Jak Wytresować Smoka Wiki
Advertisement
Jak Wytresować Smoka Wiki

To najprawdopodobniej będzie długa historia.

Postanowiłam, że spróbuję swoich sił w każdym rodzaju bloga. No dobra-prawie każdym. 

To opowiadanie nie będzie się różnić od wielu innych na Fanonie tej wiki, i nie tylko. Mnie wydaje się nawet nudne, ale co ja wiem o pisaniu? O tym musicie się przekonać. Od razu mówię: ten blog powstał dla mnie i osób trzecich, które go przeczytają. Nie ma konkretnego odbiorcy, jednak osobom, które w blogach cenią, dokładnie opisaną, wojaczkę, tortury i śmierć czy obecność półsmoków lub samych smoków odradzam przejście na moje dwa pozostałe blogi-bo na pewno nie tutaj. Ci, którzy wolą... Hiccstrid mam nadzieję, że się nie zawiodą. 

Informacjii nie ma.



Astrid zerknęła na zegarek. Umówiła się z dziewczynami obok jej szafki pół godziny przed lekcjami, żeby poplotkować. Ona sama uwielbiała pospać dłużej, ale nie chciała się spóźnić. 7.34. Gdzie one mogły się podziewać?! Trochę uspokoiła się, gdy usłyszała charakterystyczny dźwięk dla 7-centymetrowych koturn w kolorze bezgwiezdnej nocy. Nad nimi turkusowe rurki podkreślały szczupłe nogi. Harmonizowały z złotą tuniką (oczywiście, również z turkusowymi akcentami) i długimi lokami koloru rozlanego karmelu. Na nadgarstku dziewczyny brzęczały bransoletki utrzymane w tym samym deseniu co cała garderoba. Zauważyła podirytowaną blondynkę w jeansowej kurtce, czerwonych spodniach i białym T-shircie z flagą Anglii. Nie zważając na stęsknione spojrzenia ponad połowy chłopców na korytarzu podbiegła do przyjaciółki.

-Sorki! Gdzie Lena?-spytała, zdmuchując falowany lok z opalonego czoła.

-Nie ma-burknęła Astrid. Już miała rzucić kąśliwą, sarkastyczną uwagę, jak to miała w zwyczaju, gdy ujrzała parę metrów dalej burzę miedzianych włosów, brązowo-zieloną koszulę, ciemne jeansy i resztę Laily. Podbiegła do nich, rysując na korytarzu brązowe kreski od swoich potężnych, traperskich butów.

-Hej!-krzyknęła zdyszana, za to uśmiechnięta.-Lena i Szpadka są w szatni. Za chwilę przyjdą.

-A myślałam, że stara, dobra Len zrobi nam niespodziankę, i się nie spóźni.

-Len to len, tego nie ogarniesz-mruknęła Jessica. Jej dwie przyjaciółki uśmiechnęły się, słysząc te pradawne słowa. 

-O, o wilku mowa!-powiedziała blondynka, która jako pierwsza dotarła na miejsce spotkania. Szybkim krokiem szła do nich średniego wzrostu dziewczyna. Miała czarne związane w warkocza włosy do łopatek i szare oczy. Ubrana była w niebieskie trampki, czarne spodnie i bluzkę, która wyglądała jak prosto od malarza. Wszystkie wiedziały, że Lena sama je sobie robiła, a rezultaty były naprawdę świetne.

-Siemka. Sora serdeczna...-uśmiechnęła się uroczo, patrząc na Astrid.

-No coś ty!-dała jej sójkę w bok.-Nic się nie stało!-poprostu nie potrafiła się na nią gniewać. Nikt nie umiał, ona do wszystkiego podchodziła z takim entuzjazmem... on od niej promieniował. Jej drobne gafy zawsze były szybko wybaczane-ot co, takie spóźnienia, rozlanie kawy, potrącenie ręki w trakcie pisania... fakt, Lena była niezdarą, ale z duszą artystki. Tak można było ją określić.

-No witajcie!-powiedziała kolejna osoba. Dość wysoka dziewczyna w prostych jeansach, koszuli z motywem wojskowym i bardzo długimi platynowymi warkoczami.

-No witoj i ty-parsknęła Jessica.-Szpadka-powiedziała Astrid.-Co cię zatrzymało? Ty jesteś punktualna!

-Jasne, jasne. Ale miałam swoje powody-powiedziała z rozmarzonym uśmiechem. Jej wzrok napotkał jakiś punkt, a ona sama zastygła w bezruchu. Miała strach w oczach.-Powód idzie!

Wszystkie zebrane zwróciły tam głowy. Korytarzem spacerował On. Ten jedyny. Brunet o oczach, w tym świetle, szmaradgowych. Najwyższy chyba ze szkoły. Inteligentny i bardzo wyspotrowany, wychowany. I przede wszystkim; niesamowicie przystojny. Uchodził za najatrykcyjniejszego chłopaka w szkole, może nawet w mieście (a trzeba pamiętać, że było ono stolicą dużego kraju) a na dodatek tak pociągająco tajemniczy. Ulubiony film? Niewiadomo. Ulubiny wykonawca? Niewiadomo. Sport? Niewiadomo. Aktor? Niewiadomo. Marka odzieżowa? Niewiadomo. Książka? Niewiadomo. Gra? Niewiadomo. Przedmiot w szkole? Niewiadomo. Nikt nawet nie wiedział, kto jest jego najlepszym przyjacielem, czym zajmują się jego rodzice. Nic. Absolutne, wielkie zero. Wielu oczywiście udawało, że wie o nim wszystko. Był poszukiwanym towarem pomiędzy każdym uczniem, niezależnie od płci. Ba, nawet nauczyciele kłócili się o zastępstwa w jego klasie. Tak, w tej samej, do której chodzili bliźniacy Thorston i Sączysmark Jorgenson. 

-Jezu, idzie tu!-jęknęła Lena. Jessica poprawiła włosy.

-Piękny dziś mamy dzień wiosny tego lata w zimie jesienią, nieprawdaż?-zagadnęła. Zaraz potem zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad sensem swojej wypowiedzi. A raczej jego braku. Czkawka, bo tak miał na imię, parsknął śmiechem. Za usłyszenie go z takiej odległości wiele dziewczyn dało by się pokroić.

-Zaiste, madame-uśmiechnął się i żartobliwie skłonił.-Mi też miło cię widzieć, Jessico.

-Pamiętasz moje imię?-wydukała z trudem, choć zwykle tak wyniosła i pewna siebie.

-Jasne! Chodzimy do jednej klasy.

-Racja w sumie-nie wytrzymała. Spuściła wzrok i mrucząc coś pod nosem wycofała się. 

-Laily?-spytał, podchodząc do niej.

-Że że ja?

-Że że ty. Zobacz, jesteśmy podobnie ubrani-tak, to była prawda. On za to miał ciemnobrązowe spodnie i czarne trampki, oraz skórzaną bransoletę i zegarek.

-No... tak. Tak, tak tak. Zdadza się-uśmiechała się z zakłopotaniem.-Ty wyglądasz świetnie!

-Dziękuję bardzo. Ty też prezentu-tu przrewał.-Siema stary! Jak chata?-krzyknął do przechodzącego obok brata Szpadki, Mieczyka. Przybili sobie piątkę i zaczeli gadać, odchodząc.

-Chryste panie... na miłość...-szepnęła Jessica.-Byłam skończoną idiotką! To było beznadziejne!-teraz niemal wrzeszczała, targając się za włosy.

-Spokojnie, no! Przynajmniej dobrze wyglądałaś-próbowała ja pocieszyć Astrid. Nie wychodziło. Za to Laily nadal była w szoku, jeśli tak można powiedzieć. Stała i gapiła się na własne ubranie, mrucząc bez przerwy:

-Nie wierzę, nie wierzę, nie wierzę... no nie do wiary...

-Hej!-krzyknęła do niej, machając jej ręką przed twarzą.-Juchu! Uuu!

-Zagadał do mnie! Ty to widziałaś?! Zagadał!

-A to, rozumiem, czysty przypadek, z tymi ubraniami?-powiedziała z przekąsem, unosząc brew.

-Eee...nooo...eeee... no nie-odpowiedziała, nakrecając lok na palec.-Widziałam, jak przechodził koło mojego domu, no i wiesz...-uśmiechnęła się jak niespełna rozumu.

-No wiem...?-zachęciła ją.

-Myślałam, że zauważy i zagada. To dowodzi że jednak zwraca na mnie uwagę! Wiedziałam!-podskoczyła z radości i wyrzuciła obie pięści w górę. Jessica podeszła do nich, łypając na nią ponurym wzrokiem. Wzięła głeboki wdech i powiedziała:

-Urządzam imprezkę. Dzisiaj. Wpadniecie?-spytała. Chyba powoli odzyskiwała humor. Astrid uśmiechnęła się do niej szeroko- Laily powtórzyła ten gest.

-Jasne! Myślisz, że przegapiłybyśmy imprę u ciebie? A z nocowaniem?

-Sie wie. Oczywiście, że tak, bystrzacho-potargała jej rude włosy. Niemal w tej samej chwili rozległ się dzwonek.

-Histra!-krzyknęła Lena, i już jej nie było. Blondynki podążyły za nią, omawiając szczegóły spotkania. 


Historyk nawijał i nawijał. Prawdopobnie coś o drugiej wojnie światowej. Chyba jedynymi osobami, jakie zwracały jako taką uwagę na lekcję był wykładowca, klasowy kujon-Mike i... Czkawka. Notował nieustannie w zeszycie.

-Panno Hofferson?-spytał wysoki trzydziestolatek o jasnobrązowych włosach i zakolach.

-Ta-tak, panie Lidvins?-spytała po chwili, odrywając wzrok od fascynującej partii kropek, jaką toczyła z Milą-pulchniutką, sympatyczną dziewczyną o gętych, mysich włosach.

-Data śmierci Hitlera?

-Eee... no... 

-Rok chociaż podaj-to akurat pamiętała, szczeście dla niej.

-1945?-mężczyzna uniósł brwi-proszę pana.

-Lepiej. Panie Haddock?-spytał. Brunet spojrzał na niego, a w jego oczach mieszało się mnóstwo emocji. Astrid pewnych nie umiała nawet nazwać.

-Odpowie pan na pytanie zadane naszej uroczej blondynce?-chłopak zerwał się i stanął prosto jak struna.

-Adolf Hitler popełnił samobójstwo roku 1945, czyli pod koniec wojny, widząc, iż stracił swoje szanse na wygraną. Czyli 30 kwietnia, panie profesorze.-powiedział szybko, uważnie obserwując ścianę za plecami pana Johna Lidvinsa.

-Opiszesz jego śmierć, Haddock?

-Najprawdopniej wpierw wypił truciznę z naboju, a potem strzelił sobie w łe-chrząknął.-Głowę, panie profesorze.

-Prawidłowo. Powiesz pani Hofferson na jaką datę przewidujemy sprawdzian z lat cztedziestych i pięćdziesiątych?-chłopak spojrzał na nią kątem oka. Dziewczynę przeszedł dreszcz. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek na nią popatrzył. Wpatrywała się w jego oczy-dzięki światłu słonecznemu wpadającym przez okno nabrały pięknego, jasnozielonego koloru, jak trawa latem. 

-10 kwietnia-odpowiedział cicho.

-A mamy?

-29 marca.

-I czy pani w ogóle się uczy? Zdaje sobie pani sprawę?! Matura za chwileczkę! Z oststniej klasówki z powstania listopadowego i styczniowego oraz zaborów dostała pani pięć mniej! Mniej! Haddock dostał szóstkę! Widzicie?! On potrafi się uczyć!-wrzeszczał. Był okropnie wybuchowy. Zielonooki powoli usiadł, udając, że próbuje uruchomić długopis, rysując coś w rodzaju wykresu EKG z tyłu zeszytu, chociaż w tusz w wkładzie był ledwo naruszony. Nauczyciel wściekle podszedł do biurka. Prostym ruchem nadgarstka wpisał obok siebie dwa znaki. Dziewczyna odgadła, że był to plus i minus. Już miał odejść od blatu, gdy zmienił zdanie. Na osobnej kartce wypisał krótki tekst.

-Za tydzień widzę panią na kółku. Inaczej telefon do rodziców.-rzucił świstek na ławkę blondynki.-Wtedy prowadzi pan je, tak?-skierował niebieskie spojrzenie na Czkawkę. Ten skinął głową.

-No. A teraz, panno Milray, opowiedz o rozpoczęciu I wojny światowej...


Po lekcji, idąc do sali biologicznej Astrid wylała z siebie wywód swej złości. Tak delikatnie mówiąc. Gdy zrobiła przerwę, by wziąć oddech, Lena, która właśnie grała w Flappy Bird na swoim kolorowym IPhonie odezwała się:

-Myślę, że tak naprawdę nie masz dobrych argumentów przeciwko Modliszce.

-A, tak myślisz?-odpowiedziała napastliwym tonem.

-Ot, tak tylko-uruchomiła aplikację do rysowania, wyjęła rysik i wybrała bladoczerwony kolor. Świat przestał dla niej istnieć.

-Len ma rację-mruknęła Laily.-Nauczyciel ma prawo ciebie pytać, kiedy mu się spodoba. A to, że nie uważasz na lekcji, to twój problem. To było. 

-Ty to tak się czepiasz, bo na ciebie nawet nie patrzy. On ledwie pamięta twoje imię!

-Bo ja uważam na lekcji. Słucham, i patrzę na niego. Z większości prac mam dobre oceny, tak jak ty. Ale ja po prostu mam inną postawę na lekcjach, i na tym polega problem-odparła, nakręcając miedziany lok na palec. Astrid z nietęgą miną dotarła do swojej szafki, otwierając ją wściekłym ruchem. Wyciągnęła z niej podręcznik biologi, a ten historyczny cisnęła w głąb. Odbił się od tylnej ścianki z dźwiękiem, który słyszał cały korytarz. Pech chciał, że obejrzał się również Czkawka-jednak nie spojrzał bezpośrednio w jej kierunku, lecz jedynie w tamtą stronę.

Lekcje na szczęście płynęły normalnie. Na biologii powtarzali budowę pierwotniaków, na matematyce rozwiązywali zadania z pól figur-Astrid jedynie, po wyjściu z klasy skomentowała:

-Debilne pi.

I od razu ruszyła na geografię. Na tej lekcji siedziała za brunetem-czego wszyscy jej zazdrościli, z różnych względów. Blondynka szybko rzuciła mu kartkę "Zniewieściały kujon". Potem uważnie obserwowała jego reakcję. Wydało się jej, że zaszkliły mu się oczy. Nie zdążyła się przypatrzeć, bo miła, około pięćdziesioletnia geograficzka spytała go o dane Singapuru. Na języku polskim śmiała się w głos, gdy odczytywał swoje wypracowanie. Tak, oczywiście zgarnął kolejną szóstkę, czego nie omieszkała się wypomnieć udawanym szeptem. Polonistka, chuda jak szczapa rudowłosa, rzucała jej zgorszone spojrzenia. Na koniec ostro się odpłaciła, każąc napisać jej napisać wypracowanie z gramatyki na 3 strony. Miała opisać, co o niej sądzi, jej przykłady i całą swoję wiedzę na ten temat. Astrid walczyła z pokazaniem jej języka. Ratowało ją to, że z oddanej kartkówki z "Dżumy" otrzymała piątkę. Na hiszpańskim z wyraźną lubością parodiowała akcent bruneta-a brzmiał niczym Hiszpan. Ich nauczycielka, niska czarnowłosa kobieta o wyglądzie elfa słowa po polsku nie umiała, choć z z tego kraju pochodziła*. Rozmawiali razem, jakby dwaj Hiszpanie przy wspólnej kawie, lekkim głosem. Niestety, mało osób w klasie mogło się pochwalić, że zrozumiało połowę ich wesołej konwersacji. Po przerwie rozeszli się na angielski, mieli go w osobnych grupach. Na łacinie Astrid siedziała za daleko, ale chichotała głośno i złośliwie, gdy tłumaczył zdania na wielkiej tablicy. Tak, oczywiście bez żadnego błędu. Nareszcie zabrzmiał dzwonek.

Dziewczyny stały w grupce. Blondynka podeszła do nich, a wszystkie łypały na nią chłodno. 

-No co?-warknęła.

-Zachowujesz się...-nie dokończyła, bo Czkawka przejeżdżał obok na deskorolce z wielkimi, białymi słuchawkami na uszach. Nadepnęła na tył i zaskoczona zaraz się cofnęła. Chłopak utrzymał się na niej! Nie chwiał się, co znaczyło o tym, jak bardzo rozwinięty ma zmysł równowagi. Odjechał spokojnie, kompletnie ją olewając.

-O co ci chodzi?!-nie powstrzymała się Szpadka. Astrid zwróciła na nią swoje niebieskie spojrzenie.

-Nic do niego nie mam-odparła szczerym głosem. Albo była doskonałą aktorką, albo zdarzyło się coś dziwnego. Jessica rozpoznała, że nie łży-znała ją w końcu najdłużej.

-To czemu mu dokuczasz?

-Serio, mi on nie przeszkadza. Tylko nie mam na czym wyładować złości, więc uwziełam się na niego-wzruszyła ramionami. Szpadka uniosła brew, biorąc się pod boki.

-Nikt, nigdy nie nazwał go kujonem. Przecież on jest... super no!

-Zgadza się. Ale wiesz doskonale, że ja nawet na prezydenta mogłabym się wściekać, gdybym wściekła się choćby na moją mamę.

-Wiem. Sama kiedyś na mnie się uwziełaś, wspominam to jako najgorszy dzień całego życia. Ale ja to ja. Pomiędzy mną a najpopularniejszą osobą w szkole, może nawet w mieście jest spora, prawda?-spytała rezolutnie Szpadka, patrząc na ulicę, na potwierdzenie swych słów. Czkawka, z słuchawkami tym razem na szyi, przypatrywał się dwu chłopakom. Wyciągali w jego kierunku piłkę do kosza i marker, błagając o podpis. Brunet w końcu występował jako kapitan drużyny, która wygrała krajowe mistrzostwa młodzieży. Tak, wygrali. Podpisał się szybko, i odjechał, z powrotem nakładając sprzęt na uszy. Przymknął z zadowoleniem oczy, odpychając się parokrotnie. Po chwili straciły go z oczu.

*Wymyśliłam to sobie-jest tam duży kraj, w którym mówią po polsku, choć Polska istnieje i ma się dobrze. To nie Polonia. Dziwne, ale...

Tak na prawdę nic w jego życiu nie wyglądało tak pięknie. Wszystko było pozorami, nikt nigdy, przenigdy nie domyślił się. Kołysanie deskorolki uspokajało się, wjeżdżając w tą bardziej zadbaną część miasta. Były to przedmieścia, od szkoły dzieliło go parenaście kilometrów. Jechał on znanymi sobie skrótami, co drastycznie tą odległość skracało. Przejechał przez najbogatsze osiedle. Znajdował się poza granicami stolicy, gdy nad koronami drzew zaczął świtać dach. Przyspieszył. Po paru minutach znalazł się przed drzwiami wielkiej, białej willi z wypielęgnowanym ogrodem, w której czuł, że żyje prwdziwie.

-Witaj ojcze-powiedział szybko. Już miał pójść, lecz zatrzymał go tubalny głos wysokiego, umięśnionego mężczyzny o rudych włosach i stalowoszarych oczach. Na kolanach miał laptop grybości zeszytu, który przy jego postawie wyglądał niemal komicznie. Wskazał palcem jakiś znaczek.

-Powiedz mi... co to jest?!-jak tylko nastolatek zbliżył się, Stoick złapał go za kołnierzyk koszuli. Siłą podsunął jego nos pod ekran. Policzki chłopaka przybierały niebezpieczny, śliwkowy kolor. Nie zdążył wziąć oddechu. Rozpaczliwie rozpiął jeden guzik i odetchnął płytko. Zauważył, co ojciec wskazywał. Była to 3+.

-Ocena z kartkówki z wzorów chemicznych-powiedział cicho. Liczbę ledwo było widać wśród szóstek, ewentualnie piątek.

-I co, zdowolony jesteś, g*******u?!-odrzucił go na stolik kawowy. Wylądował plecach i wdychał szybko powietrze. Pokręcił głową.

-No to dobrze! Masz błagać ją, żeby ci pozwoliła poprawić! Rozumiesz?!-kiwnął głową, powoli wstając. Zajęty rozcieraniem gardła, nie zauważył, że Stoick w przypływie furii cisnął w niego szklanką. Czkawka odtrącił ją ręką, zatem nie zraniła go za bardzo. Parę kawałków wbiło mu się płytko w skroń. Pospiesznie sprzątnął szklane odłamy i pobiegł czym prędzej na górę, na swoje piętro.

Next. Mam dużo weny :) dedykacja dla Adve i Vanessy... ...a czemu? Bo błagam, błagam, żeby podały mi link swojego avatara... jak na niego patrzę od razu mam wenę. Po prostu "pstryk!". Błagam...

Wszedł do swojego pokoju, rzucając plecak na kanapę. Podszedł do wysokiego lustra stojącego na ścianie po lewej stronie. Od razu, niemal mechanicznie sięgnął do apteczki była większa od takiej przeciętnej, pierwszej pomocy. Wyciągnął z niej pęsetę i powoli, ostrożnie wyjmował szkło. Sykał z bólu, raz czy dwa stłumił krzyk. Z zadowoleniem zauważył, że nie wbiło się na tyle głeboko, by zostawić takie bardzo widoczne blizny jak te, które miał na kostce. Od ich pozostawienia szczerze gardził każdym napotkanym kaloryferem. Złożył specjalne plastry, które zszywały skórę. Potem obmył krew z włosów. Nie posiadał się z radości, gdy ujrzał, że fryzura całkowicie zasłania nowo zadane rany.

-Wygląd nie ucierpiał-uśmiechnął się nieśmiało do tego, co ukazało się na tafli-bardzo wysokiego, przystojnego osiemnastolatka z burzą potarganych, kasztanowych włosów. Oczy o takim niespotykanym, zielonym kolorze przygasły. Bał się. Bardzo, bardzo się bał. Opłukał ręce i wziął się do lekcji. Napisał długą na stronę definicję sprawozdania, opisał początek II wojny światowej, tabelę właściwości magnezu, recenzję "Zwiadowców" po angielsku. Na matematykę zaczął rozwiązywać zadania z podręcznika, gdy zabrzęczał interkom.

-Złaź na dół!-usłyszał warknięcie. Strach prawie doszedł do głosu, ale zapomniał o nim, zbiegając po schodach. W zupełnym otępieniu spojrzał w wykrzywione gniewem i pogardą oblicze ojca.

-Nie masz lekkoatletyki. A w weekend basenu-burknął, patrząc na niego tak, jakby on to zaplanował.-I zrób mi herbatę. Czkawka usłusznie nastawił wodę i zalał ulubioną herbatę Stoicka-czarną, ale mocno posłodzoną. W oczach odzywała się nadzieja; był piątek. Miał wolne dwie godziny, ponieważ rudowłosy wychodził, aby otworzyć nowy klub nocny po drugiej stronie miasta. Niosąc tacę z dużą brandy i czarnym, słodzonym napojem rozmyślał, co porobi. Bo mógł wszystko.

-Co się szczerzysz?!-krzyknął. Mogło wydawać się to dziwne; kąciki ust bruneta leżały razem na idealnie prostej linii, nadając twarzy obojętny wyraz.

-W sobotę przyjdzie twój trener sztuk walki. Masz parę sekcji treningów gratis, jakiś jego uczeń złamał rękę. Wysprzątaj w sali.

Rzucił, podnosząc swój ulubiony kubek. W Czkawce entuzjazm pękł niczym bańka mydlana. Nie było to koniecznie spowodowane informacjami, jakie otrzymał, lecz własnymi przemyśleniami... klub nocny, czyli zakrapiana impreza. Ojciec przyjedzie pijany, miał przecież słabość do alkoholu. A to oznaczało; lanie, jeśli choćby na oczy mu się pokaże. Zawsze, gdy był w stanie upojenia bił go. Czkawka nie wiedział nawet z jakiego powodu-mógł być i najgrzeczniejszy i najpilniejszy pod słońcem, a i tak mu się dostawało, gdy tylko zobaczył mocniejszy trunek lub chwianie się.

