łagodnie.

To stwierdzenie chyba trochę uspokoiło smoczycę. Warknęła cicho i spojrzała na Anję.

- No dobrze, ale znajdź ją. I powiedz, że na nią czekam. - Powiedziała, po czym odwróciła się i odeszła przygarbiona, a Błękitnooki podążył za nią.

Spojrzałam na Anję i wymieniłam z nią smutne spojrzenia.

- Postaram się wrócić jak najszybciej. Poradzicie sobie?

- Jasne, wiatru w skrzydła - powiedziałam za odlatującą już Anją.

Mam nadzieję, że wróci tutaj z Adą…

Obróciłam się i podążyłam do części “szpitalnej” Leża..

Chciałam zobaczyć jak się sprawy mają z rannymi smokami i ewentualnie jeszcze pomóc. Wysłałyśmy tutaj Alyss, ponieważ co dwie osoby to nie jedna, ale mimo wszystko każda para rąk była przydatna.

Od podpisania pokoju każda z nas ma coś na głowie. Pomaganie przy odbudowywaniu strat, powolne opracowywanie planu pogłębiania przyjaźni między ludźmi a smokami, latanie w tę i we w tę, bo coś się stało. Musiałyśmy działać prężnie, ludzie już zaczęli wychodzić do lasów i szukać smoków. Problem w tym, że niektórzy nie działali… odpowiednio. Zdarzyło się już kilka przypadków w których smok się zdenerwował. Na szczęście nie doszło do żadnych tragicznych wypadków.


Perspektywa Anji[]

- Postaram się wrócić jak najszybciej. Poradzicie sobie? - upewniłam się, rozkładając skrzydła do startu. W sekundę byłam już w przestworzach.

- Jasne, wiatru w skrzydła. - usłyszałam jeszcze na odlotnym, kiedy węszyłam zapach Ady. Na szczęście był jeszcze świeży.

Skierowałam się na południowy wschód na pełnej prędkości, w locie przeszukując bieżące wspomnienia napotykanych stworzeń. Niektóre ją zobaczyły, dzięki czemu wiedziałam, że leciała cały czas po prostej linii. Zaryzykowałam przeteleportowanie się o kilkaset kilometrów do przodu.

- Patrzcie, Nocna Furia! - usłyszałam krzyk jakiegoś człowieka.

- To już druga w ciągu dnia! - zachwycił się ktoś inny. Minęłam ich w ułamkach sekundy.

Trzeba przyznać, że to była chyba jedna z podstawowych korzyści pokoju. Możliwość swobodnego latania. I wytropienia na przykład takiej uciekającej Susnah. W myślach waliłam się w łeb, że nie usłyszałam jej wcześniej. I jednocześnie miałam ochotę zagryźć swoją siostrę cioteczną za tak bezmyślną ucieczkę teraz, kiedy potrzebujemy nas wszystkich.

Po kilkunastu godzinach lotu raz kolejny przeskoczyłam w czasoprzestrzeni, tym razem o trzy tysiące kilometrów. Krajobraz zupełnie się zmienił. Wyżyna tybetańska, czyli góry, skały, pomarańcz i trochę zieleni - miejsce, nad którym ostatni raz widziano kołującą Nocną Furię.

Zwolniłam nieco, sama zataczając większe i mniejsze koła, na przemian. W umysłach ptaków parę razy natknęłam się na wspomnienie wielkiego czarnego z zielonym połyskiem. Dobrze, że zielonym połyskiem, a nie piekielną poświatą.

Trafiłam do zieleńszej części wyżyny, gdzie piętrzyły się wysokie, szare skały. Tam znacznie łatwiej o jaskinię. Teraz już skupiałam się na wyłapaniu znajomej obecności, zamiast na zdobyciu treści wspomnień obcych.

Po chwili moją świadomość musnęła zgorzkniała myśl, jednak jej właściciel, zorientowawszy się, kto ją usłyszał, schował się za murami. A raczej schowała. Mając tę małą poszlakę bez problemu namierzyłam odpowiedni szczyt i odpowiednią grotę.

Wylądowałam jak najciszej potrafiłam, oczywiście wiedząc, że Zielona Smoczyca usłyszy mnie tak czy siak. Nie chciałam jednak zakłócać jej zbliżającej się już ku końcowi ciszy. Moja siostra cioteczna leżała na samym skraju, co oczywiście groziło śmiertelnym upadkiem, gdyby skała się oberwała, ale nie obchodziło jej to, z łapą i łbem zwieszonym w przepaść. Stanęłam obok niej.

- I po coś tu przyleciała? - warknęła na przywitanie bynajmniej nie żartobliwie.

- Zgadnij. Bo na pewno nie po ciebie. - odparłam z przekąsem, nie mając cierpliwości na jej fochy. Jestem je w stanie znosić długo, ale nie w obecnej sytuacji.

- Marnujesz swój czas. Możesz sobie już lecieć. - ani razu nawet nie podniosła głowy, nie poruszyła oczami, żeby na mnie spojrzeć. Położyłam się obok niej, no co również nie drgnęła.

- Odlecę, kiedy będę mieć gwarancję, że pójdziesz w moje ślady. - oświadczyłam stanowczo.

- Więc znajdź sobie jakąś inną jaskinię, - z każdym słowem warkot wydobywający się z jej gardła stawał się coraz głośniejszy - bo ta jest moja i ja się z niej NIE RUSZAM!

In. Out.

- Ada. - spróbowałam inaczej. - Potrzebujemy cię.

- Ta jasne. Szczególnie w takim stanie jak…

- Trzy dni temu. - podpowiedziałam szybko.

- Mordującą wszystko co stanie mi na drodze! Będzie dla wszystkich lepiej, jeżeli zniknę. - jej głos był przesiąknięty żalem i złością na samą siebie, i ogromnym smutkiem.

- Nie, Ada, nie będzie lepiej. Jesteśmy stadem…

- Członkowie stada nie rzucają się sobie do gardeł! - ryknęła, podrywając się na nogi. Nasze oczy się spotkały. Jej pełne bólu, straty po śmierci rodziców i wyrzutów sumienia. Ogromne kłębowisko emocji dało się wyczuć nawet na kilometry.

- Nie panowałaś nad sobą… Nie mogłaś tego przewidzieć i co więcej, nie zrobiłaś tego celowo. - mówiłam wciąż uspokajającym, cichym głosem. - Wszyscy ci wybaczyli, zapewniam cię. - to ja jestem tą, która nie doczekała się wybaczenia ze strony dwóch byłych już przyjaciółek.

- Czy ty nie myślisz? - syknęła z grymasem na pysku. Nie była to jednak złośliwa uwaga. - A jeżeli znowu stracę nad sobą panowanie? Co, jeśli tym razem nie będzie niewinnego smoka, który powstrzyma mnie przed zabiciem Aury, Sylwii albo Alyss? Nie rozumiesz?! Nie mogę już z wami mieszkać, nie możemy razem żyć. Muszę być sama. Wtedy przynajmniej będziecie bezpieczni. - w jej szarozielonych ślepiach zakręciło się coś na kształt łzy.

- Z czasem nauczysz się panować nad Krwawą Furią… - spróbowałam jej wytłumaczyć, jednak znów mi przerwała.

- A, więc już nadałaś temu nazwę? Świetnie. - prychnęła.

- Zapewniam cię, że twój nowy… dar, nie klątwa, jak by ci się mogło zdawać, jest do okiełznania. Wielu Smokom Nocnym Furiom zostało dane władać mocą związaną z umiejętnością wpadania w furię. Dawniej nie był to wcale rzadki przypadek. Potrzeba temu jedynie treningu. I cierpliwości.

- Umhm. Cieszę się. To nie zmienia faktu, że żebym w końcu mogła nie zabijać wszystkiego bez świadomości, muszę kilka… kilkaset razy to zrobić. W ramach treningu. - dodała cynicznie.

Podejście numer… nie wiem które.

- Jae nie żyje. - oznajmiłam krótko.

- Niech zgadnę. Ja go zabiłam. - Na powrót położyła się, odwracając ode mnie.

- Nie…

- A to ci niespodzianka.

- Ja go zabiłam. - głos delikatnie mi się załamał. Ta wypowiedź natychmiast zwróciła uwagę Ady. - Zrobił… i chciał zrobić coś gorszego niż twoja chwilowa utrata panowania nad furią. Był szpiegiem. Leciał, żeby nas zdradzić. - pominęłam pozostałe okoliczności, dla dobra Ady. Teraz liczyła się ona i jej powrót, a nie wizerunek pośmiertny brata jej przyjaciółki. - Wróć do nas. Razem damy radę. Pomożemy ci nauczyć się panować nad Krwawą Furią. - mówiłam powoli, używając łagodnego i wręcz proszącego tonu. - Jeśli nie dla mnie, nie dla nas, to chociaż dla Miszy. Ona ciebie potrzebuje. - dodałam z błagalną nutką w głosie - Jesteś jej siostrą. Nie możesz pogrążyć się w żalu i zostawić jej samej. Ona też straciła rodziców, ale nie może ich nawet w spokoju opłakać, mając na głowie całe Leże. - Te argumenty jakby poruszyły Zieloną Smoczycę.

Ada zmieniła się w człowieka. Siedziała teraz na skraju półki skalnej, z głową schowaną w rękach. Również zmniejszyłam się do ludzkiej postaci.

- Co ja najlepszego zrobiłam… - mruczała niemalże niesłyszalnie zduszonym głosem. - Misza… Powinnam była z nią być… Muszę tam lecieć i to już…

- Spokojnie. Daj sobie czas.- położyłam dłoń na jej ramieniu, oddychając cicho z ulgą. - Musisz też opłakać ich sama. Wróć, kiedy będziesz gotowa. - kuzynka popatrzyła na mnie zdziwiona, że nie próbowałam jej zaciągnąć do domu na siłę. - A, i jeszcze jedno. - Przeczesałam ręką włosy, zdając sobie sprawę że sformułowanie “wróć, kiedy będziesz gotowa” nie jest do końca możliwe do zrealizowania w praktyce. - Jutro wieczorem na szczycie Leża odbędzie się pogrzeb wszystkich poległych, w tym twoich rodziców. Myślę, że chcieliby, żeby ich córka pożegnała się z nimi chociaż w ten sposób. - dodałam, po czym zmieniłam się na powrót w smoka. - Widzimy się?

- Tak… - wyszeptała Ada, a mając jej potwierdzenie, wzbiłam się w powietrze, kierując w stronę domu. Byłam stanowczo zbyt zmęczona na teleportowanie się tam za jednym zamachem, więc postanowiłam zdrzemnąć się w locie i teleportować co jakiś czas o tysiąc lub dwa.


Kiedy się ocknęłam po ostatniej drzemce, powietrze wokół mnie było chłodniejsze niż powinno być. Nie mówiąc już o granatowym niebie. Otrzepałam się i spojrzałam pod siebie. Cudnie, Alpy. Miałam tylko nadzieję, że nie te Włoskie, na przykład. Czym prędzej zawróciłam, zwiększając prędkość, orzeźwiona górskim zimnym powietrzem. W myślach ganiłam się za to, że tak beztrosko pozwoliłam sobie na spanie w powietrzu, kiedy jestem potrzebna w domu i w miasteczku.

...Dziew… - już prawie wysłałam przeprosiny za spóźnienie, gdy nagle literalnie mnie zamurowało. Przez moment nawet zapomniałam, jak się lata. Patrzyłam przed siebie niewidzącymi oczyma, próbując wyłapać dziwną obecność.

W tym momencie usłyszałam ostrzegawczy ryk i myśli. Nim jednak zdążyłam zareagować, na pełnej prędkości uderzyłam w coś, a raczej w kogoś. Kiedy runęliśmy w dół, w nieszczęśniku rozpoznając górskiego lapisu, osłoniłam go skrzydłami, przyjmując upadek na siebie i tak, jak przy walce z Adą, stworzyłam dla nas zjeżdżalnię, tym razem porytą śniegiem.

Zbierając się na nogi, błyskawicznie przeszukałam jego myśli, w poszukiwaniu jakichś uszkodzeń ciała, ale na szczęście był cały, jedynie troszeczkę poobijany. Ze zdziwieniem natomiast stwierdziłam, że nie posiadał żadnych, kompletnie żadnych murów mentalnych. Choć jego umysł był bardzo silny. Kolejnym zaskoczeniem była dla mnie niemożność sprawdzenia jego wspomnień. Jakby ich nie miał. Tylko bieżące myśli.

- Wybacz. Kompletnie się zagapiłam. Coś mnie… zdezorientowało… - zawahałam się, kiedy zobaczyłam, że górski badawczo mi się przygląda.

Był nieco mniejszy od klasycznego przedstawiciela tego gatunku i miał niemal białe łuski, nie licząc granatowych płytek na brzuchu. Jego lazurowe oczy z niemal niewidocznymi białymi niteczkami spotkały moje, i tak przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem.

- Spoko. Nic mi nie jest. - zapewnił, po czym dodał - Zresztą, sam powinienem ostrzec cię już wcześniej. Wyglądałaś na zagubioną, więc podleciałem myśląc, że będę mógł ci w czymś pomóc… - roześmiałam się na tę ofertę.

- Spokojnie, umiem trafić do domu. - ale parę info się przyda. - Choć faktycznie, troszkę się zagalopowałam i do tego przysnęłam i tak... w sumie nie bardzo kojarzę, w którym rejonie Alp jestem.

- Zatem witam w Alpach Austriackich. Lecę właśnie na północny wschód, a widziałem, że pędziłaś w tym kierunku. Mogę cię odprowadzić, jeśli chcesz. Znam te góry jak własną kie… - smok odrobinę się zaciął, ale zaraz zreflektował - Jak własne gniazdo.

- Chętnie. - uśmiechnęłam się. - Jestem Anja.

- Albin, ale możesz mi mówić też Al. Tędy. - wskazał łapą w odpowiem kierunku i ruszyliśmy żwawym krokiem w dół ośnieżonego zbocza.

Nie szliśmy zbyt długo w milczeniu.

- W tych rejonach raczej nie widujemy Nocnych Furii. Co cię tu sprowadziło? - zapytał mój kompan, wyraźnie zaciekawiony.

- Wracam do domu, do Polski. Kojarzysz może? To tam zaczął się pokój smoków i ludzi. - na tę informację Albin otworzył szerzej oczy w zaskoczeniu i radości.

- Naprawdę? To świetnie! Właśnie chciałem tam lecieć, zobaczyć, czy pogłoski wśród smoków mówią prawdę. W telewizji ciągle o tym mówią! - nagle Lapis zatrzymał się w pół kroku i o ile to możliwe, pobladł nieco.

- W telewizji, powiadasz? Czyżbyś już wcześniej przyjaźnił się z człowiekiem? - spytałam, chcąc wyciągnąć od mojego towarzysza więcej. Myśli kotłowały mu się w głowie tak głośno, że równie dobrze mógł mieć napisane na czole “nie jestem tylko smokiem, muszę to ukryć przed nieznajomą”.

- Eh.. em… - zająknął się, a ja przewróciłam oczami. - Bo widzisz, tak się składa, że jestem -

- Darujmy sobie tą dziecinadę. Mam już tego dość. - przerwałam mu, kiedy jego wypowiedź dała mi dziwne skojarzenie z próbą hipnozy.

Ile to już łącznie? Ada, Aura, Alyss… Musiałam cackać się z trzema Smokami, żeby wydusić z nich w końcu ich prawdziwą tożsamość. Nauczona doświadczeniem, wykonałam pierwszy krok, stając przed górskim lapisu w ciele człowieka.

- No dawaj. - machnęłam ręką, dając mu miejsce do przemiany, podczas kiedy patrzył się na mnie w niepomiernym zdziwieniu i szoku. - Zanim tu zapuszczę korzenie… - ponagliłam go i już po chwili moim oczom ukazał się drobny chłopak, niewiele wyższy ode mnie, o jasnobrązowych włosach i tak samo, jak w smoczej postaci, lazurowych oczach, ubrany w jasnoniebieskie kolory - zwykłą koszulkę, nieco ciemniejsza bluzę i jasne jeansy. Na nogach miał typowe górskie buty, a na nosie okulary. Kumpel Ady. Na ramionach miał średniej wielkości plecak do górskich wędrówek.

- Wow. - skomentował jednym słowem. Uśmiechnęłam się krzywo.

- Moja uroda aż tak cię powala? - zażartowałam. Roześmiał się. Dobrze, że ma poczucie humoru.

- Nie sądziłem, że istnieją tacy jak ja. - mówiliśmy oczywiście wciąż w smoczym języku. Uśmiechnął się pod nosem. - Czyli zagadka cudownego pokoju rozwiązana. Tylko ty jedna o niego walczyłaś, czy tamte pozostałe dziewczyny też są pół-smokami?

- Smokami. Z dużego “S”. Tak siebie nazywamy. - poprawiłam go, równocześnie wznawiając wędrówkę. Adidasy kompletnie mi przemokły, choć nie przejęłam się tym. Nic mi nie będzie z tego tytułu. - Ale owszem, jest nas więcej. Konkretnie cztery Smoczyce oprócz mnie. Moja siostra cioteczna, Ada. Też Nocna Furia. Nasza wspólna kuzynka Sylwia jest ikranem feniksem, ale pierwszy raz w smoka zmieniła się dopiero w te wakacje, w które poznałyśmy Aurę - szybownika wichrowego. A trzy dni temu dołączyła do nas górska rubinu, Alyss.

- Rany.. Same baby… - mruknął pół żartem, pół serio. - Teraz powiedz mi, że razem mieszkacie.

- True. - roześmiałam się, widząc jego minę. - mam wielką chałupę, ty też się zmieścisz.

- Chyba jednak podziękuję…

- Nie próbuj odmówić. Rodzice w liście polecili mi ściągnąć wszystkie Smoki. Niestety jeszcze nie wszyscy nasi wrogowie zostali pokonani. Ale o tym powiemy ci po jutrzejszym pogrzebie.

- Zobaczymy, jak to będzie… - wciąż nie był przekonany.

- Jak z nami chwilę posiedzisz, to zapewniam cię, nie będziesz już chciał wracać. - w tym momencie przypomniała mi się ważna rzecz… - A.. Ile ty w ogóle masz lat? Bo może trzeba będzie jeszcze załatwić sprawę twojej.. zaraz. A mieszkasz z ludźmi czy smokami?

- Po kolei. Mam dziewiętnaście lat, - nie wygląda - choć wiem, że wyglądam bardziej na piętnaście. W zeszłym roku wyprowadziłem się od rodziców ludzkich i zamieszkałem bliżej gór. Ale nie są prawdziwi. Adoptowali mnie.

- O nie… więc ty musisz być… - o kurcze… - ty jesteś synem Felixa…

- Znałaś mojego ojca? - popatrzył na mnie ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Zagryzłam wargi, szukając jak najlepszej odpowiedzi.

- Poznałam drugiego dnia wojny. Przykro mi, ale odszedł. Jakiś czas temu został złapany i… wykorzystywali go do treningów łowców… Przykro mi, że nie zdążyłeś go poznać. Był wspaniałym Smokiem. - kątem oka zobaczyłam, jak Albin zaciska pięści, oddychając głęboko.

- Ale dlaczego dał się złapać…? I co z mamą..? - spytał, kiedy uspokoił się już po nagłym tsunami wiadomości.

- Zginęła niedługo po twoim urodzeniu, tak samo jak wszyscy nasi rodzice dlatego, że przekazali nam swoje umiejętności. Musieli to zrobić, bo istniało duże ryzyko, że nasze pokolenie w ogóle nie będzie posiadało żadnych mocy. - wytłumaczyłam.

Dotarliśmy do skraju małego lasku.

- Dla przykładu - złapałam go za ramię. - tę umiejętność dostałam od mojego taty, Alfy. - to powiedziawszy, przeteleportowałam nas w okolice Leża, a konkretnie bezpiecznej trasy dla smoków.

- Co to… było? - Albin przez moment łapał równowagę. Zawsze tak się dzieje, kiedy używam tego typu teleportacji na kimś. Zamiast otwierać portal, wciągnęłam go do mojego własnego tunelu czasoprzestrzennego.

- Teleportacja. - wzruszyłam ramionami, a kiedy chłopak stał już pewnie na nogach, ruszyliśmy w stronę wejścia. - A ty, jakie masz moce? - spytałam, autentycznie zaciekawiona. Nie myślał o tym, a ja wciąż nie miałam dostępu do jego wspomnień. Wyczuwając mnie, próbującą się do nich dostać, uśmiechnął się chytrze.

- Oto właśnie jedna z nich. Mogę ukrywać swoje wspomnienia i odsłaniać tylko te, które chcę.

- Jak już będę pełnoprawną Alfą, to się to zmieni, Lapisku. - zapowiedziałam na żarty. W rzeczywistości nie miałam pojęcia, czy faktycznie tak się stanie. Przy mocnej hipnozie powinnam dać radę…

- Więc jesteś Alfą?

- Tak. Ale nie zmieniaj tematu.

Albin zastanowił się przez chwilę.

- Weź podskocz. - powiedział nagle.

- Ale po co? - przewrócił oczami z westchnieniem. - Ok, ok.

Skoro go to ma uszczęśliwić, podskoczyłam na wysokość metra, nie za wysoko, nie za nisko. Co ciekawe, moje stopy nie dotknęły podłoża w momencie, w którym powinny. Zdziwiona spojrzałam pod siebie. Choć moja szyja jakoś dziwnie powoli reagowała. Z szeroko otwartymi oczami patrzyłam, jak opadam na ziemię… w trybie slow motion..

- Aaaaaallleeeee suuupeeeerrr…! - równie wolno, jak to wykrzyknęłam, zamrugałam zaskoczona zwolnieniem tempa mówienia.

...Ale puść mnie już… - odezwałam się do niego nieograniczonym czasem głosem mentalnym. Sekundę później wylądowałam sprawnie na nogach. - Niezłe. Zwalnianie czasu. No na to bym nie wpadła. Jak masz w zanadrzu jeszcze coś fajnego, to zachowaj na później, jak już Ada wróci. Najlepiej, jak już będzie po pogrzebie.

- Okay. - wznowiliśmy podróż. Już po chwili dało się słyszeć rozmowy smoków. - Ciepło tu macie. - stwierdził Albin w chwili, kiedy z jednego korytarza dobiegło echo wołania Hyacinthina.

- Anja wróciła!

- Uprzedzając. Nie mieszkamy tutaj. To tylko tymczasowe lokum. - oświadczyłam, wybierając odpowiedni tunel.

- Z Adą czy bez? - zapytała Misza, wychodząc z innej odnogi. Widząc mnie bez swojej siostry, posmutniała. - Czyli bez…

- Obiecała, że wróci na pogrzeb. Potrzebuje tylko trochę czasu dla siebie. - zapewniłam przyjaciółkę.

Zza zakrętu wyłonił się Kwiatek, Sylwia, Aura i Alyss. Widząc zdziwienie na ich twarzach, uprzedziłam pytania.

- To jest Albin. - wymieniony pomachał ręką z miłym uśmiechem. - Górski Lapisu. Przedstawiam wam syna Felixa.


Perspektywa Albina[]

Wszyscy spojrzeli na mnie z jeszcze większym zaskoczeniem.

- Kolejny Smok? - Zdziwiła się Aura, o ile dobrze pamiętam.

- Dwa Smoki w przeciągu trzech dni? Jak tak dalej pójdzie to zabraknie miejsca w twoim domu, Anja - zaśmiała się ikaranica, czyli Sylwia o ile się nie mylę.

- O to raczej bym się nie martwiła - odpowiedziała Smoczyca.

Dziewczyny zmieniły się w ludzi i podeszły.

- Alyss - pierwsza rękę podała blondynka z blizną biegnącą przez twarz oraz heteronomią. Górska rubinu.

- Sylwia - przedstawiła się wspomniana ikaranica. Również miała blond włosy, jednak oczy były piwno-złote.

- Aura - dziewczyna miała niezwykłe, białe włosy z przebłyskiem turkusu oraz piwne oczy z turkusową obwódką.

- A tutaj masz Miszę, nową Alfę smoków i siostrę Ady, oraz mojego brata, Hyacinthina. - obie Nocne Furie skinęły lekko.

- Czy Ada mówiła coś jeszcze? - zapytała zaniepokojona biała smoczyca.

- Zaraz wam wszystko opowiem, wejdźmy głębiej - powiedziała Anja i zaczęła prowadzić.

- Wnioskuję, że jesteś górskim lapisu? - zapytała Aura gdy szliśmy przez plątaninę korytarzy.

- Zgadza się - uśmiechnąłem się w odpowiedzi.

- To skąd jesteś?-zapytała Sylwia.

- Z Austrii, a dokładniej Austriackich Alp - odpowiedziałem.

- Całkiem niedaleko - zauważyła Aura.

- Na szczęście do naszej jaskini też niedaleko - powiedziała Anja wchodząc do jakiegoś pomieszczenia. Na podłodze rozłożonych było kilka koców. - Możemy tutaj spokojnie pogadać.

Usiedliśmy na ziemi, Misza i Hyacinthino obok nas, Biała alfa wpatrywała się w Niebieską Smoczycę z wyczekiwaniem.

- Co z Adą? Jak się czuje, mówiła coś? - zapytała.

- Potrzebuje trochę czasu, ale obiecała wrócić na pogrzeb. - zapewniła Anja. - I oczywiście się obwinia. Więc niech nikt mi się nie waży nawet żartem wspomnieć o Krwawej Furii albo i… jej ofiarach. - dodała ostrzegawczo.

- A mogę wiedzieć o co chodzi z Adą? Dlaczego uciekła, co to jest Krwawa Furia? - zapytałem ostrożnie.

- Nasz wróg zabił jej i Miszy rodziców. Delikatnie mówiąc, wpadła w szał i zabijała wszystko co popadnie. - czyli smoki pewnie też. - Owszem. - odpowiedziała na moje przypuszczenie. - Ale niektóre Smoki Nocne Furie mają jakieś specjalne zdolności związane z Furią, a Adzie trafiła się Krwawa Furia. Ale spokojnie, nauczy się nad tym panować.

- Skoro jesteś taka pewna - uśmiechnąłem się lekko.

- Jestem.

- Ja chciałbym przede wszystkim wiedzieć jak to się stało, że doszło do ujawnienia smoków. Tyle lat żyliśmy w ukryciu, aż nagle takie coś….

- To jest… Ciekawa historia - powiedziała Aura

- Wmieszana w to była Ada , Anja i Aura, choć Aura w sumie najmniej.

- Ta… Generalnie zapalnikiem, heh, zapalnikiem, była sytuacja z naszą drogą polonistką, a raczej klasą. Jakiś chłopak chciał dokuczyć Aurze, Ada się wkurzyła, zmieniła się w smoka, ja wybuchłam ogniem, takie tam… Mamy wojnę. - powiedziała Smocza Alfa.

- Może to by się dało jakoś załatwić bez bitwy, gdyby nam Jandra nie przyszła z Łowcami i gwizdkiem wzbudzającym agresję - mruknęła Aura.

- Na szczęście zorganizowałyśmy się, smoki odpowiedziały na wezwanie. I choć wielu z nas poległo, to gdy zabrakło Jandry ludzie też stracili zapał do walki i dogadaliśmy się z władzami. - powiedziała Sylwia.

- No, i przy okazji okazało się, że jeden z kamienników uratował jakiegoś chłopczyka, to też całkiem pozytywnie wpłynęło na opinię o smokach - dopowiedziała Alyss.

- Ej, właśnie, a ta matka tego chłopca zgodziła się w końcu, żeby Kamyk z nimi został? - Wtrąciła się Aura.

- Tak, choć była pełna wątpliwości - uśmiechnęła się Anja.

- Nie wierzę, że do tego doszło… - szepnąłem. - Jak uda się nam utrzymać pokój? Ludzie nie mają pojęcia o życiu ze smokami. - Co prawda jestem optymistą, ale ogrom całego przedsięwzięcia odrobinę mnie przerażał.

- Dlatego my, ty teraz też, jako przedstawiciele smoków będziemy latać po państwach i większych miastach, żeby robić ludziom szkolenia z obchodzenia się z gadami - wyjaśniła Anja.

- Takim sposobem koniec końców powinno to dotrzeć do wszystkich - powiedziała Sylwia.

- A jeśli nie, to jesteśmy w trakcie pisania krótkich poradników na temat oswajania, obchodzenia się ze smokami i na temat samych smoków. - dodała Alyss.

- I chcemy się postarać, żeby przynajmniej w jednej szkole w mieście co najmniej za rok pojawiły się zajęcia o smokach. - odezwała się białowłosa.

- A do tego, ja i Kwiatek przelecimy się po większych stadach smoków, żeby z nimi też omówić sytuacje. - powiedziała Misza.

- Jejku ile planów - zdziwiłem się - Widzę, że ostro wzięłyście się do roboty.

- Trochę nad tym siedziałyśmy, wszystko mamy dokładnie opisane - potwierdziła Anja. - Pokój przetrwa i my tego dopilnujemy.

Nie wierzyłem, w to, że tutaj jestem i to w takiej sytuacji, miałem przed sobą osoby odpowiedzialne za pokój smoków z ludźmi, które wierzyły w niego całym swoim sercem. Ja też marzyłem o pokoju i ujawnieniu się smoków w zasadzie od dawna. Niezmiernie cieszyłem się, że w końcu do tego doszło, i, że będę miał w nim swój udział.

- Mieszkasz sam? - zaciekawiła się po pewnej chwili Alyss.

- Nawet jeśli, to już nie - parsknęła Sylwia.

- Wspominałem już o tym Anji, od jakiegoś roku mieszkam w domku, całkiem blisko gór, wcześniej mieszkałem z rodzicami adopcyjnymi.

-Tu też będziesz miał góry. No co prawda nie takie jak Alpy, ale jednak - uśmiechnęła się Aura.

- To miło z waszej strony, że tak od początku przyjmujecie mnie z otwartymi ramionami, ale co do przeprowadzki… Muszę się jeszcze zastanowić - wyznałem.

- To tylko kwestia czasu - powiedziała Anja z uśmiechem na ustach - Zobaczysz.

- To może powiecie mi coś o sobie?

Dziewczyny zaczęły opowiadać o swoich zainteresowaniach. Dowiedziałem się, że Alyss żyła kompletnie sama w lesie, bez nikogo, nie chodząc do szkoły, co odrobinę mnie zdziwiło. Lecz mimo to nauczyła się czytać i czytała wiele książek, o których opowiadała z zapałem. Szczególnie interesowała ją mitologia. Sylwia była miła i spokojna, lubiła siatkówkę. I wyznała, że z poruszaniem w postaci smoka ma jeszcze problem ze względu na dość niedawną pierwszą przemianę. Posiadała bardzo ciekawą umiejętność - panowała nad pogodą. Anja sprawiała wrażenie niezwykle pewnej siebie. Myślę, że to przydatna cecha jak na Alfę. Była też wegetarianką i pałała niechęcią do rzeźni. To ona była odpowiedzialna za niszczenie tych wszystkich budynków. Oraz za akcje w Afryce, o której było ostatnio głośno. Tyle, że w tamtej akcji brała udział także Ada. Aura była na prawdę miłą dziewczyną. Uwielbiała wprost fotografię, obiecała, że pokaże mi swoje zdjęcia, i zastrzegała, żebym przyzwyczajał się, że będą ją widywać non stop z aparatem. Na czas wojny pozwoliła mu odpocząć. Powiedziała, że uwielbia też podróżować ma upamiętnione każde miejsce w którym była. Myślę, że znajdę z nią wspólny język.

Po chwili milczenia postanowiłem zapytać o jeszcze jedną rzecz

- Powiedzcie mi… Jaki był mój tata? - Postanowiłem zapytać. Chciałem się dowiedzieć czegokolwiek.

- Spędziłyśmy z nim kilka chwil, zanim zdecydował się odejść. - odezwała się Anja. - Ale wiem, że był bardzo mądry. Wiedział, kiedy ryzyko nie ma sensu. Powiedział nam o tobie. Jest z ciebie dumny.

Czułem, że moje oczy robią się szkliste. Parę dni w tę, czy we w tę i widziałbym się z ojcem. Minęliśmy się o parę chwil.

- Chcesz, żebym cię zaprowadziła do twojego ojca? - Zapytała po chwili Sylwia.

Spojrzałem na nią i kiwnąłem lekko głową. Ona wstała i pokazała bym szedł z nią.

Szliśmy w milczeniu, blondynka nie zaczynała rozmowy, a ja akurat w tym momencie też nie miałem na to ochoty.

Po pewnym czasie doszliśmy do otwartej jaskini. W rzędach położone były tutaj ciała martwych smoków.

Stanąłem przed leżącym bez ducha górskim lapisu. Moim ojcem. Nie miał jednego ze skrzydeł, na brzuchu widniała ogromna rana.

Po moim policzku spłynęła samotna łza.

Przez tyle lat był więziony i męczony. I to dlatego, że wraz z matką oddali mi swoje umiejętności. Poświęcili się, bym ja miał szansę przeżyć.

Tak na prawdę go nie znałem, ale niesamowicie bolał mnie fakt, że szansa na jakikolwiek kontakt została mi odebrana w taki brutalny sposób.

Nie mialem za złe rodzicom, że wychowywałem się w rodzinie adopcyjnej. Bardzo ich kocham, ale czułem teraz lekki żal, że nie miałam okazji ich poznać, ani nie otrzymałem żadnej wiadomości od ojca, choćby mentalnej.

