Jak Wytresować Smoka Wiki
Advertisement
Jak Wytresować Smoka Wiki
Zdjęcie

Zrobiłam taką okładkę na bloga :)

Kilka informacji:

- Czkawka dawno poznał Szczerbatka i nadal to ukrywa


- Jest coś związanego z Czkawką, ale co to dowiecie się w trakcie


- Stoik obwinia Czkawkę o porwanie Valki i, że tak powiem wyżywa się na nim


- Tradycyjnie Czkawka jest ofermą na wyspie


- Czkawka na początku ma 15 lat

- Teks pisany kursywą to w języku smoków, pogrubiony - jak będę coś chciała Wam przekazać, pogrubona kursywa - starożytny język smoków

0pxv/ze3UmI9DWfw1

==Rozdział 1==

Perspektywa Czkawki[]

Kolejny atak smoków. Idealnie, wszyscy będą zajęci, nikt mnie nie zauważy. Spakowałem kilka rzeczy do torby i wybiegłem z domu. Jednak tym razem ruszyłem w stronę lasu. Rozejrzałem się jeszcze czy nikt za mną nie idzie i zacząłem biec w stronę Kruczego Urwiska. Ostatni dzień na Berk. Tak, mam zamiar uciec. Można się przyzwyczaić do bycia ofermą, ale jest jeszcze coś... Ojciec. Nienawidzi mnie, obwinia mnie o porwanie mojej matki przez smoki, mimo, że miałem wtedy niecały roczek i nic nie pamiętam. Szczerbatek się martwi, a ja muszę mu się codziennie tłumaczyć z każdego sińca, z każdej rany... Zadanej mi przez ojca. Nie powiedziałem jeszcze jednej, bardzo ważnej rzeczy. Szczerbatek to smok. Pomyślicie sobie, jak można się przyjaźnić ze smokiem, przecież smoki to dzikie stworzenia, bezduszne bestie... Nie zgodzę się. To miłe gady, ludzie są bardziej bezduszni niż smoki. Poza Szczerbatkiem znam wiele smoków, ale jeden jeszcze rzuca mi się w oczy. Chociaż rzadko mi się tak jawnie pokazuję. Ale odnoszę wrażenie, że cały czas mnie obserwuje. To straszliwiec straszliwy. Wygląda zwyczajnie, jest czerwono-zielony, ale jest jakiś inny. Nie rozmawia ze mną i nie zdradza swojego imienia. No, ale nieważne. Poza tym już przywykłem do tego, że jestem inny. Coś czarnego nagle wyskoczyło z krzaków i powaliło mnie na ziemię. Każdy by się na moim miejscu przestraszył, ale ja tylko szybko uciekłem spod języka Szczarbatka. I tak już jestem cały w jego ślinie. - Masz nałożone siodło? - szepnąłem.


- Tak - kolejna dziwna rzecz o mnie. Rozumiem smoczą mowę. Nikt z wikingów o tym nie wie. I bardzo dobrze. Powoli wszedłem na grzbiet Szczerbatka, złamana ręka to utrudniała. Taa... Ojciec ostatnio przesadził z alkoholem. Tak w ogóle to Szczerbatek nie ma jednej lotki. To moja wina, ale ją naprawiłem. Zrobiłem mu protezę. I to nie byle jaką protezę. Dzięki niej może sam latać. Długo to trwało i ciężko było ukrywać protezę przed Pyskaczem i innymi, ale warto było. Ponadto zrobiłem mu siodło. O wiele wygodniej się lata. Mam też kilka innych projektów, ale są one na daleką przyszłość. Wystartowaliśmy, zostawiając za sobą wszystkie złe wspomnienia. Noc była piękna, gwiazd nie zasłaniały żadne chmury. Lecieliśmy dłuższą chwilę. W oddali zobaczyłem jakąś wyspę. Wyglądała na niezamieszkaną.


- I jak mordko? Zatrzymujemy się tam na noc?


- Może być, o ile będzie gdzie złowić ryby...


- Najwyżej złowimy gdzieś indziej. Całą wyspę otacza ocean.


- Wiem, wiem. Wyspa jest świetna.


- Doskonale, to właśnie chciałem usłyszeć - Szczerbatek zaczął lecieć w kierunku wyspy. Całkiem ładna, mała plaża, las i jakaś polana pośrodku. Zdecydowaliśmy zatrzymać się na brzegu lasu, przy polanie. Tak też zrobiliśmy. Rozbiliśmy malutki obóz. Małe miejsce do spania i ognisko. Więcej nie potrzeba, jutro ruszamy dalej. Postanowiłem się zmienić. Zmienię swój charakter, będę też codziennie biegał, ćwiczył i latał ze Szczerbatkiem, żebyśmy mieli dobrą kondycję. Ponadto będę chronił wszystkie smoki. Tak. To jest jakiś plan.

Perspektywa Astrid[]

Czkawka, wioskowa oferma, zniknął. Ale w sumie to nikt go nie żałuje. No, może trochę... Tylko ja. Ale tylko trochę. No bo nigdy nic nam w sumie nie zrobił, a my się wyśmiewaliśmy. No i pewnie teraz nie żyje, bo nigdy nie umiał walczyć ze smokami... No, ale rozpaczać nie będę. Jestem twardą wojowniczką, a nie beksą. Zastanawia mnie tylko jedno. Czy zostawił jakiś swój notes w pokoju. Fajnie by było zobaczyć co on tam rysował przez 15 lat. Właśnie zaczyna się kolejny atak smoków. Wódz jest zajęty. Szybko wślizgnęłam się przez okno do pokoju Czkawki. Tak! Na biurku leżał gruby, oiprawiony w skórę notes. Obok mnóstwo rysunków i szkiców, zarówno dokończonych, jak i niedokończonych. Szybko złożyłam je razem i wetknęłam między kartki notesu. Przeszukałam też łóżko Czkawki. Nic tam nie było. Zajrzałam jeszcze pod łóżko. Bingo! Leżał tam jeszcze jeden notes, cieńszy od poprzedniego. I jakaś skrzynka. Otworzyłam ją. Była cała wypełniona jakimiś szkicami, rysunkami, projektami. I jakieś mniejsze pudełeczko najdalej pod łóżkiem. Wzruciłam je do większej skrzynki. Wszystko razem zgarnęłam i wyskoczyłam przez okno. W samą porę. Wchodząc do domu widziałam, jak walka przesuwa się w kierunku chaty wodza. Weszłam do mojego pokoju. Postanowiłam najpierw zobaczyć co jest w małym pudeleczku. Otworzyłam je. W środku było coś w rodzaju... Łusek? Tak, to na pewno były łuski. Czarne, niektóre ze złotymi wzorami, inne złote, inne malutkie, jak u straszliwca, ogólnie łuski najróżniejszych gatunków smoków. Jak Czkawka to wszystko zebrał? Postanowiłam przeczytać oba notesy. Może najpierw ten cieńszy. Otworzyłam na pierwszej stronie. Był tam szkic jakiegoś nieznanego mi smoka. Przyjrzałam mu się. Był czarny, miał zielonożółte oczy i kilka par uszu. A pyszczek układał w jakiś taki kształt... Uśmiechu. Przewróciłam kartkę. Tam też był ten smok, ale podczas strzału. Miał otwarty pyszczek, a pień drzewa rozpadał się... Ogólnie wszystko wyglądało jak po strzale nocnej furii. Co to za smok? Na następnej stronie był narysowany chyba Czkawka. Ale nie taki zwykły. Czkawka dorysował sobie na tym rysunku smocze skrzydła i ogon. Były trochę jak u tego czarnego smoka wcześniej. Na kolejnym rysunku był straszliwiec straszliwy. Taki zwyczajny, najzwyklejszy straszliwiec straszliwy. Pod rysunkiem byl podpis. "Czasem mamy wrażenie, że coś lub ktoś jest najzwyklejszy w świecie. Tylko czasem zdarza się, że mamy rację." Czy Czkawka pisał o sobie? Może, ale dlaczego umieścił tu rysunek straszliwca? Kolejny rysunek znowu przedstawiał jakiegoś nieznanego mi smoka. Miał dwie głowy, ale wyglądał na smoka wodnego. Napis pod rysunkiem też był. "Tego smoka nazwałem wodną ohydą ze względu na możliwość zatruwania swojej śliny czymś śmierdzącym w celu odstraszenia. Postanowiłem, że nigdy nikomu nie powiem o tych wszystkich nowych gatunkach. No bo po co? Żeby je zabili?". Dalej był jakiś dziwny smok podobny troszkę do drzewokosa, ale miał dwie łapy. "Jako jedyny nie boi się koszmaru wszystkich smoków. Mało tego, żywi się nim. Nie nazywa się jednak węgożerca, ale tajfumerang". Smoki się boją węgorzy? Nie wiedziałam. Jak za miesiąc zacznę smocze szkolenie, to trzeba będzie sprawdzić. Dalej były kolejne rysunki i podpisy. To pokazywało, jak wiele czasu Czkawka poświęcał smokom, uczeniu się o nich. Ale jak on odkrył te wszystkie gatunki? Na przykład teraz. "Upiór pustyni... Nie zobaczysz go na Berk, na samym południu Archipelagu czasem występują, jednak większość część roku spędzają na pustyniach... Morzach samego piasku, gdzie cały dzień jest gorąco i brakuje wody". No właśnie. Skoro te smoki żyją tak daleko, to skąd Czkawka o nich się dowiedział? Dalej był wpis. "Dlaczego? Dlaczego tak jest? Atak smoków. Patrzyłem na śmierć kolejnych niewinnych stworzeń. Czy wikingowie nie mają serca? Nie mają bladego pojęcia czym jest przyjaźń. Ale ja jestem inny. Ja nie jestem wikingiem. I wbrew pozorom dobrze mi z tym". Zastanowiłam się głębiej. Pisał o śmierci niewinnych stworzeń. O ludzi mu raczej nie chodziło... Czyli chodziło mu o smoki. Ale dlaczego uważa, że są  niewinne? Przecież nas atakują, wykradają żywność... "Wystarczy się chwilę zastanowić. One przecież z konkretnego powodu to robią. To nie jest ich wola. To wola ich królowej. Rozmawiałem z nią i wiem, że nie jest zła. Ona chce, żeby ludzie zobaczyli to piękno sami z siebie, żeby widzieli je nawet podczas ataku. A poza tym pewnie ludzie by ją zostawili na pastwę losu. A sama jest już za stara, żeby polować. Smocze leże. Coś, czego wikingowie szukają od pokoleń. Gdybym im powiedział, z jednej strony zostałbym kimś w wiosce, a z drugiej... Przyjaciół się nie zostawia na lodzie". Z tych wszystkich wypowiedzi mogło wynikać tylko jedno. Czkawka zaprzyjaźnił się ze smokiem. Wyjrzałam przez okno. Północ. Wypadałoby pójść spać. Przez kolejne dni będę czytała resztę.

Rozdział 2[]

Perspektywa Czkawki[]

- Co Szczerbatku? - spytałem zaspanego jeszcze smoka. - Poranne ćwiczonka? - uśmiechnąłem się. Postanowiliśmy, że będziemy ćwiczyć i dotrzymamy słowa. Oboje. Najpierw postanowiłem przebiec się wokół wyspy. Szczerbatek biegał przy okazji dookoła mnie, więc w sumie to pokonywał z 5 razy dłuższy dystans. Uff... Szybko się zmachałem. Byliśmy na plaży, dość daleko od naszego obozu. Zobaczyłem coś w oddali. Wygląda jak domy... Zmrużyłem oczy. Po chwili dotarło do mnie, że to SĄ domy. - Schowaj się na razie w krzakach - powiedziałem do Szczerbatka. Posłuchał. Obserwowałem chwilę wioskę w oddali. Raczej nas nie znajdą. Ale nie zostaniemy tu dłużej jak tydzień. Nagle coś przygwoździło mnie do ziemi. W pierwszej chwili myślałem, że to Szczerbatek, ale to nie był on. Jakiś chłopak trzymał topór przy mojej szyi. Dałem Szczerbatkowi ledwo widoczny znak, żeby siedział nadal w krzakach.


- Kim jesteś? - spytał chłopak. Miał czarne, krótkie włosy i był dość słabo zbudowany jak na wikinga. Ale lepiej ode mnie.


- Dlaczego to cię tak interesuje? - spytałem starając się zachowywać spokój.


- Bo nigdy cię nie widziałem na tej wyspie - powiedział zarzucając topór na ramię.


- To nie jest ważne. Jeśli przeszkadzam, mogę stąd się wynieść nawet teraz - odparłem.


- Ja mam na imię Aodh - powiedział. - I sorki, że na początku tak cię przygwoździłem, ale jesteśmy w stanie wojny z jedną wyspą i myślałem, że jesteś jednym z naszych wrogów.


- A z jaką wyspą? - zainteresowałem się.


- Z Wyspą Nan - odparł.


- Od bogini Nanny? - spytałem.


- Chyba tak. Ale nie zasługują na tą nazwę


- A co się stało?


- Ech, wiele lat byliśmy w sojuszu, ale pewnego dnia bez powodu nas zaatakowali, wypowiedzieli wojnę... Tak się skończył sojusz.


- Jesteś jakiś popularny wśród rówieśników?


- Nieszczególnie. Wyśmiewają się, bo zazdroszczą. Tak sądzę


- Czego zazdroszczą?


- No cóż, zabiłem mnóstwo smoków w swoim życiu. Już teraz mam sporo na koncie, mimo, że nawet nie jestem dorosły. A ty?


- A ja nie zabijam smoków - powiedziałem. Do głowy wpadł mi pewien pomysł.


- Ja nie robię tego sam z siebie. Ojciec mi karze, jeśli na miesiąc nie zabiję takiej ilości smoków jaką on ustalił... No i ja się boję, więc naprawdę nie chcę, ale zabijam...


- Na mojej wyspie myślą tak samo jak wy. Dlatego uciekłem.


- Co ty mi próbujesz powiedzieć?


- Zaprzyjaźniłem się ze smokiem i jestem smoczym bratem


- Smoczym co?


- Bratem. Rozumiem mowę smoków i mam pewne umiejętności - jego oczy się zaświeciły.


- Pokażesz?


- No nie wiem. Może najpierw przedstawię ci mojego przyjaciela - powiedziałem.


- To smok? - spytał. - Proszę...


- Szczerbatek, możesz wyjść - powiedziałem. Czarny smok wyszedł z krzaków.


- No nie powiem, a wygodnie tam nie było - mruknął.


- Nie narzekaj! - zganiłem go. - Nie wiedzieliśmy, jakie ma zamiary - Aodh patrzył się na Szczerbatka wielkimi oczami.


- On zabija smoki... - powiedział z przerażeniem Szczerbatek.


- Bo go ojciec bije, jeśli nie zabija. Aodh po prostu boi się ojca - powiedziałem cicho.


- Ale nie myśl sobie, że nie będę miał go na oku!


- Jasna sprawa! - zwróciłem się z powrotem do Aodha - I jak?


- Jaki to gatunek?


- Nocna furia


- Żartujesz?


- Nie


- A też mógłbym mieć smoka?


- Szczerbatek nie jest moją własnością. Jest moim przyjacielem


- Ale mógłbym zaprzyjaźnić się z jakimś smokiem?


- Straszliwiec straszliwy - powiedziałem.


- Taki do mnie pasuje?


- Po prostu zacznij od straszliwca straszliwego. Z czasem, kiedy spotkasz jakiegoś większego smoka poczujesz, że to ten. A teraz - nagle nadleciał niebieskozielony straszliwiec straszliwy. - Proszę bardzo. On będzie pierwszym smokiem, z którym się zaprzyjaźnisz


- Jak mam to zrobić?


- Próbuj. Mi nikt nie pomagał z nocną furią


- W sumie to masz rację - Aodh wyciągnął skądś rybę. - Hej, masz ochotę? - straszliwiec wziął rybę. Dał się pogłaskać, a potem owinął wokół szyi Aodha.


- Jak ją nazwiesz?


- Ją?


- To smoczyca


- To może... Klo - powiedział.


- Ładne imię. My ze Szczerbatkiem będziemy się zbierać - powiedziałem.


- Zaraz? A jak przekonam ojca? - dobiegło mnie jeszcze cicho, ale byliśmy już ze Szczerbatkiem wysoko w powietrzu. Aodh da sobie radę! Pomknęliśmy w stronę obowu i zabraliśmy rzeczy. Potem wyruszyliśmy w dalszą drogę.

Perspektywa Astrid[]

Cały dzień postanowiłam spędzić gdzieś w lesie. Wzięłam tam wszystkie kartkli z rysunkami Czkawki i jego zeszyt. Usiadłam pod jakimś większym kamieniem i otworzyłam grubszy zeszyt. Po kolei przeglądałam wszystkie rysunki. Tutaj do większości nie było podpisów, ale nie były to szybko narysowane, trochę niewyraźne szkice. Tutaj każdy rysunek był strannie wykonany, ze wszystkim szczegółami. Właściwie, to patrząc na te rysunki od razu można było zrozumieć dlaczego nioe było podpisów. Rysunki nie przedstawiały tylko smoków, ani czegokolwiek co Czkawce wpadło do głowy. Chyba to, co było przedstawione na rysunkach miało jakieś znaczenie. Ukryte. Jeszcze nie wiem jakie, sle się dowiem. W porze obiadowej skończyłam oglądać zeszyt. Wzięłam się za rysunki. Głównie przedstawiały smoki. Najpierw był znowu ten czarny. Potem ten sam, ale przestraszony. Przed nim leżał węgorz. Tak, to chyba był węgorz. Dalej były inne smoki. Były też przedstawione na rysunkach jakieś miajsca. Jeden przedstawiał wąskie przejście między skałami, inny jakąś kotlinę otoczoną skałami. Jakieś jeziorko w środku... Podpisane "Krucze Urwisko". Znaczy, chyba chodzi o jakieś miejsce nad Kruczym Urwiskiem. Ostatni rysunek znowu przedstawiał czarnego smoka. Jako jedyny obrazek tego smoka był podpisany. "Nocna furia". Przełknęłam ślinę. On widział nocną furię? Otworzyłam jeszcze pudełeczko z łuskami. Nagle coś pojęłam. To nie są po prostu wsypane łuski. Pociągnęła, za jedną. Były ze sobą w jakiś sposób połączone, wyglądały na stopione od wewnętrznej strony. Rozwinęłam łuskowy materiał. To była... Mapa! Dość duża. Przedstawiała całe Berk i najbliższe wyspy. Z łusek niebieskich lub niebieskozielonych  smoków zrobione było morze, z takich całkiem zielonych, ewentualnie żółtozielonych smoków lądy. Niektóre miejsca były zaznaczone czarnymi łuskami. Jedno było na Berk. Drugie gdzieś tam, gdzie przypuszczamy, że znajduje się smocze leże. Nie było żadnych podpisów. Nagle wpadłam na pewien pomysł. Rozpaliła, szybko małe ognisko i uniosłam mapę tak, by płomienie lizały jej wierzchnią stronę. Na mapie zaczęły pojawiać się złote napisy. Teraz wyraźnie widziałam opisana wioskę i Krucze Urwisko. Była nawet zaznaczona droga. Kiedy pociągnęłam za czarną łuskę, rozłożyła się tak jakby nowa mapa, przedstawiająca przybliżenie terenu, który zaznacza łuska. Próbowałam też za inne łuski w okolicy ciągnąć, ale działało tylko na czarną. Potem skupiłam się na drugiej czarnej łusce. Koło niej był złoty napis. "Smocze Leże". Poczułam jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Mam przed sobą ognioodporną mapę wykonaną ze smoczych łusek, na której jest zaznaczone Smocze Leże. Ech, gdybym pokazała to wodzowi... Pociągnęłam za łuskę. Zobaczyłam powiększenie terenu. Było widać jak wiele wokół wyspy jest ostrych skał o które tak łatwo się rozbić. Tak w ogóle to jak ta mapa została stopiona skoro jest ognioodporna? Popatrzyłam w niebo. Słońce sugerowało, że jest koło piętnastej. Postanowiłam wybrać się nad Krucze Urwisko. Wszystkie rzeczy zaniosłam do domu, wzięłam tylko mapę. Co dziwne, napisy już nie zniknęły. Szłam za mapą. Po niedługim spacerze zobaczyłam wąskie przejście między skałami. Przypomniał mi się jeden z rysunków. To było dokładnie to miejsce. Przeszłam między skałami. Znalazłam się teraz w miejscu z innego obrazka. Otoczona skałami kotlinka z jeziorkiem w środku. Fajne miejsce. Zachowam je w tajemnicy i będę sobie przychodziła. A mapy nikomu nie pokażę.

Rozdział 3[]

Perspektywa Czkawki[]

Minęły dwa lata od mojej ucieczki. Wcale nie tęsknię. Oni za mną też pewnie nie. Dotrzymałem mojego planu. Teraz mam trochę więcej mięśni, ale nie dużo, zresztą wygląd nie jest ważny. Jestem silniejszy i szybszy. Mój charakter też się zmienił. Jestem bardziej wytrzymały... Hmm... Zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Ratuję różne smoki od ludzi. Ponadto mam wrogów, którzy chcą, żebym im wyjawił sekret tresowania smoków. Oczywiście nic im nie mówię, zresztą nawet lubię się z nich nabijać. Trzymam też w tajemnicy pewien sekret, ale dowiecie się później czego on dotyczy. Pomaga mi uciekać z więzienia, chociaż bez używania tego też umiem, jest po prostu trochę trudniej. Tymi wrogami są Drago Krwawdoń i Dagur Szalony. Właśnie siedzę w lochu u Drago. Od niego trochę trudniej uciec. Właśnie mnie wrzucili po torturach do celi. Mam nadal wbity w nogę sztylet... Chyba straciłem więcej krwi niż zwykle... - Siema - przywitałem się ze strażnikiem. Ten był zaskoczony, ale po chwili nieco swobodniej rozmawialiśmy. Szybko się zorientowałem, że jest strasznie tępy. Skierowałem więc rozmowę na traktowanie strażników przez Drago. - Nie uważasz, że macie zbyt mało czasu przydzielonego na sen? - spytałem.


- W sumie to masz rację, nawet teraz padam ze zmęczenia - przyznał. Mówiłem, że jest tępy.


- Zobacz, musisz pilnować więźniów całą noc, a przecież oni i tak są pozamykani w celach, więc nie uciekną, a poza tym są jeszcze straże przy wejściu. Po co właściwie jest twoja posada?


- No właśnie nie wiem - podrapał się po głowie. - A gdybym tak teraz się zdrzemnął?


- Wspaniały pomysł, też to zrobię - powiedziałem udając zmęczonego. - Przecież i tak nikt nie da rady uciec... - udawałem, że zasnąłem. Po chwili usłyszałem chrapanie strażnika. Wstałem. Nie udawał, spał naprawdę. Szybko stopiłem kraty. Nie pytajcie w jaki sposób, dowiecie się później. Cicho przemknąłem korytarzami do klatek ze smokami. W jednej klatce widać było tylko duże, zielone oczy. Oczywiście domyśliłem się, że jest tam Szczerbatek. Szybko go uwolniłem i zdjąłem z pyska kaganiec. Dagur i Drago torturowaliby go pewnie, ale chcą mnie torturami zmusić do tresowania smoków, a sami chcieliby ujeżdżać nocną furię. Wskoczyłem na Szczerbatka i bezszelestnie wylecielismy w górę. Cóż, Draguś nie będzie zbyt szczęśliwy...


- Jak Szczerbatku, gdzie dziś nocujemy? - spytałem. - Ty wybierasz!


- Okej... To może Wyspa Węgorzy?


- Żartujesz? - spojrzałem na smoka jak na wariata.


- Pewnie, że tak! Wybieram Lazurową Wyspę


- I to rozumiem. Lećmy - Szczerbatek wystartował. Lazurowa wyspa ma dziwny kształt. Otóż jest ona takim jakby obwarzankiem, a wewnątrz znajduje się zatoka o pięknej, lazurowej właśnie barwie. Jest tam sporo plaż, piękne łąki z kwiatami i lasy. A z jednej strony wyspy są klify. A najlepsze jest to, że wyspa jest niezamieszkana przez ludzi! Tylko smoki na niej mieszkają. W sumie to jest tam dość spora różnorodność gatunków. Jeziorko pośrodku zamieszkują wodne smoki. Lazurową wyspę w sumie możemy nazwać domem, bo bardzo często tam się zatrzymujemy, ale nie, my nie mamy domu, podróżujemy sobie i zatrzymujemy się raz tam, raz tu.


- Czkawka, polećmy naokoło - zaproponował Szczerbatek.


- Ale dzisiaj nie będziemy szaleć, chyba jest gorzej niż zwykle - nagle poczułem się słabo.


- Wszystko gra? - przed nami zupełnie nagle wyrosła jakaś góra z lodowych kolców.

- Tak, lećmy na Lazurową Wyspę...


- Nie, Czkawka ty nie dasz rady lecieć w takim stanie, zatrzymajmy się tutaj, to jest jakieś leże, smoki tu mieszkają, nic ci raczej nie grozi...


- Na Lazurowej Wyspie też nic mi nie grozi...


- Ale na Lazurową Wyspę będziemy lecieć jeszcze 2 godziny, a ty nie dasz rady


- Okej - poddałem się, i tak dzisiaj on wybiera. Ruszył w stronę wyspy obok lodowca.


- Wlećmy do którejś z jaskiń - zdecydował Szczerbatek. Nie czekał na odpowiedź, tylko wleciał do otworu w skale. Lecieliśmy chwilę dłuższym korytarzem i po chwili znaleźliśmy się w większej jaskini.


- Tu się zatrzymamy - powiedziałem i zabrałem się za zbieranie i układanie drewna. Szczerbatek od razu podpalił. - Ała - rany na plecach zaczęły dawać się we znaki. Zdjąłem koszulkę. Przynajmniej teraz nic nie dotyka ran. - Idźmy spać - Szczerbatek z niepokojem patrzył na lecącą krew.

- Zająć się tym?


- Nie trzeba, śpij... Sztylet też wyjmę jutro...


- Ty to uparty jesteś - smok ogrzał sobie ziemię i zasnął. Położyłem się obok niego. Oczy same mi się zamykały. Po chwili i ja spałem.

Perspektywa Valki[]

Wracałam wczesnym rankiem z Chmuroskokiem do Sankutarium, kiedy zauważyłam coś dziwnego. Z jednej z jaskiń na pobliskiej wyspie wydobywało się światło, jakby ogniska. Ech... Pewnie kolejny człowiek polujący na smoki... Że też mu się chciało wspinać do tak wysoko umieszczonej jaskini. Ja mam prościej, polecę z Chmuroskokiem. Wlecieliśmy do krótkiego tunelu. No tak, rzeczywiście leżał tam jakiś chłopak... W kałuży krwi. Ale dziwniejsze było to, że obok niego spał czarny smok. Nocna furia. Mało tego. Miała na sobie siodło! Co oznaczało, że... Albo ten chłopak jest od Drago, albo nie zabija smoków.  Zaczął się budzić. Leżał tyłem do mnie, chyba na razie mnie nie zauważył. Zauważyłam, że w nogę ma wbity sztylet. Próbował go delikatnie wyciągnąć, ale mu się nie udawało. Syknął z bólu. Nocna furia też się obudziła. Ona jednak od razu mnie zauważyła i warknęła. Chłopak błyskawicznie się odwrócił. Cofnął się od razu do swojego smoka, który otulił go skrzydłami i ogonem, aby go chronić. On na pewno nie jest od Drago. Smoki od Drago na widok kogoś takiego jak ja cieszą się, bo wiedzą, że spróbuję je uwolnić. Nie próbują chronić ludzi Drago. Chyba powinnam mu pomóc z tym sztyletem. Zaczęłam podchodzić, ale nocna furia wciąż warczała. Szybko ją uśpiłam. Chłopak już nie mógł się cofać dalej, za nim była ściana. - Usiądź - powiedziałam. Jego spojrzenie było zdziwione.


- Dlaczego? - spytał chłodno.


- A jak mam wyjąć ten sztylet z twojej nogi? - niechętnie wykonał polecenie. Delikatnie wyjęłam sztylet i zamarłam. Na rączce był wyrzeźbiony znak Drago. Chłopak musiał uciec od niego z więzienia. - Kim ty jesteś? - spytałam.


- Obiecałem sobie, że nikomu nie powiem i dotrzymam słowa - odparł. On wydaje mi się jakiś znajomy. Nie wiem skąd mogę go znać, ale wydaje mi się, jakbym go już kiedyś spotkała. Ponadto on jest do mnie jakoś dziwnie podobny. Chyba, że... Szybko zerknęłam na jego brodę. Tak, miał tam bliznę! W przeciwieństwie do tych na plecach wyglądała na starą.

Perspektywa Czkawki

Zaczęła wyciągać rękę w stronę mojej twarzy. Odsunąłem się. Ona jednak nadal ją zbliżała. Nie mogłem już się odsuwać, nie miałem gdzie. Po dotknięciu mojej brody, szybko cofnęła rękę do tyłu. - Czkawka? - spytała. Zamarłem. Przez te dwa lata nikt, ale to nikt nawet nie przypuszczał kim mógłby być Smoczy Jeździec, a ona... Po prostu mnie dotknęła i już wie... - To ty? - ściągnęła maskę. - Po tylu latach... Jak to możliwe? - byłem coraz bardziej zagubiony.


- Eee... Czy ja... Czy ja cię znam? - spytałem niepewnie. Trochę się zmieszała.


- Byłeś zbyt mały, żeby mnie pamiętać. Ojciec opowiadał ci może o matce? - nagle w mojej głowie zaświtała pewna myśl.


- Nie, tylko tyle, że umarła jak byłem jeszcze bardzo mały... - już nie ma sensu oszukiwać, i tak wie kim jestem...


- Tak się nie stało. Została porwana przez smoki i mieszkała tutaj przez 17 lat...


- To nie jest możliwe - szepnąłem. Spróbowałem wstać, chętnie bym teraz zwiał, ale rana na nodze coraz bardziej dawała się we znaki. Upadłbym, gdyby nie Szczerbatek, który właśnie się obudził.


- Jest możliwe - powiedziała cicho. - Skąd masz te rany? Byłeś u Drago w więzieniu?


- Nie pierwszy raz - mruknąłem. Otworzyła szerzej oczy.


- Jak to? - spytała.


- No, od dwóch lat regularnie ląduję w więzieniu u Drago i Dagura, bo koniecznie chcą poznać sekret tresowania smoków, albo przynajmniej moją tożsamość


- Mówisz cały czas tak, jakbyś dwa lata temu zaczął nowe życie, czy coś takiego - stwierdziła.


- Bo tak jest - odparłem.


- No to mi w takim razie wszystko opowiedz od początku do końca, a ja opatrzę ci nogę - powiedziała. Nie wiem dlaczego, ale miałem wrażenie, że mogę jej zaufać. Syknąłem, kiedy Szczerbatek polizał ranę.

Rozdział 4[]

- Okej. Zacznę może od tego, że w sumie całe moje życie na Berk byłem ofermą. No i kiedy smoki cię porwały byłem taki mały, że tego nie pamiętam. A ojciec - westchnąłem. - Ojciec mnie o to zawsze obwiniał i - zamyśliłem się. Jak powiedzieć matce, że mój ojciec, którego kochała, wyżywał się na mnie? Przypomniałem sobie o czymś. Większość moich blizn jest cieniutka (dowiecie się dlaczego) ale jedna zdecydowanie się wyróżnia. Jest długa, od ramienia do łokcia i gruba. zrobił mi ją właśnie ojciec... Podwinąłem rękaw pokazując tą bliznę matce. Spojrzała na mnie z przerażeniem.


- O... Oj... Ojciec ci to zrobił? - wyjąkała.


- Tak - potwierdziłem. - Ale wracając do mojej opowieści. Pewnego razu szedłem właśnie nad Krucze Urwisko, kiedy usłyszałem ryk nieznanego mi smoka. Pomyślałem, że jeśli uda mi się go zabić, wreszcie przestanę być w wiosce taką ofermą. Ale nie umiałem. Miałem akurat przy sobie rybę, więc mu dałem. No i tak jakoś wyszło, że się z nim zaprzyjaźniłem. A, no i jeszcze... - zawahałem się. - Szczerbatek, myślisz, że jej powiedzieć? - spytałem po smoczemu. Szczerbatek się zamyślił.


- Powiedz'- zdecydował.


- Okej - przestawiłem się na język ludzi. - No to odkąd pamiętam, rozumiałem język smoków. Ale nigdy się z żadnym nie zaprzyjaźniłem, wkuwano mi, że są bestiami, więc tak o nich myślałem. Kiedy miałem 10 lat, poznałem Szczerbatka. Pokazał mi, że smoki nie są takie, jak o nich myślimy. I opowiedział mi kilka smoczych legend... - znowu się zawahałem. - Jedna z nich opowiadała, że nadejdzie kiedyś człowiek, który nie będzie zabijał smoków, będzie je rozumiał, będzie jak ich brat. Będzie on smoczym bratem - zawiesiłem głos. - No i... Ja jestem tym smoczym bratem...


- Naprawdę? - spytała mama.


- Mogę udowodnić, ale tutaj jest za mało miejsca - powiedziałem i spróbowałem wstać. - Co jest z tą raną? Z każdą chwilą boli bardziej i nie mogę chodzić. Nigdy tak nie jest - powiedziałem. Mama wzięła do ręki sztylet, wyjęła bukłak z wodą, obmyła sztylet i dokładnie go obejrzała.


- Wszystko jasne - stwierdziła.


- Co jest z tym sztyletem? - zaniepokoiłem się.


- Nie miałeś doczynienia z oszołomostrachami? - spytała.


- Nie, słyszałem o nich, ale nigdy żadnego nie spotkałem...


- Tutaj mieszka jeden. Przez 17 lat badałam wszystkie znane mi gatunki, w tym oszołomostracha. Zauważyłam, że wszystkie zęby oszołomostrach ma zwykłe, ale jeden jest inny. Jest ostrzejszy, ma kształt zakrzywionego sztyletu, ma srebrny kolor... Rany od tego zęba są trudne do wyleczenia, trwa to długo, są bardzo bolesne, zioła tylko pogarszają sprawę...


- Chyba nie chcesz powiedzieć, że ten sztylet...


- Dokładnie. Ten sztylet to kieł oszołomostracha. Drago musiał dorwać jakiegoś, jednak nie wiem, dlaczego zostawił go w twojej nodze, wie jak trudno zdobyć taki. Oszołomostrachy mają tylko jeden taki kieł w ciągu życia. Gdzie mieszkasz? - spytała mama.


- W sumie to nigdzie. Wędrujemy ze Szczerbatkiem i latamy to tu, to tam, zatrzymujemy się na różnych wyspach...


- Chcesz zamieszkać ze mną? - zamyśliłem się. Wreszcie miałbym rodzinę, dom...


- Zgoda!


- Posłuchaj - zaczęła mama.

- Ta rana jest naprawdę dużo poważniejsza niż ci się wydaje...


- Będę mógł latać? - spytałem niepewnie i nagle poczułem kolejną faję bólu. Rana z każdą chwilą bolała coraz bardziej. Upadłem.


- Jak nie zemdlejesz z bólu... - mruknęła mama i kucnęła przy mnie. - Opatrzyć ci nogę?


- Wiesz - zacząłem. - Niespecjalnie lubię zdawać się na łaskę kogoś... Ale chyba tym razem nie mam wyboru... - słabłem z każdą chwilą. Poza tym to było dziwne. Na początku rana bolała jak taka normalna, normalnie chodziłem i tak dalej, a teraz prawie mdleję z bólu... Mama zaczęła owijać nogę bandażem. Nie mogłem powstrzymać krzyku. Pierwszy raz w życiu jakaś rana bolała mnie tak, że krzyknąłem... - Może lepiej nie dotykaj tej rany - jęknąłem. Spojrzała na mnie zaniepokojona.


- Muszę to zrobić, wytrzymaj - zacisnąłem zęby. Znowu przycisnęła bandaż do rany. Znowu krzyknąłem, ale nie przestała, tylko dalej owijała bandaż wokół nogi. Nie mogłem już znieść dłużej tego bólu... Zemdlałem.

Perspekywa Valki[]

Stracił przytomność. Naprawdę, nie sądziłam, że będzie go to aż tak bolało. Sama tylko raz w życiu niechcący drasnęłam się kłem oszołomostracha i zamiast przez kilka dni, to przez kilka tygodni goiła mi się rana. Owszem, bolała, ale nie aż tak bardzo. Z drugiej strony, rana Czkawki jest dużo poważniejsza. Taka rana jest poważna nawet zadana zwykłym sztyletem, a co dopiero takim... Szybko dokończyłam owijać bandaż.  - Szczerbatku, pomógłbyś? - spytałam. Smok natychmiast zjawił się obok mnie. Ostrożnie położyłam Czkawkę na jego grzbiecie i ruszyliśmy w stronę Smoczego Sankutarium.

Perspektywa Czkawki[]

Obudziłem się w innym miejscu. Byłem w jakiejś jaskini, innej niż ta, w której się zatrzymaliśmy ze Szczerbatkiem. Ale ta jaskinia to nie była taka całkiowicie jaskinia. Była dość symetryczna, jak jakiś pokój, a ja nie leżałem na skale, tylko na łóżku. Spróbowałem wstać. Z bandażem rzeczywiście było trochę lepiej, przynajmniej mogłem chodzić, chociaż i tak z trudem. Dokuśtykałem do wyjścia z pomieszczenia. W tym innym była mama, Chmuroskok i Szczerbatek, akurat powstrzymywany przez Chmuroskoka przed popędzeniem w moją stronę. - O Czkawka, obudziłeś się? - spytała mama.


- Nie, lunatykuję i przyszedłem tu nieprzytomny - odparłem z sarkazmem.


- Dobrze, że wraca ci humor - stwierdziła. - A tak właściwie to z tego co zrozumiałam, 2 lata temu uciekłeś z Berk? - spytała podając mi smażoną rybę.


- Tak, miałem już dosyć takiego życia... - zacząłem jeść rybę. Masakra, była obrzydliwa! Ponadto miała dziwny smak. Chyba jakieś zioło... Jakieś dziwne zioło. Skończyłem i poczekałem aż mama zje. Nagle zaczęło mi się robić niedobrze. - Mamo? - wychrypiałem.


- Tak? - spojrzała na mnie zaniepokojona. Zacząłem kaszleć. Od razu podbiegła do mnie.


- Dodawałaś może do tej ryby niebieskiego oleandru? - spytałem.


- Tak, razem z korzeniem szakłaka nadaje on rybie wyjątkowy smak... Ale przecież nie jest szkodliwy dla ludzi! - kichnąłem. Rozbolał mnie brzuch. Niebieski oleander ma błyskawiczne działanie... Jeszcze z korzeniem szakłaka lub popiołem z drzewa loki jest wzmocnione, drzewo loki wzmacnia działanie bardziej...


- Ale ja nie jestem tak całkowicie człowiekiem... - wyszeptałem.


- Czkawka, przepraszam, naprawdę nie wiedziałam - mama była blada.


- Nic się nie stało - powiedziałem, chociaż tak naprawdę czułem się fatalnie. Bolała mnie głowa, brzuch, było mi niedobrze i na dodatek kaszlałem, kichałem i dusiłem się.


- Dla smoków niebieski oleander jest zabójczy... Tylko dla wrzeńca nie. Ale wrzeniec nie ma jadu! - wykrzyknęła.


- Ma - szepnęłem.


- Jak to? - nie odpowiedziałem, zacząłem znowu kaszleć i dusić się. Mama wybiegła. Po chwili wróciła z jakąś miską. - Jeden z wrzeńców dał trochę jadu - powiedziała i pomogła mi wypić zawartość miski. Brzuch mnie rozbolał bardziej. Skręcałem się z bólu jeszcze przez kilka godzin. Mama prawie cały czas przy mnie siedziała, pozbyła się jeszcze z kuchni niebieskiego oleandru. Wieczorem ból powoli zaczął przechodzić. Już było prawie całkiem ciemno, kiedy wreszcie minął. Wstałem i od razu upadłem. Z tego wszystkiego zapomniałem o nodze. Mama pomogła mi wstać. Usiadłem.


- Jak ty sobie radziłeś przez te dwa lata? - zażartowała mama.


- Proste, nie jadłem niebieskich oleandrów...


- Bardzo śmieszne. Wiesz, że nie chciałam!


- Wiem... Mieszkasz tu sama ze smokami? - spytałem.


- Tak, a dlaczego pytasz?


- Nie lubię innych ludzi - odparłem zgodnie z prawdą.


- Spokojnie, tutaj będziesz miał aż dosyć samotności - uśmiechnęła się.


- Raczej nie, te wredne gady nie pozwolą mi się nią cieszyć - stwierdziłem.


- Ej! - obruszył się Szczerbatek. - Sam jesteś wrednym gadem!


- Może jestem wredny, ale nie jestem gadem!


- Wrr... - strzelił mnie z ogona. Niestety, akurat w nogę... Upadłem na ziemię. Od razu podbiegli do mnie mama i Szczerbo.


- Wszystko w porządku? - spytała mama. Pokręciłem przecząco głową.


- Czkawka, przepraszam, wiesz, że nie chciałem, prawda? - spytał zaniepokojony Szczerbatek.


- Nie gniewam się - wyszeptałem. Z taką raną nie da się żyć! Nawet nie mogę się pokłócić ze Szczerbatkiem!


- Drago chyba wiedział co robi wybierając do zadania rany akurat kieł oszołomostracha - powiedziała mama i mnie przytuliła. Po raz pierwszy w życiu ktoś mnie przytulił, a ja... Dobrze się z tym czułem. Odwzajemniłem uścisk.


- Cieszę się, że cię odnalazłem mamo - powiedziałem.


- Ja też się cieszę - powiedziała.

Rozdział 5[]

- Ta ucieczka to był dobry pomysł - stwierdziłem. - Ale dręczy mnie jedno pytanie. Dlaczego nigdy nie wróciłaś? Ojciec wyżywał się na mnie przez te wszystkie lata, krzyczał, że to przeze mnie moja matka nie żyje, a ty przez te wszystkie lata żyłaś. Dlaczego nie wróciłaś? - spytałem.


- Bo... Bo się bałam... - powiedziała mama.


- Jak to? Ale czego się bałaś? - spytałem. No ja bym się bał ojca, ale przecież oni się kochali, więc czego się mogła bać?


- Jak myślisz, jak przyjętoby moją przyjaźń ze smokami? Pewnie by je zabito od razu jakbym przyleciała - powiedziała. - Poza tym bałam się jeszcze jednego - wyznała.


- Czego?


- Może raczej należy sptać kogo, a nie czego... Ciebie...


- Co? - byłem wstrząśnięty. - Jak to mnie?


- Posłuchaj mnie. Bo ja owszem, jestem twoją matką, ale Stoik nie jest twoim prawdziwym ojcem - powiedziała cicho.


- Nic nie rozumiem...


- Opowiem ci wszystko od początku. Dawno temu, kiedy bogowie tworzyli życie na tym świecie, każdy bóg mógł stworzyć tylko jeden rodzaj życia. Bóg Dragnatt stworzył smoki. Wspólnie z innymi bogami i boginiami wymyślili poszczególne gatunki, a inne wykształciły się same przez mieszanki tych pierwszych, czy przez dostosowanie się do otoczenia w którym żyły. Jednym słowem świat należał do smoków. A potem Thor postanowił stworzyć istoty na wzór większości bogów, bo nie wszyscy mają kształty dziś nazywne ludzkimi. Stworzył ludzi. Na początku ludzie się ukrywali, ale potem wymyślili jak tworzyć broń. I zaczęli opanowywać kolejne wyspy i zabijać smoki. Bogowie patrzyli na to z niezadowoleniem. Wtedy postanowiono, że kiedyś nadejdzie potomek Dragnatta i zwykłego człowieka. Będzie on smoczym władcą. Doprowadzi on do pokoju ze smokami. Kiedyś we śnie zobaczyłam coś dziwnego. To był umięśniony człowiek ze skrzydłami i ogonem. Powiedział, że to mnie bogowie wspólnie wybrali na matkę wielkiego smoczego władcy. Opowiedział mi całą historię. Zapewnił też, że to nie jest sen, a ja zapamiętam go ze szczegółami. Kilka tygodni później okazało się, że jestem w ciąży. Stoik nie posiadał się ze szczęścia, postanowiłam już na samym początku, że nikomu nie powiem o tym wszystkim. Kiedy się urodziłeś, wszyscy byli zdziwieni, no bo jak potomek Stoika może być taki chudy i słaby? Ponadto urodziłeś się za wcześnie. Bałam się, że nie dasz rady. Kiedyś obudziłam się w nocy. Stoik spał jak kamień. Poszłam, żeby upewnić się czy u ciebie wszystko w porządku. Zobaczyłam wtedy tego boga. Stał nad twoją kołyską, a na ciebie spadało jakieś dziwne światło. Ty byłeś uśmiechnięty. Taki byłeś tylko przy mnie, nawet przy Stoiku nie. Potem zmienił się w smoka, jeszcze raz na ciebie dmuchnął i wyleciał przez okno. Zasnąłeś, więc ja również poszłam spać. Rano jedynym śladem po wizycie boga było zadrapanie na ramie okiennej i twój dobry humor. Około pół roku później akurat trwał atak smoków. Ja jak zwykle wybiegłam i próbowałam powstrzymywać ludzi przed zabijaniem smoków. Nagle usłyszałam za plecami huk. Szybko pobiegłam do domu. Wzięłam miecz, mimo, że nigdy nie popierałam zabijania smoków. Myślałam, że smok chce cię skrzywdzić, ale było inaczej. Bawił się z tobą. Nagle kołyska przechyliła się, a smok cię zadrapał. Tą bliznę masz do dziś na brodzie. Smok podchodził do mnie. Upuściłam miecz. To nie była okrutna bestia, tylko inteligentne, łagodne stworzenie, którego dusza była odbiciem mojej. Nagle przede mną wylądował topór. Smok odwrócil się, jego źrenice się zwężyły i zionął ogniem. Cały dom płonął. Stoik skoczył po ciebie, a ja próbowałam powstzrymać smoka. Spojrzał na mnie. Byłam przygotowana na swój koniec, ale mnie nie zabił, tylko porwał. Cóż, widocznie uznał, że tutaj będzie dla mnie lepiej. Przez 17 lat badałam i opisywałam gatunki zarówno znane jak i nieznane. Ratowałam też smoki od Drago i innych ludzi. Zdarzało się też, że na pobliskich wyspach, na mojej też rozbijali się ludzie i cóż... Próbowali zabijać moich przyjaciół. Chmuroskok kolejnych wyrzucał na jakąkolwiek zaludnioną wyspę jak najdalej od Sankutarium. Kiedy zobaczyłam światło z jaskini na pobliskiej wyspie, myślałam, że to kolejny smoczy łowca. Ale to byłeś ty - zakończyła swój monolog.


- Ale nadal jednej rzeczy nie rozumiem. Dlaczego się mnie bałaś? - spytałem.


- Cóż, według legendy z dnia na dzień twoje umiejętności miały przybierać na sile, a ja bałam się nie tylko tego. Bałam się, że będziesz wściekły. Że nie będziesz umiał zapanować nad swoją mocą i przypadkowo zrobisz krzywdę mi, komuś z wioski, albo sobie...


- Serio aż tak źle? - spytałem.

- Mamo, ja ledwo nauczyłem się chodzić, większość dnia spędzałem w lesie!


- Naprawdę? -spytała mama. - A rozumienie smoczej mowy?


- To mam odkąd pamiętam - odpowiedziałem.


- A telepatia, czy panowanie nad smokami?


- Panowanie nad smokami? - zdziwiłem się. - O telepatii słyszałem, choć jeszcze nie umiem, ale panowanie nad smokami? A, no mówiłaś, że jestem smoczym władcą. Dotychczas Szczerbatek wciskał mi kit, że jestem smoczym bratem...


- Widzisz, a umiesz jeszcze więcej, choć i ja nie znam tych umiejętności. Tymczasem może pokazałbyś co umie Szczerbatek?


- Z przyjemnością - odparłem i wszedłem na Szczerbatka. Mama wskoczyła na Chmuroskoka. Wylecieliśmy z jaskini.


- Pokażcie co umiecie - zachęciła mama. Zaczęliśmy od łatwej beczki, korkociągu i jazdy na ogonie po tafli wody. Potem ostry slalom między skałami, pętla, lot pod skrzydłami gromogrzmotów. Stanąłem na Szczerbatku, skoczyłem i pobiegłem chwilę po skalnym moście. Wskoczyłem na Szczerbatka po drugiej stronie. Potem skoczyłem ze Szczerbatka, a on od razu mnie złapał. Potem poleciałem za mamą. Za nami smoki z sankutarium.


- Po co one za nami lecą? - spytałem. Mama nic nie odpowiedziała, tylko wskazała wodę pod nami. Wyłonił się z niej wielki oszołomostrach. Byłem zachwycony. Splunął rybami dając tym samym wyżerkę innym smokom. Potem w pewnym miejscu smoki nie musiały machać skrzydłami, z łatwością unosiły się w powietrzu. Polecieliśmy z mamą wyżej.


- Kiedy tu jestem, nawet chłód mi nie przeszkadza. Czuję się...


- Wolna - dokończyłem za nią.


- Tak to właśnie jest być smokiem Czkawka - powiedziała.


- Nie no, możesz powiedzieć, że jesteś smokiem... Ale latać potrafisz? - spytałem skacząc ze Szczerbatka. Wychyliła się przestraszona, potem wykorzystałem, że patrzyła na Szczerbatka i zmieniłem się w smoka. Szybko znalazłem się za mamą i Szczerbem. Rzuciłem cień na mamę. Powoli się obróciła.


- Czkawka? - spytała z niedowierzaniem. Ryknąłem w niebo.


- Jasne -' odparłem. Po smoczemu oczywiście, ale mama chyba zrozumiała o co chodzi. Złapałem ją w szpony i wrzuciłem na swój grzbiet. Zrobiłem masę sztuczek, a potem z powrotem posadziłem ją na Chmuroskoku/


- To było cudowne! - stwierdziła. - Nawet Chmuroskok nie potrafi tych wszystkich sztuczek! - no, a ja potrafię. Wróciliśmy do Sankutarium.


- Mamo, masz tu może kuźnię? - spytałem, kiedy już zmieniłem się w człowieka.


- Mam - szybko mi wyjaśniła jak dostać się do kuźni.

- Co planujesz zrobić?


- Coś szalonego - zaśmiałem się.

Rozdział 6[]

Spędziłem w kuźni kilka miesięcy na projektowaniu i wykonywaniu. Opłacało się. Zrobiłem wreszcie kombinezon w którym chowam brón i mapę i wzorowany na nocnej furii hełm. Ponadto mam płonący dzięki ślinie koszmara ponocnika wysuwany miecz, którym mogę także wypuścić gaz zębiroga zamkogłowego. Jednym przyciskiem uwalniam iskrę, która podpala gaz i... Sami wiecie o po i. Mamie ulepszyłem jej strój. Właśnie sobie latamy, ona na mnie, bo smoki są zmęczone. Nagle zobaczyłem w oddali coś niepokojącego. Małe punkciki na oceanie. Popędziłem w ich stronę. Flota! Cała flota płynie... prosto na Berk! A nie, zaraz... To są dwie floty! Drago i Dagur! Zjednoczyli się! Niedobrze, źle, niedobrze, bardzo niedobrze, nawet fatalnie...Mama też to zauważyła. - Wracamy - stwierdziła. - Weźmiemy ze sobą małe wsparcie! - nawet nie dokończyła, a zawróciłem. Wcześniej latałem z nią szybko, ale tak, żebym mógł robić akrobacje. Teraz zobaczy co to jest prędkość smoczego władcy... Kiedy tylko wylądowaliśmy, zmieniłem się w człowieka. Siodło samo ze mnie spadło.

- Mamo, pozostanę człowiekiem. Nie mogą dowiedzieć się kim jestem - oznajmiłem.


- Jasna sprawa, weźmiemy jak najwięcej smoków - powiedziała. Cóż... Może i nienawidzę ludzi z Berk, ale po co mają ginąć bezsensownie setki, jeśli nie tysiące ludzi i smoków? Ryknąłem głośno.


- Wszystkie smoki czekają przed Sankutarium - oznajmiłem.


- Wszystkie? - zdziwiła się mama.


- No nie, zostały pisklęta i kilka dorosłych, żeby się opiekowały nimi.


- A alfa?


- Też czeka na zewnątrz. Wskakuj na Chmuroskoka! - ja tymczasem wsiadłem na Szczerbatka i wystrzeliliśmy na zewnątrz. Smoki i oszołomostrach ruszyli za nami. Szybko dotarliśmy na Berk. Nawet przed całą flotą.


- Ja się nie będę odzywała, żeby mnie nie rozpoznali - powiedziała jeszcze mama.


- Dobry pomysł - wylądowałem na placu ze Szczerbatkiem. - Ludzie! - krzyknąłem nie tylko do zbierającego się tłumu, ale i do całej wioski w sumie. - Dzisiaj zaatakują was dwie floty naraz. Drago Krwawdoń i Dagur Szalony zjednoczyli się. Przybyłem tu wraz ze smokami, alfą wszystkich smoków i jeszcze jednym smoczym jeźdźcem, aby wam pomóc w walce! - oznajmiłem. Z tłumu wyszedł Stoik. Dziękowałem wszystkim bogom, że mam na sobie maskę.


- Smoczy Jeźdźcze! - powiedział. - Dlaczego chcesz nam pomóc i skąd mamy wiedzieć, że możemy ci ufać? - spytał.


- Sam nie wiem, dlaczego chcę wam pomóc, bo was nienawidzę - stwierdziłem zgodnie z prawdą. - Ale Drago i Dagura nienawidzę bardziej! A co do ufania... No cóż, jeśli chcecie, nie musicie mi ufać, ale uwierzcie mi, widok dwóch flot twoich dwóch największych wrogów nie jest zbyt miły. A poza tym gdybym chciał was zabić to już dawno byście nie żyli - powiedziałem. - Ale jest pewien warunek - zastrzegłem.


- Jaki?


- Nie będziecie atakować smoków, musicie przyjąć do wiadomości, że są po naszej stronie - oznajmiłem. - Będą walczyć z wrogiem


- Ile masz smoków? - spytał Stoik.


- Naprawdę chcesz wiedzieć? - spytałem z uśmiechem, którego na szczęście nikt nie widział dzięki masce.


- Naprawdę


- Ale jeśli ktoś z was zaatakuje któregoś ze smoków... - nie dokończyłem. Każdy przełknął ślinę ze strachu. Przywołałem smoki po smoczemu, czyli rykiem. Z wody wyłonił się oszołomostrach, a smoki wyleciały z kryjówek.


- Hmm... - zamyśliłem się. - Czegoś mi tu brakuje - teraz ryknąłem najgłośniej jak umiałem. Wiecie co zrobiłem? Przywołałem smoki z leża przy Berk i ich królową, czerwoną śmierć. Wszyscy wikingowie patrzyli na to zdumieni. Smoki tymczasem usiadły wszędzie w wiosce. Każdy niepewnie rozglądał się dookoła. - Spokojnie, to tylko smoki - wzruszyłem ramionami. - Nie zaatakują pierwsze, poza tym to przyjazne gady - podrapałem Szczerbatka za uchem.


- Mam jeszcze jedno pytanie - powiedział Stoik. - Czy ten smok to nocna furia?


- Tak. Mało tego, to jest ta sama nocna furia, która atakowała waszą wyspę, a 2 lata temu przestała - powiedziałem. Ludzie zaczęli szeptać między sobą. - Przestała właśnie dlatego, że się z nią zaprzyjaźniłem - zakończyłem. Nagle wylądował przede mną i Stoikiem zmiennoskrzydły.


- Już nadpływają, szybko, niech ludzie się szykują! Mają po swojej stronie smoki i oszołomostracha!


- Dlaczego on tak warczy? - spytał Stoik.


- Nie warczy, tylko dostarcza ważnych informacji. Skąd Drago ma oszołomostracha i jak wytresował smoki? - spytałem zmiennoskrzydłego. - Przecież jak mnie torturował to mu nigdy nie powiedziałem jak to robić!


- Oszołomostracha zniewolił, kiedy ten był jeszcze pisklakiem. Smoki zmusił siłą do posłuszeństwa!


- Co? Jak to? Dobra, nieważne. Smokami ja się zajmę, posłuchają się mnie i to z własnej woli, a nie zmuszone do tego - oceniłem.


- A oszołomostrach?


- Jemu trzeba będzie wytłumaczyć na spokojnie kim jestem, prawda? - spytałem smoka.


- Dobrze, a jeszcze zostają dwie floty, łącznie ponad sto tysięcy ludzi!


- Posłuchaj mnie, jest ich sto tysięcy, ale my będziemy mieli po swojej stronie dwa razy tyle smoków, dwa oszołomostrachy, czerwoną śmierć i mnie. Wygramy to, chociaż bez ofiar się nie obędzie - powiedziałem. - Ludzie! Szykujcie się! Wróg już tu płynie! - Stoik zaczął wszystkich zaganiać do zbrojowni i wspólnie z Pyskaczem rozdawali broń. Ledwie skończyli, rozległy się rogi obwieszczające przybycie wroga. Zaczęli cumować na plaży, tam też wszyscy się udali.


- Kto was uprzedził o naszym przybyciu? - spytał zły Drago. Jeszcze mnie nie zauważył.


- Chciałeś powiedzieć chyba ataku, a nie przybyciu - powiedziałem głośno. - No cóż, ja ich poinformowałem - po tym zacząłem rozmawiać po smoczemu. Z wody wyłonił się oszołomostrach. - Hejka! Ale ty wiesz, że Drago mógłbyś zabić jednym krokiem i byłbyś wolny? - spytałem po smoczemu olbrzyma.


- Ha, widzisz, kogo ja mam po swojej stronie, wygram na pewno! - krzyknął Drago. Nie zwróciłem na niego najmniejszej uwagi.


- Bił mnie jak byłem mały, wyrwał mi srebrny kieł i teraz się go boję - wyznał oszołomostrach.


- Jak masz na imię?


- Dark


- Ładne. Wiesz, że tym twoim kłem to oberwałem w nogę? - pokazałem bandaż. - Drago zrobił z niego sztylecik...


- Mogę ci pomóc, ale mnie uwolnij od tego potwora - zaproponował Dark.


- Z przyjemnością. Pomożesz z raną czy w walce?


- Trochę z tym pierwszym i całkowicie z tym drugim. Gdzie mogę później zamieszkać?


- Smocze Sankutarium? Dużo smoków i towarzystwo drugiego oszołomostracha - zaproponowałem.


- Wspaniale! Wystarczy rozpuścić mój lód. To uśmierzy ból rany zadanej srebrnym kłem. Nie zagoi jej, ale łatwiej ci będzie funkcjonować - powiedział. - Rozpuścisz łańcuchy? - pstryknąłem. Kilka śmiertników zabrało się za roztapianie. Szybko poszło, w końcu zębacze mają najgorętszy ogień...


- Teraz nam pomożesz?


- Oczywiście - przypatrzył mi się uważniej. - Zaraz! Ty jesteś smoczym władcą?


- A i owszem - oszołomostrach przeszedł i stanął za mną.


- Ale jak?! - Drago był wściekły.


- Widzisz? To jest panowanie nad smokami. To jest zyskanie lojalności smoka! Nie zdobędziesz tego siłą Drago!


- Skąd niby wiesz w jaki sposób wytresowałem smoki?!


- Serio myślisz, że nie mam szpiegów? - za mną znikąd pojawił się zmiennoskrzydły.


- Nadal mam ogromną armię smoków i ludzi! - krzyknął zły Drago.


- Czyżby? - zaśmiałem się po czym głośno ryknąłem w niebo. W tłumaczeniu znaczyło to mniej więcej, że nie musicie służyć temu złemu człowiekowi, możecie go teraz porzucić i stać się wolnymi smokami. Wszystkie smoki wzniosły się w górę i wisiały w powietrzu za mną. Pstryknąłem palcami. Wyłonił się drugi oszołomostrach, czerwona śmierć i ogromniaste stado smoków. - I co Drago? Nadal jesteś taki pewien, że wygrasz?


- Do ataku! - wrzasnął Drago. Jednak ludzie z Berk mało walczyli. Czerwona śmierć zionęła ogniem w obie floty naraz. Ludzie zaczęli wyskakiwać do wody i uciekać na ląd. W tym momencie z dwóch stron naraz natarły oszołomostrachy, tworząc lodową barierę, aby ludzie nie mogli wyjść z wody. Przy okazji jedną czwartą armii zamroziły. Teraz natarli mieszkańcy Berk i smoki. Wyciągnięto pułapki. Sporo smoków zaczęło spadać zaplątane w sieci. Czerwona śmierć widząc to, znowu zionęła ogniem. W końcu smoki są ognioodporne, a sieci nie. Niektóre statki zaczęły się wycofywać, ale Dark wytworzył lodowy mur.


- Co Szczerbatku? Dołączamy się do walki? - wystartowałem równo z mamą i Chmuroskokiem. Dopiero teraz Stoik zwrócił uwagę na czteroskrzydłego smoka. Wydawało się, jakby nagle w jego oczach zalśniły łzy, ale mogło to być równie dobrze złudzenie, bo po chwili dalej walczył. Nagle poczułem, że spadamy. Nie! Jakaś sieć w nas trafiła! Spadaliśmy w sam środek floty wroga. Już byłem pewny, że to będzie mój koniec, kiedy... Uff, czerwona śmierć zionęła ogniem. Każdy, zarówno z Berk, jak i z wrogów myślał, że to mój koniec.


- Widzicie, smoczy jeździec zginął! - usłyszałem krzyk Drago.


- Niekoniecznie! - wylecieliśmy ze Szczerbatkiem z ognia. Nie mówiłem wam, że jestem ognioodporny jak smok? A no cóż, mój błąd...


- Jak ty przeżyłeś?! Powinieneś być martwy! - wrzasnął Drago.


- No już, nie ekscytuj się tak. Nie pierwszy raz tak robię - ziewnąłem.


- Wkurzasz mnie coraz bardziej!


- Już, trzęsę się ze strachu - parsknąłem. - Widzisz, przegraliście. Już każdy oprócz ciebie i Dagura jest martwy. Mógłbym dać wam łódź i kazać się wynosić, ale to byłby błąd. Bo wtedy na pewno za ileś lat powrócilibyście, by zemścić się na niewinnych mieszkańcach wioski - dałem Darkowi sygnał. Zionął lodem zamrażając ich oboje na zawsze.

Rozdział 7[]

- Wspaniale sobie poradziłeś - szepnęła mama i wylądowała z Chmuroskokiem. Ja i Szczerbatek stanęliśmy obok. Zauważyłem, że Stoik patrzy w oczy tnącemu burzę.


- Są jacyś ranni? - spytałem.


- Niewielu. Nikt nie jest poważnie ranny - odparł Stoik. To dobrze. No cóż, kiedy tylko przeciągnęliśmy smoki na naszą stronę było wiadomo, że wygramy. No właśnie... Szkoda, że ze smokami trochę gorzej.


- Lori, niech wszystkie ranne smoki przyjdą tutaj - zwrociłem się do zmiennoskrzydłego. Długo nie musiałem czekać. Nie jest dobrze, od kilku do kilkunastu rannych smoków z jednego gatunku. Wpadł mi do głowy pewien pomysł. - Ludzie! - krzyknąłem. - Smoki wam pomogły, teraz wy im pomóżcie! Jest tu dużo rannych smoków, proszę pomóżcie się nimi zająć! - zawołałem. - Niech przyjdzie też Gothi - dodałem.


- Skąd ty tyle o nas wiesz? - spytał Stoik.


- Nie twoja sprawa - mruknąłem. - W twoim domu zostanie Czaszkochrup, huczący róg


- Huczący róg?


- Nie macie w księdze ponad połowy tych gatunków - powiedziałem. - Czaszkochrup to ten zielono-czerwony smok. Zaraz porozdzielam smoki do innych mieszkańców. Zostanę tu, póki nie wydobrzeją - postanowiłem. Znaczące chrząknięcie mojej mamy sprawiło, że szybko podszedłem do niej.


- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? - spytała cicho.


- Wiem, że im mniej czasu spędzamy tutaj, tym lepiej, ale muszę mieć pewność, że ludzie nie porzucą potem tych smoków tylko po to, żeby mieć je z głowy. Sami ni damy sobie rady z tyloma smokami - oznajmiłem.


- W sumie to masz rację - przyznała po chwili.


- Gdzie możemy chwilowo zamieszkać? - spytałem Stoika.


- Mam dwa wolne pokoje w moim domu - odparł. Reszta dnia minęła na opatrywaniu smoków i przydzielaniu ich do wikingów. Wieczorem postanowiłem zajrzeć do kuźni.


- Witaj Pyskacz - powiedziałem w wejściu.


- Skąd znasz moje imię? - spytał zdziwiony kowal.


- Nie pytaj - powiedziałem.

- Mogę wejść?


- Jasne


- Co teraz robisz? - spytałem.


- Naprawiam i ostrzę broń po walce oraz robię nową


- Pomogę ci - zdecydowałem.

- Od czego mogę zacząć? - zerknąłem na kartkę z zamówieniami. - 10 mieczy? Zostaw to mi. Zrobię je w półtorej godziny - zabrałem się do roboty. Pyskacz co chwilę przerywał pracę i patrzył co robię. Ja za to nie przestawałem w pracy, i rzeczywiście, po półtorej godziny miałem wszystkie 10 mieczy skończone.


- Niesamowite miecze - powiedział za moimi plecami Pyskacz, kiedy odkładałem gotową broń. - Jeden mój pomocnik robił takie same. Nikt nie umiał robić takich świetnych mieczy jak on - westchnął. Zesztywniałem. Ktokolwiek jeszcze o mnie pamięta? Dziwne, nie spodziewałem się.


- Opowiesz mi o nim? - spytałem.


- No cóż, nie był dobrze zbudowany i wśród rówieśników był pośmiewiskiem. Imię też nie poprawiało sprawy, bo na imię miał Czkawka. Nigdy też nie zabił żadnego smoka, w ogóle nie umiał walczyć, co też nie było przyjmowane pozytywnie. Był za to bardzo inteligentny, w sumie to był według mnie jedyną osobą w wiosce, z którą można było porozmawiać o czymś innym niż walce. Znikał gdzieś od małego na całe dnie, lub przesiadywal tutaj. W sumie to niczym mieszkańcom nie zawinił, ale i tak się z niego nabijano. Dwa lata temu... W sumie nie wiadomo. Uciekł, zaginął? Może został porwany przez smoka? Albo zabity? Prawdopodobnie już nie żyje...


- A kto był jego ojcem? - udawałem, że nic nie wiem.


- Wódz, Stoik Ważki. Nigdy nie okazywał chłopakowi zrozumienia, obwiniał go też o porwanie przez smoki jego żony - powiedział Pyskacz.


- W takim razie nie miał łatwego życia - podsumowałem.


- No nie miał. A jego dobrych stron nikt nie doceniał. Nikt nie zauważał, jaki jest inteligentny, nikt nie przyjmował do wiadomości, jaką wspaniałą robi broń. Kiedy roko temu znalazłem jego projekty, byłem pod wrażeniem. Sam nigdy nie wymyśliłbym tylu rzeczy. Nie umiem ich zrobić, ale wiem, że jest to możliwe. W sumie to chyba jestem jedyną osobą na wyspie, której go brakuje - zakończył. Łał, nie spodziewałem się czegoś takiego.


- No, ja już będę się zbierał - stwierdziłem.


- Jasne, jasne, i tak dużo zrobiłeś - powiedział. Wyszedłem z kuźni. Tak jak przypuszczałem. Każdy już o mnie zapomniał. Czego ja się spodziewałem? Wszedłem do domu Stoika, dawniej też mojego. Dostałem mój dawny pokój do spania, mama też swój. Czaszkochrup leżał przy kominku. Miał pocharataną łapę i rozcięcie na skrzydle. Dobrze, że będzie mógł latać. Jednak mnie zdziwiło coś innego. Mianowicie przy Czaszkochrupie siedział Stoik. Obok smoka stał pełny kosz ryb, ale ten akurat spał. Cicho wszedłem po schodach do mojego pokoju. Szczerbatek już spał. Poszedłem do pokoju mamy.


- Mogę wejść? - spytałem cicho.


- Jasne, wchodź - siedziała na łóżku w kombinezonie, zdjęła tylko maskę.


- Dla ciebie to też jest trudne? - spytałem.


- Nawet nie wiesz jak. Momentami aż mnie korci, żebym sie ujawniła, ale chwilę później pojawia się jakaś blokada - westchnęła.


- Też tak mam


- Dobrze, że wygraliśmy


- Nawet nie chcę mówić co by było, gdyby było inaczej. Drago albo zniewoliłby alfę, albo Dark by go zabił. Kontrolowałby wszystkie smoki, które natomiast byłyby pod kontrolą Drago, czyli Drago kontrolowałby wszystkie smoki...


- Wiem. Ale tak nie jest. Może nawet Berk zawrze pokój ze smokami - powiedziała z nadzieją.


- Teraz to już praktycznie przesądzone. Te smoki, które są ranne, na pewno będą chciały tu zostać, a czerwona śmierć już nie będzie im kazała atakować wiosek, jeśli wikingowie zadbają, żeby nie głodowała. Z pomocą smoków będą mogli łowić o wiele więcej ryb, więc się uda - stwierdziłem. Nagle usłyszałem głosy na dole. Szybko nałożyliśmy maski i zbiegliśmy na dół. Jacyś ludzie rozmawiali ze Stoikiem.


- Co się stało? - spytałem.


- Ponoć jeden z ludzi Drago przeżył. Widziano nieznanego uzbrojonego człowieka na skraju lasu - powiedział jeden z ludzi. Zaraz... To Gruby! Czyli drugi to Wiadro.


- Idziemy tam - zdecydowałem. - Weźmiemy ze sobą smoki


- Pójdę z tobą - oznajmił Stoik.


- My też - powiedzieli Gruby i Wiadro. Popatrzyłem na mamę. Skinęła głową. Wybiegliśmy. Za nami Szczerbatek i Chmuroskok. Musiałem na nich kilka razy czekać, nie mieli zbyt dobrze wyrobionej kondycji. Dotarliśmy na skraj lasu. Ale nigdzie nie było widać niczego podejrzanego. Zrobiłem kilka kroków w las. Nagle poczułem ukłucie na szyi. Osunąłem się na ziemię. Ostatnie co usłyszałem to bojowy okrzyk Stoika i ryki smoków.

Rozdział 8[]

Perspektywa Valki[]

Z przerażeniem zobaczyłam jak Czkawka osuwa się na ziemię. Błyskawicznie dojrzałam człowieka Drago. A więc musiał przeżyć jako jedyny i chciał się zemścić. Szczerbatek błyskawicznie posłał tam plazmę. Gruby szybko pobiegł, aby się upewnić, że wróg na pewno jest martwy. Ja tymczasem podeszłam do Czkawki. Z jego szyi wystawało coś kolorowego. Strzałka do rzucania. Jednak to nie była strzałka usypiająca. Kiedy ją wyjęłam, zobaczyłam, że ranka robi się czarna. To musi być trucizna. Niedobrze. Nawet bardzo niedobrze. Czkawka może tego nie przeżyć. Z oczu zaczęły mi lecieć łzy. Stoik podszedł i podniósł Czkawkę. Nie protestowałam, sama nie dałabym rady go unieść. Ruszyliśmy w stronę chaty Stoika. - Gruby, idź po Gothi - rozkazał Stoik. Weszliśmy do domu i Stoik położył Czkawkę na łóżku.


- Smoki atakują! - rozległo się na zewnątrz. Wybiegłam. W oddali widać było ogromną chmarę smoków.


- Nie atakują - odezwałam się po raz pierwszy, odkąt jesteśmy na Berk. - Lecą, aby pilnować smoczego jeźdźca - powiedziałam i weszłam z powrotem do domu. Gothi już stała przy Czkawce. Obok niej stał Pyskacz.


- Nabazgrała, że to silna trucizna i niestety nie zna na nią odtrutki. Prawie na pewno umrze - powiedział Pyskacz. Zaczęłam płakać. Teraz już nie przejmowałam się czy ktoś mnie rozpozna, czy nie. Po prostu płakałam.


- Nie, nie nie - mówiłam opierając głowę o krawędź łóżka.


- Valka? - usłyszałam za sobą głos Stoika. No pięknie, oczywiście musiał mnie rozpoznać i to akurat teraz! - To ty? - skinęłam głową i zdjęłam maskę. Chyba go zatkało, ale nie odwracałam się. Kucnął obok mnie i objął. Poczułam się tak, jak za dawnych lat, jednak nadal płakałam. - Kim on jest? - spytał. Zawahałam się. Z jednej strony może nie miało sensu dłuższe ukrywanie się, skoro i tak zostałam rozpoznana, ale... Czkawka na pewno nie chciałby, żebym go ujawniła.


- Na razie nie mogę powiedzieć. Póki żyje, on będzie o sobie decydował - szepnęłam.

Perspektywa Dragnatta[]

Trwa właśnie kolejne zebranie bogów. Nuda. Skupiają się tylko na ludziach na tych zebraniach. Jakby ludzie byli najważniejsi na świecie. - Dragnatcie? Słyszałeś co powiedziałem? - spytał Odyn. Ocknąłem się.


- Przepraszam, zamyśliłem się - odparłem błyskawicznie się prostując.


- I to nieźle - zaśmiała się Freja.


- Dotarły do nas informacje, że smoczy władca najpewniej umrze w ciągu kilku dni! - krzyknęła Frigg wbiegając do sali.


- Co? - natychmiast się podniosłem. - Jak to się stało?


- Jeden z ludzi Drago Krwawdonia, jedyny który przeżył, zatruł go. I to nie byle czym. Nawet nie chcę wiedzieć skąd on to wziął - pokręciła głową Hel.


- Czym? - spytał Thor.


- Jad czarnej śmierci wymieszany z niebieskim oleandem i popiołem z drzewa loki


- Co?! - krzyknąłem. - Czarna śmierć jest zabójcza dla ludzi, a niebieski oleander dla gadów. Popiół z drzewa loki natomiast zwiększa około dziesięciokrotnie moc trucizny! Thorze, czy musiałeś stworzyć akurat ludzi? Tylko przeszkadzają na ziemi! Są źli i okrutni!