Zebrał naczynia, pospiesznie umył, i wpadł z powrotem do pokoju. Drżącymi rękami dokończył zadania. Z łaciny przeczytał i przetłumaczył krótki tekst o mitologii. Przygotował węgiel na lekcję sztuki na poniedziałek i spakował się, także na rozliczne zajęcia dodatkowe.

Łucznictwo, odbywające się w pobliskim lesie może trzy kilometry dalej, zaczynało się może za pół godziny. Potem warsztaty robotyki i rysunek, na szczęście w tym samym budynku. Potem przerwa i lekkoatletyka oraz gimnastyka dwie godziny, na szczęście tylko dwa razy w tygodniu. Skoro tak, to miał ponad dwie godziny cudownej wolności. Jednak podświadomie wiedział, że będzie robił coś, czego ojciec nawet nie zauważy.


Dedykacja dla Nieszczerbatej oraz Adve i Vanessy. Dziękuję za ten... no... cud dla mnie.

Tymczasem dziewczyny bawiły się i plotkowały. Przyrządziły wielką michę pocornu, rozłożyły śpiwory w wielkiej garderobie gospodyni i ubrały się w piżamy. Nagle Jessica wstała.

-Musimy pogadać.

-A o fymf?-spytała Lena, walcząc ze wielką porcją w swoich ustach. Laily życzliwie rąbnęła ją w plecy. Astrid uśmiechnęła się z rozbawieniem.

-Zawsze, gdy Jes chce gadać o chłopakach ma taką minę.

-O, a to o jakich?-zapytała Szpadka.

-No a jak myślisz?-wyszczerzyła zęby Laily.

-Jakby go tu poderwać?-zastanowiła się na głos Lena, przykładając do siebie białą sukienkę. Czarne, błyszczce włosy rozlały się po materiale.

-Podsumujmy, co o nim wiemy. Jest zabójczo przystojny-zaczęła wymieniać Jessica.-Wysportowany, taktowny, szarmancki, wychowany...-tu przerwała jej Astrid.

-Możemy wymieniać jego zalety do rana, i i tak nie będzie mało. Skupmy, znaczy skupcie się na tym, czego nie wiemy-trzeźwo zauważyła Astrid.

-Może na jego ulubionym filmie, książce, muzie, takich duperelach?-spytała Laily.

-Tak. Dobrze myślisz-kiwnęła głową Len.-Mogę przymierzyć?

-Jasne, jasne-machnęła ręką lekceważąco.-I będziemy się zakładać, która pierwsza go poderwie, tak?-Astrid pokręciła głową, nalewając sobie soku pomarańczowego.

-Myślę, że musimy zacząć, znaczy musicie zacząć...

-A to czemu?-spytała Szpadka.

-Byłam wredna. Ci fajni nie lubią wrednych-skrzywiła się.-Ale wracając. Gdy patrzy na was tymi swoimi szmaragdowymi paczałkami-zrobiła rozmarzoną minę, wspominając tą pamiętną lekcję historii. Dziewczyny wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.-Robicie z siebie totalne idiotki. Trzeba nauczyć się wytrzymywać tą-szukała chwilę odpowiedniego słowa.-Łąkę.

-Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić-westchnęła Laily, po swojemu kręcąc lok na palcu.

-Któraś ma jego fotkę?-spytała Jes.

-Ja!-rozentuzjowana Lena ruszyła do plecaka. W sukience prezentowała się świetnie, trzeba było to przyznać. Jej delikatne rysy twarzy, karnacja, lekko przyrumieniona, falowane, czarne włosy w piękny sposób harmonizowały z pofalowaną, marszczoną, rozkloszowaną sukienką z rękawami trzy-czwarte, z wzorami i koronkowym kołnierzykiem.

-Ślicznie wyglądasz-uśmiechnęła się Szpadka. Jednak gdy pod nos wszystkich wskoczył wysoki, brązowowłosy młodzieniec ujęty z profilu straciły one zainteresowanie strojem Leny. Uśmiechał się, szczerząc białe zęby. Obok Eret, też nie najgorszy czarnowłosy zwijał się ze śmiechu. Pewnie któryś opowiedział jakiś żart. Wpatrywały się w światło tańczące w jego włosach, delikatne piegi na policzkach. I te wszystkie elementy, jakie sprawiały, że był taki, jaki był. On po prostu miał w sobie to "coś".

-I potem podryw, tak?-Szpadka spytała, siorbiąc colę przez słomkę.

-Myślę, że to może być trudne-westchnęła Lena.

-Może najpierw załóżmy się, która pierwsza go pocałuje?-zaproponowała Laily. Jessica zachichotała jak wariatka.

-Albo zobaczy bez koszulki!

-Na miłość-jęknęła Astrid. Ale po dłuższym zastanowieniu, trochę wbrew sobie dodała:

-To w sumie mogłoby być niezłe. Widziałyście, ile zrobił brzuszków na sprawdzianie?

-Achhh...-rozmarzyła się rudowłosa, plotąc sobie warkocza.

-To co, mamy ustalone?-Jes uśmiechnęła się i uniosła szklankę.-Wypijmy za tą, której się uda!-i pociągnęła zdrowo swojego Sprita.

Jak pisałam to oglądałam "Panią Doubtfire", więc może być...dziwnie.


Czkawka rąbnął torbę z artykułami papierniczymi w holu i walnął się na kanapę. Czuł się zmęczony i głodny. Była ósma wieczorem, a za oknem już się ściemniało. Zrobił sobie owsiankę z cynamonem i migdałami (polecam, przyp. autora) i pochłonął ją błyskawicznie. Sprzątnął szybko składniki i poszedł na górę. Sprawdził jeszcze, jak się miewają rany-okazało się, że goiły się bardzo szybko. To mu poprawiło humor. Z jasnym zamiarem w głowie zaczął się przebierać. Założył czarną bluzę z długimi rękawami, czarne spodnie i tego samego koloru skórzane, sznurowane buty sięgające mu prawie do kolan. Chwycił swój ćwiczebny łuk, u pasa przypiął kołczan. Zapełnił go uprzednio dwudziestoma czteroma strzałami. Po matce odziedziczył miłość do broni białej. Po cichu włamał się do jej pokoju za pomocą paru ruchó wytrycha. Miała ona tam repliki toporów, mieczy, kusz i włóczni. W trakcie wieczorów takich jak ten wymykał się z domu do lasu i "bawił się" nimi. Uwielbiał to robić. Jego spojrzenie natrafiło na topór. Wziął go do ręki, i prawie nie upuścił. Stęknął i podniósł ciężkie ostrze jedną ręką. "Nie rozgrzałem się."skrzywił się."Ale on będzie idealny." Szybko ruszył do pokoju i spod łóżka wyciągnął linę. Przywiązał ją i spuścił się na dół. Lekko pobiegł do lasu, bowiem przyzwyczaił się do ciężaru topora.

Maszerując wspominał dawne czasy i wydarzenia, które zmieniły jego życie. Po paru chwilach dotarł tam, gdzie miały one miejsce. Położył się na głazie i myśląc czekał na totalną ciemność.

Miał wtedy pięć lat. Mama zabierała go niemal codziennie do lasu, na spacer. Uczyła go szanowania przyrody, rozpoznawania gatunków roślin i zwierząt. Na tej polanie, o której wiedzieli tylko oni, spędzali okrągłe godziny. Lubił, jak czytała mu książki. Ale nie takie, jakie ubóstwiali jego rówieśnicy. Tych nie lubił. Tamtego dnia kobieta czytała mu "Mitologię grecką".

Nagle zaczeli się rozglądać, słysząc szelesty. Matka nakazała mu czekać i się nie ruszać. Sama oddaliła się parę metrów dalej.

Potem była czarna dziura, słyszał jedynie jej krzyk.

Obudził się w jakimś dziwnym, wielkim pomieszczeniu. Bolała go głowa. Obok niego odbywała się jakaś nerwowa rozmowa. Podszedł do dwóch mężczyzn. Jakiś rozkaz i uderzenie w skroń.

-Gdzie moja mama?-spytał przerażony. Cichy szept tamtej kobiety. Zimne ostrze noża na brodzie, i ból w tamtym miejscu.

Po kolejnej pobudce rana piekła. Delikatne opuszki palców muskały ją i nałożyły coś na szyję. Był to chłodny, cienki łańcuszek. Delikatny oddech. Krzepiące słowa, i kolejny rozpaczliwy krzyk.

Obudził się przykuty za jedną rękę kajdankami do ogrodzenia domu. Widział zrozpaczoną twarz ojca, wykrzywioną płaczem i bólem. W dłoniach miał małą kartkę, a na nią spadały łzy. Kazał mu iść do domu. W liściku było napisane, że jego matka oddała za niego życie i ponoć spotkało ją coś strasznego.

Od tamtej pory był reguralnie przez Stoicka bity.

Kojarzył jakąś wysoką i szczupłą postać z długimi, brązowymi włosami. Melodyjny, dźwięczny, godny głos.I te zielone oczy, świdrujące jego duszę i serce.

Nagle oprzytomniał. Rozejrzal się i ujrzał to, na co czekał; czyli nic. Drzewa, krzaki, trawę zasłaniała nieprzenikniona dla oka-dla ucha tak-ciemność. Wsłuchując się w mowę lasu ruszył prosto przed siebie.

Nie wiedział jednak, że ojciec wrócił do domu.


Nie był pijany, miewał się świetnie, jeśli chodziło o stan ciała. Ze stanem ducha było zdeka inaczej

Otwarcie klubu zostało odwołane. Złościł się przez to strasznie, bo okazało się, że jeszcze nie podłaczyli prądu. Wyszedł z ciemnego budynku, przeklinając w myślach tego kogoś, kto ubzurał sobie, że prezydent miasta powinien angażować się w sprawy tych, którzy płacą podatki-a innym słowem; opłacają jego, na szczęście ciągle wysoką, pensję. Jadąc metrem spostrzegł, że musi sobie porozmawiać na poważnie z szefem wydziału komunikacji. Zajechał na ostatnią stację i dał w łapę maszyniście-ten, dzięki temu, zawiózł go do zajezdni, gdzie pociąg podmiejski zakręcał. Tam, już w troszkę lepszym humorze rozpoczął prawie pięciokilometrowy spacer do domu. Pod czas niego pozwolil myśllom krążyć swobodnie. Jedna z nich zauważyła, że jego ludzie są zdolni przyjmować uczciwe, ale i tak nielegalne łapówki. Stoick odgonił je od siebie. Im bliżej był domu, tym bardziej poprawiał mu się humor. Niestety jednak, w połowie tej jakże przyjemnej czynności, jaką jest spacerowanie kompletnie załamał się w nim entuzjazm. Tego powody nie byłyby znane żadnemu obserwatoromi, który nie znałby Stoicka -jak to lubili nazywać go przyjaciele, ze względu na jego energię- Ważkiego. Można dopatrzywać się przyczyny w lesie, otaczającym ścieżkę, jaką kroczył rudowłosy.

Wpadł do domu. Zsunął potężne buty przeznaczone na pracę na budowie i czym prędzej ruszył do swojej sypialni.

Tam zaginął w myślach.

Dręczy nas teraz pytanie; czy aby na pewno bicia rodzonego syna przyczyną było porwanie jego żony?

Otóż nie. W wirze codzienności niemal całkiem zapomniał o tamtej sprawie. Powodem było co innego.

Czkawka był niesamowicie podobny do Valki. Oboje byli wysocy i chudzi, czy tam szczupli. Włosy mieli niemal identyczne, ale co prawda w czuprynie syna, przy mocniejszym świetle słonecznym widział rude poblaski. Twarz, jako dziecko, miał trochę bardziej okrągłą, lecz z wiekiem była coraz bardziej szczupła i podbródek stawał się troszkę bardziej trójkątny. Piegi stawały się bardziej delikatne. Usta, niegdyś o intesywniejszym kolorze i grubości, stały się nieco węższe i o takim, jeśli można tak powiedzieć, pudrowym i delikatnym odcieniu różu. Oczy stały się jeszcze bardziej zielone, wyzbyły się całkowicie szarego zabarwienia. Palce miał zgrabniejsze-za to jednak mogły być odpowiedzialne treningi łucznictwa.

Jednym słowem:gdy patrzył na Czkawkę, patrzył na Valkę.

I to na co dzień bolało, jednak gdy jego uchlany umysł nie rejestrował dobrze. Wygląd jego syna wywoływał wściekłość, bo miał świadomość, że swojej prawdziwej żony nie zobaczy. A na czymś musiał się wyładować, prawda?

Czkawka tak naprawdę nie zawinił. Gdyby nie te straszne wydarzenia z przeszłości pękałby z dumy z syna dzień w dzień. Był w końcu pilnym uczniem, sportowcem z krwi i kości, wychowanym, przystojnym młodzieńcem. Stoickowi jednak nadal było mało. Nawet gdyby został prezydentem państwa byłby niezadowolony. "Dlaczego nie panem świata?"prychnąłby.

Wzrok mężczyzny zatrzymał się na kaloryferze. Niby dziwne, ale to nie sam grzejnik zwrócił jego uwagę. Była to plama dawno zaschniętej krwi, odcinająca się od białej farby.

Czkawka przyszedł po coś. On miał zły dzień w pracy, a poza tym wrócił właśnie z siłowni i był wyczerpany. Jego siedmioletni synek zbliżył się, uśmiechnął szeroko i zaczął mówić o czymś w szkole, trzymał kolejny świstek do podpisania. On wkurzył się i pchnął go. Brunet poślizgnął się na dywaniku i trafił lewą kostką pod kaloryfer. Stopa ustawiła się pod takim kątem, że szarpiąc się, aby ją wyrwać, zrobił sobie ranę. Szarpał się coraz rozpaczliwiej. Płakał. Wydarł się na niego i kopnął w felerną część ciała, pogłębiając wyrwę. Chłopczyk zawył i otarł łzy. Powoli starał się wyjąć nogę, lecz ta nadal uparcie siedziała.

Cierpiał.

Wreszcie mu się udało. Kulejąc wyszedł z pokoju. Słyszał szloch podążający w górę; rzucił tam jakąś grubą książką, trafił w plecy. Teraz słyszał tylko skrzypienie schodów i cichutkie jęki bólu.

Zastanowił się, co by Val powiedziała, gdyby tutaj była. Jednak po paru kolejkach wina zastanawiał się, co było przyczyną jej śmierci. Poprzysiągł zemstę.

A odkąd malec skończył 9 lat nieuchronnie upodabniał się do matki, i to do tej pory napędzało go do "działania".

Jedyna myśl, ta, która ledwie przetrwała w jego umyśle kręciła z niesmakiem głową mówiła "To trochę jak rasizm, Stoick. Przestań." Strarała, aby do głosu dotarła zapomniana już miłość do syna, która trwała zamknięta od tylu lat...

I nawet nie wiedział, że miała powrócić o stukrotnie zwiększonej nocy. Jej powrót zbliżał się nieuchronnie, jednak chęć zemsty trwała nadal. Na szczęście jej koniec był bliski...

Posłodzę Wam trochę, albo przynajmniej się postaram :) dedykacja jest dla PGS. Twoje wiadomości ułożyły mnie do poduszki, serio. Jesteś the best ;) (Później jeszcze dopiszę, nie martwić się)

Około jedenastej-może później-Czkawka wrócił do domu. Wspiął się po linie i przebrał w nieco podniszczone dresy domowe i wysprzątał w sali, sprawdzając wcześniej, czy ojciec śpi. Chrapał, trzymając w dłoni małą kartkę. Odkurzył i poukładał sprzęty spotrowe, kiwając się w rytm muzyki swojego ulubionego zespołu. Po północy poczuł się nieco zmęczony. Szybko wykąpał się w swojej dużej, luksusowej łazience. Rozłożył soboe łóżko z kanapy. Przez dłuższy czas nie spał, tylko myślał. (Dokładnie jak ja :P)

Dręczyło go pewne pytanie:

Dlaczego ojciec otaczał go wygodą, luksusami i drogocennymi przedmiotami? Skoro go bił, to... raczej nie powinien wydawać na niego pieniędzy?

Nigdy osobiście się nie angażował, tylko zostawiał mu pewną sumę, a on robił z nią to, co chciał. Jej wielkość zależała od humoru Stoicka, czasem były to nawet okrągłe tysiące. Jeśli chłopak wymyślił sobie kupić nowego smartphona, czy tableta zbierał banknoty i najzwyczajniej w świecie szedł do salonu. Opłaty za abonament, czesne i tego rodzaju rzeczy zawsze, ku jego wiecznemu zdziwieniu, były opłacone. Najwidoczniej ojciec miał pozostać dla niego tajemnicą nie do odkrycia.

Z tymi myślami pogrążył się w śnie.


Astrid cisnęła plecak w przedpokoju. Usiadła na kanapie, obserwując swoją mamę. Była to raczej niska kobieta, szczupła-chda wręcz-o granatowych oczach i ciemnoblond włosach. Miała na różowych wargach szeroki uśmiech, gdy patrzyła na córkę. Wyglądała na nie więcej niż 30 lat, jednak tak na prawdę parę miesięcy temu stuknęła jej czterdziestka. Obok niej uczyła się raczkować malutka dziewczynka w zielonych bodach, przy stole siedział chłopczyk i kolejna dziewczynka. Ośmiolatek cierpliwie pokazywał zapis imienia czterolatki.

-Jak z obrazka-orzekła Astrid, siadając obok matki. Przytuliła się do niej.

-Jak było u Jes, Astriś?-spytała, głaszcząc ją po włosach. Dziewczyna uśmiechnęła się z zadowoleniem, uwielbiała, gdy kobieta to robiła.

-Och, domyśl się-odpowiedziała, prostując plecy.

-O tym przystojniaku gadałyście, jak sądzę?

-Brawa dla ciebie-wywaliła oczami.

-Zamierzasz go poderwać?-córka spojrzała na nią morderczym wzrokiem.

-A myślisz, że to na pewno dobre pytanie?

-Łojtam-uśmiechnęła się. Astrid odbyła z nią długą i szczerą rozmowę. Siedziały niemal do wieczora. Przyrządziła sobie owsiankę z cynamonem, migdałami i bakaliami. Jadła ją powoli, rozkoszując się smakiem. Po skończeniu jej pogadała chwilę z koleżankami na Facebooku, wkleiła parę fotek z imrpezy-jednak tak zwane "ogarnianie internetów" szybko się jej znudziło, poczytała książkę, obejrzała kawałek filmu, poskładała parę ubrań walających się po pokoju... jednym słowem; nie mogła znaleźć sobie zajęcia. Położyła się na łóżku i zapatrzyła na sufit. Zerknęła na zegar wiszący na ścianie, wskazywał dwudziestą pierwszą. Stwierdziła, że raczej nic już nie porobi, toteż nie pozostało nic innego, jak pójść spać. Wysunęła spod poduszki biały podkoszulek i swoje ulubione, jasnofioletowe spodnie w kropki. To, jak można łatwo się domyśleć, była jej piżama.

Powoli, noga za nogą, powlokła się do łazienki. 

Ciężkie krople wody wypadały z deszczownicy, mocząc półdługie, jasne włosy Astrid. Okręcała się pod strumieniami, trochę posiedziała na coraz to cieplejszym kamieniu. "A co tam, podgrzeję." Stwierdziła w duchu."Może zawału nie dostanę". Teraz, obserwując, jak metalowe elementy prysznica pokrywają się skroploną parą wodną uruchomiła myślenie.

Musiała przyznać, że Czkawka podobał się jej, odkąd chodziła do liceum Borka. Siedząc spokojnie w trzeciej ławce przyciągał spojrzenia dziewczyn, pomimo że nie robił nic a nic szczególnego.

Teraz, rzecz jasna, nie miała u niego szans. Przeklinała siebie i swoje chamstwo. Źle zrobiła z tym "Zniewieściałym kujonem". Teraz to wiedziała. Westchnęła.

Spojrzała się na swoje odbicie, bo z prysznica mogła widzieć siebie w lustrze wiszącym na równoległej ścianie.

Ujrzała dziewczynę o nieco -odziedziczonej po ojcu- zaokrąglonej twarzy i oczach błękitnych, od czasu do czasu mieniących się srebrem. Jej były mówił, że ma oczy jak ocean, co nie mijało się akurat z prawdą. I blond włosy, jasne jak piaski Sahary. Połyskujące, gdy poruszała głową w jakikolwiek sposób. Skóra, z której zawsze była zadowolona; delikatna, miękka, nieskazitelna.Przeniosła wzrok na swoją sylwetkę, którą z kolei odziedziczyła po matce. W połączeniu z regularnymi treningami siatkówki i tenisa jej rzeźba reprezentowała się pięknie. Ze swoich, jeśli można to tak ująć, przestrzeni prywatnych, też była zadowolona. Według niej były odpowiedniego kształtu i wielkości, nie miała się czym martwić.

Jednym słowem nie była to dziewczyna z kompleksami, w okresie buntu przeciwko rodzicom. Zdawała sobie sprawę, że coś takiego było, najzwyczajniej w świecie mówiąc, głupie. Wiedziała, jak wygląda, wiedziała, że matka i ojciec chcieli dla niej jak najlepiej, i to się im udawało- Astrid miała dobre oceny, jej hobby to był sport, była (tak z grubsza) dobrze wychowana i w miarę grzeczna. No chyba, że się wkurzyła.

Wyszła spod prysznica, ociekając wodą. Stojąc na małym dywaniku wytarła się dokładnie, potem wtarła w włosy odżywkę, umyła zęby; czyli to, co zwykle robi się wieczorami. Wsunęła się w ciepłą, miękką kołdrę i zaczęła myśleć. Nie było jej dane wiedzieć, o czym, ponieważ zasnęła w mgnieniu oka.


Brunet uniósł powieki. Śniło mu się, że poleciał do Włoszech z paczką kumpli, a ich polonistka robiła odprawy na lotnisku (weird. Just like me) Popatrzył się na czarny zegarek który zawsze miał na ręku. 7.47. Oparł się o oparcie kanapy i rozważał opcje. Jego nauczyciel sztuk walki miał przyjść o 10, lubił pospać weekendami. Mógł wstać teraz, rozgrzać się i porozciągać, zjeść śniadanie. Podjął decyzje-wstanie z łóżka równo o 8.00, zrobi sobie śniadanie, po czym zrobi rozgrzewkę, małą przebieżkę w okolicy. "Tak, to dobry plan" podsumował i z powrotem osunął się na poduszkę. Naszły go kaskady myśli.

Dlaczego nie ucieknie?

Było parę powodów. Po pierwsze, choćby nie wiadomo jak daleko uciekł policja pewnie i tak by go znalazła. A potem dostałby lanie, stracił przytomność i więcej się nie obudził. Po drugie-wziąłby jedzenie na parę dni, maksymalnie tydzień. Kasa szybko by się skończyła, on nie miałby gdzie spać. Do domu dziecka nie miał najmniejszego zamiaru iść -jakby co, do pełnoletności miał trzy lata- pamiętał, gdy mając dwanaście lat pojechali tam z okazji Mikołajek. Przeraził się, jak wygląda tamtejsze życie i zaniechał tego pomysłu. Po trzecie, on tak naprawdę, poza ojcem i jego humorami kochał to miejsce. Źle kojarzył mu się salon połączony z kuchnią i sypialnia Stoicka. Choćby balkon przy jego pokoju. Wychodził na zachód, codziennie przychodził tam i oglądał, jak słońce chowa się za drzewami, a niebo pokrywają najpiękniejsze znane mu obrazy kolorów i barw. Piękniej było tylko nad morzem. Albo las. Uwielbiał tam spędzać czas, słuchać szelestów liści i wiatru hulającego pomiędzy potężnymi konarami i cienkimi gałązkami. To było jedyne miejsce na Ziemi, gdzie mógł być -i zaiste, był- sobą. Nie pilnym uczniem, nie sportowcem, nie ciachem, nie uciśnionym synem, tylko sobą. Często zabierał tam sztalugi i malował, lub kartki papieru i kredki. Myśl, że to mogło przepaść była najgorszym koszmarem.

Ponownie spojrzał na zegarek. Za parę minut ósma. Zszedł ma dół i przyrządził sobie kanapkę, jajka sadzone i kakao, sprawdzając przedtem , czy ojciec śpi. Chrapał, ściskając w ręku kawałek papieru, którego treść Czkawce nie była znana. Cicho opuścił ojcowskie piętro. Po posiłku założył specjalny strój i ruszył.