Westchnąłem ciężko i rozejrzałem się w poszukiwaniu Sylwii. Nie zauważyłem jej, więc ruszyłem do wyjścia z jaskini. Tam czekała na mnie blondynka.

- Chodźmy już - powiedziałem cicho i ruszyłem za nową koleżanką.


Perspektywa Anji[]

- No i gdzie ona jest?! - ryknęłam zirytowana, robiąc już trzecie okrążenie wokół skał Leża.

Ada miała wrócić na pogrzeb, ale choć ten miał rozpocząć się już pół godziny temu, jej wciąż nie ma. Warknęłam, przystając. Ponownie spróbowałam się do niej dobić, ale wyjątkowo mocno mnie blokowała. Hipnoza na taką odległość nie miałaby też żadnego sensu. Heh, jeszcze nie ten level. Usłyszałam za sobą szum dwóch par skrzydeł.

- Anja… Nie możemy już dłużej zwlekać. - odezwał się mój brat cicho.

- Wiem! - mruknęłam trochę agresywniej niż zamierzałam. - Ale… - spojrzałam na Białą Furię towarzyszącą Kwiatkowi. Miała zwieszoną głowę i nie musiałam czytać jej myśli żeby wiedzieć, że jest na skraju rozpaczy. Nie miała już sił gniewać się na siostrę. Ze zwieszoną głową podeszła bliżej nas.

- Nie ma sprawy. - westchnęła, opierając głowę o szyję Hyacinthina. Ten w geście pocieszenia otulił ją skrzydłem. - Zacznijmy już. Jej strata, że nie będzie jej na… ...pogrzebie własnych rodziców… - Drugiej części zdania smoczyca nie wypowiedziała już na głos, przełykając łzy.

- W takim razie lećmy. - rozwinęłam skrzydła i już po chwili wylądowałam na szczycie skały Leża, przed wielkim stosem równo ułożonym z ciał poległych. Zaraz obok niego znajdywali się obok siebie Svart i Luna oraz Felix.

Zacisnęłam wysuwające się zęby, widząc ten smutny obraz. Smoki ułożone były tak, jak gdyby ucinały sobie drzemkę, jedne na drugim, jak to często robią stada. Wszędzie wokół w całkowitej ciszy zebrały się żywe gady, rodziny poległych najbliżej. Obok mnie stała Misza z wiernym Kwiatkiem u boku. Za mną zaś w smoczych postaciach wszystkie Smoki, włącznie z Albinem. Choć nie wszystkie. Odetchnęłam głęboko, próbując schłodzić żar, jaki pojawiał się w mojej piersi na myśl o Adzie, która najwyraźniej postanowiła olać sprawę.

Wystąpiłam krok na przód, podnosząc głowę i biorąc jeszcze kilka oddechów. Przeciągnęłam wzrokiem po zebranych. Najlżejszy szmer nie zakłócił idealnej ciszy.

Najwyższy czas by pożegnać w końcu naszych przyjaciół, którzy oddali życie za pokój z ludźmi.


Perspektywa Ady[]

Anja już dawno odleciała, a ja wciąż leżałam na krawędzi, tym razem w postaci człowieka, z nogami zwisającymi mi poza skalną półkę. Nie chciało mi się póki co zmieniać w smoka.

Na tej wysokości rzecz jasna najcieplej nie było. Wiatr tak dął, że czułam ogarniający mnie chłód. Noc nie zapowiadała się lepiej, ale nie chciałam teraz wyruszać w drogę, ani schodzić gdzieś niżej. Tu było dobrze.

Ciągle przelewał się przez moją głowę ocean myśli. Wyrzuty sumienia nie zniknęły. A teraz jeszcze doszły te ze względu na Miszę. Dopiero Anja przypomniała mi co musiało się stać, skoro moi rodzice nie żyli. Misza została alfą. Czyli miała teraz mnóstwo obowiązków. Nie miała czasu nawet przeczekać w spokoju kilku dni.

Ale wcześniej byłam przekonana, że już nigdy nie będzie jak dawniej. Że wszyscy mnie tak naprawdę znienawidzą, przy mnie będą mówili, że jest inaczej, ale między sobą nie będą ukrywać tego, że się mnie boją. Że mi nie ufają. Byłam pewna, że nie chcą mnie widzieć. Albo chcą, ale równocześnie się tego boją. Ja też się bałam, i to ogromnie. Co jeśli teraz, kiedy już ta… Umiejętność, którą było wpadanie w Krwawą Furię, jak to nazwała Anja, została odkryta, wystarczyło, żebym się nieco tylko zdenerwowała, a już w nią wpadnę? Skąd miałam wiedzieć jak to będzie? A nie miałam najmniejszej ochoty testować tego na przyjaciołach. Choć po tym wszystkim nie byłam pewna, czy według nich wciąż się zaliczam do tego grona.

Według Anji, bez wątpienia. Mówiła, że wszyscy mi wybaczyli. Nie byłam do końca przekonana. Że nie mogłam tego przewidzieć i nie zrobiłam tego celowo. To była prawda, ale… Co z tego? Celowo, nie celowo, zrobiłam to. Zabiłam smoki. Które jako Smok miałam chronić.

Twierdziła, że pomogą mi nauczyć się nad tym panować. Zamknęłam oczy. Wiatr dalej wiał z niemiłosierną siłą, szarpiąc moje włosy i zwisające w przepaść nogi. Mówiła też, że były wcześniej Smoki Nocne Furie z takimi umiejętnościami. Jakoś nie chciało mi się wierzyć, żeby one też przy odkrywaniu ich zabijały bądź prawie zabijały swoich przyjaciół, smoki i ludzi. Nie tylko Łowców.

Czy to w ogóle możliwe, panować nad czymś takim? Vokunzii mówiła, że tak. Ale kiedy skupiałam się na tych niewyraźnych wspomnieniach, nie wydawało się to realne.

Ale jednak… Chyba naprawdę zależało jej na tym, żebym wróciła. Pewnie mówiła też prawdę o tym, że reszcie też. I była Misza. Moja siostra, która też pewnie mnie wcale nie znienawidziła. Martwiła się o mnie, a równocześnie miała nawał obowiązków i była na granicy rozpaczy.

Wiatr zawiał jeszcze mocniej. Wciągnęłam nogi na górę i zmieniłam się w smoka. Było lodowato. Wciągnęłam powietrze, węsząc w poszukiwaniu czegoś, co nadawałoby się do podpalenia. Był jakiś samotny krzaczek, ale nie byłam pewna czy starczy mi aż do wieczora. Bo trzy godzinki przed północą powinnam wylecieć, jeśli chcę zdążyć na zachód słońca nad Leżem. Zawahałam się chwilę, ale delikatnie podpaliłam suche gałązki, owijając się wokół nich.

Ogień wygasł jeszcze na kilka godzin przed wylotem. Po chwili namysłu wróciłam na swoje miejsce, na skraju skalnej półki. Spojrzałam w dół. Dobrze, że nie wyczuwałam tu za bardzo smoków. Jeden strzał ognia czy plazmy w skały na dole spowodowałby zniszczenie tej półki. Tu zresztą chyba często są trzęsienia ziemi, pomyślałam, jakby na zawołanie czując jak cała góra zaczyna drżeć. Odruchowo cofnęłam się od krawędzi. Kawałek skały się oderwał, ale niezbyt duży. Znowu położyłam się na krańcu. Westchnęłam i spojrzałam w niebo.

Nadszedł czas odlotu.

Przełknęłam ślinę. Wciąż nie byłam do końca pewna, czy robię to, co powinnam, ale powiedziałam Anji, że będę. No i nie okłamałaby mnie odnośnie tego, co czuje moja siostra…

Wystartowałam jeszcze w miarę normalnie, ale od razu czułam, że nie lecę tak szybko jak powinnam. Lodowaty wiatr wciąż wiał i to w przeciwną stronę niż ja leciałam. Nie zwróciłabym uwagi na zimno, ale cała noc i poranek też były lodowate, więc teraz cała byłam skostniała. I głodna. Zmarszczyłam pysk, gdy uświadomiłam sobie, że mój ostatni posiłek był jeszcze przed bitwą.

Jakby na potwierdzenie zaburczało mi w brzuchu.

Ale nie mogłam się zatrzymać. Jeśli bym zwolniła, szukała rzeki, a potem jeszcze łapała ryby i się ogrzewała, miałabym godzinę w plecy. Lepiej było wyciskać z siebie teraz jak najwięcej. Zawsze była szansa, że zdążę na czas.

Miałam wrażenie, że mentalnie dobija się do mnie Anja, ale nie byłam pewna. Niech da mi spokój, pomyślałam ze złością. Nie będę marnować energii na rozmowę z nią.

I tak z każdą minutą traciłam siły do walki z zimnem i głodem.

Zacisnęłam zęby. Musiałam myśleć o nich wszystkich. O Miszy, Anji, Aurze, Sylwii, Alyss. Liczyli na to, że się pojawię. Przynajmniej według słów Anji.

Ale Misza na pewno liczyła.

Już się przygotowałam do dalszego pokonywania wiatru, kiedy nagle…

Ucichł. Niemal tak nagle jak się pojawił, przestałam czuć jego opór i przez to aż straciłam równowagę. Odzyskałam ją i odetchnęłam z ulgą, przyspieszając od razu na tyle, na ile w tej chwili mogłam. Straciłam już wystarczająco dużo czasu.

Kiedy zobaczyłam pierwszą znajomą górę, zrobiło się jakby cieplej. Nie tylko przez to, że leciałam nieco niżej i ogólnie była wyższa temperatura, ale poczułam ciepło jakby… W środku. Wciąż jednak bałam się co jeśli zniknie ono z chwilą gdy zobaczę miny Aury, Sylwii i Alyss.

W oddali zarysowała się pierwsza góra z łańcucha tworzącego Leże. Ta najbardziej na wschodzie. Przyspieszyłam. Minęłam kilka kolejnych, potem tę główną przeleciałam nad Trasą Trupich Skał…

Była też ta południowa. Widziałam mnóstwo rozmazanych sylwetek smoków, a raczej ich ruch, bo jakby żaden ani drgnął, to bym ich nie widziała. Ale bym słyszała i czuła, tak jak teraz. I to wystarczyło.

- ...pamiętajmy, że żadna śmierć nie poszła na marne w tej wojnie. Nasi bracia i siostry wywalczyli nam wolność i pokój i bądźmy im za to wdzięczni. - Niebieska Smoczyca była w trakcie przemówienia, kiedy wylądowałam zupełnie na tyłach, zauważona jedynie przez gady zajmujące najdalsze miejsca. Moją obecność zauważyła też oczywiście mówczyni. Skierowała na mnie swoje ciężkie spojrzenie, nie przestając mówić. - Wspominajmy ich z dumą w sercu i miłością, nie smutkiem. Oddali swoje życie nie po to, by ich żałować, ale cieszyć się z nadchodzącej nowej ery w której rasa smoków i ludzi może żyć w pokoju.

W tym momencie splunęła fioletowawym pociskiem plazmy wprost na stos ciał smoków, po czym ryknęła donośnie. To samo zrobiła Misza, Hyacinthino, Smoczyce i po chwili wszystkie zebrane gady zionęły ogniem, kwasem i innymi pociskami, rycząc żałośnie.

Kiedy zbiorowisko przede mną się przerzedziło, także podeszłam do stosu, by oddać swój strzał. Ostatni ze wszystkich.

Stałam nieruchomo razem z innymi, wpatrując się w płomienie. Nie byłam w stanie oderwać od nich wzroku ani na sekundę. Widziałam jak ogień ogarnia coraz więcej smoczych ciał. Były tam ciała Luny i Svarta. Było ciało Smoka, Górskiego Lapisu, którego poznałyśmy, porozmawiałyśmy z nim, a potem on zdecydował się odejść. Było kilka ciał smoków, które się wyróżniały od innych. Nie były podziurawione kulami ani nawet pocięte maczetami Łowców. Były po prostu rozszarpane, ślady zębów i pazurów aż kłuły mnie w oczy. Nawet mimo słabego wzroku.

Ale w następnej sekundzie wszystko zasłonił ogień. Teraz nie było widać kto jak zginął. Było jedynie widać, że wszyscy z nich nie żyli.

Płomienie wygasły i po moich rodzicach, Felixie i dziesiątkach innych smoków pozostały jedynie prochy. Zaraz też przed szereg wystąpiły wszystkie szybowniki i bez zbędnych dźwięków uderzyły w nie pociskami powietrza, rozdmuchując drobinki nad skałami i lasem. Ceremonia dobiegła końca.

Słyszałam myśli smoków. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że nie było w nich wściekłości na mnie ani nienawiści. Najwyżej lekka obawa i odnotowanie, że się spóźniłam.

Ale nie miałam odwagi podnieść głowy. Stałam tylko pochylona i wpatrzona we własne pazury.

Anja do mnie podeszła. Przełknęłam ślinę.

- Chyba… - zawahałam się. Nie wiedziałam do końca jak wytłumaczyć się z tego, że się spóźniłam, bo nie miałam siły lecieć, a to tylko dlatego, że przez pięć godzin robiło mi się niedobrze na samą myśl, że musiałabym opuścić moją jaskinię tylko po to, żeby złowić rybę lub znaleźć jakieś jadalne rośliny.

- Po prostu się nie tłumacz. Po prostu się nie tłumacz - szepnęła Anja. - Najważniejsze, że jesteś.

- Ada! - w niepewnym zawołaniu rozpoznałam Miszę i odwróciłam się w jej kierunku patrząc na nią przepraszająco. Ale ona nie patrzyła na to, na mój smutek, na nic. Po prostu doskoczyła do mnie i w jednej chwili objęła łapami i skrzydłami. Lekko otworzyłam zaskoczona pysk, nie wiedząc co powiedzieć, ale potem go zamknęłam i odwzajemniłam uścisk. Niepotrzebne tu były żadne słowa.

- Nigdy więcej tak nie rób - poprosiła Misza, kiedy się ode mnie oderwała po kilku minutach.

- Postaram się - odparłam, niepewna czy się uśmiechnąć.

- Uciekłaś tak po prostu sprzed mojego nosa - usłyszałam pełen żalu głos Aury. - Po co…?

- Ja… - zaczęłam, ale nie wiedziałam jak dokończyć. Jak miałam jej wytłumaczyć, że byłam pewna, że nie będę w stanie spojrzeć jej w oczy, a ona mnie znienawidzi za to, co zrobiłam?

- Zresztą nieważne. Ja jestem z Miszą. Nigdy więcej tego nie rób - stwierdziła. Znowu spuściłam głowę.

- Wiesz, jaką miałam ochotę cię trzasnąć? - usłyszałam westchnięcie Sylwii.

- Zgodzę się z Ikranicą - w kolejnym głosie rozpoznałam Alyss.

- To jest Ada? - ostatniego głosu nie byłam w stanie zidentyfikować. Spuściłam głowę jeszcze bardziej i znów się przygarbiłam.

- Tak - potwierdziła Anja. - Ada, to jest Albin - przedstawiła górskiego lapisu. - Syn…

- Felixa - dokończył smok. Podniosłam głowę i niepewnie na niego spojrzałam. Nie byłam w stanie zobaczyć go ostro, ale przy zmrużonych oczach widać było, że to górski lapisu. Ale zapach był też taki… Charakterystyczny. Trochę podobny do tego Felixa. Spróbowałam sprawdzić jego myśli. To było… Dziwne, ale i uspokajające. Nie mogłam wyczytać jego wspomnień, nie było więc też takiej sytuacji, żeby jakoś rzucały się w oczy wspomnienia związane z moją Krwawą Furią.

Właśnie. Wciąż nie do końca byłam pewna jak to będzie. Właśnie dołączył kolejny Smok. Uświadomiłam sobie, że teraz będę bała się i martwiła o jedną osobę więcej. Dojdzie kolejna osoba, która, jeśli nie nauczę się panować nad sobą, być może kiedyś skończy martwa z mojego powodu.

- Nie myśl w ten sposób - usłyszałam spokojny głos Anji. - Nie wolno ci myśleć, że “jeśli nie nauczysz się nad sobą panować to…”, myśl, że na pewno ci się uda.

- Ale ja tego nie wiem - szepnęłam. - Co jeśli mi się nie wyjdzie? Co jeśli…

- Oj cicho bądź - uśmiechnęła się do mnie, ale nie odpowiedziałam tym samym. Nie miałam na niego ani ochoty, ani siły. Spojrzenie jej tęczowych oczu spoczęło na mnie, a ja się jeszcze bardziej skuliłam.

- Weź tak nie rób - dźwignęła mnie do góry. - I chodź coś zjeść.

- Nie jestem głod… - miałam odruchowo odpowiedzieć, ale spojrzała na mnie z politowaniem.

- Nie próbuj nic mi wmówić. Nie jadłaś od pięciu dni, ostatni dzień spędziłaś w jaskini z przeciągami i na skraju przepaści, przypominam, z wiatrem - no tak, wyczytała wszystko z moich myśli. - Ledwo co byłaś w stanie lecieć pod wiatr. To już definitywnie świadczy o tym, jak słaba obecnie jesteś.

- Chodź i nie marudź - Aura też się uśmiechnęła i lekko mnie szturchnęła.

Oni też nie patrzyli na mnie ze strachem, nienawiścią czy urazą. Raczej z ulgą i szczęściem. Zamrugałam. Pierwszy raz dotarło to do mojego umysłu w stu procentach. Anja nie kłamała. Naprawdę mi wybaczyli.

- Będziemy spać w Leżu? - spytałam. Wiedziałam, że nadal może tam być kilka nieprzytomnych smoków, a Misza ma mnóstwo na głowie.

- My wracamy do Leża - jakby na potwierdzenie tego, co myślałam, siostra mnie lekko trąciła. - Bo ten tu leci ze mną - Kwiatka trąciła jakby mocniej, ale się do niego uśmiechnęła. - Wy lećcie do domu. Nie martw się. Poradzę sobie. Widzimy się jutro, prawda? - spojrzała na mnie z nadzieją.

- Prawda - skinęłam głową. - Nie zamierzam znowu gdzieś odlatywać.

I poczułam, że to prawda.

Byli moimi przyjaciółmi, moim stadem. I choć wciąż bałam się, że ich mogę skrzywdzić, oni sami albo się nie bali, albo tego nie pokazywali. Będą mnie wspierać. Mogłam na nich liczyć, a oni… Oni mogli liczyć na mnie.

Nie musiałam od nich uciekać. 

Rozdział 29[]

Perspektywa Albina[]

Przeszedłem przez pokój z plecakiem na ramieniu. Minęło kilka dni od mojego przylotu i musiałem wybrać się do rodziców.

Udało mi się już poznać dobrze całą piątkę Smoczyc, włącznie z Adą. Decyzji o definitywnej przeprowadzce jeszcze nie podjąłem, ale musiałem im wytłumaczyć, ze zniknę na trochę dłużej. Byłem potrzebny przy wprowadzaniu pokoju.

- Wybierasz się gdzieś? - Zapytała Anja z kuchni.

- Lecę do rodziców. - Oznajmiłem. - Nie widziałem ich od czterech dni. Wolę sprawdzić czy wszystko u nich dobrze.

- Masz już wymyśloną wymówkę? - Zapytała Ada sprzed laptopa. Musiała przeglądać zaległe wiadomości dotyczące pokoju.

- Ty miałeś więcej czasu do namysłu, nie tak jak ja - skrzywiła się Aura schodząc ze schodów.

- Ej, a może wcale nie trzeba wymyślać wymówki? - Anja weszła do salonu. - W sytuacji w której jesteśmy, chyba już nie ma sensu ukrywać tego przed bliskimi i bliskimi znajomymi… No bo Yue, Jagodzie i Garadieli przecież powiedziałyśmy, nie?

Aura spiorunowała ją wzrokiem.

- Szkoda, że na to wcześniej nie wpadłaś - powiedziała przez zęby zakładając rękę na rękę.

- Czyli udzielacie mi pełnego prawa do wtajemniczenia moich rodziców? - Zapytałem dla pewności.

- Aha - zgodziła się Ada - Sam ich najlepiej znasz, więc zrób to co uważasz za słuszne, ale faktycznie ich wiedza może być nam przydatna.

- Myślę, że ty, Aura też powinnaś odnowić relacje z rodziną w najbliższym czasie - powiedziała Niebieska Smoczyca.

Białowłosa przewróciła oczami.

- Przemyślę to - powiedziała sucho wchodząc do tunelu za wodospadem.

- Obraziła się? - Zapytałem.

- Wątpię - Anja machnęła ręką wchodzą do kuchni. - Myślę, że takie odejście bez pożegnania zostawiając jedynie list było dla niej ciężkie i teraz boi się samej myśli o ponownej konfrontacji z rodziną.

Kiwnąłem głową dając znak zrozumienia.

- To do zobaczenia w najbliższym czasie - powiedziałem i ruszyłem do wyjścia. Zmieniłem się w smoka i obrałem kurs na dom.

Wylądowałem w pobliżu domu po czym zmieniłem się w człowieka. Wcześniej zajrzałem do najbliższego systemu jaskiń w których gnieździły się górskie. By uprzedzić i uzyskać pozwolenia na przyprowadzenie rodziców. Nie miały nic przeciwko. Zabrałem też ze sobą Liama, górskiego szafiru, mojego przyjaciela, i kazałem mu czekać w umówionym miejscu. Cały scenariusz spotkania miałem już w głowie, to, co powiem, jak postąpię.

- Cześć - przywitałem się od progu.

- Albin! - Moja mama wyszła z pokoju uśmiechając się. - I jak poszukiwania smoków?

- Znakomicie - uśmiechnąłem się. - Ja właśnie w tej sprawie.

- Czyli nie żartowałeś? - Zapytała poważniej moja opiekunka.

- Ani trochę. Jest tata?

- Jest - powiedział wchodząc do przedpokoju. - Co chcesz?

- Muszę wam coś wyznać - powiedziałem już poważniejszym tonem. - Tylko usiądźmy.

- Niech zgadnę, o istnieniu smoków wiedziałeś od dawna? - zapytał mężczyzna siadając.

- Jak na to wpadłeś?

- Wywnioskowałem po twoich wypowiedziach.

- Ale to prawda? - Od dawna wiedziałeś, że smoki istnieją? - Moja mama dalej nie dowierzała.

- Tak, już od paru ładnych lat… - wyznałem.

- Dlaczego nam nie powiedziałeś? - zapytała.

- Bo to była tajemnica, mało kto o tym wiedział. Chciałem nie tworzyć wam kolejnego problemu jakim byłoby ukrywanie istnienia tych stworzeń przed innymi ludźmi. To na prawdę nie jest łatwe. Poza tym…. Jest jeszcze coś o czym chcę wam powiedzieć. - wziąłem głębszy oddech. - Jestem w połowie smokiem.

Zrobiłem to, powiedziałem. Czekałem na reakcję rodziców.

- W połowie? Co to znaczy?

- Potrafię zmieniać się w smoka.

- Co takiego? - moja mama patrzyła na mnie oniemiała.

- Wyjdziemy na zewnątrz? - Zapytałem lekko się uśmiechając. - Chcę wam coś pokazać.

Droga do lasku była krótka, pokonaliśmy ją szybko i w milczeniu. Najwyraźniej moi opiekunowie musieli przetrawić to, co im powiedziałem.

- Na początku chciałbym wam kogoś przedstawić.

Zawołałem w myślach górskiego szafiru, ten po chwili wyłonił się z wnętrza lasu.

Małżeństwo lekko za mną, wpatrując się w smoka.

- To jest Liam - powiedziałem podchodząc do smoka. Ten się do mnie nachylił a ja pogłaskałem go po pysku. - Podejdźcie - zaprosiłem ich ręką.

Podeszli ostrożnie.

- Przyjaźnię się z nim od dawna, nic wam nie zrobi. - powiedziałem zachęcając.

Moja mama ostrożnie się zbliżyła i położyła dłoń na pysku górskiego.

- Niezwykłe - wyszeptała spoglądając w jego oczy.

Mój tata podszedł z boku pogładził go po szyi.

- Doprawdy ciekawe stworzenie. - skomentował - Ale kochany, mówiłeś coś o zmianie w smoka, a nie mówi się takich rzeczy nie tłumacząc szczegółów - powiedział lekko żartobliwym tonem.

- No dobrze - odsunąłem się lekko - tylko się nie przestraszcie.

Po chwili powoli przybrałem smoczą postać. Teraz patrzyłem już na opiekunów z góry.

W ust mojej mamy wyrwało się westchnienie. - Albin…

Schyliłem lekko głowę i podszedłem ostrożnie do kobiety.

- Synku - wyszeptała kładąc rękę na moim czole. Wpatrywała się w moje oczy. Zajrzałem ostrożnie do jej umysłu.

...Są takie same, to naprawdę on…

Nie dojrzałem tam żadnego zdenerwowania ani niepokoju.

Przeniosłem wzrok na ojca.

- Jak by mi ktoś powiedział, że wychowywałem smoka, w życiu bym nie uwierzył. - skomentował.

- Wcale mnie to nie dziwi - parsknąłem.

- Potrafisz mówić normalnie? - zdziwił się mężczyzna.

- Owszem - wyszczerzyłem się. - Zabrać was do miejsca, gdzie jest więcej smoków?

Siedzieliśmy w jaskini. Moja mama głaskała leżącą obok górską agatu, a tata opierał się o górskiego szmaragdu.

To był tak niezwykły widok, że co parę minut szczypałem się by mieć pewność, że to prawda.

Rodzice dali namówić się na przylot do jaskiń. Co prawda niechętnie, ale jednak. Od razu znaleźli sobie smoki, które teraz obok nas leżały.

- Proszę o jeszcze jedną rzecz - odezwałem się po chwili. - Obiecacie, że nie powiecie nikomu o tym wszystkim? Przede wszystkim o tej umiejętności zmiany w smoka… Jeżeli dowie się ktoś niepowołany, to…

- Albin, obrażasz nas tym pytaniem, przecież wiesz, że możesz nam ufać - powiedział mój ojciec.

- Dziękuję - szepnąłem. - Jest jeszcze pewna sprawa. Przez te cztery dni byłem w Polsce, tam skąd wyszła informacja o istnieniu smoków. Spotkałem dziewczyny, które są takie jak ja, i chcę im pomóc w wprowadzaniu pokoju. Każda para rąk i skrzydeł będzie przydatna. One mieszkają w całkiem dużym domu, przeprowadziłbym się tam, jeżeli nie macie nic przeciwko.

- Albin, nie możemy mieć nic przeciwko, wiemy, że doskonale potrafisz sobie radzić sam - zapewniła moja matka.

- Będę was odwiedzał od czasu do czasu - uśmiechnąłem się.

Wróciliśmy do domu, a ja udałem się do swojego mieszkania, żeby się spakować. Na kolację zostałem u rodziców.

Pożegnałem się z rodzicami i wróciłem do siebie, żeby się przespać. Jutro z samego rana będę wracał do Polski, więc sen był mi teraz odrobinę potrzebny.


Perspektywa Ady[]

- Czyli wreszcie odbudowali naszą budę? - westchnęła Anja.

- Dokładnie. Rzecz jasna nigdy bez smoków by tak szybko nie poszło - potwierdziła Aura.

- Minus udostępnienia ludziom smoków - stwierdziła Alyss. - Mam iść do klasy niżej niż wy?

- No, jak ustaliłyśmy. O ile cię dopuszczą do drugiej, zamiast wsadzić do pierwszej.

- Jestem Smokiem. Mogę sobie ściągnąć to wszystko z umysłów innych - odparła z godnością. Albo raczej… Próbując udawać godność.

- To czemu jeszcze tego nie zrobiłaś? - spytałam.

- Ale po co? - jęknęła. - Nigdy w życiu nie czułam potrzeby pójścia do szkoły, po co mam sobie zaśmiecać głowę tymi wszystkimi niepotrzebnymi informacjami? Jak będzie kartkówka mogę udawać, że nie rozumiem pytania i wyczytać z głowy nauczyciela odpowiedź. To samo podczas pytania.

- A rób co chcesz. Tylko pamiętaj, będziemy kontrolować oceny - stwierdziła Sylwia. - Jest, wreszcie! Anja, tej porcji nie spaliłaś, ale już przestań, bo spalisz - Vokunzii zabrała rękę.

- Cholera. Wciąż nie opanowałam wygaszania się - mruknęła i poszła zgasić ogień w zlewie.

- No i proszę. Mamy ciasto marchewkowe - uśmiechnęła się Sylwia. - Hmm. Ochłodzę formę - mruknęła do siebie i postawiła ją na desce do krojenia.

- Przynajmniej ktoś opanowuje swoje umiejętności - mruknęłam.

- Weź przestań - Alyss wywróciła oczami. - Naprawdę, nie byłaś wcale najgorsza.

- Zabiłam więcej osób niż cała reszta walczących razem wzięta.

- Rozumiem, że sumujesz ludzi i smoki?

- Tego jest tyle, że odjęcie smoków nic nie zmieni. Ale tak, sumuję - powiedziałam chłodno.

- Weź zjedz coś, zapchasz sobie usta i nie trzeba będzie słuchać twojego narzekania - stwierdziła blondynka.

- Schłodziłam już ciasto - poinformowała nas Sylwia, stawiając blachę na stole. - Biszkopt jest z marchwią. Masa w środku mi mogła wyjść za słodka… - zmarszczyła brwi. - I może kruszonka i lukier na górze nie wyglądają na to czym są…

- No gdzie, a ty co, w Adę się zmieniasz? Słaby wzrok? - Anja spojrzała na Sylwię z lekkim politowaniem, po czym ukroiła sobie duży kawał ciasta. Alyss i Aura też się nie wahały i już po chwili miały wypełnione nim talerzyki.

- Ada? - Sylwia uniosła brwi.

- Nie jestem głodna.

- Nie jesteś głodna od ponad dwóch tygodni - parsknęła Anja i nałożyła mi ciasta. Na szczęście nie tyle, co samej sobie.

- Nikt mnie tu nie słucha… - westchnęłam, ale wzięłam od Sylwii łyżeczkę i zabrałam się do jedzenia.

- A kto by cię słuchał? - Vokunzii się uśmiechnęła. - Mam nadzieję, że szkoła już oficjalnie będzie “smocza”, że tak to ujmę?

- Oczywiście - przytaknęła Venkiin, kiedy już przełknęła. - Będą stajnie dla smoków uczniów, jak już będą na jakichś latać. Dla kilku szkolnych, ale te będą dopiero w przyszłym roku, a my wtedy idziemy dalej, że tak to ujmę. DK. Dragon Knowledge. Miało być WoS, Wiedza o Smokach, ale już jest Wiedza o Społeczeństwie, więc nie przeszło. Dwie godziny w tygodniu.

- Aż dwie? - zdziwił się Albin. - Spodziewałem się raczej, że dadzą wam jedną. I to przy masie szczęścia.

- Stwierdzono, że jeśli nagle smoki stają się częścią życia wszystkich ludzi to nie ma sensu dawać jednej godziny tygodniowo, bo wystarczy, że kilka razy przepadnie i już uczniowie nie wyrobią się z materiałem - wyjaśniła Aura.

- Gadałaś z dyrektorką, przyznaj się - stwierdziła Alyss.

- Nie zaprzeczę, gadałam. Chciałam wiedzieć co i jak. Rzecz jasna teraz nikogo nie obchodzą moje włosy - parsknęła.

- Co za tolerancja w tym kraju - westchnął Albin.

- Tylko się po niemiecku nie odzywaj, wtedy dopiero zobaczysz tolerancję - parsknęła Anja.

- Już mi tłumaczyłyście - powiedział Lapis spokojnie.

- Ada, do cholery jasnej, weź trochę życia pokaż, zaangażuj w tę rozmowę, pokłóć się z nami…! - jęknęła Anja.

- Nie chce mi się - mruknęłam.

- Zabijcie mnie - Alfa zamknęła oczy i walnęła twarzą o stół, który się zatrząsł.

- Stół połamiesz! - zaprotestowała Sylwia.

- Jakie my jesteśmy współczujące. Ta właśnie wali twarzą o stół, a ty się o tenże stół martwisz, a nie o nią - Venkiin pokiwała głową.

- Ona jest pancerna, stół nie - stwierdziła Sylwia. - Dziewczyny, macie jedenaście minut do rozpoczęcia lekcji.

- Luzik. Zdążymy i jeszcze się zdrzemniemy na miejscu - stwierdziła Anja. Sylwia posłała jej mordercze spojrzenie.

- Ale skoro nalegasz, to wyjdziemy teraz - Vokunzii wyszczerzyła zęby, a Nelqo westchnęła. Tak samo jak dziewczyny, narzuciłam plecak na ramię.

- Remember? Dzisiaj się nie zmieniamy w smoki - przypomniała Aura. Wyszłyśmy przed dom.

- No wiem - Anja miała niezadowoloną minę. - Kwiatek, popodziwiasz sobie Miszę w locie, podrzućcie nas do szkoły! - krzyknęła.

- Wcale jej nie podziwiałem - parsknął naburmuszony po chwili. - Pomagałem jej w obowiązkach alfy.

- Właśnie, alfa, ty byś tam siostrę swoją wzięła - Anja trąciła Miszę.

- Ikkinchi, tak jak się umawialiśmy? - Aura pogłaskała po szyi szybownika pierzastego.

Wsiadłam na siostrę, która od razu wzbiła się w powietrze. Zaraz za nią podążyli Kwiatek i Ikkinchi, który niósł na sobie i Aurę, i Alyss.

- Wygląda nowo - stwierdziłam krótko, kiedy wylądowaliśmy przed nią.