- Twojego syna też to dotyczy? - parsknął Baldur.


- On jest człowiekiem tylko w pewnej części! Poza tym doskonale wiecie o co mi chodzi!


- Wiemy - powiedział Odyn. - Ja również nie jestem zadowolony z poczynań ludzi. Jednak nie wszyscy są źli. Zobaczcie - w chmurze dymu nad stołem wszyscy zobaczyli obraz Valki płaczącej przy łóżku smoczego władcy. - To ją wybraliśmy na matkę smoczego władcy i to nie bez powodu - powiedział Odyn. - Wie co to dobro


- A ten facet obok niej? - spytała Frigg. - Zupełne przeciwieństwo. Kiedy Valkę porwały smoki, wyżywał się na Czkawce. Popatrzcie na jego rękę, od ramienia do łokcia - powiedziała. Wszyscy bogowie dojrzeli ogromną bliznę.


- Zrobił to synowi? - spytała z niedowierzaniem Nanna. Chrząknąłem.


- To nie jest jego syn - syknąłem.


- Oj, wiecie o co mi chodzi. On myśli, że to jest jego syn


- Teraz to on nie wie kim jest chłopak leżący na łóżku - mruknął Tyr.


- Ale bijąc go wiedział! - krzyknąłem.


- Wyluzuj, Dragnatt - powiedział Thor. - Teraz to nieważne. Trzeba skupić się na tym, że jak czegoś nie zrobimy, to legenda zaraz przejdzie to historii!


- Tylko jedno nam pozostało - odezwał się Odyn.


- Chyba nie myślisz o... - nie dokończyła Sif.


- Dokładnie. Zrobi to Dragnatt. W końcu to jego syn. Dzisiaj. I proponuję nie czekać do nocy, bo Czkawka może jej nie dożyć - stwierdził.


- A ludzie? - spytałem. - Nie mogą mnie zobaczyć!


- Mogą. Zresztą - przypatrzył mi się uważnie. - Ukrywasz coś - teraz już każdy patrzył na mnie.


- Masz rację - powiedziałem. - Kiedy prawie 17 lat temu udałem się na ziemię, bo Czkawka... Bo Czkawka był zbyt słaby, żeby przeżyć... Valka mnie zobaczyła. Zmieniłem się szybko w smoka i odleciałem, nie widziała mnie długo, ale na pewno to zapamiętała. Poza tym nie pamiętacie jak objawiałem się jej we śnie?


- Tym bardziej nie masz się czym martwić - stwierdził Odyn, po czym obwieścił. - Koniec zebrania! - wyleciałem z sali. Udałem się od razu na Berk. Jeszcze chwilę wisiałem w powietrzu wysoko nad wioską, po czym zanurkowałem w dół w stronę domu wodza.

Rozdział 9[]

Perspektywa Valki[]

Nagle coś uderzyło o dach. Błyskawicznie podniosłam głowę. - To jakiś smok? - spytał Pyskacz stojący z tyłu.


- Raczej nie - skąd tu się wzięła jakaś dziewczyna?! Nieważne, ale ma rację. To nie może być smok. Nawe przez okno, mimo, że był dzień, do pokoju wpadało złote światło. Istota weszła do pokoju przez okno i przygasiła lekko blask. Stanęła po drugiej stronie łóżka. Podniosłam wzrok i zamarłam. To był Dragnatt. To był na pewno on. Mocno umięśniony, ale tak bez przesady człowiek ze złotymi, smoczymi skrzydłami i ogonem. Ogromnymi skrzydłami, które ledwo mieściły się w pokoju. Spojrzał na Czkawkę ewidentnie zmartwionym wzrokiem. Rozpostarł swoje złote skrzydła nad Czkawką. Na smoczego władcę spadło z nich złote światło. Ręce również uniósł nad nieprzytomnym. Czkawka wyglądał okropnie. Był cały biały, a rana na nodze ziała czernią, podobnie jak ranka na szyi. Pod wpływem złotego światła jego skóra zaczęła nabierać kolorów. Spojrzał potem na nogę.


- Z tym nic nie mogę zrobić - powiedział. - Trzeba amputować - oznajmił. Poczułam, jak grunt usuwa mi się spod nóg.


- Nie ma innego wyjścia? - spytałam. Pokręcił przecząco głową.


- Nawet jakbym się pozbył rany, to nic nie da. On nadal będzie odczuwał w tym miejscu coraz silniejszy ból, i tak skończyłoby się to amputacją. Odyn by mógł, ale ja nie - powiedział. Na nodze Czkawki rozbłysło silne światło. Zacisnęłam oczy, ale to nie pomogło. Kiedy je otworzyłam, Czkawka już nie miał nogi. Miał już również protezę. Czarną, ze złotymi zawijasami, które powoli wygasały. Pozostały potem złote, ale już nie świeciły. Zaczął powoli otwierać oczy. Od razu otworzyl je szerzej, kiedy zobaczył postać stojącą obok łóżka. Nie wydawał się jednak przestraszony, jedynie zdziwiony. Dragnatt powiedział coś po smoczemu, ale nie zrozumiałam. Po chwili pojęłam, że to starożytny język smoków, znany tylko bogom... I Czkawce. Mówił dłuższą chwilę. Czkawka coś mu odpowiedział. Bóg uśmiechnął się, zmienił w złotego smoka i wyleciał przez okno. Od razu przytuliłam syna.


- Bałam się, że nie przeżyjesz - powiedziałam.

Perspektywa Czkawki[]

- A ja ani trochę - powiedziałem. Podniosła głowę wyraźnie zdziwiona. - Wiedziałem, że nie zgodzę się na zostawienie tutaj wszystkich smoków - chrząknęła. - No i ciebie. No i teraz już wiem, że na pewno mówiłaś prawdę - stwierdziłem. Każdy gapił się na mnie wielkimi jak talerze oczami. Chciałem wstać. O dziwo, nie czułem już bólu po sztylecie. W ogóle nogi tam nie czułem... szybko spojrzałem w tamtym kierunku i zamarłem. Noga kończyła się za kolanem, dalej była proteza. - Jak to się stało? - szepnąłem.


- Dragnatt nie umiał tego wyleczyć. Powiedział, że i tak skończyłoby się to amputacją, mówił, że Odyn by umiał, ale on nie... - ostrożnie wstałem. Na początku opierałem się o łóżko, ale po chwili już nawet mi wychodziło bez podtrzymywania się.


- A co tu się właściwie stało? - spytała jakaś blondwłosa dziewczyna. Czyżby Astrid?


- Mam nadzieję, że nie powiedziałaś? - spytałem mamy.


- Spokojnie. Powiedziałam im, że póki żyjesz, ty będziesz decydował


- To dobrze. Ale wnioskuję, że wiedzą już kim jesteś?


- Wiedzą


- Czyli w sumie to nie ma sensu dłużej się ukrywać - zdjąłem hełm. - Ktoś się domyśli kim jestem? - spytałem.


- Czkawka? - spytała cicho ta blondwłosa, która może jest Astrid. Pyskacz i Stoik tylko patrzyli się na mnie w osłupieniu.


- Tak - powiedziałem obojętnym głosem. - Skąd wiesz?


- Jak już twoje notesy i rysunki miały się kurzyć przez te dwa lata... - wzruszyła ramionami.


- A ty?


- Ale co ja?


- No twoje imię! Nie pamiętam!


- Straciłeś pamięć? - zaniepokoiła się mama.


- Nie, ale dwa lata to mnóstwo czasu - parsknąłem.


- Astrid - powiedziała. Zamarłem. Jest tak jak przypuszczałem.


- My pójdziemy na dół - powiedziała mama i razem ze Stoikiem i Pyskaczem wyszła z pokoju. W ogóle nie pomyśleli, że ja może nie chcę z nią zostawać sam na sam! Dawniej to mi dokuczała, tak jak wszyscy, a teraz co? Na zewnątrz się zmieniłem to przestali! Astrid wyciągnęła trochę rzeczy. Jeden z moich notesów, kilka rysunków i smocze łuski. To chyba moja mapa!


- Resztę zostawiłam w domu - powiedziała i wręczyła mi pierwszy rysunek. Podpisany nazwą gatunku Szczerbatek...


- Co mnie naszło?


- Ale na co?


- Że podpisałem rysunek Szczerbatka! - nagle ta czarna gadzina wskoczyła przez okno do pokoju. - Szczerbatek! Gdzie byłeś gadzie jeden? Spojrzał na mnie dziwnie. - O co ci chodzi?


- Ja nie chcę nic mówić, ale obok ciebie siedzi dziwczyna... Na dodatek jedna z tych, którzy się z ciebie wyśmiewali...


- Wiem o tym... Też nie jestem zachwycony!


- Rozumiesz go? - spytała Astrid.


- Nie, udaję - parsknąłem. Zerknąłem na mapę. - Nie spodziewałem się, że ktoś domyśli się co zrobić żeby zobaczyć napisy na mapie - stwierdziłem.


- Jakoś tak samo mi wpadło do głowy...


- Ale Smocze Leże nadal istnieje. Co, Stoik nawet z mapą nie umiał go odnaleźć? - zaśmiałem się.


- Nikomu nie pokazałam mapy - powiedziała.


- Dlaczego? - byłem zdziwiony. Każdy na jej miejscu po znalezieniu takiej mapy od razu zaniósłby ją Stoikowi...


- Bo wcześniej przejrzałam twoje rysunki, przeczytałam opisy, przeczytałam o tych wszystkich smokach... Na smoczym szkoleniu byłam najlepsza, ale podczas zajęć, na których miało zostać ustalone kto zabije smoka uznałam, że nie chcę tego robić... Dałam się pokonać dziewczynie z innej wyspy, na której odbywalo się nasze szkolenie - powiedziała. Zdziwiłem się jeszcze bardziej.


- Nie chciałaś zabić smoka? - spytałem wolno.


- Dzięki tobie coś zrozumiałam - powiedziała, a ja poczułem narastającą złość. - Smoki wcale nie są takie okrutne


- E, no co ty! - krzyknąłem. - Nie wiedziałem. Powiem więcej, ludzie są bardziej okrutni niż smoki! - nagle zacząłem się przemieniać. Cholera. Teraz się dowie! Byłem już smokiem. szybko zbiegłem na dół. Mama zdziwiła się na mój widok.

Rozdział 10[]

- Co się stało? - spytała.


- Wkurzyłem się... - nauczyłem ją smoczej mowy, na razie trochę koślawo, ale bardzo dobrze jej idzie.


- Na co?


- Astrid mnie wkurzyła. Nic nie powiedziała, ale ja nie umiem wybaczyć...


- Rozumiem, ale... Możesz się zmienić - to ostatnie szepnęła po smoczemu.


- No i rutaj jest mały klops... - zawiesiłem się. Jak jej to powiedzieć?


- Mianowicie?


- Nie mogę! - byłem już spanikowany.


- Jak to nie możesz? - mama wstała.


- No nie mogę! Próbuję, ale nic się nie dzieje!


- Mam jeszcze jedno pytanie


- Jakie?


- Dlaczego jesteś koszmarem ponocnikiem?


- Co?! - spojrzałem na siebie. Faktycznie, nie byłem sobą!


- Możesz pewnie się zmieniać we wszystkie gatunki - powiedziała mama.- Zmień się w... marazmora! - spróbowałem. Poszło banalnie. Ale nadal nie mogłem się zmienić w człowieka. Zmieniłem się w siebie.


- No, w tej postaci czuję się najlepiej - powiedziałem z zadowoleniem.


- Uspokój się i wtedy spróbuj - powiedziała mama.


- Zmienić się? Masz rację - kilka głębokich wdechów i wydechów, znowu próbuję... I nic! Co ja robię źle? - Nie udaje mi się!


- Dziwne... Już wiem! Musisz poczekać do jutra


- Cały dzień mam być smokiem? Jest ranek! Dobra, mówił, że zdarzy się coś niespodziewanego, ale coś takiego?


- Kto ci mówił?


- Dragnatt! Nie zrozumiałaś go?


- Nie. Mówiliście w starożytnym języku smoków, którego nie znam, chociaż umiem rozpoznać


- Aha... Mówisz Stoikowi?


- O czym?


- Wypadałoby żeby wiedział, że to jestem ja, że nie jestem jego synem... I powiedz mu, że nie mam najmniejszego zamiaru mu wybaczać - dodałem. Mama jęknęła i zasłoniła sobie oczy.


- No dobra... Jesteś pewien?


- Skoro tak mówię to znaczy, że jestem! - nie wiem czemu, ale jakoś łatwo się ostatnio denerwuję.


- Stoik... - zwróciła się do rudowłosego. Gadał akurat z Pyskaczem.


- Co to za smok Val? - spytał.


- Ten smok to Czkawka - powiedziała cicho.


- Co?! Co ten bóg mu zrobił! - krzyknął.


- Nie obrażaj go! - wrzasnąłem. Wszyscy spojrzeli się na mnie zdziwieni. Stoik się trochę uspokoił. Usłyszałem skrzypienie schodów. To Astrid wolno schodziła. Stanęła obok Valki.


- Dragnatt nic Czkawce nie zrobił. Czkawka tak ma od urodzenia, nauczył się tego jak miał 3 lata, a ty nic nie zauważyłeś - powiedziała.


- Jak miałem zauważyć, jak całe dnie spędzał w lesie? - spytał Stoik. Zbliżyłem się. Blizna, ta od ramienia do łokcia była widoczna również w postaci smoka. Pokazałem mu ją.


- Kojarzysz może? - warknąłem.


- Czkawka, on cię teraz nie rozumie - powiedziała mama.


- Ale powarczeć mogę! - odwarknąłem i odszedłem z powrotem za mamę.


- Skąd on ma tą bliznę? - spytał Stoik. Poczułem jak się coś we mnie gotuje.


- Ty się jeszcze pytasz!!! - wrzasnąłem. - Nie pamiętasz?! Przyniosłem ci nowy topór, a ty postanowiłeś przetestować go na mnie!!! - co z tego, że mnie nie rozumie!


- Czkawka... - zaczęła mama. Spojrzałem na nią przepraszająco i zamilkłem. Nadal rzucałem gniewne spojrzenia w kierunku Stoika.


- O co mu chodzi? - spytał Stoik.


- Ech... - westchnęła mama. - O to, że ty mu zrobiłeś tą bliznę...


- Ja?!


- Mówił, że mnie obwiniałeś o moją niby śmierć...


- No, ale...


- Nie musiałeś się na nim wyżywać


- Wiem, ale...


- On cierpiał. Jego psychika była kompletnie zniszczona, był całkowicie pogodzony z tym, że nie służy do niczego innego, jak do bicia i wyśmiewania


- Ale ja... Ja w sumie nie miałem na kogo zrzucić i chyba nie umiałem na siebie...


- To nie była niczyja wina. Przed chwilą Czkawka na ciebie krzyczał, że postanowiłeś wypróbować na nim nowy topór


- Nie pamiętam tego...


- Byłeś aż tak upity?


- Nie wiem...


- Prawdopodobnie topór zrobił Czkawka. ladnie mu się odwdzięczyłeś za ciężką pracę


- Ja wiem, że...


- Myślałam, że po moim porwaniu otoczysz go miłością i zadbasz, żeby nic mu się nie przytrafiło. Myliłam się


- Ja widziałem w nim ciebie. Był do ciebie taki podobny. Patrząc na niego wiedziałem jednak, że prawdziwej ciebie nie zobaczę...


- Widziałeś mnie każdego dnia. W Czkawce


- Drażniło mnie, że...


- Że istniał? Na jego miejscu też bym uciekła. Wiesz w jakim on był stanie, kiedy go znalazłam?


- Dlatego przeżył te 2 lata...


- Nie. Nie dlatego. Znalazłam go dopiero parę miesięcy temu. Miał całe plecy we krwi i sztylet wbity w nogę. Teraz trzeba było aż amputować


- Skąd on w sumie to miał?


- Drago. Mój syn lądował u niego w więzieniu kilka razy w miesiącu i za każdym razem bez problemu uciekał i jeszcze zdążył ponabijać się z Drago...


- Co?


- Był ofermą tylko dlatego, że był inny? A teraz pewnie chcecie, żeby został, bo się zmienił?


- No w sumie to chciałbym, żeby został...


- On się zmienił tylko na zewnątrz. W środku pozostał taki sam - powiedziała cicho mama.


- No wiem, ale...


- Mi się wydaje, że nie wiesz. Poza tym - spuściła wzrok. - Muszę ci o czymś powiedzieć...


- O czym? - spytał Stoik.


- No... Czkawka nie jest twoim synem...


- Co ty mi próbujesz powiedzieć?


- Jego ojcem jest Dragnatt...


- Ten bóg?


- Dokładnie...


- Czemu mi nigdy nie powiedziałaś?


- Byłeś taki szczęśliwy, kiedy się dowiedziałeś, że jestem w ciąży. W sumie to dobrze, że ci nie powiedziałam, bo... - w jej oczach zalśniły łzy. - Jeszcze bardziej byś go bił...


- Ja wiem, że nawaliłem...


- Wiem. Czkawka też. Ale każe przekazać, że nie ma najmniejszego zamiaru przebaczać - powiedziała cicho.


- Ja na razie od niego tego nie oczekuję...


- Na razie to nie powinieneś od niego niczego oczekiwać. Nie zdziw się, jeśli nie przebaczy ci nigdy - powiedziała. - Ja... Ja ci przebaczam wszystkie smoki, ale... Całkowite przebaczenie tak od razu... Przepraszam, nie umiem... Na razie nie umiem... - szepnęła. Podszedłem do niej i szturchnąłem głową. Podniosła na mnie wzrok.


- Lecimy gdzieś? - spytałem.


- Dobra - lekko się uśmiechnęła.


- Przyniosę siodło -'  pomknąłem na górę, wziąłem siodło i zbiegłem z owrotem na dół. Stoik nieco dziwnie się patrzył jak mama zapina mi siodło.

- Nigdzie cię nie obciera?


- Nie - wyszliśmy na zewnątrz. Mama usiadła w siodle, a ja wystrzeliłem w górę. Leciałem cały czas pionowo, a ponad chmurami zrzuciłem ją z siebie. Zanurkowałem za nią i razem spadaliśmy. Nie krzyczała, tylko się śmiała co wzbudziło zdziwienie w mieszkańcach wioski. Nad ziemię złapałem ją w łapy i wrzuciłem na grzbiet. Sporo osób stanęło na brzegu klifu i patrzyło na nasze akrobacje. Leciałem wysoko, a potem zwijałem skrzydła i spadałem brzuchem do góry. Leciałem pod skrzydłami smoków wodnych. Robiłem beczkę, korkociąg, tworzyłem falę czy jechałem na ogonie po tafli wody. Slalom między skałami i między drzewokosami. Ostro zapikowałem w dół i tuż nad powierzchnią wody wybiłem się do góry, tworząc na krótki czas kotlinę w tafli oceanu. Na boki rozbryzły fale. Potem ją znowu zrzuciłem. Złapałem tuż nad wodą. Wylądowaliśmy nieco dalej od mieszkańców wioski. Otrzepałem się, a mama zdjęła mi siodło. Zobaczyłem zbliżającego się Stoika. Otuliłem mamę skrzydłami.


- Co ty robisz? - spytała zdziwiona.


- Stoik tu idzie!


- Nie przesadzaj... - zobaczyła moje urażone spojrzenie. - Dobra, rób co chcesz - mruknęła. Stoik się zbliżył.

Rozdział 11[]

Perpektywa Valki[]

Poczułam, że Czkawka się zestresował. I to bardzo. Nerwowo odsunął się nieco. Mówiłam Stoikowi, że to wywarło na nim zmiany psychiczne... W życiu Czkawka nie okazywał wyraźnie strachu. Drago atakuje dwiema flotami, a Czkawka co? Nic, pozostaje spokojny. A teraz ewidentnie się boi. - Puść mnie - szepnęłam. Niechętnie posłuchał. Stanęłam na ziemi. Czkawka zaczął się odsuwać, kiedy Stoik się do niego zbliżał. Cofał się i patrzył na Stoika z mieszanką złości, ale przede wszystkim strachu... W domu jedynie dał się ponieśc emocjom, dlatego się na niego wydzierał. Ale teraz ewidentnie się bał.


- Czkawka... - zaczął powoli Stoik. Czkawka od razu osłonił się skrzydłem przed ewentualnym uderzeniem. To było dziwne. Zawsze jest odważny, nawet nabija się z wroga siedząc u niego w lochach... A boi się Stoika. - Ja przepraszam Czkawka - nadal się cofał. Ogólnie to zachowywał się jak przestraszony smok. Nadleciał Szczerbatek i zaniepokojony wylądował obok Czkawki. Też był zdziwiony strachem smoczego władcy. Przytulił go po smoczemu i pomógł się uspokoić. Stoik znów spróbował podejść do Czkawki.


- Przepraszam, mamo, wrócę za parę godzin - powiedział szybko Czkawka i odleciał. Szczerbatek popatrzył za nim smutno.

Perspektywa Czkawki[]

Leciałem dłuższą chwilę. Sam nie wiem dlaczego tak się bałem. Chyba w domu tak się na niego darłem, bo poniosły mnie emocje, ale później... Ja cały czas mam ten odruch, żeby się zasłonić przed uderzeniem, kiedy on się do mnie zbliża. Westchnąłem. Nagle w oddali zobaczyłem mnóstwo punkcików. No błagam, ile można?! Dopiero pokonaliśmy wroga, a tu znowu ktoś atakuje?! Zawróciłem w stronę Berk. Wylądowałem na środku wioski i zawołałem po mamę. Szybko przybiegła. - Co się dzieje?


- Widziałem łodzie, które tu płyną. Mamy pecha, bo oszołomostrachy już wróciły do sankutarium... Jest jeszcze czerwona śmierć, ale smoków i tak mamy mniej, bo jedna czwarta to ranne, a połowa pozostałych wróciła do sankutarium.


- Może polecę po nie?


- Nie, nawet ja bym nie zdążył. Zanim byśmy wrócili bitwa by się skończyła. Brońmy się tym co mamy. I tak możemy wygrać - powiedziałem.

Teraz patrząc na dobijające do brzegu statki nie byłem taki pewien swych słów. Statków było z dziesięć tysięcy, ogromne, na każdym ponad 100 uzbrojonych ludzi. Nawet nie rozmawiali tylko od razu ruszyli do ataku. Byli chyba zaskoczeni widokiem czerwonej śmierci, ale walczyli dalej. Przyjrzałem się flagom. Znak wyglądał jak połączenie znaku Drago, Łupieżców i jeszcze jakiegoś plemienia, którego nie znam. Czyli... Jakiś rozejm! Smoki i czerwona śmierć atakowali, ludzie też nie próżnowali. Jednak tym razem walka była bardziej zacięta niż poprzednio. Coraz więcej ludzi ginęło. Atakowałem, ale też nie dawałem rady. Wydawało się, że wszystkie sieci lecą akurat w moją stronę. Nagle jednej nie zauważyłem. Oplotła mnie i spadłem na ziemię. Chciałem się zapalić, ale jacyś ludzie szybko wylali na mnie wodę i zakuli w łańcuchy. Na pysk szybko nałożyli kaganiec. Zdążyłem jeszcze tylko głośno wrzasnąć żeby uciekali. Wszystkie smoki musiały słuchać władcy, więc wzięły wikingów w łapy i wrócili do wioski. Valka protestowała, ale Chmuroskok nie słuchał. Łapy też mi skuli. W ogóle byłem cały obwieszony ciężkimi kadanami, łańcuchami i innym metalem. Wykorzystałem siłę moich szczęk i rozerwałem skórzany kaganiec. Szybko pysk też zakuli mi metalem. W ogóle nie mogłem się podnieść z ciężaru. Byłem zamknięty w jakiejś klatce pod pokładem. Płynęliśmy długo. Potem na podłogę przede mną padło światło i jacyś ludzie zaczęli schodzić po schodach. Zdjęto ze mnie część łańcuchów, ale nadal nie mogłem się ruszyć. Wyprowadzono mnie. Starałem się stawiać opór, ale nie miałem szans. Zaprowadzono mnie do jakiejś twierdzy i do prawdopodobnie wodza. Potem koło niego stanęły jeszcze dwie osoby. Jedna to Albrecht, a druga jest podobna do Drago. Jego syn? Może... - Zdobyliśmy takiego smoka panie - oznajmił jeden ze strażników.


- Niesamowity okaz - stwierdził syn Drago. - Zróbmy z niego symbol naszego rozejmu - zaproponował. - Co sądzisz Kull?


- I zmuśmy do posłuszeństwa - dodał Albrecht. - Będziemy niezwyciężeni!


- Na razie zaprowadźcie go do celi - rozkazał Kull. Zaprowadzili mnie do jednej z cel naokoło jakiejś smoczej areny. Nadal nie zdjęli kagańca. Zresztą i tak nie rozpuściłbym tych krat. To są polane metalem smocze kości, z wierzchu obite jeszcze smoczą skórą. Przykuli mnie jeszcze do ścian i do podłogi łańcuchami z tego samego surowca. U nich chyba wszystko z tego robią. Potem szybko wybiegli i zamknęli celę. Chwilę próbowałem się wyrywać, ale łańcuchy trzymały mocno. Położyłem się zrezygnowany na podłodze. Nie leżałem długo. Usłyszałem głosy. Momentalnie się zerwałem. Za kratami stała ta trójka i kilkunastu strażników. Arena była zamknięta. Otworzyli klatkę i weszli do niej. Rozkuli mnie. Byłem zdziwiony, ale od razu wyleciałem z klatki i spróbowałem przecisnąć się przez dach areny. Niestety, otwory były za małe na takiego smoka jak ja. Skupiłem się na ludziach. Nie mogłem w nich niczym zionąć... Pozostały zęby i pazury. Szybko skoczyłem na jednego ze strażników i wbiłem zęby w jego ramię. Krzyknął, upuścił broń i sam upadł. Wtedy puściłem. Rana była bardzo głęboka i mocno krwawiła. To dobrze, jeden człowiek mniej. Chciałem się rzucić na kolejnego, ale wtedy poczułem uderzenie w lewą tylną łapę.


- Ej, zobaczcie, on ma protezę - powiedział Albrecht.


- A no, masz rację. Czyli na pewno przyjaźnił się z tymi na Berk - stwierdził Kull. Co za przygłupy... Chyba logiczne? Skoro im pomagałem? Dobra, świat jest pełen idiotów i tego nie zmienimy... Rzuciłem się na Albrechta. Zaraz syn Drago, Lomion, takie imię usłyszałem, oraz Kull rzucili mu się na pomoc. Strażnicy też zaczęli mnie przytrzymywać. Zapaliłem się, ale natychmiast wylano na mnie wodę. Strzeliłem kolcami w Kulla. Zaraz od tyłu na mój ogon skoczył Albrecht.

Uwaga! Urządzam dwa konkursy:

1. Kto najlepiej opisze Dragnatta

2. Kto zgadnie kim był straszliwiec straszliwy wspomniany na początku opka

Czasu jest sporo, bo to się nie pojawi w najbliższych nextach, dopiero za tydzień lub dłużej. Nexty postaram się wrzucać codziennie. Niech żyją FERIE! ;)


Potem poczułem uderzenie w głowę i dalej nic nie pamiętam.

Rozdział 12

 Otworzyłem oczy. Dookoła mnie były tylko kamienne ściany, a przede mną kraty do wyjścia na coś w rodzaju areny. Próbowałem przeszukać pamięć, czy kiedyś tu byłem i jak się tu znalazłem, ale bez skutku. Tam były jakieś wspomnienia, ale odgradzał je jakiś mur, przez który nie umiałem się przebić. Udało mi się jedynie wyłowić obraz jakiejś kobiety o brązowych włosach i zielonych oczach… Ciekawe kim jest? Usłyszałem głosy ludzi. Podniosłem się. Nie wyglądali zbyt przyjaźnie.  Ogólnie ludziom nie wolno ufać. Postawili na środku areny kilka koszy z rybami i z niej wyszli. Potem otworzyli wszystkie klatki. Natychmiast wszystkie smoki wyleciały. Też postanowiłem opuścić klatkę.

- Cześć – przywitał się jakiś wrzeniec. – Lepiej się czujesz? Dość długo leżałeś nieprzytomny – powiedział.

- Przepraszam, ale co to za miejsce? – spytałem niepewnie.

- O kurde, pamięć straciłeś? – spytał jakiś śmiertnik z niedowierzaniem.

- No chyba tak…

- Ojejku… Ale to jest… Hmm, próbują nas tu siłą zmuszać do posłuszeństwa – wytłumaczył jeden z gronkieli.

- Jesteście głodni? – zawołał koszmar ponocnik. – Bo jak nie to ja chętnie sam…

- Jesteśmy – przerwał zmiennoskrzydły.  Tak wygląda karmienie nas – wytłumaczył. – Liczą, że będziemy się bić o ryby i te słabsze smoki będą głodowały, więc łatwiej nas zmuszą do posłuszeństwa…

- Więc my się dzielimy sprawiedliwie – zakończył tajfumerang podając mi moją porcję ryb. Szybko zjadłem i zrozumiałem, że takie porcje nie zaspokajają głodu…

- Codziennie dają ryby? – spytałem.

- Nie – zaprzeczył wrzeniec. – Karmią nas co dwa dni…

- Aha – powiedziałem.

- To ogólnie jest takie luźne kilka godzinek – dodał śmiertnik.

- No, łazimy sobie tu gdzie chcemy przez cały dzień

- Załapałem – mruknąłem. – Nie próbowaliście stąd uciec?

- Ekhm… - zaczął zmiennoskrzydły. – Zobacz proszę z czego są zrobione kraty – popatrzyłem. Kurczę, mają rację! Cały dzień spędziliśmy na rozmawianiu, tłumaczyli mi co i jak. Przypomniałem sobie o czymś.

- A jak mam na imię? – spytałem. Strażnicy już weszli na arenę.

- No nie wiemy, nie zdążyłeś nam powiedzieć – odparł śmiertnik strzelając równocześnie kolcami. Długo to trwało, ale o dziwo udało im się wszystkich pozamykać w klatkach. Zostałem tylko ja. Strzelałem kolcami i się zapalałem, ale oni na wszystko mieli sposoby i ja też wylądowałem w klatce. Nie miałem co robić, więc postanowiłem skupić się na murze otaczającym moje wspomnienia. Nie umiałem go zniszczyć. Postanowiłem zacząć od usunięcia pierwszej z brzegu cegły. Wszystkie były idealnie wygładzone i żadna nie wystawała ponad konstrukcję nawet o milimetr. Zacząłem od wydrapywania szpary pomiędzy dwoma cegłami. To było bardzo trudne. Po całym dniu miałem gotową jedynie delikatną ryskę. Ledwo widoczną, ale pokazującą, że da się ten mur zburzyć. Nie mogę się poddać.

Tak mi minął rok. Cały czas próbowali mnie zmusić do posłuszeństwa, a ja się nie dawałem, a podczas siedzenia w klatce zabierałem się za mur otaczający moje wspomnienia. Właśnie po roku udało mi się wyjąć jedną cegłę. Poczułem od razu niesamowitą ulgę. Zaraz w mojej głowie pojawiło się jedno tylko wspomnienie. Jedno. Ale niesamowicie istotne. I tak nieprawdopodobne, że nie chciało mi się wierzyć. Mogę się zmieniać we wszystkie gatunki smoków. Co oznacza… Jutro. Jutro nas wypuszczają, bo jest karmienie. Nie ma tu żadnych szeptozgonów. Mógłbym się zmienić właśnie w szeptozgona i wydrążyć tunel, którym wszyscy byśmy uciekli! To jest… Niesamowite. Ale równie dobrze to może być kłamstwo. No bo widział ktoś kiedyś, żeby jakiś smok mógł się zmieniać we wszystkie inne gatunki? No właśnie. Dobra, teraz nieważne, idę spać…

 Obudziłem się dosyć późno. Klatki już były pootwierane.

- Słuchajcie! – zawołałem. – Chyba wiem jak możemy uciec! – wszyscy się ożywili.

- Jaki masz plan? – zapytał Wrzeniek. Podczas tego roku poznałem imiona wszystkich.

- Może nie wypalić – zastrzegłem.

- Ale szanse powodzenia są? – upewnił się Płomień.

- Tak, dość spore. Jeśli się uda, wszyscy uciekniemy – powiedziałem. – Dajcie mi się skupić – oznajmiłem. Po godzinie próbowania udało mi się zmienić w szeptozgona.

- Hejka – przywitałem się. Wszyscy podskoczyli. – Nie poznajecie mnie?

- O rany, to ty? – spytał Kiełohak.

- No, co powiecie na tunel do wolności? – spytałem i zacząłem drążyć. Wystarczyło przy samych kratach zrobić. Kika razy, żeby Wrzeniek i Płomień też się zmieścili. Wszyscy wylecieliśmy. Od razu w chmury, żeby nikt nas nie zobaczył. Zmieniłem się w… No w siebie. Wszyscy lecieli za mną, a ja leciałem gdziekolwiek. Pod koniec dnia zobaczyliśmy wyspę. Widać było na niej wioskę, więc postanowiliśmy zatrzymać się na drugim brzegu. Ominęlibyśmy ją, ale już wszyscy byliśmy wykończeni.

Rozdział 13

Perspektywa Valki

 Siedziałam przy stole w domu. Nadal nie mogłam się z tym pogodzić, chociaż minął już rok. Wygraliśmy tamtą wojnę… Czerwona śmierć poległa, ale wygraliśmy. Tylko co z tego? Co ztego, jeśli straciliśmy Czkawkę? Z ludzi tylko ja się z tym nie pogodziłam. Ze smoków… Wszystkie tęskniły, ale najbardziej Szczerbatek. Właśnie wbiegł do domu.

- Valka! – krzyknął. Przez ten rok doszlifowałam smoczy.

- Spokojnie, co się stało? – spytałam.

- Widziałem smoki!

- Szczerbatek, tu wszędzie są smoki, Berk ma z nimi pokój!

- Jakieś smoki zatrzymały się na drugim końcu wyspy! Widziałem! Najrożniejsze gatunki, co jest dziwne, prawda?

- No masz rację, zazwyczaj w stadach jest tylko jeden gatunek…

- No właśnie! I jest jeszcze z nimi duży czarny smok!

- Co? – spytałam z niedowierzaniem. – Lecimy tam. Razem z jeźdźcami – wskoczyłam na Chmuroskoka. Szczerbatek zawołał smoki jeźdźców. Przyleciały z jeźdźcami na grzbietach. Polecieliśmy szybko na drugą stronę wyspy. Rzeczywiście, w dolince nad małym jeziorkiem spało kilkanaście smoków. Gatunki różne. Od tajfumeranga, przez wrzeńca i gromogrzmota, aż do śmiertnika i gronkiela. Tylko jeden smok nie spał. Duży, czarny. Wyglądał tak samo jak Czkawka w smoczej postaci… Gdy tylko zobaczył nas, zaalarmował inne smoki. Po chwili wszystkie stały zbite w grupkę i w pozycjach obronnych. Ogólnie to wszystkie były ranne, mniej lub bardzie, ale wszystkie. I wszystkie wyglądały na wykończone.

- Czego chcecie? – warknął ten czarny. Czyli to nie Czkawka. Bo skoro nas nie zna…

- Chcemy pomóc – powiedziałam spokojnie schodząc z Chmuroskoka.

- Akurat! Ludziom się nie ufa! Jak zmusiliście te smoki do posłuszeństwa? – warknął.

- Nie zmuszali nas – odparł Szczerbatek.

- Przyjaźnimy się z ludźmi na tej wyspie – dodał Chmuroskok.

- Jasne, bo uwierzymy! – parsknął zmiennoskrzydły.

- Naprawdę – zapewniła Wichura.

- Zostawcie nas w spokoju – powiedział chłodno czarny smok. – Nie pragniemy towarzystwa, nie ufamy ludziom, to nasza sprawa!

- A chociaż możesz ze mną porozmawiać? – spytałam z nadzieją.

- Rozumiesz smoczy? – spytał i mi się dokładniej przyjrzał. Potrząsnął głową, jakby coś chcał sobie przypomnieć, ale chyba mu się nie udało.

- Rozumiem

- To nie zmienia faktu, że macie sobie iść – warknął. Nagle nadleciał z przeciwnej strony Sączysmark na Hakokle. Ci to nigdy nie słuchają. Czarny smok natychmiast zerwał się do lotu.

- Zostańcie! – krzyknął do pozostałych smoków. – Wrócę zaraz! – oznajmił. Wszyscy jeźdźcy również za nim polecieli. Zaczęli zaganiać smoka do akademii. Westchnęłam. W sumie to  może to jedyny sposób, żeby z nim porozmawiać. Wsiadłam na Chmuroskoka. Szczerbatek też ruszył. Kiedy przylecieliśmy, smok już nie miał gdzie iść. Jedyna droga jaka pozostawała wolna to arena. Nie chciał na nią iść, ale musiał się cofać przed kolcami Wichury. W końcu my też wlecieliśmy za nim na arenę, którą zamknęłam za nami.

- Czego wy chcecie? – warknął.

- Dowiedzieć się kim jesteś – powiedziałam spokojnie podchodząc do niego. Przypatrzył mi się uważnie.

- Potem mnie puścicie?

- Jeśli nikomu z nas nic nie zrobisz – powiedziałam i wyciągnęłam z jednej z dawnych klatek, którą przerobiliśmy na spiżarnię kilka koszy ryb.

- Głodny jesteś? – spytałam stawiając ryby pod ścianą, w pewnej odległości zarówno od nas, jak i od niego. Nie odpowiedział. Patrząc cały czas na nas uważnie podszedł do koszy i zaczął jeść. Co chwila upewniał się, że nie podchodzimy. Musiał mieć złe doświadczenia z ludźmi.

- Jak masz na imię? – spytałam kiedy skończył jeść. Cofnął się.

- Nie wiem

- Jak to nie wiesz?

- Obudziłem się z bólem głowy, więc pewnie uderzyli mnie i straciłem przytomność. Kiedy się obudziłem, nic już nie pamiętałem

- Kto cię uderzył?

- No kto, no kto? No ludzie przecież! – odsunął się od podchodzącego Szczerbatka. W końcu się zatrzymał, bo jeśli dalej by się cofał, zbliżałby się do jeźdźców. Zaczęli cicho rozmawiać.

 Spędził klika dni u nas. Kazał też, żebyśmy zanosili jedzenie pozostałym smokom z którymi przyleciał. Reagował strachem lub atakował każdego kto się zbliżył. Właściwie tylko przy mnie pozostawał w miarę spokojny.

- Dlaczego tylko mnie się nie boisz? – spytałam pewnego dnia.

- Bo jesteś w moich wspomnieniach. Kiedy się obudziłem, wszystkie wspomnienia były otoczone murem. Udało mi się zdobyć jedynie jedno, na którym była kobieta o brązowych włosach i zielonych oczach, wyglądająca zupełnie jak ty – powiedział, a ja słuchałam z niedowierzaniem. – Po roku udało mi się wyjąć jedną cegłę z tego muru. Wtedy dostałem wspomnienie, że mogę się zmieniać we wszystkie gatunki smoków – w tej chwili zyskałam pewność, że smok przede mną to Czkawka. Zaczęłam płakać. – Co się stało? – spytał smok. – Dlaczego płaczesz?

- To… To łzy szczęścia…

- Nic nie rozumiem…

- Zmień się w człowieka – powiedziałam.

- Zwariowałaś? Widziałaś kiedyś smoka co by się zmieniał w człowieka? – pokręcił głową.

- Zrób to. Skup się na chęci przemiany w człowieka

- Raczej się nie uda, ale spróbuję – powiedział i odwrócił się. Minęło kilka godzin. Cały czas był mocno skupiony. Po tych kilku godzinach zasnęłam. Obudziłam się wieczorem. Odszukałam wzrokiem smoka. Nie było go jednak. Przede mną siedział człowiek. Nie byle jaki człowiek. Czkawka.

Rozdział 14

- O, obudziłaś się – powiedział i potrząsnął głową. – Jak ja dziwnie brzmię… Nie chciałem cię budzić. Miałaś rację – powiedział, a ja patrzyłam na niego z niedowierzaniem i coraz większym rosnącym szczęściem. – No i ciało człowieka jest mega dziwne – stwierdził. – Nie masz skrzydeł, nie możesz zionąć ogniem, nie masz ogona… - zaczął wyliczać, a potem spojrzał na mnie. – Eee… Dlaczego tak się na mnie patrzysz? – spytał niepewnie.

- Wiesz… Wiesz kim jestem?

- Wiem, że masz na imię Valka, ale poza tym to nic…

- Zgaduj

- No więc… Dawniej się znaliśmy?

- Zanim porwano cię

- Okej… Może… Byłaś moją jakąś starszą siostrą?

- Musiałabym być od ciebie dużo starsza. Powiedzmy, że jesteś w innym pokoleniu.

- Okej… Jakąś moją ciotką?

- Też nie

- Może… - przyjrzał mi się uważniej. Nagle wyglądał, jakby go rozbolała głowa. Potrząsną nią. – Udało się! Ale… To nie jest możliwe – cofnął się.

- Wiesz już?

- No teoretycznie jesteś moją matką, ale…

- Jak zgadłeś?

- Pękł mur otaczający moją przeszłość. Pomogłaś mi go rozbić

- A wiesz kim ty jesteś?

- Oprócz tego, że kimś zwariowanym, bo mogę być i człowiekiem, i każdym gatunkiem smoka?

- Jesteś smoczym władcą i…

- I?

- I synem Dragnatta?

- Czekaj… Dragnatt to ten bóg co stworzył smoki!

- Dokładnie

- Okej, a masz jakiś dowód?

- Twoje wspomnienia…

- No dobra, masz rację – westchnął i zaczął wychodzić z areny.

- Co robisz?

- No wypadałoby powiadomić moich towarzyszy, że… - nie dokończył, bo wparował Szczerbatek.

- Czkawka? – spytał zdumiony.

- Tak to ja – chyba już poukładał wspomnienia. – Wróciłem mordko – dalej nie mówił, bo Szczerbatek na niego skoczył i zaczął lizać jak oszalały. – Sorki mamo, że ci nie wierzyłem, ale jeszcze nie miałem poukładanego tego wszystkiego, to było trochę za dużo naraz – powiedział otrzepując się ze śliny Szczerbatka. – Ty gadzie ty, wiesz, że to się nie spiera! Okej, lecimy po resztę smoków, co mordko? – wsiadł na Szczerbatka, a ja poczułam radość. Wszystko jak za dawnych lat. – Poczekaj Szczerbo, jeszcze jedno – powiedział i podbiegł do mnie. Mocno mnie przytulił. – Tęskniłem mamo… Znaczy, kiedy jeszcze pamiętałem – powiedział. – Bo potem to ja tylko myślałem całymi dniami kim jest ta kobieta… - zaśmiał się. – Chodź mordko, lecimy! No i proszę, jest next. Konkurs nadal trwa, jak pisałam, roztrzygnięcie i nagroda w postaci dedyka i jeszcze czegoś za ponad tydzien ;)

Perspektywa Czkawki

 Wszystkie wspomnienia wróciły na swoje miejsce. Tak… Zupełnie nagle, niespodziewanie. W jednym momencie odrodziły się wszystkie wspomnienia, uczucia… Do brązowowłosej kobiety, która okazała się być moją mamą, nie czułem tak jak wcześniej obojętności, może trochę sympatii. Czułem do niej miłość, taką miłość, jak miłość syna do matki. Nie czułem się już dziwnie w ludzkim ciele. Czułem się tak, jakbym regularnie był i człowiekiem i smokiem. Po prostu… Czułem, że jestem sobą. Zupełnie naturalnie wskoczyłem na Szczerbatka i wystartowaliśmy. Od razu skierowaliśmy się w stronę dolinki, gdzie zostali moi znajomi. Nie lecieliśmy długo. Na widok mój i Szczerbatka Kiełohak, który akurat pełnił wartę obudził innych. Wszyscy ustawili się w pozycjach bojowych.

- Wynocha – powiedział Kiełohak.

- Nie poznajecie mnie? – spytałem. – Parę dni temu odleciałem jako czarny, duży smok, który pomógł wam zwiać z lochów – powiedziałem.

- Łał, to ty? – spytał z niedowierzaniem Płomień.

- Ej, ale wiesz, że jesteś człowiekiem? – upewnił się Wrzeniek. Zaśmiałem się.

- Pewnie, że wiem. Odzyskałem pamięć – powiedziałem z uśmiechem.

- Od razu masz lepszy humor – stwierdził Flame.

- Bo jestem sobą – powiedziałem z pewnością siebie. – Jakby co to mam na imię Czkawka. Nie uwierzycie, jak wam coś powiem, bo sam jeszcze wczoraj bym w to nie uwierzył.

- No mów – zachęcił Wrzeniek.

- Jestem władcą smoków i synem Dragnatta – powiedziałem, a smoki otworzyły paszcze ze zdziwienia.

- Dobry żart – stwierdził Kiełohak. – A tak na serio to co chciałeś powiedzieć?

- Czkawka mówi prawdę – oznajmił Szczerbatek podchodząc.

- Co to za jeden? – najeżył się Spike.

- To Szczerbatek, nocna furia i… - zawahałem się. – Mój najlepszy przyjaciel

- W kilka dni zdobyłeś najlepszego przyjaciela? – parsknął Kiełohak.

- Znam go od… Szczerbo, ile to już będzie?

- Poznaliśmy się sześć i pół roku przed ucieczką z Berk

- Potem dwa lata samodzielnie żyliśmy…

- I pół roku z twoją mamą…

- A potem rok kiedy ja tkwiłem w więzieniu… Poznaliśmy się dziesięć lat temu – powiedziałem reszcie smoków.

- Okej, a po co przyszliście?

- No… Bo wiecie, że na tej wyspie jest pokój ze smokami?

- I co w związku z tym?

- Nie mielibyście ochoty tu zamieszkać? Dużo jedzenia, jest gdzie spać, towarzystwo, rozrywka… - wyliczał Szczerbatek.

- No, ale ludzie to na pewno…

- Na pewno nic wam nie zrobią. Aha i nie wspomniałem jeszcze o miejscu do wychowywania młodych? – spytał.

- Sporo się zmieniło przez ten rok – zauważyłem.

- Nawet nie wiesz jak dużo. Berk to zupełnie inna wyspa!

- A co z oszołomostrachami? – spytałem. – Nadal w smoczym sankutarium?

- Eee… Czkawka? – spytał niepewnie Szczerbatek.

- Tak?

- Możesz nie przyjąć tej wiadomości zbyt dobrze…

- Ale co się stało?

- To tak. Wcześniej tytuł alfy należał do Snow, potem został przekazany Darkowi…

- Dlaczego?

- No jak Snow nie żyje…

- Nie żyje? – spytałem z niedowierzaniem.

- No. Ze starości. A potem ludzie zaatakowali smocze leże i ten… Zabili Darka…

- Jak?

- Zniewolili marazmora. Ten marazmor był inny niż wszystkie smoki. Mówię ci, zły do szpiku kości, nawet go nie musieli zmuszać, sam sparaliżował Darka i zadał ostateczny cios. I został alfą…

- Ale Berk wygląda na szczęśliwe…

- Nie skończyłem! No i ja pokonałem tego marazmora – powiedział Szczerbatek. – Nie chciałem tego robić, ale musiałem go zabić dla dobra wszystkich smoków. No i wpadłem w taką furię, bo ten… Eee…

- Co się stało?

- Bo ten marazmor zabił Jota i Wyma – powiedział.

- Jota i Wyma… Czekaj, ten zębiróg co po bitwie z Drago zamieszkał u bliźniaków?

- Dokładnie. I chłopaki nie żyją. Mało tego. Sztukamięs zabił…

- Cała trójka była bardzo sympatyczna…

- Wiem! I prawie zabił Hakokła, ale mu nie pozwoliłem. Wpadłem wtedy w taką furię, ze zacząłem świecić na niebiesko – zamyślił się na chwilę i głośno ryknął. – O tak właśnie – jego nozdrza, wnętrze paszczy i kolce grzbietowe zapaliły się na niebiesko. – I mam teraz nielimitowaną liczbę strzałów. I w taki sposób pokonałem marazmora i sam zostałem alfą – powiedział. Zatkało mnie.

- Zostałeś alfą? – inne smoki pokłoniły się Szczerbatkowi.

- No sam widzisz. Ale weźcie, ja wolę być z wami na ty – powiedział Szczerbatek do innych smoków.

- Spoko – powiedział Kiełohak.

- Wszyscy gotowi? – spytałem. Smoki pokiwały głowami.

- To lecimy! – wystartowaliśmy. Wspólnie wlecieliśmy do stajni dla smoków, a wikingowie szybko każdemu przynieśli po kilka koszy ryb.

- Zostawiam was tu na razie – powiedziałem.

- Spoko Czkawka, nie przejmuj się nami – powiedział z pełnym pyskiem Płomień. – Jak ja się dawno nie najadłem!

- No, ja też – przytaknął Wrzeniek. Wyszliśmy ze Szczerbatkiem.

Rozdział 15

- Jakie smoki mają teraz Mieczyk i Szpadka? – spytałem Szczerbatka nie zwracając uwagi na oglądających się za mną wikingów. No tak, wszyscy zapewne sadzą, że nie żyję.

- Nie mają jeszcze. Na razie nie chcą mieć nowego smoka, byli przywiązani do Jota i Wyma, a bitwa była niedawno, tak z miesiąc czy dwa temu

- Może któryś z moich kumpli zakoleguje się z jednym z nich – stwierdziłem. – A Śledzik?

- On też przeżywał stratę Sztukamięs, ale ma już smoka. To niebiesko-żółty gronkiel, który pomógł Śledzikowi pogodzić się ze śmiercią Sztukamięs. Ma na imię Głaz, ale Śledzik zawsze używa pieszczotliwej formy Głazik – opowiadał.

Macie nexta :). Ja nie mogę uwierzyć, że dodałam to opko wczoraj, w ogóle zarejestrowałam się wczoraj, a już sporo jak na poczatek komentarzy! Jesteście wspaniali i dzięki, że czytacie!

Doszliśmy pod dom mamy i Stoika. Przywitał mnie Chmuroskok siedzący na dachum.

- Czkawka! Ty żyjesz!

- Nie, rozmawiasz z trupem, wiesz? – parsknąłem z sarkazmem.

- Dobrze cię widzieć. A wiesz, że w akademii przebywa taki smok, który wygląda zupełnie jak ty w smoczej postaci? – Nie wytrzymałem i zacząłem się śmiać, a Szczerbatek ze mną. – Z czego się śmiejecie?

- Bo Chmurek… - zacząłem ocierając łzy śmiechu. – Ten smok to ja… - wykrztusiłem i znowu zacząłem się śmiać.

- Jak to? Przecież ty byś nas rozpoznał, nie byłbyś taki agresywny…

- Moja wina, że pamięć straciłem?

- Straciłeś pamięć?!

- No. Mama mi pomogła przywrócić wspomnienia… Ale… Ja czuję, że nie tylko ona. Na serio. Bo w tej chwili kiedy wróciły wszystkie moje wspomnienia zakręciło mi się w głowie, ale kątem oka zobaczyłem znikający w krzakach zielono-czerwony ogon… Kiedy się tam odwróciłem, nie było żadnego smoka. Pomógł i zniknął w krzakach. Ale jak pomógł? Zwykły smok nie umiałby…

- E, teraz się tym nie przejmuj. Chodź lepiej do środka. Stoik się ucieszy…

- Ja się nie ucieszę – powiedziałem cicho.

- Dlaczego?

- Mi nadal zostało, że jak jestem obok niego, że jak się do mnie zbliża, to ja jestem przygotowany na uderzenie… Ja nadal się go boję – wyznałem. Chmuroskok się zamyślił.

- Po prostu wejdź do środka i przywitaj się z mamą – powiedział w końcu. Westchnąłem. Prędzej czy później i tak musiałbym się z tym zmierzyć… A im dłużej będę to odkładał, tym będzie trudniejsze. Wziąłem głęboki wdech i otworzyłem drzwi. Wszedłem do środka. Oboje siedzieli przy stole, a za Stoikiem leżał jeszcze Czaszkochrup. Natychmiast spojrzeli w moją stronę. Najchętniej bym teraz zniknął, byle by Stoik mnie nie widział.

- Cześć – wykrztusiłem i napotkałem spojrzenie Szczerbatka.

- Będzie dobrze – szepnął.

- O, cześć Czkawka – powiedziała mama i się uśmiechnęła. – Jesteś głodny? Dla ciebie zrobiłam bez niebieskiego oleandru… - powiedziała.

- Ha ha – nie zaśmiałem się, tylko to powiedziałem. – Bardzo śmieszne, naprawdę!

- O co chodzi z niebieskim oleandrem i dlaczego Czkawka go nie je? – spytał Stoik.

- Nie może go jeść – powiedziała mama stawiając rybę na stole. Chyba wiedziała jak się czuję, bo postawiła obok swojego miejsca, tak, żebym nie musiał siedzieć obok Stoika. I tak zrobienie każdego kroku w jego stronę było trudne.

- A dlaczego? – spytał.

- Bo jest trujący – powiedziałem siadając przy stole.

- To dlaczego my go jemy i nic się nie dzieje?

- Jest trujący dla smoków – sprostowała mama.

- Ale Czkawka przecież…

- W połowie jestem smokiem – odparłem i szybko włożyłem rybę do ust, żebym nie musiał odpowiadać.

- A no przecież! – wreszcie załapał.  W tym momencie do domu wpadła Astrid.

- Valka, bliźniaki robią demolkę w porcie! – krzyknęła i wtedy mnie zobaczyła. – Czkawka?!

- Nie, duch Czkawki – parsknąłem. – Tak, Czkawka. Czarny smok z akademii. Straciłem pamięć, ale już ją odzyskałem – najkrócej jak się dało streściłem to co zaszło. Potem o czymś sobie przypomniałem. – Zaraz, przecież bliźniaki nie mają smoków!

- Mieczyk jest na jakimś tajfumerangu, a Szpadka na wrzeńcu – powiedziała Astrid.

- Żartujesz? – spytała mama. – Jak oni oswoili te smoki?

- Nie mam bladego pojęcia. To jak, będziemy tu stać i gadać czy zadbamy o to, żeby port nie zmienił się w drzazgi?

- Chodź Szczerbo – wsiadłem na smoka. – Lecimy! – za mną poleciała mama na Chmuroskoku i Astrid na śmiertniku zębaczu. Chyba Wichura… Rzeczywiście, bliźniaki demolowały port… Mieczyk na Płomieniu?! Szpadka na Wrzeńku?! Czy przypadkiem oba te smoki nie obiecywały sobie, że w życiu nie będą miały jeźdźców?!

- Płomień! Wrzeniek! – wrzasnąłem. Oba smoki zawróciły i zatrzymały się na placu. Stanąłem przed nimi. – No chłopaki, ja was miałem za porządne, poważne smoki, a tu…

- To nie mój pomysł! – powiedzieli oboje jednocześnie. Westchnąłem i wzniosłem oczy do nieba.

- Mieczyk, Szpadka, Płomień, Wrzeniek – powiedziałem. – Wszyscy posłuchajcie. Mieczyk i Szpadka stracili smoka w bitwie dwa miesiące temu. Nie wiem, chcielibyście może zostać ich nowymi przyjaciółmi?

- Już nimi jesteśmy – zastrzegł Wrzeniek.

- Wspaniale. Mieczyk, ten tajfumerang ma na imię Płomień, Szpadka, ten wrzeniec to Wrzeniek – przedstawiłem wszystkich.

- Ale nie myślcie sobie – powiedział Mieczyk. – Że zapomnę o Jocie i Wymie!

- Właśnie! – powiedziała Szpadka.

- Zaraz, zaraz – powiedziała Astrid. – Nie kłócicie się, nie bijecie, ani nic takiego?

- To poważna sprawa! – powiedział Mieczyk.

- Nawet bardzo – dodała Szpadka.

- Nie wierzyłem, naprawdę nigdy nie wierzyłem, że to powiem, ale mają rację – powiedziałem. – Okej. Spędźcie dziś trochę czasu ze smokami, najlepiej oddzielnie i błagam was, nie rozwalając niczego – powiedziałem. Oboje się zerwali. Mieczyk poleciał na wschód wyspy, a Szpadka na zachód.

Rozdział 16

- Łał – powiedziała po chwili Astrid. – Szybko sobie z nimi poradziłeś. Ja bym tak nie umiała!

- Bo nie jesteś mną – po raz pierwszy uśmiechnąłem się do Astrid.

Proszę, jest next :). Postaram się dziś dodać jeszcze jednego. No cóż, ferie są to i czasu dużo :D

- Wolę być sobą – odparła. Zaśmialiśmy się.

- Chodź Czkawka – powiedziała mama. – Stoik ma jakieś plany i zamierza się z nami nimi podzielić – niechętnie udałem się za mamą. W domu rzeczywiście już czekał Stoik.

- Siadajcie – powiedział. – Otóż mam taki pomysł, żeby Czkawka został szefem Smoczej Akademii – oznajmił.

- A kto aktualnie jest szefem?

- Aktualnie Śledzik uczy teorii, a Astrid praktyki. Ale ty pewnie wiesz o smokach znacznie więcej niż mamy w smoczej księdze. Więc będziesz uczył jeźdźców!

- Czyli kogo konkretnie?

- Astrid, Śledzika, Sączysmarka i bliźniaków – poiwedziała mama. – Wiesz Czkawka, uważam, że to dobry pomysł. Poznasz lepiej innych, podzielisz się swoją wiedzą… - zaczęła wyliczać.

- Dobra, załapałem! – przerwałem jej. – Mam to zrobić czy tego chcę czy nie…

- A masz coś przeciwko?

- No w sumie to nie… Dobra, zgadzam się! A teraz sorki, ale idę spać – oznajmiłem. Wszedłem do mojego pokoju na górę. Dużo się działo tego dnia. Szczerbatek rozgościł się na kamiennym legowisku w moim pokoju. Szybko zasnąłem.

 Sen był dziwny. Na początku odleciałem z Berk i leciałem bardzo długo i bardzo szybko. Zapamiętywałem mijane wyspy. Potem zobaczyłem przed sobą wyspę. Siedem gór otoczonych plażami, a same otaczały piękną kotlinę. Trawa była soczyście zielona. Rosło też pole smoczymiętki. Wleciałem do jaskini, której z zewnątrz nie było widać. Była ukryta za drzewami i lianami. W jasnkini było jasno, mimo, że nie palił się nigdzie ogień. Tak naprawdę wydawało się, że to skały świecą. Były białe, jasnoszare i srebrzyste. W sumie to pod tą wyspą znajdowała się tak jakby kolejna, podziemna. Siedział tam on. Dragnatt, mój ojciec. Kiedy usłyszał, że wlatuję, odwrócił się.

- Czekałem na ciebie – oznajmił.

- Ale to przecież sen – powiedziałem.

- Tak, śnisz teraz. Muszę cię o coś poprosić

- O co?

- Przylatuj co drugi dzień na tą wyspę. Istnieje naprawdę w prawdziwym świecie

- Po co?

- Jak wiesz, masz mnóstwo umiejętności, których jeszcze nie umiesz. Powinieneś się ich nauczyć. Pomogę ci w tym. Musisz przylatywać co drugi dzień tutaj. Przyleć rano, a potem co drugi dzień. Zapamiętaj!

- Zaraz! A co… - nie dokończyłem. Obraz zaczął się rozmywać. Po chwili otworzyłem oczy. Właśnie wschodziło słońce. Nad moim łóżkiem stała mama.

- Czkawka, wszystko w porządku? Mówiłeś przez sen i trochę krzyczałeś – oznajmiła. – Śnił ci się jakiś koszmar?

- Co drugi dzień – powiedziałem.

- Co?

- Mogę uczyć w smoczej akademii, ale co drugi dzień – w tym momencie do pokoju wszedł Stoik. Momentalnie się spiąłem.

- Czkawka, rozluźnij się – powiedziała mama.

- A dlaczego?

- Nie mogę powiedzieć. Po prostu co drugi dzień albo wcale

- Zgoda – westchnął Stoik i poszedł na dół.

- Ja już będę leciał – oznajmiłem.

- Ze Szczerbatkiem? – smok też popatrzył na mnie z nadzieją.

- Sam. Przykro mi Szczerbo, nudziłbyś się tylko, a poza tym nie wiem czy mogę z tobą. Obiecuję, że pojutrze będę wiedział, dobra? – smok pokiwał głową na znak zgody. Mama chciała się jeszcze o coś spytać, ale ja już wyleciałem przez okno. Postanowiłem zmienić się we wrzeńca i popłynąć pod woda, na wypadek gdyby ktoś chciał mnie śledzić. Tak też zrobiłem. Po jakimś czasie poczułem, że jestem blisko. Zmieniłem się w siebie. Na horyzoncie widać było wyspę. Wystrzeliłem w jej kierunku. Nie mogłem uwierzyć. To była wyspa z mojego snu! Poleciałem teraz tą samą trasą którą poleciałem we śnie i wleciałem do jaskini. Jeszcze jako smok poszedłem tą samą trasą. Czułem się niepewnie. Tak. Był tam. Dragnatt naprawdę tam był. Odwrócił się w moją stronę. Zmienilem się w człowieka.

- Witaj Czkawka. Widzę, że potraktowałeś sen poważnie.

- Nie miałem powodu, żeby tego nie zrobić…

- Nie mówiłeś nikomu gdzie lecisz?

- Nikomu

- O mnie też nie mówiłeś?

- Też nie

- I niech tak zostanie. Najpierw przydałaby się jedna sprawa… Połóż się

- Co?

- No zaraz się zacznie, a mi może się uda, żeby mniej bolało

- Ale co? – spytałem, ale posłusznie się położyłem. Zaraz też zrozumiałem dlaczego miałem to zrobić. Poczułem ból tak przeraźliwy, że gdybym stał to bym upadł.

- Wiesz, że dzisiaj jest rocznica stworzenia smoków?

- Nie, nie wiedziałem

- Dokładnie miesiąc po twoich urodzinach. Tego samego roku, kiedy smoczy władca skończy dwadzieścia lat, w rocznicę stworzenia smoków nastąpi przemiana

- Jaka przemiana?

- Wiesz, że jestem teraz człowiekiem ze skrzydłami i smoczym ogonem?

- Wiem. Możesz się też zmieniać w smoka…

- Teraz i ty będziesz tak miał.

- Skrzydła i ogon w ludzkiej postaci?

- Dokładnie

- Ale po co? Mi dobrze było tak jak było

- To oznaka, że jesteś w pełni dorosły. Wcześniej byłeś smoczym władcą, ale jeszcze dzieckiem. Teraz zyskasz również nowe umiejętności

- A jak ja to powiem Valce tak właściwie?

- Opowiedz jej o wszystkim omijając miejsce zdarzenia i moją osobę w swojej opowieści

- Jesteś pewien, że to wypali?

- Najzupełniej – powiedział. Chyba udawało mu się uśmierzyć ból, bo już nie bolało tak jak na początku. Kiedy pod koniec dnia wstałem, czułem z tyłu dziwny ciężar. Skrzydła i ogon. Obróciłem głowę. Czarne jak noc skrzydła i ogon.

- Mam jeszcze jedno pytanie

- Jakie?

- Mam przylatywać sam czy mogę ze smokiem?

- Możesz ze Szczerbatkiem – powiedział.

- Super, bo dzisiaj pewnie focha strzelił.

- Wracaj do domu – powiedział Dragnatt. – Pamiętaj, pojutrze!

- Pamiętam! – krzyknąłem i wyleciałem z jaskini. Wróciłem na Berk jako wrzeniec, potem również jako smok wszedłem do domu. Mama jadła kolację. Zmieniłem się w człowieka.

- Cześć Czkawka – powiedziała nie odwracając się.

- Emm… Mamo?

- Tak? – nadal się nie odwracała. Zauważyłem, że przegląda moje stare notatki i rysunki. Pewnie ma od Astrid.

- Eee… Odwróciłabyś się może? Tylko… Radziłbym powoli… - powoli się odwróciła i otworzyła szeroko oczy.

- Czkawka? Ty… Masz skrzydła?

- No tak jakoś wyszło…

- Jak to się stało?

- No więc poleciałem sobie na wyspę, którą zobaczyłem we śnie, bo byłem ciekawy czy istnieje naprawdę. No i istniała. Wszedłem do jaskini i poczułem ból i cały dzień to trwało, ta przemiana – powiedziałem omijając postać Dragnatta i miejsce zdarzenia.

- Nie powiedziałeś wszystkiego – powiedziała mama patrząc na mnie uważnie. – To na pewno wszystko?

- Wszystko co mogę powiedzieć

- Ktoś ci groził, albo cos takiego?

- Co? Nie, oczywiście, że nie! Mamo, naprawdę wszystko w porządku. Po prostu nie mogę powiedzieć szczegółów i już – wzruszyłem ramionami. – A na kolację znowu ryba? Serio?

- Jak chcesz to jutro ty zrób kolację – odparła mama.

- Z przyjemnością – zaśmiałem się i podszedłem wziąć rybę. Po drodze przewróciłem ogonem krzesło i zepchnąłem skrzydłami trochę naczyń.

- Czkawka uważaj trochę – powiedziała mama masując stopę na którą upadło krzesło.

- Przepraszam, ale muszę się przyzwyczaić do tego – odparłem.

Proszę bardzo, next dla niecierpliwych :). Jutro będą 3 - 4 podobnej długości, a od środy do piątku 1-3 dziennie trochę krótsze, bo jadę do koleżanki. I tak z połamanym palcem ciężko się pisze XD. Nie ma to jak złamać palec podczas gry w siatkowkę tuż przed feriami... Jak wrócę w piątek wieczorem to obiecuję wstawić długiego nexta, pasuje?

Rozdział 17

Zdjęcie 6

Z dedyczkiem dla 1234567890ja, bo uświadomiła mi, że nie wiecie jak Czkawka wygląda ;)

Nagle usłyszałem głośny głos.

- Czkawka! – dochodził w sumie z nikąd, ale też z każdego kierunku. Nie były to jednak zlewające się ze sobą głosy, tylko jeden. Co się właściwie dzieje? Od tego głosu rozbolała mnie głowa. Zacisnąłem oczy i zatkałem uszy, ale to nic nie dało. Zakręciło mi się w głowie. Kiedy z powrotem otworzyłem oczy, leżałem w łóżku w moim pokoju. Nade mną stali mama i Szczerbatek.

- No! Nareszcie się obudziłeś! – krzyknął Szczerbo. – Cały wczorajszy dzień tylko leżałeś na łóżku rozpalony…

- Co? – nic nie rozumiałem.

- Szczerbatek ma rację – powiedziała mama. – Masz wysoką gorączkę. A mówiłam ci, żebyś się wysuszył po tym jak wpadłeś do wody!

- Nadal nic nie rozumiem. Czekaj, nie mam skrzydeł?

- Eee… Czkawka? Halo? Masz jak zmienisz się w smoka przecież! – zawołał Szczerbatek.

- No, ale…

- Musiało ci się coś przyśnić – stwierdziła mama.

- Ale to było takie… realistyczne…

- Dasz radę prowadzić od jutra zajęcia w smoczej akademii?

- Poczekaj, bo ja się serio pogubiłem. Streść mi szybko wczorajszy dzień – poprosiłem.

- Chyba przedwczorajszy… Wróciła ci pamięć, Mieczyk ma teraz Płomienia, a Szpadka Wrzeńka, a ty masz prowadzić zajęcia w smoczej akademii – wyręczył mamę Szczerbatek. Wreszcie załapałem. Czyli cały wczorajszy dzień przeleżałem, a to, co myślałem, że było wczorajszym dniem, było jedynie snem spowodowanym gorączką.

- Nie wpadłem do wody, tylko ten wredny gad mnie wepchnął – pokazałem na chichoczącego Szczerbatka.

- Wszystko jedno – mama machnęła ręką. – To jak, za ile dni dasz radę?

- Nie wiem jeszcze – powiedziałem zgodnie z prawdą. – To jak Szczerbo, idziemy polatać?

- Nie ma mowy! – krzyknęła mama. – Czkawka, ty masz gorączkę, chory jesteś, a chcesz iść latać?! Szczerbatek, przypilnuj go, żeby się stąd cały dzień nie ruszał – powiedziała mama i wyszła z pokoju. Popatrzyłem błagalnie na Szczerbatka, ale on pokręcił przecząco głową.

- Sorki, ale twoja mama ma rację. Dzisiaj masz leżeć. Ale nie, czekaj… - zmrużył oczy. – Jeśli położysz się do łóżka to jak pójdę spać, ty się wymkniesz – powiedział i rozchylił skrzydło. Zrozumiałem. Westchnąłem.

- Dobra, wygraliście – stwierdziłem i położyłem się obok Szczerba, a ten zaraz otulił mnie skrzydłem. Doskonale wie, że teraz nie dam rady się wydostać! Poddałem się i poszedłem spać. Na szczęście tym razem nic mi się nie śniło.

 Obudziłem się dość późno. Na biurku stało śniadanie, pewnie mama przyniosła. Szczerbatek nie spał. Kiedy zobaczył, że się obudziłem, podniósł skrzydło pozwalając mi wstać. Jedząc śniadanie zastanawiało mnie jedno. Czy ta… Hmm, wizja, którą widziałem na początku, była częścią zwariowanego snu, czy rzeczywiście została zesłana przez Dragnatta? Może ona najpierw mi się przyśniła, a reszta to ten dziwny sen? A może i jedno, i drugie jest jedynie wytworem gorączki? Westchnąłem. Tyle pytań bez odpowiedzi. Wypadałoby sprawdzić. Czy ta wyspa tam jest i tak dalej. Może popołudniu, jak już mnie mama z domu wypuści. Niekoniecznie dzisiaj. Zajęcia w smoczej akademii nie będą przecież całodniowe.

- Jak długo spałem? – spytałem Szczerba.

- Cały dzień i całą noc odkąd się obudziłeś – powiedział.

- Dzięki

- Dobrze się czujesz?

- Najpierw mnie gadzie jeden wpychasz do wody, apotem pytasz czy się dobrze czuję? – spytałem ze śmiechem.

- Oj sorki, no ale sam się prosiłeś. Stałeś tak na brzegu, no to było serio kuszące…

- A co do twojego pytania to tak, dużo lepiej się czuję

- Świetnie – powiedziała mama wchodząc akurat do pokoju. – Od jutra zaczniesz prowadzić zajęcia w akademii, dobra?

- Nie ma sprawy – powiedziałem. Reszta dnia minęła mi nudnawo. Nadal nie chcieli mnie wypuścić z domu mimo moich zapewnień, że czuję się świetnie. Następnego ranka obudziłem się wcześnie. Dzisiaj pierwszy dzień zajęć w smoczej akademii. Postanowiłem, że zacznę od często spotykanych gatunków, żeby potem przejść do coraz rzadszych. Dzisiejsza lekcja ma być o śmiertniku zębaczu. Znajdę teraz rano jakiegoś dzikiego, chyba, że Spike zgodzi się wziąć udział. No, poproszę go. Zjadłem śniadanie i od razu polecieliśmy ze Szczerbem do stajni dla smoków. Spike już nie spał.

- Siema Czkawka, cześć Szczerbatek – przywitał się.

- Hej Spike. Słuchaj, mam pytanie

- No słucham

- Możesz wziąć udział w dzisiejszej lekcji w smoczej akademii o śmiertniku zębaczu?

- Jasne, nie ma sprawy

- To chodź, zajęcia się zaraz zaczynają – powiedziałem. Poszliśmy od razu na arenę. Nikogo jeszcze nie było. Nie musiałem jednak na nikogo czekać długo.

- Cześć wszystkim, mówiono wam, że od dzisiaj ja prowadzę zajęcia w smoczej akademii?

- Tak, mówiono – powiedział znudzony Sączysmark. – Zaczynamy w końcu, czy nie?

- Zaczynamy. Oto śmiertnik zębacz. Co o nim wiecie? – spytałem.

- Jest uważany za najpiękniejszy gatunek smoka – powiedziała Szpadka.

- No, przeciwieństwo mojej siostry – zaśmiał się Mieczyk i zaraz oberwał od Szpadki.

- Nie kłóćcie się – powiedziałem. – Szpadka ty stajesz tam, a Mieczyk tam, żebyście byli jak najdalej od siebie

- Ma magnezowy ogień – powiedział Śledzik.

- Ich przysmakiem jest kurczak – dodała Astrid.

- Są próżne jak Szpadka – dodał Mieczyk. Szpadka posłała mu wrogie spojrzenie.

- To akurat nie jest prawda – zacząłem, ale Szpadka natychmiast mi przerwała.

- Widzisz braciszku, nie jestem próżna!

- Śmiertniki zębacze wcale nie są próżne – powiedziałem starając się ignorując bliźniaków. – Lubią dobrze wyglądać, to fakt, ale wiedzą, że są sprawy ważniejsze. Co jeszcze o nim wiecie?

- Ma najgorętszy ogień wśród smoków i strzela kolcami – odezwała się Astrid.

- Należy do klasy tropicieli – dodał Śledzik.

- Mają martwą strefę – powiedział Sączysmark. Nie przypuszczałem, że cokolwiek powie.

- Ja wam powiem jeszcze więcej. Zobaczcie, to jest smoczymiętka. Smoki ją uwielbiają – zbliżyłem smoczymiętkę do nosa Spike’a. – Widzicie teraz działanie smoczymiętki. Ponadto działa na nie także smoczy korzeń, ale tego nie pokażę, ponieważ przy smoczym korzeniu smoki stają się agresywne. Ulegają wpływom alfy…

- Co to znaczy? – spytał Sączysmark. Myślałem, że wcale nie słucha…

-Szczerbatek zaprezentuje. Ale na Wichurze. Wszyscy wiemy jakim grzecznym i spokojnym smokiem jest Wichurka, prawda? – spytałem.

- Pewnie – odparł Śledzik. – Zawsze się słucha i wykonuje wszystkie prośby Astrid. Razem idealnie współpracują…

- Daj tu Wichurę – poprosiłem Astrid. – Spokojnie, nic się nie będzie działo – szepnąłem smoczycy. – Zaczynaj Szczerbatek – smok zaczął wydawać ten dziwny dźwięk, a źrenice Wichurki się zwężyły. Jak u dzikiego smoka. Odwróciła się do jeźdźców.

- Co jej się stało? – spytała Astrid.

- Spróbuj ją o coś poprosić. Ty Szczerbo wiesz co robić – nocna furia przytaknęła.