Jego nauczycielem sztuk walki był Youki, czarnowłosy i ciemnooki niski czterdziestolatek. Połowę życia spędził, podróżując po Azji wraz z dziadkiem, Taiyshim, łapiąc lokalne sposoby pokonywania przeciwnika. Potem zakochał się w pięknej Japonce, Uiyki. Sprowadzili się do San Fransatokyo (z Wielkiej Szóstki) i Youki dawał profesjonalne lekcje dzieciom bogaczy. Był surowy i wymagający, ale wewnątrz siebie krył wspaniałe, nieco sarkastyczne poczucie humoru.

Tamtego dnia zaczęli walkę i obronę przed przeciwnikiem uzbrojonym w kij basebolowy. Pamiętał, że jak miał jedenaście lat spytał się, czemu nie uczy się konkretnej sztuki walki. On odpowiedział mu znudzonym głosem: -Bo właśnie to ci się w życiu przyda. A teraz kopnij wreszcie ten worek, inaczej ja ciebie kopnę-rzucił mu mordercze spojrzenie i wyładował swoją złość na wiszącym przed nim przedmiocie. Zastanawiał się wiele razy, czy mógłby wykorzystać któryś chwyt na ojcu. Chociaż, po dłuższym przemyśleniu tego zagadnienia stwierdził, że leżący na podłodze ojciec byłby jeszcze bardziej rozsierdzony, niż jest w stanie sobie wyobrazić.

Wrócił z dosyć krótkiego, jak na siebie, biegu. Zrzucił z siebie ubranie, narzucił sportowe, wygodne dresy i obcisłą koszulkę. Cieszył się, że Youki nie przywiązywał wagi do kłaniania się, czy innych zwyczajów. "Na ulicy nożownik nie ukłoni ci się, mówiąc o swoich zamiarach, nie będzie wymagał noszenia tych p********, białych piżamek, tylko przeszyje ci plecy i sobie pójdzie, paląc papierosa i podśpiewując wesoło." Tak odpowiedział na pytanie i kazał mu nie stać prosto jak tyczka w trakcie zadawania ciosu łokciem.

Spotkał się z mistrzem w sali ćwiczebnej, i od razu zapomniał o problemach, zwłaszcza, gdy Yauki -do którego od paru lat zwracał się po imieniu- zaprezentował mu imponującą kolekcję noży, które mógłby sprytnie ukryć pod ubraniem, planując wycieczkę do bardziej szemrawych ulic i osiedli w mieście.


OGŁOSZENIE

Hiccstrid na tym blogu będzie, i to ilościami, jakimi można wymiotować (specjalnie dla Was, bo dla mnie Hiccstrid jest... albo nieważne. Nie powiem.)

Ale nie teraz. Nienawidzę szybkich miłości. Zatem, trochę to potrwa, zanim Astrid się do niego dobije. Przyczyny poznacie, don't worry.

Next może się pojawić lub nie pojawić. Mam parę spraw do załatwienia.

KONIEC OGŁOSZENIA


Króciutki, wiem. Dopiszę, ale nie wiem, o której godzinie.


Astrid wywlokła się z łóżka. Zamiast włosów miała jeden wielki kołtun. Przeciągnęła się zadowolona, spała do dziesiątej. Powietrze przeszył głośny płacz w wersji double. Dziewczyna w lot pojęła-wyskoczyła z łóżka, chwyciła szczotkę, przygładziła piżamę i czesząc się ruszyła na dół.

Jasnowłosa czterolatka o szarych oczach tupała nogą i tupała, powtarzając, a raczej wrzeszcząc w kółko:

-Ja ce kucyki poooony! Ja ce kucykiiiiii!

-Najpierw zjemy śniadanko.

-JAAAAA CEEEEE! CE, CE CE!-dziewczynka rzuciła zrozpaczone spojrzenie matce, jednak ta pokręciła głową i nadal zawzięcie męczyła wielkiego pomidora. Posadzony w krześle bobas -za przeproszeniem- darł japę, domagając się nie wiadomo czego. Z niezadowoleniem cisnął zaślinonym gryzakiem. Przypadek? Trafił prosto w głowę płaczącej Jenny.

-Taaatooooo! Lila we mnie rzuciła! Nie lubię jeeeeeeej! Ona jest po prostu obrzydliwa!-postawny blondyn rozłożył ręce w geście bezradności, a w jego szarych tęczówkach czaiło się coś, co trudno było nazwać. Zwiastowało ono przede wszystkim trzy rzeczy; kłopoty, wyśmienitą zabawę i sprzątanie piwnicy po szampanie i konfetii... nie można też zapomnieć o zawartości niektórych żołądków niektórych dzieci. Ale to było dawno...

Astrid z lekkim uśmiechem podeszła do Rivii i wyjęła jej dorodne warzywo (owoc?) z rąk. Ta spojrzała na nią z wdzięcznością i wyciągneła Lilę. Po kuchni rozszedł się rozkoszny zapach niemowlakowej pieluchy.

-Przewiń-rozkazała mężowi, dając mu prezent rodem z działu kosmetyków w Sephorze. Sama zamieszała w paru garnkach i wrzuciła grzaniki do tostera. Lila zainteresowała się zawartością gardła swojego ojca. Nim się obejrzał jego mała córeczka trzymała w małej piąsce jego język. Szybko wyrwał narzędzie zmysłu smaku. I już miał zgłosić zażalenie na powierzone zadanie, jednak powstrzymał się tylko na komentarzu: -LILA! Skasztaniłaś się jak baba na polu z korniszonami!-spojrzenie żony powtrzymało go od dalszego wywodu. Z niezbyt szcliwą miną ruszył na górę.

Jedynym spokojnym dzieckiem był Igor. Siedział w jednym miejscu, a przed nim stała wielka miska pełna mleka czekoladowego, w środku pływały Nesquiki. Powoli, ale ciągle, z miski ubywało. Chłopiec, jako urodzony artysta, mleko miał dosłownie wszędzie. Udało mu się zmoczyć nawet włosy.

-Fajny fryz-uśmiechnęła się jego starsza siostra.

-Zdrowi, zdrowi, dziękować-ostatnio w kółko oglądał Asterixa i Obelixa, toteż udzielił mu się tamtejszy humor.

-Dom wariatów-mruknęła Astrid, szatkując o


WIDZIAŁ KTOŚ MOJĄ WENĘ?! ZGUBIŁA MI SIĘ!!!


Znalazłam! Była w szafie, ledwo przekopałam się przez spodnie.


Poniedziałek. Nadszedł.

Czkawka miał bardzo mieszane odczucia na temat tego dnia tygodnia. Z jednej strony tylko wtedy zaczynał lekcje o dziewiątej i kończył lekcje o piętnastej, a ojciec z pracy wracał od siedemnastej w dół. Z drugiej strony właśnie o owej nieszczęsnej dziewiątej wychodził... prawie zawsze spotykali sięw drzwiach, nie inaczej było tym razem.

Tego dnia postanowił do szkoły wybrać się na rolkach. Już sięgnął ręką do klamki, gdy potężna dłoń ojca złapała go za ramię.

-Poczekaj, wolnego.

-Tak, ojcze?-nie pamiętał już, kiedy zwracał się do niego "tato".

-Dziś w urzędzie miasta odbędzie się coś w rodzaju...eee... spotkania. Każdy, no, prawie każdy pracownik ma przyjść z rodziną, a wszyscy chyba wiedzą-skrzywił się.-Że mam syna. Może nawet prezydent państwa wpadnie z doradcą i synami i córką, w końcu się przyjaźnimy... mój doradca z córką... tyle ważnych osób. Masz się zachowywać, w coś sensownego ubrać... rozumiemy się?

-Oczywiście ojcze-odparł, lekko chyląc głowę. Odbił się rolką od progu, trawiąc w sobie wiadomość. Bynajmniej, nie chodziło o spotkanie, to nie było za bardzo dziwne-najbardziej dziwiło go to, że ojciec z nim w ogóle porozmawiał. Odkąd skończył podstawówkę ani razy tak na serio nie rozmawiali. Zamiana dwóch czy trzech słów, ot co. Przykład takowej konwersacji?

"-Zatrzymaj się.

-Tak, ojcze?

-Idź do fryzjera, na te twoje włosy nie da się patrzeć, wyglądasz jak baba.

-Rozumiem, ojcze."

To akurat była jedna z dłuższych... mogło to być smutne i przykre, jednak on... on to ignorował. W wieku pięciu lat pozbawiono go troski i prawdziwej opieki, nie wiedział, co to prawdziwa miłość, ciepło.

Niby tak, czytał przecież sporo, ale myślał, że tak właśnie powinno wyglądać wychowanie, że autorzy książek tak sobie ubzdurali, iż ojciec może oddać życie za wasnego, rodzonego syna. Często, kiedy czytał Harry'ego Pottera śmiał się w głos, wydawało to mu się śmieszne.

Lata ojcowskiego katowania nauczyły go ukrywania emocjii, na jego twarzy zwykle malowała się obojętność i sztuczność, nikt go nie nauczył prawdziwie czuć-aczkolwiek tego nie pamiętał. Oczywiście, udawał, że go do łez rozśmieszają żarty kolegów, że cieszy się z ocenlub wygranych, że jest zły na nauczycieli, albo dziweczyny-z nie wiadomo jakiego powodu.

Trwał w obojętności, to prawda. Lecz w głębi jego duszy kryła się myśl, odruch, że gdy był bity ona przysyłała mu wściekłość, złość, nienawiść, cierpienie-jednak w trakcie drogi na górę były wytłumiane i docierały jako grymas bólu, zaciśnięcie pięści, spojrzenie, czy zaszklenie oczu-i to było tyle, objawy odczuwania.

Podobnie rzecz miała się, gdy z czegoś naprawdę się ucieszył. Wesołoś, radość parolatka huczała tą cześcią mózgu, gdzie samotnie kryły się odruchy okazywania emocji, a na powierzchni może warga drgnęła mu w górę, może w oku pojawił się krótki błysk.

Dlaczego był tajemniczy? Bo nie widział powodu, by coś o sobie mówić, by zwierzać się innym ludziom. Nawet cząstka nie chciła dzielić się sekretami i skrywanym w nich bólem.


Reszta do...21? 22? Jakoś tak.


Pomiomo bujnej wyobraźnie nie był w stanie sobie wyobrazić, ażeby mówić komuś o tym, że ojciec go bije.

Zwołaliby jakieś służby. Splądrowali dom, a ojcs skuli w kajdanki, potem kazaliby mu opowiadać, co się zdarzyło. Byłoby o tym głośno w lokalnej stacji telewizyjnej i skończyłoby się na ulicy. Chłopaka przeszedł zimny dreszcz; zawsze wynajdywał najgorsze sceneriusze. Skręcił w skrót prowadzący przez park.

Po paru, może parunastu minutach był w szkole-jeździł przecież dosyć dobrze.

-Siema stary!-krzyknął Sączysmark.

-Mmm, czego?

-Szpadka mnie dzisiaj splaskała. Leci na mnie, no nie?! Nie?! Jasne że tak! Uła uła, kto jest boski, no, kto kto?-no i zaczął całować swoje bicepsy, jak to miał w zwyczaju. Mieczyk podszedł do nich i zagadnął:

-No to co? Wytknijmy dziś coś komuś!

-Wiesz, nie chce mi się-odparł zniechęcony Czkawka, zściągając rolki i wkładając brązowe trampki. Zaniósł je do szafiki i wyjął podręcznik do muzyki. Nagle coś zatrzasnęło mu drzwi przed nosem. Była to Jessica.

-Och, cóż za miła...-tu Jes mu przerwała.

-Cze-e-ść Czkawka, jak leci?

-Świetnie, dzięki-odparł, kierując się do pracowni muzycznej.

-Na czym ostatnio byłeś w kinie?

-Na Kosogłosie i klątwie Jasebelle, a co?

-A z kim?-"A nie raczej: podobało ci się?" Skarcił dziewczynę w myślach.

-Z kumplem i kumpelą, którzy są parą od pół roku, jeśli o to ci chodzi.

-Nie nie, skąd! Podobały ci się?-"O, teraz lepiej"uśmiechnął się pobłażliwie w myślach.

-Uważam, że książki są dużo lepsze-uciął, przyspieszając kroku. Tak długo raczej z dziewczyną nie rozmawiał-ta była wytrwała. I to bardzo...

Za bardzo.

-O, a jaka jest twoja ulubiona?-tu Jessica zamierzała wykraść pierwszą tajemnicę. Teraz prawie biegli.

-Jest dużo fajnych, nie potrafię zdecydować.

-Polecasz jakąś?

-Dla ciebie? Zdecydowanie "Rywalki" Kiery Cass.

-O, a to o czym?-spytała, kręcąc lok na palcu. Już dłuższy czas powstrzymywała chichot.

-Przeczytaj. Nie będę dawał spoilerów-dziewczyna stanęła przed nim.

-Masz ją? Pożyczysz?

-Jest w bibliotece-odparł. Cząstka wrzeszczała "Spieprzaj babooooo!". Zawsze dziewczyny miękły, ale co teraz!

-Och, acha-zatrzymała się, szykując kolejne zagadnięcie. Niestety chłopak wykorzystał to i odbiegł-akurat do klasy, dźwięk dzwonka zabrzmiał na korytarzu. Usadowił się i odetchnął z ulgą-za to Jessica żaliła się dziewczynom, jak to jej nie wyszło, jaka ona jest zrozpaczona.

Jedynie Astrid jej nie słuchała. Przypatrywała się Czkawce, i zdarzyło się coś, czego się nie spodziewała. Nigdy, przenigdy.


Prawie, ledwo, ale się wyrobiłam. Czytam i czytam... myśl :"Ale bezmadziejny. A się stoczyłam! Wieje nudą. Głupia ja." Sorry. Zależało mi, abyście mieli co czytać. Przepraszam za (głównie) literówki. Next jutro, nie wiem kompletnie, kiedy.


Przepraszam, że krótkie. Tak mi pasowało, za chwilę dowiecie się, czemu ;) Dedykacja dla Miszy_07 i... SORGO. Niech nikt nie pyta się, co to znaczy, ale Eiiin i Mynia6, wiedzą, i to wystarczy. Myni, masz nadal ten napis? Ja nie :'(


-Astrid? Astrid!-krzyknął ktoś, wybudzając dziewczynę z zamyślenia. Spojrzała się w jego stronę, i nie mogła uwierzyć. Czkawka Haddock - we własnej osobie, odezwał się do niej z własnej woli.

-Eee... co...?-podniosła wzrok i popatrzyła się w jego szmaragdowe oczy.

-Podniesiesz, proszę?-wskazywał coś pod jej butem.

-Eeee...? Aa, jasne!-schyliła się po temperówkę. Zrobiła coś, co zaskoczyło ją samą. Uśmiechnęła sie do niego nieśmiało, on to odwzajemnił. Podała mu ją, muskając delikatnie skórę na palcu chłopaka. Już po tym sekundowym dotknięciu czuła, że jego dłoń jest silna, jednak każdy nerw był w niej napięty, jakby się czymś denerwował. Nim zdąrzyła rzucić mu zaciekawione spojrzenie odwrócił się, zawzięcie ostrząc ołówek.


Lekcje minęły normalnie, zaskakująco normalnie. As wyszła szybkim krokiem ze szkoły.

-Jes! Czekaj!-podbiegła. Jessica zwróciła na nią swoje zamyślone oblicze.

-E? Co cesz?-spytała (błąd specjalnie).

-Co jest z tobą?-zwróciła na nią spojrzenie swoich niebieskich oczu, odpinając biały rower trekkingowy.

-Zagadałam Czkawkę, po to, aby zdobyć informacje... i dowiedziałam się więcej, niż przeczuwałam. Niż bym chciała nawet... pa-odrzekła i skręciła do przystanku autobusowego, i od razu wsiadła. Blondynka stała jeszcze trochę, wdychając opary cytrusowych perfum przyjaciółki i zastanawiając się, co to wszystko może oznaczać.


Po powrocie ze szkoły od razu usiadł do lekcji. Pouczył się też trochę, troszkę posprzątał w pokoju-zajęło mu to dwie godziny. Stanął przd małą garderobą i -aż wstyd powiedzieć- zastanawiał się, co założyć. Coś "sensownego". Nagle jego telefon zawibrował, oznajiając przybycie SMS'a.

"Jadę. Ma być garnitur, prezydent będzie"

I tyle. Przeprasował pospiesznie koszulę i spodnie, krawat wybrał czarny. Krzywiąc się nałożył perfekcyjnie wypastowane buty, których szczerze nienawidził. Potargał sobie włosy -tak ponoć było mu lepiej, fajniej wyglądał- przygładził rękaw marynarki i usłyszał szemranie żwiru pod kołami czarnego Jeepa. Zbiegł na dół, ale przed drzwiami wziął głęboki wdech. Ani jednego błędu, inaczej... aż bał się o tym myśleć. Zmknął dom i wsiadł do samochodu z tyĺu. "Lepiej utrzymywać dystans" pomyślał.

-A ty gdzie? Nie uważasz, że to będzie odrobinę dziwnie wyglądało, ja z przodu, ty z tyłu?

-Jasne-kiwnął głową i usiadł na wskazanym przez ojca miejscu. Z kieszeni wyjął komórkę i odpisywał na liczne wiadomości na Facebook'u. Myślał, że wypuści komórkę z wrażenia, gdy.


Czytam komentarze- moja reakcja: "What the hell?!" Co wy macie z tą Astrid?! Chciałabym powiedzieć, o co mi chodzi, ale nie chcę Was załamać. Dedykacja dla mojej... mamy, za pomoc w pisaniu rozdziału. Mój kochany słownik :D


-Synu?-usłyszał, i nie chciało mu się w to wierzyć. Ojciec zwrócił się do niego! Normalnie, nie coś w deseniu debila, czy s********.

-Ta-a-k, ojcze?-spytał, patrząc na niego kątem oka. Mężczyzna nie miał ani wściekłej, ani pogardliwej, ani nawet zniechęconej miny. Wyraz jego twarzy był... neutralny, może troszkę obojętny. A chłopak wiedział -lepiej, niż by chciał- że obojętność służy ukryciu emocji.

-Eee... no... co sądzisz o systemie szkolnictwa w naszym mieście?

-Poziom jest dobry, nie należy nic zmieniać-odpowiedział, czując, że zaczyna się pocić. Cząstka pokręciła głową z zażenowaniem "No żeby bać się rodzonego ojca, no doprawdy".

-Jaki masz zamiar wybrać kierunek studiów?-spytał, czując, że przestaje panować nad głosem. Nie pamiętał swojej ostatniej rozmowy z synem, nawet nie wiedział, czy kiedykolwiek rozmawiali. Wniosek? Denerwował się.

-Zastanawiam się-rzucił niedbale.-Zastanawiałem się nad czymś, co doprowadzi mnie do udanego życia-aż zdziwił się własną śmiałością.

-Chodzi ci o... medycynę, prawo...?

-Szczerze to nie wiem...-spuścił wzrok.-Ale pewnie coś podobnego.

-Twoka matka zajmowała się medycyną. Była hirurgiem, poznaliśmy się po tym, jak mi życie uratowała w trakcie operacji-(tak, wiem, głupio wymyśliłam

-,-) .

-Acha-kiwnął głową. Nic mu nie przychodziło na myśl, co mógłby powiedzieć -albo po prostu drżał ze strachu, co odbierało mu zdolność mowy- wyciągnął smartphona i włączył sobie muzykę.

Po półgodzinie byli na miejscu. Hotel, jaki został wynajęty na ten czas prezentował się doprawdy wspaniale. Był podświetlony, a otaczał go ogród z trawą przystrzyżoną z wręcz zegarmistrzowską precyzją. Kwiaty były u szczytu formy, powietrze było ciężkie od słodkiego zapachu nektaru. Dziwne, ponieważ była końcówka marca. Czkawka doszedł do wniosku, że zapach był sztuczny.

-Miłego wieczoru-usłyszał jeszcze za plecami. Owrócił się, odpowiedział i ruszył przed siebie.

Jego celem była łazienka. Albo jakieś inne, ustronne miejsce, gdzie mógłby pobyć, choć na chwilę, sam i pomówić z... samym sobą w sumie, pomyśleć... rozglądał się chwilę. Wszyscy byli ubrani bardzo elegancko. "Taaa, spotkanie, na pewno. Bankiet raczej" prychnął w myślach. Zauważył dość skromną, przez to niepasującą do reszty wnętrza kanapę. Przysiadł na niej i wyjął spod bluzki swój największy skarb... nieśmiertelnik z wygrawerowanymi tekstami. Po jednej stronie był napis:

"Dąrz do celu. Nie poddawaj się, bądź silny. Wierzę w Ciebie, kocham Cię"

A po drugiej stronie podpis. Imię jego mamy. Valka...

"Kocham cię. Jak to ładnie brzmi. Chciałbym to kiedyś usłyszeć, choć raz." Rozmarzył się, oparł... i po chwili otrząsnął. O czym on myśli?! Naiwny. Wstał i ruszył do głównej sali. "No. Teraz będzie śmiesznie." Uśmiechnął się łobuzersko. Lekcje zrobione, jutro na ósmą... ech... trzeba się rozluźnić. Nie muślał o alkoholu, po swoich przeżyciach na whisky nie mógł nawet patrzeć. W kącie stała mała grupka dziewczyn, ocenił je na około dwadzieścia lat, może więcej. Postarzała je warstawa tapety. Mrugnął do nich i uśmiechnął się zawiadocko, odwrócił się i chciał nalać sobie soku, gdy jego dłoń napotkała przeszkodę.

Pomęczę Was jeszcze, ale dodam jeszcze dziś (11.01.2015). Jestem okropna, ale wszyscy się domyślą Hihihi... nie wyrobiłam się do 12.00.

Ależ ja Was rozpiszeczam! Nexty są prawie codziennie. Niestety, od razu zapowiadam, że po feriach ten czas się skończy, i nexta będziecie mogli czytać raz, maksymalnie dwa razy w tygodniu. Ale do tego jeszcze troszkę czasu, nie martwić się!

Astrid spojrzała się zdumiona na Czkawkę.

-Ty, tu... jak?!

-Samochodem-odparł, zabierając rękę. Ruchem głowy zachęcił ją do nalania napoju.

-Nie, ty pierwszy-odparła. Bała się też, że wyleje sok i zaprzepaści się w jego oczach na zawsze.

-Damom się ustępuje.

-Acha-zarumieniła się delikatnie, wlała ciecz do małej szklaneczki, za to Czkawka nalał sobie niemal do rowku wysokiej szlanki. Upił trochę, westchnął i zapatrzył się przed siebie.

-Eeem... Czkawka?-chłopak drgnął, jakby wybudziła go z głębokiej zadumy.

-Tak, słucham?-miał dodać coś jeszcze, na szczęście ugryzł się w język.

-Nie jesteś zły za...?

-Nie kończ, wiem-pokręcił głową.-Zanim zrobiłem się... ech... bardziej... cool? W starej szkole w sensie, to było w innym... mieście... dzięki temu mam, bez urazy, nieco wyższy poziom... przyzwyczaiłem się do docinek. I uwierz mi, to co ty zrobiłaś, było wręcz komplementem. Były czasy, kiedy... a z resztą, nie ważne.

-Powiedz, powiedz!

-Nie, raczej nie. Nie przywykłem do mówienia o sobie, a ty wiesz wręcz za dużo-odrzekł. Upił parę łyków, a do niego podeszła dziewczyna.

-No cześć, przystojniaczku, jak ci leci?

-Całkiem dobrze, madame, lecz raczy pani, oddalę się.

Zgrabnie wyminął szatynkę, Astrid go dogoniła, powiedziała coś, co od dawna leżało jej na sercu.

-Dlaczego jesteś taki tajemniczy?

-Nie lubię mówić o sobie. Zapamiętaj to, bo to ważna informacja. O, kto tu idzie...-ku nim podążały dwie chwiejące się z lekka osoby. Jedną był Stoick, a druga wysokim mężczyzną o blond włosach.

-Nieźle się bawimy synek, co?-zarechotał rudy, trzaskając bruneta w plecy, ten na szczęście utrzymał równowagę.-Widziałeś Pyska-a-aczaaa?-spytał, przytrzymując się krawędzi stołu. Drewno zaskrzypiało niebezpiecznie.

-Przechodził tędy parę minut temu-Pyskacz był najbliższym przyjacielem Stoicka i bogatym właścicielem luksusowych serwisów samochodów. Można tam było sprawić sobie nawet silnik rakietowy.