- Może dlatego, że została odbudowana właśnie? - Anja uniosła brwi. - Tak, tak, lećcie już - nie obróciła się, ale widocznie wyczuła mentalną prośbę Kwiatka. Usłyszeliśmy szum trzech par skrzydeł.

- Nie mamy dziś smoczych zajęć, prawda? - upewniła się Aura.

- Ja mam - powiedziała Alyss. - Ale wy nie, to prawda - potwierdziła.

- Powiesz nam jak sobie radzi Dłonias - stwierdziła Anja.

- Wy macie fajnie, jest przynajmniej spoko i jest powiedzmy smocza. A mnie będzie uczyła jakaś, co przyszła teraz, kiedy Jandry nie ma - skrzywiła się.

- Nie wiesz jaka będzie - stwierdziłam. - Na pewno lepsza niż Jandra - dodałam ponuro zaciskając zęby przy wymawianiu ostatniego słowa.

- No, my na szczęście mamy Dłonias. Nauczycielkę od teraz nie tylko W-Fu. Chodźcie - Anja pociągnęła mnie i Aurę. Dobiegłyśmy pod klasę równo z dzwonkiem.

- Matematyka najpierw - przejrzałam w myślach ponuro plan lekcji.

- Nie ma to jak pozytywnie zacząć dzień - parsknęła Aura.

- Ale potem W-F - przypomniała Anja.

Lekcja minęła dość szybko. Rzecz jasna od razu zostało zauważone przez nauczycielkę, że się nie zgłaszałam. Wcześniej już w trakcie zadawania pytania moja ręka strzelała do góry. Teraz po prostu nie miałam na to ochoty.

Na W-Fie graliśmy w palanta. Oczywiście Dłonias zadbała, żebyśmy trafiły z Anją do różnych drużyn. W sumie to nie było złe - musiałam się skupić na tym, żeby wyrzucić jak najdalej, poza boisko do piłki nożnej, najlepiej w ogóle tuż pod wejście do szkoły. Na brak siły nie narzekam, więc poszło bez problemu. Ostatecznie nasze drużyny zremisowały - ja najlepiej rzucałam, ale Anja świetnie łapała, bo najszybciej była przy piłeczce.

Nie dziwię się, że to się nazywa palant, pomyślałam. Jak wszyscy naraz się po taką piłkę rzucają to wyglądają jak palanci.

...Ha! A już wcześniej ci mówiłam, żebyś sobie polatała, to “nie, nie chce mi się” i za każdym razem. I przez ten cały cholernie długi czas tylko książki czytałaś. A ruch ci dobrze zrobił!... - usłyszałam w swojej głowie pełen satysfakcji głos Anji. ...Może… - odparłam. Wprawdzie W-Fy nigdy nie były intensywne, znaczy dla Smoka ciężko by było zrobić intensywny W-F, ale mimo wszystko odrobinę się rozluźniłam.

- Czyżby szykowała nam się kolejna jakże pozytywna lekcja? - Aura zmarszczyła brwi. - Chyba mamy język polski. Jaka będzie ta nowa nauczycielka, jak myślicie?

- No lepsza niż… Poprzednia - Anja dyplomatycznie nie wypowiedziała nazwiska.

- Nie dowiemy się póki jej nie spotkamy - stwierdziłam.

- Nie no, wyczajmy ją sobie z głów nauczycieli - mruknęła Niebieska Smoczyca. Akurat przechodziłyśmy obok chemiczki.

- Ale po co? To nie zmieni zbyt wiele - uznała Aura.

- Jeśli ma być jakąś idiotką to przygotujmy się na to mentalnie - Vokunzii się uśmiechnęła.

- A jak Yue? - spytała nagle Venkiin. Tym razem to Alfa spochmurniała nieco.

- Usiadła w zupełnie innym krańcu klasy na matematyce - zauważyła białowłosa. - I starała się, żeby wylądować w grupie bez Anji na W-Fie.

- Ogólnie rzecz biorąc, unika nas cały dzień - podsumowałam, wskazując głową drobną dziewczynę, siedzącą pod klasą. Zauważywszy, że podchodzimy, wstała po czym szybkim krokiem udała się w stronę toalety.

- Nie no, serio… Już wolę marudzenie Susnah od czegoś takiego - westchnęła Vokunzii, po czym usiadła na podłodze pod ścianą i uśmiechnęła się, dając mi do zrozumienia, że żartowała. Też się lekko uśmiechnęłam.

- Może musi to przetrawić po prostu. Po jakimś czasie powinna dojść do wniosku, że to naprawdę nie była twoja wina, że to niechcący - zasugerowała Aura.

- Taaaak… Może - odparła Anja. - Mimo wszystko, jest człowiekiem. Bardziej inteligentnym niż większość ludzi, ale jednak. Ma pewne ograniczenia.

- Tak jakbyśmy my ich nie miały - westchnęłam.

- No bo nie mamy - Anja parsknęła śmiechem.

- Trochę mamy - sprostowałam. - Mniej niż ludzie, ale trochę mamy.

Nauczycielka od polskiego okazała się być bardzo miłą osobą. Wprawdzie nie podeszłam do niej mimo wszystko zbyt entuzjastycznie, ale była też bardzo wyrozumiała, powiedziała, że zdaje sobie sprawę z tego, że po poprzedniej nauczycielce możemy nie przepadać za tym przedmiotem, ale już ona dopilnuje tego, żeby było inaczej. I cały czas się uśmiechała.

Pierwsze zajęcia DK były naprawdę nudne. Sama teoria i podstawowa wiedza o gatunkach. Wszyscy (to znaczy ja, Anja i Aura) czekaliśmy raczej na piątek. Przepadną nam wtedy wszystkie lekcje, na początku ja, Anja i Aura zaprezentujemy klasie jeszcze raz szybko ze dwie techniki oswajania smoków, a potem idziemy do lasu. Po wszystkim dowiedzieliśmy się, że osoby, które ze smokami przyjaźniły się już przed wojną, nie dostaną za to żadnych dodatkowych ocen, wiedza ta może im się jedynie przydać w przyszłości. Jako, że każdy będzie musiał mieć oswojonego smoka, bo nasza szkoła chce od razu to wprowadzać, dogadaliśmy się z naszym rodzeństwem. Alyss znajdzie sobie jakiegoś górskiego.

Staliśmy teraz na granicy lasu. Misza, Kwiatek i Ikkinchi wciąż byli schowani między drzewami. My stałyśmy na środku, a przed nami w rozsypce cała klasa. Dłonias z Rickiem na obrzeżach pilnowali tylko, żeby nikt nie gadał.

- Wypadałoby, żebyście wzięli ze sobą przysmak gatunku, który macie na oku - mówiła Anja. - Jeśli uważaliście na ostatnich lekcjach lub tam odrobiliście tę nudną i łatwą pracę domową - tu wychowawczyni spiorunowała Vokunzii spojrzeniem, chociaż ta się ani trochę nie przejęła. - To powinniście już mieć wybrany jakiś gatunek smoka, albo i dwa i wiedzieć co taki lubi jeść. Bierzecie odpowiednie jedzenie. Ja powiedzmy biorę rybę, bo smok jakiego wam pokażę jest rybożerny. Ada, trzymaj tego łososia - wcisnęła mi drugą rybę. - Aura, flądra świeżo z zamrażarki - rzuciła w stronę Venkiin trzecią.

- To jest ważne, żebyście wzięli odpowiednie jedzenie - wtrąciła Aura. - Rzecz jasna nie każdy gatunek przekupicie tylko pokarmem, ale nie zachęcicie piorunoskrzydłego rybą w najmniejszym nawet stopniu. Prawdopodobnie jeszcze oberwiecie piorunami. Jak to od tych smoków - mruknęła pod nosem. - Smoki was nie powinny zaatakować, ale nie macie gwarancji. I nie nastawiajcie się na oswajanie nocnych furii. Nie oswoicie nocnej furii, bo jest ich tak mało, że oprócz tych co już tu mieszkają, prawie żadnej innej nie znajdziecie. Nie myślcie sobie, że to właśnie wy będziecie wybrańcami i taką oswoicie. Nie oswoicie. Możecie natomiast spotkać furie kłamliwe. W podręcznikach - ta podręcznikach, cieniutkie z małą ilością informacji, pomyślałam. - Mieliście jakieś bzdury o rozróżnianiu.

- Najprościej zacząć - teraz znowu Anja przejęła inicjatywę. - Od dania tejże ryby, mięsa, czy owocu. Kwiatek, chodź no tu! - zawołała brata, który wyskoczył spomiędzy liści i się otrząsnął.

- Wiesz, jak tam było niewygodnie? Po co ja tam miałem siedzieć? - fuknął na Alfę.

...Bo inaczej wszyscy by się na ciebie gapili jak na ósmy cud świata i nikt by nie słuchał… - odparła w myślach Vokunzii. - Dajecie głodnej bestyjce jeść. Ja bym po prostu rzuciła teraz i on by złapał, ale kiedy oswajacie smoka, nie robicie tak, tylko powoli podchodzicie z wyciągniętą rybą - mówiła, prezentując to przy okazji. - Istnieją też rzecz jasna techniki oswajania różnych gatunków, ale nie będę tego pokazywać. Już to powinniście wiedzieć - pomachała podręcznikiem jak świstkiem papieru (w sumie to czym innym podręcznik jest?) i rzuciła za siebie. Kwiatek złapał go w zęby.

- A to robicie jak chcecie się wytłumaczyć nauczycielowi z braku pracy domowej - uśmiechnęła się Anja, po czym wzięła podręcznik z pyska Kwiatka. - Żartowałam.

Wyjaśniła jeszcze klasie resztę dotyczącą oswajania. Nudy. Nawet nie słuchałam.

- No dobrze. Dziękuję, Anja - powiedziała Dłonias, kiedy Vokunzii przestała mówić. - Mam nadzieję, że słuchaliście z uwagą. Macie calusieńki dzień na znalezienie sobie smoka - uśmiechnęła się zachęcająco. - Bierzcie jedzenie i możecie iść do lasu.

- A czy musimy? - mruknęła pod nosem jedna z dziewczyn.

- Tak, musicie, bo będzie za to ocena - odparła Dłonias. - Yue, Jagoda, Garadiela? Domyślam się, że nie idziecie z resztą, bo macie już smoki?

- Tak proszę pani - odparła Yue i zagwizdała. Po chwili nadleciała Sora i wylądowała obok niej. Posłała Anji smutne i zagniewane spojrzenie, ale już po chwili skupiła się na swojej jeźdźczyni.

To było w pewnym sensie dziwne. W końcu Sora od lat była moją koleżanką, a tu nagle taka zmiana. I ja widać nie tylko do Alfy. Albo może chodziło o to, że my nadal jesteśmy przyjaciółkami Vokunzii? Tak jakby był powód, żeby tę przyjaźń przerywać. Jeszcze niedawno byłam pewna, że jeśli ktoś miałby zostać teraz odrzucony to ja. Teraz wiedziałam, że tego nie zrobią, ale żal i wyrzuty sumienia zostały.

- Misza! - zawołałam w stronę lasu.

- Widziałam tego smoka w trakcie bitwy - ożywiła się wychowawczyni. - Chyba potem tamten… - zawahała się i wskazała Kwiatka. - Osłaniał tego - pokazała na Miszę. Przełknęłam ślinę i skinęłam głową.

- To jest ona - sprostowałam.

- Proszę o wybaczenie - nauczycielka zaśmiała się i podeszła ostrożnie do Miszy.

- Zezwalasz? - spytała rozbawiona białaska.

…A rób co chcesz. Kto ci broni się dawać głaskać?... - parsknęłam.

Pierwszy wrócił drobny blondyn - Leon - z furiowcem kłamliwym, w którym rozpoznałam poznaną przez nas wcześniej Łapcię. Każda z nas zachowała kamienną twarz, kiedy mówił, że nazwał smoczycę Łapcia. Jakiś inny chłopak, Adam, oswoił drzewowija, Fazera. Pustak, Konrad, zjawił się z Tildą, samicą wodnika morskiego, którą wcześniej leczyłam w Leżu. Zastanawiałam się jakim cudem taka smoczyca dała się oswoić takiemu idiocie, ale potem zobaczyłam wyraz jej pyska. Mówił on po prostu “ale będą jaja”. Jej myśli też wyrażały raczej rozbawienie. idiota Emil też o dziwo miał przy sobie smoka - górskiego bursztynu. Smok wyglądał na spokojnego, cichego i bardzo mało konfliktowego. To dobrze, żaden inny by z tamtym kretynem nie wytrzymał. Malwina stała z górską agatu i narzekała, że och jejku, czemu nie spotkała żadnej nocnej furii. Liczyła na taką, albo “w ostateczności” górskiego diamentu lub kryształa szlachetnego. Współczułam już smoczycy. Morea, tak została nazwana. Wyglądała na spokojną, ale widać było i czuć w jej umyśle, że nie da sobie w kaszę dmuchać i w razie czego pokaże pazury. Cień Malwiny, Aneta, miała kryształa piórołuskiego, Taliona. Skinął głową, gdy mnie zobaczył. No tak. Mógł się tu pojawić zwabiony wiadomością o pokoju lub wcześniej na czas wojny. Dwójka idiotów klasowych - Oliwier i Szymon, bliźniaki - mieli dwie samice błotniaków torfowych. Ciekawa była sytuacja z Palomą. Jakimś cudem wyłoniła się z lasu razem z feniksem koszmarem - ognikiem. Na chwilę wszystkie z pozostałymi Smoczycami zaniemówiłyśmy. Ale wystarczył jeden rzut oka na smoczycę, żeby widzieć, że nie wszystko jest z nią tak jak powinno. Nie była pomarańczowa, czy pomarańczowo-czerwona, nawet złocista. Była raczej bladożółta. Zajrzałam ostrożnie do jej głowy. Nie wyczuła mnie, czyli nie miała doświadczenia. Dobrze… Zaczęłam przeglądać jej wspomnienia. Wszystkie. Wyklucie się. Wokół niej normalne, pomarańczowe koszmary, ona jedyna bladożółta. Jakiś dorosły koszmar chcący ją zabić, inny powstrzymujący go. Słowa “zostaw, nie jest niebezpieczna, jeśli będzie przeszkadzać, łatwo się jej później pozbędziemy”. Nauka latania, zabawy z rodzeństwem. Nauka ziania ogniem - i tu nagle tylko para z jej pyska, nic więcej. Ach… Koszmar z zaburzoną umiejętnością ziania ogniem. Ciekawe, że jej inne koszmary nie zabiły. Ale to by wyjaśniało czemu ona dała się oswoić. Sprawdziłam jeszcze raz jej wspomnienia. W pewnym momencie chciały ją zabić, uciekła. Była taka trochę bezbronna, więc nie widziała problemu w życiu z człowiekiem. Opuściłam jej umysł. Nic tu nie niepokoiło w jakikolwiek sposób.

...Ciekawe ilu z nich przeżyje… - zastanowiła się Anja.

...Weź tak nie mów… - Aura ją trąciła. - ...Możemy najwyżej się zastanowić ilu z nich się nie znudzi smokami po tygodniu…

...Nie wiem czy dużo tego będzie… - mruknęła Vokunzii. - ...Ale okej, myślmy pozytywnie. Wszystko będzie dobrze...

Dopiero o szesnastej wróciła ostatnia osoba i wróciliśmy do szkoły. Dłonias uprzedziła, że kto nie ma warunków do trzymania smoka w domu, ten niech go zostawi w jednym ze szkolnych boksów. Czyli większość klasy.

My właściwie tylko dotarłyśmy z klasą pod szkołę, odmeldowałyśmy się u Dłonias i od razu wskoczyłyśmy na smoki. Alyss skończyła lekcje już kilka godzin temu, więc pewnie po prostu przebyła pewien odcinek pieszo i zmieniła się potem w smoka.

Z kolei ja, Anja i Aura gdy tylko zabudowania zniknęły nam z oczu, zeskoczyłyśmy z Miszy, Hyacinthina i Ikkinchiego żeby lecieć dalej o własnych skrzydłach.

Wleciałyśmy przez jaskiniową część. Wodospad się rzecz jasna wyłączył, a zaraz po stanięciu na ziemi każda z nas zmieniła postać na ludzką.

- Był z ciebie dzisiaj jakiś pożytek? - zażartowała Anja wołając w stronę Sylwii.

- Zostało ciasta ze śniadania - odkrzyknęła.

- Chce nam się robić obiad? - zastanowiła się Venkiin.

- Żartuję, zrobiłam - prychnęła Ikranica. - Ale nic ciekawego to nie jest. Placki cukiniowe - wskazała pełen już talerz. - Jak tam oswajanie smoków?

- Całkiem nieźle im poszło - stwierdziła Aura.

- No. Nie spodziewałabym się po niektórych z tych przygłupów - przytaknęła Vokunzii nakładając sobie jedzenia.

- I Yue wciąż jest obrażona. Sora też. Chyba się wkurzyły nie tylko na Anję. Chociaż na nią chyba najbardziej - poinformowałam.

- No, możliwe, że na resztę są złe, że nie jesteście źli na mnie - westchnęła Alfa. - Mówiłam już. Ograniczony ludzki umysł.

- Ale ogólnie pokój to chyba dobra sprawa - zauważyła Sylwia.

- Świetna. Można w spokoju latać i tak dalej. Po prostu ludzie to ludzie, tego nie zmienimy - Niebieska Smoczyca wzruszyła ramionami.

- Warto było o to walczyć - uśmiechnęła się Aura.

- O głupotę ludzi? - Anja uniosła brwi.

- O pokój…

- Przecież wiem - Vokunzii trąciła Venkiin. - Dobra. Mówiłaś, coś, że zostało tego ciasta…?


Perspektywa Aury[]

Wylądowałam w lesie. Rozejrzałam się wokół. Chyba tutaj kiedyś byłam. Właściwie nie byłoby to dziwne ponieważ całkiem niedaleko znajduje się miasto w którym mieszkałam.

To był już trzeci, ostatni dzień mojego objazdu. I ostatnie spotkanie. Przed ostatnie dwa dni oblatywałam większe miasta na zachodzie Polski prowadząc coś na kształt ogólnych lekcji o smokach i zachęcenia do współpracy. Spotkałam wiele ludzi, którzy byli zachwyceni perspektywą zaprzyjaźnienia się ze smokami, jak i tych nastawionych sceptycznie. Trzeba było mieć świętą cierpliwość przy prowadzeniu takiego czegoś. Ale dawałyśmy radę. Dla smoków.

Spojrzałam na zegarek. Godzinka do spotkania. Ruszyłam w powolny marsz w stronę miasta.

… Kiedy będziesz, Ichi?... - Wyraziłam swoją niecierpliwość znajdując jego umysł. To jest na prawdę niemożliwe, sama byłam szybownikiem, rozumiałam jego zamiłowanie do nieba, ale on nie potrafił usiedzieć na miejscu przez więcej niż paręnaście minut. Czasami naprawdę było to denerwujące. Mam nadzieję, że jak już bardziej dorośnie to się uspokoi.

...Zaraz… - Usłyszałam od niego. Przewróciłam oczami. Zajrzałam do swojej torby i wyciągnęłam aparat. Może jakoś spożytkuję ten czas.

Ikki siedział za mną, a ja stałam na lekkim podwyższeniu. Wokół mnie mnóstwo ludzi wpatrywało się we mnie jak w obrazek. Uważnie słuchali moich słów. Opowiadałam o tym jak najłatwiej oswoić smoka, jak się zachowywać by żadnego nie zdenerwować.

- Jeżeli jednak zauważymy, że smok wydaje się zirytowany i niechętny do współpracy najlepiej go zostawić i spokojnie odejść zanim go zdenerwujemy. Nie zapominajmy, że to żywe stworzenie i nie zawsze możemy przewidzieć jak zareaguje. Jednak jeżeli chcemy się z nim zaprzyjaźnić i podejdziemy do takiego smoka z takim podejściem to… - Zamarłam. Mój wzrok zatrzymał się na chłopcu dziewięcioletnim, siedzącym na ramionach ojca by lepiej widzieć.

Moja rodzina. Byli tutaj. Przyszli na smocze spotkanie. Znakomicie rozpoznałam Sebastiana, Elizę i Marcela. Stali stosunkowo blisko. Wpatrywali się we mnie z lekkim zaciekawieniem, ale też zainteresowaniem, pewnie wynikającym z moich słów.

Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, albo użyć swojej umiejętności znikania. Od pewnego czasu żyłam ze świadomością, że w najbliższym czasie powinnam się z nimi zobaczyć, jednak nie przewidziałam, że może to tak szybko nastąpić. Obawiałam się tego momentu.

Otrząsnęłam się z myśli gdy zorientowałam się, że wokół zapadła cisza.

- Jeśli podejdziemy to smoka z chęcią zaprzyjaźnienia się to ten na pewno nie zaatakuje.

Kontynuowałam moją przemowę na temat tego, że smoki w ogóle nie są niebezpieczne, oraz, ze zaprzyjaźnienie z nimi jest na prawdę łatwe. Później wraz z Ikkinchim wykonałam kilka powietrznych akrobacji i rozsypałam ulotki dla wszystkich.

Wylądowałam na podeście, pożegnałam się i zeszłam na dół.

Czekało mnie jeszcze szybkie powiedzenie czegoś do kamery i praktycznie miałam wolne.

Praktycznie, bo zwykle po takim spotkaniu zostawało parę osób, tych najbardziej zaciekawionych by zadać nurtujące pytania.

A ja jakoś nie miałam serca tak po prostu odlecieć.

Odpowiedziałam na ostatnie pytania. Wokół kręciło się jeszcze kilkunastu ludzi. Zaczęli sprzątać barierki i podest na którym prezentowałam. Nie chciałam jeszcze odlatywać. Choć druga część mnie wprost wołała o to by wsiąść na Ikkiego i zniknąć jak najszybciej w chmurach.

Wyszukałam wzrokiem moją rodzinę. Stali po drugiej stronie ulicy. Patrzyli na mnie. Jednak nie podeszli. Szanowali moją decyzje o odejściu. To ja musiałam zdecydować.

Po raz kolejny miałam ochotę wyparować.

Wzięłam jednak głęboki wdech i wolno ruszyłam w ich kierunku.

Czułam jak moje serce zaczyna szybciej bić. Naprawdę bałam się tej konfrontacji. Wcześniej zostawiłam dom napisawszy jedynie krótki list. Odeszłam bez słowa. Wstyd mi było za to w tym momencie. Bałam się jak zareagują.

- Spokojnie, jak coś, jestem za tobą - Ichi szturchnął mnie w ramię.

Uśmiechnęłam się lekko. Cieszyłam się, że go mam.

Mimo to szłam przed siebie pełna niepewności.

Moi opiekunowie zauważyli, że do nich zmierzam. Widziałam na ich twarzach lekkie… uśmiechy?

Gdy byłam w połowie drogi podbiegł do mnie Marcel i mnie uściskał

- Aura! - Byłam tak zaskoczona, że zamarłam. Jednak po chwili uśmiechnęłam się.

- Cześć Marcel - odwzajemniłam uścisk.

- Widziałem cię w telewizji! Ze smokami! Potrafisz latać na smoku! To było super! - Mówił zachwycony odsuwając się ode mnie. Po chwili dodał już odrobinę smutniejszym tonem. - Czemu od nas odeszłaś?

Przygryzłam wargę i zaczęłam bawić się kitką warkocza. Kątem oka zauważyłam zbliżających się rodziców. Przeniosłam ostrożny wzrok na Elizę.

Ta jedynie posłała mi pogodny uśmiech i przytuliła mnie. Czułam jak całe napięcie ze mnie uchodzi.

-Tęskniliśmy za tobą - powiedziała odsuwając się ode mnie.

Sebastian też mnie uścisnął. Teraz na mojej twarzy pojawił się uśmiech.

- Ja… To… - próbowałam się jakoś wytłumaczyć, ale w tej chwili nic nie przychodziło mi do głowy.

- Później o tym porozmawiamy - powiedziała spokojnie moja mama. Jejku, jak dawno nie używałam tego słowa…

Przeniosła wzrok ze mnie na Ikkinchitego.

- To jest twój smok, tak? - zapytała wymijając mnie i podchodząc do gada. Nie wahała się ani trochę i natychmiast wyciągnęła rękę by go pogłaskać.

- Szybownik pierzasty, prawda? Jaki on wspaniały - zachwyciła się gładząc Ichiego po szyi.

...Już ją lubię… - Usłyszałam w głowie zadowolona głos Ikkiego.

Uśmiechnęłam się lekko i podeszłam bliżej.

- Nazywa się Ikkinchi - powiedziałam obserwując jak Ikki obwąchuje zaniepokojonego Marcela. Chłopak obserwował chwilę smoka, po czym wyciągnął niepewnie rękę i pogładził go po głowie.

- Ale super, pogłaskałem smoka! - ucieszył się dziewięciolatek.

Sebastian podszedł bliżej, ale nie wyciągał ręki do gada, więc ten postanowił sam do niego podejść i obwąchać również jego. Na co ten zareagował ze śmiechem.

- A będę się mógł na nim przelecieć, Aura, będę mógł? - Mój przybrany brat podbiegł do mnie i pociągnął mnie za rękę.

- Marcel, daj jej spokój, pewnie jest zmęczona po tym całym wystąpieniu - zganił syna brunet.

- Aura, masz czas? Wrócisz z nami do domu? Czy się jednak gdzieś spieszysz? - Zapytała ostrożnie Eliza. Nie potrzebowałam czytania w myślach, żeby wiedzieć, że chce mnie zapytać o moją ucieczkę. Westchnęłam głęboko.

... Moja podróż trochę się przedłuży, spotkałam rodziców i brata… - Przesłałam szybko mentalną wiadomość Anji

- Mogę zostać, nie spieszy mi się. - oświadczyłam. Co wyraźnie wywołało ulgę na twarzy Elizy.

- Przyjechaliście pociągiem? - Zapytałam gdy ruszyliśmy w drogę.

- Tak - potwierdził Sebastian.

- To myślę, że mogę załatwić nam transport powrotny. - Uśmiechnęłam się lekko.

…Jesteście zajęci?... - połączyłam się z umysłem Merii.

... Aktualnie, nie, coś się stało?...

...Na ostatnim spotkaniu o smokach spotkałam moją ludzką rodzinę i przydałby się nam transport…

...O, doprawdy? Jasne, możesz na nas liczyć, gdzie mamy czekać?...

Przesłałam jej lokalizację lasu znajdującego się nieopodal.

...Będziemy tam za jakieś dziesięć minut… - poinformowała Meria, wiedziałam, że zaczyna szukać już Korima i za chwilę wylecą. Zerwałam połączenie.

Szliśmy kawałek, Marcel cały czas wypytywał mnie o rzeczy związane ze smokami. Zaś rodzice w skupieniu przysłuchiwali się naszej rozmowie.

Doszliśmy pod las. Poprowadziłam ich trochę głębiej, na polanę na której wylądowałam.

Oba górskie już na nas czekały.

- Poznajcie Merię i Korima - powiedziałam podchodząc do smoków.

Wiedziałam, że oboje są ciekawi ludzi, z którymi się wychowywałam.

Eliza podeszła ostrożnie do Merii wyciagając rękę.

- Cześć - powiedziała z uśmiechem, gdy smoczyca przystawiła do niej głowę.

Sebastian podszedł za to do Korima czyniąc to samo.

- Dacie radę na nich polecieć? - Zapytałam.

- Nie spadniemy? - Mój ojciec odrobinę powątpiewał.

- Spokojnie, będziemy lecieć ostrożnie - zapewniła Merii w smoczym.

Uśmiechnęłam się, po czym przetłumaczyłam.

- Meria zapewnia, że nie macie się o co martwić.

- Wy potraficie mówić? - Zachwyciła się brązowowłosa.

- Oczywiście - prychnął Korim.

- Tak, po smoczemu. Mogę wam pomóc kiedyś w jego nauce, jeśli będziecie chcieli - powiedziałam.

- Jasne, że będziemy chcieli - uśmiechnęła się moja mama.

- A na kim ja polecę? - Dał o sobie znać mój przybrany brat.

- Ze mną - powiedziałam.

- Ale extra! A będziemy robić fikołki i beczki? - Zapytał podekscytowany. Przeniosłam wzrok na Ikkiego szukając od niego wsparcia, ale ten wydawał się również popierać pomysł. Przewróciłam oczami, choć uśmiech nie schodził mi z twarzy.

- Zobaczymy.

Siedzieliśmy w kuchni. Lot wyszedł na prawdę dobrze. Nikt nie spadł. Eliza była wprost zachwycona. Myślę, że polubiły się z Merią. Tak jak Sebastian z Korimem. Marcel był uszczęśliwiony gdy Ikki podczas lotu odrobinę przyśpieszył, lub zrobił parę akrobacji.

Potem weszliśmy do domu, było całkiem późno, więc mama zaczęła przygotowywać kolacje. Zaproponowałam, że zostanę na noc. Nie spieszyło mi się do domu, jutro sobota, a dodatkowo chciałam ich oprowadzić po gnieździe górskich. I w jakiś delikatny sposób przekazać wiadomość, że jestem Smokiem.

O ile taką wiadomość da się przekazać delikatnie…

Eliza bardzo się ucieszyła na wieść, że zostaje. Pomogłam jej przy przygotowaniu kolacji.

Podczas wieczoru opowiadałam, że ze smokami przyjaźnię się od dawna i, że to z nimi żyłam przez te kilka lat gdy zniknęłam w lesie. Nie wyjaśniłam dlaczego uciekłam, a na pytanie o to odpowiedziałam, że wyjaśnię jutro.

Skończyliśmy rozmawiać około dwudziestej pierwszej. Marcel poszedł niechętnie spać pół godziny wcześniej. Weszłam do swojego pokoju.

Wszystko tutaj było takie jak je zostawiłam. Na półce stało parę starych książek z zeszłego roku, których nie dało się sprzedać. Na biurku leżało kilka moich ołówków, razem z szkicownikiem. Obok mój kalendarz. Było tutaj tyle moich rzeczy, gdy Anja z Adą i resztą mnie zgarnęły nie miałam czasu wziąć czegokolwiek. W szafie poskładane leżały moje ubrania, a łóżko było pościelone. Z westchnięciem na nim usiadłam.

Nie podejrzewałabym, że jeszcze tutaj wrócę. W głębi serca tego chciałam, rodzina była dla mnie ważna. To byli jedyni ludzie którzy mnie przyjęli i opiekowali się mną przez tyle lat. Jednak od teraz mam też nową rodzinę, składającą się z Smoków. I są oni dla mnie równie ważni.

Spacerowaliśmy teraz po jaskiniach w których wychowałam się jako Smok. Razem z moją ludzką rodziną. Meria i Korim nam towarzyszyli, pomogli nam dostać się na górę. Wokół można było zobaczyć mnóstwo górskich.

- Tutaj spędziłam te trzy lata - zaczęłam wyjaśniać, gdy przechadzaliśmy się po jaskiniach.

- Jakim cudem przetrwałaś tyle czasu? - zainteresowała się Eliza.

- To nie było nic trudnego… Będąc… Czując się… Byłam jednym z nich. Tak na prawdę. Mieszkanie tutaj było… wspaniałe.

- Czyli od kiedy miałaś cztery lat wiedziałaś o smokach? Szkoda, że nam wcześniej o nich nie powiedziałaś.

-Tak, od czterech… Od wtedy wiedziałam, że do nich należę. - Delikatnie próbowałam naprowadzić ich na trop mojej prawdziwej natury.

- Marcel, ale uważaj, żeby żadnego nie zdenerwować - odezwał się Sebastian do syna widząc jak ten biega od jednego, do drugiego smoka i z każdym się wita. Nauczyłam ich jak się mówi “Dzień dobry” po smoczemu.

Dotarliśmy do jaskini w której wykluwają się młode. Tej otwartej. Nieopodal dostrzegłam Sahoqofusa i Ikkinchego. Jak nas zauważyli to od razu do nas podbiegli.

Przywitałam się z obydwoma smokami uśmiechając się.

- To jest Sahoqofus - powiedziałam drapiąc go za kolcami. - Młode Merii i Korima - wyjaśniłam.

- Już nie takie młode - parsknął Sebastian.

- Właśnie, Venkiin, odpuściłabyś sobie to dopowiedzenie - zgodził się z moim przybranym ojcem rubinek.

- Drem yol lok - Marcel podbiegł do smoka. Ten zniżył głowę na wysokość jego oczu. Dzieciak wyciągnął rękę by dotknąć smoka, ale zanim zdążył to zrobić Saho uskoczył lekko do tyłu, co zdziwiło chłopaka. Podszedł znowu, ale ten znowu uskoczył.

- Łap mnie! - powiedział prowokując go do gonienia, co Marcel zrobił z uśmiechem na twarzy.

...Tylko uważaj, przy krawędzi, nie chcemy mieć powtórki z rozrywki... - Przekazałam mu.

...Weź nie przypominaj o tym… - Odpowiedział, a ja niemal widziałam jak przewraca oczami.

Ikki pobiegł za nimi.

- Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, żyłaś wśród tylu górskich a na swojego smoka wybrałaś szybownika - zaciekawił się Sebastian.

- Fakt - uśmiechnęłam się. - Miłość do szybowników mam w genach - odpowiedziałam.

- Jejku, żyć na takiej wysokości… - Eliza była odrobinę przejęta. - A jakbyś spadła.

- Spadłam nieraz - zaśmiałam się - ale na szczęście potrafię szybko zareagować. Nic jak dotąd mi się nie stało, jak widzisz.