- Okej, chodź Wichurka – smoczyca nadal stała w miejscu. – Wichurka, w górę! – zero reakcji. – Co z nią jest?

- To jest ulegnięcie wpływowi alfy. Zrobi teraz wszystko co Szczerbatek jej rozkaże – powiedziałem. – Zaprezentować?

- Pokaż – poprosił Mieczyk.

- Dawaj Szczerbatek – Wichura strzeliła kolcami, których Astrid w ostatniej chwili uniknęła. – Ale nie jest nie do oswojenia. Astrid, spróbuj ją odzyskać. To bardzo trudne, ale jeśli więź między wami jest głęboka, wykonalne

- Jak?

- Przypomnij jej kim jesteś, kim ona jest, przypomnij jej wasze wspólne chwile… - przestałem wyliczać i patrzyłem co robi Astrid. Powoli zbliżała się do Wicurki, która warczała i nadal miała nastroszone kolce.

- Szczerbatek, wiesz co robić – szepnąłem do smoka. – Pilnuj Wichury. Zobaczymy jak bardzo się przyjaźnią…

- Wichurko, zobacz – mówiła cicho Astrid. – To ja, Astrid, twoja przyjaciółka. Jestem tu. Wróć do mnie – wyciągała rękę w stronę Wichury i się zbliżała. Popatrzyłem na Szczerbatka, nadal skupiał się na Wichurze. Astrid dobrze sobie radziła. Przypominała Wichurze wspólne chwile, mówiła, że jest jej najlepszą przyjaciółką… Już chyba skończyły się jej argumenty, ale wtedy Wichurka potrząsnęła głową i jej źrenice się rozszerzyły.

- Brawo! – w sumie to rzeczywiście byłem pod wrażeniem. Nie sądziłem, że komuś oprócz mnie udałoby się coś takiego.

Proszę, pierwszy dzisiaj next :). Nie no SERIO? Myślałam, że ktoś chociaż trochę będzie się domyślał! Bo ja też uważam, że Czkawka zmieniający się w smoka jest fajny, ale człowiek ze skrzydłami i ogonem jest... Jakiś dziwny. Co innego bóg, co innego Czkawka, no nie? Od samego początku planowałam, żeby Czkawce przyśnił się jakiś dziwny, oraz realistyczny sen i tak dalej... Przypominam o konkursiku, roztrzygnięcie w piątek lub w sobotę, są takie pytania:

1. Opisz Dragnatta najlepiej jak potrafisz

2. Kim był straszliwiec straszliwy wspomniany na początku opka?

Postanowiłam dorzucić jeszcze takie małe pytanko, za które dedyczki będą już jutro:

3. Jak myślicie jak to było z tym początkiem snu? Czy to w końcu był sen zesłany przez Dragnatta, czy część dziwacznego snu Czkawki? Albo jeszcze coś innego?

Okej, ja zjem śniadanie i zabieram się za kolejnego nexta, pasuje?

Dalej podczas zajęć okazało się, że rzeczywiście jeźdźcy naprawdę mało wiedzą o smokach. Nic nie wiedzieli nawet o niebieskim oleandrze!

Rozdział 18

- Okej, koniec zajęć – powiedziałem wczesnym popołudniem.

- Nareszcie! – odetchnął Mieczyk.

- No, ile można było tego słuchać – jęknął Sączysmark.

- Tyle ile trzeba – powiedziałem i razem ze Szczerbatkiem wyszliśmy z areny. Postanowiłem pójść nad Krucze Urwisko, gdzie po raz pierwszy spotkałem Szczerbatka. Tym razem zdecydowałem, że nie polecę, tylko pójdę pieszo. Szczerbatek biegał w tym czasie dookoła mnie.

- Dawno tam nie byliśmy – zauważył.

- No to najwyższa pora, prawda? – spytałem wsiadając na niego. – Chodź, górą najłatwiej się dostać, prawda?

- Masz rację – powiedział Szczerbatek startując. Wylądowaliśmy obok jeziorka. Szczerbatek wbiegł do wody.

- No kto by pomyślał, że ten uroczy kotek to ten sam groźny pomiot burzy – zaśmiałem się. Szczerabtek posłał mi wrogie spojrzenie.

- Ciekawe kto by pomyślał, że ten chuderlak to wielki władca smoków – odgryzł się.

- Masz coś do tego, że jestem chudy?

- Masz coś do mojego wyglądu?

- To dotyczyło twojego zachowania, nie wyglądu!

- Na jedno wychodzi!

- Coś mi mówi, że nie!

- A właśnie, że tak! Rybi szkielet!

- Przez piętnaście lat mojego życia dokuczano mi z powodu wyglądu! Ty też? – Szczerbatek rzucił się na mnie i zaczął lizać. Oboje doskonale wiedzieliśmy, że tylko żartujemy.

- Ha i co? Wielki władca smoków pokonany przez jak to nazwałeś uroczego kotka!

- Lizanie to nie to samo co pokonanie!

- Ale ruszyć się nie możesz!

- Dobra, wygrałeś! – nagle usłyszeliśmy trzepot skrzydeł. Szczerbatek ze mnie zszedł. Koło jeziorka lądowała właśnie Wichura. Astrid z niej zeskoczyła.

- Co tu robisz? – spytałem.

- Jak uciekłeś, znalazłam tą mapę z łusek i postanowiłam zobaczyć to miejsce. Tak jakoś wyszło, że od tamtego czasu często tu przychodzę – powiedziała. – A ty?

- Ja znam to miejsce od jedenastu lat. Dziesięć i pół roku temu spotkałem tu Szczerbatka. Tak jakoś wyszło, że pogadaliśmy sobie, dałem mu rybę i zostaliśmy przyjaciółmi. No i zawsze uciekałem tu po tym jak Stoik… No wiesz…

- Dlaczego mówisz o nim cały czas Stoik? Jest twoim ojcem przecież…

- Nie byłaś przy tej rozmowie kiedy zmieniłem się w smoka?

- Wyszłam w jej trakcie

- On nie jest moim ojcem

- To w takim razie kto? – Astrid była zdziwiona. Spojrzałem w niebo. – Nie wiesz? - spytała.

- Wiem

- Nie żyje?

- Żyje dłużej niż świat istnieje

- Kto? Powiesz czy nie?

- Dragnatt

- Żartujesz?

- Nie. Taka jest prawda

- Miło wiedzieć, że twój ojciec ma kilka tysięcy lat, no nie?

- Czasem myślę, że to jakiś błąd. Że to nie ja powinienem się urodzić, tylko ktoś inny…

- Co ty wygadujesz?

- To co myślę

- Jeśli urodziłeś się ty, znaczy, że miał się urodzić właśnie ktoś taki. Z pozoru zwyczajny chuderlak, a tak naprawdę ktoś wyjątkowy – powiedziała Astrid siadając obok mnie.

- Może i masz rację…

- Na jednym z rysunków jest straszliwiec straszliwy. Podpisany jest podobnymi słowami. Co właściwie pokazuje ten rysunek?

- Odkąd pamiętam, ten straszliwiec jest na Berk. Na nikogo nie zwraca uwagi, tylko na mnie. Nic takiego nie robi, tylko mnie obserwuje. Zawsze kiedy chciałem porozmawiać, odlatywał. Dopiero w pewnym momencie dowiedziałem się kim jest ten straszliwiec. I wtedy coś mnie naszło na ten rysunek. Bo nikt na tego straszliwca nie zwracał uwagi, mimo, że to smok, nic w wiosce nie robił, nawet nie przebywał za bardzo na widoku i wszyscy sądzili, że to najzwyczajniejszy na świecie smok, oprócz tego, że nas nie atakuje...

- A kim jest ten smok?

- Na razie nie mogę powiedzieć

- Dobra. A tak właściwie jak odkryłeś to miejsce?

- To było tak dawno, że nie pamiętam – uśmiechnąłem się.

Nie ma to jak next co 2 godziny, nie? Za bardzo was rozpieszczam, nie przyzwyczajajcie się za bardzo, bo jak skończą się ferie, to nie będzie 4 nextów dziennie ;). Ale póki co wykorzystuję ten czas jak mogę

Odwzajemniła uśmiech. Znowu wpatrzyłem się w jakiś punkt przede mną. Mimo tego, co powiedziała Astrid, moje myśli znowu wróciły do tego samego tematu. Dawniej zawsze zadawałem sobie pytanie dlaczego akurat ja. Dlaczego akurat ja muszę być chuderlakiem i ofermą? Na początku wydawało się dziwne, że akurat taki chuderlak wytresował najgroźniejszego smoka na świecie. Kiedy dowiedziałem się kim jestem,  wszystko zrozumiałem. Przecież gdybym był zwykłym człowiekiem, Szczerbatek strzeliłby we nie plazmą i byłoby po sprawie. Czasami zastanawiam się dlaczego tego nie zrobił. Dla wszystkich byłoby prościej i lepiej. No dobra, nie do końca. Byłoby prościej, ale czy byłoby lepiej? Chociaż jak się głębiej zastanowić to pewnie tak. Najprościej to by było gdybym się nigdy nie urodził. Ze Szczerbatkiem tylko żartowaliśmy, ale miał rację. Taki chuderlak władcą smoków? Czy nie  lepiej by było gdyby ktoś inny dostał ten tytuł? Ja się chyba do tego nie nadaję. Ktoś inny na pewno lepiej by sobie poradził. Tylko, że… Ktoś inny by nie był wyrzutkiem. Nie miałby po co chodzić całymi dniami po lesie. Nie znalazły nocnej furii i nigdy by nie odkrył swoich umiejętności. Ale mimo to… Z rozmyślań wyrwało mnie uderzenie w ramię. Otrząsnąłem się.

- Mocniej się nie dało? – spytałem z sarkazmem.

- No wielkie sory, ale od pięciu minut próbuję do ciebie dotrzeć, a ty nie reagujesz!

- Zamyśliłem się

- Dość mocno. O czym tak myślałeś? – westchnąłem.

- A jak myślisz?

- Nie przekonałam cię, prawda? – pokręciłem przecząco głową.

- Czasem myślę, że w ogóle nie powinienem był się urodzić…

- Ale Czkawka, nie rozumiesz? Być smoczym władcą! Ja tam bym się cieszyła…

- Cieszę się, ale… Nie jestem taki jak ty. Nie jestem taki jak wszyscy. Jestem zupełnie inny. Nawet od mojej mamy

- A od twojego ojca?

- Jak mam to stwierdzić skoro praktycznie go nie znam?

- Tego czego szukasz – zaczęła powoli Astrid. – Nie znajdziesz gdzieś tam Czkawka. To jest tutaj – położyła mi rękę na sercu. – Tylko jeszcze tego nie widzisz – nagle zauważyłem w oddali na niebie jakiś mały punkt.

- Możliwe – powiedziałem podnosząc się. – Ale tam… Chyba jednak coś jest…

- Czkawka… - skierowałem jej głowę w kierunku tego punktu. Zmrużyła oczy. – Co to może być?

Rozdział 19

- Jeśli nie sprawdzimy to się nie przekonamy – powiedziałem wskakując na Szczerbatka. Wichura również wystartowała z Astrid na grzbiecie. Punkt też się zbliżał w naszą stronę, ale znacznie wolniej niż my. To był straszliwiec straszliwy! Wyglądał jakoś znajomo…

- To straszliwiec – zauważyła Astrid. – Ten sam o którym mi opowiadałeś?

- Nie – zaprzeczyłem. – Tamten był taki najzwyklejszy, zielono-czerwony. Ten jest niebiesko-zielony. Zupełnie jak… - nagle doznałem olśnienia. – Klo!

- Jaka Klo? – smoczyca tymczasem wykończona usiadła na moim ramieniu.

- Klo jest przyjaciółką Aodha…

- Czkawka! Jakiego Aodha?

- Kiedy uciekłem, na bardzo dalekiej wyspie spotkałem chłopaka, którego ojciec biciem zmuszał do zabijania smoków. Oswoił przy mnie tego straszliwca

- Pomagałeś mu?

- Nie, całkowicie sam to zrobił. Prawda Klo? – smoczyca pokiwała twierdząco głową.

- A co ona tu robi?

- No właśnie… Klo, po co przyleciałaś?

- Aodh ma kłopoty… I w sumie nie tylko on...

-A jak właściwie wygląda teraz wasza wyspa?

- Oprócz tego, że tresujemy smoki, to ten… Dostaliśmy wiadomość od niejakiego Kulla, że zaatakują wyspę w przeciągu kilku tygodni, jeśli się nie dołączymy do nich. Ojciec Aodha się nie zgodził, no i lecę tu już dość długo, tak z dwa tygodnie, żeby prosić o pomoc w wojnie – dopiero teraz zauważyła, że jestem blady jak ściana. – Czkawka? Co się stało?

- A moje imię skąd znasz? Przecież przy spotkaniu z Aodhem nic nie mówiłem o sobie…

- Tamta dziewczyna przed chwilą zawołała do ciebie po imieniu…

- A skąd wiedziałaś, że będę tutaj?

- No ten… Wieść o tym, że pokonałeś Krwawdonia się tak jakby rozeszła i wszyscy na całym Archipelagu wiedzą już, że smoczy jeździec, jak cię nazywają, zatrzymał się na Berk. A jak jeszcze plotki się rozeszły, że dosiada on nocnej furii, Aodh skojarzył fakty i mnie tutaj wysłał – opowiadała. – A tak właściwie to czemu tak nagle pobladłeś?

- Bo… Rok temu Kull…

- Kull go porwał w postaci smoka i Czkawka stracil pamięć, Kull go próbował zmusić do posłuszeństwa, bo myślał, że ma przed sobą zwykłego smoka, potem Czkawce udało się uciec, przypadkowo trafił tutaj, a potem wróciła mu pamięć… - Astrid mnie wyręczyła.

- A skąd wiedziałaś o co zapytała Klo?

- Domyśliłam się po tym jak powiedziałeś „Rok temu Kull” – wzruszyła ramionami.

- Okej. Nie wracaj sama, weźmiemy cię ze sobą, będzie szybciej. Chodź, powiadomimy wodza – powiedziałem. Pięć minut później wchodziłem do domu.

- Mamo! – zawołałem.

- Na górze jestem! – odpowiedział mi krzyk. Weszliśmy z Astrid po schodach. – Co to za straszliwiec?

- To jest Klo. Przyleciała, żeby poprosić nas abyśmy pomogli jej wyspie w wojnie. Na jej wyspie tresują smoki – powiedziałem. – To… Kull zaatakuje ich wyspę – dodałem ciszej.

- Jak zaczęli tresować smoki?

- Jak uciekłem to spotkałem jednego chłopaka, którego ojciec biciem zmuszał do zabijania smoków. No i wytresował on tego straszliwca, właśnie Klo – pogłaskałem smoczycę. – To jak, pomagamy im, czy pozwolimy, żeby wróg niszczył kolejne wyspy?

- Oczywiście, że pomagamy!

- Komu? – Stoik właśnie wszedł na górę.

- Mama ci wytłumaczy. Ja lecę po smoki! – szybko opuściłem pokój nie chcąc rozmawiać ze Stoikiem.

'Trzeci dziś next! Jeśli się wyrobię, to będzie jeszcze czwarty, ale ja'dę do koleżanki, poza tym już dzisiaj trochę mnie wena opuściła, więc raczej next dopiero jutro, dobra?

Już pół godziny później leciałem na przedzie ogromnej armii smoków i wikingów. Smoków więcej. Lecieliśmy dość długo, ale tylko dlatego, że mieliśmy również wolniejsze smoki w armii. Klo siedziała ze mną na Szczerbatku. Na horyzoncie było już widać wyspę. Podlecieliśmy bliżej. Wylądowaliśmy. Ojciec zszedł z Czaszkochrupa. Aodh do mnie podbiegł. - Klo! - krzyknął, a straszliwiec na niego skoczył.

- Poleciałaś bez mojen zgody!

- A o tym mi akurat nie mówiła - zaśmiałem się.

- O, hej. A teraz powiesz jak masz na imię? - spytał Aodh.


- Teraz tak. Możesz się śmiać do woli. Czkawka - powiedziałem z uśmiechem.


- Z czego mam się śmiać? Imię jak imię. Przynajmniej łatwo zapamiętać. A mojego nikt nie umie napisać ani powiedzieć normalnie! - stwierdził.

- Aodh, rozumiem, że to sojusznicy? - spytał postawny brązowobrody mężczyzna podchodząc do Aodha.


- Tak z wyspy...

- Berk - dokończyłem za niego.


- Wróg pojawi się dziś lub jutro - oznajmił wódz.


- Dziś - powiedziałem.


- A ty skąd to wiesz? - spytał podejrzliwie. W odpowiedzi wskazałem na lecącego zmiennoskrzydłego.


- Jakie wieści? - spytałem.


- Oberwałem jedną strzałą. Dzisiaj się pojawią - powiedział Lori. Dopiero teraz zauważyłem, że ma zranioną łapę.


- Wysłałem go na zwiady - powiedziałem do ojca Aodha. - Od niego wiem, że zaatakują dzisiaj. Opatrzcie go, ma zranioną łapę...

- Ale... To zmiennoskrzydły...

- No i co z tego? To też smok - powiedziałem. Na te słowa kilkoro ludzi zajęło się Lorim. Rozległ się dźwięk rogu.

- Płyną - powiedział Aodh przełykając ślinę.


- To groźni przeciwnicy - oznajmiłem wsiadając na Szczerbatka. - Dawaj stary, tryb furii - Szczerbo zaczął świecić na niebiesko i głośno ryknął w niebo. Inne smoki mu odpowiedziały takim samym rykiem.


- Co się dzieje? - spytał Aodh.


- Smoki podążą za alfą - powiedziałem. - I będą walczyły z nim do samego końca!

- Twoja nocna furia jest alfą? - spytał ojciec Aodha. Wywróciłem oczami.

- I taka sama gadka, jak z Aodhem. Szczerbatek nie należy do mnie, jest moim przyjacielem...


- Czy w takim razie ten Szczerbatek jest alfą?

- Owszem - mówię spokojnym głosem. Okej, jest krótki next. Raczej nie będzie dziś więcej, robimy sobie z koleżanką maraton Jak wytresować smoka.Może będzie jutro. Co do Hiccstrid, bo pojawił się komentarz na ten temat... No nie wiem. Bo mi się to trochę znudziło, a poza tym ja od początku wolałam skupić się w tym opku na smokach. Ale trochę Hiccstrid będzie, tylko niedużo. To będzie drobny wątek, który pojawia się co jakiś czas, mniej więcej tak jak w filmach

Rozdział 20[]

Rozległ się róg oznajmiający przybycie wroga. Wszyscy ludzie dosiedli smoków. Zastanawiałem się na jakim poleci Aodh. Nie czekałem długo na odpowiedź. Wybiegł z domu, a towarzyszył mu szeptozgon. W sumie to nawet do niego pasuje. Klo usadowiła się za kolcami szeptozgona na specjalnym, chyba wyznaczonym dla niej miejscu. Siodło Aodha też było umieszczone tak, aby smok nawet z jeźdźcem na grzbiecie mógł drążyć tunele. Poleciały pieerwsze podpalone strzały ze strony wroga. Smoki szybko się tym zajęły. Wyglądałem normalnie, ale tak naprawdę się martwiłem. Bardzo. To byli ludzie, którzy zabili czerwoną śmierć, którzy więzili mnie przez rok, a możliwe nawet, że to oni zaatakowali smocze sankutarium wraz z marazmorem... Teraz nie ma czasu na rozmyślania. Trzeba skupić się na walce. Wodne smoki przyjęły odpowiednią taktykę, atakowały statki z wody rozwalając je w drzazgi, opluwając ludzi na nich wrzącą wodą czy czymś innym. Szeptozgony wyskakiwały z ziemi demolując statki, które przybiły do brzegu i atakując ludzi. Dalej zmiennoskrzydłe. Pozostając niewidoczne pluły swoim kwasem. Oczywiście nie myślcie sobie, że ofiary były tylko wśród wrogów. Patrzyłem jak kolejne smoki spadają bez życia na ziemię. Do akcji wkroczyły zaduśne zdechy. Tak, nawet je przekonaliśmy, żeby pomogły. Zdechy robiły mnóstwo mgły, która blokowała widoczność wroga. W tym momencie wszystkie pozostałe smoki wkroczyły do akcji. Szczerbatek też wystartował. Wykorzystujac nielimitowaną liczbę strzałów, strzelał w smocze pułapki, w statki i w ludzi. Nagle oplotła nas sieć. Uderzając o ziemię wypadłem z siodła. Od razu stanąłem na nogi i wyjąłem piekło. Odpierałem ataki napastnika. W tarkcie walki przyjrzałem mu się uważniej. To był Kull! Skupiłem się na walce. Szczerbatek z pomocą kilku straszliwców poradził sobie z siecią i osłaniał mnie od tyłu. Kull wykorzystał moją nieuwagę i naparł mocniej uderzając mieczem trzy razy. Pierwsze dwa ataki zablokowałem, ale trzeci... Zdążyłem jeszcze wbić piekło w serce Kulla... Poprawka, to człowiek bez serca, więc tam, gdzie powinien mieć serce... Dalej nie pamiętam niczego oprócz bólu...

Perspektywa Astrid[]

Dobrze sobie z Wichurką radziłyśmy. Oprócz ataków z góry, ogniem i kolcami, robiłyśmy jeszcze krótkie loty tuż nad ziemią podczas których powalałam toporem kolejnych przeciwników. Nagle kątem oka zauważyłam, że Czkawka i Szczerbatek spadają na ziemię owinięci siecią. Chciałam tam podlecieć i im pomóc, ale mi się przytrafiło to samo. Na szczęście Czkawka od razu wstał i zaczął walczyć z napastnikiem. Szczerbatkowi straszliwce straszliwe pomogły zdjąć sieć. Okej, tamta dwójka sobie poradzi... Szybko przecięłam liny oplatające Wichurę i zaczęłam walczyć z kolejnymi napastnikami. Jeden chciał mnie zajść od tyłu, ale zajęła się nim Wichura. Wskoczyłam na nią i wzbiłyśmy się w powietrze powracając do naszych ataków.

Perspektywa Valki[]

Chmuroskok sobie świetnie radzi. Korzysta z obu par skrzydeł, więc jest zwinniejszy. Omija każdą sieć i jeszcze zionie ogniem w przeciwników. Zauważyłam kątem oka spadającego Sączysmarka z Hakokłem. Któryś z przeciwników rzucił w smoka toporem. Niestety trafił. Sączysmark patrzył na to z przerażeniem, a potem rzucił się do walki pokonując od razu winnego śmierci jego przyjaciela. Wróg się wycofywał. Wygrywaliśmy. Nie mieli na czym uciekać, wszystkie statki w drzazgach lub spalone. Smoki zajęły się ostatnimi przeciwnikami. Nigdzie nie widziałam Szczerbatka. Kiedy go zauważyłam, momentalnie zbladłam. Jeden z wrogów leżał martwy na ziemi, to nie to mnie przeraziło. Szczerbatek szturchał lekko nieprzytomnego Czkawkę z wbitym w brzuch mieczem. Natychmiast wystrzeliliśmy z Chmuroskokiem w tamtym kierunku. Proszę, jest przynajmniej krótki next. Od razu mówię, że ewentualny brak przenoszenia do następnej linijki jesy tylko i wyłącznie tworem edytora, którego jakość na iPadzie jest krytyczna. Jak jutro wieczorem będe w domu to poprawię, OK? Zeskoczyłam z Chmuroskoka i podbiegłam do Czkawki. Szybko sprawdziłam, czy żyje. Puls był słabo wyczuwalny, a Czkawka oddychał coraz płycej... Położyłam go na Chmuroskoku, a sama poleciałam na Szczerbatku. Znalazłam wodza.


- Gdzie będzie jakaś szamanka? - spytałam.


- Na obrzeżach wioski, za rzeczką... - nie dokończył. Już pędziliśmy w tamtą stronę. Wparowałam do chaty szmanki.


- Proszę, szybko! - więcej nie musiałam mówić. Wiedziała. Wzięła zioła i opatrunki. Wyjęła miecz z brzucha Czkawki. Wypłynęło więcej krwi. Patrzyłam z przerażeniem, jak jego klatka piersiowa coraz słabiej się unosi.


- Zrobione - oznajmiła staruszka. - Najbliższa godzina zadecyduje o tym czy przeżyje. Więcej nie mogę zrobić. Jeśli pozwolisz, zajmę się teraz resztą rannych - powiedziała i wyszła z chaty. Uklęknęłam przy łóżku na którym leżał Czkawka. Nie wyglądało jakby miało być lepiej. Wręcz przeciwnie. Oddychał bardzo płytko, był blady, a opatrunki dalej przesiąkały krwią. Zapłakałam. To nie może być koniec! Czkawka już tyle razy dosłownie otarł się o śmierć! Szczerbatek podszedł do Czkawki i zaczął ściągać zębami opatrunki.


- Co ty robisz? Zostaw! - próbowałam go odepchnąć, ale nie posłuchał. Odtrącił mnie i dalej ściągał bandaże.

- Nie wtrącaj się - mruknął. Ściągnął materiał do końca i zaczął lizać rany. Zrozumiałam o co mu chodzi. Ślina nocnej furii ma właściwości lecznicze i przynajmniej rany nie będą tak krwawiły co odrobinkę zwiększy sznse przeżycia Czkawki. Perspektywa Astrid

Miałam trochę płytkich ran na nodze i zadrapania, ale poza tym nic poważnego. Ustawiłam się z resztą w kolejce do szamanki. Najpierw oczywiście zajmowała się ciężko rannymi. Nigdzie jednak nie widziałam Czkawki. Zaczęłam się martwić. A co jeśli... Odpędziłam czarne myśli. Z domu szamanki wyszedł Chmuroskok i odszukał mnie wzrokiem. Popchnął mnie głową w kierunku chaty. Nie protestowałam. Zrozumiałam od razu. Tam jest Czkawka. Jednak widok, który zastałam po wejściu do chaty był straszny. Spodziewałam się, że zobaczę Czkawkę, który siedzi na łóżku i rozmawia o czymś z Valką, a ona będzie narzekała, że nie umie usiedzieć na miejscu nakładając mu w tym samym czasie opatrunek. Jednak to co zobaczyłam sprawiło, że natychmiast zapomniałam o moich ranach. Czkawka leżał na łóżku i był ewidentnie bliski śmierci. Mijały sekundy, minuty, godziny, dni, a Czkawka nadal się nie budził. Wszyscy stracili nadzieję. Valka jednak mówiła coś innego. Pokazywała na Szczerbatka, który nadal siedział czuwając przy łóżku swojego przyjaciela. Pokazywała na pilnującego Chmuroskoka. Mówiła, że ona też się martwi i też zaczyna tracić nadzieję, ale póki wśród smoków nie ma żałoby, nadzieja będzie. I chyba wolałam słuchać jej niż na przykład Stoika. Przyszedł wczoraj do Valki i spytał kiedy zdecyduje się wyprawić pogrzeb. Valka się trochę... Zdenerwowała delikatnie mówiąc. Powiedziała Stoikowi, że jej syn żyje i nigdzie się nie wybiera. Ale widać było, że być może lada chwila trzeba będzie go pożegnać.

Perspektywa Czkawki[]

Byłem w jakimś dziwnym miejscu. Zielona polana, a dookoła niej białe światło. Nic więcej. Gdzie jestem? Musiałem zmrużyć oczy przed oślepiającym złotym blaskiem. To Dragnatt. Stanął obok mnie i wyciągnął rękę. Chyba chciał mi pomóc wstać. Spróbowałem, ale nie miałem siły. Jego oczy mówiły jednak jedno: Dasz radę Czkawka. Zebrałem wszystkie siły i podałem mu dłoń. Pomógł mi wstać. Przypomniałem sobie jakieś słowa "Jeśli upadłeś, nie znaczy, że przegrałeś. Przegrałeś dopiero, jeśli nie umiałeś się po tym upadku podnieść". 


Proszę, jest jeszcze dzisiaj next ;). Jutro prawdopodobnie pojawi się dopiero wieczorem, usiądę przed komputerem i na spokojnie poprawię wszystkie błędy, które robi głupi edytor na iPadzie. A w weekend będą częściej.


Po chwili zakręciło mi się w głowie. Leżałem, chyba w łóżku. Czułem okropny ból na brzuchu, w okolicy żeber i w ręce. Co się stało? Pamiętałem jedynie jak upadając wbiłem piekło w serce Kulla. Dalej wszystko się urywało. Chciałem otworzyć oczy, ale powieki ważyły chyba z tonę. Nie miałem siły w ogóle się ruszyć. Chwilę później zasnąłem. Tym razem obudziłem się i udało mi się otworzyć oczy. I tak było to trudne. Wszędzie widziałem krew. Nie trzeba było być geniuszem, żeby domyślić się, że to moja krew. Musiałem jej sporo stracić. Nade mną klęczała mama, widziałem też Szczerbatka, Chmuroskoka, Astrid... Zaraz, Astrid?! Co ona tutaj robi? Spróbowałem się ruszyć i natychmiast tego pożałowałem. Ból przeszył moje ciało. Jęknąłem. Astrid i Valka natychmiast podniosły głowy. W ich oczach widziałem szczęście i niedowierzanie. Astrid wyglądała jakby chciała rzucić mi sie na szyję, ale się powstrzymała.


- Żyjesz - szepnęła szczęśliwa Valka gładząc mnie po włosach.


- Jak długo byłem nieprzytomny? - spytałem.


- Tak ze dwa tygodnie - powiedziała Astrid kucając obok mojej mamy. Nadal ciężko mi się oddychało. Na dodatek cały czas czułem ból. W okolicy żeber, na brzuchu, na plecach i jeszcze na ręce.


- Długo - stwierdziłem.


- Martwiłam się - szepnęła Astrid.


- Wszyscy się martwiliśmy - dodała mama.


- Nieprawda - pokreciła głową Astrid. - Może wszyscy się martwili, ale nie o Czkawkę, tylko o nas. Bo wszyscy już stracili jakąkolwiek nadzieję, że się obudzisz. Stoik wczoraj spytał twoją mame kiedy będzie pogrzeb - powiedziała Astrid. Łał, nie spodziewałem się, że będzie aż tak...


- Co się właściwie stało? - spytałem.


- Walczyłeś z Kullem i udało ci się go zabić. On jednak wbił miecz w twój brzuch. Wydawało się, że to już koniec, ale zawaliła się jakaś katapulta. Szczerbatek cię ocalił, masz jedynie złamane żebro i pękniętą kość u ręki - opowiedziała mama.


- Każdy powiedział co widział i mniej więcej taką historię ułożyliśmy - powiedziała Astrid.


- Ale... Ze Szczerbatkiem wszystko w porządku? - spytałem zaniepokojony.


- Tak, leż spokojnie. Jedynie ma ranę na ogonie, ale wszystko w porządku. Będzie mógł dalej latać - powiedziała mama. Poczułem ulgę.


- Kiedy wracamy na Berk? - spytałem.


- Nawet dzisiaj - uśmiechnęła się mama.


- Pomożesz Szczerbo? - spytałem. Zasmiał się i polizał mnie po twarzy.


- Polecisz na Chmuroskoku - stwierdziła mama.


- Dlaczego? - zdziwiłem się.


- Bo ze Szczerbatka spadniesz. Poczekaj chwilę, powiemy wszystkim, że wracamy na Berk - wyręczyła mamę Astrid i wybiegła z domu. Już po pięciu minutach kilka osób wbiegło do domu. Byli zaskoczeni, że żyję. Chyba rzeczywiście już stracili nadzieję... W krótkim czasie cała wioska wiedziała, że żyję. Mama ułożyła mnie na Chmuroskoku i jeszcze tego samego dnia wróciliśmy na Berk.


Nie jest to ostatni next dzisiaj, spodziewajcie się wieczorem jeszcze z jednego czy dwóch. Wpadł mi do głowy taki pomysł na zakończenie opka... Nie, spoko, jeszcze przez przynajmniej miesiąc będę kontynuowała to. A o tym pomyśle nic nie zdradzę, musicie poczekać ;)

Rozdział 21[]

Na Berk wszyscy się ucieszyli, że wróciliśmy. Czyli dzieci, osoby starsze i kilka kobiet. Bo reszta oczywiście walczyła. No, nie był nas dwa tygodnie, mieli prawomsię martwić. Cóż, niektóre z tych osób czekają jednak przykre, naprawdę przykre niespodzianki. Bo nie wszyscy przecież przeżyli... Dobrze, że nie ja muszę im to mówić. Nie umiałbym spojrzeć w oczy rodzinom osób poległych. To działka Stoika. Co do moich relacji ze Stoikiem... Ech, szkoda gadać. Chciałbym przestać się go bać, ale nie umiem. Nie pomaga fakt, że wiem, że to jego wina. Ani to, że codziennie widzę tą bliznę. Albo za każdym razem jak jesteśmy w jednym pokoju, przypominam sobie ból podczas kiedy mnie bił. Wydaje mi się wtedy, jakbym odczuwał ten ból naprawdę. Czasem muszę przełknąć ślinę i zamrugać oczami, bo mi aż zachodzą łzami oczy. Ja sam siebie nie poznaję. Normalnie zachowuję się zwyczajnie, mam poczucie humoru, myślę racjonalnie... A przy nim tracę całą pewność siebie, całą radość. Zostają jedynie strach, ból i trochę żalu. Nawet Szczerbatek mi wtedy nie umie pomóc. Mój najlepszy przyjaciel. Umie mi pomóc w każdej sytuacji, a ze zwykłym strachem nie może... Poprawka, to nie jest zwykły strach. Zwykły strach wspólnie z najlepszym przyjacielem można szybko zwalczyć... Pomogłem Aodhowi zwalczyć jego strach przed ojcem. A sam w podobnej sytuacji nie umiem sobie poradzić. Kiedy go widzę, jest jeszcze okej. Niepokój pojawia się kiedy patrzy na mnie. Kiedy jesteśmy w jednym pokoju, trochę się boję i stresuję. Kiedy jesteśmy w jednym pokoju i zwraca na mnie uwagę... Mamy porozmawiać... Jest najgorzej. Ja widzę, że on tego wszystkiego żałuje, ale... Czuję jakąs blokadę, coś mi nie pozwala czuć się przy nim swobodnie.

Zaraz zaczynają się kolejne zajęcia w akademii. Odkąd wróciliśmy na Berk, przerobiłem z nimi wszystkie gatunki które mają w księdze. Teraz pora na taki jakby egzamin ze znanych im gatunków. Wymyśliłem na czym będzie polegał. Wykorzystując zdobytą na zajęciach wiedze, trzeba oswoić jakiegoś smoka. Musi on być jednym z gatunków, który omawialiśmy. Warunki są dwa: ich smoki zostają w akademii i nie mogą oswoić smoka takiego samego gatunku jak ich smok. Wszyscy weszli do akademii. Smoki grzecznie dały się zamknąć w akademii. Szczerbatek został, żeby dotrzymać im towarzystwa. Poza tym jeśli mają oni w stu procentach samodzielnie oswoić takiego smoka, alfa nie może być przy tym. Bo widok alfy, która ufa ludziom, uspokoiłby smoka i łatwo by zaufał. A tu chodzi o to, żeby sam z siebie zaufał. Ruszyliśmy piechotą.


- Słuchajcie, postarajcie się, żeby to były jakieś rzadsze gatunki. Nie mówię o wandersmoku na przykład, takiego na Berk raczej nie znajdziecie. Ale niech to będzie raczej zmiennoskrzydły niż śmiertnik zębacz - powiedziałem. Zatzrymałem się przy lesie.


- Nie idziesz dalej? - spytał Śledzik.


- Nie. Na oswojonych smokach wracacie pod koniec dnia do akademii - oznajmiłem i zawróciłem do akademii.

I co, zdążyłam z nextem ;). Dziś już nic nie będzie, czekajcie do jutra. I naprawdę Wam dziękuję, że czytacie to opko. Tylko ja mam taką prośbę. Żeby ktoś je skrytykował. Wiem, dziwne, ale chciałabym wiedzieć czy może coś jest gdzieś nie tak. Może w niektórych momentach styl pisania jest niefajny. Dzięki takiej krytyce, mogłabym później napisać kolejnego nexta lepiej. Więc chodzi mi o to, że jak coś będzie gorsze, nie takie, coś Wam się nie spodoba, to żebyście mi szczerze napisali. Tylko szczerze napisali i skrytykowali, a nie obrażali, OK?


Postanowiłem się zdrzemnąć. Oparłem się o Szczerbatka, który otulił mnie skrzydłami. Słyszałem jeszcze, że smoki zaczynają grać w zagadki… Obudził mnie oczywiście Szczerbatek.

- Błagam, 15 minut nawet nie dasz pospać? – jęknąłem.

- Człowieku! Pół dnia minęło – powiedział Szczerbatek.  – Już pierwsza osoba wraca!

- Co?! – zerwałem się. Rzeczywiście, południe już minęło. Do akademii wleciała Astrid na  sidlarzu.

- Nieźle – powiedziałem. Na sidlarzu są dwa sposoby latania. Pierwszy to każda głowa ma jeźdźca, a drugi to ty jesteś na jego grzbiecie i sterujesz wszystkimi głowami naraz.

- To są Cleo, Mia, Wir i Rej – powiedziała z uśmiechem Astrid.

- Wspaniale. W takim razie możesz odpocząć i poczekamy na resztę – powiedziałem i przeciągnąłem się. Cleo, Mia, Wir i Rej podeszły do mnie.

- Hej – przywitałem się. Smoczyce położyły się obok mnie.

- Co to za miejsce? – spytała Cleo.

- Smocza Akademia – wytłumaczyłem. – Trenujemy tu smoki i siebie. Jesteście na Berk, ale o tym chyba wiecie. Jest tu pokój ze smokami – w tym momencie podszedł Szczerbatek i wepchnął swój łeb pod moją rękę. – A to Szczerbatek, mój najlepszy przyjaciel – dodałem.

- Alfa – szepnęła Mia i wszystkie się ukłoniły.

- Nie przesadzajcie – mruknął Szczerbatek. – Idziemy pogadać?

- Jasne – odeszli na bok. Szczerbatek odpowiadał na pytania. Teraz wleciał Mieczyk na szeptozgonie. Jak on go oswoił? Przecież szeptozgony… No, są jednymi z najtrudniejszych do oswojenia smoków!

- To jest Tarka – oznajmił zsiadając ze smoczycy. – Nieźle od niej oberwałem…

- Wkurzył mnie – mruknęła smoczyca.

- Mieczyk, Tarka mówi, że ją wkurzyłeś. Czym? – spytałem.

- No, powiedziałem, że jej śmierdzi z paszczy. I dostałem kolcami. Ale potem zrobiłem jej…

- Później opowiesz, jak wszyscy dołączą – przerwałem mu. – Tarka, idź tam do Szczerbatka – wskazałem na czarnego smoka. – Odpowie na rożne twoje pytania typu co to za miejsce i co tu robimy – potem przywitałem Śledzika na gromogrzmocie. Bardzo przyjaźnie nastawionym gromogrzmocie. Jego oswojenie na pewno było łatwe. Potem dołączyła Szpadka ze śmiertnikiem zębaczem, a ostatni doleciał Sączysmark na zmiennoskrzydłym. Nie spodziewałem się, że uda im się oswoić takie smoki. Myślałem, że oleją to co mówiłem i wrócą na jakichś gronkielach i śmiertnikach. No dobra, Szpadka oswoiła popularnego smoka, ale trudnego do opanowania.

Spokojnie, to nie wszystko na dzisiaj ;). Rodzice mi każą pojechać z nimi, żebym się z domu ruszyła. Jak tylko wrócę, to napiszę nexta

- Najpierw Astrid, b ona dotarła pierwsza – oznajmiłem. – Wychodzisz z nimi na środek i opisujesz jak je oswoiłaś i jaką wiedzę do tego wykorzystałaś. Co cię skłoniło do wybrania akurat tego gatunku. O czym pomyślałaś, gdy zobaczyłaś je pierwszy raz i w chwili gdy ci zaufały – powiedziałem. Astrid wyszła na środek z sidlarzem, a reszta odsunęła się pod ściany.

- Okej… Zdecydowałam się na sidlarza, ponieważ Czkawka powiedział, żebyśmy wybrali rzadsze gatunki. Wahałam się, ale pomyślałam, że oswojeniem takiego gatunku na pewno zdam egzamin. Poza tym… Eee, bo ja je uwolniłam. Jakaś stara smocza pułapka była niedaleko bagien. Na szczęście leżały trochę w wodzie i miały dostęp do picia. Poza tym na pewno nie leżały tam dłużej niż tydzień. No i miałam przy sobie rybki, a one były głodne. Kiedy je zobaczyłam, zrobiło mi się ich trochę żal… Wiedziałam, że po wydostaniu ich z pułapki będzie bardzo trudno zdobyć ich zaufanie, ale zaryzykowałam. Kiedy mi zaufały od razu pomyślałam, że najlepiej by było gdyby zostały w wiosce i miały spokój i może kiedyś zdobędą jeźdźca – uśmiechnęła się. – To młode smoczyce

- Bardzo dobrze – pochwaliłem. – A wy co myślicie? – zwróciłem się do smoczyc. – Zostajecie w wiosce czy wolicie wrócić na wolność?

- Wolimy wrócić na wolność – powiedziały po chwili zastanowieia.

- Proszę bardzo, arena otwarta – pożegnały się jeszcze z Astrid i wyleciały. Przyszła kolej na Mieczyka. Oswoił on smoczycę dość przypadkowo, bo rzucił w nią kamieniem, a ona go zjadła, bo jak wiadomo szeptozgony są głazożerne. I już spokojniejsza podleciała do Mieczyka. Imię wziął,  skojarzyły mu się z tarką jej zęby, które jej zresztą wyszczotkował. Co jak wiadomo szeptozgony lubią. Śledzik nie miał problemów z gromogrzmotem, bo ten był ciekawsi i przyjaźnie nastawiony. I od razu wyczuł zapach ryb. Szpadka najpierw uniknęła kolców, a potem stanęła w martwej strefie smoczycy i nakarmiła ją. A potem pogłaskała kolce na ogonie. Ja bym najpierw pogłaskał kolce, ale skoro zadziałało… Ostatni był Sączysmark ze zmiennoskrzydłym Farge. Straszie się polubili, a zmiennik miał charakter podobny do Hakokła. Był on jedynym smokiem, który został na Berk. I stał się nowym towarzyszem Sączysmarka. Pod koniec dnia byłem wykończony, mimo drzemki w akademii. Bo po zajęciach oczyszczaliśmy wyspę ze smoczych pułapek. Dzięki bliźniakom w jedną wpadłem… Na szczęście nic mi się nie stało. Wróciłem do domu, jak już mówiłem, wykończony. Mało tego. Byłem tak wykończony, że zapomniałem o obecności Stoika podczas jedzenia kolacji, przy której zresztą prawie zasnąłem. Przypomniałem sobie o tym dopiero w moim pokoju, kiedy zastanawiałem się gdzie on się podział. Dopiero po chwili sobie przypomniałem, że cały czas siedział w kuchni. Ale w sumie to dobrze. Nie zestresowałem się przy nim, nic takiego… Może nawet przestanę się go bać… Okej, stuprocentowo na pewno nigdy mój strach nie zniknie, ale może przynajmniej w tych dziewięćdziesięciu procentach… Z tą myślą w głowie zasnąłem.

'Wiem, że krótkie, ale po tych zakupach jestem wykończona prawie tak jak Czkawka w moim opku... 'Nienawidzę zakupów, w ogóle nie rozumiem jak można lubić łażenie po sklepach. Jestem w stanie zrozumieć takie hobby u kogoś, dopóki ten ktoś (czytaj: moja mama) nie każe mi jechać na te zakupy ze mną... Okej, raz na miesiąc jestem w stanie to wytrzymać. A u Was jak jest z tymi całymi zakupami? W sensie chcę wiedzieć czy jestem tu jedyną osobą, która ich nienawidzi czy nie... I do jutra, bo wtedy się next pojawi. I jeszcze może być dłuuuugi, bo brat dzisiaj wreszcie wyjechał na obóz i mam od niego spokój na cały tydzień!

Rozdział 22

Pobudka była niezbyt miła, bo jak zwykle pierwsze co musiałem zrobić po zwleczeniu się z łóżka to umyć ubrania ze śliny. Okej… Dzisiaj postanowiłem zrobić w akademii lekcję specjalną… O kilku takich mega rzadkich gatunkach. Najpierw opowiem o nocnej furii. Mają ją w księdze, więc teoretycznie miałem ją już wcześniej przerobić, ale postanowiłem odłożyć to na później. Ponadto chcę opowiedzieć o czerwonej śmierci, oszołomostrachu i krzykozgonie. I jeszcze królowej ognioglist. Dwa ostatnie gatunki mogę nawet przyprowadzić na lekcję… Muszę tylko powiadomić jeźdźców, że zajęcia są przesunięte o dwie godzinki do przodu. Tak też zrobiłem od razu po wyjściu z domu. Poszedłem do akademii i powiedziałem, że dzisiaj zajęcia rozpoczynają się dwie godziny później niż zwykle. Już miałem ruszać ze Szczerbatkiem, kiedy zatrzymała mnie Astrid.

- Gdzie lecisz?

- Po dwa takie… Bardzo rzadkie gatunki smoków na dzisiejszą lekcję – wyjaśniłem nie zdradzając szczegółów.

- Jakie? Pewnie nie mamy ich w księdze?

- Nie macie

- Mogę lecieć z tobą?

- W sumie czemu by nie… Tylko się nie przeraź – stwierdziłem. Wystartowaliśmy.

- Od czego zaczynamy?

- Lecimy na Wyspę Ognioglist

- Przecież mamy w księdze ognioglisty!

- Tu chodzi o coś innego – machnąłem ręką. – Taki z dwa razy większy od Szczerbatka smok. A raczej smoczyca…

- Jak ją znajdziemy?

- Nie będzie z tym problemu… Proszę, oto i wyspa ognioglist! Lecimy do tej jaskini! – Astrid wleciała za mną do jednego z wielu otworów w skalnej ścianie. Dotarliśmy do gniazda z elementami wypełnionymi ognistym miodem.

- Łał… To gniazdo?

- Zgadza się – potwierdziłem i ryknąłem głośno. Długo nie trzeba było czekać na reakcję ze strony mieszkańców… Z otworu którym dostaliśmy się do środka, wyleciała sama królowa ognioglist. Astrid jeszcze jej nie widziała, była odwrócona tylem.

- Astrid, odwróć się – powiedziałem z uśmiechem. Powoli się odwróciła i krzyknęła.

- Co to jest? – spytała przestraszona.

- Nie co tylko kto! – fuknęła smoczyca.

- Hejka! Wpadliśmy w odwiedziny i żeby o coś poprosić – skupiła się teraz na mnie i Szczerbatku.

- Smoczy wladca? Alfa? – zdziwiła się i ukłoniła.

- Oj weź, ty też w sumie jesteś królową…

- Ale alfie muszę podlegać. Smoczemu władcy też… Co z tą prośbą?

- Poleciałabyś z nami na kilka godzin na naszą wyspę?

- Po co?

- Uczę kilka osób o smokach i chciałbym, żeby zobaczyli królową ognioglist. Jak ktoś cię wkurzy, obiecuję, że będziesz mogła mu przywalić – zakończyłem.

- No dobra… Ale tylko na kilka godzin? Wiecie, że na dłużej nie mogę zostawić gniazda bez opieki…

- Jasne, tylko na kilka godzin!

- Okej – ruszyła za nami. – W tamtą stronę jest ta wyspa?

- Tak, ale my jeszcze polecimy po jedngo smoka.. Jak chcesz Astrid to możesz zawrócić. Bo wiedz, że smok po którego teraz lecimy jest… Hmm, na pewno duży. I niezbyt przyjaźnie nastawiony…

- I sam zamierzasz się narażać?

- Co? Mi nic nie zrobi, Szczerbatkowi też nie. Jej też nie…

- A mi?

- Jak cię najpierw zobaczy, to możemy nie zdążyć zareagować, a on dopiero później się zorientuje, że ma przed sobą władcę i alfę…

- Okej – Astrid zawróciła Wichurę. Spojrzałem na słońce. Została około godzina do rozpoczęcia zajęć. Obym zdążył znaleźć smoka szybko. Wiedziałem w pobliżu jakich wysp trzeba szukać. Polecieliśmy z Gnist, tak ma na imię królowa ognioglist, do oddalonej najbardziej wyspy, a potem zaczęliśmy wracać w stronę Berk, przelatując obok każdej wyspy. Co jakiś czas krzyczałem też i ryczałem jak ten smok. Szczerbatek i Gnist zakrywali sobie łapami uszy. Już było widać Berk na horyzoncie, kiedy usłyszeliśmy w końcu ryk, na który tak czekaliśmy. Wtedy spod ziemi wyskoczył krzykozgon. Znaczy w sumie spod ziemi i spod wody.

- Cześć – przywitałem się spokojnie. – Jak leci? – wściekła mina szybko zmienila się w radosną.

- Czkawka, sorki, nie poznałem cię! Szczerbatek, nieźle awansowałeś – zaśmiał się.

- No wiesz, alfa to dość wysokie stanowisko – mruknął Szczerbo do kłaniającego się po swojemu krzykozgona. Dlaczego jednak mówił on cały czas jakby już wcześniej nas znał? Bo tak jest. Kiedy uciekłem z Berk, zanim poznałem moją mamę, przez mesiąc około opiekowaliśmy się krzykozgonem ze złamanym skrzydłem. Zostaliśmy kumplami. Potem nie widzieliśmy się aż do dzisiaj.

- Mam jedną prośbę – powiedziałem.

- Jaką?

- Poleciałbyś z nami na kilka godzin na Berk?

- Po co niby?

- Robię jeźdźcom lekcję o rzadkich gatunkach. Nocna furia, czerwona śmierć, oszołomostrach, krzykozgon i królowa ognioglist – wymieniłem. – Czerwonej śmierci i oszołomostracha nie mogę im pokazać, ale trzy pozostałe owszem zresztą te dwa już widzieli, więc problemu nie ma – wyjaśniłem.

- Zgoda – ruszyliśmy w stronę Berk.

- Schowajcie się gdzieś, jak ryknę to najpierw wychodzi Gnist, a jak ryknę drugi raz, przylatuje Skrike – wyjaśniłem i wlecieliśmy ze Szczerbatkiem na arenę. Wszyscy już tam byli.

- Cześć Czkawka – przywitał się Śledzik.

- Tak, cześć, bardzo jestem spóźniony?

- Tylko kilka minut – powiedziała Astrid.

- Okej, zaczynamy. Chciałem dziś przeprowadzić lekcję specjalną o najrzadszych gatunkach. Zaczynamy od nocnej furii!

Pierwszy dzisiaj next, dość wcześnie, spodziewajcie się jeszcze jednego lub dwóch. Pierwszy będzie po południu, już tak po piętnastej, jeśli będzie drugi (racze będzie) to wieczorkiem, po dziewiętnastej, dwudziestej, pasuje?

'Sorki, że zapomniałam o tym konkursie, który robiłam. Największy dedyk dla Pola 1301, która jako jedyna opisała Dragnatta i nawet trafnie ;).  Drugi dedyk dla Użytkownika Wikii 87.206.73.136, ta osoba odgadła jako pierwsza... Dalej dedyki dla ''''''NocnyJeździec, Użytkownik Wikii 77.113.73.31 oraz WildDragonRider. A teraz zapraszam do czytania :)

Zajęcia wyglądały tak jak wszystkie poprzednie… Z tą różnicą, że o nocnej furii nie wiedzieli nic, oprócz słynnego tekstu ze smoczej księgi „Przeklęty pomiot burzy plujący błyskawicami, które niosą śmierć. Pod żadnym pozorem nie atakować, jedyna szansa to schować się i modlić, żeby cię nie znalazł” co oczywiście jest bzdurą, bo nocna furia nawet nie strzela błyskawicami, tylko plazmą, a Szczerbatek nigdy nikogo nie zabił. Czerwoną śmierć i oszołomostracha omówiliśmy, a potem przyszła pora na królową ognioglist. Ryknąłem głośno po raz pierwszy. Tak jak ustaliliśmy, przyleciała Gnist.

- Wiecie co to za gatunek? Oprócz Astrid – zastrzegłem. Astrid przewróciła oczami. Nikt nie miał pojęcia.

- A dlaczego niby Astrid miałaby wiedzieć, co? – zirytował się Sączysmark.

- Bo poleciała ze mną po tą smoczycę. Mam dla was podpowiedź. Astrid, milczysz. Smoczyca mieszka na Wyspie Ognioglist

- Nie wierzę… Królowa ognioglist? – spytał Śledzik.

- Domyśliłeś się. Brawo – zacząłem opowiadać o królowej ognioglist.

- Mogę już lecieć? – spytała Gnist kiedy skończyłem.

- Oczywiście, leć już – natychmiast wyleciała, a ja wsiadłem na Szczerbatka.

- Gdzie lecimy? – spytał Śledzik.

- Ostatni smok na dzisiaj czeka gdzieś indziej – powiedziałem. Jeźdźcy ruszyli za mną, a ja ryknąłem głośno. Po chwili wszyscy usłyszeli wrzask. Nadleciał Strike.

- Co to jest? – spytała Astrid.

- Gigant, potwór, ogromny gigant, gigant, potwór, ogromny gigant… - powtarzał cały czas Śledzik.

- Jaki on piękny – zachwycił się Mieczyk.

- Czkawka, weź go oswój i opanuj – powiedział Sączysmark.

- Strike, czy ciebie trzeba opanowywać, a ja o czymś nie wiem? – spytałem zeskakując ze Szczerbatka. Złapał mnie Strike, zgodnie z planem. Stałem na jego szyi za tym jakby kołnierzem.

- Ja to bym tu opanowywał kogoś innego – zarechotał Strike patrząc znacząco na Sączysmarka.

- Uwierz mi, chciałbym – zaśmiałem się. – To jest krzykozgon

- I nazwa taka superowa. Sto razy lepsza niż jakiś tajfumerang – stwierdził Mieczyk.

- Wykluwa się raz na 100 lat – dalej opowiadałem o krzykozgnie. Wszyscy tylko patrzyli się i nawet bliźniaki tym razem słuchały… Albo przynajmniej nie przeszkadzały w lekcji.

- Chodź ich trochę przestraszymy – zaproponowali nagle Strike i Szczerbatek.

- Czytacie mi w myślach – szepnąłem. – Gdzie mam stanąć? – spytałem krzykozgona.

- Ukryj się za moim kołnierzem, chyba, że marzysz o oberwaniu kamieniem… - wykonałem polecenie. Strike zaczął odlatywać.

Perspektywa Astrid[]

 Niesamowity ten krzykozgon. Jak Czkawka go znalazł? Ale rozumiem już dlaczego wolał, żebym nie leciała z nim. Nagle smok zaczął odlatywać.

- Czkawka? – spytałam, jednak nikt mi nie odpowiedział. – Gdzie jest Czkawka? – wszyscy się ocknęli. – Szczerbatek? – smok spojrzał na mnie znudzonym wzrokiem. – Nie martwisz się o Czkawkę? – momentalnie otworzył oczy i zaczął się rozglądać.

- Gonimy tego krzykostwora! – wrzasnął Sączysmark. Olbrzym leciał prosto w stronę Berk. Tam nagle wwiercił się w ziemię. A po Czkawce ani śladu. Zaraz… W którą stronę Czkawka poleciał jak wyruszył po tego smoka? Bo potwór pewnie wróci tam skąd przyleciał. Smoki coś zaczęły między sobą rozmawiać. Potem nasze poleciały nagle w jakąś stronę, a Szczerbatek w zupełnie przeciwną. No tak, to inteligentny smok. Rozdzielenie się to doskonały pomysł.  On sprawdzi dokładnie Berk, a my polecimy szukać krzykozgona gdzieś indziej. Lataliśmy cały dzień, ale nic nie znaleźliśmy. Zrezygnowani postanowiliśmy wrócić na Berk i powiadomić Valkę. Chociaż Szczerbatek już ją pewnie powiadomił. Docieramy do wioski, wpadamy do domu wodza i co widzę? Czkawka siedzi cały i zdrowy przy stole i rozmawia z mamą.

- To my cię cały dzień szukamy, a ty byłeś tutaj?! – podchodzę do niego i walę w ramię, aż spada z krzesła.

- Ała – wstaje rozcierając rękę. – Musiałaś tak mocno?

- Cały dzień tylko lataliśmy! A gdzie ten krzykozgon?

- Za domem, ryby wcina – wybiegłam. Rzeczywiście, za domem Czkawki krzykozgon leżał zwinięty i zajadał się rybami. Weszłam z powrotem do domu.

- A Szczerbatek?

- Śpi na górze…

- Po co to zrobiłeś?

- Żebyście zrozumieli. Kiedy krzykozgon zaczął odlatywać, od razu stwierdziliście, że coś mi się stało, że smok mnie skrzywdził. Jeszcze nie jesteście w stanie pojąć więzi. Jak to jest, kiedy pomiędzy wami, a smokami jest tak ogromna więź. Strike nigdy by mnie nie skrzywdził. Żaden ze smoków by tego nie zrobił, chyba, że pod wpływem smoczego korzenia. Chociaż wtedy i ja się irytuję lekko – zaśmiał się. – Chodzi mi o to, że sam z siebie, to smok będzie mnie chronił, nie atakował – powiedział i wrócił do rozmowy z mamą. Wyszłam przed chatę.

- I co? – spytał Śledzik.

- Czkawka jest w domu – mruknęłam.

- Co?!

- Powiedział, że zrobił tak, żebyśmy zrozumieli. Że jak pomiędzy nami, a smokami jest tak ogromna więź, to smoki same z siebie będą chciały nas chronić, nie atakować. Że Strike nigdy by go nie skrzywdził. Tak w ogóle, to krzykozgon jest za domem – dodałam. Wszyscy osłupieli. Poszli jeszcze zobaczyć krzykozona ostatni raz, a potem wróciliśmy do domów.

Pewnie będzie dziś jeszcze jeden,

Cloudjumper

To Valka z Chmuroskokiem, trochę nieudane...

'spokojnie. 'Te rysunki na dole...

U koleżanki równocześnie

rysowałyśmy, oglądałyśmy coś,

gadałyśmy i ja jeszcze czytałam na

Wikii ;). Dwa dni mi zeszły na

narysowanie obu... A dzisiaj

wytworzyłam brzydkiego

krzykozgona

Rozdział 23

Tnacyburze

Trochę jak Rogolotek, tylko mniej jskrawy... WIęc dedyk dla 1234567890ja

Perspektywa Czkawki[]

Obudziłem się w środku nocy. Dziwne, nigdy nie miałem problemów ze snem. Nie mogłem zasnąć. Zmyśliłem się nad dzisiejszym dniem. Więź ze smokami… Coś tak cudownego, tak rzadkiego, tak niesamowitego… Oprócz mnie moja mama ma więź ze smokami, ale słabszą niż moja. Jestem władcą smoków… Ale smoki tak mnie nie traktują. Ja też nie traktuję ich jak jakichś poddanych. Ja jestem ich przyjacielem, a one są moimi przyjaciółmi. Nawet więcej. Smoki są dla mnie jak bracia… Nikt z jeźdźców nie ma tej wyjątkowej więzi ze smokami. Mają.  Z jednym smokiem. Każdy a z ich smokiem. Ale mieć taką ze wszystkimi smokami… Patrzysz nawet na rozwścieczonego smoka i czujecie pomiędzy sobą to porozumienie… To jest zupełnie co innego. Westchnąłem i popatrzyłem na Szczerbatka. To z nim mam największą więź. Wydawałoby się, że już większej niż opisana

Zdjęcie 10

Krzykozgon, niezbyt udany...

przeze mnie przed chwilą nie da się mieć, ale jednak. Ze Szczerbatkiem… Rozumiemy się tak dobrze, że to prawie tak jakbyśmy czytali sobie w myślach. Dobrze wiemy, kiedy ten drugi żartuje, wiem kiedy Szczerbatek nagle przyspieszy w czasie lotu… Położyłem się obok Szczerbatka, a ten otulił mnie skrzydłem. Nawet przez sen wiedział co powinien zrobić… Dopiero wtedy zasnąłem.

Po mokrej, zaślinionej pobudce przypomniałem sobie, że dzisiaj nie ma zajęć w akademii. Super, odpocznę trochę. Mam taki szalony plan… To niestety oznaczałoby, że przez miesiąc nie będzie mnie na Berk, a zajęcia w akademii na ten czas zostaną zawieszone. Musiałbym się tylko spytać mamy i Stoika o zgodę. Raz kozie śmierć. Zszedłem na dół. Co Stoik jeszcze tu robi? Nie powinien zajmować się wodzowaniem? No tak, dzisiaj ogólnie jest luźny dzień bez jakiejkolwiek pracy.

- Hej – przywitałem się niepewnie.

- O, Czkawka, dopiero wstałeś? – spytał Stoik.

- Zazwyczaj wstajesz wcześniej – zaśmiała się mama.

- Mam pytanie – powiedziałem biorąc kanapkę ze stołu.

- Mów śmiało – powiedziała z uśmiechem mama. Westchnąłem.

- Chciałbym wyruszyć na miesiąc na jakąś wyprawę ze Szczerbatkiem – powiedziałem w końcu. Mama i Stoik patrzyli się najpierw na mnie przez jakąś minutę… Chyba ich trochę zatkało…

- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – spytał Stoik.

- Chciałbym poodkrywać nowe gatunki, zbadać nowe tereny i poszukać drugiej nocnej furii – powiedziałem.

- A zajęcia w akademii? – spytała mama.

- Może Astrid będzie robiła im powtórzenie z tego co już było? – zaproponowałem.

- Ale powiadom jeźdźców – powiedziała mam.

- Jasne! – krzyknąłem i już mnie nie było. Odwiedziłem każdego jeźdźca i wytłumaczyłem w czym rzecz. Został mi tylko dom Astrid. Zapukałem, ale nikt nie odpowiedział. Wszedłem do środka. Nikogo nie było. Już wiem! Wsiadłem na Szczerbatka. Wystrzelił od razu we właściwym kierunku. Dolecieliśmy. Była tam, jasna sprawa. W końcu Krucze Urwisko to nie tylko moje ulubione miejsce.

- Cześć – powiedziałem stając za nią. Chwilę potem już leżałem na ziemi zwijając się z bólu. Oberwałem w brzuch.

- Zawsze musisz być taka brutalna? – jęknąłem.

- Oj wybacz Czkawka, nie wiedziałam, że to ty – zaczęła się tłumaczyć, wyciągając rękę, żeby mi pomóc wstać.

- Chyba wolę tu poleżeć – powiedziałem. Ale ona mocno umie przywalić!

- Co cię tu sprowadza?

- Przez najbliższy miesiąc ty prowadzisz zajęcia w akademii. Będziesz im robiła powtórkę z tego co mieliśmy – wyjaśniłem.

- Co? Dlaczego?

- Wylatuję ze Szczerbatkiem w podróż na miesiąc. Będziemy odkrywać nowe gatunki smoków…

- Aha… Sami lecicie?

-Tak… - wstałem i się otrzepałem.  – To jak?

- Nie ma problemu – wzruszyła ramionami.

- To świetnie. Wybierzemy się teraz na lot? – zaproponowałem.

- Jasne – uśmiechnęła się. Wskoczyliśmy na smoki i polecieliśmy.

- Zakochane gołąbki – zachichotała Wichura. Zmarszczyłem brwi.

- Wcale nie jestem…

- A właśnie, że jesteś! – przerwał mi Szczerbatek.

- Co powiedzieli? – spytała ciekawa Astrid.

- Nic ważnego. Pokaż czego się nauczyłyście już z Wichurą. Wiesz, jakieś sztuczki… - nie musiałem powtarzać. No muszę przyznać, nieźle sobie radzi. Już za parę lat może być tak dobra jak moja mama, a to już coś.

- Co sądzisz? – spytała wyrównując lot na Wichurze obok mnie.

- Nieźle – stwierdziłem. – Teraz ja. Chodź Astrid wyżej – wlecieliśmy nad chmury. – Pokazujemy klasę, co Szczerbo? – spytałem i skoczyłem.

Perspektywa Astrid

 Skoczył. Niby nic, też skakałam z Wichury, ale ona mnie łapała! A Szczerbatek nic. Okej. Czkawka może się zmieniać w smoka, ale chyba powinien już tu być… Zanurkowałyśmy z Wichurą w dół. Czkawki nigdzie nie było. Nagle tuż nad nami przeleciały dwa czarne kształty. Zaśmiałam się sama do siebie. A więc tak to sobie zaplanował! Robili tak niesamowite triki… Nie umiałyśmy z Wichurą nawet połowy… Niektórych nie nauczymy się nigdy, bo jedna czwarta z tych co pokazał Czkawka wymagały umiejętności zmieniania się w smoka. Ale reszty… Możemy popróbować z Wichurą przez ten miesiąc, kiedy on będzie na tej wyprawie.

Wiem, że późno, ale jest? Jest! Od razu mówię: Mi samej chce się rzygać od Hiccstrid. U mnie Czkawka i Astrid są PRZYJACIÓŁMI. Przepraszam fanów Hiccstrid, ale jestem pewna, że zepsułabym tym opko.

Wiem też, dlaczego nie zabiera nikogo z jeźdźców. Śledzik jest dobry w myśleniu, ale gorszy w działaniu, poza tym ma o wiele wolniejszego smoka od Czkawki. Sączysmark i bliźniaki na nic by się nie przydali. A ja… Zaraz po nim jestem najlepsza wśród jeźdźców. No, oczywiście jeszcze Valka jest ode mnie lepsza. Ale gdyby dwie z trzech najlepiej znających się na smokach osób poleciały, to byłaby niezła zadyma!

Perspektywa Czkawki

 Ostatnio dopracowałem tą sztuczkę. Najpierw skaczę, a Szczerbo leci spokojnie. Potem zmieniam się w smoka, wycofuję do tyłu i szybko wlatuję w chmury. Kiedy widzę pod sobą, że na przykład Asrid właśnie wylatuje z chmury sprawdzić gdzie jestem. Wtedy ja i Szczerbatek przelatujemy nad nią jak najszybciej i robimy kolejne sztuczki. Wróciliśmy na Berk. Dochodziło południe. Postanowiłem wylecieć jeszcze dzisiaj. Spakowałem się, pożegnałem jeszcze raz ze wszystkimi i wyruszyliśmy. Postanowiliśmy, że póki nie spotkamy żadnej wyspy, będziemy podróżować pod wodą. W końcu może spotkamy jakieś nowe gatunki wodne. W sumie to nie musieliśmy długo czekać na pierwsze oznaki czegoś nieznanego. W oddali w głębinach mignęło mi coś jasnego. Wcześniej byłem zmieniony we wrzeńca, ale teraz z powrotem byłem sobą. Dużym, czarnym smokiem. Szczerbo w wodzie jest równie szybki jak w powietrzu. Ja natomiast w wodzie jestem trochę wolniejszy. Wychodzi na to, że w wodzie poruszamy się równie szybko. Zaczęliśmy gonić dziwnego smoka. Szczerbo próbował go na chwilę zahipnotyzować, ale nawet nie mogliśmy dokładnie zlokalizować smoka. Nagle zorientowałem się, że obok mnie nie ma Szczerbatka. Zacząłem się rozglądać. Dobra, jest. Leży ogłuszony na kamieniu niedaleko. Coś go ogłuszyło, a ja nawet nie zauważyłem?! I on też nie zauważył?! Nie, no dobra, zauważył… Jak zorientował się, że oberwał, ułamek sekundy przed straceniem przytomności. Nagle coś mi spadło na grzbiet. W pierwszej chwili myślałem, że zaraz i ja padnę tu nieprzytomny, po czym zorientowałem się, że przeciwnik jest… Mały jakiś. Głupio zrobił też pokazując swoją broń w oddechu, teraz sam mogłem jej użyć. Ale postanowiłem zaczekać z walką.

- Czego mnie atakujesz? – spytałem.

- Nie jesteś smokiem wodnym. To nie twoje terytorium. Po co tu przyszedłeś? – spojrzałem na niego uważnie.

- Właśnie po to, żeby poszukać nowych gatunków smoków. Nie wiesz przypadkiem kim jestem?

- Sory, w takim oświetleniu raczej nie – burknął.

- Więc wypłyńmy na powierzchnię – powiedziałem biorąc jeszcze Szczerbatka w łapy. Pilnowałem małego smoka czy na pewno też płynie i nic nie kombinuje. W sumie to nie był jakiś super mały, mniej więcej wielkości zmiennoskrzydłego. Ale i tak jest to jeden z mniejszych smoków. Teraz wytrzeszczył na mnie oczy. No tak, w świetle czy to słońca, czy księżyca, jakimkolwiek, prezentuję się dużo lepiej. Biorąc pod uwagę, że w ciemności i tak mnie nie widać, bo czarny jestem…

Wiem, że krótki, wiem, że miał być trzy godziny wcześniej... Ale wolałam dzisiaj zrobić projekt do szkoły i mieć do końca ferii wolne. Ale spok, dziś będzie jeszcze jeden. Ale dopiero późnym wieczorem...

- I co? Już wiesz kim jestem? – spytałem zszokowanego smoka.

- No… Teraz już tak – powiedział kłaniając się.

- Chodź, pogadamy… - zacząłem się rozglądać. – Na tamtej wyspie – pokazałem jakąś wysepkę na horyzoncie i ruszyłem w jej stronę. Smok poleciał za mną.

- Sorki, że tak zaatakowałem, ale myślałem, że jesteście jakimiś intruzami – powiedział kiedy już wylądowaliśmy na plaży.

- Ale jak udało ci się ogłuszyć nocną furię? I to jeszcze alfę?

- No tak, to alfa… Ale nie wiedziałem na początku. Myślałem, że to po prostu nocna furia. Uznałem, że raz kozie śmierć. Najpierw tym smrodem go zdezorientowałem, a poem wystarczyło jedno uderzenie. Trzeba było działać szybko, bo byliście we dwójkę – Szczerbatek zaczął się budzić. Od razu ustawił się w pozycji obronnej.

- Szczerbo, spokój. Już się wytłumaczył. Myślał, że jesteśmy intruzami… - zmieniłem się też w człowieka unikając zdziwionego spojrzenia.

- Ach tak? Alfa ma być intruzem? – warknął Szczerbatek. Zaczął okrążać smoka.

- Nie widziałem, że jesteś alfą! – zawołał.

- A teraz widzisz?

- Teraz… Teraz tak…

- To dobrze – powiedział Szczerbatek i usiadł ziewając. Nie mogłem się powstrzymać i parsknąłem śmiechem. Uwielbiam, kiedy on to robi. Udaje takiego wkurzonego i tak dalej… A potem kończy rzuceniem czegoś miłego i ziewnięciem.

- Jak masz na imię? – spytałem smoka.

- Jestem Fet – powiedział. – I ty możesz się zmieniać w człowieka?

- No mogę… Mogę też się zmienić w każdy gatunek smoka, ale najbardziej lubię być sobą. Dużym, czarnym smokiem. Jak się nazywa twój gatunek?

- Gatunek?

- No wiesz, jak inne gatunki smoków mają nazwy nocna furia, koszmar ponocnik, wrzeniec…

- Aaa, tak, już wiem o co chodzi. Mój nazywa się szokująca szczęka

- Szokujący to może być ten powalający z nóg smród – mruknął Szczerbatek. Ja tymczasem wyciągnąłem księgę smoków mojego wykonania. W sensie, założyłem własną księgę smoków, bo w tej na Berk prawie żadnych informacji nie ma. Otworzyłem na pierwszej wolnej stronie i zapisałem na górze nazwę gatunku. Narysowałem szybko Feta.

- Co to jest? – spytał podchodząc i wąchając książkę.

- To jest smocza księga mojego wykonania. Ponieważ jesteś nowym gatunkiem, wpiszę tu różne informacje i cię narysuję. Będziesz miał własny rozdział

- Aha…

- Opowiesz coś o sobie? Co najbardziej lubi jeść twój gatunek, jak żyjecie, jakie środowiska zamieszkujecie i tak dalej – zaczął opowiadać. Dietą przypominał wrzeńca, z tą różnicą, że bez niebieskich oleandrów i z węgorzem. Ale nie tak jak tajfumerangi, że wszystkie zje. Ten smok zjada tylko jeden rodzaj węgorza. Nie pachnie zbyt atrakcyjnie. Im więcej takich węgorzy w diecie, tym większy fetor może wytwarzać smok i tym łatwiej mu się walczy. Po kilku godzinach pożegnaliśmy się z Fetem. Najpierw zbadaliśmy wyspę, ale nie znaleźliśmy żadnych nowych gatunków. Napisałem jeszcze tylko list i dałem go jakiemuś straszliwcowi obiecując, że na miejscu dostanie ryby. W zamian dostarczy list na Berk. Potem ruszyliśmy w dalszą drogę.

Perspektywa Astrid

 Jest jakoś dziwnie pusto, kiedy nie ma tu Czkawki. Robię wszystkim jeźdźcom powtórki z tego co już mieliśmy. W sumie może to i dobry pomysł. Sączysmark i bliźniaki prawie nic nie zapamiętali. Szkoda, że Czkawka wyleciał w podroż akurat w tym okresie. Bo być może nie da rady wrócić na Migdaliska. Akurat siedziałam nad Kruczym Urwiskiem i bawiłam się z Wichurką, kiedy nadleciała Valka na Chmuroskoku.

- Cześć Astrid, wiem, że chciałaś pobyć sama, ale Czkawka wysłał list za pośrednictwem straszliwca – powiedziała z uśmiechem.

- Mogę przeczytać?

- Jasne – dała mi do ręki kartkę.

Witajcie!

 Postanowiłem, że będę wysyłał listy, żebyście wiedzieli co się ze mną dzieje. Chciałem też przekazać, żebyście się nie martwili. Wrócę cały i zdrowy. Zdążyliśmy już odkryć jeden nowy gatunek, ale o wszystkim opowiem jak wrócę. A co do powrotu, nie jestem pewien czy zdążę na Migdaliska, ale postaram się, obiecuję. Czkawka

P.S.: Dajcie straszliwcowi trochę ryb, obiecałem mu w zamian za dostarczenie listu

Oddałam kartkę Valce. Ciekawe jaki nowy gatunek odkrył. Znając życie, zdąży na te Migdaliska w ostatniej chwili. Jak to on. Ale lata na najszybszym smoku na caLym Archipelagu, więc ciężko będzie nie zdążyć. Przeciągnęłam się.