-Tee, sztywniaki! Tam jest konkurs kto najwięcej wypije! Rozerwijcie się, wapniaki!-i odeszli, przytrzymując się wzajemnie.

-Dopiero pół godziny, może trochę więcej minęło, a oni tacy wstawieni?-spytała retorycznie Astrid, biorąc czekoladkę w czerwonym papierku.

-Prędkość internetu LTE-odpowiedział. Urwał sobie małą kiść bezpestkowych winogron i zwrócił swe kroki ku grupce dziewczyn. Te zaczęły chichotać jak wariatki i rozpaczliwie poprawiać fryzury i suknie.


No, i coś, aby Wam się nie nudziło.

Zagadki i zadania. Ogólnie mówiąc : konkursy.

(Dla początkujących)

Skąd wziął się tytuł tego bloga?

(Dla średnio zaawansowanych)

Opisz dokładnie, zabawnie, wzruszająco (czy tam nie wiem) jak sobie MNIE wyobrażasz. Autor opisu, który spodoba mi się najbardziej, albo będzie najbardziej zgodny z prawdą dostanie dedykację... na długi czas... ale raczej nikomu nie będzie się chciało ;)

(Dla zaawansowanych)

Niedawno, w nocy, wpadła mi do głowy zagadka. Może ktoś zgadnie?

"Wielki, oślizgły,

Szukający ofiary w przestrzeni,

Aby ją mazią splamić,

Która będzie się w blasku słońca mienić"

Jeśli zgadniecie, next na 100% pojawi się 12.01., pod wieczór. Jeśli nie, będzie 13.01. (Chociaż to zależy od mojego humoru i wielkości pracy domowej, MOŻE się ulituję)

(Dla tych, którym nie chce się myśleć, oraz dla wszystkich)

Robić takiego typu rzeczy częściej?


Dedykacja jest dla... Szczerbka1234 (nie no... piękna?! Ty to jesteś normalnie...) Niki Hofferson, Agaciorek03, Nieszczerbatej, MelaLoveDragons, Misza_07, YoungWolves oraz Fillera. Wszystkie Wasze opisy mi się podobały, było w nich mniej lub więcej prawdy. I tak się zdziwiłam, myślałam, że góra 2-3 osoby to napiszą.

Jeśli chodzi o to dla początkujących, to w realu założyłam się z koleżankami o pewną rzecz, która pojawiła lub pojawi się tutaj.

Specjalna dedykacja jest jednak dla YoungWolves oraz Agaciorek03, oraz Szczerbek1234 dzięki nim macie nexta. Zgadły jako jedyne. Było podchwytliwie i porąbanie, chciałam coś w deseń zagadek Golluma.

Odpowiedź: język Szczerbatka.

I małe wytłumaczenie, czemu ;

" Wielki, oślizgły" - porównajcie język Szczerba i człowieka. Jest różnica? Tak, i to duża! Oślizgły...? No chyba wiadomo.

"Szukający ofiary wśród przestrzeni" - Czkawka=ofiara. I wszystko jasne!

"Aby ją mazią splamić" - maź=ślina splamić=przyjrzałam się, i na kombinezonie Czkawki jest mnóstwo tych plam.

"Która będzie sie w blasku słońca mienić" - skojarzyło mi się z tym, że się nie spiera.

No, a teraz next. Krótki, bo YoungWolves i Agaciorek03 nie były pewne, zatem ja, jak to 3/4 moich nauczycieli uznaję to za pół odpowiedzi. Przez niektórych wpis może być taki... dziiiwnyyy.


-Witam. Jak się miewacie?-spytał. Można było bez trudu zauważyć, że ton jego głosu zmienił się. Podczas rozmowy z Astrid był jakby przepełniony stanowczością, był szorstki, chwilami może nawet nieprzyjemny, aczkolwiek nadal uprzejmy. Teraz mówił z spokojem i miękkością w głosie, sam głos wydawał się bardziej męski, a za razem taki, gdyby proponował którejś z dam upojną noc. Patrzył na nie z bezwstydnie udawanymi emocjami w oczach. Wśród towarzystawa płci źeńskiej stała dziewczyna o czarnych włosach i bladej cerze, oraz o promienistych, niebieskich oczach i urodzie elfa. Ubrana była w czerwono-pomarańczową suknię sięgającą niemal ziemi. Opierała się o ścianę i przypatrywała ludziom na parkiecie. Czkawka podszedł do niej, oparł się w identycznej pozycji i czekał. Po chwili dziewczyna spojrzała w jego stronę i na chwilę zamarła. Potem popatrzyła się na niego uważnie.

-Tak, słucham?

-Stoję sobie, ot co-powiedział. Robił coś tajemniczego ze swoim spojrzeniem, z wyrazem twarzy, tak, że od razu przykuł niepodzielną uwagę nieznajomej. Nagle się uśmiechnął.

-Ażeby takie osoby jak my podpierały ściany? Niedoczekanie-chwycił czarnowłosą za dłoń i poprowadził na środek sali. Wymienili parę słów i zaczęli tańczyć.

Suneli jak w chmurach, w powietrzu, w nicości. Jak gdyby nie byli zwykłymi ludźmi. Jak gdyby byli aniołami, bogami, schodzącymi na Ziemię, aby okazać ludziom, zwykłym śmiertelnikom swą wyższość i lekkość, swe umiejętności. Każde drgnięcie mięśni tych dwojga wydawało się być kontrolowane. Kręcili się, kołysali, przepuszczając słodkie nuty muzyki przez swe ciała, które same podrywały ich do tańca, o ile tak można to było nazwać. Rozmawiali ze sobą szeptem, jakby nieświadomi, że się poruszają.

Tańczyli dłuższy czas, po czym wybrali się do ogrodu. Astrid, tak zapatrzona, dopiero teraz sobie uświadomiła, jaka cisza zapadła - wszyscy podziwiali tą parę,.

Parę, no właśnie.

W atrakcyjnej blondynce wylewało się niekontrolowanie, i wybuchało, uczucie.

Zazdrość.

Zacisnęła pięści. Jak ona śmie?! Tak zwyczajnie chwytać Czkawkę za dłoń, kiedy ona próbowała tego od paru lat?! Podobał się jej -bardzo się jej podobał- ale nie chciała być jak reszta dziewczyn. Starała się ignorować odruch, jakim było rzucenie się niemal na wysokiego bruneta. Trzymała się w ryzach, i dobrze jej to szło. Ze złością przeżuła mandarynkę i popiła sokiem, jakby to miało ją uspokoić. Nie dało skutku.

"Dobrze więc"dumała. "Zawalczę. O. Niego" rozkała sobie w myślach. Usłyszała trzaśnięcie drzwi. Ta lafirynda szła z narzuconą na ramina... marynarką Czkawki. Już mieli się rozstać, gdy nagle przypomnia sobie o odzieniu. Zaśmiała się i oddała. Oddalając się wyslała chłoapkowi buziaka.

-Dwadzieścia dwa lata, studiuje taniec i akrobatykę, jej ojciec pracuje w kancelarii prezydenta, a matka jest kierownikiem marketingu w moim ulubionym sklepie z ciuchami-powiedział na jednym tchu, wklepując dane dziewczyny do białego Samsunga czwórki.

-Jakiego?-spytała szybko Astrid, gdy brunet wybierał odpowiedne zdjęcie do kontaktu.

-Cropp Town-odparł, zerknął na zegarek i ruszył w obojętną blondynce stronie. "Teraz, się przygotuj, przystojniaczku. Nadchodzę" pomyślała, kończąc jego sok.


I coś łatwego ; pytanie.

Co planuje As?


Przypatrywała się Czkawce. Ten wszedł do ogrodu. Po paru minutach wrócił ; w rękach trzymał białą różę. Podszedł do tej dziewczyny. Astrid znowu zakipiała z złości i zazdrości, jednak obserwowała cierpliwie.

-Lisa?-usłyszała czarnowłosa, to było jej imię. Już miała zwrócić się do źródła głosu, lecz chwilę później jej widok zastąpiła ciemność.


Co się stało? ;) tak, żebyście mieli o czym myśleć. Next z wyjaśnieniem będzie wieczorem, wieczorem, nocą prawie.


WAŻNE OGŁOSZENIE

Ja nie chcę Was martwić... ale wyjeżdżam do innego kraju na tydzień z hakiem i nie będzie nextów... kompletny brak Wi-Fi :'(

KONIEC WAŻNEGO OGŁOSZENIA I UDANYCH FERII ŻYCZĘ


WRÓCIŁAM. YEAH.


(Mała wstawka. Możesz, Drogi Czytelniku, ją ominąć)

Drobne wprowadzenie do mojego słownika :

K****=kufa=kufel (wymyśliłam na stoku...)

Jechałam 40 kilometrów na godzinę, wiatr szastał mnie po twarzy i poczucie prędkości było niezłe (zwłaszcza ma lodzie, lub na muldach -,-) i myślę. "O kufel. Szczerbo wysiąga cztery razy tyle!!! Kufel, co na jego grzbiecie musi się dziać!" I aż stanęłam z wrażenia...

Na wyjeździe było ZAJ*****E! Wspaniale, really! Jadę sobie jadę, skaczę przez muldę, potem slalomem, potem wjeżdżam na nartostradę (deskostradę) w lesie, prawie się wyrąbałam na świerku z zamyślenia... a na wyciągu next w głowie był gotowy. Japię się na Alpy, na stok, na Alpy, na stok... i kolejny pomysł. (Żeby nie było 'rasizmu' ; Hicci będzie {pózniej} jeździłi na desce, i na nartach. As... ni wim! Ale chyba na boazerii ją posadzę, co się będzie z parapetem cackać) wena jest ukryta w muldach, bo często po nich jeździłam ^^ ale mi odpierniczało... jak Stoickowi, ale się dowiecie, jak przeczytacie... śpiewałam, kurde "Wiggle wiggle" , "Krakowiaczek" "Legiony" i czasem... "Gangam Style", ludzie się na mnie dziwnie patrzyli, ja macham rekami i wrzeszczę "gutentagen!" (Nie mam bladego pojęcia, co to może do diabła znaczyć) i pamiętam, że raz powiedziałam "A założymy się? Będę pierwsza!"... i ryknęłam śmiechem...

Tyłek mnie boli, kręgosłup mnie boli, kolana mnie bolą, ręce (a szczególnie palce) mnie bolą, a ci mili państwo chcą nexta! I mają, może dadzą mi święty spokój! Ja?! ('Tak' po niemiecku, ze słuchu. Nie, nie byłam w Niemczech) ekchm... dedykacje dla Olka708 (seriously?! Prawie uwagę dostałaś? Zaszczyt mnie kopnął...), Misza 07... kufel, dziewczyno, jeśli mnie będziesz komentować to ja no nie wiem [jechałam z jakimś Rosjaninem i mu cytowałam Twoje opko... dziwnie się patrzył...] dla Adve i Vanessy za ich/jej komentarz. Podniósł mnie na duchu przed parodniową podróżą. Dla Szczerbatka07... jaki młodzik? O co Ci w ogóle kaman? I dla PGS... odpowiesz mi na któryś z maili... proszę? I dla Azury 2001. Za co się masz mi się odwdzięczyć? Ile moich opek czytałaś, tak z ciekawości?

Oraz ogólnie dla wszystkich, którzy życzyli mi miłych ferii...

Żeby nie było niedomówień ; miałam MEGA ograniczony Internet, połączenie się kosztowało fortunę. Dziękuję za zrozumienie.

PS: Nie wiem, kto wymyślił miesięczne soczewki kontaktowe, ale zabiję gościa! Chyba, że już nie żyje, to niech się smarzy w ogniu piekielnym!


Poczuła na policzkach ciepłą skórę. Świeży oddech owiał jej twarz. Zamrugała, wtedy chłopak stanął przed nią z białą różą w dłoniach.

-To dla Ciebie-szepnął. Delikatnie włożył kwiat w jej włosy. Zadrżała, strwożona.

-Spokojnie. Wyjąłem kolce-powiedział ze 'stoick'im spokojem w głosie. -Wyglądasz jak marzenie-powiedział i ujął ją za rękę, prowadząc na zewnątrz.

W Astrid buchały złe emocje, jednak nie dała tego po sobie znać. Zgarnęła coś do przegryzienia z bufetu i podeszła do grupki dziewczyn.

-Co to za jedna?-zagadnęła najbliżej stojącą nieco otyłą rudą.

-Ee... moja znajoma. Wyrwie każdego. Bogooowieee, jaki on przystojny!-jęknęła. Astrid skwitowała to westchnięciem. Nagle poczuły powiew wiatru (Myni, Eiiin?) i ich oczom ukazała się Lisa. Jej czarne, lśniace włosy były w lekkim nieładzie. Zachwyt i szczęście miała wyraźnie wymalowane na twarzy.

-Całuje jak bóg-wymamrotała i oparła się o ściane, wodząc naookoło rozmarzonym wzrokiem, umysłem będąc gdzieś wśród gwiazd. Blondynka z oburzeniem otworzyła usta, zaraz je jednak zamknęła. Wściekłym gestem otworzyła drzwi i wyparowała na zewnątrz, zła jak nigdy. Siedział samotnie w altance, wpatrując się w granatowe, gwieździste niebo. Zwrócił na nią spojrzenie swych szmaragdowych oczu.


Przepraszam, znowu miałam ODPAŁY SORGO. Przepraszam!


-Cześć-przywitała się.

-Witaliśmy się już dziś, o ile pamięć mnie nie myli...

-Nie, nie myli cię. Wolne?-głową wskazała wiklinowe krzesło, takie samo, na którym siedział chłopak.

-Jasne-odpowiedział, wstając. Podsunął Astrid krzesło, a ona usiadła, niezmiernie zdziwiona. Wstał tylko po to, aby pomóc jej usiąść?

-Ponoć całujesz jak bóg-powiedziała prosto z mostu.

-Ach tak-zapytał, czy też może stwierdził.

-Mam pytanie... czemu? Czemu? Dlaczego, z jakiego powodu ją pocałowałeś?

-Po pierwsze, to było, prawdę mówiąc, parę pytań. Po drugie, powiedziałem ci, zdaje się, że nie lubię i chyba niespecjalnie umiem mówić o sobie.

-Mówiłeś-przytaknęła.-A tu nie chodzi o ciebie, tylko o...?

-Lisę.

-Właśnie.

-A z jakiego powodu, o ile można mi wiedzieć, cię to interesuje?-spytał. Dziewczyna nie spodziewała się raczej takiego pytania. Chwilę myślała nad odpowiedzią.

-Bo może któraś z moich przyjaciółek mogłaby paść ofiarą?

-Niekurtularnie jest odpowiadać pytaniem na pytanie-zauważył.- A poza tym nie, nie mogłaby.

-Dlaczego?-chłopak podszedł do niej i zrobił coś niespodziewanego ; popatrzył jej głęboko w oczy.

Miała wrażenie, jakby ją przewiercał na wylot, jej serce, duszę, umysł. To działo się dość często, gdy na nią patrzył, ale jeszcze nigdy w takim stopniu. Otępiała próbowała odwzajemnić spojrzenie, niestety nie wyszło.

-Naprawdę nie chcę ci o tym mówić, pozwól. Ani nikomu innemu-powiedział takim głosem, że nie mogła się mu oprzeć. Z największą ochotą pocałowałaby go, chcąc pokazać, że ta cała Lisa to zero przy niej, aby odwzajemnił uczucie. Ten przebiegły, zabójczo przystojny szatan zmusił ją jednak do milczenia i spuszczenia głowy. Już miał odejść, gdy szepnęła :

-Błagam-to jedno słowo zatrzymało Czkawkę w miejscu. Pamiętał dobrze.

"-Błagam, ojcze, nie!-dziesięciolatek drżał, kuląc się na podłodze. Z bólu, fizycznego i psychicznego, ze strachu.

-Nie ruszaj się s*******! Masz poczuć, co zrobiłeś, ty przeklęty debilu!-kolejne, dwunaste lub szestnaste uderzenie. Tamtym razem było na zmianę, dla urozmaicenia- pogrzebacz, pas, pogrzebacz, pas... to było w ferie zimowe, naniósł śniegu do holu. Wydawało się bzdurą, lecz przy którejś szklace dżinu już poważnym problemem.

A to nie była jedna sytuacja..."

Odwrócił się. Niedaleko siedziała piękna dziewczyna, o lśniących blond włosach, jasnej skórze i oczach, błękitnych, w których błyszczała nadzieja. "Nadzieja."westchnął w myślach. "Jaka piękna rzecz" z powrotem usiadł i popatrzył prosto w oczy Astrid. Musiał przyznać, tęczówki miały śliczny kolor, niczym niebo po letniej burzy.

-Dobrze-wziął głeboki wdech.

-Widzę, że gdy rozmawiam z jakąś dziewczyną ona ma w oczach coś... coś takiego, takie... wymalowane, pełne szczęście. Im częściej to robię, tym częściej widzę. Postanowiłem, że dam innym ludziom tyle tej radości, tego nieopisanego szczęścia, na ile mnie stać.

-Czemu ją pocałowałeś?

-Prawdę mówiąc, to ona pocałowała mnie-zaśmiał się cicho.-Na początku chciałem ją odepchnąć, ale się rozmyśliłem. Skoro była szczęśliwa... a obiecałem dać tyle, ile mogę. Znaczy, jeśli wiesz, o co mi chodzi-blondynka przytaknęła, chichocząc któtko.-No i znasz całą prawdę.

-Ee...eem... a czemu ona?!-to wymknęło się jej pod wpływem emocji. Spojrzał na nią z rozbawieniem.

-Bo mieszka po drugiej stronie miasta. Raczej nie będzie próbowała się non stop z mną umawiać, nie?

-A telefon?

-Ona mojego nie ma. Będę dzwonił z domowego. Po skończonej rozmowie odłaczenie od gniazdka jest bardzo proste.

-Czyżby? To ile już wyrwałeś?

-To pierwsza-wzruszył ramonami.

-Czkawka?

-No co jeszcze?!

-Za-zatańczysz ze mną?-popatrzył się na nią chwilę.

-Czemu by nie? Jesteś moją znajomą, czyż nie?


Walc nie był trudny. Tańczyli dosyć normalnie, zaskakująco wręcz normalnie. Zwłaszcza w porównaniu z innymi, trochę pijanymi gośćmi.

-Tak się zastanawiam-odezwała się do nigo.-Dlaczego prezydent miasta zwrócił się do ciebie "synek"? To twój ojciec?

-On do każdego mówi "synek". I przestań mi stępować po nogach-odparł niewzruszony, a jak na potwierdzenie jego słów Stoick krzyknął do dziobatego blondasa "Synek! Napijesz się, k***?!" Czkawka zastanowił się chwilę." No nie. Gorzej być nie mogło"powiedział do siebie w myślach. "Świetnie, geeenialnie. Ojciec jest pijany." Stwierdził w myślach. Zerknął na zegarek. Było troszkę do północy. Przygryzł wargę-trochę późno. A on lubił się wysypiać... i nie spóźniać.

-Powinienem iść-szepnął do blondynki.

-Acha. No... dobra-puściła go niechętnie, posyłając mu tęskne spojrzenie.

-Oookej. Iidzieemy! Jak ci pieeechurzy przeeeez pooolaaa-zawył Stoick Ważki, wymachując butelką niezbyt do rytmu. Syn szedł za nim, wolał go unikać. Jak ojciec miał być upity, to trzeba było mu przyznać-robił to porządnie. Brunet ledwo wsadził go na tylne siedzenia, wyjmując uprzednio kluczyki. Odpalił, wsłuchując się w ożywiony i ciekawy dialog rudego i butelki po wódce. Potem, w centrum słuchał, jak dublował niewyraźnie Lisowską "Włąąąąąączamyyy niskie ceny! Włączaaaaaaamy niiiskie ceny, media sespert" następnie sławnych cytatów "Byććććiii, albo nie tyyyććććć? Ooto jest pytanie!" albo "To małyyy krok-czknięcie-dla człowieka, ale wilki krok dla srudzkościiii!". No i oczywiście nie można zapomnieć o...piosenkach. "Choć w staajeneeczcem, choć w stajeneczce..." i wielu innych... Na szczęście gdy zaczął udawać Annę Marię Jopek byli na żwirowym podjeździe. Ciekawe, tak swoją drogą, czy tam był tylko alkohol.

Niestety, na alejce prowadzącej do drzwi na "witaj w domu" trasnął go swym rozmówcom. Zabolało, lecz na szczęście uderzenie było trochę chybione. I dość słabe, mógł zostać ewentualnie siniak. Szybkimi ruchami nadgarstka otworzył drzwi. Chyba zanosiło się na lanie.

Się domyślacie. Sceeeeeny drast-czknięcie-yyyczne!

Thorze, uwolnijcie mnie od tej świruski... przepraszać za ten wątek z samochodem... nie PGS, jeszcze nie, ale będzie.


Wszedł do pomieszczenia. Już miał umknąć na górę, gdy coś chwyciło go za kark. Z trudem przełknął ślinę.

-Co to ma k*-**** znaczyć?!-uniósł go nad podłogę, niestety nadal za kark. Nawet się nie spodziewał, że ojciec jest taki silny.-Po jaką Matusię Boską?!

-A-aale coo?-spytał szeptem. Nie śmiał spojrzeć ojcu w oczy. "O co on się wścieka?!" Myślał goraczkowo. Również nad tym, jak uwolnić się z żelaznego uścisku.

Rozwiązanie przyszło samo.

Nagle poczuł pęd powietrza na skórze. Gdyby nie sprawny przewrót nie zobaczyłby wyników przedtygodniowej kartkówki z łaciny. Wstał na nogi, uchylając się od szklanego pocisku, lecącego z zawrotną prędkością w jego stronę. Usłyszał ryk wściekłości.

Przeszywający ból w prawym piszczelu. Od razu wiedział, że nie był złamany, to był inny rodzaj bólu. Niestety, o ile miał rację, ten był strasznieszy, ale też krótszy. Dostał w nerw.

Jakby zamgliło mu się przed oczami. Wrażenie zostało spotęgowane przez pięść wymierzoną w jego nos. Troszkę się uchylił, ale i to niewiele dało.

-Jak śmiesz?! Jak śmiesz?! Zmiataj!-Czkawka, korzystając z swoich dość dobrze rozwiniętych mięśni w nogach pognał na górę. Tam rzucił się na łóżko i leżał. Nim się obejrzał, obolały i krwawiący w paru miejscach zasnął.


Da da da da da tam... jestem NIENORMALNA.


Następnego dnia do szkoły pojechał rowerem. Jego zdaniem był to najłatwiejszy i najszybszy środek transportu, jakim dysponował, pomimo, że prawo jazdy miał. Za dziesięć ósma stanął przed klasą matematyczną i powtarzał wzory z podręcznika.

Tymczasem Astrid dojechała do szkoły również na rowerze. Po wczorajszej zabawie była niewyspana i trochę nieprzytomna, chodziła jak zombie. Zabawne, utworu o właśnie takim tytule słuchała. Zaparkowała swojego trekkingowca obok jakiejś wypolerowanej szosówki. Gwizdnęła, był to 8cnowszy i droższy model. Rozejrzała się i uniosła go jedną ręką ; był leciutki. Pokręciła głową i poprawiła plecak na ramionach.

O nie. Oj nie nie nie... historia. Blondynka weszła do klasy trzęsąc się na całym ciele, rzucając naokoło nerwowe spojrzenia. Kto wie, może ten nauczyciel był w stanie nawet uderzyć ucznia? Dziewczyna nie przypominała sobie, by ktoś ją kiedyś specjalnie uderzył... ciekawe.

Zestresowana usiadła w ławce, wyjmując zeszyt. Biegała wzrokiem po klasie, i znowu natrafiła spojrzenie tych szmaragdowych, dziko zielonych oczu. Speszona, bo prawie upuściła książkę zapatrzyła się w tablicę ineraktywną wiszącą na ścianie z przodu klasy. Wkroczył Lidvins. Co dziwne, na twarzy miał szeroki uśmiech i zdawał się skakać, nie iść. "To się nazywa huśtawka nastrojów" pomyślała, bawiąc się długopisem.

-Panie Haddock? Jak prezentacja?

-Zwarta i gotowa-odparł, wpuszczając na twarz nieszczery uśmiech.

-Dostałem urlop! Za tydzień!-oznajmił historyk, i przez przypadek udało mu się przeprowadzić całkiem ciekawą lekcję.