- To tutaj nauczyłam się latać. - powiedziałam z uśmiechem przypominając sobie te chwile. Właściwie nauka poszła mi szybko. Może nie tak szybko jak typowym szybownikom, ale nie miałam problemu z załapaniem o co chodzi.

- Latać? - zapytała podejrzliwie Eliza.

Nagle z jaskini wybiegł Saho, za nim Marcel, a za nim Ikki. Górski przebiegł tuż za nami. Odwróciłam się, chcąc go skarcić za tak bliskie podbieganie do krawędzi, kiedy mój wzrok spoczął na właśnie potykającym się Marcelu.

Tragicznie potykającym. Chłopak chciał złapać równowagę, ale postawił nogę nie tam gdzie trzeba i widziałam jak przechyla się w stronę przepaści.

O nie. A mówiłam mu.

Zanim Eliza i Sebastian zdążyli krzyknąć i zareagować na widok Marcela lecącego w dół ja już skoczyłam przemieniając się natychmiast w smoka.

Zapikowałam za nim i ostrożnie złapałam go w łapy.

Pomachałam skrzydłami mijając Saho i rzucając mu wściekłe spojrzenie. Też rzucił się za nim.

Wleciałam do jaskini najpierw ostrożnie odkładając chłopca.

Ten podbiegł od razu do przestraszonych rodziców.

Ja stałam niepewnie tam gdzie wylądowałam. Nie w taki sposób chciałam to im przekazać.

Młody rubin wylądował za mną. Zniżał głowę i ostrożnie szedł w kierunku środka jaskini.

Pokręciłam głową i odwróciłam się do niego.

- Saho! Co ja ci mówiłam?! - ten skulił się jeszcze bardziej.

- Przepraszam - mruknął. - Ale to się już więcej nie zdarzy. Obiecuje.

Prychnęłam i znów spojrzałam na rodziców.

Byli odrobinę zaskoczeni i nie do końca wiedzieli co zrobić.

Powoli do nich podeszłam zatrzymując się kilka kroków przed nimi.

- Aura? - Zapytała niepewnie Eliza podchodząc bliżej. - Ty jesteś… smokiem?

- Tak, jestem - powiedziałam zniżając głowę.

Całą trójkę zdziwiła się słysząc mój głos.

- Chciałam wam to przekazać w delikatniejszy sposób.. Ale - mój wzrok powędrował do Saho, na co ten się skulił.

- Miłość do szybowników masz w genach, co? - zaśmiał się tata podchodząc.

- Tak - Wyszczerzyłam zęby.

Zdziwiony Marcel przejechał po mnie wzrokiem.

- Ale super, to znaczy potrafisz sama latać! - ucieszył się. Kiwnęłam głową ruszając delikatnie skrzydłami.

- Jesteś szybownikiem wichrowym, prawda? - Zapytała zaciekawiona Eliza. - Ikkinchi jest pierzastym… Jejku, ta powiewająca grzywa wygląda nieziemsko - zachwyciła się.

Okręciłam się wokół prezentując się w całości.

- To dlatego uciekłam. - Zmieniłam się w człowieka. Co również wywołało na ich twarzach zaskoczenie. - Pamiętacie te trzy dziewczyny, które były w domu przed moim odejściem?

- Te, które są też często w telewizji ze względu na wprowadzanie pokoju ze smokami? - Zapytał Sebastian. Usiedli obok mnie.

- Tak. One też są takie jak ja. Są Smokami. I to one wtedy po mnie przyleciały i przekonały do odlotu. Mieszkam z nimi. Tam jest teraz mój dom. - powiedziałam. - Wiecie… Takich jak my jest na świecie na prawdę niewiele i musimy się trzymać razem.

- Rozumiemy - powiedziała mama. - Wiesz, w życiu bym się nie spodziewała, ze możesz się zmieniać smoka. Że w ogóle istnieje taka możliwość. To się po prostu w głowie nie mieści. - uśmiechnęła się. - Myślę, że to jest wystarczające wytłumaczenie.

- Ale jak sobie radzicie ze szkołą? Macie jakiś opiekunów? - Zapytał ojciec.

- Nie do końca… Jedna z nas jest dorosła… Reszta… Biologiczni rodzice każdej z nas zginęli, więc… Ale radzimy sobie. Przynajmniej na razie.

- Wiesz, nie mamy nic przeciwko, żebyś tam mieszkała, ale jak coś, masz nas, jesteśmy wam w stanie pomóc jeśli będziecie mieli problemy - powiedziała kobieta.

- Dziękuję. - Czułam, że moje oczy robią się szkliste. Wstałam i przytuliłam ich mocno.

Wstaliśmy i spojrzałam na Marcela.

- I co, Marcel, zaprzyjaźniłeś się z jakimś smokiem? - Zapytałam chłopaka.

Ten rozejrzał się wokół. Po czym podbiegł do Sahqofusa, który dalej siedział przygarbiony i obserwował nas z daleka.

- Zostaniesz moim przyjacielem? - Zapytał wyciągając do niego rękę. Gad się zdziwił przekręcił łeb, chcąc wiedzieć, czy chłopak nie żartuje. Ale po chwili zniżył swoją głowę i dał się dotknąć ręce chłopca.

Ten podskoczył z radości i przytulił się do smoka.

Spojrzałam niepewnie na rodziców. - Saho obiecał, że teraz będzie ostrożny - powiedziałam. - Ręczę za niego.

Kiwnęli głowami, choć widziałam w ich wzroku, że trochę się martwią. Mimo wszystko myślę, że rubin miał dziś wystarczającą terapię szokową i drugim razem do tego nie dopuści. A oboje się zaprzyjaźnią. Tym bardziej, że są w zbliżonym wieku. Uśmiechnęłam się do siebie i spojrzałam za mnie, na niebo.

Moi rodzice i brat znaleźli sobie smoki, i akceptują mój wybór o mieszkaniu ze Smokami. A dodatkowo przekazanie im tego nie było takie straszne jak podejrzewałam. To spotkanie nie mogło się lepiej skończyć.

No i proszę, oto nowy next, niezbyt długi, na nowy blogu (ale się teraz ekscytuję, bo dawno mi tak nie śmigał edytor, od jakiegoś czasu tylko masakrycznie mulił :D). Cieszcie się nim i rozkoszujcie!


Perspektywa Anji[]

Z lekkim plecakiem - wypełnionym głównie jedzeniem i piciem i oczywiście pieniędzmi, wybiegłam najkrótszym tunelem i zaraz na zewnątrz, zmieniwszy postać, wzbiłam się w powietrze, kierując na zachód. Był już listopad, więc o godzinie dwudziestej słońce schowane było za horyzontem. No z tą różnicą, że właśnie miałam zamiar je gonić. Byłam pojedzona i wyspana jak chyba nigdy dotąd, więc bez obaw od razu przeteleportowałam się na drugą półkulę. Tutaj słońce jeszcze świeciło jasno. Heh, podróże w czasie już istnieją. Przynajmniej dla mnie.

Niedawno zaczęliśmy lekcje w nowo wybudowanej szkole, przystosowanej dla smoków. Jednakże w ten poniedziałek "rodzice" załatwili mi zwolnienie na jakieś trzy dni, więc nic nie stało na przeszkodzie, żeby wybrać się do Stanów na małą "misję". Od pokoju każde z nas latało "nawracać" większe miasta i robić małe wypady do niektórych państw. Akurat przypadła moja wycieczka. Kwestia jakiejś przemowy, zaprezentowania kilku trików ze smokami i rozłożenia ulotek z adresem smoczej strony, na której regularnie wstawiamy filmiki z poradami w oswajaniu i jeździe na smokach. No my, i ludzie, którzy już wcześniej się z gadami przyjaźnili. Są tam też ogólne opisy gatunków. Niezbyt szczegółowe, to mogłoby się okazać zbyt niebezpieczne.

Zatrzymałam się w małym Nowojorskim lesie. Po drodze zobaczyło mnie kilka osób, oczywiście zachwycając się zaszczytem zaobserwowania Nocnej Furii. Kiedy byłam bezpieczna, między drzewami, ponownie zmieniłam postać. Za sobą usłyszałam szelest liści.

- Kim jesteś? - z podejrzliwą miną zza drzew wyłonił się ciemnobrązowy dorosły samiec wija leśnego.

- Fahdon - uśmiechnęłam się do smoka. - Di fan los Aanjah. - smok cofnął się zaskoczony, słysząc, że człowiek odzywa się do niego w jego własnym języku.

- Jak granatowa Nocna Furia, która podpisała z ludźmi te świstki? - przekrzywił lekko głowę.

- Dokładnie. Przyleciałam dzisiaj tutaj, żeby zaprezentować tutejszym sposób na życie ze smokami. Pomożesz mi?

- Na czym to miało by polegać? - wij poruszył niespokojnie ogonem.

- Nic, co oznaczałoby twoją krzywdę. Jeśli się zgodzisz, po prostu zrobimy małe wystąpienie przed ludźmi, ja coś pogadam i odlecisz sobie bez przeszkód do domu.

- Zgoda. - gad podszedł do mnie i podrzucił mnie sobie na grzbiet. W momencie złapałam równowagę i stanęłam na nogi. - Jestem Gosvahiin, Urodzony w lesie.

- Miło mi cię poznać, Gosvahiinie. Spotkanie odbędzie się w Central Parku. Wiesz gdzie to jest?

- Ja bym nie wiedział? - zaśmiał się drzewowij i ruszył w odpowiednią stronę. - Znam cały stan. - obrócił głowę, by zobaczyć moją reakcję. - Nie osobiście! Od ptaków. Nie wylatywałem nigdy poza las. Choć nawet w nim nie jest bezpiecznie. - spochmurniał. W jego myślach znalazłam wspomnienie o łowcach smoków.

- Zajmiemy się nimi. - zapewniłam, jednak Gos popatrzył na mnie z wątpieniem.

Stojąc na grzbiecie rosłego gada z rozbawieniem obserwowałam z góry mijanych przez nas ludzi i ich miny. Wprawdzie całe Stany wiedziały doskonale o moim przybyciu. Postanowiłam jednak odwiedzić tylko jedno miasto, ze względu na i tak tłumnie przybywających turystów z obu Ameryk i kamery. Setki kamer. Do Ameryki południowej zaś wybrać się miała Sylwia w jakimś najbliższym czasie.

Na mój przyl… Przyjazd przygotowane już były specjalne sceny, balkony, platformy, zleciały się helikoptery, których huk było słychać już stąd. Ruch uliczny został wstrzymany wokół terenu parku.

Siedząc na jednej z wyżej położonych, VIPowskich platform obserwowałem kłębiące się przy głównej scenie tłumy. Wszyscy wpatrzeni byli w jeden punkt. Dziewczynę stojącą na smoku. Była to dokładnie ta sama, która walnęła jakże wzruszającą mowę w dniu przegranej przez Jandrę bitwy. Tym razem postanowiłem zobaczyć ją na żywo. W końcu przez telewizję nie da się czytać w myślach. A ona miała sporo takich, które mogłyby mnie zainteresować.

Cały ten cyrk trwał już dwie godziny, ale jeszcze nikt się nie znudził. Prychnąłem cicho, z rozbawieniem kręcąc głową. Zarobiłem tym samym oburzone spojrzenie jakiegoś starszego pana siedzącego obok mnie. Anja i jej przyjaciel-od-godziny, Gosvahiin, prezentowali teraz jakieś sztuczki z uspokajaniem smoków. Ciekawe, czy szłoby jej tak dobrze, gdyby pracowała z feniksem koszmarem.

Publika była zachwycona, kamery ujmowały ich z każdej możliwej strony.

- Damy teraz z Gosem mały popis akrobacji powietrznych. - oświadczyła radośnie piętnastolatka, wskakując sprawnie na smoka. Tym razem postanowiła latać na siedząco.

...Jedna pętla pionowa do tyłu, slalom miedzy platformami i na koniec ślizg ze zrzutem ulotek... - w myślach dziewczyny nie byłoby nic dziwnego, w końcu wszyscy ludzie powtarzają sobie w głowie listę rzeczy do zrobienia.

Nie byłoby nic dziwnego, gdyby zaraz potem nie odpowiedział jej, wciąż w myślach Gosvahiin.

...Ta jest, szefowo… Tylko nie zleć... - zażartował gad, a ja wstrzymałem oddech.

Czyli mieliśmy rację. Za tym całym cudownym pokojem stały pół-smoki. I jeden postanowił do mnie przylecieć… Teraz nie miałem już wątpliwości, że zbieżność imion tamtej przerośniętej Furii i gimnazjalistki, która samymi superlatywami mówiła o gadach nie byłą przypadkowa. A jeśli oprócz tamtej białej, na akcie pokoju podpisała się również Anja...

Moje rozważania przerwała karteczka, która, popchnięta podmuchem przelatującego smoka, uderzyła mnie w twarz. Z cichym mruknięciem, żeby nie wzbudzać zbyt dużych podejrzeń, ściągnąłem ją szybkim ruchem. Poradnik pierwszego kontaktu ze smokiem - nic ciekawego. Pierwszy kontakt zawsze powinien być ostatnim. A z drugiej strony zdjęcia głównych gatunków. No, popiszcie się czymś, poza faktem, że macie po swojej stronie Alfę pół-smoka… Pomyślałem, odginając kawałek kartki. Tam znajdował się adres strony internetowej, opisanej jako “wszystko, co o smokach powinien wiedzieć każdy człowiek”. Hm, nawet kanał na YT założyły, gdzie, jak głosiła ulotka, wszyscy mogli zamieszczać swoje filmiki z pierwszym oswojonym smokiem i że będą się tam regularnie pojawiały różne porady i tutoriale.

Teraz, kiedy już pokaz z udziałem smoka się zakończył (gad rozłożył usłużnie skrzydło, żeby Anja mogła wejść na jego grzbiet ...Jak gdyby było jej to potrzebne...), okrzyki przerażenia i zachwytu ucichły i tylko buczenie kamer i łomot skrzydeł helikopterów zagłuszał ciszę. No i jeszcze entuzjastyczna paplanina mojej konkurencji.

Zamiast słuchać gadania pół-smoczycy, postanowiłem ostrożnie zbadać jej myśli. Niestety tak samo jak moje, były doskonale chronione licznymi murami. Ale ona nie znała paru bardzo ciekawych trików, jak na przykład “ściąganie odcisków myśli”, jak to określił mój były nauczyciel. Polega to na wejściu do czyjegoś umysłu będąc niezauważonym i odczytywanie bardzo zamazanych lub dobrze ukrytych wspomnień. Nie działa to tak samo, jak zwyczajne czytanie. Można bardziej odczuć myśli, niż faktycznie je usłyszeć lub zobaczyć.

Dlatego też dotarły do mnie jedynie cienie, widma wspomnień, o lataniu na własnych skrzydłach, walkach z ludźmi i smokami i… o innych jej- nam podobnych… Nie byłem w stanie rozpoznać gatunków, ani imion, ale namacalny był wręcz ślad świadomości o istnieniu naszych pobratymców. I interakcje z nimi. W małej niepozornej Polsce gromadziło się około pięciu-sześciu, jak to nazwała, “Smoków” z dużego S. Ha. Dobre sobie.

... Mamo… Anja jest Alfą, ale ma mocne wsparcie... - odezwałem się do matki mentalną drogą mając pewność, że rzeczona pół-smoczyca nie wykryje naszej rozmowy. Nie byłoby dobrze, gdyby wiedziała, że po przeciwnej stronie stoi ktoś silniejszy. - ...Będziemy musieli zostawić Europę w spokoju, przynajmniej na jakiś czas...

...Dzwonię wycofać wszystkich łowców... - usłyszałem odpowiedź i zamknąłem, choć nie zerwałem łącza, dla bezpieczeństwa. Nigdy nie wiadomo, kiedy jakaś mała Alfa postanowi założyć ci podsłuch.

Mam nadzieję, że usatysfakcjonowani. Nie zapomnijcie zostawić po sobie ślad w ankiecie poniżej, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście :) Na dole linki do one-partów, zachęcam oczywiście do komentowania, nawet nie wiecie, jakie my mamy banany na twarzy, jak widzimy komentarze :D No i liczę, że wam się podobało.

Heh, jak widać, mamy ostatnio problemy jednak z regularnością xD Tym razem to było opowiadanie na angielski... Raj, brak limitu słów, tylko prośba o zmieszczenie się na kartce A4... Nom, dałam małą czcionkę, tylko 12, zmniejszyłam marginesy, zajęło stronę i dwa akapity. Hah. Ponad 700 słów przy streszczaniu się, gdzie norma pisania u mnie to limit 140-190. Raz musiałam pół opowiadania skreślić, kiedy mi wyszło grubo ponad 300 -_- No, neh hah, skończmy temat opowiadań po angielsku, wróćmy do CCP, to w nim siedzimy. W ogóle, w sumie ten nasz postęp, pierwsze rozdziały leżą, kwiczą i błagają o dobicie, a te najnowsze są takie... No, ja tam je uwielbiam. W sumie, może poproszę resztę, żeby po prostu mnie przycisnęli z wstawieniem tego nexta punktualnie następnym razem, I suppose, że wszyscy będą szczęśliwi.

Nie przedłużając, moja formułka (a w sumie z czasem ją polubiłam, to jest po prostu przed każdym nextem, który wstawiam, fajnie w sumie :D) - cieszcie się i rozkoszujcie nextem!


Rozdział 30[]

Perspektywa Aury[]

Zwinęłam z stolika aparat i schowałam go do torby. Niezbędny przedmiot potrzebny niezależnie od miejsca? Jest. Prowiant? Gdzie ja to położyłam. Rozejrzałam się po pokoju próbując wyłapać srebrne zawiniątko. Jest! Podskoczyłam do łóżka, na którym leżały zapakowane kanapki i zabrałam je. Jedzenie mam, z głodu nie umrę, co ja jeszcze miałam spakować? Rozejrzałam się po pokoju próbując wyłapać wzrokiem coś, czego mogłam zapomnieć. Spojrzałam z powrotem na torbę, po czym mój wzrok przesunął się na przedmiot leżący obok niej. Szkicownik! Jejku, zapomniałabym zupełnie. Gruby zeszyt wraz z piórnikiem wylądował w kuferku. To co jeszcze... Butelka z wodą!

Próbowałam namierzyć jej miejsce położenia przeszukując wszelkie zakamarki, ale ta jakby wyparowała. Westchnęłam przygarbiwszy się lekko. Więc trzeba się wybrać do kuchni. Mam nadzieję, że nikogo tam nie ma.

No cóż, nadzieja umiera ostatnia, co nie?

Przeszłam przez wodospad i od razu poczułam zapach pomidorów. Ktoś coś pichcił. Ach, zapewne obiad.

Przebiegłam przez salon wyłączając przy okazji telewizor, ciekawe kto tym razem go nie zgasił.

Znalazłam się w kuchni, gdzie przywitał mnie jeszcze intensywniejszy zapach pomidorów i sylwetka Albina krzątająca się przy piecu.

- Cześć – przywitałam się podchodząc do kuchenki. - A co ty tutaj gotujesz? - Zapytałam jednocześnie chwytając przykrywkę. Natychmiast ją puściłam sycząc z bólu i dmuchając na rękę. Jak to parzy!

- Uważaj, gorące – oznajmił Albin błyskotliwie. Nie zauważyłam. - Zupę pomidorową.

Ach, to wyjaśnia zapach pomidorów.

- Extra, pewnie będzie świetna, sądząc po zapachu - uśmiechnęłam się. - Skosztowałabym, ale wolę jak danie jest nieco chłodniejsze - powiedziałam odwracając się i sięgając po butelkę wody.

- No tak, szybownik – powiedział Albin kiwając głową. - Nie tkniesz niczego co ciepłe?

- Zwłaszcza gorące. Ciepłe od czasu do czasu. Zimne jest najlepsze, zwłaszcza lody! - Uśmiechnęłam się opierając się o blat.

- Jak chcesz mogę ci odlać trochę zupy i wsadzić do lodówki – Chłopak mrugnął do mnie z uśmiechem.

- Aż taka wymagająca nie jestem – zaśmiałam się. - Poza tym, nie będzie mnie dzisiaj na obiedzie, ale dzięki za chęci.

- Nie, a gdzie się wybierasz? - Zapytał odwracając się na chwilę i mieszając w zupie. Do chwycenia pokrywki użył szmatki.

- Sama nie wiem – spojrzałam na swoje buty. Albin odwrócił się do mnie. - Potrzebuję trochę spokoju. Chcę w końcu w większym stopniu opanować to – wyciągnęłam rękę i skupiłam się na tym specyficznym odczuciu, wymuszając by nad nią pojawiło się światełko. Po chwili moją rękę oblał delikatny blask pochodzący z małej perełki czystego światła powstałej nad nią. Po kilku sekundach blask znikł a ja jeszcze wpatrywałam się w miejsce w którym przed chwilą był.

- Rozumiem. Obecność tylu osób w jednym miejscu potrafi wykończyć, co?

- Zdecydowanie – zaśmiałam się – No, w każdym razie, na pewno nie pomaga w skupieniu. - dodałam odsuwając się od blatu. - Powiedz reszcie, że wrócę w niedzielę wieczorem.

- Jasne, powodzenia ci życzę – powiedział ten a ja już byłam w drodze do mojego pokoju.

Wpakowałam wodę do torby i jeszcze raz upewniła się, że mam wszystko. Przerzuciłam torbę przez ramię. Przeszłam przez drzwi zamykając je za sobą, po czym skierowałam się w stronę wyjścia z jaskiń.

Podczas lotu kierowałam się umysłem. Nie chciałam, żeby w pobliżu miejsca w którym się zatrzymam byli jacykolwiek ludzie. Zależało mi na odosobnieniu.

Po jakiejś godzinie czy dwóch udało mi się znaleźć odpowiednie miejsca. Żadnych ludzkich umysłów w promieniu kilku kilometrów. Wylądowałam i rozejrzałam się wokół. Znajdowałam się w jakiś górach, było tutaj stosunkowo małe jeziorko, tuż obok niego piętrzyła się góra, a z drugiej strony ciągnął się las. Idealnie.

Napiłam się wody z jeziora i obeszłam je, by znaleźć miejsca w którym mogłabym się zatrzymać. Zauważyłam lekkie zagłębienie w skale, idealne dla człowieka. Uśmiechnęłam się i przemieniłam.

Ściągnęłam torbę i położyłam ją w rogu zagłębienia. Wyciągnęłam aparat i pobiegłam robić zdjęcia otaczającej przyrodzie.

Dopiero niedawno zauważyłam, że zawsze, niezależnie od pory dnia mam idealne światło do zdjęć. Wcześniej nie zwracałam na to uwagi, ale to może była pierwsza oznaka tej umiejętności? Fotokineza…

Usiadłam na brzegu jeziora.

Zobaczyłam ważkę przelatującą obok. Uśmiechnęłam się i przygotowałam aparat by wykonać zdjęcie.

Kręciłam się po lesie z parę godzin. Udało mi się zrobić piękne ujęcia przy zachodzącym słońcu. Teraz zmierzałam w nastającym mroku w stronę miejsca w którym się zatrzymałam.

Usiadłam w zagłębieniu spoglądając w niebo. Pogoda była bardzo ładna, ani jednej chmurki. Na niebie widniało mnóstwo gwiazd.

Frustrował mnie fakt, że podczas tamtej bitwy bez problemu wytworzyłam tak potężne światło. Choć może faktycznie było to spowodowane adrenaliną i naprawdę silną potrzebą pojawienia się go. Ostatnie próby nie przynosiły zadowalających efektów, co było na prawdę załamujące, ponieważ bardzo chciałam nad tym zapanować.

Westchnęłam spoglądając na taflę jeziora. Zadręczanie się takimi myślami mi na pewno nie pomoże.

Spuściłam głowę spoglądając na swoje ręce. Chyba nadeszła pora by odrobinę poćwiczyć z moją nową umiejętnością. Wyciągnęłam dłonie przed siebie i skupiłam się. Po pewnej chwili w tym miejscu pojawił się świetlisty punkcik, który powoli się powiększał. Rzucał delikatny blask na otoczenie. Wypuściłam wstrzymywane powietrze i uśmiechnęłam się lekko.

Zwiększyłam intensywność światła. Zauważyłam też ostatnio, że te światło, które tworzę nie razi mnie tak bardzo, jak innych. Choć oczywiście mogłam też sprawić, że nie raziło by mnie w ogóle, jednak to wymagałoby dodatkowego wysiłku.

Nagle z skupienia wyrwał mnie głośny szmer. Blask zgasł a ja próbowałam wypatrzyć źródło dźwięku w ciemności. Przeszukałam okolicę umysłem i zamarłam.

Pięć piorunoskrzydłych, które zbliżały się tutaj od strony lasu. Być może przyciągnęło ich światło. Zamarłam chwytając torbę, podniosłam ją ostrożnie i schowałam do niej aparat. Przewiesiłam ją przez ramię.

Piorunoskrzydłe są strasznie terytorialne. Nie będą zadowolone z mojej obecności. Rozejrzałam się czy wszystko wzięłam po czym wyszłam natychmiast na zewnątrz, lecz zatrzymałam się w pół kroku. Całkiem niezadowolony gad stał przede mną, znacznie mnie przewyższając. Tuż obok stała jego partnerka, za nimi ich młode.

Przełknęłam ślinę. Zaraz będzie po mnie.

Samica wydała z siebie warkot, a pirunoskrzydły prychnął, po czym zobaczyłam, jak się na mnie rzuca. Moja reakcja była natychmiastowa. Błyskawicznie stworzyłam przed sobą oślepiające światło co mocno zdezorientowało smoka, umknęłam przed jego zębami, uskoczyłam w bok, jak najdalej od parki z młodymi, w biegu zmieniłam postać na smoczą i wzbiłam się w powietrze. Smoki próbowały zrozumieć co się dzieje, jeszcze przez chwilę nic nie widziały, jednak czuły i słyszały. Choć dźwięk uderzenia skrzydeł musiał je mocno zdezorientować. Na szczęście nie ruszyły za mną, a ja dla pewności przyspieszyłam maksymalnie.

Gdy byłam już dość daleko odetchnęłam z ulgą. No i dopadła mnie ogromna gorycz. To już kolejny raz, gdy dopadają mnie piorunoskrzydłe. Za niedługo stracę rachubę. Co ja im takiego zrobiłam, że zawsze na siebie wpadamy?

Nagle coś przecięło mi drogę tuż przede mną. Zatrzymałam się i zawisłam w powietrzu. Poczułam zapach piorunoskrzydłego. Kolejny?! Tyle, że ten wydawał się znajomy.

Smok zakręcił i podleciał do mnie.

Och, Sora i Yue.

Jeszcze tylko ich mi brakowało. Naprawdę nie miałam teraz ochoty na rozmowę. I to z piorunoskrzydłym i jego jeźdźczynią.

- Cześć Aura - Odezwała się Yue. Na pewno jej tonu nie nazwałabym przyjaznym.

Sora za to w ogóle się nie odezwała.

- Cześć. - mruknęłam wpatrując się w nią. Nie zamierzałam zaczynać tej romowy.

- A gdzie reszta? Czyżbyś zmądrzała i odeszła od tej…? -

- A wyobraź sobie, że nie.

- Naprawdę nie mam pojęcia jak możesz spędzać z nią czas. Straszna hipokrytka, tutaj mówi o pokoju i okropności mordowania smoków, a sama je zabija.

- Anja wtedy nie chciała tego zrobić. Nie chciała go zabić. Jak możesz sądzić, że byłaby do tego zdolna?

- Chciała, nie chciała? Skąd mamy to wiedzieć? Może to kolejna próba wmówienia nam czegoś? Jest przecież Alfą, może wszystko, czyż nie? Liczy się to, co zrobiła, chciała, czy nie, Jae nie żyje.

Wpatrywałam się w nią, w jej wściekły wyraz twarzy. Wyczuwałam emocje Sory. Pałała od niej okropna agresja.

- Ta nienawiść was zniszczy - powiedziałam wpatrując się w nie jeszcze chwilę, po czym złożyłam skrzydła nurkując w dół i wyrównując lot nad ziemią.

Wylądowałam przed wejściem. Spotkanie z Yue tylko pogorszyło mój humor. Sięgnęłam do torby i próbowałam znaleźć wrzucone tam dawno temu klucze. Wokół była ciemno, nawet chmury zdążyły przykryć gwiazdy.

W końcu natrafiłam ręką na klucze. Wyciągnęłam je i niemal warknęłam z frustracji gdy nie potrafiłam znaleźć odpowiedniego. Pstryknęłam palcami i obok pojawił się mały, świetlisty punkcik. Coś ewidentnie zmieniło się od momentu trafienia na piorunoskrzydłe. Znalazłam klucz i przekręciłam go w zamku.

I już od progu przywitały mnie głośne wrzaski przekrzykiwajacych się przyjaciół.

- Jasne, kupuj kolejny dworzec, ja nie mam nic innego do roboty tylko płacić ci dwusetkę co trzeci rzut kostką!

- Może kostka jest po mojej stronie, nic nie poradzisz!

- Jaką mamy gwarancję, że nie zahipnotyzowałaś Sylwii, żeby ustawiała kostkę telekinetycznie?

- Właśnie! - krzyknęła Alyss. - Sylwia może sobie nią manipulować jak chce, a my o niczym nie wiemy!

- A ta oszustka znowu stawia dom na najdroższym polu, no ja się tak nie bawię! Ruth, kolejna ulica pójdzie w zastaw...

- Nie umiesz gospodarować pieniędzmi frajerze, nie moja wina!

- Wiizaan! Hieno, ty ode mnie chcesz aż szesnaście za niezabudowany?

- Ha, módl się, żeby tam nie stanąć jak postawię domy!

- Ona na pewno wzięła o jedną stówę za dużo z banku!

- Jestem bankiem, przerośnięta jaszczurko na sterydach, po cholerę mam oszukiwać?

- Jesteś bankiem i właśnie dlatego nie powinniśmy ci ufać!

- Kopa w dupę chcesz?!

- Skąd ona wytrzasnęła tyle pieniędzy? Dopiero co nic nie miała!

- Wzięła sobie idiotka za tą ulicę!

Weszłam do salonu, a mój wzrok zatrzymał się na pięciu Smokach wygrażajacych sobie nad planszą do Monopoly.

W tym momencie wybuchnęłabym śmiechem, ale po dzisiejszych doświadczeniach tylko jeszcze bardziej mnie to zirytowało.

Nagle Albin zwrócił na mnie uwagę.

- O, Aura, wróciłaś, mówiłaś, że będziesz jutro wieczorem.

- Jak tam trening? - Zapytała Sylwia rzucając kostką.

Zrezygnowałam z udzielenia wypowiedzi, tylko obróciłam się na pięcie i ruszyłam do swojego pokoju, pstrykając przy okazji palcami i zabierając światło z żarówek. Przeszłam przez wodospad. Chwyciłam za klamkę i weszłam do środka.

- Pewnie spotkała jakiegoś piorunoskrzydłego - Usłyszałam jeszcze wypowiedź Anji.

Trzasnęłam drzwiami. Rzuciłam się na łóżko. To chyba nie był dobry pomysł, żeby wyruszać dzisiaj na tą wyprawę.

Ale przynajmniej zrobiłam jakieś postępy z tą fotokinezą. Obróciłam się i usiadłam opierając się o ramę łóżka. W pokoju było ciemno, wyciągnęłam dłoń przed siebie i sprawiłam, że pojawiła się nad nią kuleczka światła. Powiększyłam ją i przesunęłam do góry, by zawisła nade mną. Przyszło mi to dużo łatwiej niż wcześniej.

Dobiegły mnie jakieś krzyki z salonu, zwłaszcza zdenerwowanie Alyss. I chyba Sylwii.

Przypomniało mi się spotkanie z Yue i Sorą. I tamte pięć piorunoskrzydłych. Zacisnęłam zęby. Że też kilka smoków potrafi tak zepsuć humor. Podwinęłam nogi i objęłam je ramionami, opierając głowę o kolana.

Usłyszałam delikatne pukanie, po czym drzwi się otwarły.

- Aura, wszystko w porządku? - Zapytała Ada, tuż za nią weszła Anja.

Westchnęłam cicho.

- Tak… Przepraszam, za… To… Nic… - Próbowałam wymyślić jakieś mądre usprawiedliwienie, jednak nic nie przychodziło mi do głowy.

- Aura nie odpowiadająca na pytanie, gasząca nagle światło i trzaskająca drzwiami? Moja droga, nie wmówisz nam, że nic się nie stało. - Powiedziała Anja siadając na łóżku. Ada usiadła z drugiej strony.

- Dajesz, im szybciej nam powiesz, tym większa szansa, że szybciej damy ci spokój. - Zachęciła Ada.

Westchnęłam.

- Podczas ćwiczeń znalazła mnie rodzinka piorunoskrzydłych. Może gdyby nie mój refleks i nagły przypływ umiejętności w korzystaniu z światła to bym sobie tutaj nie siedziała.

Na twarzach dziewczyn pojawiło się zrozumienie.

- A do tego musiałam trafić na Yue i Sorę w drodze powrotnej.

- Sucze. - warknęła pod nosem Niebieska Smoczyca. - Tak tylko mówię, nie na serio. - dodała szybko.

Uśmiechnęłam się lekko.

Nagle do pokoju zajrzał Albin.

- Przyniosłem lody - Pokazał pudełko przed sobą.

Za nim wychyliła się Sylwia.