- Dałaś już temu straszliwcowi ryby? – niedawno z Valką przeszłyśmy na ty.

- Tak, jak mogłabym zapomnieć? – przewróciłam oczami. – Dobra, zostawiam cię samą – odleciała na Chmuroskoku, a ja wskoczyłam na Wichurę i poleciałyśmy poćwiczyć nowe sztuczki.

Nie jest to oststni next na dzisiaj, ale drugi będzie późnym wieczorem. Tak infrmuję, żeby nie było pytań... Ja naiwna, i tak będą...

Rozdział 24

Perspektywa Czkawki[]

Ten miesiąc minął bardzo szybko. Odkryłem sporo nowych gatunków. Jednak wcale się nie cieszę. Nie zdążę wrócić na Migdaliska do domu. Znaczy, inaczej. Zdążyłbym, Szczerbatek nie miałby problemu, ale się rozchorowałem. I to dość poważnie. Jeśli teraz popędzimy, żeby zdążyć, śmoerć w wyniku zapalenia płuc mam gwarantowaną. Szczerbatek podszedł do mnie. - Trzymasz się jakoś? Może chociaż spróbujemy zdążyć... Dałbyś radę? - pokręciłem przecząco głową. Wolałem się nie odzywać, strasznie bolało mnie gardło. Szczerbatek westchnął i otulił mnie skrzydłem. Potem strzelił plazmą w kupkę gałęzi, które od razu się zapaliły. Szkoda. Wszystko zaplanowałem tak, żeby zdążyć. I zdążyłbym na sto procent, gdyby nie ta choroba. Nawet nie wiem gdzie ją złapałem. Jakiś okropny ból gardła połączony z bólem głowy. Zamknąłem oczy i pomyślałem o Berk. Pewnie trwają właśnie przygotowania do Migdalisk. Wielka choinka stoi już na głównym placu przyozdobiona tarczami. Mama pewnie organizuje jeziorka na wykluwanie jaj. A my? Jesteśmy daleko od tego wesołego rozgardiaszu. Jeszcze gdybym przynajmniej był zdrowy... A tak? Cudem będzie jak wrócę tydzień po czasie. Ciekawe czy jaskinia w której się zatrzymaliśmy należy do jakiegoś smoka. Bo Szczerbatek coś tam mruknął pod nosem, ale nie chciał mi powiedzieć co. Na pewno jakiś smok tu mieszka. Przerwalem rozmyślanie i zasnąłem.

Obudził mnie głos Szczerbatka i jakiegoś innego smoka. Wiedziałem, że tak będzie. - Czego tu chcesz? To moja jaskinia! '- czyli to smoczyca.

- Tak? Nawet z chorym przyjacielem nie możemy się zatrzymać?


- A kim niby jest ten twój chory przyjaciel - parsknęła.

- Straszliwcem? Bo innego smoka nie dałbyś rady otulić tymi swoimi skrzydełkami!


- Mam identyczne skrzydła jak twoje -'' powiedział Szczerbatek rozkładając swoje, przestając mnie nimi obejmować i pozwalając mi zobaczyć z jakim smokiem rozmawia. Nie wierzyłem własnym oczom. Nocna furia! Druga nocna furia! Czyli jednak! Wiedziałem, że istnieją jeszce jakieś! Od Szczerbatka różniła się jedynie innym kolorem oczu. To był taki soczysty zielony wymieszany z błękitem. Piękne były te oczy. Oczy, które gdy mnie zobaczyły, od razu wypełniły się strachem. Smoczyca cofnęła sie tuląc uszy.


- Człowiek? To ma być niby przyjaciel?! - zawołała.


- Ha! I tu cię mam! Pół człowiek, pół smok! Smoczy władca, czyli jak widzisz nie byle kto - powiedział Szczerbatek, a ja tymczasem wstałem i otrzepałem sie.


- Naprawdę? - spytała z niedowierzaniem. - A umie mówić? - spojrzałem znacząco na Szczerbatka.


- Umie, tylko jest chory i go strasznie boli gardło - powiedzał, a ja potwierdziłem to kiwnięciem głowy.


- Aha... To przepraszam, ale wiesz, że mam prawo bać się ludzi...


- Wiem. Ale jeśli człowiekowi ufa nawet alfa? - spytał.


- Ty chyba nie chcesz powiedzieć, że... - smoczyca się ukłoniła.


- Eee, nie przesadzaj. Wszystkie smoki tak reagują, nie Czkawka? - parsknął śmiechem.


Okej, wiem, że późno, ale tak jak pisałam - dzisiaj i owszem, późno. Jutro oczywiście będzie ciąg dalszy.


Przytaknąłem uśmiechając się do smoczycy. Szturchnąłem znacząco Szczerbatka.


- Aaa, no tak! Jestem Szczerbatek, a ty jak masz na imię? - spytał wciąż się uśmiechając. Też się cieszył, że znaleźliśmy drugą nocną furię.


- Deahrine - powiedziała uśmiechając się niepewnie. Znowu szturchnąłem Szczerbatka.


- Weź sam się przedstaw cwaniaku - parsknął.


- Czkawka - wychrypiałem z trudem.


- Ej, ja żartowałem! - zawołał Szczerbatek z powrotem robiąc ze swojego skrzydła kołdrę.


- Nie jesteście głodni? - spytała Deahrine.


- W sumie to jesteśmy. Od dwóch dni nie chodziłem nic łowić, bo siedzę z Czkawką, a zapasy skończyły się wczoraj - powiedział zgodnie z prawdą Szczerbatek.


- To może ja bym zostałaz Czkawką, a ty byś poszedł złowić trochę ryb? - zaproponowała.


- Zgadzasz się Czkawka? - spytał Szczerbatek. Pokiwałem twierdząco głową. Zdjął ze mnie skrzydło i wyszedł z jaskini, a Deahrine niepewnie mnie otuliła swoim skrzydłem. W myślach się wściekałem. Dlaczego? Bo nienawidzę zdawać się na łaskę kogoś. Wolę sam się sobą zajmować, ale czasem niestety nie mam wyboru. W ciągu godziny Szczerbatek przynosił do jaskini kolejne ryby. Dopiero po zebraniu sporego stosiku położył się koło ogniska i poszedł spać, upewniając się najpierw, że wszystko ze mną w porządku.

Perpektywa Astrid[]

Dzisiaj Migdaliska. Jest wczesne popołudnie, Valka co chwila wypatruje na niebie Czkawki. Nie tylko ja, wszyscy jeźdźcy uważają, że wróci w ostatniej chwili. Ostatnie  dni były przepełnione pracą i dekorowaniem wioski. No i organizowaniem wylęgarni. Na razie nie wypuszczamy maluchów ze stajni, żeby się nie plątały pod nogami. Ogólnie dzień dzisiaj zleciał szybko. Zanim się obejrzałam, już wszyscy schodzili się do twierdzy. W Migdaliska postanowiliśmy po raz pierwszy wypuścić smoczątka, żeby i one brały udział w świętowaniu. Smoczy rodzice zaganiali swoje dzieci, żeby szły do twierdzy, a nie tam, gdzie będą chciały. Ja też pomagałam Wichurze z jej maluchami. W tym roku miała jednego zielono-żółtego, jednego fioletowo-pomarańczowego i jednego niebiesko-białego. Ostatni był najładniejszy, pierwszy najbardziej towarzyski, a drugi najgrzeczniejszy. Znaczy, wszystkie psociły, ale drugi najmniej. Nadal jednak nigdzie nie było Czkawki. Niestety, ale musieliśmy zacząć świętowanie bez niego. Powlokłam się do wielkiej hali. Może wróci w trakcie imprezy...

Perspektywa Czkawki[]

Czuję się okropnie. Nie tylko dlatego, że jestem chory. Wiem, że na Berk zaczęli już świętowanie. I mama czeka aż wrócę. Liczy, że zdążę. A tylko ja wiem, że nie.

- Wszystko gra Czkawka? - spytała Deahrine. Przez te dwa dni zaprzyjaźniła sie ze mną i Szczerbatkiem. Pokręciłem przecząco głową. Zebrało mi się na łzy.


- Chciałbyś spędzić Migdaliska na Berk, prawda? - spytał Szczerbatek. Nie odpowiedziałem. Westchnął. Dobrze wiedział, że tak.


- A jakich ziół próbowaliście tak właściwie? - spytała nagle Deahrine.


- Ziół? Def, to jest przeziębienie! Paskudne i silne, ale przeziębienie!


- Co? Myślałam, że wiecie co on złapał!


- A co? - spytał Szczerbatek. Nawiasem mówiąc, mnie też zatkało. Również byłem przekonany, że to przeziębienie może z zapaleniem krtani połączone.


- Nie no, ale na serio nie wiecie?!


- No powiedz po prostu!


- Smoczą grypę - powiedziała. Zatkało mnie. No przecież, objawy były oczywiste! Dlaczego na to nie wpadłem? Wszystko podobnie do węgorzej grypy, z tą różnicą, że nie wariuję, no i cała reszta objawów jes mocno nasilona.


- No jasne! - zawołał Szczerbatek.

- Wiesz gdzie tu znaleźć zioła?


- Zostań. Ja polecę - powiedziała i już jej nie było.


Nie mogłem uwierzyć. Cały czas wszystko było jasne. Jak mogłem nie wpaść na to? Okej, gorączka mnie dobiła, ale... Jak Szczerbatek mógł nie wpaść? Też umie łatwo rozpoznać smoczą grypę. Nie zastanawiałem się dalej, bo wróciła Deahrine z ziołami w pyszczku. Zerknąłem jakie przyniosła. Wszystkie jak na węgorzą grypę, oprócz węgorza zmorokrwistego. Szczerbatek szybko znalazł w mojej torbie jakieś naczynie. Wspólnie z Def ustawili je na żarzących się węglach i wrzucili zioła. Zajęli się robieniem lekarstwa. Mi natomiast gorączka chyba rosła, było mi strasznie zimno i w ogóle. Po około godzinie Szczerbatek podsunął miskę do mnie.

- Pij, lepiej się poczujesz - powiedział szturchając mnie głową. Rzeczywiście, już po kilku minutach poczułem poprawę. Nawet gardło tak nie piekło.

- Około tydzień spożywania ziołek i będziesz zupełnie zdrowy - powiedziała Deahrine z uśmiechem.

- Tydzień? Trochę sporo... Ale... Zaraz! Lepiej się czuję, więc... Może zdążymy na Migdaliska! - zawołałem i zakaszlałem. Dobra, może na razie lepiej nie będę krzyczał.

- Def, chciałabyś z nami polecieć, zamieszkać na Berk? - zaproponował Szczerbo.

- Wśród ludzi? - zaniepokoiła się.

- Jest tam pokój ze smokami. Nikt ich nie zabija, każdy ma jakiegoś smoka, inne smoki mają specjalne, wygodne stajnie, są paśniki, smocze myjnie, wylęgarnia... A smoki pomagają za to ludziom łowić ryby i zbierać drewno - opowiedział Szczerbatek.

- A będę mogła mieszkać z wami w domu? - spytała.

- Nawet byłoby wskazane - stwierdził Szczerbatek. - Nie będziesz chyba mieszkać w stajni dla smoków? - powiedział na głos to co ja myślałem.

- Zgoda - powiedziała znowu się uśmiechając.

Perspektywa Astrid[]

Już od godziny trwa impreza w twierdzy. Nie tylko ja mam niezbyt dobry humor. Valka jest trochę smutna, jeźdźcy też żałują, że Czkawka nie dotarł... Postanowiłam wyjść z twierdzy przewietrzyć się na chwilę. Usiadłam na schodach i spojrzałam w niebo. Nagle przeleciała spadająca gwiazda.

- Chcę, żeby wrócił na święta - wyszeptałam życzenie. Czkawka jest naprawdę wspaniałym przyjacielem. Zastanawiam się czasem, czy ja bym na jego miejscu wybaczyła mieszkańcom wioski. To całe wyśmiewanie parę lat temu. Pewnie nie...

- Twoje życzenie się chyba spełnia - usłyszałam za sobą głos Valki.

- Co? - zdziwiłam się. W odpowiedzi wskazała dwa ciemne kształty lecące w naszą stronę. Czyli Czkawka jest pewnie w postaci smoka. Dwa czarne smoki wylądowały obok nas.

- Witam, a panie nie powinny w taką porę siedzieć w twierdzy? - usłyszałam znajomy, lekko zachrypnięty głos. Podszedł do nas Czkawka.

- Zdążyłeś! - wykrzyknęła Valka i go przytuliła.

- Nie sam. Gdyby nie Deahrine, nigdy bym nie zdążył. Znalazła odpowiednie zioła - powiedział uśmiechając się.

- Byłeś chory? - spytała zaniepokojona Valka.

- Nadal jestem. Smocza grypa - powiedział. - Myślałem, że to nasilone przeziębienie, ta gorączka mnie dobijała, ale na szczęście Def zachowała jasność umysłu - wytłumaczył.

- Def to jakaś dziewczyna, którą poznałeś? - spytałam zaciekawiona.

- Co? Nie, to smoczyca... Szczerbatek, Def, chodźcie! - krzyknął. Oniemiałam. Smoki, które do nas podeszły to dwie nocne furie! Szczerbatka poznałam. Druga miała zielono-niebieskie oczy, które patrzyły na mnie i Valkę z niepewnością i odrobiną strachu. Z góry przepraszam za ewentualne ramki czy coś takiego. Jestem w samochodzie, przed nami jeszcze prawie 200 kilometrów, do dyspozycji mam jedynie (co ja gadam, jedynie? To i tak sporo...) iPada. Komputer dostanę do swoich rąk w niedzielę, czyli jak wrócimy do domu i będę mogła go wziąć z biurka ;). Chociaż w sumie po co ja Wam się tłumaczę z ramek, przecież wiadomo, że i tak je poprawię prędzej czy później... Cóż, jesteście wspaniali i dziękuję, że czytacie!

- Czkawka, czy to... - zaczęła Valka.

- Owszem. Samica nocnej furii - powiedział Czkawka głaszcząc delikatnie smoczycę po głowie.

- Piękna - powiedziała Valka powoli podchodząc. - Spokojnie, nie zrobię ci krzywdy - uśmiechnęła się. Smoczyca coś mruknęła. - Naprawdę. I tak, ja też rozumiem smoczy - Def przyłożyła niepewnie pyszczek do dłoni Valki.

- Czkawka, a mówiłeś, że nadal jesteś chory - przypomniało mi się.

- Jestem, jestem. Zioła działają tak, że na dobę osłabiają i to bardzo objawy, a potem znowu są bardzo silne. Przez cały tydzień, dopiero później choroba znika - wyjaśnił.

- Może pójdziesz do domu i się położysz? - zaproponowała Valka.

- Najpierw sięze wszystkimi przywitam, dobrze? - spojrzał błagalnie na mamę. - Def i Szczerbatek poczekają...

- No dobrze. Chodź - otworzyła drzwi twierdzy.

Rozdział 25[]

Perpektywa Szczerbatka[]

Zostaliśmy tylko ja i Def. Ona nie miała ochoty wchodzić do twierdzy wypełnionej ludźmi i smokami, a ja postanowiłem dotrzymać jej towarzystwa. Położyła się na trwie i westchnęła.

- Co się stało? - spytałem szturchając ją delikatnie.

- Boję się. Boję się co będzie dalej. Zastanawiam się czy dobrze zrobiłam decydując się na zamieszkanie tutaj. Kto wie, może za jakiś czas zrobię coś nie tak i się mnie pozbędziecie... - powiedziała ze smutkiem.

- Ej, nie martw się. Czkawka nigdy nie odrzucił żadnego smoka. Nigdy żadnego nie zostawił w potrzebie. On lepiej się czuje wśród smoków jak wśród ludzi. Wiesz ile razy mu popsułem coś? Gniewał się przez 5 minut, potem mu zawsze przechodzi i idziemy latać - powiedziałem.

- Ale ty, to ty... Może ze mną będzie inaczej? Nie jestem alfą, ani żadnym wyjątkowym smokiem... Znaczy, jestem nocną furia, ale poza tym nie ma we mnie nic wyjątkowego...

- Cała jesteś wyjątkowa - powiedziałem kładąc się obok niej. - Nie ważne czy dla innych jesteś zwyczajną nocną furią, dla mnie zawsze będziesz wyjatkowa - powiedziałem przykrywając ją skrzydłem. Sam nie wiem, dlaczego to powiedziałem, bo nie chciałem tego mowić, ale... To była szczera prawda. I w sumie dobrze, że to powiedziałem. Deahrine spojrzała na mnie zaskoczona i szczęśliwa. Przytuliliśmy się do siebie. Tę cudowną chwilę przerwał Czkawka.

- A mnie nazywałeś zakohanym gołąbkiem - zauważył.

- Bo nim jesteś - stwierdziłem. - Podoba ci się Astrid, pewnie byś chciał, żeby była twoją dziewczyną i...

- Sam jesteś równie zakohany w Def, więc proszę, nie wypowiadaj się. Ja i As jesteśmy przyjaciółmi, rozumiesz? - nie no, tak naprawdę nie jest zakohany. Po prostu się z niego nabijam...

- Wiesz, że żartuję - powiedziałem trzepiąc go lekko ogonem. Zaśmiał się.

- Wiem. Chodźcie do domu - powiedział i ruszyliśmy w stronę chaty. Ja i Def szliśmy odrobinę z tyłu.

- To prawda Szczerbatek? - spytała cicho, żeby Czkawka nas nie usłyszał. - To, co powiedział Czkawka?

- Tak - powiedziałem spuszczając głowę.

- To nie jesteś jedyny - przyznała po chwili. - Bo mnie też w sumie można nazwać zakohanym gołąbkiem...

Wiem, że późno, ale przynajmniej jest :) Nogi mi odpadają po Krupówkach. Nie ma to jak w końcu się położyć i na spokojnie zająć pisaniem...


Nie mogłem w to uwierzyć. Czyli… Ja też jej się podobam? Na Dragnatta… Nie przypuszczałbym! Myślałem, że widzi we mnie tylko kumpla. Rozmarzony nie zauważyłem domu przede mną. Wlazłem w ścianę. Deahrine zachichotała, a Czkawka się obrócił i też zaczął się śmiać.

- Ha, ha, bardzo śmieszne – mruknąłem. Tak przy okazji okazało się, że dom, w który wpadłem to akurat ten do którego zmierzaliśmy. Weszliśmy do środka. Nie byłem tu przez cały miesiąc. Niewiele się zmieniło. Czkawka już był w swoim pokoju. Zamierzał położyć się na łóżku, ale go zatrzymałem.

- Nie ma mowy – zaprotestowałem.

- Szczerbatek, jestem zmęczony…

- Nie będziesz marzł na jakimś twardym łóżku – prychnąłem. – Chodź – położyłem się na legowisku rozchylając skrzydła. Deahrine położyła się za mną. Czkawka szybko zasnął, a ja i Def jeszcze leżeliśmy.

- A jak się poznaliście? – spytała nagle Def.

- Mieliśmy po kilka lat. Wszystkie dzieciaki w wiosce już marzyły, kiedy będą mogły walczyć ze smokami, a Czkawka nie. Był pośmiewiskiem wśród rówieśników. Mieszkałem sobie nad Kruczym Urwiskiem. Pewnego razu znalazł dolinkę, w której mieszałem. Ukryłem się w jaskini i wściekałem, że ktoś odkrył moją kryjówkę, ale on zrobił coś, co sprawiło, że niewiele brakowało, a zemdlałbym. Po kilkunastu minutach zmienił się w smoka. A potem z powrotem odmienił. Wtedy wyszedłem z ukrycia. On się przestraszył i chyba chciał wyciągnąć sztylet, ale zrezygnował. Nie ufałem mu, ale chciałem wiedzieć jak zmienił się w smoka. Już po kilku dniach zostaliśmy przyjaciółmi. Dowiedziałem się, że ponadto rozumie smoczy język. Przypomniała mi się dawno usłyszana opowieść o smoczym bracie, więc mu ją opowiedziałem. Wszystko było wspaniale, ale zastanawiały mnie siniaki Czkawki. Po dwóch tygodniach naszej znajomości Czkawka nie przyszedł jak co dzień. Wiedziałem, że to głupie, ale zacząłem się martwić. Obleciałem całe Berk, znaczy tam gdzie nie mieszkają ludzie i tak, żeby nikt mnie nie zobaczył i znalazłem Czkawkę. Był po przeciwnej stronie wyspy niż wioska, na plaży Thora, w jaskini – zamilkłem na chwilę. Ten moment zawsze był dla mnie okropny, kiedy mi się przypominał. Deahrine spojrzała na mnie wyczekująco, więc kontynuowałem opowieść – Krwawił z ręki. Miał ogromną ranę od ramienia do łokcia. Zobacz, ma tutaj teraz taką bardzo grubą bliznę – pokazałem Def ramię Czkawki, a jej oczy otworzyły się szerzej z przerażenia. – Strasznie płakał. Nigdy nie uwierzysz co się stało, kto mu to zrobił… - dalej opowiadanie było dla mnie trudne. Czkawka jest moim najlepszym przyjacielem. Kiedy widziałem, jak strasznie boli go ręka, czułem ten sam ból. Czułem się wtedy okropnie, obwiniałem się… Wiem, że to głupie, ale uważałem, że mogłem coś zrobić. Nie wiem, co, ale coś mogłem.

- To jak? Powiesz? – spytała cicho Def. Westchnąłem.

- Powiem, powiem. Otóż Czkawka zrobił nowy topór dla Stoika w kuźni. A Stoik akurat tego dnia mocno się upił i… Sama się chyba możesz domyślić… - dokończyłem cicho.

- Zrobił to własnemu synowi? – szepnęła Def.

- Zapominasz o rzeczy najważniejszej, mianowicie to nie jest jego syn…

- No tak, rzeczywiście…

- Na szczęście moja ślina pomaga w ranach, więc było trochę lepiej. No i parę lat temu Czkawka nie wytrzymał i uciekliśmy z Berk. Przez dwa lata ratował smoki, regularnie trafiał za kratki u Drago i Dagura i był znany jako smoczy jeździec. I nikomu nie zdradzał nic o sobie. A potem raz Drago podczas tortur wbił w lewą nogę Czkawki sztylet. Niby nic specjalnego, Czkawka już wiele razy miał gorzej… Ale jakoś był coraz słabszy. Zatrzymaliśmy się więc w jakiejś pierwszej lepszej jaskini. Nad ranem do jaskini wszedł inny smoczy jeździec z czteroskrzydłym smokiem. Okazało się, że była to kobieta, pomogła Czkawce wyjąć sztylet z jego nogi, a potem tylko dotknęła jego blizny na brodzie i go rozpoznała. Bo okazała się mamą Czkawki. To ta kobieta, która też rozumie smoczy. Sztylet zaś okazał się kłem oszołomostracha, więc trzeba było amputować Czkawce nogę. Dzień wcześniej dostał strzałką z trucizną i wszystko wskazywało na to, że umrze, ale interweniował Dragnatt i dzięki temu Czkawka żyje. Potem Czkawka się wkurzył na tą blondynę, Astrid, zmienił się w smoka i nie umiał odmienić, wyspę zaatakowali wrogowie, porwali Czkawkę w smoczej postaci, dostał w głowę i stracił pamięć, po roku niewoli udało mu się zdobyć wspomnienie, że może się zmieniać we wszystkie gatunki smoków, więc zmienił się w szeptozgona i razem z innymi smokami uciekli, przypadkowo zatrzymali się na Berk, tam my ich znaleźliśmy, ale Czkawka nas nie poznawał, więc myśleliśmy, że to inny smok, ale okazało się, ze to Czkawka i to dzięki Valce, a potem pomogliśmy innej wyspie w wojnie z tym samym wrogiem i Czkawka znowu ledwo przeżył, a jakiś czas po powrocie postanowiliśmy wyruszyć na wyprawę w poszukiwaniu nowych gatunków i innej nocnej furii – zakończyłem.

Na komputerze jest zupełnie inna jakość pisania... Okej, kończą się moje ferie, więc chciałabym Was poinformować jak to będzie z nextami. W poniedziałki mam mało lekcji to będą nexty na 100%, chyba, że mi wypadnie jakiś lekarz czy coś innego. W środy mam więcej lekcji, ale raczej z nextami nie powinno być problemów. We wtorki i czwartki wracam do domu około 19, bo mam dodatkowy angielski, więc nie jestem pewna, pewnie będzie różnie, w zależności od ilości pracy domowej. W piątki nie ma problemu. A w weekendzik oczywiście będą. Podsumowując w każdy dzień tygodnia oprócz wtorku i czwartku będą nexty. Będę Was informowała, jeśli nie będę mogła dodać nexta, chyba, że nie będę miała możliwości (załóżmy czysto hipotetycznie, że wyląduję w szpitalu zupełnie nagle :D, wtedy zobaczymy jak będzie z informowaniem... Nie, żebym planowała pobyt w szpitalu). Okej, to tyle na dzisiaj ;)

Perspektywa Czkawki[]

Obudziłem się i co zobaczyłem jako pierwsze? Dwa, śpiące obok siebie zakochane smoczki. Nie no, tak naprawdę cieszę się, że Szczerbatek znalazł swoją drugą połówkę. Mam tylko nadzieję, że nie będą się miziać do siebie całymi dniami, tylko będą się zachowywać w miarę normalnie. Postanowiłem obudzić te gady w nieco ekstremalny sposób. Szybko skoczyłem na dół po wiadro. Nalałem do połowy wody, wsypałem śniegu, który szybko zaczął się roztapiać, ochładzając wodę i wrzuciłem ze dwa tuziny węgorzy. Wróciłem na górę i wylałem zawartość wiadra na smoki. Od razu się zerwały i zaczęły wariować. Dopiero po chwili zauważyły, że stoję obok i się z nich śmieję. Zebrałem węgorze do wiadra.

- Bardzo śmieszne – mruknął Szczerbatek otrzepując się z wody. Podciął mi nogi ogonem, a ja upadłem śmiejąc się. Kichnąłem kilka razy.

- Było nie wychodzić na ten mróz – stwierdziła Deahrine przeciągając się. – Teraz będziesz podwójnie chory. Równocześnie smocza grypa i przeziębienie…

- Myślę, że coś takiego nie może się wydarzyć – stwierdziłem. – Dwie choroby nie mogą się połączyć. Będę miał silniejszą smoczą grypę i tyle!

- Nie znam się, nie jestem lekarzem – mruknęła.

- Powiedziała ta, która dziwiła się, że nie rozpoznaliśmy smoczej grypy – parsknął Szczerbatek. – A ty Czkawka nie przyjmuj tego tak spokojnie. Już zapomniałeś, że byłeś w połowie nieprzytomny przez ostatnie dwa dni? Teraz będziesz nieprzytomny w trzech czwartych!

- Mistrz liczenia się znalazł…

- Stwierdzam tylko fakty – powiedział i wyszedł z pokoju. Poszedłbym za nim, ale nie chciało mi się. Zaraz okazało się, że i tak nie miałoby to sensu. Poszedł tylko po mamę. Ta zmarszczyła od razu czoło.

- Ty nie powinieneś leżeć? – bardziej stwierdziła niż spytała.

- Powinien – wyręczył mnie Szczerbatek. – Ale wyszedł na mróz po śnieg, żeby zrobić nam ekstremalną pobudkę…

- Czkawka, wiesz, że nie możesz o tak wyjść w samych cienkich ubraniach, bez kombinezony na mróz! Sam sobie czas leżenia w domu przedłużasz!

- No wiem, to było jednorazowe…

- Ale choroba będzie dłuższa!

- Okej, okej, już idę spać i nic nie robię – mruknąłem i z powrotem przykryłem się skrzydłem Szczerbatka odwracając plecami do całego świata. Leżałem kilka minut zastanawiając się jak zasnąć, kiedy dopiero się obudziłem, gdy poczułem jak ktoś dotyka mojego ramienia. Momentalnie się zerwałem.

- Czkawka, spokojnie… - to tylko mama. Z powrotem się położyłem. Mama mnie przytuliła. – Nie możesz tak reagować za każdym razem kiedy ktoś cię dotknie – powiedziała cicho. – Nikt tutaj nie chce cię skrzywdzić…

- To jest teraźniejszość… Ale przeszłość zostawia blizny. Blizny, które stopniowo mogą zaniknąć, ale nigdy się całkowicie nie zagoją…

- Wiem o tym Czkawka. Doskonale o tym wiem. Ale powinieneś się postarać, żeby twoje blizny zanikły. One nadal są prawie świeże. Prawie całkowicie świeże – zaszkliły mi się oczy.

- Ja po prostu nie potrafię zapomnieć… Za każdym razem jak patrzę na bliznę na moim ramieniu, przypomina mi się cały ból z tego dnia, cały strach…

- Zwykle sobie radzisz, z dużo większymi zagrożeniami, z wrogami, którzy mogą cię zabić. Tylko w tych momentach jesteś taki strachliwy…

- Bo dawniej nic nie mogłem zrobić. I niby wiem, że teraz jest inaczej… Czuję się, jakby coś mi mówiło, że teraz też nie mogę…

- Czy warto cokolwiek robić? – znowu mnie przytuliła. – Może nie ma takiej potrzeby?

- Nie wiem. Na razie pójdę spać – powiedziałem cicho. Mama wyszła z pokoju. Nie licząc smoków, zostałem sam na sam ze swoimi myślami. Nie lubię tych chwil. Czuję się wtedy, jakbym znowu był małym dzieckiem, które jedyne co może zrobić, to skulić się albo krzyknąć.

Perspektywa Szczerbatka[]

- Widzisz? Mówiłem ci. To zostanie w nim do końca – szepnąłem do Deahrine kręcąc głową. Czkawka już spał.

-To straszne – stwierdziła. – On przeżył więcej niż niektóre bardzo stare smoki. Więcej niż oszołomostrachy…

- Słyszałaś o nich?

- Słyszałam o dwóch. Białym i szarym, byli ponoć przyjaciółmi…

- Zgadza się. Biały był już stary, a szary młody. Snow i Dark. Snow umierając ze starości przekazal tytuł alfy Darkowi

- Skąd to wiesz? I… Przecież teraz ty jesteś alfą. Walczyłeś z tym oszołomostrachem?

- Nie. Wiem to, bo znałem oba oszołomostrachy. Byli wspaniałymi przyjaciółmi. Niedługo po tym jak Dark został alfą, Smocze Sanktuarium zaatakował oddział jakichś ludzi z marazmorem. Był granatowy i miał czerwone oczy. Zły do szpiku kości. Przeciwieństwo Zmorka, mojego kumpla, który jest jasnoniebieski z białymi oczami. No, ale ludzie i ten marazmor walczyli z oszołomostrachem. Ich taktyka polegała na tym, że marazmor paraliżował alfę, a oni zadawali wtedy ciosy. Ostatnie uderzenie zostawili marazmorowi. Po to, żeby on został alfą. Zabił wtedy moich przyjaciół, Sztukamięs oraz Wyma i Jota. Zacząłem świecić na niebiesko i go pokonałem. Wtedy zostałem alfą, a my wygraliśmy – zakończyłem.

- Masz na koncie wiele wspaniałych przygód – stwierdziła. – Ja nawet połowy takich przygód nie przeżyłam

- Każdy ma na koncie wspaniałe przygody. Trzeba je tylko zobaczyć w codzienności. Sprawić, żeby codzienność nie była szara, tylko kolorowa – powiedziałem uśmiechając się.

I tak jest dużo. Długo odrabiałam lekcje, a jutro niestety szkoła. Jutro będzie krótki, bo wtorek i wracam około 19. No, to tyle ;)

Perspektywa Czkawki[]

 Najbliższe dni minęły tak samo. Głownie leżałem i spałem lub się nudziłem. Przychodziły do mnie mama i jeźdźcy. Przy reszcie mieszkańców udawałem, że śpię. Naprawdę, nie potrzebuję tłumów w domu. Nie mogłem się doczekać aż będę mógł wyjść z domu. Jeszcze tylko trzy dni. Trzy dni, które ciągną się jak trzy lata! Ból głowy nie poprawia sprawy, wręcz przeciwnie, czas się jeszcze bardziej dłuży. Usłyszałem kroki na schodach. Po chwili do pokoju weszła Astrid.

- Jak się czujesz? – spytała.

- Źle – no błagam, jakiej innej odpowiedzi się spodziewała? Źle to mało powiedziane. Czuję się fatalnie. Westchnęła.

- Po co ja pytam? – zadała pytanie samej sobie i wyszła z pokoju. Dziś nie mam ochoty na rozmowę z nikim. Wolę mieć spokój. Niestety, chyba są marne szanse. Znowu słyszę, że ktoś wchodzi po schodach. Tym razem mama. Nakryłem głowę poduszką.

- Chyba nie masz ochoty na rozmowę – stwierdziła już od progu. Nie odpowiadałem, bo po co? Wie, że ma rację. – A posiedzieć o tak o mogę? – nie czekała na odpowiedź. Po prostu siedziała przy mnie przez kilka godzin nic nie mówiąc. Pod koniec dnia nabrałem ochoty na rozmowę.

- Jak w wiosce? – spytałem niespodziewanie.

- No cóż – chyba była zaskoczona, że się odezwałem. – Wszyscy czekają aż wyzdrowiejesz, ale nikt się nie martwi jakoś specjalnie, bo mówię, że już w gorszym stanie byłeś.

- Chyba wolę być nieprzytomny i nic nie czuć niż leżeć walcząc z bólem – mruknąłem.

- Ja się martwię i jeźdźcy się martwią. Wystarczy? – spytała. No tak, oczywiście. Czego ja się spodziewałem? – A Deahrine przyzwyczaja się do ludzi. Na razie oprócz ciebie ufa jeszcze mi, Astrid troszeczkę, resztę jeźdźców lubi, ale chyba preferuje Śledzika, a mieszkańców wioski na razie tylko toleruje. Na Stoika reaguje podobnie jak ty. No, nie ma co się dziwić, z całej wioski to on zabił najwięcej smoków – zakończyła.

'Wiem, że krótki, ale lekcje skończyłam odrabiać późno... 'A do domu to o 19 wróciłam. Jutro będzie dłuższy ;)

Nie dziwię się Def, że tak reaguje. Doświadczyła wiele złego od ludzi. Sporo ją musi kosztować, żeby się przyzwyczaić…

 Minęły kolejne dni. Nareszcie wypuścili mnie z domu, ale nie mogę pobijać rekordów na Szczerbatku. Okej, w sumie trochę racji mama ma… W końcu nie chcę spędzić w domu kolejnych tygodni… Wreszcie będą zajęcia w akademii. Zaczynam teraz z nimi nowe gatunki, takie, jakich przed pokojem ze smokami nie mieli w księdze i nawet o takich nie słyszeli. Najpierw tnący burzę. Wziąłem Chmuroskoka. Byli już wszyscy oprócz Sączysmarka. No błagam, czy ten gość zawsze musi się spóźniać? W ostatniej chwili uniknąłem zielonego kwasu oznajmiającego, że Sączysmark łaskawie raczył stawić się na zajęcia. Farge ma charakter podobny do Hakokła… Wszystko jest tak samo jak wcześniej… Czyli smok robi coś odwrotnego niż Sączysmark kazał, nie słucha się, itp…

- Witam wszystkich! Wkracza najlepszy z najlepszych! – zawołał Smark wlatując na arenę i przy okazji zmuszając jeźdźców do kolejnych uników.

- Może przestałbyś się spóźniać na zajęcia? – nie wytrzymałem.

- Cóż, nie moja wina, że musimy z Farge prężyć muskułki… Których ty nie masz, ha, ha, ha!

- Masz coś jeszcze do powiedzenia Smark? – warknęła Astrid, a Wichura strzeliła w pana „najlepszego” kolcami. Spadł ze smoka. Sierota…

- Jasne. Czkawka niby jest tym władcą smoków, ale nie zmienia to faktu, że jest chuderlakiem bez mięśni i zero siły! – krzyczał Sączysmark.

- Ja nie chcę się wtrącać, ale Czkawka... - zaczął Śledzik, ale nie dokończył. Przerwałem mu jednak ja, nie Sączysmark.

- Śledzik, nie musisz. A ty Smark? Masz coś do tego, że jestem chudy? Przy okazji chciałem zauważyć, że moja siła na pewno nie wynosi zero, chyba, że twoja jest na minusie, bo rękę jakoś ci złamałem! – krzyknąłem i wyleciałem na Szczerbatku z akademii. Niby wiem, że Smark to Smark, ale… Jakoś coś mnie rusza kiedy ktoś nazywa mnie chuderlakiem. Nie, żeby samo przezwisko mi przeszkadzało… Chodzi mi o to, że gdyby nie ja, to nie dość, że zginęliby wszyscy podczas wojny z Drago, to o pokoju ze smokami nie byłoby mowy. Ale nie, niektórzy nadal muszą się ze mnie wyśmiewać… Tak jak właśnie Sączysmark. Nie jest wart takiego zachodu, ale nie jest sam… Nie tylko on nadal się ze mnie śmieje. Dołączamy bliźniaki, które wprawdzie też nie są warte, żeby się przejmować, ale co z innymi mieszkańcami wioski? Dlaczego gdy coś mi się nie uda, śmieją się? Dlaczego? Nie mogliby przestać?

- Wiesz gdzie lecimy stary – poklepałem Szczerbatka. – Maksymalna prędkość…

- Nie ma mowy, dopiero chory byłeś!

- To przynajmniej taka, żeby nikt nas nie dogonił… Proszę…

- No… dobrze – w końcu się zgodził i przyspieszył.

Perspektywa Astrid[]

- Zadowoleni z siebie jesteście? – warknęłam do reszty.

- Ale zaraz, ja przecież… - zaczął Śledzik.

- Mam was dosyć! – krzyknęłam i wyleciałam z akademii. Poleciałyśmy z Wichurą nad Krucze Urwisko. Czkawki tam nie było, ale na szczęście nie było też nikogo innego.

Perspektywa Czkawki[]

Polecieliśmy na pewną wyspę. Na tą, na której po raz pierwszy spotkałem mamę. Weszliśmy ostrożnie do jaskini. Nie byliśmy tam od tamtego czasu. Nadal został delikatny ślad po ognisku, a na ziemi zachowała się krew. Właściwie to pół podłogi miało kolor czerwono-brązowy.

- Pamiętasz? – szepnąłem do Szzerbatka. Skinął głową. Przesiedzieliśmy w jaskini cały dzień. Zauważyłem w pewnym momencie, że nie tylko ja jestem nieobecny. Szczerbatek również. Kiedy zaczął zapadać zmrok, wsiadłem na niego i powoli ruszyliśmy w kierunku Berk. Lecieliśmy naprawdę powoli, zanim dotarliśmy, było już całkowicie ciemno. Wszedłem do domu. Oczywiście musiałem wysłuchać kazań od mamy, jakże by inaczej. Że nie mogę uciekać z zajęć, latać tak szybko na Szczerbatku, bla, bla, bla… Kiedy w końcu wszedłem do pokoju, przeżyłem szok.

Kto zgadnie co zobaczył Czkawka, dedyk :). Czas do jutra, pomiędzy 21, a 22 będzie next, ale niezbyt długi. Czas start!

No... Posypią się dedyki, bo sporo osób zgadło :) To napierw dla Saphira2002, potem dla Użytkownika Wikii 91.231.24.83, czyli dla ElsAnka (mam nadzieję, że dobrze zrozumiałam, że tak się podpisujesz), dla UŻytkownika Wikii 95.40.64.213, Użytkownika Wikii 88.199.87.2, dla Dyfcia001 oraz dla NightFury562. I jeszcze mały dla Agadoo ;). Zapraszam do czytania!

Rozdział 26

Na legowisku Szczerbatka leżała Deahrine. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie jeden mały szczegół… A właściwie to 3 szczegóły. Obok niej leżały 3 jajka. Trzy czarne jajka. Emanowały też jakimś blaskiem, nie łagodnym jak słońce, ale raczej takim jak u błyskawicy.

- Żartujecie sobie ze mnie? – spytałem.

- Nie, możemy jedynie powiedzieć, że miałeś rację jak mówiłeś, że jesteśmy zakochani – powiedział zadowolony Szczerbatek.

- Wiedziałeś o tym, że Def zniesie jaja i nic mi nie mówiłeś wredny gadzie? – oburzyłem się.

- Chcieliśmy, żebyś miał niespodziankę – wyjaśniła Def. Ostrożnie podszedłem do jaj. Dwa z nich były całkowicie czarne, natomiast na trzecim były cieniutkie, białe paseczki. Nieliczne, na czarnej skorupie szły od góry do dołu, wyglądały, jakby na jajo spadły niteczki srebrzystej pajęczyny. Ostrożnie dotknąłem jednego z jaj. Poczułem delikatne mrowienie. Dobrze, że nie jest jak u wandersmoka. Tam, jak się dotknie jaja to razi prądem. Tutaj tylko delikatnie, czuć tylko mrowienie. Ale… To niesamowite. Z jednej nocnej furii nagle zrobi się ich na wyspie Berk 5!

- Mogę przyprowadzić mamę? – spytałem podnosząc wzrok na Deahrine.

- Nie ma problemu – powiedziała z powrotem owijając jaja ogonem, żeby nie spadły z legowiska.

- Zostań z nią Szczerbatek – powiedziałem schodząc po schodach. Mamę zastałem przy Chmuroskoku, akurat dawała mu ryby.

- Cześć Czkawka – uśmiechnęła się. – Co cię sprowadza?

- Mamo… Chciałbym ci coś pokazać – powiedziałem po głębokim wdechu i wydechu. – chodź za mną – była lekko zdziwiona, ale nie protestowała. Zatrzymałem się jeszcze na schodach przed moim pokojem i odwróciłem.

- Obiecaj mi, że nie zemdlejesz – zastrzegłem i weszliśmy do pokoju. Reakcja mamy była podobna do mojej. Potem jednak wróciła do Chmuroskoka. Reszta dnia minęła mi na uzupełnianiu moich notatek wyglądem jaj. Przez najbliższe dni również zamierzałem prowadzić obserwacje. Uznaliśmy, że na razie nie powiemy o tym w wiosce, żeby nie stresować maluchów.

- Jeden problem – powiedziałem na końcu. – Jaja smoków wybuchają – zauważyłem.

- Owszem – oznajmił Szczerbatek. - Ale pamiętam, że jeden z moich braci wykluł się dużo za późno i jaja nocnych furii wybuchając nie podpalają wszystkiego dookoła. Po prostu wybucha tak jakby błyskawicami, ale tak delikatnymi jak wtedy gdy dotknąłeś jaja – wytłumaczył.

- Dlaczego nigdy mi nie opowiadałeś o swojej rodzinie? – zmarszczyłem brwi.

- Eee… Okej… No bo ja się wyklułem i nigdy nie spotkałem moich rodziców. Pewnie zginęli zanim ja przyszedłem na świat. A obok mnie było jajo mojego brata. Zmarł dzień po wykluciu, był za słaby – powiedział cicho Szczerbatek. Popatrzyłem na niego ze współczuciem. On nigdy nie miał rodziny.

- Wiesz Czkawka, ty przynajmniej masz rodzinę – szepnęła mi na ucho Def. Szczerbatek to usłyszał.

- Nie jest mi przykro, nawet ich przecież nie znałem. Poza tym… Jeśli miałbym dorastać tak jak Czkawka to chyba cieszę się, że nie mam rodziców – stwierdził.

- Chodzi mi o to, że teraz mógłby spróbować przebaczyć swojemu przybranemu ojcu – powiedziała Def. Usiadłem na łóżku.

- To nie tak – szepnąłem. – Niech ci Szczerbatek wytłumaczy – dodałem odwracając się.

- Stoik bił Czkawkę. On teraz nie może się przyzwyczaić, że już tego nie będzie. Że już nie będzie tego bólu, że już nie musi robić uników i osłaniać się przed uderzeniami. Że…

- Rozumiem – przerwała Def wracając do jaj. – Rozumiem. Ja też nie miałam w życiu różowo – dodała.

Wiem, że późno, ale ja tak już dodaję... Zresztą niektórzy dodają później. No, ale chyba Wam to nie przeszkadza. Musiałam dziś dokończyć plakat oraz zrobić pracę na konkurs... Masakra. Niby proste zadania, ale zajmują masę czasu. Okej, nie narzekam i mam nadzieję, że next się podobał ;)

- Opowiesz? – spytał Szczerbatek.

- W sumie czemu by nie… - powiedziała Deahrine. – Usiądźcie sobie. Urodziłam się na wyspie pełnej nocnych furii. Było nas kilkaset…

- Żartujesz sobie? – otworzyłem szeroko oczy.

- Nie. Naprawdę było nas tak wiele. Miałam piątkę rodzeństwa. Moja mama miała dość nietypowe, biało-srebrne oczy, a ojciec też dość rzadkie, granatowe. Bawiłam się całymi dniami z kilkunastoma rówieśnikami. Po kilku miesiącach nauczyłam się latać jako pierwsza z rocznika. Trenowałam całymi dniami w obrębie wyspy. W sumie to po tym jak nauczyłam się latać, straciłam wielu kolegów. Została ze mną tylko najlepsza przyjaciółka, Fean. Miała jasnofioletowe oczy. Takie lawendowe. Nauczyła się latać ostatnia, ale nie narzekała. Zawsze była optymistką, mówiła, że no cóż, ktoś przecież musiał być ostatni. Żyłam tam przez kilka lat. Kiedy nadeszła katastrofa, byłam jeszcze młodym smokiem.  Ta katastrofa to ludzie. Niby nic takiego, w końcu nocne furie radzą sobie z ludźmi i miały szpiegów oraz strażników, którzy nawet kiedy stado spało pilnowali wszystkiego, ale oni wzięli nas inaczej. Najpierw po kolei uśpili każdego strażnika. Potem uśpili resztę nocnych furii. Ja miałam szczęście. Przeżyłam tylko dlatego, że do jaskini w której spałam można było dostać się jedynie płynąc kawałe pod wodą. Dowiedziałam się wszystkiego dopiero rano, od Fean. Wszystkie nocne furie były martwe, wszędzie była krew, a i Fean umarła jeszcze tego samego dnia – zakończyła swoją opowieść Def. A ja siedziałem zszokowany. Ile ona przeżyła… Śmierć wszystkich bliskich… A jest taką wesołą smoczycą. Ja… Ja bym pewnie już nigdy nie zaufał ludziom. Nigdy. A ona… To niesamowite.

 Następne kilka dni mijały niesłychanie długo. Czekałem z niecierpliwością na wyklucie się maluchów i prowadziłem zajęcia w akademii. Przy czym do nikogo się nie odzywałem jeśli nie było takiej potrzeby. Astrid wyjątkiem. Wyjątkiem również była, ponieważ powiedziałem jej o jajach. Cała nasz piątka, czyli ja, Szczerbo, Def, Valka i Astrid obstawiliśmy zakłady o to, jakie smoczątka się wyklują. Ja obstawiłem, że dwóch chłopców i jedna dziewczynka. Czułem, że wykluje się ona z tego jaja w malutkie, białe kropeczki. Def obstawiła na odwrót – dwie dziewczynki i chłopiec. Szczerbatek stwierdził, że trzech chłopców, co wydało mi się nierozsądne, bo skoro jedno jajo różni się od reszty, to pewnie wykluje się z niego inny smok niż z pozostałych dwóch. Astrid uważa, że będą same dziewczyny, a Valka tak jak Def. Umówiliśmy się, że zwycięzca nie musi sprzątać po maluchach przez pierwszy tydzień. Dopiero w drugim dołącza się do obowiązków związanych z czystością malców i terenu wokół nich. Właśnie skończyły się zajęcia w akademii o wiatrozgrzycie. Szedłem przez wioskę, kiedy nadleciał Szczerbatek.

- Czawka! Szybko, wskakuj! Zaczyna się! Valka już jest! – szybko wskoczyłem na Szczerba. Wlecieliśmy przez okno. Def i Valka też patrzyły już niecierpliwie na jaja. Na jednym pojawiło się już malutkie pęknięcie. Na jednym z tych całych czarnych. Po chwili kolejne, i kolejne. Po kilku minutach góra jaja odpadła. Wyjrzała z niego urocza, czarna główka z zamkniętymi jeszcze oczkami. Po chwili jajo całkowicie się rozpadło. Szzerbatek trącił delikatnie malucha, a Def polizała go po łebku. Otworzył oczy. Wtedy zobaczyłem coś nietypowego. Były one ciemnozielone. Nietypowe było to, że były takie ciemne. Nie przyglądałem się jednak dłużej oczom syna Szczerbatka, bo kolejne jajo zaczęło pękać. Ten malec wykluł się szybciej. Oczy okazały się identyczne jak u Def. W ogóle ten maluch był kopią Def, z tą różnicą, że był chłopcem. Zostało jajo w białe paski, które tak mnie interesowało. To pękało najdłużej. Zastanawiałem się czy wszystko w porządku ze smoczątkiem, ale w końcu pojawił się mały otwór. Powoli zaczęły odpadać kolejne elementy jaja. Byłem zszokowany. Nie tylko ja. Szczerbatek i Def też wytrzeszczyli oczy, choć dyskretnie, a Valka nie ukrywała zdziwienia. Okej, widziałem w swoim życiu zarówno zwierzęta jak i smoki albinosy, ale… Nocna furia albinos?! Niesłychane… To była dziewczynka. Uśmiechnąłem się w duchu, świadomy, że wygrałem zakład. Mała nie poszła w ślady młodszych braci, chyba nie miała dść siły, żeby samodzielnie pójść do mamy. Tymczasem dwójka jej rodzeństwa patrzyła z zainteresowaniem na młodszą siostrę. Była śnieżnobiała, a jej oczy po otworzeniu okazały się bardzo jasnoniebieskie. Była śliczna, choć nietypowa. Inna. I do tej małej poczułem chyba coś innego niż do pozostałych dwóch maluchów. Dlaczego? Bo… Ja też jestem inny.

Białafuria

To ta albinoska... Nie chciałam brać zdjęcia gotowego z netu, więc najpierw przez godzinę retuszowałam, a potem przez kolejną kropka po kropce robiłam oczy. Efekt nie jest zbyt ładny, ale jak na pierwszy raz...

No i proszę, next jest. Zdjęcie sama retuszowałam, łączyłam efekty, sama dorabiałam oczy... Pierwszy raz w życiu zrobiłam coś takiego na komputerze. Bo ta okładka to się nie liczy... Też mi sztuka, w odpowiednim programie kliknąć pare razy i ustawić sepia... Biała furia była trudna, ze 2 godziny robiłam, najlepsza i tak nie jest, ale według mnie jak na pierwszy raz... Przypominam też, że nie mam pomysu na imiona dla maluchów, więc pisać w komentarzach jeśli Wam coś do głowy wpadnie ;)

Wiem, że pojawia się o godzinę później niż zapowiedziałam... Od 2 dni piłuję z bratem has i have, a on nie jest w stanie tego pojąć... Gardło już mnie strasznie boli i tak dalej... Ten rozdział dedykuję Opal WażkaNFGirl oraz Agadoo, która dała fajny pomysł na imię. Dedyk będzie dla jeszcze jednej osoby, ale dopiero gdy ta osoba jakoś się podpisze... Nie lubię pisać Użytkownik Wikii i numerki... Okej, zapraszam do czytania!

Malutka albinoska zebrała swoje siły i się podniosła. Rozejrzała się niepewnie wokół siebie. Szczerbatek podszedł do niej powoli. Na jego widok mała zdecydowanie się ożywiła. Szczerbatek wziął ją delikatnie i posadził przed Deahrine, która polizała ją tak jak dwójkę poprzednich dzieci. Teraz i ja powoli podszedłem do maluchów. Na początku odskoczyły lekko przestraszone, ale po chwili przepychały się i nadstawiały łebki do głaskania. Starsi bracia odepchnęli słabszą siostrę, żeby sami byli głaskani. Nagle coś mi wpadło do głowy.

- Szczerbatek, myślisz, że zmienić się teraz w smoka? – spytałem.

- Cóż – wredny gad akurat patrzył na jego przepychających się synów. – Myślę, że im szybciej się przyzwyczają do tego, że możesz się zmieniać, tym lepiej… - miałem takie same zdanie, więc się zmieniłem. Dwa maluchy odskoczyły przestraszone. Albinoska nadal siedziała gdzie siedziała. Podszedłem do niej.

- Hej mała – mruknąłem i na nią dmuchnąłem. Wreszcie i ona nabrała odrobiny śmiałości. Nim się obejrzałem, wdrapała się na moją głowę a Szczerbatek tarzał się ze śmiechu.

- Fajną masz czapkę Czkawka – wystękał pomiędzy kolejnymi parsknięciami.

- Baaardzo śmieszne – mruknąłem. – Wypadałoby powiadomić wioskę, co? – położyłem córkę Szczerbatka na ziemi i zmieniłem się z powrotem w człowieka.

- Dobry pomysł – stwierdziła Def.  Zszedłem po schodach w dół, a mała jak cień podążyła za mną. Otworzyłem drzwi i stanąłem zszokowany. Przed domem zebrał się spory tłum. Zarówno ludzi i smoków. No tak, trzy wybuchy musiały ich tu ściągnąć… Mała skutecznie schowała się za moimi nogami. Za mną, w domu, jeszcze niewidoczni dla mieszkańców stał Szczerbatek, trzymając najstarszego syna i Def z jej małą kopią.

- Czkawka, coś się stało? – spytała Astrid. – Słyszeliśmy wybuchy… - uśmiechnąłem się.

- Nic złego się nie stało… Myślę za to, że smoki mogłyby pogratulować swojej alfie potomstwa – wziąłem małą albinoskę na ręce, a z domu wyszli Szczerbatek i Deahrine. Smoki zebrały się wokół Szczerbatka, a smoczyce wokół Deahrine. Przepchnąłem się przez tłum do mojego przyjaciela.

- Masz, twoja córeczka – powiedziałem sadzając małą przed nim. Wszystkie smoki zaczęły się dziwić.

- Biała nocna furia? – spytał Farge obwąchując małą.

- Albinoska – mruknął Płomień. – Albinizm, taka choroba genetyczna… Występuje we wszystkich gatunkach… - tymczasem mała w przeciwieństwie do starszego brata nie była zachwycona tłumem. Ktoś chciał żartobliwie trącić najstarszego, ale on zrobił unik. Nadal jednak się uśmiechał. Będzie w przyszłości wspaniale walczył. Przepchnęła się do nas Deahrine.

- Jak je nazwiecie? – spytał któryś ze smoków.

- Jego Sakit – oznajmił Szczerbatek wskazując na najstarszego syna.

- Pasuje do niego – zgodziła się Def. – Jego nazwijmy Falco – pokazała na swoją kopię.

- Świetne imię – Szczerbatek delikatnie trącił Falco. – A córkę?

- Mogę ja ją nazwać? – spytałem. Spojrzenia smoków skierowały się na mnie.

- Ja nie mam nic przeciwko – stwierdził Szczerbatek.

- A jaką masz propozycję? – zapytała Deahrine.

- Shira – powiedziałem. – Od Shiro, co oznacza biały… Takie przerobine na bardziej dziewczęce – wyjaśniłem.

- Ładne – stwierdziła Wichura.

- A więc witaj Shira – Deahrine znowu delikatnie polizała córkę. Tej chyba przeszkadzało towarzystwo tylu smoków, bo nie wyglądała na zadowoloną. Wziąłem ją na ręce i pogłaskałem.

- Jak się czujesz w nowej roli tatuśku? – spytałem Szczerbatka. – Pamiętaj, że nie muszę sprzątać po maluchach przez tydzień, wygrałem zakład – zastrzegłem.

- Taa… No prawda – przyznał niechętnie. Nie lubi przegrywać. Mała zaczęła się rozluźniać w moich ramionach.

- Chyba Shira cię polubiła – zauważyła Def. Oddałem jej córkę.

- Ale najwięcej czasu na razie  powinna spędzać z mamą – uśmiechnąłem się.

I proszę, jest next! Jutro jeśli się wyrobię, to wstawię dwa...

Będzie dziś jeszcze jeden jak coś. Więc dedyk dla Kiry, bo z tego co zrozumiałam, osoba, która podaje takie świetne imiona będzie się tak podpisywać. No, jeśli nie to proszę o powiadoienie w komentrzu ("Taa... Jak urzędniczka jakaś, wymyśl coś lepszego" ziewnęła zaglądająca mi przez ramię Shadow). Okej, bez niczego zbędnego, zapraszam do czytania!

Rozdział 27


Mijały kolejne dni. Maluchy coraz śmielej chodziły po wiosce, zaczepiały inne smoki i bawiły się z odrobinę tylko starszymi rówieśnikami. Bo większość smoków wykluła się przed Migdaliskami, a dzieci Szczerbatka trochę po. Utrapieniem okazał się Sakit. Najbardziej lubi towarzystwo swojego taty, to nie jest problemem. Problemem jest coś innego. Na przykład teraz, pewnie zaraz znowu… Właśnie Sakit idzie sobie sobie przez wioskę. Wszędzie są inne smocze maluchy, które się ganiają i bawią. O tej porze roku na całym Berk słychać radosne piski. O proszę, właśnie jakiś śmierniczek wpadł na Sakita. A Sakit zamiast zignorować, czy odejść, albo powiedzieć, żeby uważał następnym razem, gryzie go w ogon. No i zaczynają walczyć. Szybko zmieniłem się w smoka i wleciałem między maluchy.

- Spokój, bez bicia mi się tu, jasne? – popchnąłem lekko oba smoczki, żeby siedziały przede mną.

- Ale Czkawka, to on mnie ugryzł… - zaczął śmiertnik.

- Ale wujku, to on na mnie pierwszy wpadł… - jęknął Sakit. Zaskoczeni? Tak, maluchy mówią do mnie wujku, z racji tego, że jestem takim prawie bratem Szczerbatka.

- Ty Nico uważaj gdy biegasz… - zacząłem i westchnąłem. – A ty Sakit chodź ze mną… - młody spuścił głowę i ruszył za mną. – Słuchaj, nie możesz reagować agresją za każdym razem kiedy ktoś na ciebie wpadnie, lub sobie zażartuje. Wiesz ile razy my się kłóciliśmy z twoim tatą? A ile razy sobie z niego zażartowałem? Raz mu wylałem na pobudkę na głowę wiadro wody z lodem i węgorzami – zaśmiałem się na samo wspomnienie miny Szczerba. – Nie mogłeś po prostu dołączyć się do zabawy?

- Ja nad tym sam nie panuję – powiedział po chwili milczenia. – Ja tak po prostu…

- Cześć Czkawka – obok mnie wyrósł Szczerbatek. – Przepraszam, że nie przyleciałem wcześniej… Jakieś dwie smoczyce się pokłóciły, bo ich dzieci się pobiły…

- Sakit też przed chwilą…

- Znowu? Sakit… - Szczerbatek też chciał zacząć wykład.

- Już mu wytłumaczyłem. I mam pomysł – powiedziałem. – Może zabiorę wasze dzieci na kilka dni na wycieczkę? Na jakąś inną wyspę? Odpoczniecie trochę i w ogóle…

- Domyślam się, że będziesz robił za środek transportu? – wyszczerzył się Szczerbo.

- Są lekkie…

- Powiedz to Deahrine…

- Okej, okej… Poradzę sobie przecież

- Ufam ci i dobrze o tym wiesz. Chodź, spytamy Def – ruszyliśmy w stronę domu.

 Jako, że Deahrine też nie miała nic przeciwko,  jeszcze tego samego dnia wyruszyliśmy. Smoczki jeszcze nie potrafią latać, więc były zachwycone oglądaniem wszystkiego z takiej wysokości.

- Wujku – zaczął Falco. – A gdzie lecimy?

- Lecimy gdzieś, gdzie przez 17 lat mieszkała moja mama i gdzie ja mieszkałem przez kilka miesięcy – odparłem. – Zobaczycie gdy będziemy na miejscu. Na pewno wam się tam spodoba – uśmiechnąłem się. Wtedy, na wyprawie ze Szczerbatkiem, odwiedziliśmy Smocze Sanktuarium. Okaało się, że mieszkańcy Berk oraz smoki pozbyły się wszelkich śladów po wojnie, że tak powiem ciał, więc teraz mogłem spokojnie zabrać tam maluchy. Dolecieliśmy po dwóch godzinkach. Dobrze, że nie wygłupiali się po drodze… Ech, w drugą stronę może nie być tak różowo.

- A gdzie będziemy spać wujku? – spytał Falco.

- Zobaczycie – uśmiechnąłem się. Zaprowadziłem dzieciaki do tej jaskini, w której mieszkaliśmy ja i Valka… Ja przez kilka miesięcy, ona przez kilkanaście lat.

Więc tak jak napisałam wcześniej, będzie dzisiaj jeszcze jeden next. Będzie on... Nie wiem kiedy, między 19, a 22... Jakoś tak. Jutro niestety szkoła, ale mam mało lekcji, więc się zobaczy ile nextów wstawię. Mam nadzieję, że nikogo nie zanudziłam ;)

Następnego dnia rano obudził mnie Sakit. W niezbyt przyjemny sposób, ale nie będę go opisywać. Miałe pewien plan. Otóż nie zabrałem tu młodych ze względu na ten pomysł. Miałem plan, aby tutaj nauczyć je latać. Oznajmiłem to dzieciakom przy śniadaniu. Sakit i Falco od razu szczęśliwi zaczęli się ganiać, Shira jedyne nadal siedziała jak siedziała.

- Nie cieszysz się? – spytałem podchodząc do niej.

- Bo… Wujku, ja się trochę boję – podniosła na mnie wzrok. Nadal oczywiście byłem w postaci smoka. Raczej wygodniej będzie nauczyć maluchy latać, samemu również posiadając tę zdolność.

- Shira, dasz radę. A jak nie, to cię złapię – uśmiechnąłem się.

- A jeśli nie zdążysz?

- Zdążę. Jestem szybszy od nocnej furii – powiedziałem.

- Ale ponoć nocna furia to najszybszy i najgroźniejszy smoka na całych Archipelagu – zauważyła Shira.

- Masz rację. Ja jestem wyjątkiem. Nie ma nikogo, kto byłby taki jak ja

- A Dragnatt? – spytała mała, czym mnie zszokowała. – Mama mówiła, że on może się zmieniać w smoka. Więc w pewnym sensie jest taki jak ty – stwierdziła. Chwilę biłem się z myślami, czy jej powiedzieć. Postanowiłem zaryzykować.

- Dragnatt to mój ojciec – powiedziałem. Na te słowa nawet Sakit i Falco przestali się ganiać.

- Poważnie? – oboje podbiegli.

- Opowiedz wujku! – poprosił mnie Sakit.

- Umówmy się. Opowiem, jeśli ładnie się spiszecie na lekcji latania – zaproponowałem.

- Stoi! – krzyknął Sakit. – Zakład Falco, że będę lepszy?

- O nie, bo ja!

- Spokój! Chodźcie, idziemy nad klif

- Będziemy skakać z klifu? – przeraziła się Shira.

- Mówiłem, będę was łapał – odparłem. – Idziemy! – smoczki pognały za mną, choć Shira wyraźnie niechętnie.

Wiem, że krótki, ale jest? Jest! To jutro kolejny :)

Pierwszy miał być Sakit. Mimo, że wcześniej, w jaskini cieszył się i był taki pewny siebie, kiedy stanął na krawędzi klifu, ogarnął go lęk. Właściwie to w ogóle mu nie wyszło. Ani jemu, ani reszcie. Nie wyszło im także następnego dnia, nawet z moją asekuracją. Próbowałem sobie przypomnieć jak ja nauczyłem się latać, ale bezskutecznie. Teraz był trzeci dzień. Planowaliśmy tu być przez tydzień. Okej, zaczyna jak zwykle Sakit.

- Pamiętaj Sakit – zawisłem w powietrzu przed nim. – Na razie będę cię trzymał. Musisz pamiętać o ustawieniu ogona. Szybko to pojmiesz. Musisz machać skrzydłami. Nie za wolno, ale i nie za szybko – instruowałem go. Zrobił niepewnie krok do przodu, a ja tak jak wcześniej mówiłem, na początku trzymałem łapę pod jego brzuchem. Wydawało się, że dobrze mu idzie.

- Teraz ustaw lotki równolegle do siebie i prostopadle do ziemi. Przestań machać skrzydłami, ustaw je w takiej pozycji jak lotki – ładnie wykonał zadanie. Nieźle sobie radzi. Nagle jednak przekrzywił ogon, zawiał mocniej wiatr i Sakit zaczął spadać. Szybko zanurkowałem i złapałem go na grzbiet. Wylądowałem na klifie obok Falco i Shiry. Sakit zszedł na ziemię.

- No, kto teraz? – zapytałem. – Jak widzieliście, zdążyłem złapać Sakita. Was  też złapię. Zawsze. Przez ostatnie dni was łapałem i się to nie zmieni. Kto teraz chce?

- Może ja – stwierdził Falco. Równie niepewnie jak jego starszy brat pozwolił podtrzymać się. Chwilę był niespokojny.

- Uspokój się. Pamiętaj o ustawieniu ogona. Zacznij machać skrzydłami – niepewnie zaczął wykonywać polecenie. Na początku czułem, że jeszcze nie poleci, ale po chwili zaczął dawać sobie radę. Był tak skupiony na wykonywaniu moich poleceń, że wpadl mi do głowy pewien pomysł. Ostrożnie wyjąłem łapę spod młodego. Nawet nie zauważył. Leciał sam.

- Falco spójrz na mnie – powiedziałem lecąc obok niego. – Lecisz sam – momentalnie się zerwał i zaczął wytracać wysokość. Leciałem w dół obok niego.

- Ratunku! – darł się Falco.

- Machaj skrzydłami, ustaw ogon – zacząłem mu przypominać. Byliśmy już całkiem blisko ziemi. Udało mu się! W ostatniej chwili z powrotem poleciał w górę.

- Udało mi się wujku! – krzyknął szczęśliwy.

- Widzę, super – uśmiechnąłem się. – A spróbuj zawisnąć w powietrzu… - no niestety, znowu zaczął spadać, ale tym razem szybciej sobie poradził. Wróciliśmy na klif. Wprawdzie Falco trochę zarył w ziemię podczas lądowania, ale i tak świetnie mu poszło.

- Widzieliście? – spytał dumnie.

- Jak zaryłeś w ziemię? Jasne – dogryzł mu Sakit. Falco wywrócił oczami.

- Jak leciałem! A ty się nie czepiaj, bo idzie ci gorzej! – zawołał.

- Spokojnie, bez kłótni mi tu! Teraz Shira – uśmiechnąłem się do albinoski. Posłała mi pełne niepokoju spojrzenie.

- Ale będziesz mnie trzymał?

- Oczywiście, gdzieżbym śmiał cię puścić

- Falco puściłeś…

- Bo sobie doskonale radził. Ciebie i Sakita też wcześniej nie puszczę – zapewniłem. – Pamiętaj, ogon to główny ster. Rozkładając go, będziesz leciała wolniej, a składając szybciej. Zacznij więc od rozłożonego – mówiłem kiedy już byliśmy w powietrzu. - Machaj skrzydłami, bo runiesz w dół jak kamień. Ale ogonem też steruj! – upomniałem. – Musisz pamiętać i o tym i o tym. Dobrze, teraz lepiej… Znowu zapominasz o ogonie. Nie! Nie składaj go tak! - Szybko popędziłem i zagrodziłem drogę Shirze, a następnie wróciliśmy na klif i do jaskini.

- Będziemy jeszcze dzisiaj próbować? – spytał Falco ze świecącymi z podekscytowania oczami. Spodobało mu się, cieszył się też, że mu wychodzi.

- Po obiedzie – powiedziałem wyciągając ryby. Chyba byli bardzo głodni, bo wszystko zniknęło bardzo szybko.

- To jak? Idziemy? – męczył mnie Falco.

- Nie latacie dobrze. Ba, spośród was na razie tylko ty w ogóle jakkolwiek latasz! Nie jesteście przyzwyczajeni do takiego rodzaju wysiłku. Nie możecie polecieć od razu po jedzeniu – wytłumaczyłem.

- Okej – lekko zawiedziony odszedł na bok. Kilka minut później już chrapał, podobnie jak Sakit i Shira. Sam wyszedłem przed jaskinię. Wygrzewałem się około godzinę. Poszedłbym polatać, nienawidzę tak nic nie robić, ale nie zostawię maluchów, które zresztą już się obudziły. Oczywiście najentuzjastyczniej budził mnie Falco. Podniosłem się.

- Już, idziemy – wymruczałem i ziewnąłem. Ruszyliśmy nad klif. – Poczekajcie, tylko się trochę rozbudzę – powiedziałem skacząc z klifu. Zapikowałem w dół i wleciałem do wody. To mnie ostatecznie ocuciło. Wylądowałem koło małych i się otrzepałem.

- Możemy zaczynać – oznajmiłem. – Dawaj Sakit! – zachęciłem smoczka.

- Zaraz, nie będziesz mnie asekurował?

- Najpierw wystartuj. Jak zaczniesz spadać to cię złapię. Od dzisiaj zajęcia przybierają nieco inną taktykę – oznajmiłem.

- Mianowicie? – zaniepokoiła się Shira.

- Mianowicie startujecie i próbujecie lecieć sami. Łapię was, jeśli zaczniecie spadać. I tak po kolei – wyjaśniłem. – No Sakit, próbuj – smok niepewnie podszedł do krawędzi klifu. Skoczył. Przez jedną chwilę wydawało się, że da radę, ale runął w dół. Ja jednak zaufałem głosowi w głowie i nie zanurkowałem za nim. Okazało się to słuszne, ponieważ Sakit dał radę. Po chwili wyrównał lot ze mną. No cóż… Lądowanie mu poszło dużo gorzej niż Falco. Mocno zarył w ziemię, tuż przed upadkiem obrócił się jeszcze na plecy i zostawił długi, wyryty w trawie i ziemi ślad. Zaraz jednak ochoczo się podniósł.

- Wreszcie! – zawołał.

- Pamiętajcie jednak, że latanie to nie tylko ten moment kiedy jesteście w powietrzu. To również startowanie i lądowanie – powiedziałem. – Teraz Falco – no, on prawie dał radę wzbić się w powietrze z ziemi. W ogóle jemu dobrze idzie to latanie. Jeszcze tylko lądować musi się nauczyć… Właśnie zarył w ziemię, wprawdzie lżej niż starszy brat, ale zarył.

- Twoja kolej siostro – Sakit delikatnie popchnął Shirę w moją stronę.

- Nie jestem głupia – mruknęła. Spojrzała z lękiem w dół klifu, zamknęła oczy i skoczyła. Od razu zaczęła rozpaczliwie latać skrzydłami. Nie udawało jej się jednak polecieć, więc zapikowałem w dół i ją złapałem. Odstawiłem ją na klif obok braci. Do końca dnia nie udało jej się nawet chwilę polecieć. Sakit umiał lecieć, gorzej ze startowaniem i lądowaniem, a Falco już nie najgorzej startował. Latał najlepiej z trójki. Tylko nadal ryje w ziemię przy lądowaniu.

I proszę, dość długi według mnie next :) W czwartek jedna pani wymyśliła, ze będziemy robić dowolną rzecz z surowców wtórnych. Ze śmeci. Ma to być jakaś zabawka, figurka, ewentualnie naczynie. mamy się podobierać w pary, robić samodzielnie lub w grupach max. 4 osoby. Koleżanka z którą jestem w arze również lubi JWS... Jak to określił mój tata jak mu o tym powiedziałam "Że niby smoka z surowców wtórnych się nie da zrobić?" I ma rację ;) Zrobimy Szczerbatka - wiecie, ugniatacie gazetę w odpowiedni kształt i owijacie czarną folią. Potem doklejacie oczy, skrzydła i lotki robicie z tektury owiniętej folią. Jestem ciekawa co dostaniemy ;)

Tak minęły kolejne dwa dni. Nic się za bardzo nie zmieniło, poza tym, że Falco ładnie startuje i mniej uderza o ziemię lądując, a Sakit zwiększył prędkość. Ale lepiej mu idzie lądowanie niż startowanie. Jedynie Shira nadal ma kłopoty. Ledwo jej wychodzi nawet z moją asekuracją. No niestety, ona nauczy się najpóźniej z rodzeństwa... Kolejnego dnia to co zobaczyłem po wyjrzeniu z jaskini przeraziło mnie statecznie. Serce mi podeszło chyba do gardła, poczułem jak ziemia mi się spod nóg usuwa. Szybko doskoczyłem do dzieciaków.

- Budźcie się, nie ma czasu! - krzyczałem szturchając je. Zerwały się natychmiast. Zwykle to one mnie budziły, więc były nieco zdziwione, ale nie protestowały.

- Ale na co nie ma czasu? - zdziwiła się Shira. Cała trójka widziała jaki jestem poważny.

- Ja odciągne ich uwagę, a wy musicie zacząć wracać na Berk - oznajmiłem patrząc na nich uważnie.

- Przecież to kawał drogi! - krzyknął Falco.

- Wiem o tym, nie chcę was narażać, ale jeśli tu zostaniecie, narażę was jeszcze bardziej...

- A co się właściwie dzieje? - spytał Sakit.

- I kogo uwagę chcesz odciągnąć? - dopytywała się Shira.

- Wroga. Jacyś ludzie wyglądający na łowców smoków dobijają do brzegu na dole klifu. Odlecicie z drugiego kańca wyspy. Pamiętacie którędy lecieliśmy na Berk, prawda?

- Jasne wujku - zapewnił Sakit.

- Ale ja nie umiem latać jeszcze! - zawołała Shira.

- Posłuchaj. Od tego czy polecisz bardzo wiele zależy. Życie twoje i moje, bo wasz ojciec mnie ukatrupi jeśli któremuś z was coś się stanie - powiedziałem.

- Dasz radę Shira- powiedział pocieszająco Falco.

- Będziemy cię w razie czego holować trochę - dodał Sakit.

- Nie ważne jak to zorganizujecie, za minutę musicie odlatywać - rozkazałem.

- Zaraz, zaraz... Jesteś szybszy od nocnej furii przecież. Czemu nie weźmiesz nas na grzbiet i nie odlecisz jak najszybciej? - zauważył Falco.

- Słuszna uwaga. Wyjrzyjcie przez otwór w jaskini, tylko błagam, żeby was nie było widać - podbiegli do otworu i natychmiast wrócili. Teraz i oni byli śmiertelnie poważni.

- Nie wygląda to dobrze - wydawało się, że Shira jest jeszcze bielsza niż na co dzień.