Po biologii Astrid poprosiła Jessicę, aby do niej przyszła. Ta zgodziła się bez wahania, miały przecież mnóstwo do obgadania.


Szły zadbanym chodnikiem, chcichocząc i wymachując workami na wf. As na dodatek musiała prowadzić rower, jednak Jes z radością jej pomogła.

-Cześć ciociu!-krzyknął gość, przekraczając próg ładnego domu Hoffersonów.

-Hej mamo!-krzyknęła równie głośno gospodyni.-Są wafle?

-Są! Cześć dziewczyny!-odkrzyknęła Rivia z innej części parteru. Przyjaciółki zgarnęły przekąskę i coś do picia. W pokoju Astrid lekki, niefrasobliwy nastrój prysł jak bańka mydlana. Jes plasnęła na puf, za to Astrid zajęła swoje ukochane krzesło. Upiła łyk coli.

-On coś ukrywa-zaczęła siedząca na pufie. Dziewczyna pokiwała głową, znała zdolności przyjaciółki. Miała niesamowity dar czytania ludzkich emocjii, choćby niewiadomo jak głęboko skrywanych. Przydawał się on właśnie w takich sytuacjach.

-Widziałam w jego oczach-podniosła wzrok.- Był trochę podirytowany i znudzony, ale jak się przypatrzyłam, tak dokładnie, zobaczyłam... wiesz... zonaczyłem takie... no nie wiem no... nieszczęście? Smutek? Żal? Bezradność? Nie wiem, jakiś mix. Ale to było przerażające! Jakbym widziała innego człowieka. Smutno mi się zrobiło... chciałabym odkryć te jego tajemnicę. Chciałabym pomóc, coś zrobić-wzruszyła ramionami.- Ale jak patrzę jeszcze i jeszcze głębiej widzę ich rozmiar, skalę, stopień, w jakim są ważne. Aż się płakać chce-tu głos jej zadrżał, jakby faktycznie miała się rozpłakać.-Widziałam, mogę dać ci słowo.

-Mój tata jest doradcą prezydenta miasta, nie?-Jessica przytaknęła.-I był coś w rodzaju bankietu dla wszystkich pracujących w urzędzie i trochę z poza-Astrid wzięła wdech.- I On tam był.

Dziewczyna, pijąc właśnie wodę zakrztusiła się i wypluła prawie wszystko na dywan. Żadna nie zwróciła na to uwagi.

-Że what?! No i co?

-Poderwał jakąś dziewczynę, zatańczył z nią i pocałował, potem gadaliśmy, też tańczyliśmy i pojechał przed północą. Kopciuszek, kurde, jeden.

-A ładna była?

-Nawet bardzo, ale on nie był zainteresowany. Robił to dla... eee... no... mam! Rozrywki jakby takiej. Nie ma co się przejmować... niebezpieczeństwo zniwelowane, czy coś.

-A o czym gadaliście?

-Głównie o tym, że nie lubi mówić o sobie. Próbowałam z niego coś, cokolwiek wyciągnąć... i nic! Nic a nic!-Jessica zamyśliła się. Nagle doznała olśnienia.

-Dowiedziałaś się! I to sporo!-Astrid chyba niewiele zrozumiała, bo spojrzała na przyjaciółkę zdumionym wzrokiem. Ta zaczęła wyjaśniać :

-Nie rozumiesz? Jest, przypuszczam, parę powodów, dla których nie mówi-As nadal miała taką samą minę. Jes westchnęła.-Po pierwsze ; boi się, że tajemnica mu się wymsknie, po drugie ; musi mieć jakiś uraz, że zamknął się w sobie, po trzecie ; nie chce rozmawiać z dziewczynami...

-Tu się nie zgodzę-przerwała jej Astrid.-Ze mną, tamtą Lisą, tobą rozmawia zupełnie normalnie...

-Fakt, odrzucamy-przyznała jej rację Jessica.-Po trzecie ; może ma jakieś... złe wspomnienia? No wiesz, ból po nich jest nie do zniesienia, gdy się o nich opowiada...-zamyśliła się na chwilę, trąc rękami uda.-Eee... po czwarte... może się wstydzić?-As zaśmiała się ironiczne.

-On?

-No fakt-zmieszała się.-Ale i tak podałam od, za przeproszeniem ch***** argumentów, no nie?

-Ale jedno mi się nie zgadza... on? Ten sam Czkawka Haddock, którego znamy? Skrywa sekret, tak straszny? Niemożliwe.

-Mówię, jak było-wzruszyła ramionami.-Nie zmuszam cię do wiary.

-Doskonale wiesz, ja wierzę tobie zawsze i wszędzie. Dałabym ci własne życie, wiesz?

-Wiem i wzajemnie-odpowiedziała Jessica.-Mam idea.

-No, słucham.

-Ty lubisz Igrzyska Śmierci, nie?

-Tak. Zwłaszcza książki, filmy to masakra.

-Zastanawiam się... może udałoby ci się poprowadzić niezobowiązującą rozmowę na ten temat, a ja bym podeszła i przywitała się... jakby udał ci się konwersację poprowadzić ciekawie, to by nie zwrócił na mnie uwagi... albo udawałabyś, że masz focha...

-A ty byś badała-dokończyła za nią gospodyni.-Jes, jesteś genialna!

Dziewczyna cmoknęła z uznaniem.

-Mów dalej-Astrid parsknęła krótko. Zaraz spoważniała.-A co z dziewczynami?

-Powiemy, ale później. Dajmy sobie czas, to może nie wypalić-dziewczyna milcząco przyznała jej rację.


Pomóżcie mi ; jakie są synonimy od słowa "Astrid"?!

No i kolejny konkurs. (Coś jest chyba ze mną nie tak...)

Napisz ocenę tekstu mówiącego o mnie na moim profilu.

Na skończone, powiem z braku lepszego słowa, prace, czekam do końca stycznia, do północy. Czas start.

I pytanie:

Czy wkurzają Was te konkursy?

Źle mnie zrozumieliście... albo ja źle ujęłam. Ale i tak i tak dzięki. Dedykacje dla Olka708. Może wyjaśnię, czemu.

Nazajutrz blondynka przyszła do szkoły niezdecydowana. Z jednej strony denerwowała się przed rozmową, i przed kółkiem, a z drugiej była podekscytowana. Wprost nie mogła się doczekać, lecz ten lęk odbierał radość. Parę pierwszych lekcji spędziła siedząc jak na szpilkach - wreszcie po matematyce stwierdziła, że da radę. Zawiadomiła Jessicę, obie podeszły w okolice jego szafki. Rozmawiał z nieznanymi im chłopakami, wyglądających na starszych.

-Wiesz, czego można w nim nienawidzić?-spytała Astrid, obserwując ich bacznie.

-Mmm... a da się tak?-ignorując odpowiedź przyjaciółki odparła :

-No bo zawsze, ale to zawsze, ktoś z nim gada, czy to fan, czy to kumpel.

-Tutaj akurat się zgadza...-skinęła głową. Poprawiła błękitną bluzkę. -Choć no. Szybko!-As rzuciła jej podirytowane spojrzenie-dryblasi ptrącając się i śmiejąc odeszli. Dziewczyna wyprzedziła Smarka.

-Cześć Czkawka. Jak leci?-"Na razie jest ok" pocieszyła się w myślach.

-Dobrze, dziękuję-odpowiedział. Jes, która właśnie podchodziła, zauważyła, że mówi jakoś inaczej.

-Czytałeś Igrzyska?

-A jakże, a jakże-odparł, uśmiechając się krótko.

-Wolisz książki, czy filmy?

-Książki. To chyba jasne! Próbowałem obejrzeć pierwszą część, ale tak trzęsło tą kamerą, takie debilne oświetlenie... no nie da się.

-No-blondynka ożywiła się.-To było beznadziejne! Już na scenie wybrania trybuta wyłączyłam.

-I według mnie, bez urazy, taką brzydalkę obsadzili...według mnie Katniss książkowa jest o niebo lepsza.

-Albo Peeta. On jak nie on! I to było widać było już na zwiastunie.

-Nie da się zaprzeczyć-zgodził się, opierając się swobodnie o ścianę. Dziewczyna powtórzyła to, kątem oka widząc smutną Jes. "A tam. Później się spytam" zbagatelizowała. Zdziwiła się bardzo - jak świetnie się jej z tym chłopakiem gadało! Miała to robić specjalnie dla umowy, a jednak... niebywałe.

-I Prim. W ogóle im to nie wyszło, żeby tak obrażać taką z******ą trylogię. Za każdym razem tak jest.

-Nie, tu akurat zaprzeczę... filmy "Władcy Pierścieni" podobały mi się, nie chcąc obrażać Tolkiena, dużo bardziej od pierwowzorów.

-No, to wyjątek potwierdzający regułę... ścieżka dźwiękowa zwala z nóg, no nie?

-Chóry mężczyzn w tle nadają tym ekranizacją niezwykły klimat, nieprawdaż?-zaintonował ich pieśni. Astrid słuchała tego z uśmiechem na ustach; coraz bardziej jej się podobał... "To dobrze, czy źle?" Spytała retorycznie samą siebie. Odrzuciła tą myśl, pragnąc skupić się na rozmowie. I samych dźwiękach padających z ust chłopaka...

-Wiesz, że widziałam Froda, w sensie jako aktora w filmie katastroficznym? Serio!

-Tak?-uniósł z niedowierzaniem brwi.-A w jakim?

As wzruszyła ramionami.-Nie wiem, ale chodziło o astreoidę.

-Zwykle chodzi o astreoidę, lub zmiany pogody... inwazję kosmitów... to się robi nudne-zauważył, ziewając teatralnie.

-A tak z innej beczki; o czym będzie prezentacja na kółku?

-Nie powiem-zrobił tajemniczą minę.

-Eee, żeby cię... a inni, z zewnątrz, nie zaproszeni-powiedziała wymownie.-Mogą przyjść?

-Jasne!

-Uuu, dziewczyny się ucieszą-parsknęła zadowolona As. Chłopak westchnął, wzruszając ramionami.

-Nie da się ukryć, co?

-Nie rozumiem.

-Eee-zawiesił się jakby na chwilę.-Nieważne.

-Ważne ważne, tłumacz się!-Czkawka uśmiechnął się szeroko i pokręcił głową, ruszając w stronę łazienki. Na odchodnym rzucił :

-Miło się gadało!

W sali historycznej zasłony zostały zaciągnięte, blada poświata tablicy interaktywnej rozświetlała półmrok. Brunet stał w rogu sali, prawie niewidoczny. Przeglądał notatki na clipbordzie, ignorując dość głośne rozmowy. Na zajęcia przyszło mnóstwo dziewczyn, nie tylko z klasy, ba, nie tylko z rocznika Czkawki. Do grona, którzy przyszli czegokolwiek się nauczyć, a nie popatrzeć na ciacho zaliczało się pięć osób, ambitniaków z różnych klas. Lidvins siedział za biurkiem i -coś nowego- milczał, przyglądając się uczniowi. Astrid wyjęła zeszyt do notatek, i bardzo po cichu rozmawiała z Jessicą. Nie było zadane dużo, toteż umówiły się w kawiarni, aby pogadać.

Usłyszały chrząknięcie, wszyscy obecni uciszyli się.

-Cześć wam-uśmiechnął się. Parę dziewczyn już zaczynało wzdychać.-Tematem mojej prezentacji będą... wikingowie.

Jak każdy doświadczony mówca rozpoczął krótkim, acz śmiesznym żartem na temat, zaraz jednak przeszedł do rzeczy; historii wikingów. O ich miejscu zamieszkania w północnej Europie, o ich zajęciu, czyli handlu i wojaczce, o ich piśmie runicznym, o ich łodziach, drakkarach, o wyglądzie poszczególnych warstw społecznych- było nawet o ich fryzurach. Na slajdzie z ich rysunkami ktoś zadał mu niegłupie pytanie, toteż został on najdłużej. Uczennica, w przypływie geniuszu przerysowała pospiecznie jedną, zdaje się najładniejszą. Słuchała jak natchniona o sposobie ich pogrzebów, o ich bogach. Na chwilę rozległ się jakiś dźwięk... jakby dzwonek? Lecz nikt a nikt na to uwagi nie zwrócił. Zajęci byli słuchaniem o mitach - czyli o rzekomych smokach. Wymienił parę gatunków, posiadających nie najgorsze nazwy. Uczniowie wsłuchani byli w donośny, wyraźny, miły dla ucha głos.

Slajd końcowy. Blondynkę bolała ręka od pisania, miała zapełnione parenaście stron, i parę poglądowych szkiców. Każdemu prezentacja się pdobała, albo inaczej - wszyscy byli zachwyceni. Nagrodzili ucznia brawami, dość gromkimi. Zdąrzył wyświetlić jeszcze ostatnią rzecz; źródła. O dziwo, nikt nie znalazł nawet słowa o Wikipedii, czy o Googlach. Widniały tam tytuły ksiąg, nie zawsze po polsku (😲) i "wakacyjna wyprawa archeologiczna na tereny odwiedzane bądź zamieszkiwane przez wikingów" . To historyka aż podniosło z krzesła.

-Byłeś na... wyprawie?-krzyknął prawie. Czkawka podszedł do niego, wyjmując telefon. Chwilę szukał czegoś w galerii - była (było?) to selfi, jego i broni białej, wyraźnie zniszczonej. W tle widać było doły i studentów, szukających czegoś w ziemi. Pokazał nauczycielowi.

-Znajomy mi załatwił-odparł, chowając komórkę.

-Długo mówiłeś, trochę ZA długo... ale ciężko będzie cię pobić. Myślę, że z czystym sumieniem mogę postawić szóstkę... za tą wyprawę. Przepraszam, czy mógłbym kontakt...?-zagadnął szybko, otwierając dziennik.

Klasa powoli pustoszała, dziewczyny, wypudrowane, głupiutkie lale podążyły z chłopakiem, niseustannie próbując go zagadać. Przed szkołą jednak uciekł im, wskakując na swojego Fix'a, opuszczając ich towarzystwo czym prędzej. Nie było wielu osób zdolnych go dogonić.


Tymczasem przyjaciółki szły do Costa Coffe, była to ulubioma kawiarnia niebieskookiej. Znalazły się na swoim ulubionym miejscu, obie zamówiły zwyczajne latte i szarlotkę.

-Znowu widziałam-kiwnęła głową Jessica. Blondynka spojrzała za okno, na szkołę i na uczniów oraz nauczycieli wychodzących pospiesznie z budynku.-Nie wiem, czy zauważyłaś, ale w trakcie rozmowy z tobą mówił... mówił...

-Wyraźniej?

-Tak jakby... podkreślał każdą głoskę, mówił bardziej łagodnie niż normalnie... i bardzo się tobie przyglądał.

-Wpadłam mu w oko?-z nadzieją spytała.

-Niee-pokręciła głową.-Przypatrywał się, jakby chciał odczytać twoje zamiary. No, nie powiem, żeby mu wychodziło-uśmiechnęła się złośliwie.-Uważam, że go... zainteresowałaś.

-Ekchm, ekchm-usłyszały. Obok stała kelnerka. Nie była stara, wygląła na może parę lat starszą od nich.-O czym gadacie?

-O, ee...-wahała się Jes.

-O Czkawce Haddocku. Pewnie pani nie zna-kobieta uśmiechnęła się szeroko.

-Znam, i to dobrze. Wpada w każdy wtorek-przyjaciółkom zabłysły oczy. Kelnerka przysiadła, rozumiejąc.-Zamawia w ustalonej kolejności; cappuccino, herbatę, mrożone napoje, gorącą czekoladę, no i soki wyciskane. Uwielbia szarlotkę-wskazała swoją tacę, której zawartość wykładała dziewczynom na stolik.-Ciasto czekoladowe, i wszystkie mufinki w karcie dań. Siada zawsze przy oknie, patrzy na szkołę, jezdząc i pijąc-wzruszyła ramionami.-Spytałam się raz go, dlaczego. Odpowiedział, że ma zajęcia rysunkowe trzy przecznice dalej, wpada, posila się i wypada. Zawsze, ale to zawsze siedząc na jednym miejscu. Więc w każdy wtorek biegnę pierwsza. Chodzenie na siłownię się przydaje-uśmiechnęła się jeszcze raz, i wstała.-Smacznego-dodała, znilając w kuchni.

Przyjaciółki spojrzały na siebie, oniemiałe.

Ten rozdział macie dzięki zespołowi "Three Days Grace" jak ja go kocham... nie no, nie będę nic dopowiada, aby Was nie zanudzać; mam nadzieję, że długość jest w porządku.

Aż nie wierzyły w własne szczęście. Ileż musiały się natrudzić, aby jedną informację zdobyć, a tu proszę! Jak grom z jasnego nieba spadła pani, i wszystko im wyśpiewała.

-O kurde... nie wiem jak ty, ale ja we wtorek tu będę-powiedziała niebieskooka, podnosząc napój do ust.

-A ja z tobą-odarła, wbijając z determinacją widelczyk w ciasto.


Niestety, ten wtorek nie okazał się tak dobry, jakby mógł być. Może i był jeszcze lepszy?

Na godzinie wychowawczej po środku klasy stanęły dwie osoby; dziewczna i chłopak.

Miała na sobie modnie przetarte dżinsy i koszulę w kratę, na lewej ręcę pasującą bandankę, a na drugiej biały zegarek i parenaście bransoletek z rzemyków. Wpadające do sali światło odbijało się od jej miedzianych oczu, lśniło w ciemnobrązowych włosach sięgających do łopatek. By wysoka, opalona, szczupła i prawdopodobnie wysportowana. Uśmiechnęła się, ukazując białe zęby i piękne wargi. Przyglądała się klasie.

Chłopak, blondyn, był dość otyły. Miał na sobie brązowy, dość spory T-shirt, szerokie spodnie i ciemnozielone buty. Biegał naokoło siebie ewidentnie przerażonym wzrokiem, przestępował z nogi na nogę. Wychowawca odchrząknął:

-Poznajcie Śledzika Ingermana i Lydię Wylis. Teraz będą w naszej klasie-podniosła się jakaś ręka. Nauczyciel dodał:- Ich szkoła spłonęła-rozbrzmiały szepty, ciche rozomowy. Nowi usiedli do wolnych ławek. Dziewczyna patrzyła się dłuższy czas na Czkawkę, ten zauważył to. Rzucił jej poirytowane i zdenerwowane spojrzenie. Ta wychyliła się do niego i coś powiedziała. W przeciwieństwie do większości dziewczyn w szkole nie miała zakłopotanej lub rozmarzonej miny. Wyglądała zupełnie normalnie. Ten odpowiedział coś, zdecydowanie niezadowolony. Ta kiwnęła z zrozumieniem głową i wyprostowała się.

Lekcja minęła, a nowa znów zaczęła rozmowiać z brunetem. Blondynki podeszły do nich i podsłuchały końcówkę.

-Ej no weź!

-Lyd, powiedziałem wyraźnie; nie. I nie chcę do tego wracać.

-Ale ja chcę-odparła zła.

-No to masz problem!-krzyknął prawie. Wrzucił plecak na ramię i wybiegł z sali. Lydia westchnęła, pakując swoje rzeczy. Astrid podjęła decyzję.

-Te, świeża!-bruntka odwróciła się, zdziwiona i chyba nadal zdenerwowana.-Za minutę w łazience na piętrze-krótko rozkazała, i ruszyła szybkim krokiem.


-Co chcecie, hm?-spytała ostro brązowooka, opierając się o ścianę. Plecak Roxy miała w ręcę, wyglądał na ciężki.

-Odłóż, spokojnie-uśmiechnęła się uczennica, a z nią pozostałe dziewczyny z jej paczki. Jessica wystąpiła.

-Skąd znasz Czkawkę?

-To mój ex-wzruszyła ramionami, jakby to była najzwyczajniejsza rzecz na świecie. Szok, i niedowierzanie.-No co?

-No że... wiesz... jego nie da się poderwać, skutecznie w sensie-odpowiedziała Laily, mierząc dziewczynę nienawistnym wzrokiem. Lydia zaśmiała się wesoło.

-Najwyraźniej się da.

-Kłamiesz-warknęła Szpadka. Główna zainteresowana pokręciła głową.

-Nic z tych rzeczy. Byliśmy razem dwa miesiące ostatniej klasy.

-Ona nie kłamie-stwierdziła Jes po obserwacji.

-No halo, ja też tu jestem!-warknęła brązowowłosa.-Czegoś konkretnego chcecie, że mnie trzymacie, czy mogę iść?

-Jak ci się udało go poderwać?-spytała Lena.

-Musicie być... niecodzienne. Nie używać sprawdzonych metod, odwaga jest bardzo ważna. A jak zdobycie jego zainetersowanie, o co naprawdę niełatwo, musicie wykazać się nie pozytywami, a sobą - czyli i zaletami i wadami. Ostrzegam, to trudny facet, i to bardzo. Trzeba być wytrwałym, nie poddawać się, i mieć odpowiedzialność za własne działania. A przede wszystkim... naprawdę go kochać. Nie lecieć na te przpiękne oczy, czy na głos, nie wiem... trzeba być zakochanym.

-A ty byłaś?-Len przyjrzała się niej.

-Tak, i to do szaleństwa-odpowiedziała, patrzac prosto w jej oczy.-Skończyłam, to tyle, co mam do powiedzenia o tej sprawie. Sio!-przyjaciółki wychodziły, jedyna pozostała Astrid. Lydia podeszła.-Ty na chwilę zostań.

-Po co?-brunetka zerknęła za siebie; wyszły.

-No bo ty, jako jedyna, wyglądasz na taką, której się uda. Nie no, może jeszcze ta z farbowanymi pasemkami da radę, ale ledwo.

-Skąd wiesz, że Jessica ma...-nie dokończyła, brązowooka jej przerwała.

-Dla doświadczonej to widać. Mam dla ciebie parę rad.

-Słucham z uwagą.

-Gdy będziecie się całować, to dobrze radzę; staraj się nie wieszać mu rąk na szyi, nie wplątuj dłoni we włosy, nie wpychaj ich pod koszulkę... w ogóle trzymaj się siebie.

-Czemu?

-Bo to było przyczyną naszego rozstania-westchnęła ciężko, i posmutniała. Blondynka spojrzała na nią pytająco.-Czkawka jako partner jest naprawdę wspaniały, o lepszego trudno. To tyczy się również umiejętności... ważnych dla nas. Na plecach wyczułam coś w deseń... wybrzuszeń? Co on, może tatuaż tam ma? Spytałam się o to, nie chciał odpowiedzieć. Męczyłam go przez ponad tydzień. Po dwóch zerwał. Nie wiem, czy mnie kochał, ja go tak, i serio rozpaczałam... a miałam pięciu chłopaków, przy rzadnym nie płakałam... ech...

-Fakt, mówił mi, że nie lubi mówić o sobie.

-Nie lubi?-parsknęła ironicznie.-On NIENAWIDZI mówić o sobie... niestety, przy tym ci nie pomogę. Dobra, zmywam się-złapala plexak, a dzwonek głośno obwieścił koniec przerwy.


Po lekcjach sama wybrała się do Costa Coffe; Jes musiała pojechać do domu, mama do niej zadzwoniła. Przypatrzyła się wirtynie.

Już tam był.

Wzięła głęboki wdech i pchnęła drzwi. Kelnerka, która jej to powiedziała mrugnęła do niej i bezgłośnie życzyła jej powodzenia. As podeszła; na uszach miał te białe słuchawki, z kieszeni bluzy wystawał telefon tego samego koloru. Dziś pił gorącą czekoladę. Wzięła kolejny wdech, i puknęła go w ramię. Odwrócił się gwałtownie, aż dziewczynę zamurowało, i zrobił coś w stylu... uniku... i miał podnosić rękę geście obrony, ale zmienił to dla strącenia sprzętu z swojej głowy.

-Cześć Astrid-przywitał się z uśmiechem, od którego niebieskookiej aż lżej było na sercu.

-Cześć. Co tu robisz?-spytała, przysiadając się obok. Zmierzył ją szmaragdowym spojrzeniem.

-Piję-uniósł wysokie naczynie, do połowy zapełnione ciemnobrązowym płynem.-Zamówić ci?

-Nie, nie, nie mam ochoty-odparła, zastanawiając się, jak nawiązać rozmowę.-Eee... jak leci?

-Dobrze.

-Czemu przychodzisz tu tylko raz w tygodniu?-ten popatrzył na nią, rozbawiony.