- Może obejrzymy jakiś film? Co powiecie na Marvela? Alyss już podłącza laptopa.

Momentalnie moje przygnębienie zniknęło, na twarz pojawił się łagodny uśmiech, a w sercu pojawiło się delikatne ciepło. Oni wiedzą jak poprawić mi humor.

- Może wyjątkowo się zgodzę.


Mam nadzieję, że się podobało... I w ogóle, tacy wszyscy pocieszający Aurę, takie awww =3 Heh xD Nom, to tam <moja nudna formułka>, as I said, I hope, że usatysfakcjonowani itd. Serio mam nadzieję, że uda mi się wstawić w przyszłym tygodniu punktualnie... Heheh, which means: mam nadzieję, że będzie mi się chciało otworzyć edytor w weekend, trzymajcie kciuki :D

Cud się stał, oto jednak nie jestem aż takim leniem, jak myślałam, a tak ściślej rzecz ujmując to przypomniano mi o wstawieniu nexta, a ja nie miałam napadu lenistwa, więc się nie spóźnia, może uda się to utrzymać dłużej :P

Jak tak patrzę na te rozdziały, co je ostatnio czytaliście... Tak mi się przypominają Wasze liczne komentarze dawniej, jakie to wkurzające, że nie odnosimy żadnych porażek ani nic. Well, chyba na to teraz nie możecie aż tak narzekać, look, nasze skille pisarskie poszły w górę, od razu bohaterowie bardziej... Realistyczni.

Nie wierzę, że już 60 czytelników mamy! Znaczy, okej, wierzę, w końcu tyle mi pokazuje licznik, ale wiecie, zanim wstawiliśmy anietę, to w sumie myśleliśmy, że mamy... Jakichś... Trzech?

Okej, dzisiaj się w sumie rozpisałam, pora na tradycyjną fomułkę: cieszcie się i rozkoszujcie nextem!

Perspektywa Ady[]

Czas do ferii zimowych minął zaskakująco szybko. Wbrew temu, co sądziłyśmy na początku, nikt się jeszcze nie wysypał z przyjaźni ze smokami. Może dlatego, że różne rzeczy na DK były oceniane.

Misza sobie coraz lepiej radziła w byciu alfą, a Hyacinthino pomagał jej we wszystkim w czym się dało.

Aura ćwiczyła często kontrolę nad światłem. Anja już nawet stwierdziła, że jak tak dalej będzie jej szło, to nigdy już nie wyda ani złotówki na żarówkę.

Sama Anja też ćwiczyła kontrolę nad żywiołami. Dała nam krótki popis tego, do czego doszła - tworzyła jakiś kształt, na przykład zielnika z ziemi i ten “biegł”, choć wydawało się jakby brodził w tej ziemi, bo łapy ani razu nie odrywały się, zawsze były przytrzymywane przez ziemię spod smoka. Ponadto dalej ćwiczyła te same ślizgawki, a także szybkie unieruchamianie kogoś “macką” ziemi wyrastającą z podłoża. Każdy żywioł dawał, rzecz jasna, mnóstwo możliwości i starała się dojść do ich jak największej ilości.

Sylwia zadbała o to, żeby zimą nie czekało nas błoto, tylko zupełnie biały śnieg. Pod ścianą naszego domu stała teraz śniegowa Nocna Furia. Moja kuzynka podwyższyła też temperaturę w ciągu dnia, przez co ta lekko się stopiła, a następnie mocno obniżyła w nocy, dzięki czemu cała zamarzła.

Z Alyss i Albinem bardziej się zaprzyjaźniliśmy. Ostatecznie wśród “swoich” nieco ucichło marudzenie górskiej rubinu. Dostała swój pokój w jaskiniowej części, tak samo Albin.

Przynajmniej ktoś kontrolował swoje moce lub skutecznie to trenował. Od czasu bitwy ani razu na szczęście nie wpadłam w Krwawą Furię. To z jednej strony było naprawdę dobrą wiadomością - póki co nikogo więcej nie zabiłam. A z drugiej ani trochę nie przybliżało mnie do panowania nad nią. Ale nie byłam pewna czy i jak chcę to niby trenować. Nawet nie wiem kiedy i gdzie. Wpadnięcie w Krwawą Furię wiązałoby się z bardzo dużym ryzykiem - nawet na pustkowiu mogłabym w pewnym momencie po prostu zacząć szukać kogoś do zabicia. I pewnie w końcu bym znalazła.

No i nikt normalny nie chciałby mi pomóc w takim treningu.

Mimo to w miarę mijających tygodni nieco się uspokajałam. Co nie zmieniało faktu, że do Krwawej Furii bardzo często wracałam myślami.

Pierwszy dzień ferii. Właśnie wstałam i robiłam sobie śniadanie, kiedy usłyszałam nadchodzącą Anję.

- Co tam robisz? - zajrzała mi przez ramię. - O, omlet. Zrób też mi - stwierdziła i usiadła na kanapie. Wbiłam do miski dodatkowe kilka jajek.

- Jakieś plany mamy na pierwszy dzień wolnego? - spytałam ostrożnie. Nigdy nie było wiadomo co przyjdzie do głowy Anji.

- No raczej większość z nas nie ma. Ale… - zawahała się, a ja w tym czasie wlałam roztrzepane jajka na patelnię. - Ja mam plany. Dotyczą one mnie i… Ciebie.

Miło, że właśnie odstawiłam miskę, bo bym ją chyba upuściła.

- Jakie konkretnie plany? - spytałam.

Ale czułam, że znam odpowiedź.

- Trening Krwawej Furii.

Zacisnęłam tylko zęby i zabrałam się za krojenie warzyw i sera do omletu.

- To nie jest dobry pomysł.

- To jest bardzo dobry pomysł. Musimy znaleźć jakieś pustkowie z dobrymi warunkami do treningu, dobrze wiemy, że najlepsza jest ukochana przez ciebie Wyżyna Tybetańska, a lot tam zajmuje siedem godzin. Minęło sporo czasu od ustanowienia pokoju - zauważyłam, że dyplomatycznie nie odezwała się słowem o bitwie - a ferie to idealny moment, żebyśmy wreszcie to zrobiły. Im szybciej tym lepiej. Nie mówię, żebyśmy od razu robiły tego nie wiadomo ile. To pierwszy trening, więc tylko jeden.

Zamknęłam oczy. Może to nie jest zbyt rozsądne, pomyślałam, a chwilę potem moje przypuszczenia się potwierdziły. Rozcięłam sobie palec krojąc pomidora. Skupiłam się mentalnie na ranie, ale nie dotykałam jej. Chciałam się nauczyć leczyć jak najwięcej bez dotykania.

- Pomyśl sama. Lepszej pory nie będzie. Polecimy tylko my, znajdziemy jakiś niezamieszkany obszar i poćwiczymy. Wrócimy za dwa lub trzy dni. Zobaczymy jak się będziesz czuła. Nie musimy czekać, żeby powiedzieć reszcie, wiedzą już. - Czyli pewnie powiedziała wszystkim oprócz mnie. - Dokładnie.

Jednym ruchem noża przerzuciłam wszystkie warzywa i ser na patelnię.

- Może… - odparłam bez przekonania.

- Wiem, że nie jesteś zbyt entuzjastycznie nastawiona do tego pomysłu - powiedziała spokojnie Vokunzii. - Ale to wyjdzie nam na dobre. Zaufaj mi - odwróciłam się do niej i nasze oczy się spotkały. Widziałam, że jest zdecydowana i pewna swego. Pewnie jeśli z nią nie polecę, zmusi mnie hipnozą.

- No nie wiem - Anja przekręciła głowę. - Ty też chyba musisz chcieć choć trochę tego treningu.

- Z jednej strony chcę, a z drugiej się boję - westchnęłam i gładkim ruchem patelni obróciłam omlet. - Co jeśli przez mój ogarnięty wściekłością umysł przebiją się jakieś trzeźwe myśli, co jeśli wpadnę jakoś na pomysł jak cię zabić, co jeśli…

- Nie zamierzam cię nawet dopuścić do siebie na tyle blisko, żebyś mnie zabiła - Smoczyca się uśmiechnęła.

- A co zamierzasz? - wręczyłam jej talerz ze śniadaniem.

- Powiem ci po drodze. Zjedzmy to póki co - powiedziała, po czym zabrała się do jedzenia.

Lot minął raczej w ciszy. Anja nas nie teleportowała, bo chciała oszczędzać siły na trening. I tak miałyśmy najpierw wylądować. Vokunzii chciała dość ogólnie powiedzieć co zamierza zrobić, odsapniemy chwilę i zaczniemy.

- Przede wszystkim chciałabym się wreszcie dowiedzieć wszystkiego co czułaś podczas Krwawej Furii - zaczęła Alfa.

- Wściekłość - mruknęłam.

- Serio? Co ty nie powiesz, nie zauważyłam. Prześlij mi po prostu wszystko co stamtąd pamiętasz. Poproszę o twoje wspomnienia, nie te, które uzyskałaś od innych - przelałam jej mentalnie odpowiednie zdarzenia.

Zamilkła na chwilę. Nie przeszkadzałam jej. Wiedziałam, że po prostu chce wiedzieć co czułam. Może się dowie czegoś, co się przyda w trakcie treningu.

- Bolała cię głowa? - upewniła się Anja.

Dziwne, myślałam, że im mówiłam. Ale chyba jednak nie, a oni taktownie unikali tego tematu.

- Piekielnie bolała. Rozsadzało mi łeb - sprostowałam. - Ból znikał kiedy… Kiedy, no wiesz. Zabijałam.

- Może Apap ci damy jak tylko wpadniesz w furię… - zastanowiła się Anja. - Żartuję! - powiedziała szybko, widząc moją minę. - To po prostu przydatna wiedza.

- Zdradzisz wreszcie swój plan?

- Przede wszystkim, nie miej mi za złe tego, co zrobię, żeby doprowadzić cię do Krwawej Furii… - zaczęła ostrożnie, jakby z wahaniem. ...Tylko nie to… - Potem będę tworzyć z ziemi i wody różne kształty. Na przykład smoków, których choćby nie wiem co, nie wolno ci niszczyć. Oraz ludzi. Ale tu będziesz musiała się skupić. Będą zwykli cywile i łowcy. Niszczyć możesz jedynie łowców. - Okay… A co jeżeli zrobię coś źle? - spytałam, na wszelki wypadek. - Albo jeżeli zaatakuję ciebie?

- To wtedy ja poćwiczę elektrokinezę.

- A jeżeli, choć w to nie wierzę, uda mi się nie “zabić” smoka lub cywila, to co wtedy? Wiesz przecież, że nie zrozumiem tego, co powiesz…

- Wtedy będę na ciebie dmuchać zimnym powietrzem dotąd, aż choć trochę się uspokoisz. Albo poleję cię lodowatą wodą.

- Ale to mnie tylko jeszcze bardziej wkurzy.

- Zaufaj mi. Poradzimy sobie. Tylko zapamiętaj: możesz atakować jedynie łowców. - zaznaczyła na koniec.

- Rozumiem… - zawahałam się. - Wciąż nie jestem pewna czy to najlepszy pomysł.

- Ja jestem pewna. To wystarczy - posłała mi krzepiący uśmiech i wstała. - Zaczynamy?

- Zaczynamy - przytaknęłam i również wstałam. Usunęłam wszystkie mury z umysłu, żeby ułatwić Anji robotę.

A zaraz potem tego pożałowałam.

Wszystko widziałam od nowa. Jak w zwolnionym tempie. Rozkaz Jandry, oddana salwa. Pociski trafiające moich rodziców i te odbijające się od tarczy chroniącej Kwiatka i Miszę.

I samą Jandrę rzecz jasna. Uśmiechającą się pogardliwie, jak to ona i patrzącą z satysfakcją na usłane smoczymi ciałami pole bitwy.

- Przestań... - poprosiłam Anję i spojrzałam jej w oczy z niemym błaganiem. W jej widziałam, że niezbyt dobrze się czuła robiąc to, ale była też zdecydowana. Nie zamierzała zrezygnować.

Teraz widziałam to z innej perspektywy. Jakby oczami Miszy. Najpierw Kwiatek przygniótł ją do ziemi, potem słyszałam w głowie strzały i ryki smoków. A potem z bliska widziałam ciała Luny i Svarta.

- Proszę…! - zasłoniłam uszy i zamknęłam oczy, chociaż wiedziałam, że to nic nie da. W końcu Vokunzii odtwarzała wszystkie wydarzenia w moim umyśle.

Znowu Jandra. Wydająca rozkaz, jej mina w trakcie oddawanej salwy. Poczułam jak zaczyna we mnie narastać złość. I znowu pojawiły się te same wnioski co wtedy.

To była jej wina. Jej i Łowców. Gdyby nie omamili mieszkańców miasta, gdyby w ogóle nie polowali na smoki, gdyby nie oddali tej głupiej salwy!

Salwy, która wszystko zniszczyła.

Warknęłam zła pod nosem jeszcze mocniej zaciskając oczy. Odruchowo potarłam głową o ziemię i całą siłą woli powstrzymywałam się, żeby nie odlecieć już w tym momencie.

Ale przyszło jeszcze gorsze. Zobaczyłam moje stado. Anję, Sylwię, Aurę, Albina i Alyss. Patrzyli się na mnie z wyrzutem i pogardą. “To twoja wina! Zabiłaś Torika i setki smoków!” Krzyczeli, jedno przez drugie. “Ty powinnaś zginąć zamiast naszych rodziców.” To powiedziała Misza, marszcząc pysk. “Co ci w ogóle strzeliło do głowy, żeby zmieniać się w smoka przy ludziach?!” Niebieska Smoczyca pchnęła mnie do tyłu podmuchem powietrza. To było dziwne, bo nie przypominałam sobie tego… Przecież moja siostra cioteczna sama powiedziała że wszyscy mi wybaczyli i… “Chciałabyś, żebyśmy ci wybaczyli.” Stwierdziła gorzko Sylwia i nagle wszyscy zaczęli odlatywać. Została jeszcze Alfa. “Nie należysz już do naszego stada. Wynoś się z mojego domu i nie wracaj!” Po czym zniknęła.

Czułam łzy napływające mi do oczu i wypełniające mnie rozpacz, i niewyobrażalny ból. Miałam wrażenie, że zaraz rozpadnę się na kawałki. Czemu tak mówili? Przecież Anja mówiła wcześniej, że mi wybaczyli… Wszyscy też starali się mnie wspierać, nie chcieli, żebym czuła się odrzucona… Przez te kilka miesięcy to robili… Ale to, co teraz widziałam oczami umysłu wydawało się takie realistyczne… Co jeśli od początku miałam rację? Nienawidzą mnie, gardzą mną, nie chcą już mnie wśród nich… Nie dziwię im się. Ale też oszukali mnie. Grali na moich uczuciach, udawali zrozumienie, współczucie i wsparcie, tylko po to, żebym teraz mogła wiedzieć co naprawdę mówili i co naprawdę o mnie myśleli.

Cały smutek i żal zmieniał się we wściekłość. Czułam, że za chwilę nie wytrzymam i trochę się bałam tego momentu.

Ale potem znowu usłyszałam w głowie strzały. Ostatni ryk moich rodziców. Zobaczyłam znowu pełne nienawiści, wyrzutu i pogardy twarze reszty Smoków...

Teraz już nie było ważne, że wcześniej się bałam.

Poczułam, jak wściekłość we mnie eksploduje.

Perspektywa Anji[]

I jest, krwistoczerwone światło tryskające z oczu, paszczy i łusek mojej siostry ciotecznej. W momencie zostałam wyparta z jej umysłu. Czułam jedynie fale wściekłości, jakie emanowała, kiedy z jej gardła zaczął wydobywać się coraz głośniej przeraźliwy warkot.

Jej błędny wzrok napotkał mnie, więc czym prędzej przeteleportowałam się jakiś kawałek za nią. Ten trening nie był tylko dla niej wyzwaniem. Sama musiałam teraz na zawołanie stworzyć jakiś kształt, żeby tylko zająć czymś jej uwagę.

Na początek rozpaliłam przed nią mały płomień, który w sekundę zwiększył się do rozmiarów wysokiego człowieka - łowcy, trzymającego strzelbę. Z niewielkim wysiłkiem udało mi się utrzymać go nieruchomego, kiedy Krwawa Furia, z początku zdezorientowana, oceniała przeciwnika. W tym momencie jakimś cudem udało mi się imitować wystrzał z ognistej strzelby. Iskra uderzyła Susnah w nos, na co ta zareagowała błyskawicznie. Z wściekłym rykiem rzuciła się na ognistego wroga, którego rozdmuchała samym swoim skokiem.

Nie można tego jednak nazwać dobrym początkiem. Istniało przecież, powiedzieć że duże, to za mało, prawdopodobieństwo, że zaatakowałaby wszystko, cokolwiek bym jej pokazała.

Tym razem, zebrawszy wilgoć z powietrza, stworzyłam z niej kształt Nocnej Furii. Zaślepiona wściekłością Ada nie zauważyła różnicy i, jak przewidziałam, bez namysłu zamachnęła się łapą.

- Ada nie! - ryknęłam w jej stronę, co, o dziwo na moment ją przystopowało. - To Misza, twoja siostra! Nie wolno ci jej skrzywdzić! - ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu Smoczyca z żałosnym jękiem zaczęła rzucać głową, by ostatecznie, przykrywając uszy łapami, położyć się na ziemi. - Tak trzymaj… - szepnęłam i prysnęłam w nią zimną wodą, która przed chwilą tworzyła smoka. Miałam nadzieję, że troszkę ostudzi to jej “zapał” i na szczęście miałam rację. Wyczułam, że o jakiś minimalny procent się uspokoiła.

Korzystając z tego, skupiłam się całkowicie na ziemi tuż za kuzynką. Biorąc głęboki wdech, wyobraziłam sobie pięć filarów wyrastających z niej. Tym sposobem już po chwili trzeszczenia i łamania się kruszącej się skały, udało mi się uformować pięcioro dzieci.

Hałas natychmiast zwrócił uwagę Ady, która w trybie instant zaatakowała skalne rzeźby. Jeden celny pocisk plazmy i z “dzieci” nie zostały nawet odłamki.

- NIE! - krzyknęłam na Zieloną, lub raczej Krwawą teraz Smoczycę, skupiając jej uwagę na sobie. Całą swoją sylwetką pokazywała wyraźnie, że przymierza się do zaatakowania mnie. - Możesz zabijać tylko łowców, inaczej oberwiesz ode mnie! - ostrzegłam, na co ona jedynie wrzasnęła głosem wściekłej Nocnej Furii, w ślepiach płonęła żądza mordu.

Zaszarżowała na mnie z rykiem godnym demona. Za mną był kraniec skały. Nie mogłam dać się strącić, a też nie mogłam zrobić uniku.

Chwila zastanowienia i czarno-czerwony pocisk uderzył we mnie z całą siła swojego rozpędu. Runęłyśmy w dół, ja próbując złapać równowagę, a Susnah usiłując rozerwać mi gardło. W duchu dziękowałam za moją niezniszczalną skórę. Lewą łapą odepchnęłam łeb Smoczycy jak najdalej dałam radę, co jednak nie powstrzymało jej przed wściekłym kłapaniem na mnie i drapaniem, czemu towarzyszyły nieprzyjemne zgrzyty, jedynie zwiększając skrajną już agresję Ady. Byłyśmy już niemal przy ziemi.

Wybacz sis, ale zmusiłaś mnie do tego…

Prawą, wolną łapę zacisnęłam w pięść, a następnie modląc się o cud, pocierałam pazurami jednym o drugi. W ułamek sekundy poczułam impuls i przez świst wiatru i ryk Krwawej Furii do moich uszu doszedł mały trzask. Iskra elektryczna.

Błyskawicznie uderzyłam kuzynkę w pierś, tym samym karmiąc ją porządną porcją woltów. Nie śmiertelną, oczywiście. Wstrząsnęło nią, a następnie jej ciało zrobiło się wiotkie. W momencie, chwytając ją w łapy obróciłam się w powietrzu i walnęłam ogonem o ziemię, jednocześnie odpychając się od powietrza potężnym machnięciem skrzydeł. Sekunda dzieliła nas od roztrzaskania się na skałach.

- No kochana, na dzisiaj już chyba koniec treningów. - mruknęłam bardziej do siebie, niż do nieprzytomnej Ady i przeteleportowałam nas do jaskini, w której koczowała, kiedy uciekła zaraz po wojnie.

Odłożyłam ją ostrożnie na ziemię i tuż obok rozpaliłam płomień. Nie potrzebował drewna, żeby płonąć ciepłym, niebieskim ogniem.

Czerwone światło wygasło, podobnie jak krwiste wstęgi pomiędzy łuskami. Zacisnęłam zęby, patrząc na nią. Niestety, następnym razem pewnie będę musiała ją zahipnotyzować, żeby zmusić do treningu. Albo znokautować. To mógłby być nawet szybszy sposób. Wzdychając, wyszłam z jaskini. Dobrze by było znaleźć coś do jedzenia.

Wróciłam dopiero koło południa dnia następnego. Wiedziałam, że Ada szybko się nie wybudzi. Nie przyniosłam też ryb dla niej - ostatnio po ataku Furii nie sprawiała wrażenia głodnej. Kiedy wchodziłam do jaskini, uderzyły mnie jej myśli, a raczej koszmar, z jakiego właśnie się budziła. Koszmar, w którym nie marzyłam o niczym innym jak o zabiciu jej.

Nom. Także ten. Tak to wygląda. <moja mantra> i... Mam nadzieję, że next wam się podobał :) Akurat tu krótko, już się dzisiaj rozpisałam przed nextem.

W sumie to dzisiejszego nexta zawdzięczacie Lejeniowi, który mi o tym przypomniał. A ze względu na godzinę, nie będę się rozpisywać, bo zginę marnie, a więc cieszcie się i rozkoszujcie nextem!

Perspektywa Ady[]

Leciałam najszybciej jak tylko się dało, machając skrzydłami najszybciej jak tylko mogłam. Palący ból we wszystkich mięśniach był jak ogarniający mnie ogień.

Ale i tak byłam zbyt wolna.

Spadła na mnie z pełną prędkością, chwytając w łapy i wylądowała na najbliższej skalnej półce, przygniatając mnie do ziemi.

- Nie uciekaj - usłyszałam łagodny głos. - Nie masz powodu...

- Mam! - przerwałam. - Powodów jest całe mnóstwo! - warknęłam.

Przytrzymała mnie, aż wreszcie, nie mając wyboru, spojrzałam jej prosto w oczy. Widziałam w nich smutek i troskę. Usłyszałam trzepot skrzydeł, kiedy za mną wylądowała reszta Smoków oraz moja siostra z Hyacinthinem.

A potem nagle, w ułamku sekundy wszystko wokół mnie się zmieniło.

Miejsce było to samo, ale wszędzie był ogień. Nie mogłam nawet się ruszyć, moje łapy trzymały jakby pętle ze skały, które, nie wiadomo kiedy, wyrosły z podłoża.

Smoków już nie było. Nie było Miszy ani Kwiatka.

Były ich ciała, rozszarpane, leżące wokół mnie. Zaczynały już je ogarniać płomienie.

- Widzisz to? - usłyszałam syknięcie. Poderwałam głowę słysząc znajomy głos.

Anja. Widziałam jej sylwetkę, kiedy powoli szła w moją stronę wyłaniając się z dymu. Serce waliło mi jak oszalałe.

- A-Anja...? - głos mi się załamał. - Ja... To ja to zrobiłam? - wyjąkałam.

- Spójrz na swoje łapy - odparła cicho.

Zerknęłam w dół i zamarłam. Moje pazury były we krwi. Ale nie czerwonej krwi. Czarnej i złotej.

- Ja nie chciałam! - krzyknęłam z rozpaczą. - Mówiłam, że jestem dla was niebezpieczna! Że lepiej by było, gdybym zniknęła z waszego życia i została tam w górach...! - czułam łzy napływające mi do oczu.

Zastanawiające, że w sumie nigdy nie płakałam tak naprawdę. Zwykle przy najsilniejszych emocjach ograniczało się to właśnie do napływających do oczu łez, szklistych oczu.

- Taka już jesteś - prychnęła Vokunzii. - Brak uczuć. Brak skrupułów. Nie powinnam była ci ufać - warknęła. - Żadne z nas nie powinno było.

Myślałam, że moje serce rozpadnie się na drobne kawałeczki.

- Trzeba było cię zostawić tam w tej jaskini, żebyś jak najszybciej zdechła z głodu. Albo dobić, póki była okazja - warknęła. - Byłoby dla wszystkich lepiej! Ale teraz to nie ma znaczenia. Nie żyją i to z twojej winy!

Cała drżałam. Miała rację. Znów straciłam nad sobą kontrolę, ale tym razem było najgorzej. Zabiłam wszystkich moich przyjaciół i moją siostrę. To była moja wina. Zawiodłam.

Ogień coraz bardziej się do mnie zbliżał. To było dziwne, bo czułam ból, chociaż nie powinnam. W końcu moja skóra jest ognioodporna. Ale zaciskałam zęby za każdym razem gdy trącał mnie kolejny płomyk.

Oczy Anji były inne niż zwykle, była w nich pogarda i nienawiść.

- Chciałabyś pewnie, żebym teraz pozwoliła ci odejść - mówiła powoli, chłodnym głosem. - Ale nie. Wtedy byś żyła, a samo to by sprawiło, że wszystkim byś zagrażała. Poza tym, nie mogę ci tego darować. Nie, kiedy oni wszyscy nie żyją!

Poczułam ból, kiedy zamachnęła się na mnie łapą, a po moim ciele przebiegł prąd.

Wcześniej trzymająca mnie kamienne pętle nagle się rozsypały na drobne kawałki. Zaraz jednak zgarnęła mnie łapą Anja i przygniotła do ziemi.

- Patrz na to! - krzyknęła. - Patrz, ty ich zabiłaś! Patrzyłaś na to gdy to robiłaś, nie zawahałaś się ani na chwilę, więc nie powinnaś mieć teraz problemu, żeby to oglądać!

- Anja... - zaczęłam ledwo słyszalnie, błagalnym tonem. Ale nie wiedziałam co mogę powiedzieć. Bo co mogłam...? Co mogłam...?

- Nie jesteś nic warta. Ale najpierw się zemszczę. Zginiesz. Tak samo, jak zginęli oni - warczała.

Jak mogłam to zrobić? Zabiłam moich przyjaciół. Nie wahałam się nawet sekundę.

- Jak śmiesz nazywać ich twoimi przyjaciółmi? - syknęła. - Nie zasługujesz na to. Nie nazywaj ich tak! - rozkazała.

Czułam ból, gdy jej pazury przebijały moją skórę w trakcie gdy przygniatała mnie do skał. Ogień już był tuż obok mnie. Kilka sekund dzieliło go od dosięgnięcia moich łusek.

- Mnie nie ruszy - powiedziała sucho Anja. - Ale przytrzymam cię tu. Będę patrzeć jak płoniesz, a na sam koniec osobiście strzelę plazmą - warczała.

- Pozwól mi odejść... - poprosiłam jeszcze.

- Już ci wyjaśniłam to. - Parsknęła. - Ach, no tak. Do bestii nic nie dotrze. Nic. Czego ja oczekuję? - spytała w przestrzeń, ale nie poluźniła uścisku.

A ja czułam tylko potworny ból gdy ten ogień ogarniał całe moje ciało. Nie przebijał łusek, czemu nie przebijał? Powodował tylko ten ogromny ból, a ja ze wszystkich sił powstrzymywałam chęć krzyku.

Vokunzii patrzyła na to w milczeniu, jej pysk nie wyrażał kompletnie żadnych uczuć.

A potem zauważyłam światło gromadzące się w pysku Anji. Patrzyłam na nią z błaganiem i przerażeniem.

- Nie! - spróbowałam się wyrwać. - Anja, proszę, nie!

Usłyszałam potworny huk i poczułam olbrzymi ból głowy. Już się nie powstrzymywałam tylko ryknęłam głośno z bólu, w następnej sekundzie czując jak odpływam.


Otworzyłam gwałtownie oczy, oddychając szybko. Wciąż czułam ból. Wszystko mnie lekko piekło, a głowa przypominała o sobie rozpychając się boleśnie.

Patrzyłam przed siebie, jakby niepewna gdzie dokładnie jestem.

Nadal cała drżałam starając się uspokoić oddech.

W momencie, gdy mi się to udało, w ułamku sekundy wróciły do mnie wspomnienia. Kształt Łowcy, skoczyłam na niego. A potem drugi. Nocna Furia. Widziałam we wspomnieniach, że bez wahania zamachnęłam się łapą, ale usłyszałam znajomy krzyk, powstrzymujący mnie. Kolejne kształty, chyba dzieci, strzeliłam w nie plazmą. Zaatakowałam próbującą mnie powstrzymać osobę. Anja. Spadałyśmy, poczułam palący ból w klatce piersiowej rozchodzący się po całym moim ciele, a potem drętwienie. I nic.

Źle. Źle, źle, źle, fatalnie. Nie zabiłam tylko raz. A tak to za każdym razem, Anję też znowu próbowałam. Jakaś masakra, beznadzieja.

I było jeszcze coś. Wspomnienie tuż sprzed Krwawej Furii. To okropieństwo, odrzucenie przez inne smoki… I ten koszmar...

Nagle usłyszałam kogoś. Ktoś wchodził do jaskini, w której leżałam. Błyskawicznie podniosłam głowę wciągając powietrze i nasłuchując.

Anja.

Poruszała się powoli i spokojnie. Aż przeszedł mnie dreszcz. Tam... wcześniej robiła dokładnie tak samo. Ale tu spokojnie podeszła i położyła się naprzeciwko mnie.

- Widzę, że się obudziłaś - powiedziała cicho. - Jak się czujesz? - spytała łagodnie.

Nie odpowiedziałam, słuchając dokładnie jej głosu i szukając tam tej nienawiści lub pogardy, którą słyszałam jeszcze przed chwilą.

Poczułam jej obecność w moim umyśle i zacisnęłam zęby. Wciąż nie odnowiłam muru, ale nie czułam się na siłach, żeby zrobić to teraz. I tak w obecnej sytuacji niewiele by to dało. Wszystko z tego koszmaru za bardzo rozpychało się w mojej głowie. I nie tylko. Znowu pomyślałam o momencie tuż zanim wpadłam w Krwawą Furię. Ta sytuacja, odtworzona w mojej głowie. Odrzucenie mnie przez pozostałe Smoki. Pogarda i nienawiść wszystkich z nich.

Ale to by się nie zgadzało z tym koszmarem. Jeśli by mi nie wybaczyli wcześniej, nie mogłabym być przy nich i ich zabić.

Nie wiedziałam już co jest prawdziwe.

- Ada... - zaczęła Anja spokojnym tonem. - To był tylko sen. To się nie działo naprawdę.

Skąd mam wiedzieć, pomyślałam. Ale nie chciałam jej odpowiadać. Wciąż bałam się, że lada chwila to współczucie, zrozumienie i spokój zmienią się w pogardę i nienawiść.

- Nie zmienią się - powiedziała łagodnie, ale stanowczo. - Nigdy bym ci czegoś takiego nie powiedziała.

- Nie wiem tego! - nie wytrzymałam i poderwałam się do góry. - Nie wiem tego... - powtórzyłam cicho, jakby dopiero teraz to do mnie dotarło. - Anja, ja już nawet nie wiem co z tego, co się działo, jest prawdziwe! - jęknęłam z rozpaczą, a chwilę potem z bólu, gdy głowa znowu przypomniała o swoim istnieniu.

- Co cię boli? - spytała Anja, a po chwili znów poczułam jej obecność w swoim umyśle. - Spróbuj się podleczyć - poradziła.

- Spróbowałam - wymamrotałam zaciskając powieki. - Zadziałało tylko na część z tego.

- Może po prostu nie jesteś w stanie uleczyć bólu głowy po Krwawej Furii, musi po prostu przejść - zasugerowała spokojnie.

- Może i tak - mruknęłam.

- Nie odtrąciliśmy cię - zaczęła jak najspokojniejszym i najbardziej łagodnym głosem Anja. - Nigdy byśmy tego nie zrobili. Wymyśliłam tę sytuację i odtworzyłam ją w twoim umyśle tylko po to, żeby cię doprowadzić do Krwawej Furii. Naprawdę, nic więcej - zapewniła.

To było tak realistyczne, pomyślałam ze smutkiem. A potem ich ciała... I Anja, pragnąca mojej śmierci...

- Nie zabiłaś nikogo z nich. A ja nigdy nie chciałam twojej śmierci - mówiła.

- Przestań! - krzyknęłam. - Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę? Może tylko mnie oszukujesz, żeby... - głos mi się załamał - żebym tylko bardziej cierpiała. Albo to się nawet nie dzieje naprawdę - odwróciłam głowę i skuliłam się.

- Chciałabym wiedzieć, gdzie się podziała ta moja nieco agresywna, burkliwa, ale pewna siebie kuzynka, którą znałam tak długo.

- Zniknęła kiedy pojawiła się ta czerwona bestia - warknęłam kładąc uszy.

- Nieprawda. Ja wciąż wierzę, że moja kuzynka wciąż tam jest. I będzie kontrolować tę czerwoną bestię, jak to zechciałaś nazwać - oznajmiła stanowczo.

- Jeszcze przed chwilą słyszałam z twoich ust, że nie powinnam żyć, bo jestem zagrożeniem. Że osobiście strzelisz plazmą - wyszeptałam.