- Twoje sznse wujku to tak około 9% wynoszą - mruknął Sakit.

- Wiem... Ale za to wasze są teraz większe. Już, opuszczamy jaskinię - wyszliśmy drugim wylotem z jaskini. Maluchy stanęły niepewnie na krawędzi klifu. Pierwszy poleciał Falco, potem Sakit. Zaczęli zachęcać siostrę. W końcu i Shira skoczyła. Z trudem utrzymała rownowagę w powietrzu, wspomagana pzrez braci. Jakaś sieć wystrzeliła w ich stronę, ale szybko ją spaliłem. Teraz uwaga wroga skupiła się na mnie, a Sakit, Falco i Shira stali się już tylko ledwo widocznymi w oddali trzema punkcikami.

Okej, wiem, że jakość nie najlepsza, ale komputerek się właśnie aktualizuje ;) Poczakałabym do weekendu, ale trzeba jeszcze poaktualizować jakiesz wtyczki i inne rzeczy, już nawet nie mogłam wejść na wikię, więc oddałam tacie. Jutro wszystko na komputerze spkojnie poprawię. Długi też nie jest, ale na iPadziku niezbyt wygodnie się pisze. To tyle, na razie :)


Ryknąłem przywołując trochę wodnych smoków.  Z wody już wyleciało kilka gromogrzmotów, wrzeńców, szokujących szczęk (shockjaw), w tym mój kumpel Fet, szybujące na fali (tide glider), morskie ohydy (seashocker), podwodne rozpruwacze (submaripper), chytre ogniki (sliquifier)… Dziwna nazwa, wiem, są smokami wodnymi, ale oczy mają takie żywe, są takie energiczne. No naprawdę, nic innego do nich nie pasowało. Pojawiło się nawet kilka piaskowych upiorów, oraz dwa upiory pustyni. Gatunki bardzo do siebie podobne, różnią się właściwie z wyglądu tylko barwą. Pustynne upiory są jednak trochę szybsze i bardziej nieufne. I bardziej agresywne, że tak to ujmę. Sam stanąłem na czele stada smoków. Ludzie wyglądali na zaskoczonych, nagłym pojawieniem się tylu smoków, ale chyba byli na to przygotowani. Smoki jednak też sobie doskonale radziły. Strzelały we wszystko wrzącą wodą, jadem, szokujące szczęki smrodziły (tego się wróg nie spodziewał), ogólnie wszyscy nawalali w statki wszystkim co popadnie. Odwróciłem się, żeby zobaczyć czy z drugiej strony wszystko idzie równie dobrze. No… szło dobrze, ale cały czas rzucały mi się w oczy kolejne martwe smoki, kolejne, oplątane siecią gady spadające do oceany lub na wrogie statki. Ten widok aż kłuł w oczy. Dlaczego? Dlaczego tyle smoków ginie? Mam nadzieję, że chociaż maluchy są bezpieczne. Pewnie są, zatrzymają się na noc na Swędzipasze, a potem polecą dalej. Szczerbatek będzie wściekły, że pozwoliłem im lecieć samym. Muszę chociaż spróbować przeżyć, bo jak zginę, to on mnie zabije… Niestety, zamyślenie się było błędem. I to dużym. Mega dużym błędem. Zaraz w moją stronę wystrzelono kilka sieci. Ludzie zauważyli, że to ja przywołałem smoki, uznali więc pewnie, że wyeliminowanie przywódcy zapewni im zwycięstwo. Sprawnie ominąłem pierwszą sieć. Kolejna przeleciała obok mnie, dalsze dwie ominąłem z łatwością. Tutaj zaczęły się schody. Kolejna sieć leciała tuż przede mną zmuszając mnie do zwolnienia. Następna sprawiła, że zacząłem tracić równowagę. Kolejną cudem ominąłem. Chwilę potem poczułem jak coś mnie oplata, a ja zacząłem spadać. Runąłem na wrogi statek. Z różnych stron zaczęli nadbiegać uzbrojeni łowcy. W rękach trzymali miecze i topory. Zacząłem zionąć ogniem w ich stronę. Chciałem się też podpalić, ale bez skutku. Po co ja uczestniczyłem w atakowaniu jednego ze statków spod wody… Zaraz też kolejna sieć wyrzucona w moją stronę oplotła moją głowę, przez co nie mogłem już nawet zionąć ogniem. Jeden z wrogów uniósł miecz. Pomyślałem o Szczerbatku. O wszystkich chwilach z nim spędzonych, o wspólnych lotach, kłótniach, żartach. O chwilach dobrych i złych. Przygotowałem się na śmierć. Żegnaj świecie…

'Next wiem,  krótki, ale jak chce się zapracować na tą "pensję" to z bratem niestety trzeba wszystko piłować. Po prostu masakra. No cóż, wiem, wredne kończyć w takim momencie, ale jakoś tak pomyślałam, że będzie ciekawiej ;) Nexta spodziewajcie się oczywiście jutro. Nie jestem pewna w jakiej długości będzie, bo mój brat to nic się nie uczący leń, który właściwie uczy się tylko ze mną albo z rodzicami... Jak ma SAM usiąść nad książką to obok położy komiks albo iPada i udaje, że się uczy. No nic, takie życie. 'A, no i dzięki, że ktoś zwrócił uwagę w komentarzu, że krótkie te nexty. Bo w Wordzie wyglądają na dłuższe, serio. Będę oczywiście starała się pisać dłużesz, dziś po prostu nie miałam czasu :)

Rozdział 28

Perspektywa Szczerbatka[]

 Właściwie to cały czas szalałem z niepokoju. Każdy przelatujący w oddali ptak wyglądał dla mnie jak Czkawka, każdy dźwięk sprawiał, że się podrywałem. Deahrine stwierdziła, że przesadzam, bo ona zna Czkawkę o wiele, wiele krócej niż ja, a wie, że jej dzieci są bezpieczne. Tylko ona nie wie jednego. Tu nie chodzi o bezpieczeństwo naszych dzieci, wiem, że przy Czkawce nic im nie grozi. Ja po prostu czuję, że stanie się coś złego. Przez kolejne dni chodziłem zmęczony, bo po nocach ledwo co spałem. A jeszcze trzy dni… Właśnie uspokajałem kilka młodych zmiennoskrzydłych, kiedy zobaczyłem coś lecącego w stronę Berk. Wracają? Szybko pobiegłem na główny plac. Dopiero teraz coś do mnie dotarło. Oni mieli wrócić za trzy dni… Dlaczego wracają już teraz? Kiedy to „coś” lecącego w naszą stronę zbliżyło się, zobaczyłem, że są to TRZY smoki… A nie jeden… Dwa czarne i… Jeden biały! Dzieciaki?! Ale jak to?! Oni latają?! I najważniejsze… Gdzie jest Czkawka? Wystrzeliłem w ich stronę. Sakit i Falco położyli Shirę na moim grzbiecie. Ledwo leciała, chyba musieli jej pomagać przez całą drogę. Dolecieliśmy do placu. Falco wylądował, trochę koślawo, ale dał radę, a Sakit zarył w ziemię. Szybko jednak się podniósł i otrzepał. Deahrine wybiegła z domu. Na jej twarzy najpierw malowało się szczęście i niedowierzanie, potem osłupienie, a na końcu przerażenie. Podbiegła do nas i zadała dzieciom to pytanie, na które odpowiedź tak bardzo bałem się usłyszeć.

- Został przy Sanktuarium – powiedział cicho Sakit. – Zajął się wrogiem, bardzo licznym, żebyśmy my mieli szansę uciec – wyjaśnił. Poczułem jak serce mi staje, a grunt usuwa się spod łap. Czyli… On już może nie żyć… Co jeśli nigdy go już nie zobaczę? Fakt, że dzieciaki nauczyły się latać stał się drobniejszy od ziarenka piasku, jednego z tych na plaży… Plaży, którą tak lubiliśmy z Czkawką odwiedzać. Zawsze zabierałem mu coś, a on zmieniał się w smoka i uciekaliśmy przed sobą. Albo wpychałem go do wody. Albo całego obśliniałem. Okej, teraz nie ma czasu na zastanawianie się. Trezba szybko tam wyruszyć, może jeszcze żyje. Jednym rykiem przywołałem smoki do siebie, a te, zabierając od razu swoich jeźdźców zaczęły odlatywać. Zostały maluchy i kilka starszych, żeby się nimi opiekować. Po drodze szybko wytłumaczyłem Valce i innym smokom w czym rzecz. Valka natomiast wytłumaczyła reszcie wikingów. Po przekazaniu informacji wszyscy przyspieszyli. Nawet gronkiele i gorące rzepy (hotburple) nigdy nie leciały tak szybko.

Po drodze targały mną różne uczucia. Z jednej strony smutek i rozpacz… Tak na zapas, z drugiej strony przerażenie, z innej strony nadzieja no i oczywiście wściekłość, że Czkawka znowu się naraża i doprowadza mnie do zawału. Droga, którą umiem nawet z gronkielami pokonać w dwie godziny, zadawała się ciągnąć tygodniami. Mimo, że wszyscy lecieli najszybciej jak umieli. Wreszcie się wyłoniło. Smocze Sanktuarium. Lodowe kolce, sterczące na wszystkie strony. I cały teren wokół tego miejsca w statkach, deskach lub ich resztkach. Przerażony zauważyłem mnóstwo ciał smoków. Inne wodne resztkami sił broniły siebie i Sanktuarium. Na nasz widok zdecydowanie odetchnęły z ulgą. Zaczęły walczyć z nową energią. Dzięki naszej pomocy z Berk szybko się uporaliśmy z wrogiem… Ta, szybko. Kogo ja próbuję okłamywać? Każdy smok spadający do wody, każda kolejna śmierć bolała mnie jeszcze bardziej niż poprzednia. Każda spadała na moje serce, niczym kropla kwasu, wypalając w nim dziurę nie do zagojenia. Coś mi się jednak nie zgadzało. Już od samego początku to zauważałem, ale próbowałem sobie wmawiać, że to złudzenie. Teraz byłem pewien. Jest nas za dużo. Jest za dużo jeźdźców. Jedna trzecia z nich to wygląda tak, jakbym ich nie znał. Skąd oni się wzięli? Kim oni są? I oczywiście najważniejsze pytanie: Gdzie jest Czkawka? A jeśli on… Potrząsnąłem głową odpędzając czarne myśli. Te jednak, niczym stado kruków, nadlatywały ze wszystkich stron i wiły gniazda w moim umyśle. Wróg był pokonany. Jak zwykle wygraliśmy. Ale gdzie jest Czkawka?

- Czkawka!!!!! – wrzasnąłem najgłośniej jak umiałem, licząc, że odpowie mi ktoś. A tak konkretnie to jedna osoba. Właśnie on. Nagle przyleciał szeptozgon. To nie Czkawka, ale czegoś ten smok chce. Przyleciał w konkretnym celu.

- Szczerbatek? – spytał.

-Nie kurde, czerwony kapturek – mruknąłem.

- Rozumiem, że możesz mieć zły humor. Chodź, proszę – chyba chce mnie gdzieś zaprowadzić. Ale gdzie? Czyżby do Czkawki? Poderwałem się szybko, a on zaczął odlatywać. Poleciałem za nim. Prowadził mnie przez labirynt skał o kształtach graniastosłupów. Parę razy na pewno byliśmy w tym samym miejscu. Zacząłem wątpić czy dobrze mnie prowadzi. Sam przecież lepiej znam te korytarze… On jednak wydawał się całkowicie pewny siebie. W końcu doszliśmy do większej jaskini. Zamarłem. Nad leżącym i najprawdopodobniej nieprzytomnym, albo… Nie będę kończył… W każdym bądź razie nad Czkawką siedział jakiś człowiek. Momentalnie się na niego rzuciłem i przygwoździłem do ściany. Zaraz jednak osłupiałem. To niemożliwe! On? Tutaj? To przecież Aodh! Ale co on tutaj robi? Jak on tu dotarł? Może akurat przelatywali niedaleko i zobaczyli co się dzieje? Ale… Okej, pojąłem, że nadal trzymam Aodha przy ścianie. Zszedłem z niego i podciągnąłem do góry pomagając wstać.

- O, hej Szczerbatek – uśmiechnął się. – Też cię na początku nie poznałem, już myślałem, że po mnie i myślałem po co niby ten gad poleciał sobie i dlaczego mnie nie broni. Dopiero potem zorientowałem się, że to ty – powiedział i podrapał mnie za uchem. Podszedłem do Czkawki. Miał na jednej łapie bandaż.

- Ten smok? – spytał Aodh. A, no tak, nie wie, że Czkawka zmienia się w smoka. – Leżał związany na pokładzie jednego ze statków, a jakiś człowiek już stał nad nim z uniesionym mieczem. Nasza interwencja sprawiła, że ostrze nie wbiło się w serce tylko w łapę. A potem kilka takich osób, co się w ogóle nie słuchają, od nas, wysadzili statek i ten tutaj stracił przytomność. Raczej żyje – ja już go dalej nie słuchałem. Podszedlem do Czkawki i szturchnąłem go.

- Proszę, obudź się – szepnąłem. Czkawka jednak nadal pozostawał nieprzytomny. – Czkawka, nie rozumiesz?! Nie możesz zostawić wszystkiego teraz! Teraz kiedy cię odnalazłem! – położyłem się obok niego i okryłem skrzydłem. Było zupełnie inaczej niż wtedy, gdy w formie człowieka był chory w święta i moje skrzydło na zmianę ze skrzydłem Def było dla niego kołdrą. Nagle do jaskini wpadło kilka smoków. Podniosłem głowę. Dzieciaki?! Mieli zostać na Berk!

- Jak z Czkawką? – spytała Shira.

- Mieliście zostać na Berk! – warknąłem lekko zdenerwowany. Shira od razu się cofnęła. Od razu stanął mi przed oczami inny obraz: Czkawka, cofający się przed Stoikiem. Osłaniający się przed jego uderzeniem. Albo osłaniający się odruchowo, mimo, że uderzenie nie nastąpiło. Albo spinający się jak tylko Stoik wchodzi do pokoju…

- Przepraszam – szepnąłem. – Chodźcie i najpierw wytłumaczcie dlaczego nie posłuchaliście – powiedziałem. Shira tym razem wyjątkowo była pierwsza. Aodh odsunął się teraz dalej niż na trzeci plan, przestałem zwracać uwagę na jego osłupiałą minę.

- A ty byś tato został tak na Berk nie wiedząc co się dzieje z twoją rodziną i przyjaciółmi? – spytał logicznie Sakit.

- Przecież nie mogliśmy tak siedzieć w niewiedzy i bezczynności – prychnął Falco.

- A jak tak szybko dolecieliście?

- Wikingowie to są pół ślepi – mruknęła Shira. To stwierdzenie wyjaśniło wszystko.

- Okej, zostańcie tutaj. Gdzie mama? – spytałem.

- Tu jestem – do pomieszczenia weszła Deahrine. – Ta trójka rozrabiaków się nie posłuchała – zauważyła.

- Już sobie wszystko wyjaśniliśmy – uśmiechnąłem się. Otuliłem Czkawkę z powrotem. Zacząłem przypominać sobie nasze wspólne chwile. Przyjaźń to taka wspaniała rzecz. Dlaczego tylko przynosi również tyle cierpienie? Bo jest takie powiedzenie przecież: Kiedy ci pieką na ruszcie przyjaciół, czujesz ogień na własnej skórze. I gdy Czkawka cierpi to i ja cierpię. Jak to jest, że to on zawsze jest tym nieprzytomnym w ciężkim stanie i to ja zawsze się zamartwiam? On to ma talent do pakowania się w kłopoty. Zawsze to on jest porywany, i tak dalej. Przypomniało mi się jak razem się bawiliśmy na Lazurowej Wyspie, chyba z rok po ucieczce z Berk. Strasznie się wygłupialiśmy, inne smoki patrzyły na nas jak na wariatów, ale właściwie później to wszyscy już się wydurniali i tylko ryby w jeziorkach przewracały pewnie oczami zrezygnowane. Wyrwałem się z zamyśleń. Czekaliśmy już dłuższą chwilę czy Valka i Chmuroskok do nas dołączą, ale potem stwierdziliśmy, że jeśli przyjdą, to niech nas obudzą i poszliśmy spać.

Okej, jest długi według mnie (w Wordzie zajął ponad 2 strony) next. Jakby co, to pojawiła się zmiana w poprzednim nexcie, mianowicie do nazw tych wszystkich smoków dopisałam ich angielskie nazwy, to smoki z Rise of Berk. Sama wszystkie nazwy tłumaczyłam, trzeba było się namęczyć, żeby podzielić w odpowiednim miejscu te angielskie nazwy na dwie części. Czasem tłumacz google nie wystarczał, tzreba było po słownik sięgać... Okej, nie będę narzekać, w sumie to było nawet fajne. To tak... Dzisiaj robiłyśmy z koleżanką Szczerbatka z tych śmieci, wyszedl nieźle (jak na zabawkę ze śmieci), do domu zabrała go ona, ale mam zdjęcia i filmik, zmontuję wszystko na iMovie i wstawię, ale to w weekend, OK?

Obudził mnie cichy jęk. Ostatnie dni, jak mówiłem, sprawiły, że najcichszy dźwięk mnie podrywał. Teraz się to przydało. Zerwałem się patrząc z nadzieją na Czkawkę. Nie myliłem się, chyba się budzi. Czyli żyje! Jednak nie tylko to mnie zaskoczyło. Zaskoczyło mnie również to, że Shira nie spała. Leżała nie obok Deahrine, tylko obok Czkawki. Spojrzała teraz na mnie swoimi dużymi, bardzo jasnoniebieskimi oczami.

- Chyba się budzi – powiedziała.

- Masz rację – dmuchnąłem na Czkawkę. Lekko się poruszył. Na moją prośbę Shira niechętnie wstała i do mnie podeszła. Czkawka się budził. Otworzył powoli oczy. Chyba wydawał się zaskoczony miejscem jego pobytu. Jego wzrok padł na Aodha leżącego pod ścianą razem z szeptozgonem Kłem. Potem spojrzał na mnie.

- Co on tu robi? – spytał wskazując na Aodha. Wywróciłem oczami.

- Tak, ja też się cieszę że cię widzę – mruknąłem i już miałem się na niego rzucić, kiedy się lekko odsunął.

- Nie mam siły – mruknął. – Później się przywitasz…

- Pytałeś o Aodha… Można powiedzieć, że życie mu zawdzięczasz, bo akurat przelatywał z kilkorgiem jeźdźców w pobliżu. Miecz cię zranił w łapę, a nie zabił – Czkawka spojrzał na bandaż. – A potem kilkoro ludzi pokroju bliźniaków czy Sączysmarka wysadziło ten statek na którym byłeś i straciłeś przytomność

- Aha – mruknął i wtedy zobaczył Shirę. – Zaraz, przecież dzieciaki miały zostać na Berk!

- Cóż, kiedy się o tym przekonałem, też nie byłem zachwycony. Ale zadały bardzo rozsądne pytanie. Czy my byśmy zostali na Berk tak w niewiedzy, w niepewności czy nasi przyjaciele jeszcze żyją?

- No, w sumie to nie…

- Więc masz odpowiedź. A teraz przywitaj się z Shirą i pozwól jej z powrotem leżeć na sobie, bo jej było wygodnie i nie była zadowolona, że musi schodzić – zaśmiałem się.

- Ja to wszystko słyszę – mruknęła moja córka.

- O to nam chodzi – wyszczerzył się Czkawka. Wreszcie mu poczucie humoru wraca! Shira skoczyła na Czkawkę, aż ten się lekko skulił. Udawał jednak, że nic się nie stało, ale posłał mi spojrzenie mówiące „powinieneś nauczyć swoją córkę, że nie skacze się na innych”. Potem Shira zwinęła się w kłębek i poszła spać. Czkawka zrobił to samo. Obudziłem cicho Kła.

- Co jest? – spytał zaspanym głosem.

- Wydrążyłbyś mi szybko jakiś tunel, którym szybciej dostanę się na powierzchnię?

- Nie ma sprawy – ziewnął. Już kilkanaście minut później mogłem polecieć po Valkę i Chmuroskoka. Ogólnie po resztę. Wszyscy razem byli wewnątrz Sanktuarium. Valka nie spała. Ewidentnie martwiła się o Czkawkę. Podszedłem do niej.

- Szczerbatek! – zawołała. – Gdzie zniknąłeś na całą noc? Znalazłeś Czkawkę? A gdzie on jest? Gdzie Deahrine? Wiesz, że są tu ci od Aodha? – zasypała mnie pytaniami.

- Kieł mnie zaprowadził do Czkawki, tak znalazłem go, jest bezpieczny w jaskini, Deahrine też tam jest, dzieciaki też, bo nie posłuchali, tak, wiem, Aodh uratował Czkawkę, no, oczywiście nie wie, że ten czarny smok to Czkawka – odpowiedziałem na wszystkie pytania. Zaśmiała się.

- Chyba trochę za dużo pytań naraz – stwierdziła. – Zaprowadzisz mnie do Czkawki?

- Jasna sprawa – po kilku minutach byliśmy na miejscu. Zmarszczyła brwi widząc maluchy, ale od razu skupiła swoją uwagę na Czkawce, który już był w ludzkiej formie. Zmieniła mu szybko przesiąknięty już krwią bandaż na ręce.

- Myślałam, że będzie gorzej – stwierdziła. – Bałam się, że zastaniemy go ledwo żywego i nie uda nam się go uratować – wyznała.

- E, to jeszcze nic. Ja już byłem pewien, że nie żyje, już byłem psychicznie nastawiony na to, że nigdy go nie zobaczę, a przez całą drogę do Sanktuarium myślałem tylko o wspólnie spędzonych chwilach – powiedziałem. Znowu się zaśmiała.

- Masz rację, moje obawy to przy tym pestka. Budzimy Aodha?

- No, bo się zdziwi. Zobaczy Czkawkę, a nie czarnego smoka. Wypadałoby go poinformować, ale tak delikatnie, żeby nikomu nie mówił, no nie? – zaproponowałem.

- Doskonały pomysł – Valka podeszła i potzrąsnęła chłopakiem, który od razu się zerwał. Spojrzał zdziwiony na Valkę.

- Co pani tutaj robi? – zdziwił się.

- Jaka formułka – prychnąłem.

- Szczerbatek, przestać – zganiła mnie Valka. – Mów mi po imieniu Aodh. Jestem Valka. Słuchaj, ten czarny smok, którym się zająłeś…

- No właśnie, gdzie on jest? – zaczął się rozglądać, a potem zauważył Czkawkę. – Co on tu robi? – zdziwił się.

- No właśnie. Tamten smok to był Czkawka właśnie. Umie się zmieniać w smoka i na czas bitwy był smokiem – wyjaśniła Valka. Aodh wyglądał na zszokowanego.

- Naprawdę?

- Tak, naprawdę. Proszę też, żebyś nikomu nie mówił, dobrze?

- Oczywiście, nikomu nie powiem – przytaknął. – Budzimy go?

- Nie, niech odpocznie… - Valka spojrzała z troską na swojego syna.

- Jasne, to była tylko luźna propozycja, nie wiem kiedy się obudził…

- Spokojnie. Wracasz do swoich towarzyszy?

- Chętnie – Aodh pogłaskał Kła i wsiadł na niego. Razem z Valką wyleciał z jaskini. Położyłem się obok Czkawki i znowu zasnąłem.

Rozdział 29

Perspektywa Czkawki

Obudził mnie Szczerbatek. A konkretnie to w taki sposób, że zupełnie nagle się na mnie prawie położył i osłonił skrzydlami. Zepchnąłem go z siebie. Spojrzał na mnie z wyrzutem i znacząco pokazal oczami w stronę wejścia do jaskini. A, no i wszystko jasne. Wie, jak się stresuję przy Stoiku, który akurat chyba postanowił sprawdzić co u mnie. Niestety… No trudno, już nawet nie mogę udawać, że śpię. Okej, jakoś wytrzymam. Wiem, powiecie, że to głupie, w sensie moje zachowanie w stosunku do Stoika, ae czy wy byliście przez ponad połowę swojego życia bici? Nie? No właśnie…

IMG 0173

Tu mu jeszcze z koleżanką nie zrobiłyśmy lotek

No niestety, jak się przekonaliście, nie mam bladego pojęcia co zrobić z tym filmikiem, więc obejrzały go tylko pojedyncze osoby, które podały mi w komentarzu swojego maila. Reszta musi się zadowolić mailem. Niestety, ten Szczerbatek w realu wyszedł super, a na zdjęciach wychodzi tak kiczowato, że ja nie mogę. Są to pogniecione w odpowiedni kształt gazety owinięte czarną folią. Całość jest sklejona taśmą, która jadnak słabo to trzyma, więc wszystko przyczepiłyśmy jeszcze na szpilki. Skrzydła, ogon i lotki, których tu nie ma zrobiłyśmy z filcu. A co do lotek to dorobiłyśmy później na przerwie. Dalej... Źrenice też są z filcu. Na szpilki przeyczepiłyśmy skrzydła, lotki, oczy i łapy, zabezpieczone jeszcze taśmą. Całość nieźle wyszła, tylko na zdjęciach niestety masakryczie wychodzi...

Mój pies, Misza... To od niej jest moja nazwa ;), była dzisiaj u fryzjera... Jest maltańczykiem. Każdy właściciel maltańczyka wie, że ma do wyboru. Albo jego pupil będzie miał włosy do ziemi, albo obstrzyżone i będzie wyglądał jak szczur. A moja mama znalazła taką świetną fryzjerkę... Ogon zostawiła Miszce dłuższy, łapy i uszy też, a resztę tak na króciutko. I te łapy są takie jakby trójkątne, rozszerzające się ku dołowi. Potem tylko ostatni fragmencik też jest na krótko. Po prostu wygląda super, ja nawet nie wiedziałam, że maltańczyka można tak pięknie ostrzyc... W ogóle pani powiedziała, że ta fryzura to jest tak jakby tylko dla maltańczyków. No i ma rację, nie wyobrażam sobie atkiego yorka. Wyglądałby tak źle jak maltańczyk w fryzurze dla yorka. Mówię, bo ejśli ktoś ma maltańczyka i nie ma gdzie go strzyc to chętnie podam gdzie strzyżona była Miszka ;)

Dla zainteresowanych nextem, bo na stówę tacy są... Zdecydowałam, że będzie jden, ale długi. Wolę tak, niż dwa, a krótkie. Muszę jeszcze do poniedziałku przeczytać lekturę, a jestem w połowie... Na szczęście szybko czytam. No bo zaczęłam w czwartek... Ta, czytam ją tak długo, bo jest mega nudna. Sory, dajmy na przykład Krzyżaków! To jest książka, którą ja na milion procent chętnie przeczytam! Ale w wieku sześćdziesięciu lat, gdy będę siedziała całe dnie w domu, a nie w szkole podstawowej! Mnie nikt nie zniechęci do książek, kocham czytać, ale w ten sposób połowa ludzi na świecie znienawidzi literaturę ni etylko polską, ale z całego świata! Ale wracam do tematy ne'xta... Nie wiem kiedy się pojawi, ale na pewno do 23. Kończę, bo się rozpisałam, poczytam lekturę, zabiorę się za nexta... Proszę też nie pytać w komentarzach, keidy next, czy mówić, że miał być. Ja nie jestem niemiła, tylko to mnie czasem irytuje. U mnie jak wiecie nexty się często spó'źniają, ale dzisiaj to mało prawdopodobne ;)

Wierzcie mi teraz lub nie, ale pisząc tego nexta teraz sama zaczęlam odczuwać to przerażenie, sama też się trzęsłam i jeszcze miałam co jakiś czas łzy w oczach... Trochę to utrudniało pisanie, ale next jest. I w sumie może i Wy podczas czytania odczujecie to samo...

Szybko spojrzałem na Szczerbatka z niemym błaganiem.

- Sory, chciałem cię kryć to sam mu pokazałeś, że nie śpisz – mruknął. Jak zwykle, pomocny do bólu! Posłałem mu mordercze spojrzenie, ale ten nic sobie z tego nie robił, ziewnął i się położył obserwując rozwój wydarzeń. Zacząłem się wycofywać pod ścianę.  Stoik westchnął.

- Czkawka – zaczął cicho. – Ja naprawdę bardzo żałuję… - wiem o tym doskonale. Przez 15 lat pracował sobie na coś takiego i nie zmieni tego tak szybko. To już jest nawyk, to już mi weszło w naturę… To coś jak lęk przed węgorzami u Szczerbatka. Nie zniknie nigdy. Z tą różnicą, że u mnie jest to lęk przed Stoikiem… Nie miałem już gdzie się cofać i w myślach przeklinałem się za to, że zepchnąłem z siebie Szczerbatka. Może to i głupie, ale byłem przerażony. Po co ja wracałem na Berk? Niby fajnie, mniej smoków ginie… Gdyby nie ten człowiek Drago! Gdyby we mnie wtedy nie strzelił trucizną, nie poznaliby mamy! I ja też nadal byłbym anonimowy! Po co ja chciałem pójść z nimi? Albo dlaczego nie poleciałem na Szczerbatku? Z góry by sprawnie ominął strzałkę i po sprawie! Stoik ciągle powoli podchodził. Zacząłem rozglądać się czy gdzieś bym mógł uciec, ale… Ze strachu nie mogłem nawet drgnąć. Pomyślałem, że może zmieniłbym się w szeptozgona i uciekł tunelem, ale przecież byłem jak sparaliżowany… Nic bym nie mógł zrobić. Nagle usłyszałem warkot. Z pewnością smoka, ale nie Szczerbatka… Zmusiłem się to przekręcenia głowy w tamtą stronę. To… Shira. Warkotem zbudziła również braci. Ci, naprawdę bardzo zdziwieni… No tak, nigdy nie wiedzieli mnie lekko przestraszonego, a co dopiero przerażonego… Na Berk nie mieli okazji obserwować moich relacji ze Stoikiem. Potem zobaczyli Stoika. Spojrzeli jeszcze raz na mnie i zrozumieli wszystko równie dobrze jak Shira. Deahrine, równiż obudzona warkotem Shiry, próbowała uspokoić całą trójkę, ale na marne. Pierwsza ruszyła Shira, dotychczas najbardziej nieśmiała z rodzeństwa. Stanęła pomiędzy mną, a Stoikiem, kładąc uszy, odsłaniając zęby i machając wściekle ogonem. Mimo, że była mała, zadarcie z tak wściekłym smokiem nigdy nie jest bezpieczne. Za nią po bokach stanęli Sakit i Falco, również w pozycjach obronnych. Zerknąłem na wrednego gada, czyli Szczarbatka. Patrzył na to zdumiony z otwartymi oczami.

- Tknij go tylko, a pożałujesz! – warknęła Shira do Stoika.

- Shira, on cię nie rozumie – powiedział delikatnie Szczarbatek.

- Nie wtrącaj się! – zatkała tym i mnie i jego. – Powarczeć sobie mogę!

- Ja też! – dodał Sakit. – Niech tylko spróbuje zrobić coś wujkowi!

- Już zrobił… - westchnął Szczerbatek, zaraz jednak pożałował swoich słów, bo dzieciaki zaczęły warczeć jeszcze głośniej i jeszcze wścieklej. Bo wiecie, że czasem ryku, albo warkotu nie da się przetłumaczyć na słowa? To coś, co jest bez słów, ale każdy smok rozumie co oznacza. Ba, coś takiego zrozumieją nawet ludzie! Każdy wie co smok chce zasygnalizować warkotem! Teraz Stoik się lekko cofnął. Nadal jednak był zbyt blisko.

- Dajcie spokój – powiedział Czaszkochrup. – On naprawdę żałuje i chciałby naprawić to, co zepsuł!

- Nam nie o to chodzi, że chce naprawić, tylko o to, że… Popatrz na Czkawkę! – wrzansęła Shira.

- Proszę, przecież nic mu nie będzie – powiedział spokojnie. Widać było, że cała trójka się zawahała.

- Dzieci, proszę, dajcie spokój – odezwała się Deahrine, a Szczerbatek podszedł do mnie. – Widzicie, z waszym tatą nic mu przecież nie grozi! – wtedy niechętnie odeszły na bok w stronę Def. Szczarbatek delikatnie mnie polizał.

- Pamiętaj, że jestem przy tobie – szepnął. Stoik znowu zaczął podchodzić. Ja zestresowałem się jeszcze bardziej. Dzieciaki widząc to, znowu chciały wrócić, żeby trzymać Stoika na odległość, ale Deahrine je powstrzymała. Niestety. Spojrzała na mnie z takim jakby… Współczuciem. Czy Szczerbatek jej coś mówił? Możliwe, ale to chyba nawet dobrze. Nie byłem w stanie się ruszyć. Przerażenie ogarnęło mnie całkowicie. Stoik na chwilę się zatrzymał, ale dalej podchodził. Stanął obok mnie. Wtedy nie byłem w stanie już nawet jasno myśleć. Kiedy wyciągał rękę w moją stronę, do mojej głowy powróciło jedno z wielu wspomnień. Miałem wtedy osiem lat. Wróciłem z lasu późno, licząc, że nie zastanę na dole Stoika. Niestety, miałem pecha. Modliłem się, żeby mnie nie zauważył, ale to nie był mój szczęśliwy dzień. Odstawił kufel z alkoholem i wstał. Byłem wtedy zbyt przerażony, żeby z jego wrzasków wyłapać jakiekolwiek słowa. Przywarłem do ściany, dokładnie tak samo jak teraz. Zbliżał się dokładnie tak samo jak teraz, powoli. A potem podniósł rękę i wziął zamach. W nocy ledwo zasnąłem, a rano u Gothi okazało się, że ramię jest pęknięte. Wróciłem do teraźniejszości. Stoik dotknął mojego ramienia. Krzyknąłem i od razu odskoczyłem. Szczerbatek otulił mnie skrzydłem i nie pozwolił już Stoikowi się zbliżyć. Wiedział, że dla mnie to jest zbyt dużo jak na jeden raz.

Perspektywa Szczerbatka

 Cały się trząsł. Teraz już nie chciałem, żeby Stoik podchodził, więc ostrzegawczo warknąłem. Spojrzał ze smutkiem na mnie, a konkretnie to na miejsce, gdzie pod moim skrzydłem był Czkawka i wycofał się. Potem odleciał na Czaszkochrupie. Ostrożnie odkryłem skrzydłem Czkawkę. Oczy miał zamknięte i ogólnie był roztrzęsiony. Twarz miał bladą, wcale się też nie ruszał. Szturchnąłem go kilka razy.

- Czkawka, on już sobie poszedł – szepnąłem. Nie reagował. Dopiero po kilku moich próbach powoli otworzył oczy. Jego zielone oczy wyrażały jedno. Przerażenie. Aż coś mi serce ścisnęło. Spojrzał na mnie, nadal ze strachem w oczach.

- Czkawka, uspokój się. Już, wdech, wydech, wdech, wydech… Dobrze, już, zobacz, nie ma go już. - W głębi duszy byłem wściekły. Spytacie pewnie czemu tak późno zareagowałem? Ja chcę, żeby Czkawka przestał się bać Stoika. Jeśli będę go za każdym razem bronił, nic się nie zmieni. Tylko, że na Dragnatta, jeśli on przychodzi, doprowadza Czkawkę do takiego stanu, a potem odlatuje z Czaszkochrupem to też się nic nie zmieni!

Next późno, ale jest i to niezłej ilości! Mam nadzieję, że wszyscy zadowoleni ;)

Znowu go szturchnąłem. Wzdrygnął się. Zerknąłem w stronę Deahrine i dzieci. Deahrine patrzyła na to ze smutkiem i niedowierzaniem, a dzieci były bardzo zdziwione i złe. No i jak my im teraz wytłumaczymy zachowanie Czkawki? Deahrine powoli zaczęła podchodzić. Odniosłem wrażenie że Czkawka tak jakby mocniej się we mnie wcisnął.

- Ej, spokojnie… - zacząłem. – To tylko Deahrine, ona ci przecież nic nie zrobi… - dopiero po dłuższej chwili Czkawka się rozluźnił. Def lekko go szturchnęła. Znowu zamknął oczy. Dopiero po kilku minutach mojego uspokajania je otworzył. Dzieci patrzyły na to z otartymi szeroko oczami. Pierwszy zareagował Falco.

- Co się właściwie stało wujkowi? – spytał niepewnie, a Shira powoli podeszła, co spowodowało u Czkawki ponowne zestresowanie się. Dopiero po chwili z powrotem się uspokoił. Eh, dlaczego nigdy podczas ataków nie zabiłem Stoika? Dla wszystkich byłoby prościej i lepiej! Shira weszła Czkawce na kolana. Już chciałem ją zdjąć z niego, ale Deahrine mnie zatrzymała.

- Zobacz – pokazała na Czkawkę. Po krótkiej tym razem chwili stresu zamknął oczy i zaczął głaskać Shirę. Ta rozciągnęła się na jego brzuchu i zasnęła. Czkawka jednak nie spał. Miał zamknięte oczy i już nie głaskał Shiry, tylko trzymał na niej rękę, ale widziałem, że nie spał. Tymczasem Falco i Sakit podeszli do mnie i Def.

- Tato – zaczął Sakit. – Co się stało wujkowi? Dlaczego tak się zachowywał? Dlaczego się bał? Przecież wujek nigdy się nie bał! – zauważył. Westchnąłem. Usłyszałem, że w tym samym momencie westchnęła i Deahrine.

- To nie jest takie proste – powiedziałem patrząc ze smutkiem na Czkawkę.

- Bał się Stoika – powiedział Falco. – Ale czemu? Przecież nam Stoik nic nie robi, jemu też nic chyba nie chciał zrobić! I mówiłeś tato, że już mu zrobił, ale co? – ja i Def nadal milczeliśmy.

- Tato? – spytał Sakit niepewnie. – Dlaczego nic nie mówisz?

- Bo nie umiem – powiedziałem cicho. – Ja nie umiem wam tego wytłumaczyć

- Mamo? A ty umiesz? – spytał z nadzieją Falco.

- Ja też nie umiem. Nawet gdybym umiała, to nie wiem czy Czkawka chce, żebym mówiła… - pokręciła głową.

- Co się stało Czkawce? – usłyszałem nagle obok siebie cichy głos Valki. Zerknąłem na Czkawce. Nadal był jeszcze trochę blady. Westchnąłem. Valka podeszła do nas.

- Jak coś to on nie śpi – mruknąłem.

- No dobrze, po prostu chcę wiedzieć co się stało. Zresztą jest po drugiej stronie jaskini. Sam mi nie powie?

- Marne szanse – mruknęła Def.

- Nie podchodź do niego! – zagrodziłem Valce drogę, bo już ruszała w stronę Czkawki.

- Co? Dlaczego?  - Valka była mocno zdziwiona.

- Teraz nie – Deahrine stanęła po mojej stronie.

- Ale dlaczego?

- Bo zareaguje jak zareaguje – powiedziałem.

- Przestańcie owijać w bawełnę! – zirytowała się Valka. – Co się stało? – znowu westchnąłem.

- Powiedz – szturchnęła mnie Deahrine.

- Stoik tu był – wyjaśniłem krótko. Valka też westchnęła.

- A jak Czkawka zareagował?

- Ze strachu go kompletnie sparaliżowało. Normalnie jakby marazmor w niego strzelił – zacząłem. – A gdy Stoik dotknął jego ramienia, to krzyknął i odskoczył i ja go przykryłem skrzydłem – wyjaśniłem. Valka usiadła i spojrzała ze smutkiem w kierunku Czkawki.

- A jak reagował na innych?

- Po Stoiku? Cóż, nawet to, że Deahrine zaczęła podchodzić strasznie go zestresowało. W ogóle jak Stoik poszedł i odkryłem skrzydło, to był biały jak ściana, cały się trząsł i nadal był w stanie paraliżu…

- To co Shira robi przy Czkawce? – zdziwiła się Valka.

- No, najpierw też znowu się zestresował, dopiero po dłuższej chwili trochę się uspokoił – wyjaśniłem. Valka spojrzała zmartwiona w stronę Czkawki.

- A ktoś nam w końcu wytłumaczy co się dzieje? – zirytował się Falco.

- No właśnie! Chcemy w końcu wiedzieć! Wszyscy wiecie, a my się czujemy jak idioci! – dodał Sakit.

- Nie wiemy czy Czkawka chce… - zaczęła delikatnie Deahrine. Westchnąłem i zacząłem podchodzić do Czkawki. Od razu otworzył oczy, na nowo wypełnione strachem, który zniknął dopiero gdy zobaczył, że to tylko ja. Shira też się obudziła i z powrotem zaczęła domagać głaskania. Czkawka niemal mechanicznie zaczął ją gładzić po grzbiecie.

- Czkawka – zacząłem delikatnie. Spojrzał na mnie.

- Dzieciaki chciałyby wiedzieć o co chodzi i ten… Masz może jakiś pomysł? – zamyślił się. Shira tymczasem zeskoczyła z niego.

- Ja też chcę wiedzieć! – zawołała.

- Nie mam – szepnął kręcąc przecząco głową.

- A ten… Może podejść twoja mama? – spytałem. Powoli pokiwał głową więc zawołałem Valkę. Niepewnie podeszła i kucnęła obok Czkawki. Położyła rękę na jego ramieniu. Wzdrygnął się.

- Czkawka - zaczęła spokojnie. – Już nic się przecież nie dzieje, uspokój się… - widać było, że myślami jest zupełnie gdzie indziej. A ja niestety chyba się domyślałem gdzie.

- Czkawka! – wrzasnąłem. Spojrzał na mnie przestraszony. – Znaczy, nie chciałem krzyczeć… Nie wolno ci o tym myśleć, rozumiesz? Nie myśl o tym! – szturchnąłem go. Po raz pierwszy niepewnie się uśmiechnął. Chwilę się chyba wahał, ale po chwili mocno mnie przytulił. Stałem przez chwilę zaskoczony, ale odwzajemniłem.

- Dziękuję – szepnął Czkawka. – Dziękuję przyjacielu, że zawsze przy mnie jesteś – szepnął.

- Nie dziękuj Czkawka – odparłem. – Takie już są powinności wobec przyjaciół

Oczywiście, uspokajam od razu, nie jest to ostatni next na dziś. Ale co ja czuję pisząc te nexty... Normalnie sama czuję ten strach Czkawki mimo, że tylko wymyślam co on może przeżyć. Co jeszcze... A, mogę tutaj podziękować Agadoo za piękne oko nocnej furii ;)

Perspektywa Czkawki[]

- Czkawka – usłyszałem cichy głos mamy. Sam nie wiem czemu nawet przy niej się zestresowałem. Spojrzałem w jej stronę.

- Tak? – spytałem niepewnie.

- Co ci zrobił? – nie odpowiedziałem, udając, że ziemia wygląda niesłychanie interesująco. Bo to w sumie trochę głupio przyznać, że sparaliżowało mnie ze strachu tylko dlatego, że dotknął mojej ręki… Ja się boję, że on znowu mnie będzie chciał uderzyć… - Czkawka?

- Ekhm – usłyszałem Szczerbatka. – Pozwolisz, że ja powiem? – pokiwałem głową. Chyba wolę, żeby on powiedział. – No więc, Stoik podszedł do niego i go dotknął – wyjaśnił znowu pocieszająco mnie liżąc w rękę. Zerknąłem szybko na Valkę. Oczy miała otwarte szeroko. Z powrotem spuściłem głowę i wróciłem na miejsce pod ścianą. Shira z powrotem wgramoliła mi się na kolana. Przylepa… Znowu zacząłem ją głaskać. Mama usiadła obok mnie i delikatnie przytuliła.

- Aż tak się go boisz? – spytała cicho. Przytaknąłem. Westchnęła. – Że też mnie nie było na Berk przez te wszystkie lata…

- To nie twoja wina – pokręciłem głową. Deahrine, Sakit i Falco podeszli.

- Wytłumaczy nam to ktoś w końcu czy nie? – wściekł się Sakit. Deahrine westchnęła i spojrzała na mnie pytająco. Pokiwałem głową. Znowu westchnęła.

- Usiądźcie, bo to będzie długa historia – oznajmiła. Zaczęła od samego początku, czyli od tego jak bogowie zaczęli tworzyć różne stworzenia. Dodała legendę o smoczym władcy. Opowiedziała o latach zabijania smoków. Nawet Shira była tak wsłuchana w opowieść, że nie zauważyła, że przestałem ją głaskać. Potem Valka opowiedziała o tym jak porwały ją smoki. Następnie głos zdobył Szczerbatek i opowiedział wszystko po kolei odkąd się poznaliśmy. Ze wszystkimi szczegółami. Po skończeniu, na momencie kiedy założyliśmy się ile chłopców i ile dziewczynek się wykluje, dzieci były trochę oszołomione. Otrząsnęły się jednak szybko.

- Mogę zabić Stoika? – spytała rozzłoszczona Shira.

- Nie, nie możesz – powiedziała Deahrine spokojnie. Valka i Szczerbatek parsknęli śmiechem.

- Ale on to się jakoś nie przejmował, że wiele razy mało nie zabił wujka! – krzyknął Sakit. No, myślałem, że po nocach spać nie będą mogli, w końcu są może trochę za mali, żeby tyle naraz się dowiedzieć, a oni… Wyciągają po prostu logiczne wnioski. Inteligentni są. I na pewno nie są strachliwi. Nagle ktoś mnie lekko popukał w ramię, co spowodowało od razu, że odskoczyłem, a Shira ze mnie zleciała. Otrzepała się i spojrzała na mnie nie tak jak wcześniej by spojrzała, z lekkim wyrzutem… Tym razem z lekkim współczuciem. Z jedną małą rożnicą. Oni jeszcze nigdy w życiu nie odczuli bólu. Bo jakieś małe siniaki podczas wygłupów z innymi smoczkami się nie liczą, one nie bolą. Tak naprawdę zrozumieją dopiero, kiedy sami odczują w życiu jakiś większy ból. Na przykład… Siniak od zdarcia sobie skóry z jakiegoś miejsca bardzo się rożni, prawda? Poczekać tylko, aż zaczną realizować z rówieśnikami głupie pomysły na zabawy…

No, niestety trochę krótki, ale laptop mi lada chwila padnie, to raz. Dwa, rodzice już zaganiają, żebym spać poszła, no i w sumie trochę racji mają, bo jutro szkoła... To next oczywiście jutro ;)

Rozdział 30



Wróciliśmy na Berk jeszcze tego samego dnia. Oczywiście Aodh z drużyną wrócili na swoją wyspę. Nasz powrót wywołał okrzyki radości wśród ludzi i smoków, które zostały w wiosce. Ja jak najszybciej udałem się do domu i pognałem do mojego pokoju, żeby tylko zdążyć zanim Stoik wróci. Na szczęście mi się udało. Po chwili usłyszałem, jak wchodzą do domu, a potem… O nie… Kroki na schodach. Szybko odskoczyłem pod ścianę. Jak się chwilę później okazało, zupełnie niepotrzebnie. Do pokoju nie wszedł Stoik, tylko Valka. Podeszła do mnie i zdjęła bandaż z ręki. Przez to wszystko zupełnie o nim zapomniałem… Nie był to zbyt dobry pomysł. Rana była dość głęboka i właściwie od razu po zdjęciu bandaża było wiadomo, że ściany są do umycia. Szybko założyła mi nowy i przytuliła.

- Myślałeś, że Stoik idzie? – szepnęła.

- No… Eee… No tak – przyznałem.

Perspektywa Valki[]

 Najgorsze według mnie jest to, że ja niczego nie zauważyłam. Wydawało mi się, że relacje Czkawki i Stoika są nienajgorsze. Przecież nawet zastanawiałam się jak on mu tak szybko wybaczył. W ogóle nie zauważałam drobnych szczegółów, świadczących o traumie Czkawki. Nie widziałam, że za każdym razem kiedy był że Stoikiem w jednym pomieszczeniu, napinał mięśnie. Że starał się jak najszybciej wyjść z domu albo uciec do swojego pokoju. Jak w jego wzrok wkradał się strach, kiedy Stoik patrzył w jego kierunku czy najwidoczniej zamierzał podejść do niego. Tysiące takich sytuacji miałam pod samym nosem, a żadnej nie zauważyłam… Ciekawe o czym myślał, że Szczerbatek się wydarł, żeby o tym NIE myślał…  Co do tego „wrednego gada” jak go Czkawka nazywa, to akurat uznał chyba, że za długo go przytulam i nikt nie zwraca na niego uwagi, bo odepchnął mnie od Czkawki i zaczął go lizać. Zaśmiał się.

- Może pójdź z nim polatać, bo ci nie da spokoju – zaproponowałam.

- Ej, ja tu jestem i wszystko słyszę! – oburzył się Szczerbatek. Nagle do pokoju wpadli Dehrine, Shira, Sakit i Falco. No tak, oni lecieli wolniej od nas…

- Ha i co! Pierwszy byłem! – wrzasnął Sakit.

- Nieprawda, bo ja! – kłócił się Falco. Shira, ajko dużo spokojniejsza, nie brała udziału w tych rozważaniach.

- Wujku – podbiegła do Czkawki. – A pouczysz mnie jeszcze latania? – spytała z nadzieją.

- Myślałem, że się boisz – zaśmiał się Czkawka.

- No bo bałam. Ale teraz już nie boję – powiedziała. – Proszę, wujku… - zrobiła przy tym słodkie oczka.

- No dobrze – nie dziwię się, że Czkawka uległ temu proszącemu wzrokowi, sama też bym go nie wytrzymała…

- O, ja też chcę! – Falco od razu przestał kłócić się z Sakitem. Obaj również spojrzeli na Czkawkę prosząco. Westchnął.

- Zrobimy tak. Waszej siostrze jeszcze najsłabiej idzie, więc ja ją będę uczył. Z Sakitem poćwiczy Szczerbatek, a z Falco Deahrine – zaśmiał się widzą osłupiałego Szczerbatka. – Chyba nie myślałeś, że ja odwalę całą brudną robotę – szturchnął go. Deahrine też się zaśmiała.

- Jak dla mnie może być – oznajmiła. Na te słowa Szczerbatek wyraźnie się zawahał – przywalić Czkawce ogonem, czy nie? Zdecydował się jednak przywalić. Czkawka jednak sprawnie zrobił unik. Te wszystkie lata musiały go w tym wprawić… Po tej jednej próbie trzepnięcia Czkawki ogonem, Szczarbatek usiadł obok Deahrine.

- W sumie to dobry pomysł – przyznał po chwili. Zaśmiałam się. Czkawka zmienił się w smoka, a Shira wskoczyła mu na grzbiet.

- Nigdy się nie ożenię! – krzyknął jeszcze wylatując przez okno.

Perspektywa Czkawki[]

- Wujku? – spytała Shira, kiedy już byliśmy w drodze nad klify. – Dlaczego powiedziałeś, że nigdy się nie ożenisz?

- To nie dla mnie – pokręciłem głową. – Ja kocham być wolnym, szybować w przestworzach, spędzać czas ze smokami… Musiałbym zostawić wszystko co tak kocham – wyznałem.

- To ja też się nigdy nie ożenię! – oznajmiła Shira.

- Wiesz – zaśmiałem się. – Po pierwsze, żenią się chłopcy. Dziewczynki wychodzą za mąż. Po drugie, u smoków to się raczej określa „znalezienie sobie partnera”…

- No a ty? W sumie to jesteś trochę smokiem… - zauważyła.

- Masz rację. Ale u mnie określiłoby się to jako ożenić się. Ale spokojnie, nie będę miał tego problemu. Nie planuję znajdować sobie drugiej połówki – powiedziałem. – No, ale kończymy ten jakże interesujący temat, jesteśmy już na klifach – powiedziałem. Shira tym razem była pełna entuzjazmu. Nie tak jak przy Smoczym Sanktuarium. Zabraliśmy się za ćwiczenia.

'Jest next ;) Żeby nie było, to taki mały spoiler - Czkawka ma postanowienie i go dotrzyma. Nie będzie miał żony, ani nawet dziewczyny, nawet obiektu zainteresowania. Tak jak ja dotrzymam - nie będzie tu Hiccstrid! Okej, ma nadzieję, że się podoba, mimo, że krótkie, no ale takie życie, jutro może być jeszcze krótszy, bo wracam do domu 19 - 20, no ale... EmpikSchool się kłania. Żeby nie było, nie narzekam na dodatkowego anglika. 'Jest przydatny i fajny, nauczycielka normalna... Po prostu mam późno, bo późno kończę niestety lekcje. Ale będzie na pewno. Po prostu krótki. Chociaż to zależy od ilości pracy domowej też. Okej, nie gadam, mam nadzieję, że wszystko OK i zapraszam do komentowania!

Kiedy Shira podchodziła do sprawy z entuzjazmem i zaangażowaniem, od razu lepiej jej szło. Pod koniec dnia, gdy wróciliśmy do domy, była wykończona, ale bardzo szczęśliwa. Zaraz też zastrzegła, że jutro też chce ćwiczyć. Chłopcy też byli zadowoleni. Wieczór miałem dla siebie. Szczerabtek też miał czas, Deahrine stwierdziła, że ona chce się po raz pierwszy od miesiąca wyspać. Polecieliśmy ze Szczerbatkiem nad Krucze Urwisko.

- Tu się poznaliśmy – westchnąłem siadając na kamieniu. Kiedy przyszedłem tu po raz pierwszy, był jasny i gładki. Teraz z jednej strony był osmalony, a z drugiej pokryty gęstym, wilgotnym mchem. Zdecydowanie widać było upływa czasu. Ziemia pojaśniała z wierzchu, korzenie na zboczach urwiska były lekko popękane, osmalone i trochę wysuszone. Lasy wokół urwiska były teraz dużo gęstsze. Trawa wszędzie sięgała do kolan, zresztą mało jej było, bo większość terenu obrosła chwastami i chaszczami, które drapały ostrymi cierniami i utrudniały przemieszczanie się. Od reszty wyraźnie odcinał się czarny, nieobrośnięty krzaczorami obszar. Prawdopodobnie jakiś smok niechcący go wypalił.

- No – mruknął Szczerbatek. – Pamiętasz, że najpierw chciałem cię zabić? – uśmiechnął się.

- I nawzajem. Ale ponadto bałem się jak nigdy – zaśmiałem się.

- Ja również, bo w końcu byłeś człowiekiem…

- No, a ty smokiem…

- A pamiętasz, że na początku nie umiałeś się odmienić i z tydzień chodziłeś jako smok, taki nieźle wkurzony…

- Nie chcesz wiedzieć co się działo jak wróciłem do wioski – uciąłem.

- Chyba się domyślam… - zaczął Szczerbatek.

- Milcz! – krzyknąłem.

- Okej, okej… A pamiętasz jak po raz pierwszy przyniosłeś mi ryby i były to głównie węgorze?

- A wiesz dlaczego je wybrałem? Bo mi też nie smakowały!

- I wolałeś je wcisnąć biednemu, małemu, uroczemu smoczkowi? – szczerbatek zrobił te swoje wielkie oczy kociaka.

- Akurat! Biedny i mały to on przestał być wiele lat temu! A skąd ci się w ogóle wzięło, że jesteś uroczy? – dogryzłem mu ze śmiechem.

- A nie jestem? – Szczerbatek udał zdziwionego. W jego zielonym oku błysnęła jednak iskierka rozbawienia. Niezbyt mu wychodziło udawanie poważnego…

- Powiedzmy, że nigdy tak o tobie nie myślałem – ziewnąłem przy tym teatralnie.

- A jak o mnie myślałeś? Jako o prysznicu?

- Pogięło cię? Chyba jako pobrudzaczu! – parsknąłem.

- Nie podoba ci się moja ślina? – gdyby był człowiekiem, to z pewnością uniósłby teraz brwi.

- Nie bardzo…

- Gdyby nie ona, to byś zdechł z zakażenia po ranach!

- Zdechł? Zdechł? Jak ty się wyrażasz, co? – wyszczerzył zęby w uśmiechu. Też nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Jeszcze chwilę rzucaliśmy głupie teksty, aż w końcu obaj nie wytrzymaliśmy i się popłakaliśmy ze śmiechu.

- Co ty na to, żebyśmy się wybrali na szalony lot? Taki jak dawniej? – zaproponowałem, kiedy trochę ochłonęliśmy.

- Pomysł genialny panie smoczy jeźdźcu! – oznajmił wredny gad, który dobrze wie, że nie lubię tej ksywy. Machnąłem tym razem na to ręką i już po chwili pędziliśmy w chmurach wyczyniając różne akrobacje.

Wiem, że krótki i głównie dialogi... Kurde, ja chyba nie wiem co to krótkie i rzadkie nexty, na niektórych blogach są raz na tydzień, a mają kilka linijek zaledwie, nie? Okej, sorki, jeszcze psa muszę uczesać ;)

Do domu wróciliśmy późno. Wlecieliśmy do pokoju oknem, żeby nie budzić wszystkich. Deahrine rzeczywiście już spała. Obok niej Sakit i Falco, Shira natomiast zajęła sobie moje łóżko. Szczerbatek zajął sobie legowisko i natychmiast zasnął.

- Wujku? – rozległ się cichy głos Shiry, kiedy kładłem się na łóżku. Podniosła się i przesunęła, żebym mógł się położyć.

- Nie śpisz? – spytałem zdziwiony.

- No, nie… Jakoś nie mogłam zasnąć – powiedziała, usadawiając się obok mnie i kładąc głowę na moim brzuchu. – Nie masz wujku nic przeciwko, żebym spała na twoim łóżku?

- Pewne, że nie. Wiem, jaka z ciebie przylepa – zaśmiałem się.

- Bardzo śmieszne – mruknęła. Zupełnie jak Szczerbatek.

- Żartowałem! Jasne, że możesz tu sobie spać…

- Wiem, że żartowałeś – w jej oczach była pewna wesołość.

- Ale powinniśmy iść spać. Zwłaszcza ty, bo potrzebujesz więcej snu – uciąłem. Shira jeszcze się do mnie przytuliła, a potem chyba zasnęła.

Obudziłem się wyjątkowo wcześnie i w sumie byłem nieźle zaskoczony, bo obudziła mnie Shira. No błagam, czy ona w ogóle nie musi spać…

- Wujku, idziemy ćwiczyć latanie? – no to mnie dobiła. Zrywa mnie pół przytomnego bladym świtem, żebyśmy poćwiczyli latanie? Przecież w takim stanie ja nawet nie będę widział gdzie lecę!

- Błagam, daj mi jeszcze pospać… - mruknąłem nakrywając głowę poduszką, w którą mała strzeliła plazmą zaskakując mnie tym i kompletnie załamując, pojąłem bowiem, że już nie mam szans na godzinkę czy dwie snu.

- Tata już wie – poinformowała mnie entuzjastycznie mała. – Obudziłam go przed tobą i powiadomiłam, a potem poszedł z powrotem spać – aż jęknąłem. Cały dzień Szczerbatek będzie narzekał… Chyba, że Deahrine go zgani. On przy niej to się taki zupełnie grzeczny robi. Jak nie on normalnie. Zwlokłem się z łóżka i niezbyt szczęśliwy zmieniłem w smoka, a Shira wskoczyła mi na grzbiet. Klify są dość daleko. Znaczy, blisko w porównaniu ze Smoczym Sanktuarium, ale Shira niezbyt dobrze startuje. Chyba raz trochę przysnąłem podczas lotu, ale nie jestem pewien. Właściwie to pracując z Shirą rozbudziłem się dopiero po półtorej godziny. A i tak najpierw musiałem spaść parę razy do lodowatej wody. Wczesnym popołudniem zrobiliśmy sobie krótką przerwę na obiad – przy okazji nauczyłem Shirę łowić ryby. Potem wróciliśmy do ćwiczeń, z których córka Szczerbatka nie rezygnowała. Teraz podchodziła do tego zupełnie inaczej niż w Smoczym Sanktuarium. Pod koniec dnia nieźle lądowała. Lepiej od braci. Tylko nadal, żeby wystartować, musi skoczyć z wysoka. Wróciłem wykończony. Falco i Sakit od razu do mnie przybiegli chwaląc się osiągnięciami. Sakit nauczył się całkowicie startować, a Falco już również lądował.  Sporo jednak czasu minie, zanim przestworza staną się ich drugim domem. Żeby czuli się w powietrzu bezpieczniej niż na ziemi. Ja tak mam. Ziemia jest zdradliwa. Zawsze możesz się potknąć i przewrócić. A powietrze? Jasne, możesz spaść, ale jeśli nie umiesz latać. Lub jeśli zostaniesz trafiony.  No, albo rąbniesz w skałę. Ale ja tu mówię o etapie, kiedy latasz tak dobrze, że nie wyrżniesz w skały. W innych przypadkach? O powietrze się nie potkniesz. Nie uderzysz. W powietrzu się nie wywrócisz. W powietrzu nie jesteś ograniczony podłożem, przeszkodami dookoła, a w pomieszczeniu sufitem. W powietrzu wszędzie jest pusta przestrzeń, przez którą możesz gnać, pędzić, wydziwiać najróżniejsze akrobacje. Powietrze jest lepsze niż woda. W powietrzu… Jesteś wolny.

'Wiem, że niezbyt długi. No cóż, dziś jestem zmęczona. Okej, ma ważny komunikat: jutro postaram się o dłuuuugieeegoooo nexta. To Was pewnie cieszy. 'W piątek szanse na nexta wynoszą 25%, w sobotę 50%, a w niedzielę spadają do 10%. Lecimy do Londynu do cioci, więc raczej nie będę miała kiedy siedzieć przy nexcie. Na lotnisku może będzie czas, a u cioci to wieczorkami. No, ale w niedzielę jeśli się nie pojawi do około 12, a potem między 14 - 16 (lotnisko) to znaczy, że nie będzie. Ale w ramach rekompensaty jutro pojawi się długi ;)

Rozdział 31

Kolejny miesiąc minął tak samo. Chyba pobiłem rekord ilości spalonych poduszek. Bo dziennie Shira spala więcej niż jedną. Chowam zawsze gdzieś kilka, żeby mieć zapas na rano, ale ona zawsze znajdzie. Potem ćwiczymy cały dzień, a wieczorem jeszcze pędzę ze Szczerbatkiem przez przestworza. Teraz właśnie jest już noc. Szczerbatek już wrócił do domu, a ja nadal siedzę na dachu domu i obserwuję gwiazdy. Przyzwyczaiłem się już do wczesnych pobudek Shiry, można się przynajmniej zahartować. Tak więc, dwie godziny snu więcej czy mniej nie robią mi różnicy. Jest też jeszcze jeden plus, za co jestem małej niezmiernie wdzięczny. Wylatujemy tak wcześnie, a wracamy tak późno, że nie widuję się ze Stoikiem. I tak wystarczy, że za każdym razem zanim otworzę drzwi domu, waham się… Czy Stoika przypadkiem nie będzie na dole. Na szczęście chyba nie ma ochoty siedzieć na dole do północy, albo i później. Bo ja zawsze wracam później niż Szczerbatek. Tymczasem Shirze latanie wychodzi już najlepiej z całej trójeczki. W sumie ja też zaczynałem od najsłabszego… Falco i Sakit nie wściekają się, wręcz przeciwnie, mają większą motywację, żeby ćwiczyć, ćwiczyć i ćwiczyć. Właściwie inne smoczki jeszcze nie umieją latać. Pozostałe maluchy zaczęły uczyć się dopiero tydzień temu, więc są daleko w tyle. Ale każdy maluch, obserwując Shirę, Falco i Sakita, widzi, jakie efekty można osiągnąć ćwiczeniami. Więc starają się jak mogą, żeby ich dogonić. Przyznam, że podczas wszystkich moich lat spędzonych ze smokami, nigdy nie widziałem, żeby maluchy aż tak gorliwie chciały uczyć się latania. Zwykle są niepewne, strasznie się boją… No, dzieci Szczerbatka zmotywowały resztę. Sakit już przestał reagować agresywnie na ganiające się inne smoczki. Pozostał jeden mały problem. Strzały. Ogień, wrząca woda, kwas. To, że Shira opanowała plazmę dzięki ćwiczeniom na poduszkach, nie oznacza, że inne smoczki to opanowały. Wręcz przeciwnie. Często trzeba gasić kolejne pożary i naprawiać dachy. Na szczęście dzięki smokom wszystko idzie szybko.

Okej. Naprawdę, naprawdę Was przepraszam. Wiem, że miał być długi, macie prawo czuć się urażeni. Niestety, pani nam zadała z dnia na dzień pracę pisemną i musiałam się namęczyć i ją napisać. Gdyby zadała opowiadanie, poszłoby raz dwa, sami wiecie ;) Ale zadała list oficjalny. No cóż, jak pech to pech. Jutro jednak na bank spędzę z godzinkę na lotnisku, a że biorę ze sobą kompa to jest sznsa na nexta. Pojawi się albo w godzinach 15 - 16.30, albo wieczorem, bo już będę u cioci, a ona na szczęście internet ma lepszy niż w moim pokoju... No właśnie, uważam,ż e to nie fair, bo mój pokój jest na końcu domu, po przeciwnej stronie niż ruter i internet mam najsłabszy w całym domu. Okej, pa, możecie się obrażać, no generalnie wielkie sory...

Cóż, 1234567890ja, zdecydowałam, że spełnię Twoje życzenie, ukrucę Twój ból... Może nie całkowicie, no ale jednak... Nie zastanawiać się tutaj nad sensem tych słów, tylko zapraszam do czytania!

Teraz też pomagam właśnie w gaszeniu kolejnego pożaru. Tym razem wywołanego przez gronkielka, niechcący oczywiście.  O nie… Jakieś małe zmiennoskrzydłe bawią się niedaleko naszego domu… Dobrze, że w środku nikogo chyba nie ma, bo zaczęły pluć kwasem, nad którym średnio panują. Lepiej niż rówieśnicy, ale kiepsko. Od razu pognałem w tamtym kierunku. Słusznie, jak się chwilę później okazało. Już po chwili zielony kwas trafił w jedną z głównych belek podtrzymujących dom. I tu jeden mały szczegół – po strzale zmiennoskrzydłego budynek się nie pali. Kawałek deski zostaje jedynie spalony, a potem reszta się zawala, bo połamana deska nie utrzyma reszty. Tak samo działa to z drzewami – to trochę tak jakby były ścinane. Już z jednej strony dom się zawalił. Małe zmiennoskrzydłe widząc to uciekły przerażone. Ja zaś usłyszałem pełen strachu ryk. Ryk Shiry. O nie… Była w domu? Ale jak to? Zobaczyłem ją. Przed nią leżały zawalone deski, z dwóch stron miała chwiejne ściany budynku, a z ostatniej strony poluzowane deski, których dotknięcie zawaliłoby cały budynek. Nie miała dość miejsca, żeby wylecieć, żaden inny smok nie miał też dość miejsca, żeby podlecieć. Szczerbatek, Deahrine, Sakit i Falco już przybyli zaalarmowani i patrzyli z przerażeniem na równie przerażoną Shirę. Valka i Stoik też już przybiegli, ale nikt nie mógł nic zrobić. Nagle jedna z desek mocniej się zachwiała. Nie myślałem czy robię dobrze. Skoczyłem odpychając Shirę jak najdalej. Potem poczułem ból i zapanowała ciemność.

Perspektywa Szczerbatka[]

 Patrzyłem na to z przerażeniem. Shira leżała oszołomiona obok zawalonego domu, a Czkawka… A Czkawka był pod deskami. Ja i Deahrine błyskawicznie doskoczyliśmy do desek i zaczęliśmy je odgarniać. Valka ostrożnie zabrała Shirę. Nie kopaliśmy długo, ale niestety najkrócej też nie. Widziałem już Czkawkę. Nie ruszał się. No w sumie, ja też po zawaleniu się na mnie domu nie byłbym specjalnie żwawy. Boję się. Błagam, żeby żył… Odgarnęliśmy ostatnie deski. W paru miejscach Czkawka krwawił. A ręka to na bank złamana. I tak cud, że żyje. Prawdopodobnie gdyby upadł metr dalej, deski bardziej by go przygniotły i nie przeżyłby. Podbiegli Valka i Stoik. Shirze nic na szczęście nie było. Szkoda tylko, że z Czkawką gorzej…

Perspektywa Czkawki[]

Powoli odzyskiwałem świadomość. Czułem coś ciężkiego na mnie. Strasznie boli mnie ręka. Wszystko widziałem jak przez bardzo gęstą mgłę. Taką zrobioną przez zaduśne zdechy… Słyszałem wszystko, ale nic nie rozumiałem. Czułem też coś mokrego. Pewnie krew… Nagle ciężar przygniatający mnie nieco się zmniejszył. Znowu usłyszałem jakieś głosy. Nadal wszystko przysłaniała mgła, ale zauważyłem, że zrobiło się nieco jaśniej. Potem ciężar znowu się zmniejszał i zmniejszał. Dwa ciemniejsze od reszty kształty zabierały ten ciężar. Mówiły coś, ale nie wiedziałem co. Po chwili poczułem, że już nic mnie nie przygniata. Miałem ochotę się podnieść, ale nie miałem siły. Coś mnie szturchnęło. Szczerbatek? Albo inny smok… Zaraz… Kwas, Shira, walący się dom, mój skok… Dalej film się urywa. Czyli ten ciężar to były deski… A ciemne kształty to Szczerbatek i Deahrine… Chyba… Zobaczyłem nad sobą jakieś dwa mniejsze kształty. Jacyś ludzie, ale kto? Poczułem, że ktoś bierze mnie w ramiona. Nadal nie wiedziałem kto to. Ciężko mi się myślało. Prawie nie widziałem twarzy tej osoby… Tylko brodę tuż nade mną. Brodę? To Stoik? Nic mi nie robi… Chyba nie mam siły, żeby się bać… Dalej nie pamiętam, znowu straciłem przytomność...

Obudziłem się w moim łóżku. Wszystko nadal było przysłonięte lekką mgłą. A w uszach nadal mi szumiało. I nadal ręka trochę bolała. Nie miałem siły, żeby się podnieść. Zobaczyłem nad sobą czarną mordkę z zielonymi oczami. A obok mniejszą, białą z niebieskimi. Szczerbatek… I Shira… Ten pierwszy delikatnie polizał mnie po twarzy. Spróbowałem się uśmiechnąć, ale chyba trochę nie wyszło. Usłyszałem kroki na schodach. Po chwili do pokoju weszła Valka. Na mój widok rozpromieniła się.

- Czkawka, obudziłeś się! – podbiegła do mojego łóżka. – Dobrze się czujesz? – spytała. Ledwo zauważalnie kiwnąłem głową, ale na szczęście zauważyła. Kucnęła obok łóżka i pogładziła mnie po włosach. – Uratowałeś Shirę, wiesz? Nikt z nas by nie skoczył. Gdyby nie ty, już by nie żyła… - szepnęła. Mimo lekkiej szarości widziałem, że jest smutna. No tak, Shira żyje… Ale ona się boi, że mi się to nie uda… Znowu usłyszałem kroki na schodach. Domyślałem się kto to. Nie myliłem się. W drzwiach pokoju stanął Stoik. Tym razem z zaskoczeniem stwierdziłem, że czuję nadal obawę, niepewność, ale już mnie nie paraliżuje przynajmniej ze strachu. Podszedł do łóżka i stanął za Valką. Chyba też się martwi, mimo, że nawet nie jestem jego synem… Byłem wykończony, ale w sumie to nie wiem czym? Leżeniem? Nie wnikałem, pozwoliłem oczom by znowu się zamknęły…

No, jest next. Niesamowicie późno, ale sory, myślałam, że zegarek w kompie się nie przestawił i, że jest godzina wczesniej XD No cóż, tak już jest... Ale ważne, że wstawiłam, no nie?

Rozdział 32

Perspektywa Valki[]

 Znowu zasnął. Siedzieliśmy przy nim chwilę. Spokój zakłócił dźwięk rogu. Ale nikt nie atakował… Czyli ktoś przybył. Tylko kto? Nikt mi nie przychodził do głowy, ale wstałam i ruszyłam w stronę portu. Szczerbatek wybiegł za mną, co mnie zdziwiło… Myślałam, że chce pilnować Czkawki. Wybiegł przede mnie i wciągnął powietrze nosem. Wyglądał na bardzo zdziwionego.

- Co się dzieje Szczerbatek? – spytałam.

- Eee… Jestem po prostu zdziwiony osobą, która przybyła, a raczej jej zapachem… Ale wszystko się zaraz wyjaśni – powiedział wymijająco. Chmuroskok też się jakoś dziwnie zachowywał. Przystawał, węsząc, a potem kręcił głową. Stoik też patrzył zdziwiony na Czaszkochrupa. Pojedyncze smoki, obok których przechodziliśmy, też wyciągały głowy w stronę portu łapiąc zapach, ale robiły taki gest, jak u ludzi wzruszenie ramionami i wracały do swoich spraw. Byłam podirytowana trochę, bo o co smokom chodzi? Wreszcie doszliśmy do portu. Choć nie wszyscy, bo smoki zostały na górze obserwując wszystko. Do portu dobijał właśnie dość mały statek. Z kładki zszedł rudowłosy młody mężczyzna… Na oko z pięć lat starszy od Czkawki. Włosy miał w takim odcieniu jak u Stoika. Spojrzał na mnie i zmrużył oczy. Na Stoika też popatrzył z lekkim niedowierzaniem. Ale o co w tym wszystkim chodzi?

- Witamy bardzo serdecznie na Berk – Stoik pierwszy się odezwał. – Kim jesteś i w jakim celu przybywasz? – na te słowa przybysz uśmiechnął się. – Nie przybywam, a wracam do domu – powiedział, utrzymując uśmiech na ustach. – Po 20 latach, podczas których uznawany byłem za martwego – dodał. Zarówno ja, jak i Stoik staliśmy osłupiali. To niemożliwe… Tristan?!

- Mamo? – spytał. – Tato? Żyjecie? – pomachał mi ręką przed oczami. Otrząsnęłam się i natychmiast go przytuliłam. Pewnie się zastanawiacie o co w tym wszystkim chodzi. Otóż, niedługo przed narodzinami Czkawki, ja i Stoik zdecydowaliśmy się wysłać naszego starszego syna Tristana na odległą wyspę, aby nauczył się wszystkiego co potrzebne w życiu. Wysłaliśmy go z grupą doświadczonych ludzi. Ciężko było mi się z nim rozstać, ale wierzyłam, że wróci. Wrócić miał 5 lat później, w wieku 10 lat. Rozmawiałam o tym ze Stoikiem po powrocie na Berk. Wyjaśnił, że statek najprawdopodobniej zaginął na morzu. Czkawka natomiast nigdy nie wiedział, że ma brata. Teraz jednak stałam i przytulałam zaginionego, wyrośniętego już syna. Oderwał się ode mnie.