-W rubruce w dzienniku, tej od wuefu, przestudiuj dokładnie oceny, i zastanów się, czy wynikają z opychania się słodyczami i kawą-zamilkła na chwilę. Ten znów uśmiechnął się, zerkając na zegarek. Pożegnał się, i szybkim krokiem wypadł z kawiarni, kończąc jedynie czekoladę. Zapłacił wcześniej, domyśliła się.

Siedząc chwilę wymyśliła, co może zrobić, aby zwrócić jego uwagę. Uśmiechnęła się szeroko, i też zamówiła czekoladę, aby uczcić swój geniusz.


Łatwo się domyślacie; CO PLANUJE AS?


Ten rozdział macie dzięki zespołowi "Three Days Grace", jak ja go kocham... mój ulubiony to "Time of Dying", wsłuchajcie się, i macie powód, czemu jestem taka okrutna. Potem wyobraźcie sobie Czkawkę w takiej sytuacji, co ja robię CODZIENNIE. I AM CRAZY.

Nie no, nie będę nic dopowiadać, aby Was nie zanudzać; mam nadzieję, że długość jest w porządku.

Ło kurde. No nieźle. Nie powiem dlaczego... ale naprawdę ło. Jakby co; next krótki.

Dedykacje ślę ku Sadnymph i Olka708. Rozwaliłyście mój system. Na kawałeczki. Zwłaszcza Ty, Olka.


Następnego dnia przyszła do szkoły spóźniona. Na głowie miała kaptur czerwonej bluzy, rzucała naookoło zdenerwowane spojrzenia. Przeprosiła polonistkę i zasiadła w ławce, przepisując temat.

Na przerwie zsunęła go, gdy zauważyła, że Czkawka stoi obok. Jessica ze zdumieniem spostrzegła, iż to jedna z fryzur noszonych przez kobiety wśród wikingów. Nie wyglądała ani dziwacznie, ani nieładnie - wręcz przeciwnie - prezentowała się przepięknie. Chłopak spojrzał na nią, pozytywnie zaskoczony. Podszedł do niej, i powiedział :

-Wyglądasz... wyglądasz pięknie. Po raz pierwszy widzę to na żywej głowie-dziewczyna dała mu delikatną sójkę w bok i zaśmiała się.-Mogę?-spytał, wyciągając rękę. Astrid kiwnęła głową. Pogładził cieńszego warkoczyka wpadającego do tego grubszego, doszukiwał się wsuwek.

-Niezła robota. Ile zajęło?

-Oj, troszkę-odparła, obserwując go. Prawdę mówiąc wstała o piątej rano, aby ponownie umyć włosy i nałożyć specjalną odżywkę, może się nieco umalować. Jak widać, opłaciło się. Rozkoszowała się tym delikatnym dotykiem. Uśmiechnął się, tak jakoś inaczej, i odszedł w swoją stronę.

Najgorsza, a za razem najlepsza rzecz zdarzyła się później.

Spacerowała spokojnie. Wyraz szczęścia był widoczny na kilometr, a wszystkie dziewczyny, które mijała, wpatrywały się w nią zazdrośnie. Z wyjątkiem jednej. Miała miedziane włosy i szare oczy.

Laily wzięła wdech, dygocąc z nienawiści, złości i gniewu. Ruszyła szybko w przeciwną stronę, co Astrid. 'Przypadkiem' zawadziła o warkocza, zściągając gumkę i chowając do kieszeni.

-Laily, odbiło ci?!-krzyknęła blondynka, próbując naprawić zrujnowaną przez to fryzurę.

-Nie, a skąd. Wpadłam na ciebie, to wszystko-niebieskooka rzucała jej potępiające spojrzenia, siłując się ze spinkami. Usłyszały kroki... Czkawki. Patrzył się na smutną i wściekłą jednocześnie dziewcznę. Położył jej rękę na ramieniu.

-Spokojnie. Zrobimy coś z tym. Laily, mogłabyś?-rudowłosa ze słodziutkim uśmieszkiem podała mu gumkę, i oddaliła się czym prędzej. Zmierzała ku najbliższej łazience.

W tym momencie brunet z miną skromnego profesjonalisty układał lekko jasnoblond loki Astrid. Od czasu do czasu muskał jej skórę. Nie szarpał, trzymał włosy niemal z namaszczeniem.

Gdy skończył dziewczyna przejrzała się uważnie w szybie. Było lepiej, jak zrobiła to sama z małą pomocą mamy. Zachwycona patrzyła się na chłopaka.

-Ja... ja... no wiesz, dzięki.

-Nie ma za co.

-Jak ci to wyszło?

-Nie wiem. Może z doświadczenia?-"przy skręcaniu lin ku wolności? Przestań, romantyku piep*zony" prychnęła z niezadowoleniem jakaś myśl.

-Ty to chyba we wszystkim masz doświadczenie-odparła, śmiejąc się.

-Nie tam. Zaraz we wszystkim-"no właśnie. Nie wiesz, jak to jest odczuwać miłość" parsknęła sarkastycznie ta sama myśl. Astrid miała coś odpowiedzieć, lecz dzwonek jej to przeszkodził. Nadal nie mogła wyjść z podziwu. Chłopak marzeń!

Lecz sukces zasłaniała jedna rzecz, burzowa chmura na niebieskim niebie.

Zdradziła ją jej własna przyjaciółka. Przypomniała sobie wszystkie chwile, jakie spędziły razem, i z paczką. Rzadnej nie przyszłoby do głowy coś takiego. A jednak. Nie mogła uwierzyć. Gdyby nie to, że osiągnęła to, co niemożliwe płakałaby wręcz. Nie o sam fakt fryzury chodziło, lecz o jej minę. I ten wzrok. Tak nienawistny, tak pogardliwy, tak wściekły. Skierowany ku niej...

Otrząsneła się i znów wsłuchała się w monotonny wykład geograficzki. Coś o Afryce. Chyba, pewności nie było. Nagle jakiś donośny szelest zwrócił jej uwagę. Na jej ławce leżał... papierek. Liścik dokładnie. Z mocno bijącym sercem rozwinęła karteczkę.

"Kiedy masz czas?"

Odpisała:

"No wiesz, to zależy. Jutro na przykład."

I wrzuciła mu wiadomość mu do plecaka. Ten, udwając, że krótko przeicąga się wyrzucił.

"Będzie OK. Ulubiona knajpa?"

"Costa Coffe może być ;)"

"Idealnie. To po lekcjach. Karteczkę możesz zatrzymać :P"

Pławiąca się w szczęściu na skrzydłach wyskoczyła z ławki sekundę po dzwonku. Podbiegła do Lydii, i ją wyściskała.

-Dzięki, dzieki! Mam u ciebie dług!

-Spoko. Lubię pomagać. Jak coś, to zdzwoń-podała jej coś w deseń wizytówki. Astrid miała szczerą nadzieję, że brunatka zastąpi Laily. No właśnie - Laily...

Zauważyła ją, gdy wychodziła ze szkoły. Miała zaciętą minę, każdy ruch przepełniony był złą energią.

-Hej! Zdraczyni!-szarooka odwróciła się, słysząc chór Jessici i Szpadki. Podeszła.

-Byle szybko.

-Co z tobą jest? Zachowujesz się okropnie! Jak nie ty!-zruzgała ją Jes, potrząsając gniewnie swymi kramelowymi włosami.

-No bo tak. Będę robić, co mi w duszy zagra, a nie zdawać się na garstkę głupiutkich nastolatek.

-Masz napięcie po czy przedmiesiączkowe, co?-zapytała ironicznie Astrid.

-Nie twoja sprawa, wieśniaro. Odwalcie się.

-Chodźcie, dziewczyny, nie zwracajmy uwagi na tą ofiarę losu-prychnęła niebieskooka. Słysząc ostatnie dwa słowa Laily pociągnęła ją boleśnie za warkocza.

-O mnie mówiłaś, wieśniaro?-warknęła.

-O tobie, ofiarko-odpowiedziała tonem, jakiego używa się wobec małych dzieci.

-Jestem ze sto razy lepsza od ciebie, i ty o tym wiesz!-myślała chwilę.-A założymy się, że ja go piewrsza pocałuję?!

-A założymy się, że nie dasz rady?

-Dobra!

-Dobra!-As splunęła na dłoń i chwyciła tą wyciągniętą już rudej. Usłyszały krótki trzask, i jęk miedzianowłosej.

-Przygotuj się na wojnę.


Czekał pod kawiarnią. Mogłaby dać słowo, że to ona jako pierwsza wyszła z klasy, a tu proszę, taka niespodzianka. Jak widać... był po prostu szybki. Uśmiechnął się do niej delikatnie, razem przekroczyli próg lokalu. Astrid wybrała miejsce, dyskretne, aczkolwiek z widokiem przez okno. Jakby padł trudny temat.

Zamówili po kawie, on zaproponował, że postawi. Przystała na to, a coś dziwnego, acz znajomego mignęło gdzieś za rogiem. Nie zrwóciła uwagi. Wpatrywała się w jego szmaragdowe oczy. Błyszczały czymś... czymś... nieodkrytym dotąd, czymś pięknym, czy czymś złym. Czaiły się tam setki różnych pytań, niezrozumień. Był istną zagadką, na której odgadnięciu tak jej zależało.

Miała piękne oczy. Niegdyś porównał je do oceanu, teraz jednak stwierdził, iż mają w sobie bardziej coś z kamienia. Tak, z szafiru, który parę razy w życiu widział. Wiedział, w jej istnieniu niczego nie brakowało, żyła tak jak on gorąco pragnął. Szczęście, ta niewysłowiona radość drżały w niej, w każdej chwili gotowe wybuchnąć.

Trwali tak dłuższy czas. Chrząknął nieśmiało.

-Hmmm... Astrid...czujesz?

-Ale co?

-Maliny. Nie wiem jak ty, ale mi pachnie malinami-dziewczyna zamyśliła się na chwilę, po czym pstryknęła palcami, doznając olśnienia.

-Mój krem!-spojrzał na nią zdziwiony.-Mam krem o zapachu malin... lubię je.

-Ja też-odparł, umiechając się lekko.

-Em... Czkawka?

-No?

-O co chodzi z Lydią?

-Trudno z tobą-pokręcił głową, zrezygnowany.-Widzisz, nie lubię mówić ani o sobie, ani o swojej historii-skrzyżowała ramiona na piersi i z furią wpatrywała się w chłopaka.

-To może się przłamiesz?

-No way!-odpowiedział, popijając kawę.

-Myślę, że mocno przsadzasz... bez przesady, na Thora, pytam tylko o twoją ex!-rzucił jej zaciekawiome spojrzenie, zaraz jednak przywołał na twarz gniew.

-No co ja poradzę, powiesz mi może? Nie umiem opowiadać.

-Jasne-warknęła.-A teraz powiedz, co się stało, że zerwaliście?

-Bo była taka jak ty! Wścibska!

-Chcę poznać mojego kolegę z klasy, to źle rozumiem?!

-Może i tak-odparował, spuszczając wzrok poza zasięg bystrych oczu dziewczyny. Wyraz tych szmaragdowych zmienił się diametralnie.

Widziała w nich smutek. I żal. Zero złości czy poirytowania. Znowu przez sekundę czy dwie wydało się, że zbiera się mu na łzy.

-No dobra... skoro jesteś taki uparty, to nie mów-podniósł wzrok. Teraz był zadowolony, może wręcz szczęśliwy.

-Wiesz... nie no dobra, nieważne-odetchnął z ulgą.-Co porabiasz w wolnym czasie?-zmienił szybko temat.

-Hm... lubię sport. Gram w siatkówkę, i w tenisa, czasem biegam. A ty?

-Ja... też uprawiam dużo sportów... no i lubię rysować. Bardzo wręcz. Dobrze mi idzie konstrukcja maszyn...-odparł, wzruszając ramionami.-Zaintrygowaś mnie, powiem szczerze... tak, zaskoczyłaś mnie. Nie wiem, jak na to wpadłaś, ale naprawdę zrobiłaś na mnie wrażenie. Pozytywne, nie powiem-ta uśmiechnęła się szeroko, i upiła napoju stojącego przed nią.

-Co rysujesz?-ten spojrzał na nią, jakby zmęczony.

-Różne rzeczy... serio różne. Głownie to, co wpadnie mi do głowy.

-Teraz mógłbyś coś narysować?

-Ołówkiem, kredkami...?

-Czym chcesz.

-Dobra!-schylił się do plecaka. Otworzył gruby zeszyt z gładkimi kartkami na losowej stronie i przyłożył ołówek. Po chwili wprawił go w ruch.

Po paru minutach, pomocy paru kredek, gumki i mnóstwa zainterseowanych spojrzeń dziewczyny pokazał jej efekt. Było to oko... szafirowe. Miało odrobinę koci kształt, obrastały je długie i gęste rzęsy. Blondynka zaniemówiła, szybko jednak zebrała się.

-Piękne... ależ ty masz talent!-zachwyciła się.

-Chcesz?

-Mo-mogę...?

-Skoro ci proponuję, to tak.

Schowała wyrwany rysunek. Coś ją zastanowiło.

-Jak to jest, że dziesiaj masz wolny-nie dokończyła. Zgięła się w pół i krzyknęła krótko. Nagły ból targnął jej brzuchem, miała ochotę zwrócić. Chłopak wstał i troskliwie objął dziewczynę. Ta nie opierała się i wolnupym krokiem ruszyli przed siebie.

Pytanie: CO SIĘ STAŁO ASTRID? To akurat będzie takiiii banał... albo nie.

Przyjmuję odpowiedzi z wyjaśnieniem. Bez nie mają udziału.

Przepraszam bardzo, że krótki... przepraszam, wybaczcie...


O czym się, do jasnej ciasnej, rozgrywają tutaj rozmowy...?

Dedykacje dla CzkAstrid&Szczerbatek, Len715 i Olka708 oraz oczywiście Domi. Szczerbka1234 w sensie. Z

Niezarejstrowaniwani... PODPISUJCIE SIĘ!

Jeszcze nigdy tak bardzo mi się nie chciało pisać nexta...

Ok. No, a teraz next zawierający niezbyt przyjemne w odbiorze rzeczy na temat ludzkiego ciała.


Nakazał jej pójść do kabiny w łazience, a otworzyć tylko na odgłos trzykrotnego puknięcia. Odruchowo ruszyła do tej żeńskiej, słaniającsię na nogach i tryzmając kurczowo za miejsce, w którym znajdował się żołądek.

Tymczasem chłopak poprosił o szklankę wody i solniczkę. Zdziwiona kelnerka pospiesznie wcisnęła mu je w dłoń, on oderwał wieczko i zwartość wlał do naczynia, mieszając krótko niemal w biegu. Wpadł do pomieszczenia, trzy razy popukał w kabinę i usłyszał szczęk zamka. Wcisnął jej miksturę w rękę.

-Niesamowicie niedobre, wiem, ale zaufaj mi; musisz wypić-ta spojrzała na niego przestraszona i nieco zszokowana. Przełknęła specyfik, i zaraz tego pożałowała. Chciała stłumić odruch wymiotny, lecz w lot pojęła.* Czkawka odwrócił się, wiedział, że dziewczyna nie chciałaby, aby to zobaczył.

Gdy spazmy minęły szybkim krokiem wyszedł za drzwi, by dać blondynce czas do oporządzenia się. Po paru minutach dołączyła do niego, speszona i zawstydzona jak nigdy.

-Spokojnie, Astrid-powiedział miękko, obserwując ją bacznie. Ta zapatrzyła się w własne buty, jakby były najciekawszą osobliwością na świecie.

-Dzięki-wyszeptała, głaszcząc brzuch. Ból mijał.

-Nie ma za co. Wszystko jest ok?-spytał. Ta pokiwała chaotycznie głową i jak dzika rzuciła się do swojego plecaka. Narzuciła go i wybiegła z lokalu, czując łzy palące pod powiekami.


Zatrzymała się w parku. Chodziła tam często, głównie na pogaduchy z kumpelami, lub po prostu na spacer. Przysiadła na fontannie, chowając twarz w dłoniach.

Jeszcze nigdy, przenigdy tak na nic nie zareagowała. Rzadko, i to bardzo rzadko płakała. Czyżby naprawdę tak jej zależało...? Najwidoczniej tak.

"Ten, który pokocha cię, gdy jesteś najgorsza, nie najlepsza, będzie cię kochał najbardziej" słyszała to zdanie od matki, gdy chciała się poradzić a propo podrywu. Bez sensu, pomyślała. Wstała, i z poczuciem sromotnej porażki chciała ruszyć do domu. Prawie dostała zawału, gdy stanął jej na drodze.

-Wypadło ci coś-obwieścił. Podał niebieskookiej kartkę z okiem, które narysował tak odległe parę minut temu. Spojrzała w jego twarz.-Nie płacz. Zrobią ci się zmarszczki.

Nie mogła się powstrzymać, i parsknęła śmiechem, wycierając słone zacieki na policzkach.

-Ja... ja...-zająkała się, a on patrzył na nią... nie, może inaczej - świdrował ją wzrokiem. Z kieszeni wysunął paczkę gum miętowych. Ta z uśmiechem wrzuciłado ust trzy drażetki, nagle się rozluźniając. Odetchnęła głęboko.

-Lepiej?-zapytał, samemu rzując gumę.

-Dużo lepiej-odparła, poprawiajac ubrania i włosy. Zerknął na zegarek.-Szczęśliwi czasu nie liczą!-zaśmiała się. "W takim razie mamy wytłumaczenie twojego japienia się na godzinę, mistrzu" wyszczerzyła się złośliwie jakaś myśl w umyśle bruneta. Pokazał jej język, uśmiechając się krótko.

-Ja to chyba koniecznie muszę lecieć-powiedział smutno. Blondynka jęknęła, zaraz jednak spostrzegła się, że zrobiła to na głos.

-O-okej. To... to ty leć!-pożegnała się, teraz naprawdę zmierzając do domu. Lecz ie z poczuciem porażki, acz zwycięstwa.


DOPISZĘ! Błagam, nie karajce, ja dopiszę!jutro chyba

Jeśli ktoś chce zawiadomienia o nextach na tablicę, to proszę napisać w komie :)


Z niechęcią wrzuciła do plecaka ostatnią książkę. Było nieco po dziesiątej, a ona była zmęczona trudami całego dnia. Napisała do Lydii.

"Chyba wyszło... jeszcze raz stokrotne dzięki! :*"

Już wybierała się do łazienki, gdy jej tablet zatrząsł się, oznajmiając, że dostała wiadomość.

"Zaje*iście. I nie ma za co... poczułam się w obowiązku :P"

I kolejna wiadomość.

"Sluchaj, mogłybyście wpaść do mnie w weekend? Proooszę :D chcę być przyjęta do 'stada' XD "

"Niech będzie. Szczegóły later. Branoc"

Pospiesznie wykąpała się i runęła na łóżko. Czekało ją dużo pracy.


Pokręcił się chwilę na krześle, kręcąc w dłoniach długopis. Pomagało to mu skupić myśli. Przymknął oczy, znużony rzucił okiem na piętrzące się na biurku książki. Ziewnął krótko, potargał sobie włosy. Usiłował odpracować wszystkie obowiązki, lecz nie wykonywał danej czynności dłużej, niż parenaście sekund, zaraz zajmował się czymś innym. Niezadowolony mlasnął, ze zrezygnowaniem włączył muzykę. One-X pomogło. Przymknął oczy, a jego usta poruszały się;

"We are...

We are...

We are...

We are the ones!"

Gwałtownie zerwał się. Szybko wszedł na profil blondynki, i popatrzył się na jej selfi w nowej fryzurze.

Czyżby...? Nie, to niemożliwe! Wytykając sobie własną głupotę zaśmiał się w głos.

"Is it life or death?"

Odpędził obraz śmiejącej się dziewczyny.

..."We are the ones..."

Czym prędzej położył siędo łóżka, uprzednio oczywiście myjąc się i pakując. Rozłożył posłanie. Westchnął ponownie.

"Szkoda... naprawdę szkoda" westchnął w duchu. Na ciele już spał.


Brunetka zaczepiła As na przerwie przed plastyką. Urządzała spotkanie u siebie, niekonecznie z nocowaniem. Miały 'pogadać'.

Pozostałe łatwo zgodziły się. Były wdzięczne dziewczynie za pomoc udzieloną jednej z nich, była pomiędzy nimi zgoda. Właśnie dyskutowały zażarcie między sobą o nowym albumie pewnego zespołu, lecz przerwał konwersację przerwał im jadowity wręcz głos.

- Smakowała kawka, hm? Wieśniaro?

Odwróciła się gwałtownie. Laily stała tuż obok, trzymając w dłoni kubek Starbucks i uśmiechając się drwiąco. Niestety, ten uśmiech różnił się drastycznie od tego, które dziewczyny znały z przeszłości. Astrid rzuciła jej spojrzenie pełne nienawiści, zdziwienia i smutku.

- No co się tak patrzysz? - spytała, obracając naczynie w dłoniach.

- Co ty... - nie dokończyła.

- Wiesz - mrugnęła do niej i wysunęła z kieszeni spory plik banknotów. - Jakoś tak samo wyszło. Tak to jest, jak ma się ojca jako szefa korporacji - zatrzepotała umalowanymi rzęsami i wypuściła z ust spory, różowy balon z gumy do żucia. - No, a teraz patrz!

Odwróciła się szybko i niemal biegiem ruszyła korytarzem. Prosto na zasłuchanego w muzykę Czkawkę.

Upadła na podłogę, chłopak jedynie zatoczył się krótko. Spojrzał na nią, zdezorientowany. Trzymała się za kolano i cicho szlochała. Brunet nachylił się nad nią.

- Wszystko w porządku? - ta pokręciła przecząco głową, nadal szlochając. - Zaprowadzić cię do pielęgniarki? - przytaknęła, wieszając się na jego ramieniu. Zmarszczył brwi. - Aż tak bardzo cię boli?

Próbowała stanąć sama, ale nogi nie chciały dać podparcia.

- Proszę, pomóż mi! Zwłaszcza że to nie moja wina - załkała, patrząc na niego błagalnie.

- Jasne. No chodź - objął ją w tali i bez większego problemu prowadził. Rudowłosej widocznie poprawił się humor, zaczęła zasypywać go słowami. W gabinecie posadził ją i odszedł - akurat wybrzmiał dzwonek.

- Pokaż, złotko, co ci się takiego stało! - zaskrzeczała chuda jak szczapa dość wiekowa kobieta. Laily podwinęła dżinsowe spodnie i pokazała okropnego, fioletowo - niebieskiego siniaka na całe kolano. Pielęgniarka dała jej maść i zimny okład, a sama wyszła z pomieszczenia, usprawiedliwając się potrzebą znalezienia okularów do czytania. Podczas jej nieobecności normalnie podeszła do kranu mocząc dłoń. Uśmiechając się, zdadowolona, zmyła farbę ze skóry. Trochę zostawiła.

Westchnęła. Będzie trzeba się bardziej postarać, postanowiła w duchu. Nie zważając na nic szybkim krokiem wypadła z gabinetu lekarskiego, prosto do sali od plastyki.

Dowiedziałam się, że do kwietnia był szlaban na TABLET I INTERNET, a do końca roku kalendarzowego na CAŁĄ WIKIĘ. Cóż, negocjowałam i negocjowałam - już szlabanu na wikii nie ma, lecz... na dwa lata nie mogę wchodzić na czat. Dobrze czytacie, na dwa lata. Tak więc... kupiłam, choć z trudem, nexty. Macie i cieszcie się, w przeciwieństwe do mnie.

No, a z okazji moich urodzin (13.03.2015) pozwolono mi dziś cośtam wstawić. Szukują się niezłe imprezy =P


Siadła z tyłu klasy, na ławce leżała kartka. Nie patrząc na nikogo zaczęła rysować.

Niebieskooka westchnęła smutno. Było jej bardzo przykro, jednak czuła też nienawiść do Laily. Wspominała wszystke lata i czuła niemal paraliżujące uczucie starty. Wszystko... dla jednego chłopaka. To przecież w ogóle sensu nie ma! Miały tracić przyjaciółki od serca, uganiając się za jednym chłopakiem? Bzdura. Nabazgrała coś żółtą kredką, potem czerwoną. Plasytczka zajęta była własnymi sztalugami, nakazała im jedynie narysować abstrakcję, toteż większość klasy gawędziła wesoło między sobą. Wreszcie zadźwięczał zbawienny dzwonek.