- To nie byłam ja - zapewniała mnie Vokunzii. - To tylko twoja podświadomość płata ci figle. Prawdziwa ja jestem tutaj. Uważam, że jak najbardziej powinnaś żyć i nie zamierzam cię podpalać ani strzelać w ciebie plazmą. Nawet by mi to do głowy nie przyszło. Ada, nie musisz się bać. Nie masz czego.

Ale wciąż się bałam, wciąż nie miałam odwagi spojrzeć jej w oczy, wciąż dokładnie wsłuchiwałam się w jej głos szukając jakichkolwiek oznak wściekłości.

Ale jej obecny, spokojny głos tak się różnił od tamtego, wściekłego...

- Dlatego, że to nie był mój głos. To nie byłam ja - powiedziała powoli i łagodnie.

Właśnie doszedł kolejny powód, żebym siebie nienawidziła. Czyli nie wiem co jest prawdziwe i nie chcę uwierzyć przyjaciółce. Jeśli rzecz jasna wciąż mogę ją tak nazywać.

- Wręcz powinnaś. Ada, naprawdę - powiedziała. - Nie możesz już zawsze żyć w rozpaczy. Przez kilka miesięcy wszyscy cię wspieraliśmy i nadal będziemy wspierać, ale nie poddawaj się tylko z powodu jednej sceny, którą wymyśliłam i jednego snu.

- Sama nie wiem - mruknęłam zrezygnowana.

- Może sen ma tylko pokazać to, czego się boisz. Może coś jeszcze. Ale na pewno nie jest tym, co działo się naprawdę.

- A co się działo naprawdę? Naprawdę na pewno zabiłam Torika, próbowałam zabić Aurę, zabiłabym dzieci, gdyby były prawdziwe, moją siostrę, gdyby tam stała, a ciebie by nie było, nie wiem co więcej było naprawdę!

- Ale ja wiem. Uwierz mi, nie okłamałabym cię w tak ważnej kwestii.

Skąd mam to wiedzieć, pomyślałam ze smutkiem.

- Ada, czy ja cię okłamałam? - spytała Anja z poważną miną. - Czy jesteś w stanie tu i teraz podać przykład sytuacji, w której cię okłamałam? Czy jesteś w stanie podać przykład sytuacji, w której cię skrzywdziłam?

Podniosłam wzrok, patrząc jej w oczy. Były takie, jakie powinny być. Było tam trochę smutku, troska, ale też nadzieja. Moje własne oczy znowu się zaszkliły.

- Nie - szepnęłam. - Nigdy tego nie zrobiłaś.

- No właśnie - powiedziała z wyraźną ulgą w głosie Vokunzii. - No właśnie - powtórzyła i podsunęła się nieco bliżej mnie.

- Czemu wam się trafiły normalne umiejętności? - jęknęłam. - Kontrola nad żywiołami, fotokineza... A ja muszę mieć Krwawą Furię, w której zabijam wszystko co się rusza.

- Tak jest tylko tymczasowo. To się zmieni - powiedziała z naciskiem. - A my -

- Wiem, co powiesz. - przerwałam jej - Że przecież będziecie mnie wspierać i tak dalej. Ale skoro mama Sylwii miała wizje przyszłości, to dlaczego twoi rodzice nie napisali nic o tym, żebym mogła się przygotować? - zastanowiłam się, a potem dodałam gorzko. - Lepiej by dla was było, gdybym się nie urodziła. - zarobiłam tym karcące spojrzenie Niebieskiej Smoczycy - Czy naprawdę moje życie jest cenniejsze od żyć tamtych smoków?

- Wszystkie życia są warte tyle samo. - mówiła spokojnie Anja. - Ale pomyśl, może o to chodzi. O to, żebyś nauczyła się kontrolować Krwawą Furię. Może dzięki temu w przyszłości ocalisz więcej smoczych żyć. Może ocalisz nas - zasugerowała. Prychnęłam tylko. - Ada, to nie było możliwe do przewidzenia. No po prostu nie.

Coś mnie tknęło. W momencie gdy mówiła te słowa. Czułam, że coś wcześniej przeoczyłam. Zacisnęłam oczy starając się odgonić ból głowy i skupić.

- Ada, błagam, nie miej znowu tych dołujących myśli.

- Nie o to chodzi - mruknęłam.

No tak.

Zacisnęłam zęby, znalazłszy odpowiednią rzecz w moim umyśle.

Przepowiednię Thalasji.

- To... To nie było nie do przewidzenia - powiedziałam nagle.

- O co ci chodzi? - spytała spokojnie, wycofawszy się wcześniej z mojego umysłu.

- Thalasja... Ona... Jej przepowiednia... Pamiętasz? - wprawdzie nie opowiadałam o tym wprost, ale wcześniej często o tym myślałam wieczorami i Anja to z pewnością słyszała. - To wszystko była zapowiedź Krwawej Furii. Mogłam tego uniknąć! - krzyknęłam.

- Ada, nie. Nie mogłaś tego uniknąć. Jak byś to zrobiła? Zabroniła swoim rodzicom brać udział w bitwie? Twój ojciec nigdy by się na to nie zgodził, był przecież alfą smoków. Poświęciłby się nawet za zielnika. A twoja mama za bardzo się o nie troszczyła, żeby nie być przy nich w czasie bitwy. Może Thalasji nie chodziło o to, żebyś uniknęła Krwawej Furii. Tylko o to, żebyś może choć trochę była na nią przygotowana.

- Ale nie byłam!

- Masz rację, ale to nie była twoja wina. Prędzej czy później i tak odkryłabyś swoją umiejętność. I może gdyby stało się to później, byłoby gorzej? Nie wiesz tego. Może ta opcja, która była, była najlepszą z możliwych.

- Cały czas to powtarzasz - mruknęłam zrezygnowana. - Nieważne. Wracamy?

- Tak, wracamy - uśmiechnęła się krzepiąco, kładąc łapę na mojej i po chwili „zjadło” nas niebieskie światło, wypluwając w jaskiniowej części domu.

Martwiłam się co będzie jak zobaczę resztę. Co jeśli faktycznie będą mieli do mnie wyrzuty.

- Pewnie po prostu spytają jak poszedł ci trening - Anja się uśmiechnęła.

Weszłyśmy przez wodospad i w salonie zmieniłyśmy się w ludzi.

- Dzisiaj to ja robiłem obiad - oznajmił Albin. - Zwykłe naleśniki. Nie jestem pewien czy będą wam smakować - zerknął z niepokojem na patelnię.

- Teraz to taki skromny, a żebyście widziały jak je podrzucał zanim weszłyście! - powiedziała Sylwia.

- Czy jeden z nich nie wylądował na lampie? - Alyss stłumiła śmiech.

- Oj tam, tylko jeden - machnęła ręką Aura. - I tak super to wyglądało.

- Chyba ważne, żeby dobrze smakowały - uśmiechnął się Albin i postawił talerz ze stertą naleśników na stole. - Tu dżem... Z... Nie, sory, nie wiem która z was to pisała, ale nie rozczytam. Tu biały ser. Znaczy jakby krem z tego. Tu Nutella. Kogo ja oszukuję, po co ja wyjąłem dżem i ser? - westchnął.

- Choćby dla mnie - uśmiechnęła się Sylwia. - Jeden z Nutellą mi wystarczy, resztę jem z czymś innym.

- Jak wam poszło? - zainteresowała się Aura.

Zacisnęłam zęby i zamknęłam oczy. Atmosfera tutaj była taka... Luźna, wesoła. Z jednej strony mi ulżyło, a z drugiej strony bałam się, że to zniszczę.

- Źle. Dobrze - powiedziałyśmy z Anją równocześnie.

- Patrzysz na to zbyt subiektywnie - stwierdziła Alfa.

- A ty tylko chcesz mnie pocieszyć - najeżyłam się.

- Zapewniam cię, zmęczyło mnie to już. - tym razem powiedziała to z jakby nutą irytacji. - Nie jestem zbyt dobra w pocieszaniu… lub raczej nie przepadam za tym. Mówię tylko to co myślę lub co wiem. A wiem, że jak na pierwszy raz poszło ci świetnie. - oznajmiła stanowczo.

- Jasne. Wręcz bosko - wycedziłam.

- Nawet mnie nie denerwuj. - odwarknęła Anja. - Głodna jestem.

Powstrzymywałam się ze wszystkich sił przed zaśnięciem. Wiedziałam doskonale, że koszmar powróci.

Było już dobrze, pomyślałam z irytacją. Przez te kilka miesięcy nieco się uspokoiłam, to nie. Musiał byś trening już teraz.

Ale nie byłam pewna czy odkładanie tego na później coś by zmieniło.

Nawet nie zauważyłam, jak stało się to, czego tak bardzo się bałam - odpłynęłam.

Zaraz potem koszmar znowu nadszedł.

Znowu słyszałam te wszystkie słowa, wszystkie mówiła Anja.

Znowu czułam ból od tego ognia.

Znowu czułam przerażenie gdy widziałam światło w pysku Anji.

- Nie! - krzyczałam. - Anja, proszę, nie! - znowu próbowałam się wyrywać.

A ona znowu strzeliła.

I znowu się obudziłam, poderwałam od razu do góry, znowu cała drżałam i starałam się uspokoić oddech. Słyszałam echo własnego krzyku, wracające do mnie.

Na pewno kogoś obudziłam, nie było możliwe, żeby nie usłyszeli. A resztę bym pewnie obudziła wychodząc. Albo robiąc cokolwiek.

Serce wciąż waliło mi jak oszalałe. Westchnęłam, odchyliłam głowę do tyłu i starałam się uspokoić. Czekała mnie długa noc.

Okej, jak już wspominałam, mogę zginąć marnie, więc tylko <moja mantra> i mam nadzieję, że wam się podobało :) No i jest next, niemal w weekend, niby już w sumie dochodzi 2 w nocy, ale grunt, że sobie przypomniałam. Poprawię humor tym, którym ferie się kończą, może też jeszcze lepszy będą mieli ci, którzy ferie mają (heh, w tym ja :D). Nie przedłużając - cieszcie się i rozkoszujcie nextem!


Perspektywa Anji[]

- Zaczynamy zabawę na trzy, dwa, jeden… - mruknęłam na tyle cicho, żeby żaden z ludzi na sali gimnastycznej nie usłyszał, ale żeby moje przyjaciółki usłyszały bez problemu.

W tym momencie jak najszybciej rozdarłyśmy nasze testy. Wcześniej, dla zabawy, używając iluzji i hipnozy przekonałyśmy egzaminatorów, że już grzecznie zapoznajemy się z zawierającymi wszystkie kartki i zadania folderami. Sylwia przewidziała, że nie będzie w tej kwestii żadnych problemów. W sensie, w kwestii prawidłowej ilości zadań na kartkach. Teraz rozpoczęłyśmy wyścig: która pierwsza skończy pisać. Był to już drugi egzamin tego pierwszego dnia - polski.

Czytanie ze zrozumieniem, pytania do tekstu, krótka wypowiedź pisemna i wreszcie, długa wypowiedź pisemna. Całą siłą woli powstrzymałam się przed parsknięciem śmiechem po przeczytaniu treści zadania: “Uzasadnij lub obal tezę, że pokój między ludźmi i smokami jest pożyteczny dla obu rodzajów. Uwzględnij w wypowiedzi jego genezę. Czy konieczna była śmierć tak wielu ludzi broniących miasta?” A dalej to już o długości wypowiedzi.

...Serio…?! ...SERIO...?! - jęknęła Ada na cały myślowy regulator. Jęknęła, znaczy się, cudem opanowała wybuch krwawej furii… - ...Czy konieczna była!?... -

...Spokojnie Ada… - westchnęła Aura, zaczynając pisać. - ...Napisz co chcesz, byle bezbłędnie i na temat…

...Kto wie, może nawet uda ci się nawrócić jakiegoś egzaminatora…? - zażartowałam, co odrobinę poprawiło Susnah nastrój. Ale i tak słyszałam z odległości całej sali, z jakim zacięciem żłobiła kolejne litery w kartce.

Wylatując niczym błyskawica ze świeżo odbudowanej szkoły, przemknęło mi przez myśl, że jeszcze nigdy cztery miesiące nie przemknęły mi tak szybko przed oczami.

Prace nad dostosowaniem miasteczka dla smoków jeszcze gdzieniegdzie trwały, podobnie jak uzupełnianie przez nas SmoczejStrony, na której umieszczałyśmy niezbędne dla ludzi informacje o wszystkich gatunkach, no i najważniejsze: kilka wycieczek ze szkołą do okolicznych placówek, gdzie jako przodownicy w tej dziedzinie, wprowadzaliśmy innych w “smoczy” tryb życia.

A potem nagle egzaminy, z których zrobiłyśmy sobie nasz mały wewnętrzny konkurs, klasyfikacja i kompletne olewanie dwóch ostatnich tygodni szkoły, żeby pojawić się na rozdaniu świadectw i nagród, na gali na zakończenie roku. Ani się Smok obejrzał, a tu już wolność i swoboda. Następnie, jeszcze przed końcem czerwca zaniosłam do swojej kolejnej szkoły - technikum rolniczego w Czernichowie wszystkie niezbędne papiery, zapisując się na technika smoczej weterynarii, eksperymentalnego profilu. Dużo na niego chętnych było, a miejsc tylko 75. Dziewczynom zaś od razu zaproponowali rozpoczęcie nauki w liceum niedaleko. Heh, bo niby jak mieliby pomyśleć o utraceniu najważniejszych osobistości w smoczym świecie? Alyss zaś, po zakończeniu drugiej klasy, została przez nas siłą zaciągnięta do trzeciej (biedna, pff…).

I tak oto zastał nas poranek czwartego lipca.

Zerwałam się o drugiej w nocy. Specjalnie poszłam spać już o dziesiątej, wiedząc, że Ada tylko czyhała aż wszyscy pójdą spać, a taka Alyss czytała do pierwszej… a potem jeszcze trochę nie spała, żeby tylko wymknąć się niespodziewanie i przeczekać ten straszliwy dzień jak najdalej od nas. Ale nie ze mną te numery. Choć podejrzewałam, że tym razem będzie ostrożniejsza, już miałam plan.

Jako Vokunzii, poprzedniego dnia niezauważenie podsłuchałam, gdzie tym razem ma zamiar się wybrać. Dlatego też, kiedy była z Miszą na wieczornym locie, z pomocą pozostałych Smoków zrobiłam mini tort i schowałam do zamrażalnika. W lodówce ten głodomór by znalazł i nie byłoby elementu zaskoczenia.

Tak też, jeszcze przed świtem, zabierając dzieło z kuchni, przeteleportowałam się wystarczająco daleko. To było do przewidzenia, że Ada wiedząc, że ja wiem, że będzie starała się na mnie nie natknąć, obierze z początku zupełnie inny kurs żeby mnie zmylić, zrobi kilka pętli, slalomów i zawróci. Dlatego też postanowiłam koczować bliżej jej celu niż miejsca startu. Reszta domowników pobudziła się na paręnaście minut przed ucieczką Zielonej Furii, przystrajając dom i szykując prezent.

Po chwili usłyszałam szum skrzydeł. Obie siedziałysmy głeboko za swoimi murami, będąc prawei niewykrywalnymi dla siebie nawzajem. Toteż mając element zaskoczenia, gdy tylko Smoczyca była wystarczająco blisko, wystrzeliłam spomiędzy drzew, z radosnym rykiem.

- NAJLEPSZEGO! - wrzasnęłam, zawisając w powietrzu tuż przed nosem Zielonej.

Kuzynka straciła równowagę i wykonując szybki manewr, żeby we mnie nie wlecieć zmieniła kierunek… zahaczając łbem o wierzchołek pobliskiej sosny. Parsknęłam śmiechem, który został zagłuszony wściekłym warkotem nawracającej Susnah… Albo… Sosny…

Nie minęła sekunda, a runęłam na ziemię z wkurzoną siostrą cioteczną usiłującą rozerwać mnie pazurami. Otworzyła szeroko pysk, pewnie żeby popisać się decybelami, więc z szerokim uśmiechem, jeszcze szybciej niż mnie zaatakowała, wepchnęłam jej do japy tort.

Gdyby nie płaty czujkowe, pewnie od uśmiechu, jaki miałam na pysku, widząc jej zaskoczenie, odpadłaby mi czaszka. Zeszła ze mnie, przeżuwając (nie połykając!) w skupieniu ciasto. Czy to było oblizywanie się, kiedy skończyła, czy mi się wydawało? Zaraz jednak widząc, że ja obserwuję, zmieniła minę na wielce poirytowaną i niezadowoloną. Nie było to jednak zbyt szczere.

- Daj spokój. - machnęłam ogonem. - Nie za dużo bitej, cienki pasek owoców pośrodku i gruba warstwa marcepanu na wierzchu. Nie musisz udawać i tak wiem, że ci smakuje. - poziom zadowolenia z siebie niemal mnie rozsadzał od środka. Kolejny raz wygrałam.

- Mogło być trochę więcej tego marcepanu… - mruknęła Ada, tym razem nie próbując już ukryć, że faktycznie jej smakowało. Uśmiechnęłam się przyjaźnie.

- No chodź, Sosna. Muszę ci coś pokazać. - odwróciłam się w stronę domu, zerkając na Sosenkę, która zrobiła minę męczennicy. - Nie pożałujesz, słowo Smoka.

Przewróciła oczami, jednak zamachnęła się skrzydłami. Wystartowałam zaraz za nią. Szybkim krokiem weszła do domu drzwiami, które zamknęłam za nią na zamek. W tym też momencie, jak to w klasycznym serialu, zza kanapy wyskoczyli Albin, Aura, Alyss i Sylwia, trzymająca w rękach nasz prezent.

- Wszystkiego najlepszego! - Ada momentalnie zrobiła obrót na pięcie, jednak stanowczym ruchem obróciłam ja spowrotem. Z wyjątkowo skwaszoną miną, wyrzucając z siebie pod nosem smocze wiązanki, na sztywnych nogach podeszła do zgromadzenia.

Jej mina jednak szybko zmieniła się na ukazującą niemałe zainteresowanie, kiedy Sylwia wyciągnęła do niej trzymaną w dłoniach pięknie rzeźbioną w smoki pochwę. Następnie Zielona Furia nie mogła już ukryć zachwytu, kiedy jej oczom ukazał się tantō aikuchi z czarną, plecioną rękojeścią i obosiecznym prostym ostrzem. Wszyscy wymieniliśmy porozumiewawcze, zadowolone spojrzenia, kiedy Susnah nie mogła zebrać myśli, żeby nam jakoś podziękować.

- Najlepiej nam podziękujesz, jeżeli nie przyjdzie ci do głowy popełniać seppuku. - zażartowałam, trącając ją lekko łokciem. Jeden świst i ostrze japońskiego sztyletu znalazło się na moim gardle, a w oczach Ady tańczyły iskierki rozbawienia. - No no, bo jeszcze go sobie na mnie stępisz i co będzie…?

I tak właśnie udało mi się zaciągnąć moją nienawidzącą urodzin siostrę cioteczną na już drugą jej własną imprezę.

“Gratulacje, że wreszcie udało wam się osiągnąć ten łuskowaty pokój.”

Aż zobaczyłam uśmiech Taty, kiedy to pisał.

“Utrzymanie go nie będzie łatwe, ale wraz ze zwiększaniem się liczebności Waszej drużyny, będziecie mogli zapewnić mu przetrwanie.”

Czyli będzie nas jeszcze więcej…

“Na drugiej stronie kartki znajduje się fragment drzewa genealogicznego znanych nam Smoków z Twojego pokolenia. Kluczem jest plazma.”

Obróciłam kartkę, jednak nic tam nie było. Później nad tym pomyślę. Kolejne akapity czekają.

“Mam nadzieję, że moje wskazówki sprzed roku pomogły ci radzić sobie z siostrą cioteczną. ;)”

Wow, Tata narysował uśmiechniętą Furię. Nie ma jak emotki na papierze… A swoją szosą, owszem Tato, pomogły… Nawet nie wiesz, jak bardzo… Pomyślałam, wspominając ostatni trening, tuż po klasyfikacji, kiedy Ada nakręciła się tym razem samą myślą o rozprawce z egzaminów.

W tym momencie, serce jakby podeszło mi do gardła, z oczu pociekły łzy. Może to sobie uroiłam, ale przez chwilę mogłam przysiąc, że słyszałam… nie, nie słyszałam, czułam rozbawienie Taty. Z urywanym oddechem, wróciłam do lektury.

“Jest bardzo ważna rzecz, którą muszę ci powiedzieć, ale niestety, nie mogę się dziś nad tym rozwodzić. Pogadamy o na ten temat za cztery lata. Smoki powstały po to, by strzec kruchego pokoju pomiędzy dwoma rodzajami, które składają się na ich naturę. Muszą też dbać o pokój wśród nich samych. Pamiętaj o tym, kiedy któryś z nich mógłby zapomnieć.

Wybacz, że dziś tak krótko, ale czas nas goni, a do napisania jeszcze 4 listy, w tym najważniejszy z nich wszystkich. Wszystkiego najlepszego, kochamy cię.”

Wróciłam jeszcze raz do tamtego zdania. Jak któryś ze Smoków mógłby zapomnieć, że należymy do tego samego gatunku? Marszcząc brwi w zamyśleniu, przeteleportowałam się na zewnątrz. Było ledwo kilka minut po północy, ale ciemność mi nie przeszkadzała. Noc była ciepła, a chłodny wietrzyk przyjemnie orzeźwiał.

“Kluczem jest plazma”. No tak! Przecież Tata zawsze uwielbiał ukrywać jakieś wiadomości w ciekawy sposób!

Położyłam list na ziemi, zapisaną stroną do spodu i zmieniwszy się w smoka, ostrożnie zionęłam delikatnym strumieniem plazmy na kartkę. W jednej chwili zaczęły się na niej ukazywać linie drzewa genealogicznego.

Szybko, zanim napisy zdążyły wyblaknąć, przejrzałam nowe informacje, uśmiechając się pod nosem.

Kompletnie ignorując ciszę nocną, rozdarłam się w głowach Lapisa i Rubinu, budząc .

...Alyyyyss, Albiin…! ...Wiedzieliście, że jesteście kuzynami…?!


Heheh, taki suprise na koniec i anty-fani depresji mogą się cieszyć, że tym razem nieco bardziej pozytywnie. Nom, no to <moja mantra> i oczywiście mam nadzieję, że wam się podobało :D Witam po baaardzo długiej przerwie, kiedy po prostu nie chciało mi się wstawić nexta (toż to taki wysiłek, otworzyć plik z rozdziałem 30, skopiować resztę do edytora na JWS wiki, poprawić kursywę gdzie trzeba lub nagłówek na 3, dopisać jakiś tekścik ode mnie...).

Next akurat nie będzie zbyt długi (zapewne w tym momencie wzdychacie niezadowoleni), no i była długa przerwa, także fajerwerków pewnie nie będzie xD

A tak poza tym - CCP ma już 2 lata! Możecie uwierzyć? Powiedziałabym, że ja też nie, no ale ja w to wierzę :P Także jest to po części next weekendowy, po części next rocznicowy :)

I oczywiście mam nadzieję, że Wam się spodoba. Iiii... (te słowa zawsze muszą się pojawić!) Cieszcie się i rozkoszujcie nextem!

Perspektywa Ady[]

Krzyczałam, dobrze wiedziałam, że to ja, słyszałam mój krzyk i jego echo. Poderwałam się do góry, drżąc, z trudem łapiąc oddech. Rozejrzałam się. Byłam w swoim pokoju, bezpieczna, siedziałam na swoim własnym łóżku.

Zamknęłam na chwilę oczy. Wszystko widziałam jeszcze raz, przepełnione nienawiścią oczy Anji, gdy szykowała pocisk plazmy…

Otworzyłam oczy równie szybko, jak je zamknęłam, czując, że mam ochotę się rozpłakać. Nie jestem w stanie nawet normalnie zamknąć oczu. Nawet tyle.

Nagle obok mnie pojawiło się niebieskie światełko i wyczułam obecność mojej kuzynki.

- Ale serio, moje łuski w twoim koszmarze mają stanowczo za mało połysku. Możesz już przestać o nim myśleć, przynajmniej oszczędzisz nam patrzenia na to niedopracowanie.

Wiedziałam, że żartuje, ale nie byłam w stanie się uśmiechnąć. Wciąż czułam strach, czułam, jakby serce miało mi wyskoczyć z piersi, a przede wszystkim kompletnie na nic nie miałam siły.

- Nie mogę - powiedziałam cicho. - Po prostu nie mogę przestać o nim myśleć. To się dzieje samo.

- You know, wymyśliłam nowy wariant hipnozy. Taki który nie wymaga wprowadzania w trans. - powiedziała Vokunzii, siadając na brzegu mojego łóżka.

- Nie chcę żadnej hipnozy - mruknęłam, zaciskając zęby, już przygotowując się na ewentualne bronienie umysłu.

- No właśnie mówię, że to nie jest tak do końca hipnoza.

- A co? - spytałam podejrzliwie.

- Połóż się. - nakazała spokojnym głosem.

- Nie będę już dzisiaj więcej spać - oznajmiłam stanowczo, a strach znów zaczął oplatać wokół mojego oszalałego serca swoje lodowate macki..

- Zaufaj mi. - powiedziała spokojnie. Z lekką obawą spojrzałam w jej oczy. Jak zawsze nie odwróciła wzroku, tylko pewnie spojrzała w moje.

Pytanie czy ja jestem tego chociaż trochę pewna. Nie byłam w najmniejszym nawet stopniu, ale czułam, że w tej chwili jestem w stanie spróbować wszystkiego. Tonący brzytwy się chwyta. Pod warunkiem, że ta brzytwa nie jest zmuszeniem mnie do snu.

Powoli, wciąż nie do końca pewna czy to dobry pomysł, położyłam się, czekając na to, co wymyśliła Anja.

- Zamknij oczy - poleciła, a mnie znowu ogarnął strach. Ona chciała w jakiś sposób zmusić mnie do snu, o co innego mogłoby jej chodzić? Nie miałam najmniejszego zamiaru zasnąć. I widzieć kolejny raz to wszystko, słyszeć to wszystko.

- Przeginasz.

- To wyprostuj. Zamknij te paczały, otwórz uszy.

- Co? - nie byłam pewna o co jej chodzi, ale, wciąż z wahaniem, powoli zamknęłam oczy. Serce biło w mojej piersi jak oszalałe, a powieki ciążyły, kiedy ze wszystkich sił powstrzymywałam się przed zaśnięciem. Przed otworzeniem oczu też, całą sobą chciałam to zrobić, bo znowu zaczynałam widzieć sceny z tego koszmaru przed oczami, chociaż nie śniłam.

- Puzdro. Dobranoc.

W tej chwili usłyszałam nucenie, a potem słowa, chyba jakiejś kołysanki. Czy ona ma mi zamiar śpiewać…? Ale to brzmiało inaczej niż zwykła smocza kołysanka. Melodia zwyczajna, ale słowa… W słowach była jakaś siła.

Ze zdziwieniem stwierdziłam, że powieki jakoś mimo woli nie pozwalają się otworzyć. Przed moimi oczami zaczęły się pojawiać jakieś dziwne obrazy, a dźwięki kołysanki brzmiały jak gdyby dochodziły z powierzchni, kiedy ja znajdowałam się pod wodą. Jakby mój umysł znalazł się zamknięty w jakimś pomieszczeniu, a melodia dobiegała do moich uszu zza ścian.

Przez chwilę, kiedy zrozumiałam, że zaraz z pewnością zasnę, poczułam narastające we mnie przerażenie, ale zanim zdążyłam zacząć panikować, głos Anji mnie uspokoił, znowu jakby odciął mnie od reszty świata.

Całkowicie się rozluźniłam. Im dłużej słuchałam śpiewu Vokunzii, tym więcej strachu wyparowywało, pozostawiając tylko uczucie tak wielkiego spokoju, po raz pierwszy od miesięcy.

Wciąż cały mój umysł krzyczał, że nie mam gwarancji, że to zadziała, ale ten głos w głowie również owinęła ta muzyka. Nie przestał krzyczeć, ale został całkowicie zagłuszony.

Wtedy po prostu się poddałam. Zniknął jakikolwiek opór, jaki pozostawał i choć bałam się tego, poczułam jak odpływam.

Otworzyłam powoli oczy, po czym znowu je zamknęłam i tylko przekręciłam się na łóżku, nie mając za bardzo ochoty z niego wstawać.

- Jak spałaś? - usłyszałam za sobą. Znowu otworzyłam oczy, uświadamiając sobie wszystko, co się stało tej nocy. Najpierw koszmar. Rozmowa z Anją. Ta pio… No well, kołysanka, nazywajmy rzeczy po imieniu. I zasnęłam. Nie miałam koszmaru.

- Nie miałam koszmaru - ostatnią myśl powoli powtórzyłam na głos, dotarło do mnie wtedy znaczenie.

Nie miałam koszmaru - z jakiegoś dziwnego powodu takie zaśnięcie sprawiło, że się nie pojawił.

- W większości. Byłam z tobą połączona mentalnie, więc gdyby twój spokój zniknął, wiedziałabym o tym od razu - oczywiście, Anja siedziała w mojej głowie. Jakżeby inaczej.

Czy to znaczyło, że istnieje jakiś sposób, żebym ominęła koszmary?

Chwila. Ominęła.

Jakoś nagle ten sposób przestał wydawać się taki cudowny. To mimo wszystko jest hipnoza, więc nawet nie wiem czy to w 100% ja, to nie jest pokonanie przerażenia, pojawiającego się na samą myśl o śnie, to nie jest pokonanie tych koszmarów ani scen pojawiających się przed oczami, kiedy tylko moje powieki opadną. To jest jakby ktoś mnie chwycił i odciągnął w boczną ścieżkę. Ślepy zaułek. Uciekanie przed koszmarami.

Problem był taki, że nie byłam w stanie ich pokonać.

- Może jeszcze raz. Dobrze spałaś, jak mniemam? - odwróciłam się w stronę uśmiechniętej Anji i skinęłam głową. - To gdzie leży problem?

- Sama nie wiem… - westchnęłam. - Zresztą, po co się pytasz? I tak śledzisz teraz każdą moją myśl, wiesz, o co mi chodzi.

- Co nie znaczy, że się z tym zgadzam - parsknęła Niebieska Smoczyca.

- Nie musisz - mruknęłam.

- Ale powinnam, nie? - znowu się uśmiechnęła, ale po chwili odrobinę spoważniała. - Oczywiście zgadzam się, że powinnaś sama zwalczyć koszmary a nie je zamaskować, ale nie rzucaj się od razu na głęboką wodę. Proponowałabym ci na początek choć trochę się wyspać. - puściła mi oczko.

- Jestem wyspana. Przynajmniej teraz - odparłam.

- O, świetnie. Na taką odpowiedź czekałam. Swoją szosą, wszyscy już dawno wstali. Nie wiem czy nie minęło południe - jakby na potwierdzenie jej słów, ciche piknięcie z jej zegarka poinformowało o pełnej godzinie.

- Co? - momentalnie podniosłam się i usiadłam na brzegu łóżka. - Przecież muszę…

- Nic nie musisz. Odsapnij. Wykorzystaj, że chociaż przez jeden dzień od kilku miesięcy jesteś wyspana. Naprawdę, Ada. Nie wykończ się od razu - zażartowała. Ku jej zdumieniu - mojemu zresztą też, pewnie nawet większemu niż jej - odpowiedziałam na to uśmiechem. Nieco słabym, ale uśmiechem.

- Super - Niebieska Smoczyca się ożywiła. - To wydaje mi się, że ktoś upiekł ciasto czekoladowe. Lepiej chodźmy, póki jeszcze jest.



No, no to mam nadzieję, że jesteście w miarę usatysfakcjonowani, oczywiście zachęcam do skomentowania, ostatnio kilkoro czytelników zmartwychwstało (już się w klimat Wielkanocy wczuwają) i pojawiło się kilka nowych komentarzy, a po ankicie widać, że jest Was całkiem sporo, więc ruszcie tymi palcami na klawiaturach :D I oczywiście tym, którzy jeszcze tego nie zrobili, przypominam o tej ankiecie na dole, zajmuje to jeszcze mniej czasu niż napisanie komentarza, a my naprawdę jesteśmy w szoku tym, ile Was jest :)


Cóż, w ostatni weekend znowu nie było nexta (jestem naprawdę leniwą osobą...), w ten weekend już wstawiam, aczkolwiek nie jest to next tu, bezpośrednio do CCP, a dalsza część na jednym z blogów poniżej - Koszmar marzeń. Link macie pod ankietą. Doszliśmy do wniosku, że lepiej najpierw wstawić dalszą część tego przed kolejnymi rozdziałami CCP. Tak czy siak - cieszcie się i rozkoszujcie czytaniem :)


Po pierwsze, to składam wszystkim spóźnione życzenia wielkanocne, mam nadzieję, że miło spędziliście ten czas :)

I znowu w ostatni weekend nie było nexta, po części przez moje lenistwo, po części przez brak czasu i chęci oraz parę innych rzeczy, w każdym razie teraz już jest... Ale znowu w "Koszmarze marzeń", bo znowu odzywa się fakt, że nie wstawiłam tego wcześniej, a jest to konieczne przed kolejnymi nextami do CCP. Link na dole, pod ankietą, oczywiście zachęcam do oddania głosu, kto jeszcze tego nie zrobił :) W każdym razie cieszcie się i rozkoszujcie czytaniem! :D

Wracamy już do CCP, nexta się wreszcie doczekaliście... Robią nam się trochę nexty co 2 tygodnie, nie co tydzień. Ale neh hah, ważne chyba, że w końcu jest, także cieszcie się i rozkoszujcie nexem!