- Też się cieszę, że cię widzę mamo, ale uduszenie, nie jest dobrym pomysłem, na przywitanie, prawda? – znowu się uśmiechnął.

- Ale jak przeżyłeś? – spytał Stoik.

- No cóż, statek owszem, rozbił się, ale ocknąłem się na jakiejś wyspie. Dowiedziałem się, że wyspa nazywa się Rime. Zostałem tam, bo nie miałem bladego pojęcia jak wrócić na Berk. Dopiero niedawno niejaki Johann Kupczy wyjaśnił mi jak tam dopłynąć – opowiedział. Nagle usłyszałam trzepot skrzydeł. Smoki zdecydowały się dołączyć do nas na dole.

- Uważaj! – Tristan odepchnął mnie i chciał rzucić się na Szczerbatka, ale drogę zagrodził mu Stoik.

- Przeciwieństwo jego brata – mruknął Chmuroskok.

- Takiego w połowie brata – sprostowałam.

- A no, masz rację…

- Czy on nie próbował mnie zabić? – spytał sarkastycznie Szczerbatek. – Może powinienem się obrazić…

- Nie, nie powinieneś – ucięłam. Tristan patrzył się na to wszystko z otwartymi szeroko oczami.

- Ty go rozumiesz? On cię nie chce zabić? To nocna furia? – pytał.

- Tak, rozumiem, nie, nie chce, tak, to nocna furia – odpowiedziałam.

- Ale… Jak? – spytał.

- A no. Czkawka doprowadził do pokoju ze smokami na Berk i na innych wyspach – wyjaśnił Stoik.

- Jaki Czkawka? – zdziwił się Tristan. A, no tak, przecież nie poznał nigdy swojego brata…

- No, twój brat – wyjaśnił Stoik zdziwiony. Tristana jeszcze bardziej zatkało.

- Mój brat doprowadził do pokoju ze smokami? – Tristan jeszcze bardziej się zdziwił.

- To, że jest synem Dragnatta to szczegół – zarechotał Szczerbatek, nadal patrząc na Tristana nieco wrogo.

- Może chcesz go zobaczyć? – zaproponował Stoik.

- Okej – Tristan schował miecz. Chciał ruszyć po schodach w górę, ale go zatrzymałam.

- Nie, nie, nie – zaoponowałam. – Pozwolisz, że ci coś pokażemy. U nas nieco inaczej dostajemy się na górę – smoki wiedziały co robić. Chmuroskok wrzucił mnie i Tristana na grzbiet, Czaszkochrup Stoika, a Szczerbatek leciał sam. O dziwo, Trist nie wyglądał na przestraszonego. Chyba dobrze się bawił. Przed dom dotarliśmy w dwie minuty. No, oczywiście nie nasz, bo nasz zawalony… Odbudowa trwa.

- Super to było – zachwycił się Trist zsiadając z Chmuroskoka. Weszliśmy do domu. A, na razie Tristan nie pogada z Czkawką, bo przecież Czkawka to śpi… Kolejne zdziwienie Tristana tego dnia, kiedy zobaczył Czkawkę śpiącego z kilkoma bandażami, a obok łóżka jeszcze cztery nocne furie, w tym jedna biała… Starał się jednak ukryć zdziwienie.

- A co się stało? – spytał wskazując na Czkawkę.

- A no tak – podrapałam się z tyłu głowy. – Nasz dom się w połowie zawalił i stała tam Shira – wskazałam na białą smoczycę. – Kiedy reszta budynku zaczęła się chybotać, Czkawka skoczył i odepchnął Shirę. Budynek się zawalił na niego – wyjaśniłam. Poczułam szturchnięcie. A, to Sakit.

- Co się dzieje? – kucnęłam przy nim. Przewrócił oczami.

- No co, no co. No Czkawka się obudził!

- Co? To ile my czasu spędziliśmy w porcie?

- Ze dwie godziny – zaśmiała się Deahrine. Podeszłam do Czkawki. Patrzył nieco zdziwiony na Tristana.

- Kto to jest? – spytał słabo.

- Eee… To twój brat Tristan – wyjaśniłam szybko.

- Przepraszam, źle usłyszałem. Nadal mi lekko szumi… Mogłabyś mamo powtórzyć? – spytał powoli.

- Dobrze usłyszałeś. To twój brat – głowa Czkawki z powrotem opadła na poduszkę. Pomogłam mu usiąść na łóżku i podtrzymałam, żeby nie upadł. Zaczął przeszukiwać nas wzrokiem, a potem coś mruknął cicho po smoczemu. Nie usłyszałam jednak co. Chwilę później do pokoju wparował Szczerbatek. Podbiegł i polizał Czkawkę po twarzy.

- Sory, że nie przyszedłem wcześniej – zaczął tłumaczyć. – Ale ktoś, nie powiem kto - spojrzał wymownie na Stoika. – Stanął w drzwiach i nie raczył się odsunąć. Dopiero przed chwilą zyskałem możliwość wejścia.

- Przecież się nie gniewam – powiedział Czkawka. – Pomożesz mi wstać?

- Pogięło cię?! – wrzasnął Szczerbatek. – Człowieku, ty ledwo siedzisz, a już chcesz wstawać?!

- Oj przestań, dam radę…

- Ja też się nie zgadzam – powiedziałam szybko.

- Zostałem przegłosowany – jęknął Czkawka. Tristan się zaśmiał. – A ty co? Z czego się śmiejesz?

- Z twojej kłótni – odparł Trist.

- Bardzo śmieszne – mruknął Czkawka.

Perspektywa Czkawki[]

 Poddałem się. Z nimi nie wygram. Okej, trochę racji mają, rzeczywiście słabo się czuję. Nagle do pokoju wleciał straszliwiec. Otworzyłem szerzej oczy. To był TEN straszliwiec. Ten, który ze mną nie rozmawiał. Nie zdradzał swojego imienia. Który trochę pomógł mi odzyskać wspomnienia… Usiadł obok mnie.

- Mam nadzieję, że nieco lepiej się czujesz – powiedział. Chyba jest trochę zdenerwowany. Zaskoczyło mnie jedno. Mówił… W starożytnym, a może nawet prehistorycznym języku smoków. Albo przedprehistorycznym. Też się przestawiłem na ten język.

- Nic nie rozumiem. Kim ty jesteś?

- Jeszcze się nie domyśliłeś? – spytał znanym mi głosem. Spojrzałem na niego zszokowany.

- Ale straszliwiec? Nie miałeś w jakiego smoka się zmienić? – spytałem.

- Straszliwiec najmniej rzuca się w oczy – wyjaśnił. – Gdybyś chciał wpasować się w otoczenie to w jakiego smoka byś się zmienił?

- No w sumie to w straszliwca. Nawet kiedy jeszcze walczono ze smokami, wszędzie było ich pełno…

- No właśnie…

- A po co tu jesteś?

- Nie mogę syna odwiedzić? – zaśmiał się.

- No, dotychczas nie odwiedzałeś… - mruknąłem.

- Masz rację… To powiedzmy, że planuję to zmienić

- Mi to nie przeszkadza – dotknął moje ręki. Poczułem przypływ sił, a z otoczenia zniknęły resztki szarości. Zamrugałem oczami. – Nie będę pytał jak to zrobiłeś, bo robiłeś już bardziej niesamowite rzeczy – stwierdziłem.

- Ten obok ciebie to naprawdę twój brat, nie kłamią. Znaczy wiesz, taki w połowie, bo on jest synem Stoika – powiedział Dragnatt. – Masz ochotę stąd wyjść?

- Jestem uziemiony – westchnąłem.

- Nie pochwalam łamania zakazów – zerknął na moją mamę. – Ale na trzy zmieniasz się w straszliwca i lecimy – oznajmił. – Raz…

- Czkawka, co to za smok? – usłyszałem pytanie zadane przez moją mamę. Zignorowałem to.

- Dwa…

- On rozmawiał z tym smokiem? – to ten Tristan zadał pytanie Stoikowi, który przytaknął.

- Trzy! – za późno zorientowali się co planuję. Zmieniłem się w straszliwca i wyleciałem z pokoju za Dragnattem. Zaraz za nami wyleciał jednak Szczerbatek, który jest szybszy od straszliwców, Obok niego leciała Def.

- Nie tak prędko – zagrodził mi drogę. Okej, ojciec nie zmieni się tu w siebie, bo go wszyscy poz… Co on robi?! Też się jednak zmieniłem w siebie – dużego, czarnego smoka. Szczerbatek wytrzeszczył oczy. Okej, Deahrine bardziej, ona jeszcze nie widziała Dragnatta.

- Teraz mogę lecieć? – spytałem z uśmiechem. Szczerbatek i Deahrine pokłonili się w locie Dragnattowi.

- Ze mną nic przecież Czkawce nie będzie – powiedział.

- Eee… No racja. Powiemy Valce – oznajmił Szczerbatek.

- Wrócimy wieczorem! – krzyknął jeszcze Dragnatt.

I proszę, straszliwiec wyjaśniony. Zszokowani rozwojem wydarzeń? No cóż pewnie różnie. Co do drugiego nexta... Sorki, dziś nie będzie. I tak ten jest jednym z rekordowo dłuższych, żeby nadrobić mikroskopijny czwartkowy :) Zapraszam do komentowania!

Mam takie pytanie... To do osób, które coś wiedzą. Jak wstawić muzykę? I proszę tylko nie dawać mi linku do pomocy, bo już odwiedzałam i gdybym zrozumiała to bym nie pytała!

Ogromne, ogromniaste podziękowania dla Szczerbatek Czkawka, mimo, że pewnie tego nigdy nie przeczyta ;) Jak tylko mi jeszcze jedną sprawę wyjaśni, to problem z głowy.

Perspektywa Szczerbatka

 Tego to ja się w ogóle nie spodziewałem… Patrzyłem jeszcze chwilę na odlatujące dwa smoki – złotego i czarnego – i zawróciłem. Za mną nadal zszokowana Deahrine.

- W życiu nie przypuszczałam, że będę miała okazję zobaczyć Dragnatta – powiedziała.

- Spoko, za pierwszym razem każdy tak reaguje…

- Ale ty go już widziałeś…

- Raz. I wiem, że on nigdy nie przybywa tak bez powodu, dlatego się zdziwiłem – byliśmy prawie w domu. – Chodź, trzeba wytłumaczyć wszystko Valce – westchnąłem.

- Szczerbatek? Gdzie Czkawka? Przecież umiesz dogonić straszliwca! I co to był za smok? – Valka od razu przywitała mnie lawiną słów.

- Zaraz, zaraz… - oho, ten cały Tristan… - On się przed chwilą zmienił w smoka, a wy to traktujecie jako coś normalnego! – krzyknął.

- Przecież nie pierwszy raz się zmienia… - zaczęła Valka, ale urwała widząc minę Tristana. – No tak, tak, ty o niczym nie wiesz - westchnęła. – Szczerbatek, gdzie Czkawka? – spytała.

- Ze swoim ojcem – powiedziałem.

- Z Dragnattem? – spytała Valka niedowierzając.

- No. Zmienił się w złotego smoka, tak dużego jak Czkawka w smoczej postaci, a Czkawka też zmienił się w siebie. No to pozwoliliśmy im polecieć, bo z Dragnattem Czkawce nic nie będzie – wyjaśniła Deahrine.

- Rozumiem… - Valka się zamyśliła. – To by wyjaśniało, czemu posługiwali się dawnym, tajnym dialektem smoków…

- O jakiego Dragnatta chodzi? O tego boga? – pytał Tristan.

- Mógłbyś się zamknąć?! – warknąłem do niego.

- Szczerbatek, cicho… - mruknęła Valka. – Chyba powinniśmy wyjaśnić Tristanowi parę spraw – oznajmiła.

- Niestety, obawiałem się, że to powiesz – westchnąłem. Ludzie wyszli z pokoju.

- Tato, to naprawdę był Dragnatt? – spytał Falco.

- Naprawdę – potwierdziłem.

- Nieco się pomieszało – stwierdziła Shira.

- Masz rację – westchnęła Def. Spojrzałem na Sakita. Stał w progu pokoju i patrzył na tego Tristana, na dole, z zainteresowaniem i z podniesionymi uszami. Nie wiem czemu, mi tam on się nie podoba.

Perspektywa Valki[]

-  No to opowiadajcie. Najlepiej od początku – powiedział Tristan siadając przy stole. Ja i Stoik też zajęliśmy miejsca. Westchnęłam. Co mu mówić, a co nie? Nagle usłyszałam głos w swojej głowie.

„Najlepiej wszystko” powiedział. Co jest? Stoik i Tristan zauważyli, że coś jest nie tak. Kto to robi? Głos w głowie się zaśmiał. Ja poznaję ten śmiech… To śmiech Czkawki! Jak on to robi?! „Szybko się domyśliłaś…” Kurczę, skąd on się nauczył? „Tata mi pokazał” powiedział. No i wszystko jasne.

- Valka? Wszystko w porządku? – spytał Stoik. Co mu powiedzieć…

„Tristanowi powiedz wszystko. A Stoikowi powiedz, że wszystko w porządku. Na razie im nie mów, że się nauczyłem rozmawiać telepatycznie…” Po tych słowach, poczułam, że Czkawka zerwał łącze. Nieco oszołomiona podniosłam wzrok na Stoika i Tristana, którzy patrzyli na mnie lekko zaniepokojeni.

- Tak, wszystko w porządku. Zastanawiałam się jak wyjaśnić wszystko Tristanowi – było to dość prawdopodobne wytłumaczenie, więc chyba uwierzyli.

Dzisiaj krótki, ale sory, samolot się spóźnił z godzinę, potem pół stał na lotnisku, kiedy wszyscy już siedzieli w środku... Jeszcze (już w Polsce) zajechaliśmy po zostawioną u koleżanki taty Miszkę, a lekcje na jutro skończyłam odrabiać niedawno. Spoko, jutro będzie dłuższy. Dzisiaj musicie zadowolić się tym :)

- To może wytłumaczycie mi o co chodzi? – spytał Tristan. Zaczęłam pierwsza. Opowiedziałam o tym jak bogowie stworzyli świat i zapowiedzieli nadejście smoczego władcy, syna twórcy smoków – Dragnatta. Potem opowiedziałam jak porwały mnie smoki. Dalej głos przejął Stoik. Powiedział o wszystkich latach. Tristan był ewidentnie zszokowany zachowaniem Stoika w stosunku do Czkawki przez te lata. Teraz nie wiedziałam co mówić, bo o wszystkim mi Czkawka nie mówił. Zawołałam więc Szczerbatka. Najpierw nie chciał opowiadać, ale w końcu zaczął, a ja tłumaczyłam. Potem nadszedł czas na spotkanie moje i Czkawki, życie w Sanktuarium, bitwę na Berk, zatrucie Czkawki, uleczenie go przez Dragnatta… Z każdym słowem oczy robiły się Tristanowi coraz większe…

- A potem stało się to, o czym już ci opowiadałam, czyli Czkawka uratował Shirę – zakończyłam, głaszcząc albinoskę, która przyszła w czasie opowieści do nas, na dół. Deahrine, Falco i Sakit też dołączyli w trakcie. To Deahrine opowiedziała, podczas gdy ja robiłam za tłumacza, jak znalazła Czkawkę i Szczerbatka. Dzieciaki też miały chwilę dla siebie – kiedy same wróciły na Berk. Zauważyłam, ze Sakit usadowił się niczym sfinks, na kolanach Tristana. Niemal mechanicznie go głaskał. Sakitowi chyba się to spodobało, aczkolwiek Tristanowi chyba nie było zbyt wygodnie… W końcu maluchy podrosły trochę, nie są już wielkości straszliwca, tylko tak ze trzy razy tyle… To pewnie Tristanowi zdrętwiały nogi, ale Sakit miał to chyba gdzieś, bo całkowicie zignorował otoczenie.

- Ile czasu nam zeszło? – spytałam Deahrine.

- Ze trzy godziny – odparła przeciągając się. Zaraz jednak przestała się mną interesować, musiała zganić Falca, który postanowił powspinać się na ściany, zostawiając na nich długie ślady smoczych pazurów. Nagle drzwi coś gwałtownie otworzyło. To Czkawka wpadł jak burza w smoczej postaci.

- To było super! – wrzasnął. Za nim nieco spokojniej wleciał złoty smok. Dragnatt.

- Aż za entuzjastycznie reagujesz – zaśmiał się.

- Dziwisz się? A jaka była twoja reakcja, kiedy się nauczyłeś, co?

- No cóż… - Dragnatt zmrużył oczy. – Nie pamiętam, to było dość dawno.

- Dość, dawno, czyli parę tysięcy lat? – spytał Czkawka z sarkazmem.

- No, jakoś tak… I weź się zmień może w człowieka, tutaj dwójka nie rozumie smoczego… - Czkawka prychnął.

- A ty to święty jesteś?

- Eee…

- Okej, okej… - Czkawka przewrócił oczami i zmienił się w człowieka. Tristan, mimo wysłuchania opowieści, otworzył szerzej oczy… Choć nie sądziłam, że w ogóle się da szerzej…

- Zadowolony? – spytał Czkawka.

- Hmm… W sumie to wolę cię w smoczej postaci – stwierdził Dragnatt drocząc się z nim.

- Weź się zdecyduj! – zirytował się Czkawka. Potem chwilę pomyślał. – Okej, w sumie to ja siebie też wolę jako smoka.

Perspektywa Czkawki[]

 No naprawdę, mógłby się zdecydować. Chociaż widzę, że żartuje. Naprawdę, spędziłem z nim raptem parę godzin, a czuję się jakbym go znał od wieków! Zauważyłem, że Dragnatt odwraca nagle głowę i zaczyna się śmiać. Chwilę nie wiedziałem o co chodzi, ale zauważyłem. Otóż na skrzydle Dragnatta, drzemkę postanowiła uciąć sobie Shira! Nie no, ta to wszędzie znajdzie miejsce, żeby się rozłożyć. Dragnatt jednak trącił ją, budząc tym samym.

- A tak fajnie się spało… - mruknęła.

- Shira, może to nie jest najlepsze miejsce na leżakowanie? – spytała Deahrine.

- Jak dla mnie nie ma problemu – powiedział Dragnatt. – Czkawka, a może nauczymy ją tej sztuczki, która tak przepełniła cię entuzjazmem – na te słowa i Shira się ożywiła. – Hmm tylko nie wiem czy mała będzie chciała… - pokiwał głową udając, że nie widzi skaczącej Shiry.

- Będę chciała! Będę chciała!!!! – darła się.

- Shira, weź się ucisz – krzyknąłem. Przestała.

- Sory Czkawka, ale twój tata chyba jest głuchy – oznajmiła. Nie wytrzymałem i popłakałem się ze śmiechu. Zresztą nie tylko ja. Właściwie wszyscy się śmiali. Oprócz Tristana i Stoika, którzy oczywiście nie rozumieli smoczego.

- A ja też będę mógł się nauczyć tego? – spytał Sakit, kiedy się uspokoiliśmy.

- Jasne – odparł Dragnatt. – Ale…

- Nie wszyscy naraz – dokończyłem. – Pojedynczo. Zgłosiłeś się drugi, to zaczniemy cię uczyć kiedy już Shira będzie umiała – powiedziałem.

- Ty się szybko nauczyłeś wujku – zauważył Falco.

- Wujku?! – Dragnatt znowu zaczął się śmiać. – Ale dlaczego wujku? – spytał po chwili.

- Bo Szczerbatek jest dla mnie jak brat – wyjaśniłem. Nie no serio, mógłby się domyśleć!

- Rozumiem… Po prostu śmiesznie to zabrzmiało – znowu się uśmiechnął.

- Wracając – przerwałem. – Owszem Sakit, nauczyłem się szybko, ale wy jeszcze nie latacie jakoś super, więc i uczyć się sztuczek będziecie dłużej. Latacie najlepiej z rówieśników, ale trochę wam jeszcze zostało do waszego taty – wskazałem na Szczerbatka.

- O wypraszam sobie! – oznajmił Szczerbatek. – Tobie i Dragnattowi do pięt nie dorastam!

- Żartujesz? Co najmniej do oczu!

- Tak, tak… Mów sobie co chcesz…

Perspektywa Valki[]

 Cała trójka wyleciała z domu. Szczerbatek i Deahrine poszli z Falco na górę – Sakit wrócił do Tristana.

- Czują się jak idiota – mruknął ten ostatni. – Z czego się śmialiście?

- Chciałbym wiedzieć synu – westchnął Stoik.

- Shira zasnęła na skrzydle Dragnatta, a potem jęknęła, że tak wygodnie się spało – wyjaśniłam.

- Czyli to jednak był Dragnatt? – spytał Tristan.

- A myślałeś, że kto?

- No… W sumie to nikt inny do głowy nie przychodzi…

- No właśnie…

- Spokojnie Tristan, ja nadal trochę się czuję jak ty przy Czkawce. A przy Dragnacie jeszcze bardziej – powiedział Stoik.

- Bardzo pocieszające – mruknął z sarkazmem Tristan. – A on czego chce? – wskazał na Sakita.

- On cię chyba po prostu polubił – stwierdziłam. – Jeśli poczekasz cierpliwie jeszcze z rok, może więcej, aż osiągnie rozmiar dorosłego smoka, to może zostaniesz jego jeźdźcem? – zasugerowałam. Sakit się ożywił.

- Okej, ale jak będę większy… Teraz to go nie udźwignę – stwierdził.

- Spokojnie Sakit, masz jeszcze cały długi rok – uśmiechnęłam się.

Perspektywa Czkawki[]

 Pewnie się zastanawiacie o jaką sztuczkę chodzi. Najpierw trzeba wlecieć bardzo wysoko, bo inaczej delikatnie mówiąc wyrżniesz w ziemię. I to nie chodzi o zwykłe zapikowanie w dół i rozłożenie skrzydeł tuż nad ziemią. Tu chodzi o taki manewr, żeby wyglądało jakbyś spadł. No, jakbyś faktycznie wyrżnął w ziemię. Umówiliśmy się z Shirą, że jak się nauczy, będzie mogła wyciąć numer rodzince. Jak zwykle jest strasznie chętna do ćwiczeń – tylko na razie musimy ją z ojcem często ratować, żeby rzeczywiście nie wyrżnęła w ziemię. Ale według mnie góra tydzień i będzie umiała.

- A jak mogę mówić do ciebie tato Czkawki – ja i Dragnatt parsknęliśmy śmiechem. Nagle wpadł mi do głowy genialny pomysł.

- Ja wiem – powiedziałem. – Na pewno się nie obrazi jak będziesz do niego mówiła dziadku – powiedziałem i zacząłem krztusić się ze śmiechu.

- To za to, że się śmiałem z wujka? – bardziej stwierdził niż spytał Dragnatt.

- A jak myślisz? – spytałem, kiedy już trochę ochłonąłem.

- Na pewno tak. Ale w sumie to nie mam nic przeciwko. Mimo, że nie czuję się aż taki stary…

- Parę tysięcy lat ci nie wystarcza? – parsknąłem i zanurkowałem, żeby kolejny raz uchronić Shirę przed upadkiem.

Perspektywa Valki[]

 Był już wieczór, kiedy wrócili. Wlecieli szybko, nie zwracając na siebie jakoś szczególnie uwagi mieszkańców wioski – byli przyzwyczajeni, że Czkawka często przyprowadza inne smoki. Shira radosna podbiegła do mnie.

- A wiesz Valka, dziadek i wujek mówili, że…

- Dziadek? – zaczęłam się śmiać.

- Bardzo śmieszne – mruknął Dragnatt. – To pomysł Czkawki…

- Który ci się spodobał – dokończył za niego Czkawka. Uśmiechnęłam się.

- Ty Shira już na górę, bo Deahrine się martwi, a poza tym powinnaś już spać – powiedziałam, a mała bez protestów pobiegła radośnie na górę. Do pokoju weszli natomiast Stoik i Tristan, którego Sakit uczepił się jak rzep psiego ogona. Ze zdziwieniem zauważyłam, że Czkawka się nie zestresował. Tylko odrobinkę spiął. Ale nie uciekł, nie sparaliżowało go, co jest sukcesem. Jego zachowanie nie umknęło jednak uwadze Dragnatta. Spojrzał na Stoika z ogniem w oczach. Ten zauważył to natychmiast. Dragnatt powoli podszedł do Stoika.

- Powinienem był cię zabić – wysyczał przez zaciśnięte zęby. Zaraz, on to powiedział w języku ludzi?! Przecież jest teraz smokiem! Okej, moż Enei powinnam się dziwić, w końcu jest bogiem… – Mam też na to wielką ochotę. Ale nie zrobię tego. Nie zrobię tego, bo to nie będzie rozwiązanie problemu, tylko go zlikwidowanie. Lepiej zejdź mi z oczu – warknął, a Stoik błyskawicznie wycofał się z pokoju. Czkawka rozluźnił się dopiero po chwili. Tristan patrzył na to zaskoczony.

- Chyba dopiero teraz zrozumiałem – mruknął. – Może nawet dobrze, że mnie tu przez te lata nie było, bo co tu się musiało dziać! – stwierdził nie zauważając, a może ignorując wkurzone spojrzenie Szczerbatka i Dragnatta. Ten pierwszy podszedł do Czkawki, a drugi na razie pozwolił działać pierwszemu. Po chwili Czkawka zmienił się w człowieka.

- A ja się nadal czuję jak idiota – mruknął Tristan.

- To jeszcze nic, jakbyś zobaczył jak mój ojciec zmienia się w człowieka… - zaczął Czkawka uśmiechając się.

- To padłbyś tutaj – dokończyłam. Czkawka zmarszczył czoło.

- Ty nie padłaś – zauważył.

- Kwestionujesz to co powiedziałam? Tristan by padł…

- Okej, masz rację – przewrócił oczami.

- Żartowałam! Idziesz już teraz spać? Pamiętaj, że pobudka Shiry jest bardzo wcześnie…

- Ta, pamiętam. Przyzwyczaiłem się…

- Serio? – uniosłam brwi. – A kto potem gasi pożary prawie nieprzytomny? Swoją drogą, Shira ostatnio narzekała, że już nie ćwiczycie cały dzień, tylko pół…

- Okej, powiedz jej, żeby nauczyła rówieśników strzelania. Dobrze, że smoki nieczęsto mają młode… - mruknął wchodząc po schodach na górę.

- Zostajesz na noc? – spytał Szczerbatek Dragnatta. Ten się zawahał.

- No nie wiem… Zaraz mnie potem obsypią w Asgardzie pytaniami udając, że wcale nie mogą sobie 24 godziny na dobę oglądać co się tutaj dzieje… - prychnął. – Chociaż w sumie, zignoruję to i zostanę – dodał po chwili. – Gdzie mogę się położyć? – spytał.

- Na górze, ostatni pokój po prawej jest wolny – poinstruowałam go.

- A jak chcesz zobaczyć popisową pobudkę Shiry, albo nie zostać obudzonym przez Czkawkę, to lepiej się obudź przed szóstą – dodał Szczerbatek ze śmiechem. Sam udał się do pokoju Czkawki.

Perspektywa Czkawki[]

  Obudziło mnie uderzenie. W sensie rąbnąłem głową o twarde deski łóżka, bo Shira wyrwała mi poduszkę spod głowy. Jęknąłem, wyciągnąłem szybko kolejną i nałożyłem ją sobie na głowę przytrzymując rękami. Shira jednak złapała zębami za material i go rozszarpała, co poskutkowało rozsypaniem się pierza po całym pokoju. A mi został na głowie sflaczały materiał, który Shira i tak od razu spaliła. A potem wsunęła głowę do mojego nowego schowka i spaliła kolejne dwie poduszki. Próbowałem udawać, że nadal śpię, ale poszła na całość i zaczęła skakać mi po plecach. Żeby nie było – ona już mi sięga do pasa siedząc, stojąc – do ramienia.

- Okej, poddaję się! – krzyknąłem po kilkunastu sekundach i usiadłem na łóżku. Shira nie spadła, tylko zgrabnie wylądowała obok. Usłyszałem cichy śmiech. Zerknąłem w tamtą stronę i zauważyłem Dragnatta. Zaraz, co on tu robi?! Nie wrócił do reszty bogów? Zauważył moje zdziwienie.

- Zostałem na noc – wyjaśnił krótko. – To jak, lecimy trenować z Shirą? – jakby dopisując się do pytania polizała mnie po twarzy.

- Tak, jasne – odparłem ziewając. Zmieniłem się w smoka i wylecieliśmy z domu. Tym razem jak zwykle chciałem polecieć nad klify, ale ojciec mnie zatrzymał.

- Tym razem ćwiczenia wysoko, więc nie musimy nad klify – powiedział.

- No dobra, chodź Shira – miała słabsze i mniejsze skrzydła od naszych, więc czekaliśmy na nią co chwilę, bo wzbijała się w górę nieco wolniej. Zatrzymaliśmy się wysoko nad chmurami.

- Okej Shira, najpierw rozgrzewka – powiedział Dragnatt. Shira już nie męczyła się tak szybko jak kiedy zaczynaliśmy, ale rozgrzewek nie lubiła. Bo było to wyjątkowo męczące dla młodzików latanie w miejscu, rozciąganie się podczas szybowania i lot ze skierowanymi do ziemi plecami, co jest trudne ze względu na konieczność posiadania dobrze rozwiniętego zmysłu równowagi. Znacznie się ożywiła, kiedy przeszliśmy do ćwiczeń. Razem z Dragnattem uczyliśmy ją tego triku, ale nie ukrywam, że byłem załamany. Ile razy bym jej nie powtarzał, efekt jest taki jakbym mówił do ściany – cały czas popełnia ten sam błąd. Skończyliśmy wczesnym popołudniem. Teraz zajęcia w akademii. Ojciec postanowił popatrzeć jak prowadzę, ale w postaci nie swojej, tylko jakiegoś zwykłego smoka – w tym przypadku zmienił się w wełnowyja (wooly howl). Odkryliśmy go ze Szczerbatkiem podczas naszej wyprawy. Oczywiście jak zawsze jeźdźcy byli zaskoczeni nowym gatunkiem, ale nie bardziej niż zawsze. I dobrze, nie chcemy, żeby cały świat wiedział, że smoczy bóg postanowił odwiedzić syna.

- Wiecie co to za gatunek? – spytałem wskazując na ojca zmienionego w wełnowyja, umówiliśmy się, że w trakcie zajęć będzie udawał zwykłego smoka.

- Czkawka – wywrócił oczami Sączysmark. – Dobrze wiesz, że nigdy nie słyszeliśmy o takim dziwolągu!

- Dziwolągiem to on jest – szepnął mi na ucho ojciec.

- Święta prawda – odszepnąłem, po czym dodałem głośniej – Myślałem, że może ktoś z was kiedyś podczas lotu na smoku, albo kiedy indziej zobaczył takiego smoka

- Nie Czkawka, nie widzieliśmy – odezwał się Śledzik.

- A ja chyba widziałam – przerwała Astrid. – Latałyśmy raz z Wichurą i jakoś tak zaleciałyśmy dość daleko. I nagle zobaczyłyśmy jakiś kształt śmigający tuż nad wodą, blisko brzegu. W kolorze podobnym do tego – wskazała na Dragnatta. - Ale nie goniłyśmy…

- Gatunek nazywa się wełnowyj – powiedziałem. Dalej prowadziłem normalne zajęcia. Ojciec tylko kilka razy coś dodał, a poza tym nie miał żadnych uwag.

- Powiedz im jeszcze z jakich gatunków powstał wełnowyj – powiedział pod koniec zajęć ojciec.

- Masz rację. Gatunek wełnowyj najprawdopodobniej powstał jako skrzyżowanie gronklika (groncicle) oraz dreszczokła (shivertooth), a w późniejszych etapach mogły  dołączyłć się szokująca szczęka i słodka śmierć (sweet death) – wyjaśniłem. – Koniec zajęć, możecie się rozejść – powiedziałem i razem ze Szczerbatkiem oraz Dragnattem popędziliśmy w stronę wioski z powodu unoszącego się nad jednym z domów dymu.

Jak pisałam dużo wcześniej (tzn. wczoraj) dzisiejszy next to połączenie dzisiejszego i wczorajszego, którego nie mogłam wstawić z powodu nawalającego neta. Mam nadzieję, że się podobał.

Okej, a teraz taka mała sprawa. Spora część z Was na 100% czytała to opko, ale podają linka dla tych, którzy nie byli, bo według mnie jest super - pomysł oryginalny, ciekawy sposób pisania... A chodzi o opko nikogo innego, jak Anki, czyli 1234567890ja ;) - jakwytresowacsmoka.wikia.com/wiki/Blog_użytkownika:1234567890ja/Życie_Jeźdźczyni_Smoka

+ spróbujcie odpowiadać na jej zagadkę, bo Anka od zmysłów odchodzi, że nikt nie zgaduje XD

Kolejna informacja: Nie wiem jak będzie z nextami w najbliższych dniach, ale w pozytywnym sensie. Będą długie, chyba, że będę spała całymi dniami, bo najprawdopodobniej Wasza Autorka złapała grypę i nie wiadomo czy pójdzie jutro do szkoły. Spoko, nie życzcie mi powrotu do zdrowia, bo im dłużej choruję, tym dłużej siedzę w domu i tym więcej mam czasu na pisanie nextów. A ból głowy, gardła, mięśni i katar wcale nie kasują weny. Serio, to nie sarkazm.

Okej, i tak się rozpisałam, liczę, że się podoba... Chociaż gdyby się nie podobało to opko by nie było na pierwszej stronie, ale OK... Dobra, po prostu kończę na dziś :)

'

Sakit

Moje pierwsze dzeło w GIMPIE - za jasny Sakit :)

'Tata mi kupił sprzęcik - taki jakby elektroniczny długopis + podkładkę, którą podłącza się do komputera. I ściągnął GIMPA. Serio, czymś takim rysuje rysuje się dużo łatwiej. Wprawdzie Sakit jest to za jasny, szary a nie czarny, ale jestem z tego całkiem zadowolona. No i niestety wstawiam zdjęcie w miniarurze, bo pełen wymiar się nie mieści XD

Rozdział 33

Przez najbliższe dni ćwiczyliśmy z Shirą, aż nadszedł dzień kiedy miała zaprezentować to rodzicom, przyprawiając ich prawdopodobnie o zawał. Umie już też udawać, że kręci się w locie, machając „rozpaczliwie” skrzydłami i ogonem, tak, żeby nie dało się jej złapać, co jeszcze bardziej przerazi Szczerbatka i Deahrine. Parwdopodobnie potem mnie zabiją, ale uważam, że będzie warto. Zresztą już zaczęła, bo usłyszeliśmy krzyk Deahrine, która bezskutecznie próbowała złapać „spadającą” córkę. Żeby nie było podejrzeń, ja i Dragnatt też udawaliśmy, że próbujemy ją złapać. No, rodzinka już była mega przerażona, a Shira udając, że próbuje podlecieć, wykonywała odpowiednie manewry, które potem sprawią, że nie wyrżnie o ziemię.  Już, coraz bliżej… Pięknie „runęła” pod kątem większym niż 45 stopni od pionu. Zgodnie z planem czekała, aż Deahrine i Szczerbatek przerażeni obok niej wylądują. Szczerbatek jednak lepiej mnie zna. Zmrużył oczy.

- Coś tu nie gra – stwierdził. Kiedy na mnie spojrzał, zachowałem powagę i udałem zszokowanie tym, że Shira „spadła”. Podszedł bliżej. O dziwo, nie ja pierwszy nie wytrzymałem, tylko ojciec! Zaczął cicho chichotać. W końcu i ja nie wytrzymałem.

- Mam nadzieję, że się nie gniewasz – powiedziałem po tych kilku minutach śmiania się.

- Ty to zaplanowałeś, prawda? – bardziej stwierdził niż spytał.

- Ojciec mi pokazał tą sztuczkę – pokazałem na stojącego za mną złotego smoka, do którego obecności mieszkańcy zdążyli się przyzwyczaić.

- Shira, już możesz przestać udawać – powiedział Dragnatt. Na te słowa albinoska zerwała się radośnie i zaczęła skakać dookoła wszystkich.

- Udało mi się! – wrzeszczała. – A byłam pewna, że oczywiście w dzień premiery wszystko zepsuję!

- Ale jak? – zdziwiła się Deahrine. Zmieniłem się w człowieka.

- Kiedy udawała, że spada i, że macha skrzydłami i ogonem, tak niby przerażona, to tak naprawdę wykonywała odpowiednie manewry, żeby nie spaść tak na serio – wyjaśniłem.

- Czkawka, ja cię kiedyś zabiję – Szczerbatek pokręcił głową, ale ja widziałem, że się śmieje.

- Wielka dzidzia strzela mi tu focha? – spytałem.

- O, ja ci dam wielką dzidzię! Dzidzią to siebie nazywaj!

- Cóż, jestem od ciebie starszy o dokładnie 15 sekund – odparłem ziewając.

- I do końca życia będziesz mi to wypominał?

- Dokładnie – uśmiechnąłem się. – Nie martw się, bycie młodszym to nic złego – powiedziałem unikając jednocześnie uderzenia ogonem. Drugiego jednak nie uniknąłem. – Ała, Szczerbatek, pogięło cię?! Jesteś szurnięty!

- Ty nie mniej – odparł z zadowoleniem.

- Ja to ja, ty to ty! Ja cię przynajmniej nie walę ogonem!

- Ja cię nie nazywam dzidzią przy wszystkich!

- Ja nie grożę zabiciem!

- A ja nie udaję, że twoja rodzina właśnie zginęła!

- Sam też mi wycinasz masę kawałów!

- O co ty mnie osądzasz?

- Na przykład o wyrzucenie mnie w śnieg rok po ucieczce z Berk! Fajna pobudka, nie?

- Przecież się zemściłeś przemalowując głazokwity na fioletowo, żebym myślał, że to niebieskie oleandry!

- To był jeden z moich najlepszych kawałów! Chciałeś ewakuować wszystkie smoki z najlepszej wyspy na świecie! Skąd na Lazurowej Wyspie niebieskie oleandry niby?

- Wy tak zawsze? – spytał Tristan podchodząc do nas. Spojrzałem na niego.

- No, zawsze. A co?

- No nic, tyle, że cała wioska na was patrzy – zauważył.

- Spoko, raz przy wszystkich…

- Zamknij się Czkawka! – wrzasnął Szczerbo wiedząc co chcę powiedzieć. Skoczył na mnie i przygwoździł do ziemi.

- Zrobiłem Szczerbatkowi w nocy…

- Milcz! – położył się na mnie. Wygrzebałem głowę spod łapy.

- Takie war…

- No błagam! – zaczął mnie lizać, wiedząc że wtedy nie będę mógł mówić. Udało mi się wstać i uciekając przed nim kontynuowałem.

- Takie warkoczyki z wodorostów! – nie tylko Tristan się śmiał. Szczerbatek chyba we mnie strzelił plazmą, ale chyba zapomniał, że jestem ognioodporny…

- Miał wodorostową perukę, a na końcu warkoczyków…

- Nie waż się kończyć! – zrzucił mnie z klifu, a potem zanurkował za mną łapiąc mnie nad wodą. No tak, teraz już nie dokończę. A na pewno dopóki będę pod wodą. Zmieniłem się w smoka i wyleciałem z wody lądując przed Tristanem.

- Na końcu mu zawiązałem kokardki w które wplotłem kraby, a one go poszczypały – dokończyłem. Szczerbatek dopiero teraz wylądował obok mnie i spojrzał na mnie morderczym spojrzeniem, które mu nie wyszło.

- Okej, teraz ja!

- On cię nie zrozumie…

- Valka tłumacz – w podobnych warunkach jak ja chwilę wcześniej, z tym, że Valka tłumaczyła, pochwalił się jak raz w nocy wylał na mnie zepsuty olej rybny a potem przez dwa dni ludzie przechodząc obok mnie zatykali nos.

- No, to mamy wyrównane rachunki – uśmiechnął się na koniec. Zaśmiałem się.

- Co powiesz na lot? Dawno nie byliśmy…

- Dawno, to znaczy aż dwa dni? – parsknął.

- Jak na nas to dawno!

- No, masz rację. Chyba dam się namówić – mruknął. – Ale nie, żeby mi zależało!

- Łatwo nie było cię namówić – pokiwałem głową. – Słuchaj, może dzisiaj sobie darujemy, zostaniesz w domu, odpoczniesz, wyśpisz się…

- Przestań gadać! – warknął i wrzucił mnie na grzbiet. Pomknęliśmy na południe, w stronę pustyń, z największą prędkością z jaką Szczerbo może latać. Swoją drogą, te pustynie to przeciwieństwo Archipelagu – morza są suche, bo z piasku, jest tam cały rok gorąco… Ale aż tak daleko się nie zapuścimy dzisiaj. Dziś dolecieliśmy jedynie na południe Archipelagu, do dość słabo zbadanych przez nas terenów – stepy, prerie, pampy – nazw do woli. Nad nimi zwolniliśmy. Nocna furia na niebie musiała wyglądać z dołu niczym sęp poszukujący padliny. W trawach czmychnęło kilka mar. Uciekało przed ziemią, która się podnosiła. Biegły jednak w stronę kolejnego małego pagórka, który, kiedy się zbliżyły, wstał. No tak, upiór pustyni! Częstsze właśnie w takich środowiskach niż na pustyniach, wbrew nazwie. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jest smokiem wodnym. Nie zamieszkuje obszarów zbyt daleko położonych od źródeł wody. Piaskowy upiór też jest smokiem wodnym, ale może zalicza się do tej klasy dlatego, że umie wykorzystać wodę w każdej postaci. Z samej pary wodnej umie pozyskać odpowiednio dużo wody, żeby przeżyć. Naprawdę, niesamowity gatunek. Na dodatek zupełnie niewidoczny na tle piasku. Ale wracamy do prerii i upiorów pustyni. Te smoki nie mają stałego dostępu do ryb, więc jedzą mięso. Żyją w kilkuosobowych stadach. Do ich częstych posiłków wliczają się między innymi mary, susły, antylopy, bobaki z tych mniejszych. Z tych większych bizony, antylopy suhak, gazele, dzikie osły… Ptaków za często nie jedzą, a jak już to dropy. Czyli rzeczy – coś, czego inne smoki nigdy nie tkną. Bo po co, skoro mają cały ocean o wiele smaczniejszych ryb. Szczerbatkowi nadal, kiedy patrzy jak te smoki jedzą mięso, zbiera się na wymioty. Teraz też szybko odwrócił głowę i poczekaliśmy aż smoki skończą posiłek. Wtedy wylądowaliśmy. O, te jeszcze nas nie znają… Szybko nas otoczyły.

- Czego? – warknął jeden z nich wychodząc  w naszą stronę w kręgu. – I dlaczego przyjaźnisz się z człowiekiem?

- Czuję się dyskryminowany - parsknąłem. - Smoki mnie mają za odmieńca, ludzie też...

- Rozumiesz  smoczy? – zdziwił się kładąc uszy. Dużo mniejsze niż u nocnej furii.

- Ja nie mogę, tak, rozumie, tak, zmienia się w smoka, tak, jest smoczym władcą, tak, jestem alfą – wywrócił oczami Szczerbatek ignorując wybałuszającego oczy dominującego w tym małym stadku osobnika.

No wiem, że późno, ale ważne, że jest według mnie. A, no i do szkoły idę dopierow  poniedziałek, więc jutro tak na serio obiecuję, że pojawi się więcej niż 1 next, pasuje?

Smoki w końcu okazały się bardzo miłe. Zareagowały agresywnie, ponieważ tutejsi ludzie nie przepadali za smokami mówiąc delikatnie. No i w takich warunkach zarówno ludzie, jak i inne smoki stanowią konkurencję w walce o pokarm. Obrzydliwy zdaniem Szczerbatka. No dobra, niektórych z tych rzeczy ja też wolałbym nie jeść… Przypomniało mi się też, że wzięliśmy spore zapasy na wszelki wypadek. Ale nam nie będę potrzebne.

- Macie ochotę? – spytałem upiory pustyni rozmawiające ze Szczerbatkiem. Pokazałem im ryby.

- Co to jest? – zdziwił się Piasek, najmłodszy z nich.

- Ryby – odpowiedziałem.

- Pamiętasz, jak parę lat temu wykradliśmy ludziom coś takiego dobrego – szturchnął go Szpon.

- To takie trochę mokre i obślizgłe? – Szczerbatek już chichotał.

- Tak, to – powiedziałem. To, jak, chcecie? Bo my ze Szczerbatkiem raczej tego nie zjemy – postawiłem kosz na ziemi.

- Chętnie. Ale wy na pewno nie jesteście głodni? – upewnił się Duch, przywódca.

- Na pewno. A nawet jakbyśmy byli, to dwie, trzy godzinki lotu dzielą nas od wyspy Berk i całej spiżarni takich koszy – odparłem.

- Okej, to chyba się skusimy – stwierdził Duch, ale tak naprawdę widziałem, że cała siódemka ma wielką ochotę na te ryby. Zaśmiałem się.

- Bierzcie, bez dyskusji – rozkazałem wręczając Duchowi kosz.

- Zjemy później – powiedział. – Lećcie już, jest późno…

- Ta, a mi jeszcze twoja córka Szczerbo zgotuje bolesną pobudkę – mruknąłem.

- O, masz córkę? Nie mówiłeś – poskarżyła się Zjawa, partnerka Ducha.

- I dwóch synów – pochwalił się Szczerbo.

- I nie uważasz ich za… Taką jakby konkurencję? W końcu jesteś alfą…

- Nie – zaśmiał się Szczerbatek.

- Będą ze sobą walczyli potem o przejęcie stanowiska alfy? Czy zostanie najstarszy?

- Co wy się czepiacie? Alfą zostanie ten, który będzie bardziej odpowiedzialny i który będzie się lepiej nadawał na stanowisko. A znając ich, pewnie następnego dnia drugi wyleje na niego rano zimną wodę – zmrużył oczy. – Wtedy ten pierwszy w nocy przyczepi mu kraby do uszu – wyliczał dalej. – A ten drugi będzie udawał, że jest mega fochnięty, pierwszy też, a potem polecą na lot z wydurnianiem się – stwierdził.

- To masz fajnych synów – stwierdził Duch.

- A co, masz coś do mnie? – spytał Pazur, jego syn, szturchając Ducha.

- Jesteś wybuchowy, pyskujesz i nie umiesz walczyć – uciął Duch.

- Chodź Duch, pogadamy jeszcze chwilę zanim polecimy z Czkawką – powiedział Szczerbatek i odeszli nieco na bok. Miałem przeczucie, że wiem o czym rozmawiają. Pazur chyba się jednak nie domyślał.

- Wiesz, o co chodzi? – spytał szturchając mnie. Reszta smoków wygrzewała się w promieniach zachodzącego słońca.

- Domyślam się – westchnąłem.

- A o czym? – oczy mu rozbłysły.

- Eee… Może inaczej zacznę. Jak się czujesz przy ojcu? – spytałem.

- No… Czasem mam wrażenie, że jest… Taki rozczarowany. Mną…

- Wiem co czujesz…

- Jak to? Przecież ty teraz jesteś takim mega bohaterem na swojej wyspie, który obronił ją przed Drago i tak dalej…

- Ale wcześniej było inaczej. Mało tego. Stoik, on jak wiesz, nie jest moim ojcem, no, ale wcześniej myślałem, że nim jest, nie tylko był mną rozczarowany. On mnie nienawidził – wyznałem.

- Ale jak to?

- No, jakoś tak wyszło. I skończyło się to tak, że uciekłem z Berk. A potem wróciłem. Chociaż wyszło to przypadkiem, bo odnalazłem swoją mamę przez te lata i potem obroniliśmy Berk przed Drago Krwawdoniem. A potem okazało się, że jeden z jego ludzi przeżył, zatruł mnie i zginąłbym, gdyby nie mój ojciec. Ale podczas kiedy byłem nieprzytomny, rozpoznali moją mamę. Więc nie było sensu się ukrywać. Zamieszkaliśmy na Berk, ale panicznie się bałem Stoika. Mówię ci, tortur u Drago się nie bałem, a jego się bałem – pokręciłem głową. – No, ale po tym jak uratowałem córkę Szczerbatka i dom się na mnie zawalił, coś się zmieniło i już tylko trochę się boję – zakończyłem.

- Okej, to chyba wolę, żeby ojciec był tylko rozczarowany – stwierdził Pazur.

- Już nie będzie. Prawdopodobnie o tym właśnie rozmawiał Szczerbatek z twoim ojcem. Przedstawił mu sytuację moją i Stoika, pokazał, że powinien cię kochać – westchnąłem.

- Wracają – zauważył Pazur.

- No, tak więc powodzenia, na pewno wasze relacje się teraz zmienią – uśmiechnąłem się i wsiadłem na Szczerbatka.

- Pa Czkawka! – krzyknął jeszcze Pazur. Odwróciłem się jeszcze i zauważyłem, że Duch mówi coś do Pazura, a ten się uśmiecha i mu odpowiada. Potem wzlecieliśmy ponad chmury.

Ten niezbyt długi, ale będzie dziś jeszcze jeden ;)

Wróciliśmy bardzo późno. Prawdopodobnie jutro podczas treningu z Shirą nie będę w stanie nie spać… Z tą myślą pogrążyłem się we śnie.

Obudziłem się… Zaraz, zaraz, OBUDZIŁEM się? Nie obudziła mnie Shira? Coś tu nie gra… Błyskawicznie się podniosłem. Z dołu dochodziły głosy, czyli pewnie tam wszyscy byli. Szybko zbiegłem po schodach.

- O, Czkawka wstałeś – uśmiechnęła się mama. Shira jadła ryby i rozmawiała z braćmi.

- Dlaczego Shira mnie nie obudziła? – zdziwiłem się.

- Po pierwsze, dziś trenujesz z Sakitem – przypomniała mama. – Może inaczej. Trenowałbyś, ale ja coś innego zaplanowałam na dzisiejszy dzień?

- Mianowicie?

- Ty i Tristan powinniście się lepiej poznać. Jak macie to zrobić, jeśli ty całe dnie spędzasz poza domem? Spójrz natomiast na Sakita i Falco. To jest przykład takich zżytych ze sobą braci – jakby dla potwierdzenia mama wskazała na Sakita plującego do śniadania Falca, kiedy ten się odwrócił.

- Muszę? – jękąłem.

- Tak – ucięła mama.

- Tato, błagam, weź jej coś powiedz…

- Sory, nie będę się mieszał…

- Wielkie dzięki – mruknąłem siadając do śniadania.

Pół godziny później byłem z Tristanem nad Kruczym Urwiskiem.

- Przykro mi, że z mojego powodu masz zepsute plany na dzisiejszy dzień – powiedział.

- Spoko, przyzwyczaiłem się, że ogólnie w życiu to ja mam pecha – wzruszyłem ramionami.

- Żartujesz? No okej, słyszałem całą historię, ale…

- No, ale kto musiał dostać trucizną? Oczywiście ja. Dlaczego dom nie mógł się zawalić minutę później? Albo dlaczego nie mogłem zachorować w innym terminie niż Migdaliska?

- Dlaczego sztorm musiał być akurat kiedy wracałem na Berk? – odprł pytaniem na pytanie.

- Co?

- No, słyszałeś, całą historię, prawda?

- Nie…

- No to ci opowiem. Niedługo zanim się urodziłeś, rodzice postanowili mnie wysłać na odległą wyspę na takie jakby szkolenie, na które zresztą bardzo się cieszyłem. Wiesz, żeby nauczyć się walczyć i takie tam. No i miałem wrócić kiedy ty byś miał pięć lat. Ale był sztorm. Właściwie dalej nie pamiętam. Ocknąłem się na jakiejś wyspie, na której w życiu nie słyszeli o takiej jak Berk. A jakiś czas temu zupełnie przypadkowo odwiedził tą wyspę niejaki Johann Kupczy, który normalnie nigdy tam nie przypływał, ale trochę się zgubił, przez sztorm właśnie. No i jak dowiedziałem się, że pływa pomiędzy wysami to go spytałem o Berk. I wróciłem – opowiedział.

- Nie wiedziałem – znowu wzruszyłem ramionami.

- Spoko, myślałem, że rodzice ci powiedzieli…

- Eee…

- Tak, wiem, słyszałem. Tak się prościej wyrazić – uciął. – A jak się zaprzyjaźniłeś ze smokiem? Jak nauczyłeś się zmieniać? Czy nie pamiętasz tego?

- Właśnie pamiętam. Jak smok, który pamięta chwile właściwie od wyklucia się z jajka – powiedziałem. – No więc zmieniać to się nauczyłem przypadkowo. To było tak, że jeszcze wtedy nie wyrabiałem broni u Pyskacza w kuźni, więc nie byłem u niego, a trwał atak smoków. Byłem akurat w lesie. I poczułem taki okropny ból. Najpierw na plecach, a potem zaczął rozchodzić się po całym ciele. I do tego jeszcze doszło swędzenie. Masakra, samo wspomnienie jest okropne – wzdrygnąłem się. – Kiedy ból minął, czułem się dziwnie. Nie mogłem ustać na nogach i czułem dziwny ciężar na plecach. Właściwie to nie panowałem nad skrzydłami i ogonem. I strzałami. Pognałem przed siebie właściwie na oślep i wpadłem pomiędzy skałami do jakiegoś miejsca. DO tego miejsa, Kruczego Urwiska. Tam zrezygnowany właściwe się położyłem. Kiedy się obudziłem, byłem człowiekiem. Potem przez rok około nie panowałem nad przemianami. W końcu nauczyłem się je kontrolować. Potem gorzej było z nauką panowania nad strzałami, skrzydłami i ogonem. Właściwie sam się nie nauczyłem. Pewnego dnia jak zwykle poszedłem nad Krucze Urwisko i tam jeszcze przećwiczyłem zmianę w smoka, a potem chciałem zacząć rysować, kiedy coś zaszeleściło w krzakach. Okazało się, że był to czarny smok, od razu domyśliłem się, że nocna furia, bo tylko ona jest czarna. Byłem przerażony, ale pomyślałem, że może uda mi się ją zabić, to przestanę być pośmiewiskiem w wiosce. Bo od najmłodszych lat byłem pośmiewiskiem w wiosce. Zaraz jednak pojąłem, że nawet gdybym miał jakiekolwiek szanse, to nie umiałbym zabić tego smoka przede mną. Sam przecież też zmieniam się w smoka. Wyrzuciłem sztylet jak najdalej. Potem on coś mruknął, a ja zszokowany stwierdziłem, że go rozumiem, Zostaliśmy przyjaciółmi, to on nauczył mnie strzelać i latać i zapoznał z czerwoną śmiercią, królową smoczego leża, która poległa potem, kiedy pomagała wyspie Berk w walce. No i to z nim nauczyłem się zmieniać we wszystkie gatunki smoków. Znaczy, w nocną furię zmieniłem się przypadkowo i pierwsze co mi przyszło do głowy do wyciąć kawał Szczerbatkowi. Dłuższa chwila minęła, zanim się zorientował. No, a perę lat temu uciekliśmy i dalej wiesz co się działo. A Szczerbatek nie opowiadał jak się poznaliśmy? Wiesz, z tłumaczeniem Valki?

- Nie, tego akurat nie

- To teraz już wiesz jak to było

- Ale dlaczego w sumie nawet nie chciałeś z nim walczyć? Nawet gdybyś miał szanse?

- Bo ja też w połowie byłem smokiem, to raz. Dwa… Widziałem w nim samego siebie. Tak jak ty pewnie w Sakicie, bo poza dużą różnicą wiekową jesteście swoimi odbiciami, on w ciele smoka, ty w ciele człowieka – powiedziałem i spojrzałem w niebo. Popołudnie. W sumie długo nam zeszło. Tak z czystej ciekawości zajrzałem w myśli Tristana. Rzadko tego używam… Ta, i tak umiem to dopiero parę dni… No, ale zajrzałem. O czym myślał? O… Sakicie?! Zastanawiał się dlaczego smok tak go polubił.

- Bo widzi w tobie samego siebie – powiedziałem.

- O co ci chodzi? – zdziwił się.

- No, zastanawiałeś się dlaczego Sakit tak cię polubił…

- Nie zastanawiałem się na głos…

- O kurde, rzeczywiście – zatkałem sobie usta. – Zapomnij, że cokolwiek mówiłem, plotę głupoty, to nie było nic ważnego!

- Umiesz czytać w myślach – stwierdził. Opuściłem ręce z rezygnacją i przytaknąłem.

- Ale jak? Powiesz mi może czego nie umiesz? Czy ty gdziekolwiek masz słabość?

- Moją słabością jest to, że zawsze najpierw myślę o innych, a na końcu o sobie – powiedziałem i zapatrzyłem się w niebo. To prawda. Gdybym martwił się o siebie, nie skoczyłbym wtedy, ratując Shirę. Każdy inny myślał o swoim bezpieczeństwie, nawet Szczerbatek próbował najpierw wykombinować jakieś bezpieczne rozwiązanie. Ale mogło zabraknąć czasu. Nawet nie myślałem, skoczyłem. Albo jak poznałem znanego już na Berk krzykozgona? Był jeszcze mały i wpadł w smoczą pułapkę. Nie myślałem o tym, żebym ja był bezpieczny. Szczerbatek próbował mnie powstrzymywać, ale ja uwolniłem smoczka z pułapki, przy okazji raniąc siebie. Ale przeżyłem? Przeżyłem. A krzykuś by nie przeżył.

- Wracamy? – z zamyślenia wyrwał mnie głos Tristana.

- Jasne – podniosłem się i ruszyliśmy  w stronę wioski.

I proszę, tak jak obiecałam, są dwa ;) Jutro wstawię jednego, ale długiego, a w niedzielę dwa długie, OK?

Mama uparcie raz na tydzień organizowała nam takie wycieczki. Po misiącu przestałem narzekać, a po dwóch nawet zacząłem się dobrze bawić. Poza tym okazało się, że Tristan w sumie jest fajny. Po kolejnym miesiącu mogłem spokojnie stwierdzić, że gdyby teraz zginął, to by mi go brakowało. W kolejnych, krótko mówiąc zżyłem się z nim. No i Szczerbatek się do niego przekonał. No i z Sakitem Tristan wytworzył już mocną więź, byli chyba najlepszymi przyjaciółmi, mimo dwudziestu lat różnicy. Ale między przyjaciółmi wiek nie gra żadnej roli. Przyjaźń to coś takiego, co zaakceptuje drugą połowę zawsze i wszędzie. No, a Sakit już się nie może doczekać aż będzie mógł latać z Tristanem. A, no i Tristan obiecał, że nie wygada o moich umiejętnościach, a ja nauczyłem się uważać. Mogę jeszcze dodać, że Sakit i Falco już się nauczyli sztuczki, ale nie wywołała ona tyle emocji co początkowo. Teraz się znowu zbliżają Migdaliska. Masa przygotowań. Tym razem nie będzie smoczątek, bo smoki mają dzieci co parę lat, nie w każde Migdaliska, tylko kiedy chcą. Wichura też znalazła partnera. Mianowicie Spike’a! Przyznam, dość ładny smok, a Wichura też jest jedną z najpiękniejszych przedstawicielek zębaczy na wyspie, więc do siebie pasują. Już złożyła trzy jaja. Płomień znalazł sobie smoczycę tajfumeranga, Wrzeniek zauroczył się w Kropli – która jest niesamowitym wrzeńcem, bo nie zielonym, tylko fioletowo-niebieskim. Farge też sobie znalazł wybrankę serca, Głazik również, a Śledzik się rozpłakał, bo przypomniała mu się Sztukamięs. Chmuroskok jest trochę markotny. No cóż, też chciałby znaleźć sobie partnerkę, której przez ostatnie lata nie znalazł. Wcale nie dlatego, że innych tnących burzę nie ma. Są, oczywiście! Ale żyją daleko. Bardzo daleko, a Chmuroskok też nie chce nas opuszczać. I dlatego wpadłem na genialny pomysł, jaką niespodziankę sprawić mu na święta. Tydzień przed Migdaliskami zdradziłem swój plan mamie.

- Znowu odlatujesz przed Migdaliskami? – zmartwiła się.

- Wrócę. Zawsze wracam…

- Dobrze. Chcę cię tu widzieć dzień przed świętami, dobrze?

- Dobrze

- I uważaj

- Przecież ja zawsze uważam! – wskoczyłem na Szczerbatka. Dragnatt, przysłuchujący się rozmowie zmrużył oczy.

- Dobra, dobra, nie komentuj! – krzyknąłem i wystartowaliśmy. Od razu skierowaliśmy się daleko na zachód. Tnące burzę żyją w innym klimacie, który występuje w tych samych szerokościach geograficznych, ale klimat jest tam inny. A skąd w takim razie Chmuroskok wziął się tutaj? Nie był to przypadek, a bynajmniej nie całkowicie. Interesował się ludźmi. Tak jak Valka zawsze wierzyła, że smoki nie są całkowicie złe, on tak samo myślał o ludziach. A potem tnące burzę znalazły na plaży dziecko. Prawdopodobnie wyrzucone na brzeg przez sztorm, Chciały się go pozbyć, ale Chmuroskok zaprotestował. Inne smoki by ustąpiły, ale ich przywódca mówiąc delikatnie nie był zbyt miły. Wyrzucił Chmurosoka z wyspy. Ten jeszcze odstawił dzieciaka na jakąś zamieszkaną wyspę, a potem poleciał jak najdalej od rodzinnej wyspy. Na wschód. Nie dotarł on jednak o tak o do Sanktuarium. Najpierw został złapany przez łowców od Drago, ale inne smoki z Sanktuarium mu pomogły uciec. Stąd tam mieszkał. Valka była kolejnym człowiekiem, którego nie umiał zabić. Mało tego, zobaczył w niej człowieka, który jest dobry. Widział, że na Berk nie jest jej miejsce. Więc ją porwał. Teraz należało znaleźć rodzinną wyspę Chmuroskoka. Wysłałem tam parę lat temu straszliwca, który dowiedział się, że przywódca z tamtego okresu został obalony przez inne smoki, aktualny nawet po okolicach organizował poszukiwania Chmuroskoka, ale w końcu zrezygnowano. Powiedział więcej, przy czym tą ostatnią rzecz dodał szeptem. Jakaś piękna, błękitna smoczyca wydawała się bardzo smutna z tego powodu. Coś mi mówi, że to ona byłaby drugą połówką dla Chmurka.

Rozdział 34

Dotarliśmy następnego dnia. Na wyspie nikogo nie było, a przynajmniej na pierwszy rzut oka. Zaraz jednak coś mnie chwyciło i zabrało ze Szczerbatka. Spojrzałem na pazury zaciśnięte na moim ramieniu. Tnący burzę. Wyrwałem się. Na razie nie chciałem zmieniać się w smoka. Szczerbatek złapał mnie i wrzucił na grzbiet. Wylądowaliśmy. Zaraz przyleciało więcej tnących burzę. Zielone, fioletowe, pomarańczowe, niebieskie, brązowe, szare i nawet jeden albinos o pomarańczowo-różowych oczach. Jeden z nich, żółto-złoty. Patrzył na nas z wypisaną w oczach wrogością.

- Co tu robi człowiek? – warknął do Szczerbatka.

- Czkawka, mnie już zaczyna denerwować, że traktują mnie jak słabszego – szepnął mi czarny gad na ucho.

- Też mi problem – wzruszyłem ramionami. – Pokaż im kim jesteś – na to Szczerbatek zaświecił się na niebiesko i głośno ryknął. Tnące burzę się pokłoniły.

- Nie kłaniajcie się, bo tego nie lubię – powiedział Szczerbatek. – Ale dlaczego od razu agresja? – usiadł.

- Ekhm – odchrząknął przywódca. – Człowiek alfo…

- Mów mi Szczerbatek – uśmiechnął się wredny gad.

- A mi Czkawka i tak, możesz się śmiać – stanąłem obok przyjaciela. O ile jednak na Szczerbatka tnący burzę patrzył przyjaźnie, na mnie nadal wrogo. Inne tnące burzę też, mimo pomruku zdziwienia, ale chyba jeszcze nie do końca przyjęły do wiadomości, że rozumiem smoczy. Potem poczułem ból na plecach. Od tyłu zaatakował mnie jakiś inny smok. Coś spłynęło mi po plecach. Krew. Niestety, tnące burzę mają ostre szpony, więc strój na nic się zdał. Szybko zmieniłem się w smoka i przygwoździłem napastnika do ziemi. Teraz już inne smoki były otwarcie zdziwione. Atakujący okazał się szarym tnącym burzę o czerwonych końcówkach kolców na grzbiecie i fragmentach lotki. Chyba czekał teraz na śmiertelny cios. No to się zdziwi.

- Dlaczego mnie atakujesz? – spytałem, niezbyt przyjaznym tonem, uzasadnionym jednak.

- Bo… Bo ja… Ja myślałem, że… Że jesteś zwykłym człowiekiem… - jąkał się trochę. Ja poluźniłem uścisk. Jednak nie z własnej woli. Po pierwsze, Szczerbatek mnie trochę odciągnął, a po drugie lekko osłabłem. Zmieniłem się z powrotem w człowieka i od razu musiałem oprzeć się o Szczerbatka, który spojrzał zaniepokojony na ranę.

- Dość głęboka Czkawka – mruknął i polizał. Syknąłem cicho.

- Przeżyję – mruknąłem. – Dobrze wiesz, że wiele razy byłem w gorszej sytuacji…

- Pomartwić się nie mogę?

- Możesz. Nikt ci nie zabroni. W sumie może nawet słusznie, wszystko się okaże…

- Naprawdę mocno was przepraszam – powiedział przywódca. Szczerbatek spojrzał na niego równie wrogo, jak on na mnie na początku.

- Uspokój się Szczerbo – mruknąłem.

- No co?! Gdyby pilnował innych smoków to nic by się nie wydarzyło!

- Przecież mówiłem ci, że przeżyję…

- Bo ty zawsze tak masz! Nigdy nie pomyślisz o swoim bezpieczeństwie, najpierw o innych myślisz! Ja nie mówię, że to jest złe, ale do pewnego momentu!

- Przestaniesz się drzeć?

- Okej – odpuścił. – Z tobą nie wygram…

- Nie jesteśmy zbyt przyjaźnie nastawieni do ludzi, ponieważ z nami walczą – wyjaśnił smok. – Mówcie mi Gold – przedstawił się.

- Ostatni nienawiść do ludzi doprowadziła was do utraty Chmuroskoka – oznajmiłem.

- Skąd o tym wiesz? – poderwał się Gold.

- O tym, że został wygnany? Sam mi opowiedział. Chociaż nie, opowiedziała mi moja mama z którą zaprzyjaźnił się Chmuroskok – pokiwałem głową.

- Żyje? – ożywił się.

- Dlaczego miałby nie żyć? To smok, który umie sobie poradzić – odparłem.

- Masz z nim kontakt?

- Mieszka ze mną w jednym domu…

- A po co przylecieliście?

- U nas na wyspie zbliżają się święta – powiedziałem. – A Chmurek jest jedynym tnącym burzę w okolicy i czuje się trochę samotny, ale też nie chce  opuszczać Valki – wyjaśniłem. – No i chcę spytać, czy polecielibyście może na Berk, zrobicie mu niespodziankę i spędzicie z nami święta? Albo nawet zamieszkacie?

- Nie sądzę, żeby to było możliwe… - Gold nerwowo zaczął drapać ziemię.

- Dlaczego?

- Obawiam się, że Chmuroskok może żywić do nas urazę, za to, że nie sprzeciwiliśmy się przywódcy wcześniej, kiedy został wygnany…

- To mądry smok, na pewno zrozumie. Poza tym szukaliście go, nie myśleliście wtedy o tym? – spytałem.

- No, właściwie to cały czas myśleliśmy co będzie jeśli go znajdziemy. Poza tym tam jest inny klimat

- No i Chmuroskok jakoś tam żyje. Ty chyba szukasz wymówki, żeby nie lecieć…

- Niech sobie szuka – z tłumu wyłoniła się piękna, błękitna smoczyca. – Ja z wami polecę

- Kim byłaś dla Chmuroskoka?

- Pewnie nikim. Ale i tak chcę polecieć – uśmiechnąłem się na te słowa.

- Dziękuję… Jak masz na imię?

No i urządzam konkurs na imię dla smoczycy. Czas do jutra, bo jutro następny next ;)

Najpierw dedyk dla Len715, bo sama nie pomyślałam o wzięciu imion z Baśnioboru :) Dalej wzięłam też inne imiona, a ten rozdział zadedykuję również tym osobom, których imiona dopiero wezmę. Czyli tak, dedyki jeszcze dla Filler, Agadoo, dla Anamaria2002 i wreszcie dla 1234567890ja, która wreszcie się doczekała ;)

Ten next to mój rekord, jest mega długi, więc nie ma co narzekać. Zapraszam do czytania!

- Nyssa – odparła smoczyca.

- I chcesz lecieć z nami?

- Tak… Na ile tu zostajecie?

- Już lecimy… Musimy być przed Migdaliskami na Berk – smoczyca się uśmiechnęła.

- Wrócisz? – spytał jeszcze Gold Nyssę.

- Nie, raczej nie

- Dlaczego? – spytał zdziwiony. – Nie lepiej żyć wśród swoich?

- Nie wiem – zrobiła taki gest jak u ludzi wzruszenie ramionami. – Przecież i tak tutaj zawsze trzymałam się z boku i nie spędzałam z wami czasu

- Dobrze. Niech Dragnatt ma cię w opiece – smoki lekko schyliły głowy.

- W sensie ojciec Czkawki? Spoko, pomaga nam teraz w przygotowaniach do Migdalisk, więc problemu nie będzie… - wszystkie smoki wytrzeszczyły oczy.

- Szczerbatek! Do reszty cię pogrzało?!

- Dlaczego niby? – zrobił niewinną minę.

- Nie musisz od razu mówić każdemu wszystkiego!

- E tam. Wszystkim od razu nie mówię

- Pewnie, że nie wszystkim – prychnąłem. – Po tym, którzy już wiedzą nie musisz mówić. Mówisz wszystkim, którzy nie wiedzą!

- Wypraszam sobie, mówiłem Drago?

- Wrogowie się nie liczą! Poza tym i tak by cię nie zrozumiał!

- Może już polecimy? – naszą kłótnię przerwał nieśmiały głos smoczycy.

- Jasne – wskoczyłem na Szczerbatka. Wylecieliśmy żegnani okrzykami tnących burzę.

- Ta, najpierw to atakują, a potem wiwatują – mruknął pod nosem Szczerbatek i chyba potem jeszcze ciszej mruczał jakieś niezbyt miłe słowa pod adresem czteroskrzydłych.

- Dlaczego nie polecisz sam? – spytała Nyssa już nad chmurami.

- Po pierwsze, i tak lecimy teraz wolniej, bo tnące burzę nie są takie szybkie jak nocne furie. Po drugie, ja w postaci smoka jestem jeszcze szybszy…

- No, ale co z tego? Przecież możesz lecieć wolniej – zdziwiła się.

- No, a po trzecie to jest leń – zaczął się śmiać Szczerbatek. – O wypraszam sobie! – zeskoczyłem z niego i zmieniłem się w smoka, a potem wzleciałem na tą samą wysokość co reszta.

- I co?

- Dopiero jak cię nazwałem leniem…

- Ty chyba lubisz jak na tobie latam!

- Eeee…. No… Co ty, skąd ci to przyszło do głowy?

- Ha, wiedziałem, wiedziałem!

- Okej, lubię zadowolony?!

- Nawet bardzo!

- Wy tak zawsze? – Nyssa patrzyła na nas rozbawiona.

- Zawsze, zawsze – uśmiechnąłem się.

- Częściej niż zawsze – dodał Szczerbatek.

- A jak tam jest na Berk? – spytała Nyssa.

- Są takie obszerne stajnie, takie legowiska pod całą wyspą dla smoków, które nie mają jeźdźców. Bo te, które mają, mieszkają w domach…

- Będę mieszkała w tych jaskiniach?

- Co? Nie, zobacz, Deahrine na przykład jest partnerką Szczerbatka i mieszka z nami w domu. Albo taka bordowa smoczyca, zmiennoskrzydły, Ignes. Mieszka w domu Sączysmarka. Albo Tringa, granatowo-biała. Mieszka w powiększonym z racji rozmiarów wrzeńców i tajfumerangów domu. Pewnie będziesz mieszkała w naszym domu, razem z Chmurkiem – wyjaśniłem. – Chyba, że znajdziesz sobie jakieś miejsce i zapragniesz mieszkać akurat tam

- A, okej – uśmiechnęła się Nyssa.

Na Berk faktycznie dolecieliśmy popołudniu dzień przed Migdaliskami. Mało brakowało, a dostałbym zawału, kiedy zobaczyłem ojca rozmawiającego z Astrid wieszającą tarcze dla ozdoby. Ta, niby nic takiego… Ale Astrid nie rozumie smoczego. Myślicie, że mówił po prostu w języku ludzi będąc w ciele smoka? Źle myślicie. Był w postaci człowieka. Zajrzałem do domu. Wraz z moją mamą w kuchni siedziały mama Astrid – Finna, Śledzika – Ingeborga, Sączysmarka – Jora i bliźniaków – Helga. Swoją drogą ciekawe, że mama Astrid ma podobne imię co miał jej brat, czyli wuj Astrid – byli Finn i Finna. Mało orginalne, ale to moje zdanie. Wszystkie rozmawiały, śmiały się i robiły przysmaki na Migdaliska. Na stole już gromadziła się sterta żywności.

- We wszystkich domach jest coś takiego, czy tylko tutaj? – spytałem wchodząc do środka ze Szczerbatkiem i Nyssą, upewniwszy się wcześniej, że nie ma Chmuroskoka.

- Nie we wszystkich, połowa z nas robi przysmaki, pozbierałyśmy się w grupki. Druga połowa, ta mniej utalentowana kulinarnie, pomaga facetom dekorować wioskę.

- To dlaczego jesteś tu? – spytałem próbując podwędzić ciastko. Ingeborga odgoniła mnie ścierką.

- Sugerujesz, że nie umiem gotować? – mama uniosła brwi. Wszystkie właściwie już zamiast gotować przysłuchiwały się naszej rozmowie.