Energicznie wyszła z klasy jako jedna z pierwszych, w biegu narzucając plecak. Niestety nie zauważyła, że uderzyła przy tym Czkawkę. Zauważył jej twarz, którą wykrzywiał nieprzyjemny grymas złości. Z zatroskaną miną spytał:

- Wszystko ok?

- Nie, i odwal się! - warknęła, wbijając paznokcie w wyciągnięte w jej stronę przedramię. Zaskoczony cofnął się, przepuszczając ją. Ta rzuciła mu jedynie rozgoryczone spojrzenie, i oddaliła się czym prędzej.

Nic nie rozumiejący brunet odprowadził wzrokiem dziewczynę, a chwilę później skrzywił się. Miejsce, którego dotknęła dziewczyna zapłonęło nieznośnym bólem. Ignorując go ruszył do szatni, jednak ponownie zatrzymał się i zbladł. Poczuł, że po dłoni spływa krew. Złapał za niedokładnie zszytą bodajże dwutygodniową ranę. Nie zważając na zdziwione twarze kolegów z klasy pobiegł prosto do najbliższej toalety.

Szła, wpatrując się w ziemię. Było jej przykro, że As tak się powodzi, a ona siedzi w kącie i podziwia jej wysiłki. Platynowe warkocze kołysały się w rytm jej kroków.

Nawet nie zauważyła obutej w Air Maxa nogi bliźniaka. Dodatkowo ktoś wpadł na nią. Mało brakowało, a runęłaby wprost na podłogę parteru.

Jakaś silna ręka złapała ją w pasie centymetry przed upadkiem. Trzymana w mocnym, bezpiecznym uścisku spojrzała na swego wybawcę.

- Następnym razem uważaj, proszę - powiedział kultularnie i ustawił ją w pionie. Przypatrywała się ruchom jego mięśni, na które uprzednio nie zwracała uwagi. Spojrzała w jego brązowe oczy i uśmiechnęła się szeroko. Odwzajemnił go krótko i nieco jakby obojętnie. Odszedł. Nawet nie zwróciła uwagi na pędzącego korytarzem Czkawkę.

Szpadka zrozumiała. Chyba się zakochała.

Westchnęła głęboko, patrząc na mięśniaka. Dzisiaj przyodział T-shirt, toteż bez skrępowania podziwiała rozwinięte mięśnie. Czyżby była do tego stopnia oślepiona? Chichocząc zupełnie jak wariatka udała się do domu.

Klnąc szpetnie w myślach zmywał szkarłatną maź z skóry, z banadaża będącego zawsze w plecaku zrobił opatrunek. Jedyne, o czym marzył w tej chwili, to by znaleźc się w domu, przed swoim wygodnym i pełnym zestawem, robiąc wszystko od początku i na spokojnie. Myjąc umywalkę usłyszał odgłos otwieranych drzwi. Do wykafelkowanego pomieszczenia wszedł, jak rozpoznał po nieco cięższych krokach, nauczyciel. Po chwili zobaczył go w lustrze.

- Czkawka...

- Tak, panie profesorze? - spytał roztrzęsionym tonem swojego wychowawcę, przy okazji matematyka.

- Obserowowałem przed chwilą twój szalony sprint przez korytarz. Wyjątkowy wyczyn, gratuluję - rzekł ze spokojem i delikatnym uśmiechem na ustach. - Cóż też zmusiło cię do tego? Dzieje się coś?

Chłopak uśmiechnął się najbardziej przekonująco, jak potrafił.

- Ależ przepraszam... jestem w sumie już spóźniony. Nie ma powodu do obaw - odparł i wypadł z łazienki. Z obłędem w oczach rzucił się ku drzwiom i najszybciej, jak mógł udał się do domu, trzymając się za ferelne przedramię.

Gdy wrócił, pierwszą rzeczą, jaką zrobił było poprawienie szwów. Było to bardziej bolesne, niż zwykle, jednak dał sobie radę bez specjalnej sensacji. Potem zdjął bluzę i oblał ją dokładnie Vanishem. Z dziwnym uczuciem patrzył na rosnącą, białą plamę. Tak mało brakowało. Normalnie, za pomocą tworzonych przez siebie maści sprawiał, że blizny nie były specjalnie widoczne. Odpowiednia dawka pozwalała nawet iść na basen. Lecz teraz było to tak bliskie wyjawieniu, czego tak okropnie się bał. Jeszcze by mu się dostało... a tego by nie chciał. No właśnie.

Usłyszał wyjątkowo głośne trzaśnięcie drzwiami.

I wrzask.

- CHOĆ TU TERAZ!

Przełknął ślinę i nadal w podkoszulce zbiegł na dół.

  • Sceny drastyczne. Coś mnie naszło, od tych Waszych komów. Poza tym dawno nie było =)*

Stanął przed nim. Wyprostowany jak struna, dygocący ze strachu. Stoick twarz miał lekko czerwoną, dłonie zbijał w pięści.

- Miałem zły dzień - powiedział. Z spodni zdjął pasek i zamchnął się. Piekący ból na odsłoniętej prawej ręce. Nawet nie pisnął słówkiem. Parę uderzeń, pod pachę i na dół pleców. Głównie jednak w ręce stanowiące idealny cel.

Coś się zmieniło. Od trzynastu lat, po raz pierwszy, niespodziewanie, z zaskoczenia.

Cofnął się. Gdy sprzączka leciała złapał ją, wiedząc oczywiście, iż ojciec jest silniejszy, i to dużo.

- Nie.

- Co żeś powiedział, smarkaczu?

- Powiedziałem; nie - odparł, drżąc jak osika. Przełknął ponownie ślinę.

- Tak uważasz? - wysapał w skrajnej wściekłości.

- Tak wła-aśnie uważam - odpowiedział, podnosząc wzrok na ojca.

- Dobrze - ścisnął go za ramię, mówił spokojnie. To właśnie było najniebezpieczniejsze. Próbował się wyrwać, nadaremnie. Nie posunął się do prawdziwego uderzenia, lęk paraliżował go od stóp do głów.

Rudowłosy wrzucił go do składzika z środkami czystości. Miało może dwa na dwa metry, oraz jakieś trzy wysokości. Pełen złych przeczuć pluł sobie w brodę za swój bezsensowny upór.

- Wypuszczę cię, jak mi się znudzi. Może za tydzień. Wodę w wiadrze masz - prychnął. - A i jeszcze jedno.

Czkawka nie wiedział, co to mogło być. Zapamiętał jedynie wszechogarniającą ciemność i ból. Potworny, obezwładniający ból.

A na zakrwawioną koszulkę upadła uroniona po raz pierwszy od dziesięciu lat łza.


Inspirowałam się Harrym Potterem (w pierwszej części, wtedy, jak wuj Vernon go głodził). Next... eeee, nie wiem.

W sali od matematyki było dość głośno. Nauczyciel spóźniał się już dwanaście minut, co było dosyć zaskakujące. Jednak uczniowie wykorzystali to na swą korzyść, tworząc kółka dyskusyjne - jedni rozmawiali o sportach czy grach, drudzy o szkole... a no właśnie. Te tematy intersowały głównie chłopaków, choć i w ich rozmowach przejawiały się zapytania; Gdzie jest Czkawka?

Oczywiście głównymi zainteresowanymi były dziewczyny. Chyba nie było takiej, która nie mówiłaby o nim, czy też zastanwaiała się na głos o powodzie jego nieobecności. Z jednej strony dla ucznia było to nic niezwykłego, a z drugiej strony... nie. Niestety lekki nastrój ulotnił się aż piętnaście minut po dzwnoku n lekcję, kiedy to do klasy wpadł profesor. Był niezbyt chudym, czarnowłosym czterdziestolatkiem o optymistcznym nastawieniu do świata. Cechowało go poczucie sprawiedliwości, i wiecznie dobry humor, którym zarażał uczniów na lekcjach. Swoją drogą doskonale się z młodzieżą dogadywał, a nawet największych tępaków był w stanie niejdenego nauczyć. Cóż, nie zmieniało to faktu, iż większość populacji ówczesnego świata miała w głębokim poważaniu wykładany przez niego przedmiot, stąd niechęć.

Dzisiaj, o dziwo, nie emanowała od niego pozytywna energia, wyglądał na poważnie czymś zmartwionego. Miał zmarszczone brwi, spoglądał uważnie wokół siebie. Cały czas zamyślony przeprowadził lekcję, czasami nie zauważając najprostszych, uczniowskich błędów. Ignorował pytania, jednak też wpatrywał się w każdego siedzącego w klasie, nie uciszał rozmawiających, udawał ślepego na liściki przekazywane z ławki do ławki. Dzwonek na przerwę zadzwonił, a on nie ruszył się zza biurka, nawet nie wspominając o pracy domowej. Gdy zreflektował się w klasie nie było nikogo. Wszedł do pokoju nauczycielskiego, gdzie wszyscy jego współpracownicy zwrócili uwagę na jego minę. Wrażliwa plastyczka spytała go, co go dręczy. Otóż okazało się, że tak. Opowiedział im dokładnie i ze szczegółami o zaistniałej sytuacji. Przez parę sekund widział bandaż pobrudzony świeżą krwią, znikający pod rękawem bluzy. Zbadał dokładnie umywalkę. Widział resztki w okolicach odpływu, i bardzo go to niepokoiło. Po rozmowie nie tylko jego.


Obudził się. Stracił rachubę czasu, w pomieszczeniu było ciemno, wilgotno i chłodno. Próbował usiąść, lecz znów poczuł falę bólu na całym ciele. Dreszcze przeszły go od stóp do głów, kichnął parę razy. To pierwszy raz, gdy rany - i to wyjątkowo dotkliwe - były nieopatrzone, otwarte i nadal krwawiące. Wygrzebał sobie nieco miejsca, tak, by położyć się wygodnie. Gdy tylko to zrobił, usłyszał kroki na schodach. Pełen najgorszych uczuć czekał w ciszy, a one zbliżały się, zbliżały... i ominęły drzwi. Odetchnął niemal niesłyszalnie i uchwycił kolejny dźwięk; regulator temperatury. Każde piętro było w niego wyposażone i każde mogło mieć własną temperaturę powietrza. Przydawało się na przykład, gdy chciało się zaoszczędzić na energii. Wyłpał pięć przekrętów, a potem jeszcze dwa. Oznaczało to albo dwadzieścia siedem stopni... albo trzynaście. Niestety, przekonał się, że trzynaście. Ubrany w cienkie spodnie i podkoszulkę drżał z zimna. Bolało go wszystko. Ciepło z jego organizmu wyciekało powoli, czuł to dobrze. Chciał skulić się w kłębek, ale obrażenia na plecach nie pozwalały na to. Macał na około dłoniami, aż znalazł wiadro. Zanużył w nim palce i odkrył, że jest tam woda. Wypróbował troszkę językiem. Była zimna, jak wszystko wokół, i miała zbutwiały smak. Ponownie zaczął szukać w ciemnościach, natrafił na drugie wiadro, tym razem puste. Poza tym w pomieszczeniu były mopy, miotły, odkurzacz i przeróżne środki do czyszczenia podłóg, okien i tym podobnych. Zbliżył się do szafki z nikłą nadzieją, że będzie tam coś, by mógł rozświetlić pokój. Na tyle, ile mógł podszedł i wyczuł jakiś dziwny zapach. Wciągnął go głęboko w nozdrza i poczuł łupanie w głowie. Zakręciło mu się w niej, zaczął ciężko dyszeć. Cofnął się, lecz dolegliwości nie ustępowały. Wręcz przeciwnie, czuł potężne nudności. Zalały go fale gorąca, pomiomo, że nadal panowała temperatura trzynastu stopni Celsjusza. Serce łomotało mu głośno w piersi, zapłonęła ona piękącym bólem, choć była prawie nienaruszona. Poczuł suchość w ustach, dławił się, choć nie wiadomo, czym. Ułożył się na podłodze i uświadczył duszności. Trzęsły mu się ręcę, jak przy chorobie Parkinsona. Zimny pot spływał po skórze rzekami, strumieniami, a on dusił krzyki. Myślał, że dolegliwości nie powrócą, pięć lat przecież minęło. Czarny wtedy by to czas... ataki uderzały w niego nawet dwa razy dziennie, wyczerpując go całkowicie. Wtedy nie były one tylko winą ojca, lecz na dodatek paczki szkolne - bez skrupułów biĺy go, ośmieszały, niszczyły jego rzeczy. Gdy do domu przychodził zbity, pobrudzony i pokonany ojciec dokopywał jeszcze od siebie, mniej wyrafinowanie, aczkolwiek mocniej i dłużej. Przygotowywał się cudem na następny dzień w szkole, a po osiemnastej barykadował się w łazience i próbował się ich pozbyć z organizmu. Jasne, że się nie udawało, i cierpiał, męczył się. A gdy odwodniony, zasłabnięty odkrył koniec napadu legł na łóżko, by o trochę po szóstej wstać, pójść do szkoły, zaliczyć zaczepki i bicie razy dwa, pokonać napady o dziwo regularne i zasnąć. Tak wyglądało iego życie przez dobre parę lat, aż do nowej szkoły. Tam ataki lęku przestały go dręczyć, spał spokojnie, aczkolwiek miał dużo więcej przymusowych zajęć pozalekcyjnych, co sprawiało, że spał wyjątkowo krótko, by ze wszysgkim się wyrobić. Należało dodać, że większość z nich wymagała wytrzymałości fizycznej, którą wykształcił w swym zniszczonym ciele. Upór i alternatywa przebywania z dala od ojca, jeśli można to tak ująć, odwaliły większą część i dawały motywację.

Ale to było tu i teraz. Teraz nie miał takich warunków. Jedyne co mógł zrobić, to czekać...

Obudził się z przerażającym, przenikliwym wrzaskiem. Chwilę nie wiedział co się dzieje, gdzie jest. Dyszał ciężko, nim zorientował się w sytuacji. Przyjrzał się szparze pod drzwiami. Nie przenikało tam światło, i nie słyszał telewizora, jedynie dźwięki wydawane przez las. Westchnął i oparł się o ścianę, próbując przypomnieć sobie coś ze swojego koszmaru. Gdy usłyszał kroki na schodzach pomyślał, że nadal trwa. Gdranie, lawina przekleństw oraz ponownie dźwięk pokrętła od temperatury. Trzy, cztery, może pięć przekrętów.

Nie no, to już przesada, pomyślał, to po prostu niesprawiedliwe.

Dygotał cały, kuląc się jak najciasniej. Czym mu, na Boga, zaszkodził?! Co takiego zrobił, że spotkała go taka kara? Chodziło tylko o to, że pokazał, że też jest człowiekiem i ma własną wolę?

Dręczony konwulsjami i tymi myślami zasnął.


Natępnego dnia w szkole Astrid wierciła się niecierpliwie, i co chwila zerkała na puste krzesło bruneta. Non-stop, pomimo, że wcale tego nie chciała. Tłumaczyła się samej sobie troską o kolegę z klasy.

Niestety, pech chciał, żeby siedziała niedaleko Lydii, która każde spojrzenie wychwytywała. Nie omieszkała wytknąć jej tego z piętnaście razy, oraz oczywiście nie powstrzymywała się przed różnego rodzaju uwagami. Wkurzona na nią Astrid po ostatniej lekcji dosłownie wypadła z szkoły i ruszyła ns trening. Trener nakrzyczał na nią parę razy, że nie widzi piłki, mając ją przed nosem.

Gdy wreszcie dotarła do domu, odwaliła czym prędzej pracę domową i, nadal w wściekłości wywaliła wszystkie ubrania z szafy. Włożyła słuchawki i zaczęła je składać i segregować. Gdy ktoś wszedł do pokoju myślała, że zejdzie na zawał.

- Cześć, mamo - westchnęła, zdejmując sprzęt grający z uszu.

- Co jest, Astriś? Coś cię gryzie.

- Nieprawda - odparła, składając miętowe spodnie.

- Prawda prawda. Zawsze sprzątasz ciuchy, gdy jesteś zła. Albo kiedy naprawdę masz bałagan - dodała, siadając na łóżku, dokładnie nad córką. Delikatnie rozplotła jej złote włosy, splecione uprzednio w niestarannego warkocza. Zaczęła go od nowa. - Mów.

- Nie, mamo, to nic takiego - wzbraniała się, skubiąc poszarpane ramiączka letniego podkoszulka.

- A jednak - pozostawała nieugięta pani Hofferson.

- Nooo... dobrze... - poddała się. - Miałaś tak kiedyś, że chciałaś być czyimś przyjacielem, a jednocześnie ci się podobał?

- No oczywiście, że tak! Nie mówiłam ci? - na tyle, ile to możliwe nastolatka pokręciła głową. - Przed szkołą średnią ja i twój ojciec byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Znaliśmy się z podwórka, od wieku Jenny.

- Tak?

- Mówię jak było. Oświadczył mi się przed studiami - zmrużyła oczy. - Nigdy tego nie zapomnę.

- Ale jak to robiłaś?

- Bałam się o naszą przyjaźń, toteż po prostu zawsze miałam się na wodzy. Pomogło, że na początku to był po prostu mój przyjaciel, a zaczął mi się podobać z czasem. Ale to dłuższa historia, kiedyś ci ją opowiem.

- A dziewczyny się za nim uganiały jak głupie?

- Oh, i to jak! To był też jeden z powodów, ale ciii.

- Może to sprawia, że mi się podoba? - pomyślała na głos Astrid.

- Jedyne, co powiem; bądź naturalna, ale wyłączając romantyczne zachowania i odruchy. Poczekaj na jego ruch.

- Ale ja nie dam rady... pewnie i tak i tak mi się prędziej czy później wymsknie.

- No pewnie, że się wymsknie. Po prostu zrób to tak, żeby później nastąpiło, jak on też pokaże, że jest tobą... zainteresowany. Jeśli wiesz, o co mi chodzi.

- Jasne, jasne - przytaknęła. Czekało ją trudne zadanie.

~*~

(W taki sposób będę przekazywać wiadomości)

Rąbnęłam się z datami... przyjmijmy, że kiedy Czkawka wróci do szkoły będzie pierwszy kwietnia (1.04) ok? Fajno. Już nie przerywam.

~*~

A nie, jeszcze trochę poprzeszkadzam xD

Głosowanie - jak to wynika z obliczeń Olki, rzecz jasna po odjęciu 'fałszywych' głosów, wygrała brutalność - 11:7. Szczerze? Liczyłam porówno na obie opcje, toteż na żadną nie zagłosowałam. Muszę przyznać - zdziwił mnie wynik. Myślałm, że odpuszczenie nie będzie miało szans :') a jednak. Cieszmy się i radujmy tym. Nie chcę Was zawieść, zatem... albo nieeee, poczekacie sobie. Chciałabym, by obie strony były zdaowolone. No, będzie brutalność, ale lepiej nie przeciągać miarki. I odpuszczam sobie z Wielkanocą.

Jadymy!

~*~

Wyniszczony, zipający siedział w kącie. Nie chciało mu się myśleć, ruszać, jedynie trwał w ciemnościach i mrozie. Pomyśleć, że na dworze było około dziesięciu czy piętnastu stopni Celsjusza! Tak wyczerpany dawno nie był. Był w transie, w gorączkowych majakach. Jakby na dodatek złego, na wskutek może substancji, może temperatury, podczas snu miewał koszmary, więc nawet odpoczynek od rzeczywistości był torturą.

I nagle.

Światełko w tunelu.

Z początku myślał, że mu się dzieje coś dziwnego z wzrokiem. Nie, miał szeroko otwarte oczy. Umiera?

Jeśli to jest śmierć, pomyślał, to nie jest taka zła. No, omijając to wszystko, co się tutaj zdarzyło, to tak bardzo nie boli.

Podparł się łokciami i rozbudził całkowicie. Istotnie, blask był światłem w tunelu, lecz w innym znaczeniu.

Drzwi. To... były... otwarte drzwi. Tak, i światło dnia. Poczuł łzy pod powiekami, jednocześnie bólu i ogromniej ulgi. Więzienie zmęczyło go i fizycznie i psychicznie, chciał wyrwać się czym prędzej. Zataczając się niemal jak pijak podszedł do wybawienia.

Ale przez jego zamglony umysł z trudem przebiła się trzeźwa myśl.

Co, jak on tam jest? Jak zrobi okrutny żart?

Więc zwolnił, posuwał się kroczek po kroczku. Najostrożniej, jak się dało, wyjrzał. Gdy ma korytarzu nie zobaczył nikogo zaczął nasłuchwiać, pomimo, że sprawiało mu to okropny ból i pogłębiało wyczerpanie. Trwał parę minut, jednak nie usłyszał nic. Przeszedł korytarzem i zszedł na dół. Prosto do kuchni. Zegarek na piekarniku powiedział mu, że jest za dziesięć dwunasta. Powinien być w szkole, a ojciec w pracy. No, ale nie był głupcem, wiedział, że musi ze sobą zrobić porządek. Lecz najpierw... zjeść coś!

Z rozmachem otworzył lodówkę i uśmiechnął się półgębkiem. Jak zwykle, w tym domu lodówka musiała być pełna. Zatarł ręce i sięgnął po jajka, niestety poczuł ból, jakby cios w ramię. Przjemności później, najpierw obowiązki.

Przez, dość długi zdaje się czas spędzony w zamknięciu rany zaczęły żyć własnym życiem, a to się rozłazić, a to zasklepiać. Stąd wniosek, że opatrywanie ich nie było przyjemne. Tym razem pomogło to, iż nie musiał tłumić wrzasków.

Po co mi to było?!, pytał samego siebie, nic nie zmieniło, jedyne, to dostałem karę. Po cholerę.

Z małym przerażeniem staierdził, że nigdy już nie zechce próbować. Nie chce tam za wszystkie skarby świata wracać.

Potem umył się porządnie i w dużo lepszym nastroju, w dresach domowych niemal rzucił się na jedzenie i napoje. Próbował wszystkiego, chcąc zapełnić to, co uciekło z niego tych nocy. Popatrzył się na datę - przesiedział tam cztery dni. Westchnął i wstał. Teraz dla odmiany czuł się ciężki i cudownie najedzony. Sprzątnął wszystko, aby nie było najmniejszego śladu po jego uczcie. Zerknął na zegar; okazało się, że wolności ma jeszcze około pięciu godzin. A on zamierzał wykorzystać je jak najlepiej.

Na początku nastroił gitarę, potem poczytał książkę ze słuchawkami na uszach. Posprzątał nieco w pokoju i skontrolował bandaże. Trochę uwierały i wydzielały przykry zapach wody utlenionej, ale to nie przeszkadzało jakoś strasznie.

Wreszcie usiadł przy biurku i zamyślił się. Teraz przydałoby się pouczyć, tylko nie wiedział, co też podczas jego nieobecności się w szkole wydarzyło. Jasne, powtórzy to, co było ostatnio. Ale przydałoby się poprosić o pomoc jakiegoś znajomego z klasy, których rzecz jasna miał na pęczki. Dzisiaj miał dużo czasu, mógł wszystko nadrobić. Z drugiej steony wygodniej byłoby przepisać fizycznie z czyjegoś zeszytu, ale mógł nie mógł znaleźć dłuższej chwili na to. Rozważał chwilę. A gdyby tak umówić się dziś z kimś po lekcjach, w jakimś parku? Nie, raczej nie... popatrzył się godzinę. 13.07. No, trochę sobie poczeka. Wzruszył ramionami i wziął podręcznik, powtarzając na 'czuja'.


Jego wyniszczony ostatnimi dniami organizm domagał się pożywienia, więc w zaskakująco szybkim tempie strawił ostatni posiłek i Czkawka znów miał ochotę wrzucić coś na ząb. Zsunął się schodami, na palcach ominął ojca siedzącego w fotelu i pstrykającego po kanałach.

Aż tyle się uczyłem?, zdziwił się w myślach. No, albo po prostu wcześniej wrócił z pracy.

Szarpnął za drzwiczki, te gładko ustąpiły. Zmroziło go, gdy usłyszał;

- Co robisz? - przełknął ślinę.

- Biorę sobie coś do zjedzenia - rzekł, cicho i ostrożnie, uważnie dobierając słowa.

- A pozwolił ci kto?

- E, nie... - odparł niepewnie.

- Otóż to. Naucz się szacunku i posłuszeństwa, to porozmawiamy.

- Dobrze, ojcze - odpowiedział i przemknął na górę. Co robić, co robić?