Rozdział 31[]

Perspektywa Ady[]

Jedliśmy śniadanie... Można powiedzieć, że właściwie na spokojnie. Siedziałam wpatrując się nieco nieprzytomnie w mleko i mieszając łyżką bez celu, kreśląc jakieś nieokreślone wzory pomiędzy musli, kawałkami suszonych bananów, orzechów i gorzkiej czekolady.

„Zjedz to, zamiast się bawić”. Zerknęłam zdumiona na Sylwię, kiedy płatki ułożyły się w napis. Uśmiechnęłam się.

- Nieźle ci idzie - powiedziałam.

- Wiem - przyleciawszy z kuchni, do Sylwii sam podleciał kubek z kawą. Tor jego lotu był gładki i płyn ledwo się ruszył. Sylwia upiła łyka, a kubek wylądował na stole.

- Chyba długo to ćwiczyłaś - uznałam.

- Owszem. Kiedy tylko mogę, używam do czegoś telekinezy zamiast rąk - powiedziała, a łyżka nagle mi się wyrwała, nabrała płatków i wsadziła mi do ust. Zakrztusiłam się.

- Ej, no weź - spojrzałam na nią z wyrzutem.

- No nie ukryjesz, fajne to było - Anja się uśmiechnęła. Spojrzałam na nią morderczym wzrokiem, by po chwili parsknąć śmiechem, gdy nad jej kubek z herbatą przyleciała solniczka. Anja w ostatniej chwili zakryła go ręką.

- To wciąż nieco dziwnie wygląda, że tu w sumie nie robisz nic, kubek czy tam kanapka same podlatują ci do ust - stwierdziła Alyss.

- Weź jedz swojego rogalika, okej? Aż mi się nie chce ruszać tego talerzyka. Tak w ogóle, załatwię nam dzisiaj deszcz, trawa się robi trochę zbyt sucha.

- O, no. Ostatnio to było bardziej siano niż trawa - skrzywił się Albin.

- Więc dzisiaj się tym zajmę. Po południu - odparła na luzie Lokhah.

- Jakieś ciekawe wizje miałaś ostatnio? - spytała Anja. - Interpretowanie ich idzie ci też po prostu świetnie.

- Ano. Trochę się trzeba skupić na tym treningu, żeby nadrobić. Ale nic ciekawego, tylko jakieś drobnostki, że tak to ujmę. Jeśli tak można nazwać umiejętność przepowiadania przyszłości - zażartowała. - Jakieś plany na dzisiaj?

- Chyba nic takiego bardzo ważnego nie ma… - Aura się zawahała. - Nie, na pewno nic nie ustalałyśmy. - Liśmy - Albin odruchowo poprawił końcówkę.

- Oj nieważne. Nie było żadnych ustaleń - Aura uśmiechnęła się.

- Możemy polecieć po Miszę i Kwiatka - zaproponowałam. - Ostatni raz zrobiliśmy coś tydzień temu, to sporo, biorąc pod uwagę, że są wakacje. Normalny lot. Zobaczymy jak mojej siostrze idzie alfowanie - uśmiechnęłam się.

- Jak Kwiatkowi idzie przekonywanie alfy do siebie - Anja mrugnęła do mnie.

- Już ją chyba przekonał - zauważyła Aura. - Jest przy niej kiedy tylko może.

Częściej niż ja, pomyślałam. A kiedyś to ja zawsze przy niej byłam.

Ale trochę się rozdzieliłyśmy. Ja już od dawna mieszkam w domu Anji z coraz bardziej powiększającą się gromadką Smoków, a Kwiatek przeniósł się do Leża i jest z Miszą.

- Na co czekamy? - Sylwia wstała. - Jezu, Adaaa, ile ty to męczysz - westchnęła i telekinezą zabrała ode mnie miskę, po czym resztkę wylała do zlewu.

- Marnotractwo - powiedziała Anja patrząc na Sylwię z wyrzutem. Ta wywróciła oczami.

- Po prostu lećmy - westchnęła Alyss. Wstałam i ruszyłam za resztą w stronę wylotu wodospadem, zmieniając się przy okazji w smoka.

- Woooolnooo leeecisz - Alyss specjalnie przeciągnęła słowa, poganiając mnie. - Jako Nocna Furia powinnaś lecieć szybciej ode mnie, nie umniejszając oczywiście mi, ale tak już jest.

W tym samym momencie ruchy Alyss jakby zwolniły, chociaż sama nie spadała. Poruszała się jednak powoli, jakby powietrze było gęstym budyniem, a ja, mimo zmęczenia, bez większego problemu ją wyprzedziłam.

Soczyste wiązanki smoczych przekleństw, którymi Alyss teraz ciskała w myślach na prawo i lewo przekonały Albina, żeby ją puścił. Górska straciła na chwilę równowagę i odzyskawszy ją rzuciła Lapisowi mordercze spojrzenie. Ten tylko się uśmiechnął, uciekając wzrokiem w bok. Ta sytuacja poprawiła mi nieco humor.

- Średno mam siłę - westchnęłam po dłuższej chwili. - Naprawdę takie wolniejsze tempo mi odpowiada.

- Ha, efekt niespania - stwierdził Kwiatek na głos.

- Nie gadaj, że wciąż masz koszmary? - zaniepokoiła się Misza.

W pierwszym odruchu chciałam zaprzeczyć, żeby jej nie martwić, ale cała reszta Smoków znała prawdę, a ona się jej domyślała.

- No mam. Nie przejmuj się nimi - uśmiechnęłam się. - Zresztą… Jeśli przejmujecie się tym, że lecę wolno… - zawahałam się chwilę, a potem trzepnęłam ją łapą w ogon. - Gonisz! - krzyknęłam składając skrzydła i pikując w stronę rzeki.

Ruth, pomyślałam, kiedy ledwo mi się udało w ostatniej chwili wybić do góry. Jak już jednak zaczęłam to nie chciałam dać się złapać tak łatwo, czułam mentalnie, że reszta też się wkręciła w zabawę.

Ale sama sobie byłam winna, powiedzmy, że to ja mało spałam, nie ktoś inny. Dużo wolniejsza nie jestem, Alyss przesadza, pomyślałam. Jak to ona. Co nie zmieniało faktu, że najlepiej będzie zwiać używając głowy.

Skręciłam gwałtownie w stronę Leża, lecąc tuż nad drzewami. W pewnym momencie zobaczyłam prześwit, wleciałam w ich korony, a potem niżej, teraz lawirując między pniami.

Okej, skupić się, pomyślałam widząc kolejny prześwit, a przez niego Trasę Trupich Skał. W postaci podłużnych plam. Leciałam nią wiele razy, nawet teraz powinnam dać radę. Ale na wszelki wypadek odrobinkę zwolniłam i wtedy dopiero wleciałam między skalne szpikulce. Udało mi się prawie wszystkie ominąć, tylko trochę się zadrapałam w łapę, ale uleczyłam ją od razu po wylądowaniu. Teraz poczekać na resztę i zobaczyć czy Misza zdąży kogoś złapać.

Zwykle tak było, że po dłuższym locie gonitwa oznaczała gonitwę do Leża - tak jak teraz. Jakimś cudem dotarłam pierwsza, więc zmieniłam się w człowieka.

I właśnie wtedy od boku wpadła na mnie Misza. Już kiedy na mnie skoczyła, zmieniłam się w smoka, żeby nie walnąć aż tak mocno o skałę za sobą. A i tak skrzywiłam się i na wszelki wypadek od razu podleczyłam, chociaż wiedziałam, że żadnej kości by coś takiego nie uszkodziło.

- Do reszty cię pogrzało? - spytałam patrząc na siostrę ze złością.

- Ale cię złapałam - odparła z dumą.

- Prawie mnie przy tym zabijając - warknęłam.

- Hej, Ada, spokojnie - usłyszałam rozbawiony głos Anji, która właśnie wylądowała obok. - Nie ma powodu do nerwów, prawda? - spytała, patrząc na mnie uważnie.

Przełknęłam ślinę, nabrałam powietrza, wypuściłam je i powoli pokiwałam głową.

W tym momencie obok nas wylądował jakiś drzewowij, od razu do nas podbiegając. Cały emanował strachem.

- W okolicy kręci się obcy koszmar feniks - oznajmił szybko, nie owijając w bawełnę.

Wymieniłyśmy zaniepokojone spojrzenia. Obecność smoka tego gatunku i to nieznanego, czyli jakiegoś spoza Leża, była bardzo niepokojąca. Koszmary były smokami stadnymi, więc z koszmarem może być całe stado.

- Widziałeś go? - spytała poważnym głosem Misza.

Drzewowij pokręcił głową.

- Ja nie, przyleciał do mnie spanikowany szybownik i kazał wam przekazać. Niezbyt się zastanawiałem, bo ponoć leciał w tę stronę - zdenerwowany wiercił się, nie mogąc ustać w jednym miejscu.

- Potrafisz nam wskazać, gdzie mniej więcej będzie? - Misza zadała kolejne pytanie. Smok szybko pokiwał głową.

- Ponoć krąży przy północno-zachodnich górach, już na granicy tych Leża - powiedział. - Ale proszę, nie każcie mi tam lecieć.

- Nie będzie takiej potrzeby - uspokoiła go Misza i obejrzała się na nas. - Dobra, lecimy.

Wystartowaliśmy, ja milcząc, trochę w szoku. Nie widziałam, żeby odkąd została alfą, Misza była taka… Pewna siebie, stanowcza. Jakoś teraz, kiedy musiała ochronić smoki przed możliwym zagrożeniem, wiedziała nagle co robić, nie wygłupiała się, ani nie robiła nic nieodpowiedniego.

Dotarłszy do gór na południowym zachodzie, zwolniliśmy.

- Jest w ogóle jakiś plan? - zaniepokoił się Albin.

- A musi być? - zdziwiła się Alyss. - To nic skomplikowanego. Znaleźć smoka, dorwać smoka, pogonić smoka.

- Pogonię, to ja zaraz ciebie… - mruknęła Anja, starając się dotrzeć umysłem do przybysza. - Wygląda na to, że nie ma ochoty zrobić nam demolki. - powiedziała niepewnie. - Ale lotki se nie dam uciąć.

- Cudowna wiadomość… - Rubin przewróciła oczami.

- Ej… Bo z tym koszmarem jest jakaś kobieta… - oświadczyła Niebieska Furia.

- Myślisz że…? - nie dokończyła Aura, bo zobaczyliśmy pomarańczowawą plamę… To znaczy, ja zobaczyłam.

- Ma jeźdźca.

- Weź pokaż. - i już oczami kuzynki widziałam szybującego ognika z jakąś rudą na grzbiecie. Po chwili z powrotem przerzuciłam się na własny wzrok.

- To bez sensu… - stwierdziła Aura. - Koszmar feniks nie dałby się tak po prostu dosiąść jakiejś kobiecie… - nikt nie odpowiedział, ale czuć było w głowach wszystkich, że zgadzają się z tym.

Milczeliśmy chwilę, wciąż utrzymując się w jednym miejscu w powietrzu.

- Chyba, że nie jest człowiekiem - zasugerował Albin. Anja zmarszczyła pysk.

- Jest - odparła po chwili. - Ma silny umysł, jak na człowieka… Ale nie jest Smokiem, jestem w stanie to stwierdzić na 100%...

Koszmar feniks podleciał do nas i zatrzymał się w odległości kilkunastu metrów. Rozejrzał się szybko po nas, jego wzrok od razu skierował się na Miszę i Anję. Miał typową minę ognika, czyli średnio zadowoloną, ale nie atakował.

Zza jego głowy wychyliła się kobieta o ogniście czerwonych włosach. Czułam w jej umyśle niedowierzanie, ale i szczęście, że nas widzi.

- Możemy pogadać? - krzyknęła. Smok już nie podlatywał bliżej. Jakby chcieli nam zostawić wolną przestrzeń. ...Miło z ich strony… pomyślałam ponuro. Jakoś nie uśmiechała mi się wizja gadania z nią.

- Nic wam nie chcemy zrobić, wyluzujcie - warknął koszmar feniks.

- O tak, takie nastawienie z pewnością pomoże nam się wyluzować… - mruknęła pod nosem Alyss.

- Mówisz to tak, jakbyś był w stanie nam coś zrobić - warknęłam, zanim ktokolwiek zdążył mnie powstrzymać.

Pysk koszmara tylko rozciągnął się w jakimś uśmiechopodobnym grymasie, dla mnie bardziej przypominającym mieszaninę pogardy i zirytowania.

- Możemy wylądować i porozmawiać - zaproponowała jeźdźczyni ognika.

- Możemy się zgodzić… - Sylwia się zawahała i spojrzała na nas. - I tak jest nas więcej… No i rozmowa lepsza niż walka, prawda?

- Zdecydowanie - Anja się zgodziła.

- Skąd ona wie, że może z nami tak po prostu pogadać? - zastanowił się Albin.

- Wie pewnie o tym, że Anja się odezwała po ludzku w trakcie podpisywania pokoju - lekko zesztywniałam na ostatnie słowa, ale razem z resztą zleciałam na dół i wylądowałam na jakiejś polance.

Koszmar wylądował przed nami, wciąż w bezpiecznej odległości. Kobieta swobodnie zeskoczyła z jego grzbietu. Na szybko skorzystałam znowu ze wzroku Anji. Wpatrywała się w nas z niedowierzaniem i zachwytem.

- Się gapi - prychnęła Alyss.

- Dziwisz się? - Albin odwrócił się rozbawiony.

- W sumie to nie.

- Chciałam powiedzieć… - rudowłosa się zawahała, wciąż całym umysłem czułam, że nie może uwierzyć w to, że stoimy przed nią, i to tak blisko. A przynajmniej część z nas. Wzięła głęboki wdech i wydech. - Jestem Manadis, a to jest Reykur - wspomniany warknął. - Naprawdę się cieszę, że was znalazłam, że mam okazję się z wami zobaczyć. I mam nadzieję, że porozmawiać.

- Powodzenia - zaśmiał się Kwiatek.

- Nie traktuj jej jak idiotki - warknął koszmar. - Bo nią nie jest.

Z trudem powstrzymałam się przed rozdziawieniem japy. Podobnie reszta. To było… Dziwne. Żeby koszmar tak… On… Wydawał się lubić rudą. Znaczy Manadis.

- Wiem, że mogę z wami porozmawiać - powiedziała poważnym głosem. - Wiem, że ty - wskazała na Anję - odezwałaś się w trakcie podpisywania pokoju. Pod którym zresztą się podpisałaś. Tak samo jak ty - przeniosła wzrok na Miszę. - Wiem też, że z pokojem macie coś wspólnego wy - wskazała na Aurę, Sylwię i Alyss. - Was nie kojarzę aż tak - zawahała się, widząc Albina i mnie. - Chyba nie było was przy podpisywaniu pokoju, albo przynajmniej nie byliście w telewizji.

Bo leżałam nieprzytomna w Leżu, pomyślałam z goryczą, wbrew sobie kładąc uszy i odsłaniając zęby. Zrobiłam krok do przodu.

- Ada, uspokój się - Anja lekko zaniepokojona przytrzymała mnie.

- Nie mam ochoty uczestniczyć w tej rozmowie - warknęłam. - Niech sobie poleci. Albo nie, ja to zrobię - odwróciłam się gwałtownie, jednak Anja znowu mnie przytrzymała.

- Uspokój się - powtórzyła. - Ada, wdech, wydech. Nie możesz się wkurzać zawsze, kiedy ktoś o tym wspomni. I ani mi się waż odlatywać - warknęłam tylko pod nosem.

- Nie zamierzałam powiedzieć nic niemiłego - powiedziała Manadis. - Przepraszam, jeśli tak się stało. Wiem, że rozumiecie wszystko, co mówię, nawet jeśli nie będziecie chcieli się odezwać. Przyleciałam… - zawahała się. - Nie wiem jak to ująć… Poprosić was o pomoc, to na pewno.

Nikt z nas się nie odzywał. Wciąż czułam złość, ale się uspokajałam. Widząc, że tymi słowami nie wzbudziła w nikim z nas agresji, znowu odetchnęła głęboko i kontynuowała:

- Jestem z Islandii. To są niezłe obrzeża Europy - uśmiechnęła się. - Więcej tam smoków niż ludzi. I problem jest taki, że o ile na ludzi działają media i są oni przekonani do pokoju… To smoki niekoniecznie. Myślałam, że może zgodzilibyście się, żeby polecieć i pomóc mi je przekonać. Sama nie dam rady, jestem człowiekiem, nie smokiem, a Reykur to koszmar feniks, jak się dowiedziałam z waszej strony. Gatunek średnio lubiany przez inne, już wcześniej to widziałam.

- Wcześniej? - zaskoczona Aura powiedziała na głos to, co wszyscy pomyśleliśmy. Manadis zerknęła na nią, domyślając się chyba o co chodzi Venkiin.

- Zanim się będziecie dziwić, tak, wcześniej wiedziałam o istnieniu smoków. Chodziłam po górach, poznawałam je, uwalniałam z pułapek jakichś smoczych łowców - skrzywiła się. - To kolejny problem u nas, jest chyba jakaś organizacja polująca na smoki, nie wiem jak się nim zająć - rozłożyła bezradnie ręce. - Codziennie uwalniamy z Reykurem smoki i oczyszczamy teren z pułapek i każdego kolejnego dnia one znowu tam są.

...Mówi prawdę… - usłyszeliśmy po chwili w głowie głos Anji.

...Mamy zaufać człowiekowi? Tak po prostu?... - spytałam z powątpiewaniem.

- Chciałam też - Manadis rzecz jasna nie miała pojęcia o toczącej się przy niej telepatycznej rozmowie. - opowiedzieć wam trochę o organizacji, którą założyłam. Póki co jest mała, ale jestem pewna, że się rozrośnie. Wiem, że pokój nie będzie w 100% idealny i zamierzam walczyć o prawa smoków. I ratować je. Najwięcej jak tylko się da.

...Tak. Tak po prostu. I z tego co widzę w jej umyśle, nie zwykłemu człowiekowi, a człowiekowi, który kocha smoki, szanuje je i jest w stanie zdobyć ich szacunek. Człowiekowi, który ma entuzjazm i chce pomagać smokom. A nie jakiemukolwiek człowiekowi… - powiedziała stanowczo Vokunzii.

...Chwila… - zaprotestowała Alyss. - ...Ja też nie mam na to ochoty. Żaden człowiek nie powinien wiedzieć o istnieniu Smoków, już i tak za dużo ich wie…

...A, czyli moja rodzina nie powinna wiedzieć?... - tym pytaniem Ven zamknęła Alyss pysk, bo fakt, że jej rodzina wiedziała i w razie potrzeby robili za naszych rodziców był naprawdę pomocny.

Sama się wahałam. Nie miałam najmniejszej ochoty zdradzać tej kobiecie, że jestem Smokiem. Że mamy więcej umiejętności.

Sama zajrzałam do umysłu Manadis. Było tam wszystko o czym mówiła Voki. Miłość do smoków, entuzjazm, chęci.

Zacisnęłam zęby i nie zaprotestowałam. Byłam tylko pewna, że nie zrobię tego jako pierwsza.

...Pytanie Anja, na ile jesteś pewna, że nie narazisz przez to smoków… - usłyszałam głos Miszy. Z nią i Kwiatkiem też w końcu byliśmy połączeni.

...Jestem pewna… - odparła Anja. - ...A jeśli się okaże, że się mylę, to wykasuje się jej pamięć o tym i po sprawie...

To mówiąc wystąpiła krok do przodu i bezceremonialnie zmieniła się w człowieka. Aż się zachłysnęłam powietrzem, nieprzygotowana, że zrobi to tak szybko.

- Zdecydowaliśmy się zaufać ci - powiedziała poważnie Anja, patrząc Manadis w oczy. Zaraz potem w człowieka zmieniła się Aura, potem Sylwia i Albin, a na końcu ja i Alyss.

Rudowłosa cofnęła się kilka kroków w stronę Reykura patrząc na nas w szoku i mrugając.

- Wy… Zmieniliście się… Ze smoków w ludzi? - upewniła się. Czułam, że całym swoim umysłem nie może uwierzyć w to, co widzi, że myśli, że może ma przywidzenia.

- Tak. Dokładnie tak - Anja się uśmiechnęła.

- Jesteście tymi samymi dziewczynami, które zaczęły pokój ze smokami…

- Tak.

- Jeszcze raz - wzięła głęboki wdech i wydech. - Nie wierzę. Możecie się zmieniać w smoki?

- Tak, możemy.

- Nie wierzę, po prostu nie wierzę - mruknęła. - Reykur, weź mnie zdziel, może to sen… - koszmar bez wahania zamachnął się ogonem. Rudowłosa w ostatniej chwili ukucnęła. Spojrzała na smoka i zaśmiała się. Ten tylko wywrócił oczami.

- No dobra - odwróciła się z powrotem w naszą stronę. - Naprawdę, coś mi tu nie gra. Jakim cudem możecie się zmieniać w smoki?

- Jesteśmy Smokami. Ludzie powiedzieliby że “pół-smokami” - wyjaśniła cierpliwie Anja. - ale nie waż się tak nawet myśleć. - teraz to ona wzięła głęboki wdech. - Istniejemy, aby chronić kruchego pokoju między smokami, a ludźmi.

Widziałam znowu szok na twarzy rudej. Przygryzła wargę w zamyśleniu.

- Każdy smok może się zmienić w człowieka? - spytała, zerkając z niepokojem na Reykura. Ten ją trzepnął skrzydłem. Tylko się uśmiechnęła.

- Nie. Jest nas naprawdę niewiele. Wiemy o swoim istnieniu, ale prawdopodobnie wszystkie istniejące Smoki można policzyć na palcach jednej ręki - tłumaczyła Anja.

- Zawsze tak robicie? Z buta zmieniacie się w ludzi lub smoki przy ludziach? - teraz Manadis jakby się zrelaksowała i zaczęła nieco żartować.

- Nie. Przejrzeliśmy twój umysł i uznaliśmy, że jesteś godna zaufania, że przyda nam się ktoś taki jak ty po naszej stronie, wiedzący kim jesteśmy, ponieważ czuć jak wiele jesteś w stanie poświęcić dla smoków.

Na te słowa krew odpłynęła kobiecie z twarzy.

- Możecie… Wy… Przejrzeliście mój umysł?

- To jest telepatia, jedna z naszych umiejętności - teraz odezwała się Aura.

- Jedna…? - ruda spojrzała na nas zszokowana.

- Mamy ich więcej. Może powoli - Anja westchnęła. - Chodźmy może do mojego domu. Pogadamy tam na luzie - zaproponowała.

- Muszę wracać z wami? - spytałam.

- Mam ci przypominać o planowanej ulewie na dzisiejsze popołudnie? - spytała rozbawiona Sylwia.

- Posiedzę w Leżu - nie odpuszczałam.

- Mowy nie ma, lecisz z nami, nie uciekniesz od gadania z nią - zaśmiała się Anja. Skrzywiłam się i zmieniłam w smoka. Manadis wskoczyła na Reykura.

- Ada, ja i Hyacinthino wracamy - usłyszałam Miszę. - Mam parę rzeczy do roboty.

- Rozumiem - pokiwałam głową, a dwie Nocne Furie się od nas odłączyły.

- Gdzie lecą? - zainteresowała się Manadis.

- Do Leża - odparła Anja czystym angielskim. - Miejsce, gdzie mieszka ogromna liczba smoków różnych gatunków, często normalnie nawet nie żyjących obok siebie. Misza jest ich alfą, czyli się nimi opiekuje. Ada, doganiasz nas?

- Yhm - mruknęłam. Po chwili poczułam wiatr wiejący we mnie od tyłu. - Nie potrzebuję pomocy.

- Aha. Jak tak uważasz to idź spać jak wrócimy.

Zamilkłam i pozwoliłam sobie na to małe ułatwienie w postaci prądu powietrznego.

- On z nami wlatuje do domu? - Alyss ze skwaszoną miną wskazała Reykura.

- Nie przesadzaj, nie zrobi nam chyba demolki. Nie zrobisz, nie? - Albin odwrócił się do koszmara.

- Bierzesz mnie za idiotę? - warknął smok w odpowiedzi.

Poczułam pewną ulgę, kiedy wreszcie na horyzoncie pojawiła się znajoma plama. Znaczy dom. Może przy odrobinie szczęścia uda mi się zwiać od nich i na przykład poczytać książkę w pokoju…

Nie udało mi się tego zrobić, ale rozmowa ostatecznie nie przebiegła tak źle.

Manadis najpierw opowiedziała nam o sobie, o tym jak odkryła istnienie smoków, jak poznała Reykura i co robiła, jak go przekonała do siebie. Potem o swoim pomyśle na rozwinięcie organizacji chroniącej smoki.

My opowiadaliśmy o różnych rzeczach. O smokach, że mają swój język. Anja uznała, że będzie trzeba nauczyć Manadis smoczego. O tym, że zajmiemy się przekonaniem odrobinę bardziej islandzkich smoków. O tym, że pozbędziemy się tamtejszych Łowców. O nas też - o tym jak normalnie żyjemy i o naszych mocach. I ja powoli zaczęłam nabierać przekonania, że można spróbować dać jej szansę. Obiecała, że wszystkie te informacje zachowa dla siebie.

Osobiście tylko na jeden moment zwróciłam większą uwagę. Kiedy temat zszedł na to, jak doszło do pokoju.

- To jest naprawdę niesamowite, że udało wam się go osiągnąć - Manadis pokręciła głową. - Wiecie, tak sobie myślałam wcześniej, że smoki są takie miłe, jaka szkoda, że muszą się ukrywać. Nie myślałam, żeby udało mi się doprowadzić do ich odkrycia i na dodatek zakończyć to pozytywnie. Bo rozpoczęcie to wam pozytywne nie wyszło - zażartowała.

- No przepraszam, chyba to Jandra z Łowcami zaatakowała nas pierwsza - prychnęła Alyss.

Przełknęłam ślinę, doskonale wiedząc o czym za chwilę wspomni ruda.

- Dla mnie zagadką jest to co mówili o czerwonej Nocnej Furii - mimowolnie zacisnęłam pięści. - W sensie, ona zabiła tylu ludzi i ponoć nawet kilka smoków, potem ty w postaci smoka na głos mówiłaś coś, że działała w afekcie i tak dalej. Jeśli mam prawdziwe informacje - Anja potwierdziła, więc kobieta kontynuowała. - Ale po wszystkim ta Furia zniknęła, nikt nie widział od tamtej pory ani jednej czerwonej Furii, a powinna chyba mieszkać tu w okolicy, nie?

- Ada, wdech, wydech, uspokój się - już kolejny raz tego dnia usłyszałam od Anji dobrze znaną formułkę.

Manadis zmarszczyła brwi.

- Kolejny raz powiedziałam coś nie tak? Ale wybaczcie, o tym co się działo wiadomo tylko z relacji ludzi - rozłożyła bezradnie ręce.

- Nie, mówisz prawdę - powiedziała Aura. - Tak było.

- A… - ruda na chwilę się zawahała. - Mogę w takim razie wiedzieć o co chodzi?

Zacisnęłam zęby. Powiedzą jej, wiedziałam o tym. Ale… Tak bardzo tego nie chciałam, chociaż wiedziałam, że powinna wiedzieć.

- O to, że ta Furia wcale nie zniknęła - powiedziałam powoli, dając tym samym reszcie Smoków zgodę na wyjaśnienie tego Manadis.

- Wiecie, gdzie jest? - zainteresowała się ruda, pochylając na krześle.

- Owszem - Anja zerknęła szybko na mnie zanim dokończyła. - Siedzi tutaj.

Odwróciłam głowę, kątem oka widząc jak Manadis się gwałtownie prostuje.

- To któreś z was, prawda? - spytała, a zaraz potem zmarszczyła brwi. - Ale żadne z was nie było czerwone… - zawahała się, spojrzała na Anję, a potem na mnie. Pamiętała, że to my dwie byłyśmy Furiami. Jej wzrok zatrzymał się na mnie.

- Chcesz, możesz uciec z krzykiem - powiedziałam cicho, czując jak w umyśle rudowłosej pojawia się niepokój, a potem strach. I próbując rozluźnić zaciśnięte pięści, opanować narastającą złość.

- Nie będę uciekać z krzykiem - powiedziała, starając się o spokój. - Ale… Mogę tylko zadać kilka pytań?

- To nie jest dobry pomysł - warknęłam. Naprawdę, ta rozmowa była całkiem spoko, póki trzymaliśmy się normalnych tematów. Nawet nie musiałam aż tak się na wszystkim skupiać. Wtedy szła w miarę luźno. Ale nie, poruszyła ten temat.

- Dlaczego? - spytała, ignorując moje warknięcie. ...Chyba przebywanie z koszmarem uodporniło ją na coś takiego… - Dlaczego tak wszystkich zabijałaś?

Właśnie uświadomiłam sobie jak to musi wyglądać z jej perspektywy. Przylatuje, dowiaduje się nagle, że inicjatorki pokoju i smoki, które się pod nim podpisały (no dobra, jeden smok, Anja) to te same osoby, dowiedziała się o istnieniu rasy Smoków. A teraz dowiedziała się, że przez ten cały czas siedziała w jednym pomieszczeniu z kimś, kto bez wahania zabijał ludzi i smoki.

- Może pójdę - powiedziałam, wstając i ignorując, że rudowłosa liczy na odpowiedź. Wstałam z zamiarem pójścia do mojego pokoju.

- Poczekaj, proszę... - głos Manadis mnie zatrzymał. Zacisnęłam powieki, czując cisnące się do oczu łzy. Zamrugałam, na szczęście w miarę skutecznie je odgadniając.

Powoli odwróciłam się w jej stronę. Wciąż czułam jej strach, a także niepokój Reykura, który do tej pory opierał łeb o oparcie kanapy, ale teraz go podniósł.

- Na co mam czekać? - spytałam cicho.

- Jeżeli to tego się boisz, to… - przełknęła ślinę. - Nie uważam cię wcale teraz za bezduszną morderczynię. Widać, że… Że żałujesz tego, co się działo, że chciałabyś, żeby to się nie wydarzyło.

Z powrotem usiadłam na swoim miejscu, uciekając jednak wzrokiem w bok.

- Ada, uznałyśmy, że możemy jej zaufać, prawda? - usłyszałam pytanie Aury. Skinęłam głową, taka była prawda. - Powinna wiedzieć. Wcześniej czy później i tak jej będziesz musiała powiedzieć, nie?

- To… Krwawa Furia - zawahałam się, ale mówiłam dalej - czyli specjalny rodzaj furii, w którą wpadam, kiedy jestem naprawdę wściekła… I w której zabijam wszystko, co stanie mi na drodze. - słowa z trudem przechodziły mi przez gardło. - Kompletnie tracę nad sobą panowanie - dodałam cicho. - Naprawdę już pójdę - uniosłam wzrok, moje oczy spotkały się z tymi Anji. Nie spuszczała ze mnie wzroku.

...Proszę, Anja… Pozwól mi… - szepnęłam błagalnie w jej umyśle. Ku mojej uldze, skinęła głową. Błyskawicznie wstałam, szybkim krokiem poszłam do mojego pokoju i zamknęłam drzwi.

To był jedyny temat, którym się naprawdę przejęłam w trakcie rozmowy. Znowu. Znowu samo wspomnienie o tym mnie zdenerwowało i tak zestresowało. Znowu ten temat musiał w ogóle być wspomniany. Podczas gdy ja właśnie na ten temat tak bardzo nie chciałam rozmawiać.


Mam nadzieję, że next się podobał. Oczywiście zachęcam do komentowania i oddania głosu w ankiecie, jeśli ktoś jeszcze tego nie zrobił. Liczę, że uda mi się wstawić kolejnego nexta za tydzień xD Patrzcie i radujcie się, a także przecierajcie oczy ze zdumienia, bo oto next pojawia się tydzień po poprzednim :D Nie będę więcej tutaj gadać, bo i tak pewnie większość z was to pomija, w każdym razie cieszcie się i rozkoszujcie nextem :)


Przez te sześć miesięcy koszmary nie zniknęły. Wręcz przeciwnie. Pojawiały się co noc, co noc budziłam się z krzykiem. Rzadko budziłam się i siedziałam tak kompletnie sama, zwykle tuż po tym jak się podrywałam do góry, któryś ze Smoków przychodził i pomagał mi się uspokoić. A to Anja, szybko zeskakująca z włazu do mojego pokoju. Sylwia przychodząca z pokoju obok czy Aura i Albin, z jaskiniowej części. Alyss pojawiła się tylko dwa razy, wolała iść dalej spać. Nie dziwiłam się jej.

Bałam się tych koszmarów, panicznie wręcz. Po przebudzeniu się nigdy nie zasypiałam drugi raz, czasem nawet w ogóle nie spałam przez kilka nocy... Żeby tylko ich nie było, żeby też reszta się nie budziła tylko przeze mnie. Zwłaszcza to niespanie kilka nocy nie podobało się Anji - skutkowało bólem głowy, brakiem sił na cokolwiek, słabszym ogarnianiem i ogólnym wykończeniem. Już sporo razy udawało jej się namówić mnie na coś w rodzaju hipnozy i trzymała mnie, żebym nie miała w nocy żadnego snu. Ale tego też się bałam, za każdym razem pozostawał strach, że coś nie zadziała, że Anja mnie niechcący puści...