- Ja po prostu pamiętam jak po pierwszym posiłku, który mi zrobiłaś bolał mnie brzuch, głowa, dusiłem się… - zacząłem wyliczać.

- To nie był efekt samego posiłku, tylko niebieskiego oleandru. Nie wiedziałam wtedy, że ci szkodzi – wzruszyła ramionami.

- Ale ty wiesz, że rybę należy przekręcać podczas smażenia? Bo z jednej strony była surowa, a z drugiej przypalona…

- Już się nauczyłam, a poza tym czepiasz się szczegółów!

- To by wyjaśniało również dlaczego Astrid pomaga dekorować wioskę – dodałem. – Jej zeszłoroczny jaknog chyba nasilił wtedy smoczą grypę u mnie – tym razem mama Śledzika nie zdążyła mnie powstrzymać przed zabraniem ciastka migdałowego z miodem.

- To prawda, nie umie zbyt gotować – przyznała Finna gniotąc kolejną porcję ciasta. – Talent do tego na pewno ma po ojcu…

- I tak najlepiej z nas gotuje Ingeborga – ucięła Jora.

- Święta prawda – Helga wróciła do robienia napoju z pomarańczy od Johanna z miodem i imbirem.

- Napoje najlepiej wychodzą Heldze – zauważyłem.

- Ale zaczynała najgorzej ze wszystkich – zaśmiała się moja mama. – Pamiętacie jej pierwszy napój korzenny? Z resztkami skórek od pomarańczy, ziemią z imbiru i martwymi pszczołami?

- Ohyda – skrzywiłem się na samą myśl.

- A ona poczęstowała tym całą rodzinę i jeszcze kazała wszystkim wypić – zaśmiała się Jora.

- Widzę, że znaleźliście tnące burzę – mama zauważyła stojącą przy drzwiach Nyssę.

- A jasne – palnąłem się w czoło. – Mamo, to jest Nyssa. Nyssa, to moja mama

- Domyśliłam się – mruknęła smoczyca. – Czyli jeźdźczyni Chmuroskoka?

- Zgadza się – mama postawiła przed Nyssą kosz z rybami

- Wszyscy tu rozumieją smoczy? – zdziwiła się smoczyca.

- Nie, tylko ja, mama i Dragnatt – zaśmiałem się.

- To on stał tam na placu – stwierdziła Nyssa.

- Zgadza się – uśmiechnąłem się.

- Nie jestem zbyt głodna…

- Jesteś, nie jadłaś dziś cały dzień – powiedział Szczerbatek. – Valka, gdzie Deahrine i dzieciaki?

- Dzieciaki świetnie się bawią przy dekorowaniu wioski, a Deahrine ich pilnuje. Możecie już nam nie przeszkadzać za bardzo? Zostało mało czasu

- A gdzie Chmuroskok?

- On lata. Ostatni tydzień ciężko pracował, a teraz wiem, że nie chcecie na razie, żeby spotkał Nyssę, więc jeszcze jutro go wygonię na lot. I może wygonię z nim Szczerbatka, żeby nic nie podejrzewał

- Ja nie mam nic przeciwko – uśmiechnął się Szczerbol.

- Chodźcie, na razie pomożemy w wiosce – wygoniłem Szczerbatka i Nyssę z domu.

- Co mogę zrobić? – spytała smoczyca.

- Poczekajcie, przywitam się z ojcem – pobiegli za mną w kierunku Dragnatta.

Rozdział 35

- Hej tato, pogrzało cię do reszty, że zmieniłeś się w człowieka? -  spytałem.

- Też się cieszę, że cię widzę – odparł z sarkazmem. – Nie, nie pogrzało mnie. Uwierz mi, więcej mogę zdziałać w takiej postaci

- Mieszkańcy nie byli zdziwieni?

- Byli. Przez pierwsze dwa dni w ogóle nadal się za mną odwracali. Nie codziennie spotyka się człowieka ze skrzydłami – zaśmiał się.

- A za ten sen parę lat temu to chyba ci coś zrobię…

- Wolałeś zwijać się przez ból brzucha przez ten czas?

- Okej, wygrałeś. W czym możemy pomóc?

- Już niewiele jest do roboty. Idźcie do stajni i kontrolujcie czy wykluwania smoków idą w porządku. Przy czym pamiętajcie, że teraz wykluwają się tylko…

- Tak wiem! Gronkiele, śmiertniki, zębirogi i ponocniki! Inne wcześniej albo później!

- I, że…

- Tato, błagam! Wiem, że smoki nie mają dzieci co roku!

- Okej, już nie zawracam głowy – pognał w stronę Sączysmarka, któremu tarcza prawie zwaliła się na głowę.

Co mi się rzuciło w oczy od razu po wejściu? Huczący róg. Niebiesko-czerwony. Samica.

- Czyżby szczęśliwym ojcem był Czaszkochrup? – spytałem kucając przy smoczycy, obok której leżały cztery jaja. Spojrzała na mnie.

- Owszem. Ty musisz być Czkawka?

- Zgadza się. Nie jesteś w domu?

- Tylko nocne furie wykluwają się nie robiąc demolki wokół – wskazała na głębokie jeziorko obok jej legowiska. – Jak przyjdzie pora, to może okazać się przydatne

- Masz rację. Już nie zawracam głowy – odeszliśmy dalej.

- Czkawka – zaczął Szczerbatek.

- Jasne, możesz iść do rodziny – polizał mnie i wyleciał do wioski. Poszedłem dalej, ale wszystko było w porządku. Potem wróciłem do domu. Zastałem tam przerażający właściwie widok. Nie, nie było tam zbyt demolki… Chyba wcześniej Valka i jej koleżanki musiały odnieść wszystko do twierdzy… Na środku pokoju Dragnatt w postaci smoka przyciskał Stoika do ziemi, ale co mnie zdziwiło – nic mu nie robił. Reszta osób stała mniej więcej pod ścianą i patrzyli na to wszystko z przerażeniem. Najbardziej zszokowany musiał być rozmasowujący ramię Tristan. Stoik go uderzył? Możliwe… Ale dlaczego?

- Zostaw go w spokoju! – wrzasnął Dragatt.

- A to niby dlaczego? – powiedział to Stoik, ale ja miałem jakieś silne przeczucie, że słów nie wypowiadał on. – Dobrze wiesz, że jeśli strzelisz, on zginie, a ja nadal będę wolny jak ptak – zaśmiał się złowrogo.

- Mogę zastosować coś innego – wysyczał mój ojciec. – Konfrontacji z Odynem i tak nie unikniesz. Ach, wybacz, nie zdążysz… Bo najpierw zginiesz – ostatnie trzy wyrazy powiedział grobowym głosem.

- Jak chcesz mnie zabić? – prychnięcie z drugiej strony. – Zabijesz jego, a nie mnie!

- Nie wiesz kim jestem?

- Jasne wiem… Dragnatt, bóg, stwórca smoków… Jesteś nikim!

- Myślisz, że mówiąc coś takiego złamiesz mnie? To źle myślisz. Ja nie stawiam na pierwszym miejscu dumy – warknął, a potem zaczął intensywnie wpatrywać się w Stoika. Ten po chwili zaczął się krzywić i mrużyć oczy.

A potem udało mu się wyrwać Dragnattowi. Najpierw ruszył na mnie. Ja jednak po raz pierwszy poczułem nie strach… Tylko złość. Zmieniłem się  smoka i przewaliłem Stoika ogonem na ziemię.

- Czkawka tylko go nie zabijaj! – krzyknął mój ojciec.

- Co tu się dzieje? – znowu walnąłem ogonem.

- To nie jest teraz Stoik

- A kto?

- Pewien demon… Powiedzmy, że jeśli teraz zabijemy Stoika, to demon nadal będzie wolny

- Kontrola umysłu?

- Dokładnie

- Czyli przez te wszystkie lata… - otworzyłem szerzej oczy.

- Zgadza się. Wcześniej tego nie wiedziałem

- To jak to możliwe, że potem Stoik ma poczucie winy? – kolejny unik i atak pazurami.

- Zanim opuści jego umysł, jeszcze umieszcza tam jakieś emocje – wyjaśnił Dragnatt. Odwróciłem się wściekle do napastnika. Przez te wszystkie lata to on się nade mną znęcał?! Zauważyłem, że Szczerbatek chce go zaatakować od tyłu, ale chwilę potem zawył i potoczył się pod ścianę.

- Dlaczego mu nie pomożesz? – spytała Valka Dragnatta.

- Musi sam się z tym zmierzyć – odparł.

Coś się we mnie zagotowało.

Najpierw kilka uderzeń ogonem, ale to nic nie dało.

Skoczyłem przygważdżając wroga do ziemi.

- NIKT NIE BĘDZIE KRZYWDZIŁ MOJEGO PRZYJACIELA, ROZUMIESZ?! – zaśmiał się.

- A bo co mi zrobisz? – poczułem dziwne gorąco. Nie powstawało ono jednak w gardle, jak przed strzałem, tylko w głowie. Rozchodziło się potem po całym ciele.

A potem Stoik już się nie wyrywał. Leżał na ziemi.

Przede mną natomiast unosiła się jakaś postać, jakby z ciemnego dymu, a czerwonych oczach.

Zaatakowała.

Ta walka to było coś zupełnie innego niż przed chwilą, kiedy żeby przeżyć musiałem jedynie machać ogonem.

Teraz musiałem dawać z siebie wszystko. Za każde sekundowe opóźnienie mogłem zapłacić życiem.

Demon cisnął we mnie jakimś dymnym pociskiem. Uniknąłem go i zmieniłem się w zmiennoskrzydłego. Wtopiłem się w tło i atakowałem kwasem z różnych stron. Jednak demon nie dość, że unikał kwasu, to po chwili po tym, skąd nadlatywały pociski, zorientował się gdzie się znajduję i zaczął znowu strzelać we mnie tym dymem. Wolałem nawet nie sprawdzać co to jest. Jeden z pocisków leciał prosto w kierunku Shiry, ale Deahrine ją odciągnęła w ostatnim momencie.

Ta chwila nieuwagi była jednak dla wroga wystarczająca.

Poczułem ból w prawej łapie. Zmieniłem się w szokującą szczękę. Teraz przestałem się przejmować tym, czy dom będzie zdemolowany czy nie. Zacząłem wydzielać ten obrzydliwy smród, który mi samemu zupełnie nie przeszkadzał. Nawet jeśli demonowi też nie przeszkadzał, to przynajmniej go zdezorientował. Teraz ja wykorzystałem jego nieuwagę, zmieniłem się w siebie i strzeliłem w niego plazmą. W ostatniej chwili lekko się odsunął, przez co pocisk go nie unicestwił. Z rany zaczęło jednak płynąć coś czarniejszego od nocy. Skrzywił się, ale znowu zaczął atakować.

Skoczył.

Wycofałem się, ale i tak poczułem ból w lewym boku. Teraz zmieniłem się w wandersmoka i strzeliłem masą piorunów na terenie całego pokoju. Nie martwiłem się o innych, bo stali za mną. Przy czym Deahrine z dzieciakami zdążyli się ewakuować.

Tych piorunów demon nie był w stanie uniknąć. Ogłuszony popatrzył na mnie lekko tępym wzrokiem. Dobry znak. Z powrotem wróciłem do swojej postaci i zacząłem strzelać w niego plazmą. Poruszał się teraz wolno, prawie wszystkie pociski trafiały do celu. Ale nadal żył. Na jakiej zasadzie to działa? Mój wzrok przykuło jedno miejsce na jego ciele. Nawet w jego pobliże nie uderzył żaden pocisk. Następny wycelowałem więc właśnie tam. Wydawało się, że już, już trafi… Kiedy w ostatniej chwili zmienił kierunek i trafił obok. Zazgrzytałem zębami i napiąłem mięśnie.

Teraz to ja skoczyłem.

Dziwne gorąco znowu mnie wypełniło. Czułem jakby coś się ze mnie wylewało, a równocześnie zacisnąłem pazury.

Chwilę później cała podłoga wokół mnie była pokryta grubą warstwą czegoś w rodzaju popiołu. Nie zawracałem sobie głowy zmianą w człowieka. Mój wzrok od razu powędrował w kierunku Szczerbatka. Podbiegłem do niego. Szturchnąłem go parę razy, ale nic się nie stało. Zmieniłem się w człowieka i natychmiast upadłem na ziemię. Teraz dopiero poczułem skutki walki. Prawa ręka bolała okropnie i leciała z niej krew. Na dodatek jakaś czarna. To samo z lewym bokiem. Dragnatt i Valka do mnie podbiegli. Chwilę później krew już nie była czarna, tylko czerwona. Czyli te dziwne pociski musiały być zatrute. Byłem też wykończony. Nie przejąłem się tym jednak. Dragnatt położył rękę na Szczerbatku.

- Tu zostanie blizna – pokazał na ranę na jego piersi, która po chwili zmalała. Nagle ktoś otworzył drzwi. W drzwiach stanęła Astrid.

- Dragnatt, bo bliźniaki zrobiły demolkę, rozwaliły jeden statek, a teraz kłócą się o… Co tu się stało? – weszła do środka. Chyba się przestraszyła śladami krwi na podłodze, moimi i Szczerbatka ranami i Stoikiem ledwo stojącym na nogach. – Z kim walczyłeś? – zwróciła się do mnie. Zmarszczyłem brwi.

- No właśnie, co to właściwie było? – spytałem ojca.

- To był demon, który od lat regularnie opanowywał umysł Stoika. To dlatego Stoik bił Czkawkę. To dlatego teraz uderzył Tristana. Bo był opanowany przez demona…

- Jak to demona? Czkawka z nim walczył?

- Wyglądał jakby był z cienia…

- Był zrobiony z cienia

- Ale serce miał materialne, a poza tym moje strzały jakoś w niego trafiały…

- To coś nie miało serca, tylko jakiś odłamek węgla utrzymujący go przy życiu i obłożony zaklęciem, które odsuwało od niego pociski. Dlatego musiałeś zniszczyć je własnoręcznie

- Ale dlaczego akurat ja?

- Bo do tego zostałeś wybrany. To przez tego demona przez tyle lat była wojna ze smokami. Wystarczyło, że na początku rozpalił w smokach i ludziach nienawiść do siebie i po sprawie. A ty narodziłeś się po to, żeby go pokonać i żeby naprawić to, co on zepsuł. Kiedy jednak on się dowiedział, że ten, który ma go pokonać, niedługo się narodzi, postanowił spróbować się ciebie pozbyć już wcześniej. Dlatego urodziłeś się za wcześnie i miałeś małe szanse na przeżycie. Wtedy cię odwiedziłem i dałem ci siłę na przetrwanie. Wtedy spróbował innej metody. Tak naprawdę podczas ataku smoków objął na chwilę władzę nad umysłem Chmuroskoka. Tylko na moment porwania Valki, potem uciekł. Następnie regularnie wkradał się do umysłu Stoika i rozpalał tam nienawiść do ciebie. Mimo to, bity byłeś tylko wtedy, kiedy on za tym stał całkowicie. Teraz przejęcie Stoika okazało się dla niego zgubą, bo zdradził swoją obecność – nagle Szczerbatek lekko się poruszył. Poderwałem się. Otworzył oczy, a ja od razu go mocno przytuliłem.

- Wiesz jak się bałem? – spytałem.

- Ta. Zawsze się boisz o innych, a o siebie nie – prychnął. – Twoje rany są poważniejsze

- Przeżyję – machnąłem ręką.

- Wiesz co to było? – Dragnatt jeszcze raz wytłumaczył wszystko Szczerbatkowi, a potem pobiegł do portu zająć się bliźniakami. Szczerbatek polizał moje rany. Spojrzałem na niego z wdzięcznością.

- Dlaczego jak już mam rany, to muszą mi je zadać czymś, czego nie mogę sobie uleczyć – zacząłem narzekać.

- To się nazywa pech – zaśmiał się Szczerbatek.

- Chodźcie, wypadałoby uspokoić Deahrine i dzieciaki.

- Ja się udaję do tych stajni – oznajmiła Nyssa i się ulotniła. Wyszliśmy z domu. Zaraz zostałem przewalony na ziemię przez Shirę, Sakita i Falca. Przy czym byłem pewnien, że autorką pomysły była ta pierwsza. Teraz podszedł Stoik.

- Spoko – powiedziałem nadal leżąc przygnieciony przez dzieci Szczerbatka. – Teraz wiem, że to nie byłeś ty – uśmiechnąłem się do niego… Właściwie pierwszy raz w życiu.

Mimo, że next jest mega długi, nie złamię obietnicy i będzie dziś jeszcze jeden. Wenę mam normalnie jak nigdy!

Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że zwracam na siebie uwagę. Zresztą i tak przed domem zebrał się spory tłum. Nie ma co się dziwić – najpierw dobiegają z domu odgłosy walki, a potem wychodzę z krwawiącą ręką i lewym bokiem. Ta… No właśnie. Już chciałem się ulotnić, kiedy zatrzymała mnie mama.

- A ty gdzie? Idziesz do Gothi, żeby cię opatrzyła – rozkazała.

- Mamo, no błagam… - jęknąłem.

- Nie ma błagam – jej głos był stanowczy.

- Tato? – zwróciłem się do Dragnatta patrząc na niego z prośbą.

- Tym razem masz się posłuchać twojej matki – odparł.

- Wielkie dzięki, jak zwykle nieoceniona pomoc – mruknąłem pod nosem i poleciałem na Szczerbatku do Gothi. Na szczęście nie zajęło to wszystko dużo czasu, więc już niedługo po tym wróciłem do domu.

- W czym mogę pomóc? – spytałem mamę, która znowu przyrządzała różne rzeczy z koleżankami. Tym razem jednak nie ciasta, tylko sałatki i ryby.

- Ty? Ty masz odpoczywać – oznajmiła.

- Mamo…

- Dużo już dziś zrobiłeś – odparła.

- Czy walkę z demonem można uznać za pomoc? Nie sądzę…

- Czkawka, to jest pomoc. Gdyby nie ty, on nadal by żył i czyniłby wiele zła!

- Za pomoc w przygotowaniach do Migdalisk?

- Czy z agresywnym Stoikiem, który w sumie by nim nie był Migdaliska mogłyby się odbyć? – spytała i wróciła do szatkowania kapusty.

- Chyba wygrałaś, pomogłem. A w czym mogę teraz pomóc?

- Teraz odpoczywaj – powiedziała.

- Dlaczego traktujecie mnie jak inwalidę?! – wkurzyłem się. Spojrzała na mnie i westchnęła.

- Idź dopilnuj porządku podczas wykluwania się dzieci Czaszkochrupa – to było jej ostatnie zdanie. Wyszedłem z domu zrezygnowany. Dlaczego wciskają mi najłatwiejszą robotę? Czuję się świetnie! Powlokłem się do stajni. Za mną Szczerbatek. Tam jednak znacznie się ożywiłem, ponieważ wybranka Czaszkochrupa już wrzucała lekko trzęsące się jaja do wody.

- A jak masz właściwie na imię? – spytałem kiedy skończyła. Spojrzała na mnie lekko zaskoczona.

- Kiedy cię ostatni widziałam, lepiej wyglądałeś – zauważyła. – Co się stało?

- Nic, tylko jakiś demon – wzruszyłem ramionami, a smoczyca aż usiadła. – To jak masz na imię?

- Azure – odparła. Usłyszeliśmy wybuch pod wodą, więc odwróciliśmy się w stronę zbiornika wodnego. Z wody wychodził już mały huczący róg. Zielono-żółty. Był naprawdę uroczy.

- Jak go nazwiesz? – spytałem smoczycę, która ryknęła przywołując Czaszkochrupa. Zjawił się natychmiast. – To jak go nazwiecie?

- Może… Halaiwir? – zaproponował Czaszkochrup patrząc pytająco na Azure.

- Zgoda – polizała malucha. Z wody wygramoliła się teraz mała, fioletowo-różowa smoczyca. Ją nazwaliśmy Ignes. Dalej był smoczek w różnych odcieniach szarości – Dinesh. Ostatnia wyszła niebiesko-biała smoczyca. Jej wymyśliłem imię ja – Ninani. Chwilę później jednak Czaszkochrup już był wołany przez Stoika. Zamyślił się.

- Chyba pierwszy raz w życiu nie przyjdę – stwierdził liżąc delikatnie Dinesha. Po chwili przyszedł Stoik.

- No czaszkochrup! Gdzie się podziewasz? Trzeba… - wtedy zobaczył maluchy. – A, no i wszystko jasne – stwierdził i podszedł do maluchów.

- No, ustwacie się ładnie – zagoniłem maluchy, żeby stanęły w rządku. – To jest Halawir, to Ignes, to Dinesh, a tutaj Ninani – przedstawiłem maluchy, które znowu się rozbiegły.

- Już ci nie przeszkadzam – powiedział Stoik. – Mam nadzieję, że się nie obrazisz, jeśli pójdę zająć się wioską? – spytał Czaszkochrupa i odszedł, kiedy smok pokręcił przecząco głową.

Już zaraz będzie impreza w twierdzy. Nie lubię imprez, ale nic nie poradzę. Rano mama faktycznie wygoniła Chmuroskoka i Szczerbatka, żeby poszli latać, a Nyssa pomagała mi w ostatnich poprawkach dekorowania Berk. Teraz czeka już w twierdzy, a wszyscy już powoli się zbierają. Na razie trzyma się z boku, żeby nie zwracać na siebie uwagi. No, już wszyscy są, brakuje tylko Szczerbatka i Chmuroskoka właśnie. Okej, ten pierwszy już wleciał.

- Gdzie Chmuroskok? – spytałem.

- Już zaraz tu będzie – odparł lekko zdyszany. Pewnie szalała cały dzień. Teraz wleciał Chmuroskok.

- No, to są już wszyscy – powiedział Stoik i stanął na podwyższeniu. – Cieszę się, że jak co roku, zebraliśmy się wszyscy tutaj w te święta. Są to dla nas, wikingów i smoków wyjątkowe chwile. Mam nadzieję, że tegoroczne Migdaliska będą niezapomniane! – oznajmił i zszedł. Wybuchła wrzawa, ale w sumie nie wiem czemu, bo to żadne wielkie przemówienie. Zauważyłem, że Chmuroskok szuka wzrokiem mnie i Valki, więc pomachaliśmy do niego. No, zauważył. Przeleciał nad wszystkimi i wylądował przed nami.

- Hej Czkawka – zauważył wtedy bandaże. – Oj, co się stało? – no tak, jak wczoraj wrócil to już spałem, a jak dziś wstałem to już go nie było. Przewróciłem oczami.

- Nic takiego, taka mała walka…

- Która uratowała nas – dodała Valka.

- Cicho bądź, nikogo nie uratowała, walka jak walka – fuknąłem.

- Czy walki zdarzają się na co dzień i to jeszcze z demonami? – spytała głaszcząc Chmurka. Ten zesztywniał.

- Z demonami?!

- Jakoś tak wyszło – wzruszyłem ramionami. – No chodź do nas Nyssa! – krzyknąłem do chowającej się w cieniu smoczycy. Podleciała uważając, żeby nikomu z tłumu wikingów nic nie zrobić. Na jej widok Chmuroskok zamilkł. Nieśmiało podeszła bliżej.

- Cześć Chmuroskok – przywitała się cicho.

- Ty byłaś… - zmrużył oczy. – Nyssa – zakończył ciszej i podszedł do smoczycy. Po chwili odeszli razem rozmawiając. Patrzyłem za nim z uśmiechem. Coś szturchnęło mnie. Shira.

- Wesołych Migdalisk wujku Czkawko! – powiedziała uśmiechając się.

- Nawzajem Shira – podrapałem ją za uchem. Zaśmiała się i pobiegła dalej składać smokom życzenia. Od tyłu podszedł Dragnatt.

- Od tych Migdalisk życie będzie lepsze, co? – spytał z uśmiechem.

- Tym razem się zgodzę – stwierdziłem obserwując szczęśliwych wikingów i równie szczęśliwe smoki.

Od tamtej pory minęło trochę czasu. Ile? No tak ze dwa tygodnie. A Chmuroskok i Nyssa chyba się dogadują, bo teraz Nyssa wrzuca do wody pięć, charakterystycznie wyglądających jaj. Czekaliśmy kilka minut i nic się nie działo. Zaczynałem się niepokoić, ale Chmuresk i Nyssa pozostawali spokojni, więc na razie nie reagowałem. No, wreszcie się doczekałem! Wybuch był dość głośny, bo lekko zaświszczało mi w uszach. Z wody wyleciała… Zaraz, WYLECIAŁA?!

- Tnące burzę bardzo szybko uczą się latać – wytłumaczył Chmuroskok.

- Aż za szybko – mruknąłem.

- Pozory mylą – wskazał na spadającą smoczycę i złapał ją tuż nad ziemią. Była śliczna, o srebrzystym brzuchu, reszta łusek niebieska, a detale na kolcach grzbietowych i lotkach fioletowe. Nyssa nadała jej imię Tiffany. Kolejny maluch miał szary brzuch, a łuski miał takie niebiesko-zielone. Raxtus. Następna była smoczyca wyglądająca jak Chmuroskok, ale detale miała nie niebieskie, tylko takie krwistoczerwone. Essix. Dalej fioletowy maluch – Conor, a ostatnia smoczyca była czarna, miała ciemnoszary brzuch i czerwone detale. Nazwaliśmy ją Elda. Wszystkie były urocze. Największa była Tiffany, najmniejszy Raxtus. Najbardziej wygłupy lubił Conor, a Essix wydawała się najzwinniejsza. Elda natomiast wydawała się najinteligentniejsza. Ale martwiło mnie to, że miała niezbyt duże skrzydła. No dobra, pożyjemy, zobaczymy.

Ten jest krótszy, ale jest, jak obiecałam. A ten poprzedni był długi, więc się rozłożyło ;)

Rozdział 36

Wyszła zza mnie Shira i podeszła do najspokojniejszej Eldy. Dmuchnęła na nią i pomogła jej wstać.

- Czkawka, ona ma jakieś małe skrzydła – szepnęła mi na ucho.

- Widzę. Trzeba by z nią ćwiczyć, żeby je wzmocnić, co nie?

- Ja się tym zajmę – oznajmił Chmuroskok. Pokręciłem głową.

- Chmurek, ty masz jeszcze czwórkę dzieci. Ćwiczeniami z Eldą zajmę się może ja – zdecydowałem.

- Nie chcę się wtrącać, ale wydaje mi się, że Czkawka ma rację – powiedziała Nyssa.

- Okej – Chmuroskok odpuścił, widząc, że jest na przegranej pozycji. – Ale to za parę dni – powiedział zabierając Eldę do siebie. W ogóle maluchy były naprawdę słodkie. Miały duże oczy i dość małe skrzydła. I latały, ale tak niezdarnie. Chyba tnące burzę mają tę umiejętność od razu tylko po to, żeby z wody wyszły, bo dwiema łapami mogłoby być małym ciężko, a nie umieją jeszcze zaczepić się szponami na skrzydłach. Conor próbował ugryźć Essix, ale ta odskoczyła, więc zmienił cel. Przez chwilę nie wiedziałem na co poluje dopóki nie poczułem lekkiego bólu w prawej nodze. Podniosłem malucha.

- No czego mnie gryziesz? – zaśmiałem się, kiedy kłapnął pyszczkiem tuż przed moim nosem. Zmieniłem się w smoka. Oskoczył lekko zaskoczony. Dmochnąłem na niego i popchnąłem go lekko w stronę reszty rodzeństwa. Szybko okazało się, że dzieci Szczerbatka nie były wyjątkiem… W sensie tego, że jak były jeszcze małe, to uwielbiały mnie tarmosić i się na mnie wylegiwać. Nadal lubią, ale już nie mogą tak często. Są za duże. No, ale te maluchy też jak widać świetnie się bawiły.

- Mógłbyś może Chmurek przywołać swoje dzieci do porządku? – spytałem próbując nakłonić Tiffany, żeby przestała ciągnąć moje ucho.

- No już małe, złazić z Czkawki – tnący burzę zgonił swoje maluchy ze mnie. Podniosłem się.

- Uff, dzięki – wtedy wbiegła Valka.

- Wybacz Chmurek, że nie mogłam wcześniej, ale Sączysmark… O, już się wykluły – uśmiechnęła się kucając przy najbliżej stojącej Eldzie. Zmarszczyła brwi – Ona chyba ma za małe skrzydła – wywróciłem oczami.

- Zauważyliśmy. Za parę dni zaczynam z nią ćwiczenia, żeby miała mocniejsze – odparłem.

- No to nie będę się martwić. Mogę się dowiedzieć o imiona maluchów?

- Tiffany, Raxtus, Essix, Conor i Elda – wskazywałem przy tym na maluchy.

- Essix wygląda prawie jak ty – powiedziała mama do Chmuroskoka. – A Tiffany trochę podobna do Nyssy.

- Do wyboru, do koloru – zażartowałem. – Idę latać z Deahrine, planuję ją dzisiaj trochę rozruszać – oznajmiłem podnosząc się i wychodząc.

- Hej Deahrine – wszedłem do domu. – Gdzie chłopcy?

- Sakit i Falco stwierdzili, że uczą się samodzielności – parsknęła.

- Też chcę! – krzyknęła Shira. – Gdzie będą?

- Pewnie w lesie w okolicach Kruczego Urwiska, lecisz do nich?

- No pewnie! – wystrzeliła z domu.

- Uważaj na siebie! – krzyknęła jeszcze Deahrine. Shira zatrzymała się w powietrzu.

- Dam najsłynniejszy tekst wujka. Zawsze uważam! – po tych sławach odleciała. Deahrine westchnęła, a ja zacząłem się śmiać.

- Dobra, lecimy? – spytałem.

- Jasne – Deahrine podniosła się i przeciągnęła. Zmieniłem się w smoka i wylecieliśmy.

- Kiedy ostatnio porządnie szalałaś w powietrzu? – spytałem po chwili spokojniejszego lotu.

- Nie pamiętam, chyba nie było czasu – stwierdziła.

- Czas to nadrobić! – krzyknąłem i zanurkowałem w dół. Po chwili wahania Deahrine poleciała za mną.

Nawet nie wróciliśmy, bo było już widać dobrze Berk, kiedy w naszą stronę wystrzeliły dwa kształty – biały i czarny. No to Shira i Falco albo Sakit. Okazało się, że Sakit.

- A gdzie Falco? – spytałem.

- Tutaj właśnie jest problem – powiedziała Shira.

- Falco wpadł w smoczą pułapkę – wyjaśnił Sakit.

- Co?! – krzyknąłem. – Gdzie wyście polecieli?!

- Nawet gorzej – kontynuował Sakit. – Nie dość, że wpadł w tę pułapkę, to pewnie zaraz dorwą go jacyś łowcy…

- Lecimy! – wrzasnąłem. – Prowadźcie! – przelatując nad Berk zawołaliśmy jeszcze Szczerbatka i Dragnatta. Dołączyli do nas, a Sakit szybko streścił im sytuację.

- To tu – powiedziała po kilku minutach Shira pokazując widoczną w oddali Smoczą Wyspę.

- Tutaj?! Ale to jest bezpieczna wyspa!

- Najwidoczniej już nie – Sakit poprowadził nas między drzewami.

- O, zobaczcie, nocna furia nam się trafiła! – usłyszeliśmy ludzi. Niedobrze, niedobrze…

- Mała jakaś…

- Pewnie młoda baranie! Bądźcie czujni, pewnie w pobliżu będą kolejne! Wyjrzałem na polanę i zobaczyłem Falca, który szamotał się w pułapce wiszącej na drzewie… Pewnie rodzeństwo by go uwolniło, ale nie było tam sznurów, tylko łańcuchy.

- Poczekajcie – powiedział Dragnatt. - Na razie wychodzimy, odcinamy im drogę od Falca, ale atakujemy na mój znak – po tych słowach wszyscy wylecieliśmy z pomiędzy drzew ustawiając się przodem do ludzi i tyłem do pułapki z uwięzionym Falco. Łowcy cofnęli się nieco zaskoczeni.

- Mogę wiedzieć po co wam ten biedny, przestraszony smoczek? – spytał w ludzkim języku. Teraz łowcy byli zszokowani.

- Smoki nas też atakują! – powiedział jeden z nich.

- Ale ten nie. Więc musicie wyżywać się na wszystkich smokach? Czkawka, zajmij się za uwalnianie Falca…

- Musiałbym…

- No to to zrób. Też mi problem, zobaczą to zobaczą, będziemy ich trzymać na odległość – zmieniłem się w człowieka, a Szczerbatek mnie podsadził. Zacząłem gmerać przy kawałku metalu.

- Zacięło się! – oznajmiłem ignorując zszokowanych ludzi. Chyba się ocknęli, bo zaatakowali z krzykiem. Idioci. Zmieniłem się w zaduśnego zdecha i natworzyłem mgły. Oni się teraz za nic nie zorientują, a smokom wystarczy węch i słuch. Potem lekki paraliż za pomocą piorunów… To zrobił ojciec. I wystarczyło ich wyeliminować. Zmieniłem się w moją oryginalną postać i rzuciłem się z zębami na jednego z łowców, którego chyba pioruny musiały ominąć, bo celował do Szczerbatka z kuszy. Zacisnąłem zęby na jego gardle i natychmiast puściłem zaskoczony. W życiu nie zabijałem w taki sposób. Zawsze robiłem to używając moich strzałów… Chyba zauważyli co się dzieje.

- Spokojnie Czkawka – Szczerbatek mnie trącił.

- Każdy tak reaguje za pierwszym razem – dodał ojciec. – Zawsze pamiętaj, że jeśli ktoś chce zabić twoich przyjaciół to nie czekaj czy to zrobi. Bo potem będziesz sięobwiniać, że nie skoczyłeś wcześniej – powiedział. – A teraz może uwolnimy biednego Falca?

Jest next. Mimo tego, że długo, ale nie będę straszyła ile, przepisywałam polski z tych dwóch kiedy mnie nie było w szkole. A na polski następna praca pisemna to nie jest list oficjalny, tylko opowiadanie właśnie! Temat też nie najgorszy "Spotkanie z przyrodą". Ta, no niestety nie mogę umieścić elementów fantastycznych (czytaj: smoków). No i nie może przekraczać 1,5 strony A4, więc to też minus... Ale zawsze lepiej niż podanie -,-

Następne dni minęły spokojniej – ćwiczenia z Eldą przejęła… Shira! Mimo roku różnicy między nimi, naprawdę pewnie będą wspaniałymi przyjaciółkami. A małe tnące burzę już umieją mówić. W sensie coś innego niż radosne piski. No cóż, minęły już te dwa miesiące… Walka z Bahumatem, bo jak dowiedziałem się od ojca, tak się nazywał ten demon wydawała się tak odległa… Ale coś zostało. Jednak nic złego. Wręcz przeciwnie. Stoika przestałem się bać w stu procentach. Teraz martwi mnie coś innego. Ale nic nie jest pewne. Od jakiegoś czasu ojciec regularnie chodzi nad klify i patrzy z takim jakby niepokojem na północ. Kiedy się go pytam, mówi, że nic się nie dzieje, jednak oboje dobrze wiemy, że coś się musi dziać. On też zdaje sobie sprawę, że wiem. Ale moją uwagę odwracają inne sprawy. Coraz częściej są takie problemy jak niedawno miał Falco. Wydaje się też, jakby łowcy łączyli się w jakieś większe grupy, ja wiem… Jednoczyli. Ale sami w sobie nie są w stanie zagrozić Berk. Coś się tam musi kryć. Niedawno zrozumiałem co oni robią ze złapanymi smokami… Otóż łapią je dla skór, jak wiadomo ognioodpornych. Przy czym jak już je zabijają to w sposób niehumanitarny, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że okrutny. Coraz trudniej jest zapanować nad falą przelewającej się smoczej krwi. Coraz więcej smoków ginie, coraz więcej smoczych rodzin jest zrozpaczonych. Pozostaje pytanie kto za tym wszystkim stoi? Sami łowcy? Nie sądzę. Zawsze działali samodzielnie, w małych grupkach. Ktoś musi za tym stać. Ale kto? Kto? To pytanie dręczy mnie już od jakiegoś czasu. Ojca chyba też. Ale w takim razie kto to może być, że nawet bóg nie może się dowiedzieć? Nawet wczoraj udał się do Asgardu, ale Odyn też rozłożył bezradnie ręce. Wiedziałem, że została mi tylko jedna opcja. Dragnatt przyłapał mnie kiedy akurat się pakowałem.

- Gdzie się wybierasz? – spytał. Westchnąłem.

- Pewnie się domyślasz – mruknąłem, po czym odezwałem się głośniej. – Muszę dowiedzieć się kto za tym wszystkim stoi!

- Zdajesz sobie sprawę w co się pakujesz?

- Oczywiście. Wezmę ze sobą parę smoków

- Jakich?

- Na pewno Szczerbatka, Chmuroskoka, parę zmiennoskrzydłych, zaduśne zdechy, bo natworzą mgły, szokujące szczęki mogą nasmrodzić… Może jakieś szeptozgony, krzykozgona…

- Nadal nie wierzę w powodzenie misji. Nie puszczę cię…

- Jadę i już! – zirytowałem się.

- Chyba, że mogę lecieć z wami! – oznajmił Dragnatt. No tak, typowe dla niego. I stało się jasne po kim ja mam coś takiego.

- W sumie to liczyłem, że do nas dołączysz – uśmiechnąłem się. – A myślisz, że Sakit, Falco i Shira są gotowi? Bo według mnie nie, a ciężko będzie, żeby taka grupa smoków wyleciała, a oni się nie połapali…

- A według mnie są – powiedział Dragnatt. Przerwałem pakowanie i spojrzałem na niego zaskoczony.

- Co?

- Nawet nie wiesz ile ja z nimi ćwiczyłem, kiedy ty byłeś zajęty… A dobrze wiesz, że powodzenie tej misji to nasza jedyna szansa – westchnął. – Mam jakieś złe przeczucia…

- Powiesz w końcu o co chodzi? – spytałem.

No, wiem, że dziś krótkie, ale ważne, że jest. I druga sprawa: zero petycji o zmniejszenie ilości prac domowych, bo już była u nas w tym roku szkolnym taka afera -,- Masa maili od rodziców, że dziecko do 23 siedzi nad lekcjami itp.

Niezapowiedziany dedyk dla Agadoo i Len715. Te dwie osoby domyśliły się gdzie wykorzystam imię Navarog ;) Miłego czytania!

- Jak wrócimy z misji…

- Chciałeś powiedzieć JEŚLI wrócimy z misji…

- Cóż to, Czkawka nie ma wiary w siebie? Co się stało?

- Nawet ty jej nie masz – zauważyłem. Westchnął.

- Ja po prostu domyślam się o jakie zagrożenie może chodzić – znów westchnął. – Kiedy wyruszamy?

- Natychmiast – odparłem zmieniając się w smoka. – Smoki już czekają na głównym placu. Czyli mówisz, żeby Sakita, Falco i Shirę też wziąć?

- Każda pomoc się przyda

- To Deahrine też leci – stwierdziłem i pognałem do domu po Deahrine, Sakita, Falco i Shirę. Zobaczyłem, że Nyssa żegna się z Chmuroskokiem.

- Obiecaj, że wrócisz – powiedziała.

- Obiecuję. Przecież nie idę na ścięcie – zaśmiał się, jednak zaraz potem spoważniał.

- Zmień się w człowieka na chwilę Czkawka – usłyszałem głos mojej mamy. Zmieniłem się i podszedłem do niej. Przytuliła mnie mocno.

- Bierzemy jeźdźców? – spytałem ojca. Pokręcił głową.

- Atak grupy smoków i to takich gatunków wyda im się podejrzany. Ale jeźdźcy na pewno zwróciliby ich uwagę. Jeśli rozpęta się z tego wojna, wszyscy wezmą udział – powiedział poważnym głosem.

- Czkawka, wierzę w ciebie powiedziała mama. – Zawsze sobie radziłeś i to się nie zmieni – zauważyła, że wszyscy na mnie czekają. – Leć! – zmieniłem się i wystrzeliłem w powietrze. Szczerbatkowi na czas ataku zdjąłem siodło, a lotkę oprawiłem skórą zabitego przez łowców gromogrzmota. Żeby była ognioodporna. Swoją drogą może jakieś wodne smoki by pomogły? Mam przeczucie, że bierzemy za mało smoków. Kilkadziesiąt? To może nie wystarczyć…

- Dolatujemy Czkawka – powiedział ojciec. – Lepiej się ocknij. Tutaj nie można się zamyślać. Tu zaczynają się tereny odwiedzane przez Łowców

- Zmiennoskrzydłe niech lecą niżej i wtopią się w tło. Krzykozgon i szeptozgony niech się poruszają pod ziemią. Zaduśne zdechy… Mają tworzyć mgłę? – spytałem.

- Lepiej tak – skinąłem do małych smoków.

- Shira, jesteś biała, a jest noc, zauważą cię, więc na razie lecisz tuż nad Deahrine – wszystkie smoki wykonały polecenia. – Szokujące szczęki podróżują wodą. Jeśli coś się będzie działo dam znak i wszyscy przylatują ile sił w skrzydłach! – smoki się rozleciały w rożne strony. Patrzyłem uważnie pod siebie. W oczy rzuciło mi się światło. Ognisko.

- Widzisz? – szepnąłem do ojca.

- Widzę – potwierdził. – Obóz Łowców…

Rozdział 37

- Atakujemy? – spytał Szczerbatek.

- Na razie zmiennoskrzydłe na zwiady. Czkawka, zmieniamy się – w jednej chwili stałem się zmiennoskrzydłym i zleciałem niżej wtapiając się w tło. A wiecie, że zmiennoskrzydłe mają bardzo ciekawą umiejętność? Nie chodzi mi tu o hipnozę. Zmiennoskrzydłe widzą inne smoki swojego gatunku, jeśli te są wtopione w tło. Widzimy wtedy tak jakby były czerwonymi duchami. Tak więc moje oczy teraz widziały, że las wokół mnie był pełen takich czerwonych duchów. Umieściliśmy się nisko, ale tak, żeby w razie czego przechodzący łowca się o nas nie potknął. To by zdradziło naszą obecność. Wpadłem na pewien pomysł. Uspokoiłem gestem ojca i wtapiając się oczywiście w tło zbliżyłem się do obozu łowców. Jeden z nich zajmował się opiekaniem ryb nad ogniskiem. Będzie idealny. Zbliżyłem się tak, żeby moje oczy były na torze jego wzroku i spojrzałem mu głęboko w oczy. Zacząłem go hipnotyzować. Chwilę się zeszło. Okej, teraz…

- Słuchajcie, może ktoś na chwilę przejąć moją robotę? – spytał łowca, tak jak mu kazałem. W ogóle nie widać było, że jest zahipnotyzowany. – Muszę na chwilę do lasu, zaraz wracam

- Jasne – burknął inny podchodząc do ryb. Bezszelestnie się oddaliłem każąc łowcy wejść akurat tam, gdzie był mój ojciec. Kilka zmiennoskrzydłych go szybko złapało i poleciało na drugi koniec wyspy. Reszta wraz z nami podążyła za nimi bezszelestnie. Tam znowu spojrzałem łowcy w oczy rozkazując mu, żeby powiedział co wie o swoim władcy i skąd to wie.

- Moim władcą jest Navarog, syn stwórcy demonów – powiedział. – Sam mi to powiedział, ponieważ jestem przywódcą naszej grupki – kazałem mu teraz powiedzieć jakie ma plany ten Navarog. – Planuje zbierać kolejne grupki łowców i utworzyć całą armię aby przejąć władzę nad smokami i ludźmi. – dobrze, teraz mi powiedz po co zabijacie te smoki… - Chce, aby wszyscy jego ludzie mieli ognioodporne pancerze, żeby armia smoków nie mogła mu zaszkodzić – dobrze, powiedz jeszcze kto jest w jego armii i jaką ma broń… - W jego armii są Łowcy i demony. Jako broń mamy metalowe sieci, pułapki, topory, miecze, w tym większość robiona ze smoczych kłów – oznajmił. Ja nie mogę, że też jego towarzysze się nie zorientowali, że zahipnotyzowany! Przecież na pierwszy rzut oka widać…

- Spytaj się go gdzie jest wyspa Navaroga – powiedział mój ojciec.

- Racja – szybko wydałem polecenie w myślach.

- Jest na dalekiej północy, na tym samym południku co Berk, które planuje opanować jako pierwsze – super, a jak wygląda? – Wyspa jest cała czarna, bardzo odcina się od białego otoczenia. Jednak wiecznie pokryta szronem, z czasem grubą warstwą śniegu. Na pierwszy rzut oka zwykła wyspa z górami i dziwnymi skałami. Cała baza jest wydrążona wewnątrz – powiedział.

- Dość już wiemy – pokiwał głową mój ojciec. – Odstawiamy go do reszty, zanim się zorientują – zostawiłem go przy obozie wciskając mu do tego pustego łba kit, że musiał się załatwić i już miałem odlatywać, kiedy usłyszałem wrzask łowców. Na sam środek ich obozu spadł jakiś zmiennoskrzydły. Już biegli w jego stronę. Szybko zmieniłem się w siebie i głośno ryknąłem. Oczywiście się odwrócili, co dało innym smokom okazję do zabrania towarzysza. Spod ziemi wystrzeliły szeptozgony i krzykozgon. Poderwałem się do lotu, ale poczułem, że coś oplata mój ogon. Spadłem między drzewa. Jak się wyplątać… Tym razem jestem w tej komfortowej sytuacji, że nie jestem przytrzymywany. Nie wiem czy wiecie, ale jeśli jestem to nie mogę się przemieniać. A tak… Już, dołączam do zaduśnych zdechów… I z powrotem jestem sobą atakując łowców ogniem. Jakiś szeptozgon spadł martwy na ziemię. Coś się we mnie zagotowało. Rzuciłem się z zębami na łowcę w ostatniej chwili, bo już kolejny smok by nie żył. Poczułem smak krwi. Znowu od razu rozluźniłem uścisk, ale tym razem zareagowałem szybciej i poderwałem się do lotu.

- Nocne furie! – usłyszałem krzyki.

- Atakować idioci! – to ten łowca, którego wcześniej zahipnotyzowałem. Jakaś strzała leciała w stronę Shiry, ale zrobiła piękną pętlę unikając jej. Odetchnąłem z ulgą i znowu zapikowałem ziejąc ogniem. Dookoła mnie padały martwe smoki. Zauważyłem, że łowcy upuszczają broń i zatykają sobie nosy. To był ten moment. Rzuciłem się z kłami i pazurami tak jak inne smoki. Chwilę później żaden łowca już nie żył. Znaczy, z tego obozu. Teren wokół wyglądał jak pobojowisko. Wszędzie trupy i krew. Popatrzyłem na Sakita, który też właśnie puszczał zakrwawione ciało jednego z łowców.

- Wracamy – usłyszałem głos ojca. – Co jeśli, niedługo pojawią się następni? – na te słowa wszystkie smoki poderwały się do lotu.

- I jak? – spytałem Sakita. Spojrzał na mnie zaskoczony.

- No, najpierw byłem trochę zaskoczony, bo wiesz, wcześniej tak za bardzo nie oglądałem aż takiej ilości trupów… No i najpierw Shira w ostatniej chwili strzeliła plazmą i mnie tym uratowała, a potem ja rzuciłem się na łowcę, który chciał zabić ją. Nigdy wcześniej nie zabijałem…

- Niedługo będziesz musiał więcej – powiedziałem smutno.

- Dlaczego?

- Czkawka ma rację – obok mnie pojawił się Dragnatt. – Niedługo rozpęta się wojna. Zginie tyle smoków i ludzi, będzie parę tysięcy razy więcej trupów niż widziałeś dziś – powiedział. Sakit westchnął.

- Czy ten cały Navarog to jest chory psychicznie?

- A kto to właściwie jest? – spytałem ojca.

- No bo wiesz, że zostało przepowiedziane nadejście smoczego władcy, syna stwórcy smoków?

- No wiem

- No i był też bóg, który chciał stworzyć demony. Innym bogom nie spodobał się ten pomysł, więc Odyn nie wyraził zgody. Na co on się zdenerwował i od nas odwrócił. Demony i tak stworzył. Udało nam się go pokonać, ale przepowiedział, że narodzi się kiedyś syn demonów… Tak jak ty masz moc przemiany we wszystkie gatunki smoków, on może się przemieniać we wszystkie rodzaje demonów. A jego zadaniem, tak jak twoim jest utrzymanie pokoju, będzie pokonanie wszelkiego dobra na świecie…

- I w takim razie…

- Tak – skinął głową. – Navarog jest synem demonów

Dzisiaj w sumie całkiem długi. Pisaliśmy wczoraj na lekcji polskiego niejaką kartkę z pamiętnika na podstawie zdjęcia na którym lało za oknem. Dzisiaj trzeba było czytać. Oczywiście wszyscy pół strony napisai, a ja narezkam, że za mało miejsca to raz. Dwa, oczywiście jak zwykle ja uważam, że beznadziejne - pani, że rewelacyjne. Z opowiadaniem pewnie też tak będzie. No cóż, muszę się pogodzić. Mam nadzieję, że next się podobał ;)

- Dlaczego nie powiecie mi wszystkiego od razu? Nie, dowiaduję się o wszystkim na bieżąco! – odleciałem od nich kawałek. No bo to trochę denerwujące. Dlaczego nie opowiedzą mi wszystkiego od razu? Tyle smoków przez to ginie...

Na Berk wszyscy nas od razu przywitali, ale ja szybko uciekłem. Nie umiem spojrzeć w oczy rodzinom poległych. Nigdy nie umiałem, nie umiem i nigdy nie będę umiał. Jedynie mama poszła za mną do domu, a w pokoju przytuliła. Wszystko je opowiedziałem, łącznie z zapowiadającą się wojną. Była zmartwiona, ale starała się nie dać tego po sobie poznać.

- Czkawka, teraz nic na to nie poradzisz. Musisz stawić czoła niebezpieczeństwu i czekać co przyniesie jutro – powiedziała cicho. – Nie możesz się poddać…

- Nie poddam się! – zerwałem się. – Ja się nigdy nie poddaję… - dodałem.

- Czkawka, i mieszkańcy, i smoki… Wszyscy są zdenerwowani. Lepiej poczekać aż zaatakuje czy zaatakować jego wyspę? – do pokoju wszedł Dragnatt.

- Mam inny pomysł – powiedziałem. – Najpierw trzeba zahipnotyzować któregoś przywódcę łowców…

 Po kilku godzinach mieliśmy gotowy plan. Mama od razu wskoczyła na Chmurka i odleciała, a ja i ojciec, tym razem bez nocnych furii, razem ze zmiennoskrzydłymi lecieliśmy na północny wschód. Szybko dolecieliśmy, znalezienie obozu Łowców też nie zajęło nam dużo czasu. Tym razem łatwo można było zlokalizować przywódcę. Jednego z Łowców pilnowało kilku strażników. Ich też na chwilę zahipnotyzujemy. Posłałem kilka zmiennoskrzydłych, aby się tym zajęły. Każdy zmiennoskrzydły zajął się innym łowcą, a ja wślizgnąłem się do namiotu przywódcy. Po zahipnotyzowaniu go kazałem mu wyjść z namiotu. Wszyscy łowcy stali zahipnotyzowani. Teraz wszystkie smoki otoczyły zahipnotyzowanego przywódcę, a ja podszedłem do niego i zacząłem wbijać mu do głowy jakiś kit, że ma płynąć na wyspę do Navaroga. Potem wtopiłem się w tło i go odhipnotyzowałem. Reszta smoków poszła w moje ślady. Od razu przywódca zaczął krzyczeć i zaganiać wszystkich, żeby się zbierali. Popatrzyliśmy na to z zadowoleniem i polecieliśmy dalej.

 Dwa dni później wróciliśmy na Berk absolutnie wykończeni. Zauważyłem też, że zniknęło po jednym pisklęciu każdego gatunku. W tym Shira i Elda. Poszedłem do mamy, która już wróciła. Na moje pytanie wzruszyła ramionami.

- Shira ponoć wpadła na jakiś pomysł. A jak coś, to moja wyprawa się powiodła – to był koniec wyjaśnień. Następne dni spędzałem w kuźni i razem z Pyskaczem robiliśmy lekkie zbroje z gronkielowego żelaza. Pod kuźnię podchodziło mnóstwo gronkieli. Robiliśmy te zbroje tak, żeby były też wygodne dla smoków. Zajmowało to całe dnie, w nocy też nie spałem, kładłem się na godzinę. Ojciec też nam pomagał, Pyskacz podszkolił odrobinę Stoika, wzięliśmy jeszcze Astrid. Valka i jeźdźcy pomagali smokom w nakładaniu zbroi. Każdy gad prezentował się w niej wspaniale. Najdłużej zajęło robienie zbroi dla krzykozgona, ale efekt końcowy był powalający. No właśnie, najtrudniejsze były zbroje dla zębaczy, szeptozgonów i krzykozgona. Bo strzelają kolcami. Ale daliśmy radę. Potem robiliśmy też dla młodszych smoków zbroje, to poszło nieco szybciej. Całość zajęła nam dwa tygodnie.

 Teraz postanowiłem się zrelaksować, a w nocy wreszcie wyspać. Relaksem natomiast był lot ze Szczerbatkiem, którego zbroję pomalowaliśmy przy okazji na czarno.

- Jak tam zbroja stary? – spytałem.

- Wygodna, lekka… Czego chcieć więcej? – westchnął.

- Myślisz o tym samym, prawda?

- Że to może być nasz ostatni lot?

- Dokładnie

- Ja się boję, że ty nie przeżyjesz, sam się nie boję śmierci…

- I wzajemnie. Ja wolałbym, żebyś ty przeżył…

- Nie ma to jak kłócić się o to kto ma zginąć. A może oboje przeżyjemy?

- Tak – uśmiechnąłem się. – To byłby najlepszy scenariusz. Gdyby wszyscy przyjaciele przeżyli. Ale to nierealne. Chodź, wracamy. Wypadałoby się wyspać na jutro – Szczerbatek zawrócił i powoli polecieliśmy w stronę Berk.

- Wiesz – powiedział Szczerbatek kiedy wracaliśmy. – Jeśli któryś z nas miałby zginąć… Chciałbym, żebyś wiedział, że byleś dla mnie najlepszym przyjacielem na całym świecie. Absolutnie najlepszym. Nigdy cię nie zapomnę – wyszeptał, a z jego oka spłynęła smocza łza.

- Szczerbatek – zacząłem cicho. – Byłeś pierwszy, który się ze mnie nie wyśmiewał, pierwszym, który polubił mnie takim jakim byłem. Dawałeś mi wsparcie i siłę na następne dni. Byleś ze mną w chwilach dobrych i złych. Tyle razy cudem uniknęliśmy śmierci. Jeśli to miałby być koniec – zebrało mi się na łzy. – To przeżyłem moje życie tak jak chciałem. I za wszystko ci dziękuję – szepnąłem. Teraz to z moich oczu spłynęło kilka łez. Możemy się najwyżej pocieszać myślą, że moim przeznaczeniem ma być pokonanie Navaroga. A Szczerbatek będzie ze mną. I on też ma przeżyć.

Taki trochę smutny next. Nie będę Wam mówiła co będzie dalej. Ale spokojnie, kto mówi, że wszystko co pierwsze Wam do głowy przychdzi jest pewne? Cóż, mój pomysł na zakończenie jest taki, że NIKT z Was na to nie wpadnie. A Ania może dać znać czy chce wskazówkę na Howrse ;)

Żeby nie było. Przetłumaczenie tej "pieśni" na polski jest bez sensu. Znaczy ma sens, ale nie jest ciekawe. Tak więc znających smoczy proszę o pozostawienie tago bez komentarza. Chciałam wymyśleć coś orginalniejszego niż Dragonborn Comes. Choć i tak się pewnie nikt nie będzie czepiał, ale piszę na wszelki wypadek.

Rozdział 38

Całość zaczęła się następnego dnia, wczesnym rankiem. Poprzedniego dnia po raz pierwszy wróciliśmy ze Szczerbatkiem o „normalnej” godzinie. Tak więc w ten dzień wszyscy byli wyspani, wypoczęci, w paskudnych humorach. Wylecieliśmy, tym razem wszyscy – ludzie też, a każdy na smoku. Nawet zmiennoskrzydłe miały zbroje – przy czym u nich jest o tyle ciekawie, że jeśli one coś wezmą to to też może się wtopić w tło. Efekt był ciekawy, bo ostatecznie miały na sobie niewidzialne zbroje. Zbroję w sumie miał każdy. Smoki i ludzie, nawet ja i ojciec, przy czym stanie w bezruchu w postaci smoka i czekanie aż mnie pomierzą i nałożą zbroję było koszmarem. Ojciec chyba też tak uważał, bo był średnio zadowolony. Ale dzięki temu mniej smoków zginie. Ludzi też.

Lecieliśmy najszybciej jak się dało. Pod nami płynęły też smoki wodne, a bokiem leciały grupy zaduśnych zdechów i straszliwców. Lecieliśmy cały dzień, a na noc zatrzymaliśmy się na jakiejś wyspie. Wszyscy się usadowili, a smoki wypaliły trawę tam, gdzie zajęły miejsca. Łowców nie było nigdzie więc rozpaliliśmy też duże ognisko pośrodku obozu. Wszyscy się zebraliśmy wokół niego.

- Pamiętasz tę pieśń Czkawka? – spytał nagle Szczerbatek.

- Tą, którą raz śpiewały szybujące na fali? – uśmiechnąłem się.

- Dokładnie – pokiwał energicznie głową Szczerbatek.

- Jaka pieśń? – zainteresowała się mama.

- Jest bardzo prosta. Pięć wersów – wyjaśnił Szczerbatek.

- Al aaz nid siiv… - zacząłem. Inne smoki podniosły się.

- Sos su, nuz Navarog nid lost dun – teraz zaśpiewał Szczerbatek.

- Folook, krii, dinok mahfaeraak evenaar laas – do śpiewania właściwie dołączyły się wszystkie smoki. Chociaż inni ludzie słyszeli ryki i warkoty.

- Nuz fod aav kotin dovah Dragnatt kul…

- Drem ofan jul ahrk dovah kotin… - Deahrine?! Spojrzałem na nią zdumiony.

- Skąd znasz te pieśń?

- Ciężko to nazwać pieśnią – parsknęła. – Kilka zdań. Mama mi to śpiewała jak byłam mała – wzruszyła ramionami.

- To czasem nucisz wieczorem! – wykrzyknął Falco.

- Tak – zgodziła się Def. – Śpiewamy dalej? Wprawdzie całość to powtarzanie wszystkiego w kółko…

- Śpiewamy – powiedziałem. – Musimy uwierzyć w siebie przed jutrzejszym dniem…

- Opis działalności Navaroga niezbyt mi dodaje otuchy – stwierdził Szczerbatek.

- Pomyśl, że może jutro położymy temu kres – powiedziała Deahrine.

- Al aaz nid siiv… - śpiewaliśmy długo, a po kilku razach i wikingowie połapali się co trzeba śpiewać i mimo, że nie rozumieli słów, śpiewali z nami. Ale i tak poszliśmy spać wcześnie. Trzeba mieć mnóstwo sił na jutrzejszy dzień.

 Zjedliśmy porządne śniadanie, ale takie nie za duże i wylecieliśmy. Pogoda już nie była taka świetna jak wczoraj – ciepło, ale nie gorąco. Dzisiaj było pochmurnie i lekko kropiło. Duży minus, bo teraz koszmary nie mogą się zapalać…

 Każdy chyba przełknął ślinę, kiedy zobaczyliśmy tysiące statków płynących na północ. Ulga była taka, że nasz plan się powiódł – Łowcy jeszcze nie dotarli na wyspę Navaroga, a z przeciwnej strony też nadpływają statki. Taki był nasz plan. Zaskoczyć ich na środku oceanu. Nie będą mieli gdzie uciekać. Jednak łatwo nie będzie. Za statkami sunęły postacie podobne do Bahumata, z którym niedawno walczyłem – cieniste, z czerwonymi, rozświetlającymi ten cień, a zarazem przyciemniającymi go oczami. Czy każdy z nich będzie tak silny jak Bahumat? Jeśli tak, to kiepsko. Mimo, że szanse są nadal. I nadzieja. Szanse mogą zniknąć, ale nadzieja. Nadzieja zawsze umiera ostatnia. Nigdy nie wolno tracić nadziei bez względu na to, w jakiej sytuacji się znalazło. Nie wolno się poddawać, trzeba znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. Nadzieja ma skrzydła, przysiada w duszy i śpiewa pieśń bez słów, która nigdy nie ustaje, a jej najsłodsze dźwięki słychać nawet podczas burzy. Nadzieja… Choć zwodnicza, wiedzie przynajmniej przyjeniejszą drogą do kresu życia… Nie! Nie będzie żadnego kresu! Wygramy to! Nikt mi nie zabroni mieć nadziei! Nadzieja jest jak słońce. Z nią wszystko wydaje się piękniejsze… Tak. Gwiazdka nadziei niknie ostatnia. To jest to.

Nadzieja to piękna rzecz, prawda? To miejcie nadzieję na nexta ;). Spoczko, jutro będzie, może nawet dwa, ale to się zastanowię. Mam nadzieję, że się podobało :)

Dwa tygodnie wcześniej…[]

Perspektywa Eldy[]

 Wylecieliśmy z Berk około tydzień temu. Z Shirą natomiast leciałyśmy w podobnym kierunku, więc rozdzieliłyśmy się dopiero wczoraj. Cóż, przyjemniej i raźniej było, kiedy leciałyśmy we dwójkę… Teraz macham obiema parami skrzydeł i kolejną godzinę widzą pod sobą tylko ocean. Pogoda ładna, ale jakiś przelatujący straszliwiec powiedział, że na północy, czyli tam, gdzie się wybrali z Berk pojawiły się chmury. Dobrze, że przynajmniej tu ich nie ma, bo bym nie doleciała. A Shira jest bardzo fajna, mimo, że rok starsza to wcale nie traktuje mnie jakoś gorzej tylko jak rówieśniczkę. W sumie rok to niezbyt duża różnica. Czawka też jest fajny. Chociaż na początku byłam zaskoczona, że umie zmieniać się w smoka, to takie… Nienaturalne… Ale szybko się przyzwyczaiłam. Ogólnie to rodzice też się martwili, bo miałam małe skrzydła, znaczy nadal nie są tak duże jak u innych tnących burzę, ale za to silne dzięki ćwiczeniom najpierw z Czkawką, a potem z Shirą. Byłam bardzo zmęczona, ale jeszcze nie widziałam żadnej wyspy w pobliżu, więc musiałam lecieć dalej. Już oczy mi się zamykały, kiedy na horyzoncie zobaczyłam wyspę. Zaczęłam mocniej machać skrzydłami. Zasnęłam właściwie od razu po wylądowaniu na plaży.

Obudziły mnie głosy nade mną.

- Zobaczcie, tnący burzę – pierwszy głos był zdziwiony.

- Młody…

- Musiał przylecieć z daleka

- Ale jak dał radę? Ma dość małe skrzydła! – otworzyłam oczy. Nade mną stało kilkanaście smoków. Tnących burzę! Zerwałam się.

- Spokojnie, nic ci nie zrobimy – powiedział żółty tnący burzę. Zmrużyłam oczy i spróbowałam przypomnieć sobie szczegóły z opowieści mamy.

- Nie wątpię – powiedziałam. Nagle mnie olśniło.

- Gold! – wykrzyknęłam.

- Skąd znasz moje imię? – wyraźnie się zdziwił.

- Mama mi mówiła! I wujek! I przyjaciel wujka!

- A kim są Twoi rodzice?

- Tata to Chmuroskok, a mama to Nyssa – oznajmiłam. Chyba ich zatkało.

- A ty jesteś?

- Elda – powiedziałam.

- A dlaczego taka młoda smoczyca sama lata tak daleko? – zdziwił się.

- Bo reszta poleciała na wojnę – odparłam.

- Na wojnę?! Z kim?! – wykrzyknął.

- Po pierwsze… Słyszeliście o Navarogu? Synu stwórcy demonów?

- Tej legendzie, że będzie chciał zniszczyć świat?

- To nie legenda…

- Jak to?!

- W wojnie przeciwko smokom i ludziom będą walczyli Łowcy i demony – wyjaśniłam. – Przybyłam spytać czy pomożecie. Tę wojnę albo wygramy teraz, albo nigdy… - widać było, że się zawahał. Potem jednak głośno ryknął i nadleciało kilkaset tnących burzę.

- Pomożemy! – powiedział. – Wskakuj na mnie. Nie dasz rady lecieć tak szybko jak my – powiedział. – Może masz silne skrzydła, ale jesteś jeszcze młoda – położyłam się nadal zmęczona na jego grzbiecie tak jak parę miesięcy temu na Czkawce. Wystartowaliśmy trzy razy szybciej niż ja leciałam.

Dzień wcześniej…[]

Perspektywa Shiry[]

  Wczoraj rozdzieliłyśmy się z Eldą i od tamtej pory sama gnam ile sił w skrzydłach. Mijam kolejne wyspy w dole, ale żadna nie pasuje do opisu. Już zbliża się wieczór. Minęłam grupę wysp w kształcie ryby, to teraz powinnam polecieć na wschód… Okej… Teraz długi lot nad bezkresnym oceanem. Pode mną błękitna toń falowała, a ja leciałam i leciałam… Mimo to nie byłam aż tak bardzo zmęczona. Ćwiczenia z Czkawką robiły swoje. Mimo to wypadałoby gdzieś odpocząć… O, tam jest jakaś wyspa, duża, góry też, zieleń, niezamieszkana… Idealna. Skierowałam się w tamtą stronę. Zaraz jednak poczułam niepokój, bo nawet smoków nigdzie nie było widać. Wylądowałam na białym piasku, a obok mnie od razu rozległ się huk i coś wybuchło. Zamknęłam oczy, odskoczyłam, a potem odwróciłam się w stronę źródła wybuchu i strzeliłam tam plazmą. Otworzyłam oczy. Napastnik uniknął. Znaczy, napastnicy… CZARNI napastnicy… Zaraz, co?! Chyba ten wybuch wywołał u mnie jakiś uraz głowy…

- Nocna furia albinoska – zdziwił się jeden ze smoków. Warknęłam ostrzegawczo odsłaniając zęby.

- Ej, wyluzuj. Przecież my też jesteśmy furiami – powiedziała jakaś smoczyca. – Skąd jesteś? Kim jesteś? Kim są twoi rodzice? Znasz kogoś jeszcze istotnego? Dlaczego jesteś biała?

- Biała jestem, bo się taka wyklułam, jestem z Berk, mam na imię Shira, moją mamą jest niejaka Deahrine – na te słowa smoki wymieniły zdziwione spojrzenia. – Ojcem jest Szczerbatek, który jest alfą wszystkich smoków, a jeszcze istotne osoby, które znam to Czkawka i Dragnatt. Czkawka to syn Dragnatta i jest smoczym władcą – powiedziałam.

- Deahrine żyje? – podeszła do mnie furia o srebrno-białych oczach.

- Nie zabili jej ludzie? – obok niej stanęła inna furia o granatowych oczach.

- Jesteś córką Deahrine? – dołączyła jakaś lawendowooka. – Jestem Fean. Po co przybyłaś Shira?

- Od początku. Znacie legendę o smoczym władcy? O stworzeniu smoków?

- Tak

- A o Navarogu, synu stwórcy demonów?

- O nim też – smoki wymieniły zaniepokojone spojrzenia.

- Zaraz, jednego nie rozumiem – podeszła do mnie srebrnooka. – Jakim cudem twój ojciec został alfą? Chyba coś kręcisz…

- Ojejku… No bo były 2 oszołomostrachy. Biały stary i szary młody. Biały umarł ze starości i przeakazał tutuł młodemu. A potem jacyś źli ludzie zaatakowali Sanktuarium i taki marazmor go zabił i został alfą. A potem mój tata pokonał tego marazmora, który był zły do szpiku kości jak mówił i sam został alfą. No i uratował wtedy wszystkie smoki i wszystkich ludzi na…

- Ludzi?! – krzyknęły smoki.

- No tak. Bo nie wszyscy ludzie są źli. Mama Czkawki, czyli smoczego władcy przykładem najlepszym po Czkawce. A na Berk jest pokój ze smokami. Wszystkie smoki tam mieszkają, tam mają młode, sporo ma jeźdźców…

- Nie wierzę, ale to nie ważne – powiedział granatowooki samiec. – Co to ma do rzeczy?

- A to, że teraz wszyscy polecieli na wojnę z demonami, żeby uratować cały świat i ja poleciałam poszukać wsparcia a nie wysłuchiwać tysiąca pytań! – krzyknęłam.

- No już, nie denerwuj się tak – powiedziała srebrnooka. – Pomożemy. Polecimy z tobą. Wiem, że albo wygramy tę walkę teraz, albo nigdy – powiedziała.

- Ile was jest? – zainteresowałam się.

- Mało. Dotąd sądziliście, że ile jest na świecie nocnych furii?

- Przyjęliśmy, że pięć – rodzice, ja i dwójka moich braci…

- Nas jest tu pięćdziesiąt – uśmiechnęła się srebrnooka. – Mało, jesteśmy najrzadszym gatunkiem, ale więcej niż pięć, nie sądzisz? Lecimy od razu. Nie będziesz zostawała w tyle?

- Nie – powiedziałam. – Ćwiczenia z Czkawką i Dragnattem nie pójdą na marnę!

- Spotkałaś Dragnatta?

- No. Wygodnie się na nim leży jak jest w postaci smoka… - inne nocne furie wytrzeszczyły oczy.

- Okej, lecimy! – zerwaliśmy się do lotu.

- Wiesz, muszę ci coś powiedzieć – srebrnooka podleciała do mnie podczas lotu.

- Mianowicie?

Nie wiem jak to działa, ale ostatnio wieczorami nie ma normalnego internetu. Serio, wczoraj doszło to do takiego stopnia, że wszyscy się połączyliśmy Hotspotami przez iPhony. A mój brat jedyny nie miał ;) No i teraz też się połączyłam, bo nie chcę ryzykować, że kochany net siądzie mi akurat gdy będę wstawiać. Miały być dziś 2 nexty, ale złączyłam w jeden dłuższy. Powody? Oczywiście net i mój brat. Serio, ja jakoś umiem słuchać na lekcji, a potem nie uczyć się do sprawdzianu i dostać 5 lub 6! No, zobaczymy jak to będzie w przyszłym roku, ale serio... Uczenie go to syzyfowa praca, bo on tylko udaje, że słucha. Taa... Dobra, kończę narzekanie i obiecuję, że jutro będą 2 nexty!

No więc tak. Zagadnąć było bardzo łatwo, nawet bez zapamiętania wcześniejszych szczegółów z opowieści Deahrine. Dedyczki dostają Anki, czyli 1234567890ja, dla SzczerbataMorda'4 oraz dla Sky Nocna Furia'. Zapraszam do czytania!

- Deahrine jest moją córką – oznajmiła.

- Co?! – otworzyłam szeroko oczy. – Czyli ty…

- Jestem twoją babcią – potwierdziła. – Naprawdę spotkałaś Dragnatta? I smoczego władcę?

- No. Mój ojciec jest najlepszym przyjacielem smoczego władcy. A i tak najfajniej jest jak idą latać, Czkawka wraca cały mokry, a potem budzimy się rano i tata ma na głowie warkoczyki z wodorostów – zaczęłam się śmiać. – Albo ostatnio Czkawka spalił ryby taty na śniadanie – parsknęłam na samo wspomnienie wkurzonej miny taty, kiedy zobaczył zwęglone ryby w koszu.

- Od jak dawna są przyjaciółmi?

- Tata mówił, że od ponad dziesięciu lat. Wtedy jeszcze wujek nie wiedział, że jest smoczym władcą…

- Jak to?

- No bo dowiedział się dopiero od matki którą odnalazł jak uciekł…

- Jak to uciekł?

- No z Berk! Bo wcześniej był tam pośmiewiskiem, a Stoik, bo wtedy Czkawka myślał, że on jest jego ojcem, go nienawidził!

- Może opowiedz wszystko od początku – westchnął dziadek. Chyba mogę go tak nazywać…

- No to wujek był pośmiewiskiem, a Stoik go nienawidził jego jedynym sensem życia był tata. I on w końcu uciekł. Przez dwa lata żył tylko razem z tatą i był znany jako smoczy jeździec. A potem przypadkowo odnalazł swoją mamę, którą 17 lat wcześniej porwały smoki. No i ona mu wszystko opowiedziała. Że jest synem Dragnatta i tak dalej. Chociaż o swoich mocach wiedział już wcześniej. A potem tak przypadkowo wyszło, że długi czas potem spotkali moją mamę. I tak to było – wyjaśniłam.

- Zrozumiałam – powiedziała srernooka. – A gdzie mamy lecieć?

- Najpierw na Berk, bo stamtąd łatwiej trafić na wyspę Navaroga – wyjaśniłam. – Ale musimy lecieć najszybciej jak umiemy, żeby zdążyć!

- Jasna sprawa – wszyscy przyspieszyli, więc i ja zaczęłam żwawiej machać skrzydłami.

Rozdział 39[]

Perspektywa Czkawki[]

Z innej strony nadlatywała natomiast kolejna grupa smoków z jeźdźcami. Kamień spadł mi z serca. Aodh zdążył! Leciał na przedzie na szeptozgonie. Na nasz znak wszyscy zaczęliśmy atak. Najpierw łowcy. Usłyszawszy ryki odwrócili się przerażeni i zaskoczeni. Zaczęli strzelać: sieciami, strzałami, wystawili smocze pułapki. Tymczasem my chcieliśmy palić statki, ale zawalały się tylko maszty. Z czego te statki są zrobione? Normalne drewno… Moją uwagę przykuły znowu dymne postacie. No jasne! Czemu wcześniej na to nie wpadłem? Na pewno demony maczały w tym palce. Cóż, będziemy musieli poniszczyć je własnoręcznie. Czy własnołapnie. Albo własnopazurowo. Tym się może zajmą smoki wodne.