Spojrzał w lustro. Był blady, na twarzy miał niezdrowe rumieńce, a mimo zjedzonego porządnego posiłku nadal był wychudzony. Miał zawroty głowy i było mu zimno. Sięgnął po termometr i skrzywił się. Wcześniej tego nie zauważył, ale miał gorączkę - aż 39 stopni. Dziwne, że nawet normalnie funkcjonował. Złapał się za włosy, delikatnie muskając blizny i odetchnął głęboko. I jeszcze będzie musiał tak pójść do szkoły. Nagle zaczął się trząść, zrobiło mu się duszno, poczuł gwałtowny ból w klatce piersiowej. Rozpaczliwie wdychał powietrze, pocił się, znów czuł nudności.

- No nie! - jęknął cicho. Położył się, trawiąc kolejny napad. Usiłował się uspokoić, wychodziło mu to lepiej na wygodnym łóżku.

Minęło dziesięć minut. Odetchnął już spokojnie i usiadł, opierając się o ścianę. Czuł się fatalnie, po prostu fatalnie. Teraz dołączyło łupanie w głowie. Z siadu krzyżnego przewrócił się na uprzednio rozłożoną pościel. Popatrzył się na szumiący las za oknem, wyciągnął spod koszulki nieśmiertelnik. Wpatrywał się w podpis jego mamy, w tekst.

Jak był mały to cały czas wierzył, że mama go zabierze od 'taty'. Że zamieszka z nią i będą szczęśliwi, a ojciec pójdzie do więzienia - było to około dziesięciu lat temu. Z czasem przestał sobie robić nadzieje - ale gdy bolało go wyjątkowo mocno, jak teraz, ściskał w dłoniach ciepły metal. Bardzo się radował, że jeszcze go nie odkrył.

- Ja już nie daję rady - wychrypiał. - Mamo, już nie wytrzymuję... chcę się uwolnić. Zabierz mnie stąd! - wiedział, że to nic a nic nie da. Doskonale zdawał sobie sprawę, ale i tak po cichu nawoływał ją. Nawet człowiek ze stali może płakać. Załamać się.

- Mamo... czemu cię tu nie ma - zaszlochał. - Jesteś potrzebna. Ja już nie chcę - łzy leciały mu ciurkiem po twarzy, nie powstrzymywał ich - ba, nawet nie próbował. Przekręcił się na plecy. I zasnął, szlochając.

~*~

Jak pewniewszyscy wiedzą, wyszły nowe nakazy i zakazy od asministracji. Słuszne, moim zdaniem.

Zatem każdego proszę by BEZWZGLĘDNIE (o ile zależy mu na powiadomieniach) napisał wiadomość pod wątkiem na tablicy Olki708. Tej dotyczącej nextów.

I wielkie brawa dla Lisicy01, która i tak tego nie przeczyta.



Obudził się nad ranem, nad drzewami unosiła się pomarańczowo-różowo łuna. Westchnął i zaczął pakować się do szkoły. Miał jeszcze mnóstwo czasu, zatem przygotował się na nadchodzący dzień. Złożył łóżko i wyjął książkę, na telefonie włączył muzykę. Nim ją otworzył spojrzał kolejny raz na plan lekcji, by upewnić się, czy w plecaku znajduje się wszystko co powinno. Jego uwagę zwróciło jednak okienko, które pominął - a mianowicie lekcja wf. Zdecydowanie nie czuł się na siłach, aby wykonywać jakąkolwiek aktywność fizyczną. Nawet nie potrafił o tym myśleć. Zatem zrobił coś - teorytycznie bardzo głupiego i ryzykownego, praktycznie bardzo potrzebnego. Podrobił podpis ojca pod zwolnieniem.

Nie miał przecież wyboru! Gdyby, nie daj Boże, stracił przytomność na zajęciach wszyscy mogli się dowiedzieć o jego problemach. A tego trzeba było uniknąć za wszelką cenę. Dzięki sprawnej lewej ręce nie sprawiło mu to problemu, toteż szybko wrócił do zajmującej lektury.

Godzinę przed rozpoczęciem pierwszej lekcji, oderwał się od powieści. Odłożył ją na półkę i wrzucił plecak na ramię. Flamastrem skreślił parę kwadratów w kalendarzu. Jeden z nich, mniej więcej za tydzień, był zakreślony krzywym kółkiem. Uśmiechnął się do niego - to oznaczało koniec kary.

Już miał zejść, gdy przypomniał sobie o oczywistej, bardzo ważnej rzeczy. Śniadaniu... przed chwilą słyszał ekspres do kawy, co jasno oznajmiało, że był na nogach. Zklnął szpetnie, przygotywując się psychicznie na kolejny głodny dzień.

Świetny żart sobie sprawiłem, gorzko stwierdził w myślach, no cóż, w końcu dziś pierwszy kwietnia.

Wyszedł z domu, i po parominutowym spacerze wskoczył do autobusu, płacąc oczywiście za bilet.

Tam usiadł na schodach przed szkołą i wyjął e-booka tejże książki.

- Cześć - usłyszał ciche powitanie. Podniósł wzrok.

- Witaj Astrid - odpowiedział grzecznie i ochryple.

- Mogę się dosiąść? - spytała nieśmiało. Wzruszył ramionami.

- Kto ci broni? - odarł, chowając czytnik. Klapnęła tuż obok niego.

- Wiesz... chciałam cie przeprosić. Znów - westchnęła.

- No w sumie fakt - przyznał. - Nie ma za co. - Ta obdarzyła go promiennym uśmiechem.

- Czemu cię nie było w szkole?

- Wiesz, trochę źle się czułem. - odpowiedział, trochę nawet zgodnie z prawdą.

- Teraz lepiej?

- Bywało lepiej - rzekł ogólnikowo.

- Nadal blado wyglądasz - zmartwiła się.

- Daj spokój kobieto - wywrócił oczami. - Instykt macieżyński ci się włączył, czy co?

- Ej! - krzyknęła, dając mu sójkę w bok. Ten usmiechnął się deliaktnie. Nie wiedzieć czemu poczuł się dużo lepiej, pomimo, że trafiła w któregoś siniaka. Zabrzmiał dzwonek.

- Idziemy?

- Jasne.

Z zaskoczeniem zauważył, że rozmawia z dziewczyną inaczej. W ogóle z wszystkimi przedstawicielkami płci pięknej mówił po parę razy, bo te patrzyły się na niego jak cielę na malowane wrota, i próbowała go bardzo nieudolnie poderwać. Ta nie. Mówiła do niego normalnie, jak do przyjaciela, którego nigdy nie miał.

Dziwny świat, pomyślał.

Pierwszą lekcją była matematyka. Czkawka nieco się obawiał, że nauczyciel zacznie go wypytywać na temat akcji w łazience. Modlił się, by atak nie napadł go w szkole.

Profesor przywitał się z klasą i przeczytał listę. Po usłyszeniu cichego "obecny!" niemal całą lekcję obserwował Haddocka. Ten niestety znów poczuł się źle, a nawet gorzej. Wysoka gorączka dała się we znaki, lekko mnożyło mu się przed oczami, sucho kaszlał i pocił się. Wbrew sobie kładł głowę na ławce, choć usilnie starał się słuchać wykładowcy. Nie mógł się skupić.

Pierwszy raz w życiu na głos jęknął, gdy zobaczył dość sporą pracę domową, a ucieszył się na dźwięk dzwonka na przerwę. Wolno spakował się, i jako ostatni miał opuścić klasę, jednak matematyk go zatrzymał.

- Czkawka? Mogę cię prosić na chwilę?

- Tak, proszę pana? - spytał niepewnie, cicho i nadal ochryple.

- Czemu nie było cię w szkole?

- Źle się czułem.

- Właśnie widzę. Jesteś pewny, że się wykurowałeś?

- Jest dobrze - zbagatelizował, przestępując z nogi na nogę.

- Mi się właśnie wydaje, że nie. Jestem nie tylko twoim nauczycielem, ale też wychowawcą. I mam pełne prawo się o ciebie martwić, a przecież widzę, xe jest źle. Wyglądasz jak trzy ćwierci od śmierci - rzekł, dając wyraźnie do zrozumienia, że nie zamierza się poddać. Nagle dotknął czoła chłopaka, który parę sekund później odskoczył do tyłu, odwracając wzrok.

- Na miłość Boską, chłopcze! Gdybym mógł, sam bym cię zaciągnął do domu. Przecież płoniesz...

- Jest dobrze. Dobrze się czuję - upierał się przy swoim, czując dreszcze na całym ciele.

- Nie powinneś przychodzić do szkoły. Ryzykujesz życiem nawet. Przecież jesteś rozsądnym uczniem, przynaj mi rację - popatrzył mu w oczy. W tych szmaragdowych widział wyraźnie wykończenie, ale i upór. Nagle czarnowłosy spytał:

- Kiedy ostatni jadłeś?

- Proszę?

- Kiedy ostatnio jadłeś jakiś porządny posiłek?

- Wczoraj - odparl zgodnie z prawdą.

- A śniadanie?

- Nie zdążyłem.

- Widziałem jak z Astrid siedzieliście przed szkołą. - zdziwił się, lecz uczeń nie odpowiedział. Wreszcie mężczyzna postanowił zakończyć rozmowę.

- Właśnie... co się stało z twoim przedramieniem? Wtedy?

- Wywróciłem się na rolkach i przejechałem po jakimś ostrym kamieniu. Zdarza się - westchnął. Znowu zaczęło go chwytać, złapał się z ramiona i tarł o nie.

- Z tobą, widzę, nie wygram - znowu spojrzał głęboko w oczy bruneta. Chciałby zmusić go do mówienia, ale one same mówiły. prawdę mówiąc same za siebie. Widział w nich ten smutek, wyczerpanie, i jeszcze jedno... głód. Nie tylko ten fizyczny, ale głód zrozumienia, poświęcenia i... miłości. - W domu jest ojciec?

- Nie... nie, nie ma - już miał powiedzieć prawdę, lecz w porę ugryzł się w język.

- Rozumiem. Wiesz... nie musisz odrabiać tej pracy domowej, wiem, że dobrze to umiesz. I nie chcę ci nic dokładać - rzekł, i nie tłuamcząc niczego udał się do pokoju nauczycielskiego.

~*~

Pomysł na ten wpis pojawił się dzięki inwencji Angel. Dziękuję =)

~*~

- Wrócił - oznajmił, gdy tylko przekroczył próg. Wszyscy obecni w środku zwrócili na niego zdziwiony wzrok.

- I jak? - spytała blondwłosa chemiczka. Matematyk westchnął.

- Wygląda bardzo źle. Jest blady - wyliczał na palcach. - Ma podkrążone oczy, gorączkę. Ledwo trzyma się na nogach, a uparł się, żeby zostać w szkole. Mówię to całkowicie poważnie - często niewyspani uczniowie nie mają się dobrze, ale w porównaniu z nim to pikuś. Jakby miał zaraz stracić przytomność - popatrzył się smutno na współpracowników. - A najgorsze jest to, że w ogóle nie chce dać sobie pomóc. Zapewnia, że czuje się wyśmienicie. I to jest niebezpieczne.

- Muszę się mu przyjrzeć - postanowił biolog. - A co z pielęgniarką?

- Nie daje się odesłać domu, a ty sądzisz, że grzecznie pójdzie do gabinetu lekarskiego? - spytała polonistka, uśmiechając się półgębkiem spod burzy miedzianych loków.

- Racja - przyznał.

- Powiadomić jego ojca? - zapytał historyk. Czkawka był w paroosobowym gronie uczniów, którzy go cokolwiek obchodzili.

- Nie ma go w domu. Pewnie nic nie da... ale może to nie byłoby głupie - zastanowił się na głos. - Myślę, że ona zdecydowanie coś urywa. Coś ważnego.

- Nie mamy pewności... - wtrąciła się geograficzka. - Poczekamy, a zobaczymy.

- Zobaczymy... jak straci przytomność na lekcji? - uniósł brwi ciemnowłosy.

- Może i tak. Musimy zdobyć jakiś niezbity dowód, że trzeba mu pomóc.

- Przydałoby się ulżyć mu trochę - zauważyła plastyczka. - Pomóżmy choć troszeczkę...

- Ja zwolniłem go z pracy domowej. A, i nie idzie na wf - poinformował wuefistę. Ten kiwnął głową.

- Wiesz, ile go nie będzie?

- Nie. Ale mam nadzieję, że na tyle długo, by poczuł się lepiej - zaprzeczył.


Tymczasem w innym zakątku szkoły rozmawiało ze sobą dwóch uczniów - po raz kolejny Czkawka i Astrid. W sumie to chłopak miał ochotę tylko z nią rozmawiać. Na początku przerwy dziewczyna po raz kolejny oderwała go od lektury.

- A tak w ogóle to co czytasz?

- "Grę o Tron". Naprawdę świetna.

- Oglądałam parę odcinków serialu, bardzo mi się podobało - przyznała blondynka. Zaczęli powoli spacerować, i ponownie zatrzymali się przy schodach. Pochłonięci rozmową nie zauważyli, że piętro wyżej stało paru uczniów - parę zazdrosnych dziewczyn i uległy jednej z nich chłopak. Trzymał napęczniały balon, w którym na pewno nie było powietrza; a raczej jakaś masa o konsynstecji żelu.

- Teraz? - spytał wysoką brunetkę.

- Teraz - odparła z paskudnym uśmieszkiem. Blondyn pochylił się nad barierką, wycelował i upuścił.

Pocisk dosięgnął swego celu. Rozprysnął się na głowie uczennicy, a z niej maź wylądowała na brzuchu zielonookiego. Oboje jednocześnie spojrzeli w górę, lecz sprawcy szybko umknęli, krzycząc na odchodnym

- Prima aprilis!

- Blech! - jęknęła blondynka, dotykając klęjących się kosmyków. Czkawka uważnie przypatrzył się przykrej niespodziance i dotknął palcem swojej koszulki. Po chwili zastanowienia nabrał jej trochę palcem i niepewnie włożył do ust. Astrid przypatrywała się jego poczynaniom. Chwilę mielił ją językiem.

- Kisiel. Zostaliśmy obrzuceni kiślem. Malinowym, zdaje się - zawyrokował, biorąc kolejną 'porcję'.

- Świetnie. Po prsotu żarty na wysokim poziomie, nie ma co.

- Ale kisiel dobry - uśmiechnął się. Ta szturchnęła go łokciem, jak dzisiejszego ranka. Podjadali z siebie nawzajem, gdy rozdzielili się do łazienek; tam brunet miał problem. Zdjąć koszulkę, czy nie? Zdecydował, że poradzi sobie z nałożoną. Wyciągnął ręczniki papierowe i uparcie zmazywał produkt spożywczy z materiału.


Astrid nie miała wyboru; musiała rozplątać włosy i po kolei wyjmować z nich grudki malinowe. Przeklinała pod nosem, naprzemiennie z cichymi chichotami.

- Smakuje? - usłyszała z grugiego krańca pomieszczenia. Spojrzała w tamtym kierunku, a to, co zobaczyła nie zdziwiło jej jakoś specjalnie.

- Oh Laily, odwal się ode mnie - jęknęła, powracając do odczyszczania fryzury. Szkoda, że nie miała przy sobie szczotki.

- Potrzebna? - spytała słodkim głosem rudowłosa. Astrid ponownie zwróciła na nią znudzone spojrzenie. Zalśniły się jej oczy; dziewczyna w rękach obracała właśnie szczotkę do włosów, taką dobrą, z twardego włosia.

- Mogę wiedzieć, czego ty właściwie chcesz? - spytała jadowicie.

- Oh, czegoś ważnego, wieśniaro.

- No to mówże... albo inaczej, wiesz, nie podoba mi się twoja zmiana. Kiedyś byłaś super dziewczyną, świetną przyjaciółką, tą rozsądną. A teraz? Jesteś wredna ruda.

- Nie mów tak na mnie, wieśniaro.

- To ty przestań na mnie mówić wieśniara! Czy to, że kiedyś tam mieszkałam i mieszkam w każde wakacje ma znaczyć, że zaraz muszę być wieśniarą, ruda?

- No, najwidoczniej - cmoknęła, mrużąc powieki. Niebieskooka westchnęła.

- No to powiedz po prostu, o co ci chodzi.

- Zdradź mi sposoby, jak komuś takiemu jak ty udało się przykuć uwagę kogoś takiego jak on. I sposoby podrywania. Mam mieć albo najlepszego chłopaka, albo żadnego.

- To nie jest mój chłopak, ani ja go nie podrywam. To mój... przyjaciel - odparła, odwracając się do lustra.

- Aha, jaasne.

Usłyszała trzaśnięcie drzwi, a po chwili głos.

- Laily? Co ty tu robisz? To męska toaleta! - powiedział Czkawka.

- No wiem, wiem - zatrzepotała rzęsami. - Ale zastanawiam się, czy nie masz przypadkiem mnie przeprosić?

- A to niby za co?

- Za wypadek. Dotąd boli mnie noga.

- No przeprosiłem. Czego ty ode mnie chcesz?! - zachrypiał, łapiąc się za głowę. Znów poczuł się źle, a ona odezwała się silną migreną. Wzrok trochę mu się zamglił. Dziwne, bo przed chwilą było tak dobrze. Złapał się za włosy i oparł o ścianę. Co jeszcze dziwniejsze, Laily przestała prawić swój monolog, i spojrzała na niego.

- Hej, wszystko ok? - spytała, unosząc cienkie brwi w górę.

- Ta-tak, daj mi chwilę - gdy to nie ustępowało, kulturalnie wyprosił dziewczynę, jakby coś poważniejszego miało się stać.

Zatrzasnął się w kabinie i przysiadł na chwilę, starając się uspokoić oddech. Uspokajał się stopniowo. Dyszenie ustało, a po policzku potoczyła się samona łza.

Musi komuś powiedzieć. Musi, sam przecież nie wytrzymuje ojcowskiego terroru. To go najzwyczajniej w świecie przerastało.

Youki? Znali się od lat, i spokojnie mógł o nim powiedzieć przyjaciel... ale... problem w tym, że osobiście znał Stoicka, i mógłby najzwyczajniej w świecie nie uwierzyć. Mało tego, wygadać się ojcu. A to praktycznie jak samobójstwo. Chociaż, jakby go ostrzegł... ufał mu przecież jak nikomu innemu...

A niedawno pojawiła się kolejna... opcja. Astrid. Wyglała na uczciwą i taką, której można było ze spokojem zaufać. Ale wolniej, wolniej, dajmy sobie czas. Trzeba się z nią zapoznać lepiej i to tak, by nie spokała go niemiła niespodzianka i katastrofalna w skutkach niespodzianka.

Westchnął i wstał. Odruchowo wygładził mokre ubranie i wyszedł na zewnątrz. Była tam Astrid, która to próbowała uporządkować wilgotne i nadal klejące włosy.

- Hej - uśmiechnął się delikatnie.

- Witaliśmy się dziś - trzeźwo zauważyła blondynka.

- No fakt - przyznał brunet. - Pomóc?

- Nie, dzięki, nie trzeba. - odparła, rzucając byle jaki warkocz na plecy. Uśmiechnęła się do niego. - I jak my tak pójdziemy na lekcję?

- Pieszo. - dziewczyna rzuciła mu zirytowane spojrzenie. - Znaczy normalnie... jeśli ty nie myślisz o inncyh, oni nie myślą o tobie. Proste.

- Aha - mruknęła, oddalając się. Wzruszył ramionami i poszedł w drugą stronę, gdy coś go tknęło. Spojrzał się na niebieskooką, a ta w tym samym momencie spojrzała na niego. Ich wzrok spotkał się, oboje na chwilę zastygli. Speszeni jednak przyspieszyli i omijali się cały następny dzień.


Faaaaakt... troszkę mnie nie było...

Co, bynajmniej!, nie jest moją winą a zaprawdę powiadam, iż chciałabym wielce by była ona po mojej stronie. Wbrew pozorom nie mam tak dużego wpływu na własne życie.

Aczkolwiek przeprosić należy, a mianowicie za brak jakiejkolwiek informacjii à propos mej nieobecności. Proszę o wybaczenie, jeśli mogę...

Chociaż, ów czas gdy byłam nieobecna nie został kompletnie zmarnowany. Głowę mam pełną pomysłów, we(ł)ny w naręczu co niemiara, lecz czas... nie zdążyłam, nie uchwyciłam. Mówiąc po prostu, czasu nie mam za wiele. No, i Internetu również.

Nakłoniło mnie to też do rozmyślań właśnie na temat mojej tu widocznej twórczości. I to nie tej, która ma powstać, a która już powstała...

Zagadnienie jest proste. Całe opowiadanie zostało wymyślone spontanicznie, bez ładu i składu. Czego skutkiem jest bezustanny fuck logic... najchętniej niemal całe opowiadanie usunęłabym (pomijając sceny... hm... te najciekawsze na moim blogu :P), ale wiem, że zrobić tego nie wypada, przynajmniej nie bez Waszej zgody.

Moja propozycja jest taka; by zdecydowaną większość tesktu usunąć, napisać krótką informację na temat wydarzeń i, jak gdyby nigdy nic, prowadzić akcję dalej.

Lecz jeśli ktoś ma inny pomysł, lub też chce absolutnie zaprotestować owej zmianie, lub poprzeć mnie; po prostu wypowiedzieć się na ten temat; proszę dać znać w komentarzach! Inaczej się nie dowiem, taka moja obawa.

Gdy wszyscy, na których opini mi zależy wypowiedzą się, wstawiam jakże wyczekiwany, (poprawny mam nadzieję) next :)





Um… hi?

Witajcie ‘z powrotem’. Jeśli to coś da, poczujecie się od tego lepiej, zrobię mała wstawkę. Czemu ten blog został opuszczony na rok? Dużo, dużo, a nawet więcej czynników. Na początku było to zmiana fazy z HTTYD. Zdjęłam ze ściany plakat, usunęłam w telefonie tapetę, przestałam się odzywać do znajomych z Wikii i tak dalej. Co prawda ta faza nie wróciła dotąd (pomimo tego nieszczęsnego 3-ciego sezonu. Oglądałam parę odcinków, ale nie mogę się przekonać). Przekonywałam się, że zaraz mi wróci, to znowu wrócę. Tak, jak wiecie, się nie wydarzyło. Mojej przyjaciółce też się skończyła, straciłam ważną motywację. Potem było mi wstyd. Za zaniedbanie. Za to, że zawiodłam. Zresztą, to co czytałam w moich oczach zyskało nowy poziom beznadziei. Zapomniałam. Poświęciłam cały swój czas na szkołę, zajęcia dodatkowe, znajomych i moją ignorancję. Przestałam pisać zupełnie, czytać też. Czasami czytałam zagraniczne fanfiki, i to tyle. I na wakacjach, na początku sierpnia to się zmieniło. Jak to się stało? Nijak. Wszystko Wasza zasługa. W pewnym momencie mojego wakacyjnego wypoczynku zaczęło mi się nudzić do tego stopnia, że zaczęłam sprawdzać swoją pocztę Gmail. Prawie w ogóle tego nie robię. Kategoria „Społeczności”. Scrolluję, scrolluję… i w pewnym momencie nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Mój blog?! Co on tutaj robi?! Z ciekawości wlazłam i moje osłupienie przeszło na nowy poziom. „Komentarz sprzed 9 dni” naprawdę, ja w najśmielszych snach… byłam i nadal jestem w ciężkim szoku.

I takim sposobem zapadła decyzja. Rewrite. Nabyłam nieco doświadczenia, trochę się nauczyłam. Przemyślałam. Zrozumiałam poprzednie błędy. Poprawiłam się w gramatyce i ortografii. Będzie krócej, będzie inaczej (… brutalniej…). Nawet bardzo. Zamierzam skończyć to, uporządkować pozostałe blogi, i prawdopodobnie powiedzieć ostatnie pożegnanie. Nie wracam do społeczności, przynajmniej tak mi się wydaje. Robię to tylko ze względu na Was. Do fanów Smoczego Zwiadowcy – muszę sobie powtórzyć prawdziwych Zwiadowców, co trochę potrwa. Wtedy się odezwę. Zatem, z okazji pierwszego przeżytego (mam nadzieję) tygodnia w szkole publikuję. Niby niewiele, ale zawsze coś! Link: http://jakwytresowacsmoka.wikia.com/wiki/Blog_u%C5%BCytkownika:Opal_Wa%C5%BCkaNFGirl/A_za%C5%82o%C5%BCymy_si%C4%99%3F_-_rewrite

Advertisement