Ta noc była już tą, kiedy byłam tak wykończona, że po prostu nie miałam siły już walczyć z opadającymi powiekami, więc zrezygnowana położyłam się i przykryłam kołdrą. Oczy same mi się zamknęły.

Anja wyłaniająca się z płomieni i dymu.

Anja, mówiąca to wszystko. Nie jestem nic warta, nie powinni byli mi ufać, zabiłam ich...

Anja, przyszpilająca mnie do ziemi, zbierająca plazmę w pysku, ja, rozpaczliwie próbująca się wyrwać.

Właściwie najpierw słyszałam mój krzyk, otworzyłam gwałtownie oczy, już siedziałam na brzegu łóżka, już czułam obudzone umysły Smoków, starałam się uspokoić oddech i serce, bijące w mojej piersi jak oszalałe. Poczułam jak ktoś delikatnie kładzie rękę na moim ramieniu.

Aura. Dzisiaj to była Aura.

Odwróciłam głowę, przełykając ślinę. Łzy napłynęły mi do oczu, czułam, że wciąż drżę.

Venkiin tylko siedziała, wciąż trzymając dłoń na moim ramieniu. Milczała, ale i tak byłam jej wdzięczna. Za sam fakt, że tu była, siedząc obok mnie.

- Znowu, prawda? - spytała łagodnie po kilku minutach.

Pokiwałam powoli głową.

Znowu milczałyśmy chwilę, chyba nie wiedziała co dokładnie w tym momencie powiedzieć.

- Może przyniosę lody? Alyss będzie wściekła, że nic jej nie zostawimy, ale kto by się przejmował - uśmiechnęła się lekko.

...Lody? W NOCY? BEZE MNIE? No chyba was pogięło… - i po trzech sekundach w pokoju pojawiła się Anja z pudełkiem lodów i trzema łyżeczkami.

...A tym razem macie waniliowe?... - pełen nadziei głos mentalny Albina rozbrzmiał w naszych głowach, a już po chwili Górski Lapisu w ludzkiej formie przekroczył próg mojego pokoju.

- A wybacz, wzięłam ulubione Ady - Anja się wyszczerzyła. - Lemon pie - odruchowo uniosłam głowę, a oczy mi się zaświeciły.

- Z serii: jak poprawić humor Adzie po koszmarze w 3 sekundy - zażartowała Aura.

- Serie to moja działka - trąciłam ją łokciem, jednak znowu na chwilę zamilkłam. Dwa słowa za dużo, pomyślałam gorzko. Znowu miałam wrażenie, że gdy tylko zamknę oczy, zobaczę to wszystko przed oczami. Za każdym razem tak było.

Anja, wyczuwszy mentalnie o czym rozmyślam, pomachała mi przed oczami pudłem lodów.

- Jesz czy nie? - uniosła jedną brew.

- Jem - wzięłam do ręki jedną z łyżeczek i nabrałam na nią trochę lodów z pudełka.

Przez chwilę tylko siedzieliśmy - Anja i Albin przysunęli sobie krzesła - jedząc lody.

- Nie powinniście tak wszyscy przychodzić do mnie w nocy - powiedziałam po dłuższej chwili. - Już wystarczy, że ja się wykańczam.

- Rzecz w tym, że nie chcemy, żebyś się wykończyła aż tak - Anja się uśmiechnęła. - Poza tym Albin na pewno pójdzie spać jak tylko nie będziemy mogły go zatrzymać jedzeniem - Aura słysząc to zakrztusiła się ze śmiechu, a Albin przewrócił oczami.

Alfa jednak miała rację - po kilkunastu minutach ziewający Albin wyszedł z mojego pokoju. Aura przeprosiła, że ze mną dłużej nie posiedzi, dodała, że jest wykończona i poszła do siebie. Zostałyśmy ja i Anja.

- Spróbujemy hipnozy? - spytała Niebieska Smoczyca. Zesztywniałam i od razu pokręciłam głową.

- Nie jestem aż taka zmęczona - mruknęłam.

- Wolisz czekać aż znowu będziesz padała z nóg? - Vokunzii spojrzała na mnie z powątpiewaniem.

- Tak - westchnęłam.

- Ada, ty się wykańczasz. Nawet nie wiesz jak to mnie boli… - zaczęła, ale przerwałam.

- Zaczniesz gadaninę o tym, że jesteś Alfą, jesteś za nas odpowiedzialna i tak dalej - mruknęłam.

- To też, ale… Nie tylko. Jesteśmy stadem. Jesteśmy rodziną. I jesteśmy przyjaciółmi. Boli mnie to nie dlatego, że jesteś Smokiem, jestem twoją Alfą i tak dalej. Boli mnie to dlatego, że jesteś też moją kuzynką i moją przyjaciółką, a ja czuję bezsilność w trakcie takich sytuacji, bo tu nie pomoże żadna z moich mocy - spojrzała na mnie z jakąś mieszaniną smutku i troski w oczach, po czym wskoczyła przez właz do swojego pokoju i zamknęła go. - Przemyśl to, Ada - usłyszałam jeszcze zanim położyła się do łóżka i zasnęła.

- Chodź, polecimy na patrol - usłyszałam propozycję Anji. Uniosłam głowę. - Wszyscy lecimy - dodała. - Dołączą do nas Misza i Kwiatek...

- Co to za patrol? - spytałam, unosząc brwi.

- Dobra, leziemy se polatać, nazywamy to patrolem, żeby nie mieć aż takiego poczucia, że się obijamy. Zresztą jeśli coś niepokojącego się będzie działo to to zobaczymy, czyli w praktyce zadziała to jak patrol. Chcemy z Sylwią pobawić się wiatrem - Anja się uśmiechnęła.

- Okej - wstałam, przeciągnęłam się i ziewnęłam szeroko. Na szczęście Anja tego nie skomentowała w żaden sposób.

Wylecieliśmy z domu w miarę wesołym, lub przynajmniej spokojnym, jeśli chodzi o mnie, nastroju. Wzleciałam nieco wyżej niż reszta, ale pozostawałam kawałek z tyłu, mimo, że nie chciałam. Efekt uboczny unikania koszmarów, pomyślałam.

W pewnej chwili poczułam jak porywa mnie gwałtowny podmuch, robi pętlę i odstawia, nieco bliżej grupy Smoków niż leciałam wcześniej. W szoku złapałam równowagę.

- Fajnie wyszło, nie? - zobaczyłam uśmiech Vokunzii.

- Jasne - skinęłam głową, wciąż z nieco zbyt szeroko otwartymi oczami.

- Ej, ekipa. Chyba mamy problem - usłyszałam głos Albina.

- Jakiż to problem? - niemal słyszałam jak Alyss wywraca oczami.

- Kiedy wy się w najlepsze bawiliście wiatrem, raz omiotłem umysłem okolicę. I wyczułem sporą grupę Łowców - dodał.

Dobrze, że wciąż pamiętałam jak się lata, ale sama od razu położyłam uszy i zmarszczyłam pysk czując jak coś mnie w środku pali. Jak… Jak oni śmieli? Jak oni śmieli pojawiać się tutaj, po tym wszystkim zamiast zniknąć tak jak nagle niemal wszyscy Łowcy z Europy?

Może trzeba po prostu pomóc im zniknąć, pomyślałam, czując narastającą wściekłość.

- Gdzie? - spytała Aura.

- Już ich mam - oznajmiła Anja od razu przesyłając nam ich lokalizację. - Bardzo duża grupa…

Słowa przyjaciół dobiegały do mnie jak zza ściany, przytłumione, słyszałam bicie własnego serca, swój oddech i czułam żar wściekłości wypełniający mnie od środka.

- Powinniśmy to załatwić w miarę spokojnie i cicho… - stwierdziła Sylwia.

- No powodzenia, walcz cicho - parsknęła Alyss.

- Chodzi mi o taki rodzaj ciszy, żeby nie ściągnąć na siebie uwagi ani ludzi, ani zbyt wielu smoków.

- Ada? Wszystko gra? - usłyszałam głos Anji, słyszałam, że do mnie podlatuje, coś mówi spokojnie, ale już nawet nie chciałam tego słuchać.

Wybuchnęłam Krwawą Furią, czując od razu coraz większą wściekłość, siłę i ten znajomy ból głowy.

Widziałam wokół mnie machające skrzydłami kształty, skądś je znałam… Zmrużyłam oczy, ale i tak świat wokół mnie był rozmazany. W umyśle pojawił się znajomy szum, zakłócający wszystko inne.

Po co tu w ogóle byłam…

Łowcy. Przypomniawszy sobie to jedno słowo, w ułamku sekundy rzuciłam się w stronę, gdzie, jeśli wierzyć własnej pamięci, byli Łowcy.

Wpadłam na polanę, na której właśnie zostawiali pułapki na smoki, ryjąc pazurami trawę i ziemię. Widząc mnie od razu chwycili za broń, jednak ja od razu rzuciłam się do gardła pierwszego z nich, zaciskając szczęki nim zdążył wydać z siebie jakikolwiek dźwięk.

Obróciłam się z warkotem w stronę grupki Łowców. Nie tracili czasu. Wyciągnęli broń palną, na której widok też jedynie zwiększyła się moja wściekłość. Skoczyłam na kolejnego przeciwnika, wbijając pazury w jego brzuch, a następnie rozszarpując na strzępy przy akompaniamencie krzyków.

Kilka strzałów plazmą z miejsca załatwiło kolejnych Łowców.

W pewnym momencie duży, ciemny, niebieskawy kształt wpadł na jednego z nich, zabijając go. Znałam skądś tego kogoś, mogłabym przysiąc… Zignorowałam to przeczucie i rzuciłam się na kolejnego człowieka. Do walki dołączyły inne kształty zabijające Łowców. Dwa białe, jeden czarny, jeden fioletowy i dwa jasnoszare. Widząc, że mi pomagają, olałam ich i skupiłam się na rozszarpywaniu kolejnych Łowców.

Nagle jeden z kształtów, biały o pomarańczowych oczach, z rykiem upadł na ziemię, zaplątany prawdopodobnie w sieć.

Gwałtownie zahamowałam, choć całą sobą pragnęłam wrócić do zabijania, coś kazało mi się odwrócić. Znałam tego smoka, na pewno go znałam…

Bez dłuższego wahania rzuciłam się biegiem w jego stronę, po czym skoczyłam, szykując już zęby i pazury.

- Ada, nie! - dobiegł mnie gdzieś z boku przerażony krzyk.

Jeszcze w trakcie skoku rozcięłam pazurami sieć, a jej część złapałam zębami, po czym wylądowałam zaraz za białym kształtem. Od razu przegryzłam gardło stojącemu w pobliżu człowiekowi. Chwilę potem zobaczyłam, że Łowcom udało się uziemić jednego z jasnoszarych, tego z niebieskimi rogami. Bez wahania już rzuciłam się w tamtym kierunku, strzelając od razu w dwóch Łowców plazmą. Wpadłam w zbiegowisko, od razu rozszarpując na strzępy pazurami i zębami każdego człowieka jakiego napotkałam. Olałam jasnoszarego smoka i zabiłam kilku kolejnych przeciwników. Za mną tymczasem fioletowy smok pomógł się wydostać szaremu.

Nie zastanawiając się skoczyłam w stronę zbiegowiska Łowców strzelając plazmą we wszystko, co ruszyło się w moim zasięgu wzroku, a przy okazji rozrywałam pazurami każdego kogo tylko mogłam. Kształty smoków, które wcześniej mi pomagały, chyba gdzieś zniknęły. Nie zastanawiałam się nad tym dłużej, tylko rzuciłam się w wir walki zabijając każdego kogo tylko napotkałam.

Kilku ludzi próbowało uciekać do lasu, ale zabijałam ich zanim dobiegli do granicy drzew na skraju polany.

Wgryzłam się w szyję kolejnego Łowcy, rozdzierając na kawałki ciało ostatniego, pode mną. Odrzuciłam na bok tego, w którego szyję się wgryzałam i rozejrzałam wokół.

Jak okiem sięgnąć, wszędzie leżały martwe, zakrwawione ciała. Stałam sama pośrodku tej polany, nie widząc nikogo żywego.

Poczułam jakby na moment moja wściekłość zmalała, ale nagle głowa zapulsowała nieznośnym bólem. Skrzywiłam się i rozejrzałam. Trzeba było znaleźć kogoś do zabicia, ale nikogo już nie było…

Zobaczyłam ruch pomiędzy drzewami i od razu odwróciłam się w tamtą stronę z warkotem, który gwałtownie urwałam, widząc, że to nie Łowcy. To były smoki. Miałam gdzieś z tyłu głowy jakieś niejasne przeczucie, że nie mogę zabijać smoków, ale nie wiedziałam czemu. Zmarszczyłam pysk, rozglądając się i nasłuchując w poszukiwaniu jakichś ludzi.

- Ada - usłyszałam spokojny głos jednego z nich, ciemnej smoczycy o niebieskawym zabarwieniu, która podeszła kilka kroków bliżej niż reszta. Zirytowało mnie to, położyłam uszy i warknęłam. Znowu czułam ból głowy, a oni byli jedynymi osobami w pobliżu, które mogłam zabić. - Możesz już iść spać. Dobrze się spisałaś, zagrożenie minęło. Łowców już nie ma. Nikt ci nie będzie przeszkadzał. - skupiłam się na słowach niebieskiej, która każde słowo bardziej wyśpiewywała niż wymawiała, przeciągając samogłoski.

Ból głowy trochę ustąpił pod innym naciskiem - nie był on nieprzyjemny, ale zdawał się przygniatać mnie do ziemi, obciążać powieki. Zamrugałam, żeby się rozbudzić, ale ona zaczęła gadać dalej.

- Jestem z ciebie dumna, naprawdę, zrobiłaś ogromne postępy, ale teraz pora już na odpoczynek. Zdrzemnij się trochę, a kiedy się obudzisz, będziesz mieć całkiem dobry humor. - coś z tyłu głowy podpowiadało mi, że sen to nie jest dobry pomysł, ale zostało to zagłuszone przez jakąś piosenkę w smoczym języku, która jakimś cudem wypełniła mój umysł. Nie wiedząc kiedy, łapy same się pode mną ugięły, a powieki przegrały walkę z grawitacją.


Powoli otworzyłam oczy i rozejrzałam się. Zamrugałam. Byłam w swoim pokoju i leżałam w swoim łóżku, w postaci człowieka…

Podniosłam się i spojrzałam na zegarek. Dochodziła 11:00… Zmarszczyłam brwi. Jakim cudem tak późno się obudziłam? Nie w środku nocy… Czyli nie było…

Od razu się ożywiłam i usiadłam na brzegu łóżka. Nie było koszmaru. Nie było go, powtarzałam w myślach. Wtedy nagle przypomniałam sobie co się wydarzyło zanim zasnęłam.

Wpadłam w Krwawą Furię. Zabijałam Łowców… Pamiętałam skok na białego smoka, ale nie pamiętałam czy go zabiłam. Biały smok o pomarańczowych oczach. Pobladłam. Potem był jakiś jasnoszary… Z niebieskimi rogami… Pewnie Albin. Zabijałam Łowców, którzy go uziemili. Wszystkich jacy tam byli. Potem stałam sama pośrodku tego pobojowiska. Zbliżyło się do mnie siedem smoków. Jeden z nich, niebieska Nocna Furia podszedł bliżej. To była Anja. Mówiła uspokajające słowa, o dziwo te pamiętałam dokładnie… Tylko mówiła do mnie spokojnie, a ja osunęłam się na ziemię i zasnęłam.

Dlaczego nie pojawił się koszmar, pomyślałam. Czułam się całkiem nieźle, bo praktycznie od pół roku nie miałam okazji się porządnie wyspać.

Miałam w głowie jeszcze jedno pytanie, które jednak dopiero na samym końcu dopuściłam do siebie.

Czy moja siostra wciąż żyje?

Powoli wstałam. Czułam lekki ból głowy, ale nie był jakiś naprawdę uciążliwy. Niepewnie podeszłam do drzwi, w salonie słychać było głosy reszty Smoków. Zawahałam się zanim dotknęłam klamki, ale zacisnęłam zęby i otworzyłam drzwi.

Na kanapie siedzieli Anja, Aura i Albin, Alyss zajęła miejsce na podłodze, a Sylwia właśnie stawiała na stoliku miskę wypełnioną chipsami. Chyba już sporo tego było, pomyślałam widząc mnóstwo okruchów. Każdy trzymał w ręku pada od Playstation, a na ekranie każdy biegał swoim bohaterem - Anja już nawet zdobyła Vadera, a Alyss Luke’a, który właśnie zginął od cięcia czerwonym mieczem świetlnym - i połowa z nich atakowała, połowa broniła bazy na Sullust. Czyli Battlefront. Na mój widok Anja kliknęła jeden z przycisków, pauzując grę.

- I jak się spało? - zapytała radośnie.

- Dobrze - odparłam powoli.

- To gut.

- Co się tam stało? - spytałam łamiącym się głosem. Co jeśli zabiłam moją siostrę, co jeśli zabiłam jakiegokolwiek smoka…?!

- Łoooo…! Spokojnie. Nikomu z nas krzywdy nie zrobiłaś, a wręcz przeciwnie, pomogłaś i to bardzo. - Anja poderwała się na równe nogi, zaalarmowana moimi myślami.

Przez chwilę tylko wpatrywałam się w nią w szoku, nie mogąc uwierzyć w to, co powiedziała. Pomogłam? Będąc… W Krwawej Furii? To wydawało się po prostu niemożliwe.

- No to patrz:

W tym momencie zobaczyłam walkę z łowcami oczami Anji: rzuciłam się w stronę Miszy spętanej siecią, ale na szczęście uwolniłam ją, zamiast czegoś gorszego… Potem obroniłam Albina… I jeszcze kilka fragmentów, w których ignorowałam pozostałe Smoki, albo mniej więcej z nimi współpracowałam. Przez dłuższą chwilę tylko w skupieniu przyglądałam się tym scenom, wciąż czując się jakby były nieprawdziwe, jakby to wszystko zostało tylko stworzone przez Anję...

- Ada, wiizaan, bo strzelę cię ogonem. - mruknęła Vokunzii, słysząc moje powątpiewanie.

- Ale… Jakim cudem? - zapytałam. Niebieska Furia rozejrzała się po pozostałych z uniesionymi brwiami.

- Najwyraźniej widać pierwsze efekty waszych treningów - Aura posłała mi uśmiech.

- Albo to sprawka tych lodów – zastanowił się Albin.

- Jasne, na pewno - prychnęłam.

- A masz lepsze wytłumaczenie? - zaśmiał się Lapis.

- Ja mam. Jestem genialna, to wszystko. - wyszczerzyła się Anja, a potem dodała nieco poważniej - I kiedy mówię, że ktoś ma coś potrenować, to ma to zrobić. Proszę, wszyscy wczoraj widzieli efekty.

Zawahałam się. Zaczęłam się przekonywać, chociaż teraz nie byłam pewna jak to powiedzieć, zwłaszcza, że przez te sześć miesięcy broniłam się przed tymi wszystkim treningami. Odetchnęłam głęboko.

- Miałaś rację - mruknęłam cicho.

- No wiem. Zawsze mam. - odparła wzruszając ramionami.

Uśmiechnęłam się. Teraz, kiedy faktycznie wiedziałam, że to była prawda, że nie zabiłam ani Miszy, ani żadnego innego smoka, że Anja nie musiała mnie razić prądem ani uderzać kamieniem, żeby mnie uspokoić, czułam jak z każdą chwilą jestem coraz bardziej szczęśliwa. Poza tym wyspana, pomyślałam z rozbawieniem.

- Właśnie, nie wiem czy wiecie - zaczęłam. - Ale nie miałam teraz koszmaru. W ogóle - powiedziałam.

- Naprawdę? Świetnie! - ucieszyła się Sylwia.

- To… chyba dobrze…? - po raz pierwszy odezwała się Alyss.

- Ave ja! A tak na serio. Naprawdę jestem z ciebie dumna. Ale nie myśl sobie, że na tym koniec. Za jakieś dwa tygodnie, jak dobrze pójdzie, zrobimy kolejny trening, ale tym razem na innych zasadach. - słysząc to jęknęłam, przewracając oczami. - Choć świetnie nad sobą panowałaś w trakcie, stanowczo za szybko wpadłaś w furię. Poćwiczymy utrzymywanie spokoju nawet w skrajnych sytuacjach.

Delikatnie mówiąc, nie byłam zachwycona. Czy idzie mi lepiej czy nie, czy będę miała wcześniej koszmar czy nie, wciąż nie miałam najmniejszej ochoty na trening. Chociaż wiadomo było, że i tak Anja postawi na swoim. Najwyżej z zaskoczenia od razu mnie przeteleportuje na miejsce. Pomyślałam, że chyba nie będę… Aż tak bardzo protestować jak wcześniej.

- I to lubię. Grasz z nami?

- Ale trzeba będzie zacząć nową grę… - jęknęła Aura. Ona i Anja były po Ciemnej Stronie i aktualnie wygrywały.

- Mnie to mówisz? Mam właśnie VADERA. Ale poświęcę się. Żegnaj Vejdi. - Niebieska Smoczyca teatralnie otarła nieistniejąca łzę.

- Mi to w ogóle nie przeszkadza - uśmiechnęła się Alyss biorąc ze stolika, obok którego siedziała, kolejnego pada. - Łap - rzuciła go w moją stronę.

- Do której strony dołączasz? - spytał Albin. Chyba bardziej dla zasady, bo wiadomo było co odpowiem.

- Spróbowałaby do Jasnej… - prychnęła Vokunzii.

- Nie musisz się obawiać - zaśmiałam się. - Oczywiście, że Ciemna.

- No i już przegraliśmy - westchnęła Alyss.

- Nie narzekaj, wcale nie musimy przegrać - powiedział Albin siadając na swoim miejscu i włączając nową grę.

- Hello from the Dark Side… - zanuciła moja siostra cioteczna, wybierając już swoją broń.


Mam nadzieję, że się podobało, oczywiście zachęcam do komentowania i oddania głosu w ankiecie, kto jeszcze tego nie zrobił. Trzymajcie kciuki, żeby next był w przyszłym tygodniu, a nie za 2 lub 3 xD No. Z terminowym nextem za bardzo chyba nie wypaliło, ale najważniejsze, że już jest, także cieszcie się i rozkoszujcie nim!


Perspektywa Aury[]

Leżałam właśnie na ziemi i spoglądałam przez obiektyw. Dostosowałam ustawienia, zmieniłam ostrość, czas naświetlania i wartość przysłony.

- Teraz - szepnęłam do Albina, który na moje słowo spuścił kropelkę wody. Spadła ona w spowolnionym tempie. W momencie uderzenia jej o taflę wody zrobiłam kilka zdjęć.

Uśmiechnęłam się z satysfakcją i chwyciłam aparat do ręki. Z umiejętnością spowalniania Albina robienie zdjęć w ruchu w idealnym momencie było znacznie prostsze. Obejrzałam zrobione klatki.

- Idealne - powiedziałam, pokazując mu efekty.

- To co następne? - zapytał.

Rozejrzałam się po okolicy, szukając miejsca. Zauważyłam zbliżającą się do nas Alyss. Podniosłam aparat spoglądając przez niego.

… Ani. Mi się. Waż… - syknęła w moich myślach.

Uśmiechnęłam się lekko, puszczając aparat.

- Co robicie? - zapytała.

- Nie zgadniesz - zaśmiał się Albin - zdjęcia.

- Przy użyciu spowolnionego czasu są świetne - pokazałam jej te zrobione przed chwilą.

- Siebie też spowalniacie? - zapytała, chwytając aparat w dłonie i oglądając zdjęcia.

- Nie - zaśmiałam się - po - w mojej głowie nagle zaświtał pomysł. - Albin! Próbowałeś kiedyś spowolnić przemianę w smoka? - podekscytowana wstałam.

Zdziwiony chłopak przez chwilę się zastanowił.

- Nie… Jakoś nigdy na to nie wpadłem - odpowiedział po chwili.

- A myślisz, że by wyszło? - zacierałam ręce.

- Powinno, nie widzę przeciwwskazań.

- To świetnie! Zwołujemy wszystkich i robimy sesję powolnych przemian!

- Beze mnie - oświadczyła blondynka, oddając mi aparat.

- Oj no weź, będzie super! Nie martw się, zdjęcia nie ujrzą światła dziennego, będę je trzymała w zakamarkach mojego laptopa i - zamilkłam. - Pośmiejemy się, to będzie musiało wyglądać świetnie!

Dziewczyna spojrzała na mnie ze znudzoną miną.

- Chodź - powiedziałam, ciągnąc ją za rękę w stronę polanki. - Może w nagrodę Albin spowolni cię pierwszą i będziesz miała z głowy.

- Zastanowię się - parsknął tamten.

...Dziewczyny, przylećcie na polankę, mamy super pomysł… - Przesłałam reszcie wiadomość i zatrzymałam się.

- Pod jednym warunkiem, żadnych zdjęć - zaznaczyła Alyss.

- Nawet jednego? - zapytałam, przyjmując minę zbitego pieska.

- Nie. A jak się dowiem, że jakieś mi zrobiłaś…

Po chwili na polanie wylądowała Anja, Ada i Sylwia.

- Cóż to za genialny pomysł? - zapytała Anja, zmieniając formę na ludzką.

- Będziemy się po kolei zmieniać w smoki - wyszczerzyłam się.

Dziewczyny spojrzały na mnie unosząc brwi.

- Co w tym niezwykłego? - zapytała Sylwia.

- W spowolnionym tempie! - zaznaczyłam.

Chwilę się we mnie wpatrywały, trawiąc informacje.

- To… Może być niezłe - powiedziała Ada z lekkim uśmiechem - Nigdy nie widzimy jak one przebiegają.

- Albo przerażające - skomentowała Alyss.

- Ale jesteśmy Smokami, powinniśmy wiedzieć jak wygląda nasza przemiana - powiedziała Anja entuzjastycznie.

- No, to kto pierwszy? - Zapytał Albin uśmiechając się.

- Zagrajmy w kamień, papier, nożyce.

Wypadło na Alyss.

- A widzisz, mówiłam - zaśmiałam się. Rozsiedliśmy się na polance, a Alyss stanęła na środku.

- Kiedy mam się przemieeeeennnnnniiiiiićććć?

- Teraz - zaśmiał się Lapis.

To co właśnie zobaczyłam było… Dziwne? Odrobinę przerażające?

Sylwetka Alyss powoli zaczęła się zmieniać, powiększać, ręce wydłużać, dłonie powoli przekształcały się w łapy, stopy wydłużyły się, skóra szarzała, twarz powoli się wydłużała by przybrać kształt pyska górskiego. Włosy zaczęły się przerzedzać, można było dostrzec pierwsze wyłaniające się powoli rubinowe kolce. Szyja się wydłużała, a ubranie znikało… Jakby wsiąkało…

Korzystając z faktu, że Alyss przyglądała się sobie, jak wszyscy zresztą, zrobiłam się niewidzialna i chwyciłam za aparat. Bezszelestnie przemknąłem przed widownią i stanęłam z boku kucając i przykładając aparat do twarzy. Zrobiłam kilka zdjęć z różnych ujęć.

Z pleców powoli wyrastały skrzydła, Alyss opadła łapami na ziemię, powoli pojawiał się jej też ogon.

To wszystko wyglądało tak... Nierealnie i przerażająco. I pomyśleć, że to dzieje się z nami za każdym razem. Wpatrywałam się zafascynowana robiąc od czasu do czasu zdjęcie.

Szybko sobie uświadomiłam, że muszę wrócić na miejsce, by tamta się nie zorientowała. Przemknęłam przed resztą i usiadłam na trawie znów stając się widzialną. Wszyscy wpatrywali się w nią z fascynacją.

Transformacja Smoczycy dobiegła końca.

Albin przywrócił dziewczynie normalną szybkość, a ta okręciła się wokół siebie.

- Wow, to było takie… Lekko dziwne - skomentowała, podchodząc do nas.

- Teraz ja chcę! - Anja się poderwała i wybiegła na środek polanki.

- Chcesz zdjecia czy filmik? - zapytałam.

- Jasne, że filmik - Wyszczerzyła się. - Dajesz Albin!

Włączyłam nagrywanie. Szkoda, że zapomniałam zabrać ze sobą statyw, ale przynajmniej nagram ją z różnych stron.

Albin spowolnił Smoczycę i powoli zauważyliśmy zmiany zachodzące w jej wyglądzie. Skóra zaczęła szarzeć, przyjmując jakby niebieski odcień. Głowa jakby zaczęła się spłaszczać przyjmując powoli, stopniowo kształt głowy Nocnej Furii. Włosy zaczęły się przerzedzać, z boku głowy zaczęły wyrastać płaty czujkowe, a uszy zupełnie zmieniły kształt.

Klatka piersiowa powiększyła się, ręce i nogi powoli przekształcały się w masywne łapy. Ubranie, tak jak w przypadku Alyss powoli zanikało. Teraz Anji było już bliżej do smoka niż do człowieka, skóra miała kolor niebieski, z pleców wyrastały już skrzydła, a kość ogonowa wydłużała się. Smoczyca opadła na cztery łapy, również w zwolnionym tempie. Z zewnętrznej strony przednich łap zaczęły wyrastać kolce, tak samo jak na czole, grzbiecie i ogonie. Pojawiły się lotki, skóra pociemniała, tak, że miała już tylko lekki poblask niebieskiego. I podczas tego całego procesu Vokunzii powoli i stopniowo powiększała się, aż w końcu zamiast dziewczyny stała przed nami Nocna Furia.

Ja w tym czasie zdążyłam obejść Smoczycę dookoła uwieczniając na nagraniu każdy moment przemiany. Uśmiechnęłam się, gdy ta dobrnęłam końca.

- To jest zajedwabiste - zaśmiała się Anja, rozkładając delikatnie skrzydła, jakby sprawdzając czy wszystko dobrze przebiegło. Na pysku miała szeroki, szczerbaty uśmiech.

- Jak dobrze, że nie musimy tego oglądać za każdym razem - skomentowała Alyss.

- Ciekawe co się dzieje z tymi ubraniami, znikają tak nagle - zastanowiła się Ada.

- Magia Smoka - zaśmiała się Anja. - Względnie, po prostu one zmieniają się… Nie wiem, w łuski.

- Kto t...

- Ja! - podniosłam rękę do góry - Teraz ja - uśmiechnęłam się i wybiegłam na środek. Po chwili, zorientowawszy się, że to ja jestem w towarzystwie tą uwieczniająca wszystko, a sama siebie nie nagram, rozejrzałam się po przyjaciołach.

- Ada! - zawołałam i podbiegłam do dziewczyny - Nagraj mnie - powiedziałam, podając jej aparat, po czym wracając na miejsce.

Spojrzałam na Albina, a ten po chwili kiwnął głową. Zaczęłam przemianę.

Było to dziwne uczucie, pewnie ze względu na fakt, że zawsze ten proces dzieje się w ułamku sekundy. Spojrzałam na swoje dłonie, skóra bledła, powoli przyjmowała biały odcień, paznokcie pogrubiły się i stawały niemal przezroczyste, dłonie przekształcały się w smocze łapy, w tym samym momencie zmieniał się kształt nóg, stopy wydłużały się i układały inaczej, klatka piersiowa zmieniła się, kształt kręgosłupa również, oparłam się na przednich łapach. Ubranie powoli znikało. Czułam lekkie mrowienie na całym ciele, powoli stawałam się wyższa. Nie było to nieprzyjemne, raczej takie… Dziwne, to chyba faktycznie najlepsze określenie. I choć ten proces zachodzi we mnie tyle razy w ciągu dnia, to w tym momencie wydawał się taki… Absurdalny. Głowa też mi się zmieniła, perspektywa powoli stawała się inna, szyja się wydłużyła, nie czułam już ciężaru włosów. Ich miejsce zastąpiła grzywa. Poczułam wyrastające powoli skrzydła i ogon, to chyba było najdziwaczniejsze uczucie, tych elementów smoczej anatomii nie posiadał człowiek, więc nie miało co się przekształcić, musiały wyrosnąć.

Po chwili transformacja dobiegła końca, poczułam, że moje tempo wróciło do normalnego. Otrzepałam się. Machnęłam ogonem, poruszyłam skrzydłami.

- To było extra! - powiedziałam, podskakując i okręcając się wokół. - Trochę niecodzienne, to fakt, ale świetne. - dodałam.

Po mnie nadeszła kolej na resztę. Każdą przemianę uwieczniłam swoim aparatem. Reakcje oczywiście były podobne. Dla każdego uczucie wydawało się lekko dziwaczne, ale równocześnie ciekawe. Mam nadzieję, że wam się podobało, tym razem było nieco luźniej :) Oczywiście <moja mantra> i trzymajcie kciuki, żeby kolejny next się pojawił terminowo.





Oto wspomniane wcześniej linki do naszych one-partów, oczywiście jakby miały pojawiać się kolejne, zostaną one umieszczone również tutaj.

Z akt Białowłosej - tu macie pierwszy link do one-partów o Aurze autorstwa Natalii, część z was może już je czytała :)

Koszmar marzeń - tu są one-party dotyczące... Takiej jednej bohaterki, której tutaj jeszcze nie zdradzę :D

Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni. To jest taki spokojny przerywnik od CCP, tylko, as I said - nie liczcie na kolejne części tak często jak nexty w CCP ;)

Advertisement