- Chodź Szczerbatek, lecimy na demony – powiedziałem. Za nami popędzili Deahrine, Chmuroskok, Nyssa i smoki najlepiej radzące sobie w bezpośredniej walce. W kierunku demonów leciał też Aodh na swoim szeptozgonie. Postanowiłem nie zwracać uwagi na to co robią inni, żeby nie popełnić jakiegoś błędu, z który mógłbym słono zapłacić. Szczerbatek poleciał w prawo. Ja przeglądałem demony wzrokiem, Moją uwagę przykuł taki jeden, o najbardziej ludzkich kształtach, a zarazem dwa razy większy od człowieka, o rogach z których snuł się cień, krwistoczerwonych oczach, ostrych pazurach i kłach. Rzucił mi wyzywające spojrzenie, pełne pogardy i nienawiści. Zrozumiałem, że patrzę na Navaroga. Zapikowałem w jego stronę i strzeliłem plazmą. Nawet jej nie uniknął. Nawet nie próbował. Plazma w niego trafiła. Ale nie wyrządziła mu żadnej szkody. Zazgrzytałem zębami ze złości i zmieniłem się w wandersmoka. Zmrużył oczy i posłał w moją stronę kilka pocisków. Nie cienistych, jak tamten demon. Wydawały się jakby zrobione z samej nocy, cienia, śmierci, nienawiści… Uniknąłem bez problemu i strzeliłem piorunami. Kilka demonów wokół Navaroga walczyło teraz patrząc nieco tępo na przeciwników  nieco spowolnieni. Ale Navarogowi nadal nic nie było. Co tu jest grane? Zmieniłem się w marazmora i zionąłem paraliżującą mgłą. W ogóle teraz kilkanaście demonów było sparaliżowanych, więc smoki szybko się nimi zajęły. Ale Navarog jedynie trochę wolniej się poruszał. No cóż, przynajmniej mam jakiś punkt zaczepienia. Zionąłem jeszcze większą ilością paraliżującej mgły, ale już bardziej nie zwolnił. Znowu warknąłem do siebie wściekły i z powrotem przybrałem własną postać. Wylądowałem niedaleko przed Navarogiem. Aby go zabić, nie wystarcz, że będę strzelał. Zobaczyłem, że wokół mnie przegrywają. Smoki muszą się wycofywać, bo demony zbiły się w grupki i w taki sposób atakują. Muszą uciekać na boki, bo od tyłu strzelają łowcy. Uniknąłem pocisku i skoczyłem w stronę Navaroga. Udało mi się go zranić. Po skoku spadłem do wody, a on został na statku. Zmieniłem się szybko w szokującą szczękę i wyleciałem z wody wydzielając ten śmierdzący dym. Jednak Navarog tylko się zaśmiał. Odniosłem wrażenie, że ten smród poprawił jego węch. Zobaczyłem, że Szczerbatek i Deahrine mają kłopoty. Sakit i Falco sami nie dadzą rady im pomóc. Zerwałem się i poleciałem w tamtą stronę. Nagle Sakit upadł na pokład jednego ze statków. Był oplątany siecią. Patrzył z przerażeniem na demony wokół. Nie zdążyłem się zorientować, kiedy coś dużego go złapało i wzleciało w górę. Oniemiałem. Tnący burzę! Nadleciało kilkaset smoków z Goldem na czele. Elda też się zjawiła. Zrozumiałem. Młode smoki, które zniknęły poleciały po wsparcie! To stąd podczas walki nagle pojawiły się wrzeńce bez zbroi, czy nadleciały drzewokosy. Smoki od nas i od Aodha widząc wsparcie rzuciły się do walki z nową energią, jakby wróciły im siły. Chociaż nadal przegrywaliśmy. Ale gdzie może być Shira? Przecież nie ma innych nocnych furii. Chyba, że… Niektóre gatunki nie mieszkają na Berk. Może poleciała po nie? Nie wiem…

 Poczułem ból. Krew spłynęła po moim boku. Zerknąłem tam. W zbroi ziała dziura, a z rany na boku płynęła krew. Odwróciłem się błyskawicznie w stronę Navaroga. On natomiast odwrócił się w przeciwną stroną i przycisną coś czarnego do pokładu statku. Szczerbatek! Przestałem zwracać uwagę na jakiekolwiek granice. Ryknąłem wściekle i skoczyłem, raniąc demona.

- Uciekaj Szczerbatek! – wrzasnąłem, jednak on oczywiście nie miał najmniejszego zamiaru słuchać. Skoczył od tyłu na Navaroga uczepiając się pazurami jego ramion. Wyglądało to nieco śmiesznie, bo Szczerbatek trzymał się kurczowo, wbijając pazury w demona, który natomiast rzucał się niczym rozjuszony byk. Udało mu się jednak zrzucić Szczerbatka. Znów przycisnął go do pokładu. Skoczyłem na niego i owszem, udało mi się zadać mu cios, ale tym razem i on nie próżnował. Też mnie zranił. Potoczyłem się kilka metrów dalej. Navarog do mnie powoli podszedł. Uniósł buzdygan. Byłem przygotowany na mój ostateczny koniec.

Chyba Was zostawię w takiej niepewności do... 21 -22. Musicie cierpliwie przeczekać te parę godzin ;)

 Nagle usłyszałem świst, jak przy pikowaniu nocnej furii. Coś przewaliło Navaroga na ziemię, a inny smok szybko podniósł Szczerbatka. Przede mną wylądowała nocn furia o srebrnych oczach. Obok niej granatwowooka postawiła Szczerbatka na pokładzie.

- Nic mi nie jest! – wyrywał się Szczerbatek.

- Jesteś ranny – przyleciała inna, o lawendowych oczach.

- Nic mi nie będzie! – Szczerbatek odgonił inne furie.

- Fean?! – rozległ się krzyk z góry. Przyleciała Deahrine.

- Deahrine! – smoczyce podbiegły do siebie.

- Zaraz, zaraz – zmrużył oczy Szczerbatek. – Opowiadałaś, że niejaka Fean umarła…

- Tak mi się wydawało… Mama?! Tata?! – podbiegła do srebrnookiej i granatowookiej. – Jak przeżyliście?!

- Nie było łatwo. Otóż pewną grupę smoków postanowili schwytać zamiast zabić, a nam udało się uciec – wyjaśnił granatowooki. – Czyżby smoczy władca? – wskazał na mnie.

- Owszem, ale chyba nie jest to czas na rozmowy – odwróciłem się do wstającego Navaroga. – Lećcie, pomóżcie innym!

- Czkawka, nie ma mowy! Nie zostawię cię tu samego!

- Nie rozumiesz?! Ty zginiesz na pewno, a ja mogę z nim wygrać! – odciągany przez inne furie niechętnie odpuścił. Pewnie bym skakał z radości i niedowierzał, ale to nie był odpowiedni moment. Zaczęliśmy się z Navarogiem okrążać. Kilka razy zamarkowałem atak, a on robił uniki lub próbował zadać cios. Ja za każdym razem unikałem. Potem wściekły na mnie ruszył. Obróciłem się ignorując ból w prawym boku, odskoczyłem, a potem zaatakowałem. Tym razem Navarog popełnił błąd, bo sądził, że znowu go nabieram i zaraz odskoczę, ale ja go zaatakowałem. Odskoczyłem od razu zostawiając ranę na ramieniu Navaroga. Ryknął wściekły i sam zaatakował próbując podciąć mi nogi, ale ja zwinnie odskoczyłem, a potem znów zaatakowałem. Upadając zranił mnie w ogon. Nie zwracałem uwagi na lecącą krew i ból, w moich myślach krążyły tylko trzy słowa: MUSZĘ GO POKONAĆ.

- Przestaniesz ty skakać? – po raz pierwszy od początku walki się odezwał.

- A co? Zmęczył się nam demonik? – prychnąłem i udałem, że znowu chcę go zaatakować. Nabrał się i kiedy spróbował zadać cios, odskoczyłem i podciąłem mu nogi ogonem. Potem straciłem na chwilę czujność, bo potoczyłem się na drugi koniec statku po potężnym ciosie.  Podniosłem się obolały.

- No i co? Zmęczył się nam władca smoków? – prychnął.

- Może. I tak cię pokonam – głos miałem pewny siebie, ale w rzeczywistości wcale taki nie byłem.

- Czekam – warknął Navarog. Nie wytrzymałem tego jego zimnego, szorstkiego, mrocznego i ostrego jak krawędź noża głosu. Zrobiłem dokładnie tak jak w przypadku Bahumata. Skoczyłem na niego wbijając szpony w jego klatkę piersiową i zaciskając szczęki na jego gardle. Chwilę przed śmiercią, rzucając się odrzucił mnie daleko uderzając buzdyganem. Podniosłem głowę. Wyglądał na martwego, ale nie miałem siły wstać i sprawdzić. Rany na boku i brzuchu paliły żywym ogniem, lała się z nich krew, a mnie opuszczały siły.

Perspektywa Szczerbatka[]

 Czemu Czkawka zawsze jest taki uparty? Jasne, fajnie, że są inne nocne furie, na dodatek rodzinka Deahrine, ale czy oni wszyscy nie mogą pozwolić mi pomóc?! Zauważyłem Dragnatta powalającego na ziemię kolejnego demona. Zresztą jakieś te demony słabsze od tego z którym mierzył się Czkawka. No, w sumie tamten spowodował największą, najdłuższą i najzacieklejszą wojnę w historii – między smokami, a ludźmi. I umiał opanowywać czyjeś umysły. Te są słabsze, ale ludzie nadal nie umieją z nimi walczyć. I smoki też nie wszystkie. Rzuciłem się na kolejnego, obrywając przy tym w łapę. Zabiłem kolejnego. Wzleciałem w powietrze. Pojawiły się też piaskowe upiory i upiory pustyni, grupy szokujących szczęk… Ogólnie rzecz biorąc ze statusu przegrywających awansowaliśmy na zwycięzców. Zacząłem walczyć dalej.

 Walka skończyła się bardzo późno. Po naszej stronie było wiele ofiar, ale po tamtej nie przeżył nikt. Zacząłem się rozglądać w poszukiwaniu Czkawki. Zobaczyłem czarnego smoka leżącego nieruchomo na jednym ze statków. Przerażony błyskawicznie poleciałem w tamtym kierunku. Szybko przyłożyłem głowę do jego klatki piersiowej. Oddychał płytko, ale żył. Polizałem jego rany tamując odrobinę krew. Szturchnąłem go parę razy. Usłyszałem, że za mną lądują smoki. Odwróciłem się. Kilka nocnych furii wzięło Czkawkę i zaczęło odlatywać.

- Spokojnie Szczerbatek – Valka zauważyła, że panikuję. – Musimy najpierw polecieć na jakiś ląd, prawda? – przytaknąłem i zerwałem się do lotu. Pokierowałem smoki na wschód. Niedaleko tam była wyspa, na której się zatrzymaliśmy. Furie położyły Czkawkę na ziemi. Podbiegłem do niego i szturchnąłem parę razy. Kamień spadł mi z serca, gdy zaczął powoli otwierać oczy.

Zaczynam rozumieć wszystkich, którzy urywają w najlepszych momentach. To takie fajne, przyjemne uczucie - utrzymywać Was w niepewności ;) Jutro next oczywiście będzie, jakżeby inaczej. Chyba, że nie wiem... Będę miała jakiś wypadek, czy coś tam XD

- Czkawka? – spytałem niepewnie.

- Szczerbatek… - mruknął. Uff, przynajmniej nie stracił pamięci ani nic takiego. Spróbował się podnieść, ale znowu upadł.

- Dasz radę Czkawka! – zachęciłem go. Otoczyły nas inne smoki, w tym kilkadziesiąt nocnych furii. Czkawka zawsze marzył, żeby odnaleźć wyspę nocnych furii…

- Nie – powiedział cicho.

- Co? Oczywiście, że dasz radę!

- Nie tym razem Szczerbatek… Tym razem…

- Będzie jak zawsze, wyliżesz się z tego! – pokręcił słabo, ledwo zauważalnie głową

- Nie Szczerbatek. Nie dam rady…

- Ej, a gdzie ten Czkawka, który zawsze był pewny siebie? Który ostatni tracił wiarę? Nadzieję?

- Nie Szczerbatek. Ja niedługo umrę…

- Na pewno nie! – oczy mi się zaszkliły.

- Szczerbatek, nie chcę cię straszyć, ale Czkawka ma rację – usłyszałem za sobą głos Dragnatta. Do Czkawki podeszła Valka i go przytuliła.

- Zmienisz się w człowieka?– spytała.

- Będzie bardziej bolało… - zamknął powoli oczy.

- Czkawka!!!!! – wydarłem się. Otworzył oczy.

- Nie drzyj się tak, żyję jeszcze… Nie odejdę bez pożegnania…

- Ale miałeś już gorsze rany! Zawsze przeżywałeś! – wołałem rozpaczliwie. Nie hamowałem już łez.

- Te rany zadał mu demon – powiedział Dragnatt. - Tego żaden z bogów nie umiałby wyleczyć, ja też nie. Może Odyn miałby jakieś szanse, ale on rzadko ruszą tą swoją… Znaczy, rzadko opuszcza Asgard – powiedział. Chciałem polizać ranę, ale Dragnatt mnie odepchnął.

- Dlaczego?

- Nie możesz polizać tych ran, bo się zatrujesz i też umrzesz – powiedział stanowczo.

- I co z tego? Życie bez Czkawki i tak nie miałoby sensu – wyszeptałem.

- A Sakit, Falco i Shira? – odwróciłem się w stronę trójki moich dzieci, patrzących ze smutkiem na Czkawkę.

- Czkawka, dlaczego? – płacząc położyłem głowę na Czkawce.

- Nie wiem… Ważne, że wygraliśmy…

- Co to za zwycięstwo, jeśli umierasz!

- Wielkie… Opiekuj się Deahrine i dzieciakami… - powiedział cicho. – Pamiętsz naszą rozmowę dzień przed wyruszeniem?

- Tą podczas lotu?

- Dokładnie… Chciałbym, żebyś teraz sobie przypomniał tę rozmowę. Nigdy mnie nie opuściłeś. Byłeś moim najlepszym przyjacielem. Byłeś ze mną w chwilach dobrych i złych. Nigdy mnie nie opuściłeś… Obyś miło spędzał czas z innymi nocnymi furiami…

- To był zaszczyt móc cię poznać smoczy władco – powiedział granatowooki.

- Dziękuję ci Szczerbatku. Dziękuję ci przyjacielu. Za to, że zawsze przy mnie byłeś… - zamknął oczy. – Żegnaj… - patrzyłem na to zrozpaczony.

Perspektywa Valki[]

 Przepełnioną smutkiem ciszę przerwał zrozpaczony ryk nocnej furii. Obejmowałam Czkawkę, a właściwie jego ciało, a Szczerbatek ryczał zrozpaczony i załamany. Wszystkie smoki schyliły głowy i zamknęły oczy, wikingowie zdjęli hełmy. A Szczerbatek zwinął się przykrywając ciało Czkwki skrzydłem i płacząc. Zamknął oczy.

 Wszyscy udali się już do znalezionych jaskiń, ludzie i smoki, a Szczerbatek w ciągu kilku godzin nie zmienił swojej pozycji. Podeszłam w marę blisko.

- Czkawka, przyjacielu… - szeptał Szczerbatek, a z jego oczu płynęły łzy. – Dlaczego akurat ty? Przecież to ja mogłem zginąć…

- Nie możesz się obwiniać… - zaczęłam spokojnie. – Czkawka by tego nie chciał – odwrócił się błyskawicznie w moją stronę.

- Nie mów mi czego by chciał, a czego nie! – krzyknął przez łzy. – Znałem go dużo lepiej niż ty! Byłem z nim podczas każdej złej chwili! – krzyknął i odbiegł. Stałam chwilę zszokowana, a potem usiadłam na ziemi i schowałam twarz w dłoniach. Czkawka umarł parę godzin temu, a już wszystko się sypie.

 Minął miesiąc. Miesiąc pełen smutku i żalu. Szczerbatek załamał się całkowicie. Już prawie nie je, jest strasznie wychudzony. Głównie leży w pokoju Czkawki i patrzy się na ścianę, albo na rysunki Czkawki. Jedyną osobą, która nie wydawała się zrozpaczona, jedynie smutna i zniecierpliwiona był Dragnatt. Zastanawiałam się daczego, ale nic mi nie przychodziło do głowy. Szczerbatkowi natomiast niedaleko było do śmierci. Dragnatt patrzył na niego wczoraj długo, a potem powiedział, że wraca na parę dni do Asgardu.

'No cóż, zdaję sobie sprawę, że next smutny, ja sama powstrzymywałam łzy... 'No nie wiem jak to będzie, ale NADZIEJA ZAWSZE UMIERA OSTATNIA. Ta, super, tylko ja już ją zabiłam...

Perspektywa Szczerbatka

 Leżałem w pokoju Czkawki i gapiłem się tępo w ścianę. Chyba ktoś wszedł do pokoju, ale nie obchodziło mnie to. Bez Czkawki nic mnie już nie obchodziło.

Znowu popłynęły łzy.

Przypomniałem sobie nasz pierwszy wspólny lot. Jak jeszcze nie byłem przyzwyczajony do tego, że „ten człowiek” jak go wtedy nazywałem zmieniał się w smoka i zacząłem panikować kiedy zeskoczył. A potem się zmienił, nieco chwiejnie do mnie podleciał i spojrzał jak a wariata.

Znowu ten okropny ból. I ta chęć, żeby wszystko było jak dawniej.

Ale bez Czkawki to niemożliwe.

Poczułem zapach ryb i kroki osoby wchodzącej do pokoju. Nawet się nie obejrzałem. Nie miałem ochoty jeść. Kiedy patrzyłem na ryby, też przypominał mi się Czkawka. Albo jak ostatnio zwęglił moje śniadanie, a ja się zdenerwowałem i było mnóstwo śmiechu.

Z oka spłynęła kolejna łza.

Niby to było tak niedawno, a wydaje się, jakby wieki temu.

- Szczerbatek – usłyszałem cichy głos Valki. – Musisz coś zjeść… - nie zareagowałem. Jeszcze tydzień temu wkurzałem się jak ktoś coś do mnie mówił, bo wszystko kojarzyło mi się z Czkawką, ale teraz byłem obojętny na wszystko co robili. Nie miałem na nic ochoty. Nawet na życie…

Usłyszałem ciche westchnięcie i Valka wyszła z pokoju. Chwilę nasłuchiwałem, żeby upewnić się, że jestem sam, a potem cicho wstałem. Lekko się zatoczyłem. Nie ma co się dziwić, ostatnie tygodnie ledwo co jadłem, a w ostatnim to już wcale. Ponadto tylko leżę. Teraz powoli podszedłem do biurka Czkawki i złapałem jego notes zębami. Nie ten stary, te Czkawka pozwolił zatrzymać Astrid. Taki, który parę miesięcy temu skończył zapełniać rysunkami. Wróciłem na swoje miejsce z notesem. Podważyłem okładkę pazurem i otworzyłem notes. Na pierwszej stronie był bardzo staranny rysunek przedstawiający mnie i Czkawkę.

Czkawka.

Na widok tego rysunku znowu zaczęły lecieć łzy. Nigdy go już nie zobaczę.

Tylko na rysunkach.

Dotknąłem nosem obrazka.

Tak bardzo bym chciał go zobaczyć.

Nie na obrazku. Tak, żebym mógł na niego skoczyć, wylizać, żebyśmy wybrali się na wspólny lot. Usłyszałem śmiechy smoków i wikingów na dworze.

- Dawaj Tristan! – to krzyczeli wikingowie.

- Dasz radę Sakit! – a to smoki.

No tak. Lekcja latania. Pierwsza, kiedy Tristan leci na Sakicie, który już, jako pierwszy z dzieciaków osiągnął rozmiary dorosłego smoka.

Dawno temu obiecałem mu, że na pewno będę patrzył.

Ale tak bardzo nie miałem na to ochoty.

Z drugiej strony Czkawkę zawiodłem.

Czy syna też mam zawieść?

Podszedłem powoli do okna i oparłem głowę o parapet. Tristan siedział w siodle roboty na pewno Pyskacza i właśnie pikowali z Sakitem.

Znowu popłynęły łzy.

Jeszcze ponad miesiąc temu ja i Czkawka też tak robiliśmy.

Wylądowali zbierając gratulacje smoków i ludzi. Każdy w końcu wie, że pierwszy lot jest najważniejszy.

Albo mi się wydawało, albo Sakit był lekko smutny i zawiedziony. Nikt jednak tego nie zauważył. Wróciłem na swoje miejsce i znowu zapłakałem.

Znowu zawiodłem.

Nie leżałem tak długo, bo weszła Deahrine.

- Obiecałeś mu, że będziesz patrzył na jego pierwszy lot – powiedziała poważnym głosem. – Nie jest teraz szczęśliwy, a powinien być…

- Powiedz mu – głos miałem zachrypnięty, a na dodatek łamał mi się. – Że wszystko widziałem – dokończyłem smutno i z powrotem położyłem głowę. Deahrine patrzyła na mnie przez chwilę. Podeszła, położyła się obok mnie i okryła delikatnie skrzydłem.

Nic nie mówiła.

Wiedziała, że nie musi, a i tak nic by to nie zmieniło.

- Pójdę do Sakita – powiedziała po jakimś czasie. W drzwiach zatrzymała się i jeszcze raz na mnie spojrzała, a potem wyszła.

Zostałem sam.

Pogrążony w smutku i cierpieniu.

Bólu.

Prawdopodobnie bliski śmierci.

Mnie też przygnębił ten rozdział. W sumie miało go nie być, miałam go ominąć. Ale taką miałam wenę :) Mam nadzieję, że mi się tu nie załamiecie...

Rozdział 40

Perspektywa CZKAWKI[]

 Obudziłem się w jakimś miejscu. Było tam bardzo jasno. Siedziałem w postaci ludzkiej na zielonej trawie. Zobaczyłem kilka postaci nad sobą. Jedną z nich był… Dragnatt! Wiedziałem już gdzie jestem. Ojciec mnie przytulił.

- Wspaniale sobie poradziłeś z Navarogiem – powiedział.

- Ile czasu minęło? – spytałem. Parę sekund? Minut? Godzin?

- Miesiąc – powiedziała jakaś kobieta ubrana w szaty przypominające chmury. – Jestem Frigg

- Miesiąc?!

- Spoko, na twoją babcię czekaliśmy pół roku – powiedział jakiś dobrze zbudowany mężczyzna z zarzuconym na ramię młotem.

- Byłeś na Berk? – zwróciłem się do ojca.

- Głównie tam – wzruszył ramionami.

- Co ze Szczerbatkiem? – spytałem od razu.

- Wygrałam! – krzyknęła jasnowłosa kobieta trzymająca w ręku kosz. – Mówiłam, że tak będzie! Mówiłam!

- O co chodzi? – spytałem nieco zdezorientowany.

- Pozakładali się o co najpierw spytasz jak już przybędziesz - wyjaśnił ojciec. – Mnie nie dopuścili do zakładu, bo za dobrze cię znam, a Odyn nie chciał. Reszta postawiła całkiem spore sumki – zaśmiał się.

- No a wracając co ze Szczerbatkiem? – na te słowa spoważniał, a ja poczułem niepokój.

- Nie jest z nim dobrze. Załamał się, prawie nie je i jest bliski śmierci – powiedział.

- Co?!

- Musisz ze mną iść na Berk – popatrzyłem na wszystkich z niedowierzaniem.

- Mogę?

- Nikt ci nie zabroni – powiedział ten z młotem. Czyżby Thor? – Jesteś synem boga to też możesz odwiedzać ziemię…

- Kiedy wyruszamy? – spytałem.

- Najlepiej teraz!

- Jak mamy się tam dostać?

- Skacz – wzruszył ramionami.

- Nadal mogę się zmieniać w smoka?

- Spróbuj, bo się nie przekonasz… - spróbowałem. Tak! Udało się!

- A skąd mam skoczyć? – niecierpliwiłem się.

- Wykapany ojciec – szepnęła ta z koszem do tej w chmurowych szatach.

- Słyszałem – powiedzieliśmy równocześnie ja i ojciec.

- Chodź – powiedział Dragnatt i ruszył w stronę, gdzie teren się obniżał. Pobiegłem za nim. Zaskoczony zauważyłem, że po łagodnym obniżeniu nagle wszystko się urywa bardziej niż pionowo. Wzleciałem trochę i z zaskoczeniem stwierdziłem, że w sumie Asgard to taka jakby latająca, ogromna wyspa.

- Leć pionowo w dół, a tuż przed granicą chmur rozłóż skrzydła i leć za mną – poinstruował mnie ojciec i zmienił się w smoka. Zapikowałem, a po jakimś czasie rzeczywiście zauważyłem taką jakby ścianę zrobioną z chmur. Rozłożyłem skrzydła, a potem poleciałem za Dragnattem w kierunku dużej dziury, czegoś na kształt bramy w tej ścianie. Wylecieliśmy przez nią i ze zdumieniem zauważyłem, że jesteśmy nad Berk. Zanurkowałem za Dragnattem. Wylądowaliśmy na głównym placu. Tylko dlaczego nikogo nie było? Dopiero po chwili dostrzegłem poruszenie przed moim domem. W sumie to czy n nadal jest mój? Poczułem niepokój. Zmieniłem się w człowieka. Nagle jakaś myśl uderzyła do mojej głowy tak mocno, że prawie się zachwiałem.

- Szczerbatek! – krzyknąłem biegnąc w stronę domu. – Szczerbatek! – co dziwne, nie musiałem przepychać się przez tłum, nikt też nie zwrócił na mnie uwagi. Zobaczyłem Szczerbatka, leżącego wychudzonego przed domem. – Szczerbatek… - wyszeptałem.

I widzicie! Jest, jak coś to nie jest bogiem. Po prostu jako syn Dragnatta może odwiedzać ziemię ;)

Nocna furia nagle szybko podniosła głowę i spojrzała na mnie z postawionymi uszami. W oczach mojego przyjaciela mogłem wyczytać niewyobrażalne szczęście i niedowierzanie. Powoli wstał. Podbiegłem do niego i natychmiast z powrotem posadziłem na ziemi.

- Chyba już umarłem – mruknął Szczerbatek. Zaśmiałem się.

- Nie umarłeś

Perspektywa Valki[]

- To jak to możliwe, że tu jesteś? – Szczerbatek odezwał się, ale nie widać było jego rozmówcy. Zerknęłam na Chmuroskoka. Patrzył na wszystko zszokowany. Wszystkie smoki patrzyły na to zdumione, ale wikingowie,  w tym ja niczego nie widzieliśmy… Nagle wszystkie gady się ukłoniły. A Szczerbatek… Po raz pierwszy do miesiąca by szczęśliwy. Dragnatt postawił przed Szczerbatkiem kosz ryb i się wycofał.

- Muszę? – jęknęła nocna furia. Nie usłyszałam żadnej odpowiedzi, ale Szczerbatek westchnął i zabrał się do jedzenia. A potem zadowolony rozłożył się i wystawił tak jakby do głaskania. Poddawał się pieszczotom niewidzialnej osoby. Z domu nagle wybiegła Shira. Stanęła jak wryta, a na jej pyszczku malowała się radość. Skoczyła przed siebie i chyba się przeturlała po… duchu. Tak, myślę, że mogę nazywać niewidzialnego gościa duchem. Zaczęła lizać go jak oszalała.

- Jak to możliwe, że żyjesz? – spytała szczęśliwa, a potem pokiwała głową. Na plac przyleciała rodzinka Deahrine która zdążyła się zaaklimatyzować w wiosce. Też spojrzeli w kierunku ducha z niedowierzaniem i… Szacunkiem? Tak, coś takiego.

- Wytłumaczysz mi o co chodzi? – spytałam Cmuroskoka. Obserwował Szczerbatka, zmęczonego po krótkiej radości. No, ale nie ma co się dziwić, jak przez miesiąc nie ruszał się z domu…

- Nie mów mi, że go nie widzisz? – uśmiechnął się po smoczemu.

- Kogo mam widzieć?

- No przecież… - nagle urwał i spojrzał na mnie uważnie, a potem z powrotem spojrzał w kierunku Szczerbatka. – Może widzenie go zostało podarowane smokom, nie ludziom…

- Widzenie kogo?

- Nie wiem, czy mogę powiedzieć… - pokręcił głową.

- Jak to nie wiesz?

- Nie wiem i już – zrobił taki gest jak u ludzi wzruszenie ramionami i odszedł w kierunku Szczerbatka i dziwnego ducha, którego jak się okazuje widzą tylko smoki.

'Przepraszam, że krótki, ale po Wasza autorka ZNOWU się rozchorowała. I może nie by'łoby w tym nic dziwnego, ale 2 tygodnie temu byłam chora, to generalnie "łeb mi pęka", ledwo mówię i jest mi mega zimno. W takich okolicznościach nawet stukanie w klawiaturę jest męczące...

Perspektywa Szczerbatka[]

 Zauważyłem, że wszyscy wikingowie mają miny mówiące jedno: O co tu chodzi? Zerknąłem jeszcze raz na Czkawkę i zauważyłem coś, co wcześniej mi umnęło. Dlaczego on jest minimalnie przezroczysty? Zauważyłem, że Dragnatt zmarszczył brwi. Czkawce też to nie umknęło.

- O co chodzi? – spytał.

- Chyba widzą cię tylko smoki – mruknął bóg.

- Jak to?

- Nie widzisz? Każdy patrzy na całą sytuację nic nierozumiejącym wzrokiem…

- Dlaczego tak jest?

- Nie wiem – wzruszył ramionami.

- TY nie wiesz?! – wykrzyknęła Shira. – Przecież ty zawsze wszystko wiesz!

- Mówimy Valce, żeby przekazała wikingom? – zainteresował się Chmuroskok.

- Lepiej nie – Dragnatt pokręcił głową.

- Trudno Szczerbek – Czkawka podrapał nie za uchem.

Jeśli przestanie mi się kręcić w głowie od patrzenia w monitor, napiszę dziś więcej :(

- Polatamy? – spytałem z nadzieją.

- Najpierw musisz się wykurować – stwierdził.

- Wredny jesteś – jęknąłem.

- Ja kazałem ci głodować? – uniósł brwi po swojemu. Wywróciłem oczami.

- Przesadzasz – mruknąłem. – Sam jakoś zawsze mnie nie słuchałeś, nawet podczas choroby!

- Ale mnie pilnowałeś, więc teraz ja będę pilnował ciebie – uśmiechnął się. Odwzajemniłem uśmiech. Po raz pierwszy od miesiąca czułem ogarniającą mnie radość. Westchnąłem.

- Proszę – zrobiłem wielkie oczy.

- Mowy nie ma. Idziemy do domu i odpoczniesz. Latać pójdziemy jak wrócą ci siły – powiedział i otworzył drzwi od domu wprawiając tym samym wikingów w osłupienie. No tak, dla nich drzwi otworzyły się same…

- Poczekaj – powiedziałem. – Chcę coś sprawdzić – powiedziałem i zacząłem rozglądać się w poszukiwaniu jakiegoś mniejszego przedmiotu. Moją uwagę przykuło jabłko leżące na ziemi. Chyba się nada. Wziąłem je i podałem zdziwionemu Czkawce. Ale ja zdziwiłem się bardziej, bo jabłko w momencie kiedy ja przestałem je trzymać, stało się odrobinę przezroczyste, jak Czkawka! Czyli jeśli coś podniesie, to w oczach innych to znika, a drzwi np. Otwierają się same. Są większe, a poza tym Czkawka by ich nie podniósł. Pewnie teraz wszyscy zastanawiają się o co tu chodzi, czy nie walnęli się głowę, albo coś takiego… Może to ja się walnąłem. Ale nie. Na pewno nie, bo to by oznaczało, że w głowę walnęły się wszystkie smoki. I jeszcze Dragnatt. Wszedłem za Czkawką do domu.

- Wiesz, może powinniśmy być nieco bardziej dyskretni – powiedziałem, kiedy już byliśmy w pokoju Czkawki, ja leżałem, a on też, oparty o mnie.

- O co ci chodzi? – spytał.

- O nic, tylko wyobrażam sobie co widzą wikingowie… Jakieś drzwi, które same się otwierają, znikające jabłka, alfa wszystkich smoków cieszący się z obecności powietrza, Shira liżąca coś niewidzialnego… Ot, takie przeczucie…

- Rozumiem – powiedział po chwili Czkawka. – Masz rację. Najpierw poczekamy aż wrócą ci siły – powiedział. – Będę tu tak, jakby w ogóle mnie nie było. Ze smokami będę rozmawiał telepatycznie, żeby smoki gadające do powietrza nie wzbudzały podejrzeń. A co do latania… Po prostu będziesz codziennie o tej samej porze wychodził do lasu i wracał po kilku godzinach. Niech inni myślą, że jesteś w lesie, albo coś takiego. Będziemy w tym czasie latać – uśmiechnął się. – A teraz śpij – sam zamknął oczy. Po chwili usłyszałem głos w mojej głowie „W razie gdyby ktoś szedł, a ty byś nie spał, udawaj, że śpisz”. Co, czemu? „A masz ochotę być zasypywany pytaniami?” Okej, w sumie ma rację… Zerknąłem na Czkawkę i zobaczyłem, że podczas tej rozmowy myślowej nawet nie drgnął. „A czego się spodziewałeś?” Eee, no ja bym nie umiał zaczął rozmowy bez patrzenia na rozmówcę… „W telepatii nie trzeba patrzeć. Rozmowę z tobą mógłbym zacząć nawet będąc daleko, gdzieś na krańcu świata”. To wytłumacz mi czemu przez ten miesiąc się nie odezwałeś! „Bo przez ten miesiąc tak jakby mnie nie było. Dopiero potem obudziłem się w Asgardzie”. No i wszystko jasne. „No ja myślę”. Czkawka się zaśmiał. Oczywiście nadal w myślach. Ale na twarzy nie pojawił się najdrobniejszy ślad uśmiechu. Ja bym tak nie umiał. „Weź przestań, dobra? Umiałbyś!” Akurat. „Nie to nie, niedowiarku. Idź spać”. Poczułem, że to dziwne połączenie zostało przerwane.

Jest next! Pod wieczór naprawdę dużo lepiej się poczułam, ale znając życie jutro rano pewnie nie będę w stanie zejść z łóżka...

Miałam taką dziwną sytuację rano. Obudziłam się i spojrzałam na zegarek osłupiała stwierdzając, że jest 18. Pierwsza myśl, jaka pojawiła się w mojej głowie to "Nie mogłam przecież przespać całego dnia!" Przy czym, żeby było jeszcze głupiej, okazało się, że to był sen. Czyli przyśniło mi się≤ że się obudziłam :P

NARRATOR[]

 Po tym dniu, kiedy wikingowie zobaczyli jakieś dziwne, nienaturalne zjawiska wszystko w wiosce szło jak przedtem. Ale trochę inaczej. Bo alfa wreszcie odzyskała chęć do życia. Szczerbatek kurował się w domu pod okiem niewidzialnego dla ludzi Czkawki i widzialnego Dragnatta. Jednak tylko obecność tego pierwszego sprawiało, że miał siłę żyć. Że każdego kolejnego ranka miał ochotę otworzyć oczy, miał powód, żeby się uśmiechnąć i miał apetyt na ryby. Wszyscy już zapomnieli o tym dziwnym dniu, który zwrócił sens życia Szczerbatkowi. Władca smoków nie pokazywał swojej obecności ludziom. Starał się nie wpływać na położenie i widzialność mniejszych i większych przedmiotów. Inne smoki też na prośbę władcy i alfy udawały, że Czkawki nie ma, a swoją radość okazywały w telepatycznych rozmowach. Czkawki tak jakby nie było, ale równocześnie smoki nie wyobrażały sobie życia bez niego. Szybko przywykły do niesłyszalnych rozmów, czasem też Czkawka łączył się z kilkoma czy kilkunastoma (kilkudziesięcioma, itp.) smokami naraz. Wtedy mogły nadal rozmawiać ze sobą telepatycznie, ale już one decydowały, które myśli przesyłają do innych smoków. Czkawka widział wszystkie.

Szczerbatek i Czkawka potrafili całymi dniami leżeć na skraju wioski koło lasu, w cieniu drzew i wsłuchiwać się w szum wiatru. Nuda? Samemu – jasne. Z przyjacielem? Nigdy! Z przyjacielem nawet nuda jest ciekawa!

Czasem wystarczy tylko czyjaś obecność, żeby wszystko inne potoczyło się łatwiej

Czy to nie piękne słowa? A jakie prawdziwe. Jak było bez obecności smoczego władcy? Przyjaciela wszystkich smoków? Po jego śmierci smoki się trzymały, ale było gorzej niż wcześniej. Straciły nie tylko smoczego władcę, ale wszystko wskazywało na to, że stracą też alfę. Teraz Szczerbatek się pozbierał. Sama obecność. Co z tego, że Czkawka jest dla wikingów niewidzialny? Co z tego, że nie może ingerować w życie w wiosce, żeby nie wzbudzać podejrzeń? Każdy widzi tę pozytywną różnicę. Smoki sią bardziej energiczne, a i wikingowie widzą, że od jakiegoś czasu chętniej pracują. Jak to się stało? Kto to zrobił? W sumie to nikt. Bo czy Czkawka cokolwiek robi? Nie. Smokom wystarczy, że on z nimi jest.

Przyjaciele – jedna dusza w dwóch ciałach

Nocna furia i wiking. Najgroźniejszy ze smoków i najsłabszy wśród ludzi. Dlaczego akurat oni się zaprzyjaźnili? Pewnie gdyby lata temu do Kruczego Urwiska przyszedł nie Czkawka, tylko inny wiking, któreś z nich by zaatakowało pierwsze. Człowiek albo smok. Któreś z nich by zginęło. Może oboje? Może nocna furia by uciekła zobaczywszy, że jedyne miejsce jakie uważała na tej wyspie za bezpieczne zostało odkryte przez ludzi? Ale tak się nie stało. Przyszedł ktoś całkiem inny. Ta dwójka stała się przyjaciółmi na śmierć i życie. Oni nie potrzebują nawet telepatii, żeby się zrozumieć. Są w stanie przewidzieć co zrobi druga połowa szybciej niż można by było usłyszeć myśli.

Kim jest przyjaciel? To drugie ja

Są swoimi odbiciami. Gdyby Szczerbatek był człowiekiem, byłby takim jak Czkawka. Gdyby  Czkawka był smokiem, czy mógłby być innym niż takim jak Szczerbatek? Jak to jest, że przyjaciele mogą być tak różni, mogą mieć różne wyglądy, charaktery, style, upodobania kulinarne, hobby… A równocześnie są identyczni? To jest właśnie niezwykłe w przyjaźni.

'Nie wiem co mnie natchnęło, żeby napisać coś takiego, ale jak już zaczęłam to nie mogłam przestać. No wiem, że późno i w ogóle, ale ja na ogół wstawiam późno. Lepiej mi się myśli leżąc w łóżku'. Jak patrzę na zegarek i myślę, że prawie wszystkie dziewczyny z klasy pewnie teraz oglądają film, albo robią coś innego, bo organizatorka jest oryginalna, to chce mi się krzyczeć, no bo ja mam zawsze takiego pecha, że jak się rozchoruję, to tak, żeby mi akurat pokrzyżować plany. Nie, nie mogłam mieć 39 stopni gorączki trzy dni wcześniej... Tylko wczoraj, żeby moje szanse na 100% wyzdrowienie do soboty wynosiły takie okrągłe 0. 'Nie będę obwiniała 'przyjaciółki, no tak się nie robi... I tak bym nie zdążyła, bo moja mama jej mówiła, że jak mnie zarazi to ona ją ukatrupi (w sensie mama przyjaciółkę). No to cud, że dziewczyna jeszcze żyje XD

Perspektywa Valki

 Od jakiegoś czasu regularnie, bo za każdym razem późnym popołudniem Szczerbatek wychodził z domu. Wyglądałam za nim za każdym razem. Za każdym razem szedł w stronę lasu. Szedł, nie leciał. Byłam ciekawa co robi przed długi czas, bo wracał tak późno, że cała wioska już spała. Próbowałam namówić Chmuroskoka żeby go śledzić. Nie tylko on się nie zgodził, ale i inne smoki, mimo odmowy, chociaż nadal pozostawały zrelaksowane i radosne. Wszystko grało, ale dla mnie było w tym wszystkim coś tajemniczego. Oczywiście nie mówiłam innym, wszyscy by mnie wzięli za szurniętą, że gdzie ja niby widzę problem w tym, że smoki są szczęśliwe? Westchnęłam. Nie widzę w tym problemu, chciałabym tylko rozwiązać gdzie znika Szczerbatek. Poprawka, nie gdzie, bo jeśli chodzi latać to może być wszędzie. A jeśli nie to wszędzie na wyspie. Ale dlaczego wszystkie smoki zachowują się, jakby… Jakby wiedziały gdzie on znika.

NARRATOR

 Codziennie późnym popołudniem nocna furia wychodziła z domu razem ze swym niewidzialnym dla ludzi towarzyszem do lasu. Najpierw siedzieli godzinę nad Kruczym Urwiskiem, bawiąc się, kłócąc i wygłupiając. Ich pomysły czasem przekraczały wszelkie granice. Potem wzbijali się w powietrze i odganiając chmury ruchami skrzydeł wzlatywali ponad nie. Pędzili, bez żadnych ograniczeń.

Razem.

Odwiedzali po drodze jakieś smoki, a jakie to zależało od tego w którą stronę polecieli. Jak na południe to upiory pustyni, jak na północ to gronkliki. I wiele innych smoków. Zatrzymywali się w różnych miejscach. Często też odwiedzali Smocze Sanktuarium, albo dawne Smocze Leże. Potrafili siedzieć w jednym miejscu godzinę tylko patrząc dookoła i wspominając czasy, kiedy mieszkały tam miliony smoków. Teraz nieliczne tam nadal były.

Kiedy wyrywali się z chwili spokoju, latali, pędzili, pruli przez chmury. Wolni.

Valka była jedyną osobą w wiosce, która chciała wiedzieć o co chodzi. Dla innych wszystko było jasne. Smok nie jest wściekły – OK, nie jest znudzony – dobrze, jest szczęśliwy – super. Koniec filozofii. Nie interesowało ich dlaczego alfa znika na określone godziny codziennie o tej samej porze, ani nie zwracali uwagi na to, że smoki od jakiegoś czasu są weselsze.

- Gdzie teraz lecimy? – Czkawka opierał się o swojego przyjaciela. Akurat tym razem byli na Berk, na plaży Thora.

- Nie chce mi się – mruknął Szczerbatek. Byli sami, więc mogli rozmawiać na głos. – Leżę dalej

- No chodź, lecimy!

- Nie wstaję…

- No śpiochu, spać trzeba było w nocy!

- Jak, skoro gdy wracamy blisko już do świtu?

- To ty zawsze chcesz latać tak długo!

- Ty!

- Nieprawda! – Czkawka uchylił się przed ciosem wymierzonym ogonem. – Ja po prostu nie protestuję! Latam tyle, bo chcę ci zrobić przyjemność!

- Aha, czyli ty tego nie lubisz?

- Tego nie powiedziałem! A co, nie chcesz latać długo. Nie ma spra…

- Chcę! Zamknij się!

- Z takim tekstem do kumpla?

- Nie jesteś moim kumplem…

- A kim? Wrogiem? Graczem neutralnym?

- Przyjacielem idioto!

- Do przyjaciela się mówi idioto gadzie?

- Nie jesteś lepszy…

- W sumie masz rację…

- Okej, możemy lecieć – nocna furia wrzuciła sobie Czkawkę na grzbiet i pofrunęli, niewidoczni w ciemnościach.

Sory za tego idiotę, jakoś samo mi wpadło do głowy. No i wiem, że krótki, ale... Powiedzmy, że rodzice stwierdzili, że muszę pójść spać o 22... Co z tego, że zwykle mam więcej czasu, a i tak d szkoły jestem wyspana... Dobra, nie będę narzeka, jeszcze parę lat temu limit to była 21...

Przez kolejne dni zastanawiałam się jak się dowiedzieć o rzeczy, która mnie tak interesowała. Wahałam się, ale postanowiłam zrobić najbardziej oczywistą rzecz. Porozmawiam ze Szczerbatkiem. Najlepiej rano i najlepiej nie będę go sama budzić, tylko poczekam aż zejdzie na śniadanie. Jak postanowiłam, tak zrobiłam.

Następnego dnia przygotowałam Szczerbatkowi najlepsze ryby i smoczymiętkę. Jej zapach ściągnął na dół też dzieciaki i Deahrine, ale to przewidziałam, więc każdy dostał swoją porcję. Wreszcie na górze schodów pojawił się i Szczerbatek. Powęszył chwilę, a potem skoczył ze schodów wywracając się przy okazji. Zaśmiałam się.

- Spokojnie, to może się nie zabijesz – powiedziałam.

- Mmm… Miętka i ryby… Dasz? – zrobił wielkie oczy.

- Najpierw mi powiesz jedną rzecz – stanęłam przed koszem z jedzeniem odcinając nocnej furii odstęp do niego.

- Mianowicie?

- Gdzie ty ostatnio znikasz?

- Chodzę latać – powiedział nadal wyluzowanym tonem, ale ja zauważyłam, że lekko się spiął. Aha, czyli jestem na dobrym tropie! Ewidentnie nie chce mówić, unika tego tematu!

- A gdzie latasz?

- Wszędzie – zaczął udzielać wymijających odpowiedzi.

- Sam? – spytałam.

- No, a z kim? – spytał. – Słuchaj, ja już będę leciał, obiecałem Shirze, że z nią polatam, no to pa!

- A śniadanie? – wyhamował w miejscu cofnął się i kilka minut później wybiegł z domu. Pokręciłam głową. Miałam rację. Coś się tu dzieje…

Wiem, że krótkie, ale byłam na czatowej imrezie, chyba rekord pobity został, bo kilkadziesiąt osób, no, ale ja tam uważam, że i tak w porównaniu z niektórymi opkami u mnie nexty są często i zwykle w miaę długie :)

Czekałam na niego. Już była noc.

- Poczekaj – zatrzymałam go, kiedy chciał już wchodzić po schodach.

- Nie śpisz jeszcze? – zdziwił się.

- Ty też nie śpisz – zauważyłam.

- Eee, u mnie to norma – stwierdził.

- Zastanawia mnie jedna sprawa – postanowiłam od razu przejść do sedna.

- Jaka? – spytał.

- Czy to możliwe, żeby w wiosce był Czkawka, w postaci widocznej tylko dla smoków? – spytałam. Spojrzał na mnie zaskoczony.

- Co ty wymyśliłaś? – prychnął.

- To co pomogło ci otrząsnąć się z depresji?

- Pomyślałem, że nawet jeśli nie ma ze mną Czkawki, muszę żyć. Dla Deahrine i dzieciaków – oznajmił.

- Mówiliśmy ci to cały miesiąc. Tak zupełnie nagle cię olśniło? – uniosłam brwi.

- Tak, zupełnie nagle! – warknął.

- Powiedz jej całą prawdę Szczerbatek – usłyszałam głos Dragnatta.

- Co? Ale mówiłeś…

- I tak się domyśliła – usłyszałam jakiś znany mi głos. Uniosłam szybko głowę i rozejrzałam się po pokoju. Moją uwagę przykuło coś obok Szczerbatka. Przezroczystego. Jakaś postać, z kolorowego dymu, jakiś człowiek… Czkawka! Teraz postać się lekko wyostrzyła.

- No? Mów! – Czkawka szturchnął Szczerbatka.

- Słyszę cię Czkawka, więc oboje możecie mówić – poinformowałam. Teraz już Czkawka był całkowicie ostry, ale pozostawał lekko przezroczysty. Podniósł na mnie wzrok.

- Co? Jak to? – odwrócił się do Dragnatta. Ten wzruszył ramionami.

- Uwierzyła w ciebie, domyśliła się wszystkiego, więc cię widzi. Cała filozofia…

- Weź się nie wymądrzaj, okej? Dopiero mówiłeś, że bladego pojęcia nie masz – zauważył Czkawka. Uśmiechnęłam się. Wszystko po staremu.

- Bo NIE WIEDZIAŁEM. Ale TERAZ wiem – powiedział Dragnatt.

- Czyli? – spytałam.

- Czyli jestem smoczym władcą i jestem widoczny tylko dla smoków, a ty mnie widzisz, bo sama wpadłaś na to, że w ogóle mogę tu być. Więc musisz teraz dołączyć do tajnego planu – powiedział.

- Jakiego planu?

- A takiego, że nic nie mówisz. Mnie tu nie ma, jasne?

- A jak mam z tobą rozmawiać? – „Na przykład tak”. No przecież, telepatia! „Bingo”. „Czkawka, jak teraz zareaguje?”. Co?! To był głos… Szczerbatka. „Mamo, mogę łączyć ze sobą po kilka umysłów – powiedział Czkawka.

- Załapałam – powiedziałam, a dziwne połączenie zostało zerwane. – Ani mru mru. A jak mam zwrócić twoją uwagę?

- Gap się na niego – zaśmiał się Szczerbo.

- Albo po smoczemu – dodał Czkawka. – Zawsze wikingom możesz wcisnąć, że mówiłaś coś do któregoś smoka – wyjaśnił.

- Pozwolisz, że zrobię jeszcze jedną rzecz? – spytałam.

- Jaką?

- Chodź tutaj… - podszedł, a ja go mocno przytuliłam, z zaskoczeniem stwierdzając, że jest materialny. Z moich oczu poleciały łzy szczęścia.

- Mamo… Dusisz… - wychrypiał Czkawka. Puściłam go.

- No. Teraz na górę, jazda spać! – zakomenderowałam i sama też położyłam się spać.

Zapraszam tutaj, odwiedźcie tę stronkę, pierwszy rozdział za tydzień, albo wcześniej:

http://jakwytresowacsmoka.wikia.com/wiki/Blog_u%C5%BCytkownika:Misza_07/Co%C5%9B,_czego_pragn%C4%99

Perspektywa Czkawki

Przez następne dni wszystko wyglądało tak samo. Z jednym wyjątkiem. Mama wiedziała, że istnieję. Za każdym razem kazała mi zjeść obiad i w ogóle… Jak to mama. Nie, żeby mi to przeszkadzało. Fajnie, że mama wie, że jestem. Obiecała, że nikomu nie powie i dotrzymała słowa. A tak naprawdę oprócz Szczerbatka, najbardziej zachwycona moim istnieniem była… Shira! Tak, ona. Wymusiła na mnie, że będę z nią też codziennie latał. Na razie jednak nie jest przyzwyczajona do tego, co robimy ja i Szczerbatek, więc nie latamy daleko, żebym nie musiał jej potem holować. Z Falco zrobił się rozrabiaka, codziennie wycina innym smokom numery, normalnie wariat jeszcze większy od Szczerbatka. Sakit jest trochę poważniejszy od ojca, ale na szczęście wreszcie zyskał do siebie dystans i przestał agresywnie reagować. I ma cechy przywódcze, właściwie to on organizuje wszystkie zabawy, a smoki chętnie go słuchają, bo widzą, że on umie nad tym wszystkim zapanować. No i stał się odważniejszy niż wcześniej. Falco i Shira też, ale Falco oprócz tego jest zbyt pewny siebie, co czasem może prowadzić do zguby, a Shira nadal jest odrobinkę strachliwa. Fajnie, że przynajmniej cała trójka się nie kłóci, każde z nich ma swoich przyjaciół. Falco trzyma się z Varmem i Brannem. Varm to jeden z synów Wrzeńka, a Brann to jeden z dzieciaków Płomienia. Do tego Gingi, syn Farge’a, oraz Dude, syn Wichury. Shira wypuściła już Eldę spod swoich opiekuńczych skrzydeł, córka Chmuroskoka znalazła sobie przyjaciółki. Shira też ma jedną. Zaprzyjaźniła się z córką Fean, czyli przyjaciółki Deahrine. Ma tyle lat co Shira, a na imię ma Shadow. Jest czarna (co nie zaskakuje), a oczy ma w identycznym kolorze co Shira. W ogóle kształty, wymiary… Wszystko jest u nich takie samo, oprócz tego, że Shira łuski ma białe, a Shadow czarne. Sakit natomiast trzyma się z bratem Shadow, Tellunem oraz najstarszą córką Wichury, Snow. Z racji tego, że jest niebiesko-biała i trochę po starym oszołomostrachu, bo wykluła się dokładnie wtedy, kiedy i on miał urodziny. Może inaczej. Miałby, gdyby żył.

Tak w ogóle to tak, nocne furie zadomowiły się na Berk. Deahrine jest naprawdę szczęśliwa, bo przez całe życie myślała, że nie żyją, a Szczerbatek cieszy się razem z nią. Zdobył uznanie granatowookiego, czyli ojca Deahrine o imieniu Lapis i srebrnookoiej, matki Deahrine o imieniu Solva. Ojciec Deahrine na początku dość sceptycznie podchodził do wybranka jego córki i do tego, że już mają dzieci, ale dość szybko przekonał się, że Szczerbatek naprawdę się nadaje. I polubił swoje wnuki. W sumie… Jak ich nie lubić?

No więc ja i Szczerbatek codziennie lataliśmy, ale wcześniej latałem z Shirą. Z nią latałem dwie godzinki, a ze Szczerbatkiem? Powiedzmy, że wylatywaliśmy popołudniem, a wracaliśmy późną nocą. A rano pomagałem smokom w wiosce. Krótko mówiąc - życie na Berk było wspaniałe. Więcej. Wspaniałe, to mało powiedziane!

Przypominam o nowym opku, dla tych, co jeszcze nie odwiedzili. Pierwszy next za tydzień w weekend, ale do tego czasu można się zgłaszać. Tylko przeczytać wcześniej zasady! Tu jeszcze dodaję, że każdy może zgłosić kilka bohaterów, ale od hednej osoby biorę góra jedną, a nie od każdego będę brała:

http://jakwytresowacsmoka.wikia.com/wiki/Blog_u%C5%BCytkownika:Misza_07/Co%C5%9B,_czego_pragn%C4%99

NARRATOR[]

Minęło wiele, maprawdę wiele lat. W tym czasie serce Szpadki skradł Eret, który przybył na Berk i w końcu tam zamieszkał. Aodh też ma żonę, niejaką Heatherę. O dziwo, Sączysmark, Śledzik i Mieczyk też znaleźli wybranki serca. Astrid wbrew swojej woli została przez rodziców wydana za mąż Tristanowi, który też kompletnie nie miał ochoty na małżeństwo. W końcu jednak okazało się, że dobrze im się razem żyje. Tristan już został wodzem, a Stoik przeszedł na emeryturę. Tak mijały kolejne lata… Lata mijające szczęśliwie, w zgodzie, bez wojen… Lata, podczas których Sakit i Tristan stali się tak dobrymi przyjaciółmi, jak Czkawka i Szczeratek wcześniej. Wcześniej, bo ich aktualnej więzi nie dorówna nikt. Stormcuttery przeniosły się w zimniejsze rejony i zamieszkały niedaleko, na pobliskiej wyspie. Valka też żyła szczęśliwie, obserwując swojego syna i latając z Chmuroskokiem. W wiosce zajmowała się smokami, jeśli te się rozchorowały, albo coś sobie zrobiły. Wszyscy byli szczęśliwi, nikt nie mówił o smoczym władcy. Ale nikt o nim nie zapomniał, choć obraz chudego chłopaka rzadko wracał do umysłów ludzi. Ludzi, bo smoki miały go na co dzień, więc jak maiłyby zapomnieć? No i Valka. Z czystej ciekawości Czkawka czasem zaglądał do umysłów wikingów. Czasem myśleli o nim. O tym, że gdyby nie on, pewnie by nie żyli. I dlaczego się z niego wcześniej wyśmiewali? Nie mają pojęcia, że Czkawka wszystko słyszał, że czasem miał ochotę podbiec do takiego wikinga i potrząsnąć nim. Latał ze Szczerbatkiem, wyczyniali akrobacje, ba, lepiej spytać, czego nie wyczyniali! Stali się przyjaciółmi tak dobrymi, że siebie nawzajem znali lepiej, niż siebie samych. Bez konieczności czytania w myślach. Tak mijały kolejne lata, minęło ich wiele… Teraz Valka już nie żyje, podobnie jak znani nam wikingowie w jej wieku – Stoik, rodzice jeźdźców, Wiadro, Gruby… Pokolenie smoczego władcy natomiast jest już w podeszłym wieku. Szpadka i Eret doczekali się wnuków. Aodh i Heathera również. Nawet Astrid, choć wydaje się to nieprawdopodobne. Wszyscy są już starzy, mają siwe włosy i mnóstwo zmarszczek. Jedynie Czkawka pozostał młody. Teraz nie przesiaduje zawsze na Berk. Wraca czasem do Asgardu, bo tam jest jego mama, a ona jak wiadomo, królestwa bogów opuszczać nie może. Rolę Valki przez te wszystkie lata przejęła Astrid, ona stała się też przywódczynią jeźdźców… Ale teraz ona i Wichura to staruszki, siedzące w domu, wspominające dawne czasy i ewentualnie pomagające jakimś smokom, które przyszły z jakimiś ranami zrobionymi podczas wygłupów.

Szczerbatek też się zestarzał. Rodzice Deahrine już umarli, podobnie jak sama Deahrine. Szczerbatek też już jest staruszkiem, nie mogą z Czkawką szaleć jak dawniej. Sakit i Falco znaleźli sobie partnerki, przy czym partnerką Sakita została Shadow, przyjaciółka Shiry, która również nie jest samotna. Tak więc Szczerbatek doczekał się wnuków również. Widzą Czkawkę i szybko pojęły, że ludzie nie powinni wiedzieć o smoczym władcy. Lubią leżeć na Czkawce w smoczej postaci i Szczerbatku godzinami, a ten drugi nie ma siły szaleć w powietrzu, więc jedyne, co przyjaciele mogą robić, kiedy nie są oblegani przez wnuki Szczerbatka, to spokojnie latać, bez szaleństw. Szczerbatek nie ejst już w stanie nawet dobrze zapikować, nie rozwija też już niesamowitych prędkości.

Dzisiejsze wydarzenie ma być niesamowite. Szczerbatek nie jest już w stanie sprawować rządów nad smokami, więc przekaże tytuł alfy któremuś z synów lub partnerowi Shiry, Tellunowi. Wszyscy już się zebrali, Czkawka też cały czas jest przy Szczerbatku, i drapie go za uchem. Smoki zebrały się wszędzie wokół, przysiadały gdzie się dało, na ziemi, na dachach, na płotach…

- Wszyscy wiemy, po co się tu zebraliśmy – zaczął Szczerbatek, a nauczona przez Valkę smoczego języka Astrid tłumaczyła. – Dzisiaj przekażę tytuł alfy smokowi, który według mnie nadaje się do tego. Proszę o wystąpienie kandydatów – oznajmił, a z tłumu wyszli Sakit, Falco i Tellun. – Falco, podejdź – poprosił Szczerbatek, a smok wykonał polecenie. W tłumie dało się słyszeć szepty i szmery. – Niestety, nie jesteś dość odpowiedzialny, nie umiesz planować, zarządzać, nie jesteś dość pewny siebie i umiesz ulec manipulacji – powiedział. – Nie byłbyś odpowiednim alfą – Falco skinął głową, a wikingowie zaśmiali się, kiedy przybił piątkę z kolegami. – Tellun, podejdź – partner Shiry wykonał polecenie. – Ty jesteś dla odmiany zbyt pewny siebie, ponadto charakter masz podobny do Falca. Niestety, nie zostaniesz alfą – powiedział Szczerbatek. – Sakicie, podejdź proszę – powiedział Szczerbatek. – Domyślasz się pewnie, po co masz podejść – powiedział.

- Albo chcesz, żebym został alfą, albo mnie też odeślesz i wybierzesz innego smoka – powiedział syn Szczerbatka, zerkając na Czkawkę.

- A według ciebie co? – spytał Szczerbatek. Astrid nadal wszystko tłumaczyła.

- No, skoro nie zacząłeś od krytyki, to chyba ta pierwsza opcja – stwierdził po chwili namysłu Sakit.

- Tak myślisz?

- Tak

- I dobrze myślisz – Szczerbatek uniósł dumnie głowę, jak alfa. Tak, jak wtedy, kiedy alfą został. Zaczął świecić na niebiesko. – Podejdź bliżej – powiedział. Trzeba było przyznać, że cała wioska nie widziała jeszcze, żeby przez tak długo Szczerbo pozostał poważny, mimo, że cały czas się uśmiechał. Sakit stanął tuż przed Szczerbatkiem. Był takiej samej wielkości, co ojciec. Instynktownie schylił głowę aż do ziemi, a Szczerbatek dotknął nosem jej czubka. W tym momencie, z tamtego miejsca, wzdłuż grzbietu Sakita zaczęło rozchodzić się niebieskie światło. Było ono ciemniejsze niż u Szczerbatka – tak jak oczy. Żaden z nich się nie ruszał. Czkawka podszedł i przejechał dłonią wzdłuż grzbietu Sakita. Światło rozbłysło jeszcze silniej. Potem się cofnął, ale jasność światła się utrzymała. Po chwili zaczęło świecić jeszcze jaśniej, aż wszyscy musieli zmrużyć oczy. Potem światło rozbłysło na chwilę jeszcze mocniej, jakby wybuchło. A później wróciło do początkowej jasności i wszyscy mogli spojrzeć. A było na co popatrzeć. Teraz Czkawka szybko zdjął Szczerbatkowi siodło, zostawił tylko sztuczną lotkę, wraz z obecnością straszliwców, żeby ludzie nie myśleli, że wszystko samo zeszło ze smoka, czy coś takiego. Teraz Sakit i Szczerbatek zaczęli się okrążać. Nie było to jednak takie okrążanie się jak podczas zaczynania walki, tylko pełne gracji i dumy kroki, coś jak taniec, podczas którego oba smoki utrzymywały ze sobą kontakt wzrokowy. Czkawka cały czas był połączony myślami z Sakitem, żeby w razie czego mu podpowiedzieć. Zmienił się w smoka i kiedy dwie alfy – dawna i obecna - wystrzeliły w górę, wzleciał za nimi obserwując akrobacje, niebezpieczne u Szczerbatka, ze względu na jego wiek. Nagle na pewnej wysokości znowu światło rozbłysło mocniej. Potem jeszcze jedna, ostatnia, a zarazem najbardziej widowiskowa rzecz. Kiedy oszołomostrachy zajmowały stanowisko alfy, wszystko odbywało się podobnie, ale bez latania. Teraz Sakit nagle obrócił się brzuchem do góry i zaczął spadać, rozkładając odrobinę skrzydła. Szczerbatek w tym czasie krążył wokół niego. W ostatniej chwili złapał syna, obrócił plecami do góry i odstawił na ziemię, a sam wykończony wylądował obok. Niemal natychmiast potknął się o własne łapy. Czkawka wylądował obok i pomógł wstać Szczerbatkowi.

- Pamiętaj Sakit – powiedział jeszcze głośno, a Astrid przetłumaczyła. – Twoja matka byłaby z ciebie tak dumna jak ja – powiedział i schylił głowę, a potem się oddalił. Nikt nie mógł zobaczyć, że do jego oczu napłynęły łzy. Tylko Czkawka. Wiedział, że Szczerbatek kochał Deahrine. Teraz oboje zignorowali wiwaty, zarówno smoków, jak i ludzi.

- Idź do Sakita – powiedział nagle Szczerbatek.

- Jesteś pewien?

- Najzupełniej. Będzie mu przykro – otarł łzy. – Ja chyba muszę pójść spać, jestem wykończony – stwierdził.

- Dojdziesz sam do domu?

- Nie jestem kaleką!

- Zastanowiłbym się – Czkawka się zaśmiał i zmienił w smoka, a potem odleciał w stronę Sakita. Tylko jedno zastanawiało wszystkich. Czemu niebieski kolor nie zniknął jeszcze ze Szczerbatka?

Next jest dość długi. Jutro ostatni, wiem, że możecie być smutni, ale potem tydzień przerwy, podczas którego już można dawać zgłoszenia do nowego opka, a potem pierwszy rozdział. Oczywiście będzie można się zgłaszać też później, nie tylko w czasie tego tygodnia, ale wygodniej mi zacząć odbierać zgłoszenia już teraz. Przypominam:


  • Nie można zgłaszać półsmoków, ani nocnych furii
  • Jedna osoba może dać więcej niż jedno zgłosznie, ale od jednej osoby biorę góra jedno
  • Biorę tylko zgłoszenia, które najbardziej przypadną mi do gustu
  • Półsmoki będzie można zgłosić tylko w wyjątkowych sytuacjach, pierwsza szansa już niedługo!

Czemu tutaj to piszę? Bo odnoszę wrażenie, że niektórzy nie przeczytali informacji na początku nowego opka. Tutaj link:

http://jakwytresowacsmoka.wikia.com/wiki/Blog_u%C5%BCytkownika:Misza_07/Co%C5%9B,_czego_pragn%C4%99

Niebieski kolor został na Szczerbatku i nigdy nie zniknął. Dragnatt wytłumaczył mieszkańcom wioski dlaczego. Otóż zwykle tytuł alfy jest przekazywany w chwili śmierci starego alfy. A Szczerbatek, po raz pierwszy w historii, przekazał ten tytuł wcześniej. Więc niebieskie elementy zostały, żeby inne smoki widziały, że mają do czynienia z dawnym alfą. A skąd wiadomo, że z dawnym, a nie z obecnym? A stąd, że światło jest odrobinę białe, jakby… Siwe? Tak, to może być uznane za siwiznę. Błękit u Sakita jest natomiast czysty, bez mieszanki żadnego innego koloru. Przy czym Sakit oczywiście może też „wyłączyć oświetlenie”. Na początku młody alfa męczył się rozdzielaniem maluchów i nadzorowaniem zachowania smoków + pomaganiem Tristanowi jeszcze i loty z nim. Wysiłek jednak robił swoje – teraz Sakit jest silnym, umięśnionym smokiem, którego niełatwo wykończyć. Szczerbatek natomiast z dnia na dzień czuje coś. Czkawka to widzi i chciałby, żeby tego nie było, ale niestety nic się nie da zrobić.

- To właśnie jest najgorsze – powiedział teraz Dragnatt kładąc rękę na ramieniu Czkawki. – Ty istniejesz wiecznie i możesz jedynie patrzeć, jak bliscy tobie, lub w przypadku nas, bogów, tacy, którzy wzbudzili naszą sympatię, starzeją się i przemijają – westchnął. – Rzadko zdarzają się przypadki ożywienia, zwykle robimy to w przypadku młodych, jeśli daliśmy im jakąś misję, a oni odeszli nie wypełniwszy jej – wyjaśnił. Musimy też działać wcześnie, bo jeśli ktoś powróciłby po paru miesiącach lub latach, zostałby wygnany przez ludzi, którzy baliby się nieznanego – powiedział. Zobaczył wzrok syna i zamilkł. – Już nic nie mówię – wycofał się. Czkawka oparł głowę o Szczerbatka.

- Nie martw się – wyszeptała nocna furia. – Przecież zobaczymy się jeszcze, w Asgardzie…

- Kiedy twoja podróż może trwać nawet rok!

- Może też trwać dwie minuty – mruknął Dragnatt. Znowu zobaczył wzrok Czkawki. – Okej, okej, już milczę…

- Przyjacielu – westchnął Czkawka.

- Czkawka... – powiedział Szczerbatek. Jedynym człowiekiem, który to zrozumiał, była Astrid, która siedziała przy Szczerbatku i opiekowała się nim. Robiłby to Czkawka, ale jednak – smok, który ledwo chodzi, a jest w stanie zająć się sobą sam, wzbudzałby podejrzenia. No i Wichura nie żyje. Teraz Astrid opadła szczęka, dosłownie.

- Strzeliłeś właśnie gafę – poinformował przyjaciela Czkawka.

- Wiem – westchnął Szczerbatek kładąc głowę na kolanach Czkawki. – Trochę zapominam o różnych rzeczach teraz…

- Na przykład, że ze mną masz rozmawiać telepatycznie?

- Na przykład – potwierdził Szczerbatek. – Astrid… - zaczął.

- Tak? – już nie blondynka podniosła głowę. – Mówiłeś coś, jakby był tu Czkawka i chyba wydawało mi się, że go widzę…

- Nie mów nikomu, dobrze? – spytała cicho nocna furia.

- O przywidzeniach? Szczerbatku, już nauczyłam się o tym milczeć – staruszka machnęła ręką.

- Nie przywidziało ci się – szepnął Szczerbatek.

- Czkawka tu był przez te wszystkie lata – wyjaśnił Dragnatt.

- W postaci widocznej tylko dla smoków – to powiedział Czkawka, ale Astrid to usłyszała. I zobaczyła teraz lekko przezroczystego, młodego, zielonookiego bruneta uśmiechającego się na swój specyficzny sposób. Przetarła oczy ze zdumienia. W końcu nie widziała Czkawki przez 60 lat…

- To ty? – zdziwiła się.

- Ja. I nie mów wikingom, dobrze? W końcu teraz nie będę tu zbyt często – pogłaskał Szczerbatka.

- Dobrze – Astrid z powrotem usiadła na krześle.

- Mam jeszcze jedną prośbę – powiedział Czkawka.

- Jaką?

- Naucz swoją córkę smoczego. Niech ona nauczy swoją córkę, a ona niech nauczy swoją córkę – wymieniał Czkawka. – Niech wszystkie wasze potomkinie znają smoczy – powiedział. – Zrobisz to?

- Zrobię – obiecała Astrid. – Na pewno!

- Dziękuję – powiedział Czkawka i odwrócił się do Szczerbatka, który coraz słabiej oddychał.

- Czkawka – szepnął. – Miałem szczęśliwe życie. Dzięki tobie… W ogóle… Gdyby nie ty, już bym nie żył… Zawsze przy mnie byłeś… Nawet jeśli się nie odzywałeś… Ale… Mowa jest srebrem… A milczenie złotem… Prawda? Poza tym dzięki telepatii… Mogliśmy rozmawiać… Ja… Chciałbym ci podziękować… Za wszystko… A teraz… Dziękuję Czkawka… Dziękuję przyjacielu… Zobaczymy się za jakiś czas… W Asgardzie… Niech wszyscy… Usłyszą… Że dawna alfa… Zmarła kończąc… Swoje szczęśliwe życie… Ty też żegnaj Astrid… Dzięki… - szepnął ostatnie słowa i zamknął oczy, a jego klatka piersiowa przestała się unosić. Czkawka patrzył na to chwilę z niedowierzaniem, a potem objął ciało przyjaciela. Z jego oczu poleciały łzy.

- Czkawka – podszedł od tyłu Dragnatt. – Niedługo go zobaczysz. W Asgardzie

- To nie będzie to samo – szepnął smoczy wladca.

- Zostawiam cię tu – powiedział smoczy bóg i wyszedł z domu. Dało się słyszeć, jak informuje stojących przed domem ludzi i smoki o śmierci Szczerbatka. Czkawka nie zwracał jednak na to uwagi. Oparł głowę o ciało nocnej furii i starał się pocieszyć jedną myślą. „Śmierć to nie jest koniec. Śmierć to początek. Początek nowego życia”. Zaraz… Przecież w jego przypadku to się sprawdziło.. Otarł łzy i podniósł głowę. Ostatni raz pogłaskał ciało smoka i wyszedł z domu.

- Idę tato – powiedział wychodząc przed dom, a potem krzyknął do wszystkich smoków. Ludzie go oczywiście nie słyszeli. – Wracam do Asgardu! Ale spokojnie. Jeszcze się zobaczymy – po tych słowach zmienił się w smoka i wzbił w powietrze.

Od tamtej chwili minęło sporo czasu. Szczerbatek już dotarł do Asgardu. Znowu jest młody, jak Czkawka, w pełni sił, w pełni szybkości również. Na prośby Czkawki bogowie dali mu przywilej wracania na ziemię. Całymi dniami Szczerbatek i Czkawka prują przez chmury, odwiedzają smoki, zatrzymują się tu i ówdzie. Berk też odwiedzają. Jakżeby inaczej? W końcu tam jest ich dom, choć najpierw za nim nie przepadali. Ponadto każdego ich przyjaciela przybyłego do Asgardu witają serdecznie. Choć umarli, nadal żyją. Szczęśliwie.

KONIEC

Jak to było, kiedy mi rodzice czytali bajki na dobranoc gdy byłam mała...

- Szkoda, że to koniec - powiedział zaskroniec.

- Przeczytaj od nowa - poradziła sowa.

A sowa to mądra głowa XD

Ja też żałuję, że to już koniec i tak, też żałuję, że ich wszystkich pozabijałam. Poprawka, smutno mi , ale nie żałuję, taki był plan od samego początku.

Pisanie tego opka było dla mnie czystą przyjemnością. Nie mogłam się doczekać aż wrócę ze szkoły i skończę wreszcie odrabiać lekcje i siądę do Wikii. Nie przeszkadzało mi to w nauce, a sprawiło, że zaczęłam inaczej patrzeć na świat.

Inaczej patrzę teraz na śmierć (póki co, zetknęłam się z nią tylko w opowiadaniach i chwała Bogu, niech tak pozostanie jak najdłużej). Jest to teraz dla mnie coś bardziej naturalnego, zrozumiałam, że to po prostu pewien etap życia, koniec, a zarazem nowy początek.

Zaczęłam dostrzegać ograniczenia w szkołach. Nie mogę tam aż tak puścić wodzy fantazji, nie mogą się tam pojawić krew i śmierć - bo pani od polskiego przeczyta. Wcześniej nie miało to dla mnie aż takiego znaczenia.

Stałam się wielką fanką smoków, większą niż przed znalezieniem Wikii. Rysuję je na lekcjach, gadam o nich, wymyślam nowe... Mam fioła na ich punkcie, a koleżanki to szanują. Szkoda, że w przyszłym roku opuszczę tą klasę ;(

Bardzo Wam wszystkim dziękuję za to, że byliście, czytaliście i komentowaliście. Czy rzadziej, czy częściej - wszyscy przyczyniliście się do rozwoju tego opka, czy tego chcecie, czy nie :)

Teraz już nie wiem co napisać i mam łzy w oczach. Jest to trochę meiszanka. Łzy smutku, bo zabiłam Szczerbatka i łzy szczęścia, że dobrnęłam do końca, że się Wam to podobało, że "ktokolwiek to czytał". Wiem szkoda, że koniec, ale jak poradziła sowa XD, możecie sobie przeczytać całość od nowa... Albo zajrzeć do nowego opka, do którego link powyżej i które rusza w przyszłym tygodniu.

Jeszcze raz bardzo Wam wszystkim dziękuję. Nie wyobrażam sobie życia bez Wikii. "Jak ja mogłam wcześniej żyć?" Oto jest pytanie :) Tutaj jest to koniec, ale w moim nowym opku - dopiero początek, prawda?

Advertisement