Jak Wytresować Smoka Wiki
Advertisement
Jak Wytresować Smoka Wiki

Witam! To ja Szczerbatek Czkawka :) Zapraszam na mój drugi blog,który bedzie kontynuowany po zakończeniu mojego pierwszego bloga ,albo nawet wcześniej :)  :

 http://jakwytresowacsmoka.wikia.com/wiki/Blog_u%C5%BCytkownika:Szczerbatek_Czkawka/Dzi%C4%99kuje_kolego,do_zobaczenia_w_Valhalli

HTTYD

  Historia bedzie jak    zapewnie sie domyslacie o Czkawce i Szczerbatku.

Z góry przepraszam za błędy-staram sie ich nie robić tak duzo.

Odrazu uprzedzam że moga pojawic się półsmoki(chociaz musze sie nad tym jeszcze zastanowić,ale jak cos to możliwe że  bedą)

'No to tyle i zapraszam ':D0pxv/ze3UmI9DWfw1

Prolog[]

Czasami jest tak,że Ci wyśmiewani,upokorzani,obojetni dla ludzi,robią coś czego nikt się nie spodziewa.Wtedy zyskuja w oczach tych,którzy uprzykrzali życie danej osobie.Jest ich postrachem,a dla nielicznych nadzieją na nowe,lepsze życie.

Ludzie, a zwłaszcza wikingowie często nawet nie maja pojęcia co do niektórych uczuć.Niektórzy zaznali w życiu dobrych jak i zarówno złych emocji.

Miłosć.Zauroczenie.Ból.Strach.Ale nie mają nawet bladego pojęcia czym jest PRZYJAŹŃ.

Zapytacie dlaczego akurat Przyjaźń? Ponieważ przyjaźń jest silniejsza od miłości.Miłość może być nieszcześliwa,raniąca ,a przyjaźń jest jedyna w swoim rodzaju.

Dla każdego słowo przyjaźń ma inne znaczenie.

Dla mnie słowo przyjaźń jest bardzo trwałą więzią łączącą różne istoty....Przyjaźń jest ważniejsza od miłości.A już szczególnie taka przyjaźń,dla której pokanałbyś różne przeciwności losy.Dla której skoczyłbyś w ogień,żeby tylko uratować swojego przyjaciela.

Dużo jest takich osób,którzy jeszcze nie poczuli nawet smaku przyjaźni.

A ja doświadczyłem i jestem nawet w stanie zabić,żeby chronić swojego najlepszego przyjaciela.


Jest prolog,mam nadzieję że się podoba,zapraszam do komentowania :)

Rozdział 1[]

Gronkiel : atak 8, uzbrojenie 20 ,liczba splunieć 6,spryt 5.Wrzeniec: atak 10,uzbrojenie 6, liczba splunięć 14, spryt 10.Szepcząca śmierć;  atak 16, uzbrojenie 20, liczba splunięć 8, spryt 10. Nocna Furia: Przeklety pomiot burzy plujacy błyskawicami,które niosą śmierć.Pod żadnym pozorem nie atakować.Jedyna szansa to schować sie i modlić,żeby cię nie znalazł.' 

Zamknałem z impetem wielką księgę w której były wszystkie znane gatunki smoków.Odłożyłem ja na miejsce.A zapomniałem sie przedstwaić.Jestem Czkawka,tak wiem głupie imie.Mam zielone oczy i brazowe włosy,na brodzie widnieje maleńka blizna.Jestem.....no cóż.......na pewno nie przypominam wikinga,jestem raczej dość chudy jak na swój wiek.

Moim ojcem jest niejaki Stoik Ważki,wódz wyspy Berk,na której mieszkam.Mój ojciec,zresztą jak wszyscy uważają mnie za kompletne zero.Bo widzicie u nas panuje taki zwyczaj.Jeśli nie zabiłeś smoka ,jeśli nie jest sie jakimś super kims,(a nie takim chucherkiem jak ja),to wtedy wszyscy ,a raczej wiekszość traktuje cie normalnie.A jeśli jest sie kims takim jak ja......to jest sie poniżanym,upokarzanym.Ale już sie do tego przyzwyczaiłem,praktycznie od narodzin się ze mnie wysmiewaja.To nie jest syn wodza! Patrzcie ciamajda idzie! Ha,ha,ha,ha co Czkawuniu złapałeś smoka?! tak jest codziennie.Mozna sie przyzwyczaic,nie zwracając uwagi na te typu komentarze.

Od pokoleń trwa walka ze smokami.Ja nie zabijam smoków,bo nawet nie potrafie z nimi walczyć.Ale zato jestem pomocnikiem Pyskacza w kuźni.Z resztą od małego mu pomagam.Aktualnie ide sobie przez wioske niezauważony.Zaczyna robic sie ciemno.Dzisiaj nie zapowiadało sie na burze ,czy nawet na deszcz wiec jest maksymalne prawdopodobieństwo że smoki dzisiaj zaatakuja.A ja jak zwykle będe chował sie w domu lub pomagał Pyskaczowi.

Istnieje wiele nieznanych gatunków smoków.Wikingowie najbardziej boja sie jednego.Nocnej Furii.Jego popisowy numer to atak po zachodzie słońca z dużej wysokości - ze zwiniętymi skrzydłami pikuje w dół, w ostatniej chwili precyzyjnie trafia płomieniem w cel i znika bez śladu w ciemnościach. Jedynym ostrzeżeniem jest narastający dźwięk, który Furia wytwarza przy pikowaniu. Te ataki w stylu kamikadze, ciekawski i analityczny umysł sprawiają, że Nocna Furia jest nieprawdopodobnie skutecznym i destrukcyjnym przeciwnikiem.Najdziwniejsze jest to że nigdy nie porywa owiec i niegdy sie nie pokazuje.Nikt nigdy nie widział jak wygląda przeklety pomiot burzy. Jak dotąd nie udało się upolować ani jednej Nocnej Furii.To  wszystko wywnioskowałem z licznych ataków Czarnego jak noc smoka.Bo wiecie dom i praca u Pyskacza to nie jedyne miejsca gdzie sie chowam.Moim ulubionym miejscem jest Krucze Urwisko i czesto też przesiaduje na drzewach.Wiem dziwne.

Na choryzacie zauważyłem chmare czernych punkcików.To nie wróżyło dobrze.

-SMOKI ATAKUJĄ!!!!!!-krzykna ktoś z wikingów.Nastepnie było słychać róg,ktoś trąbił w niego.

Ruszyłem biegiem przed siebie.Niezauważony wspiołem sie na najwyższe drzewo i czekałem na Nocną Furie.ktoś by powiedział ze zwariowałem czekając na pomiot burzy,ale co poradzić ten smok mnie interesował bądz fascynował.

Smoki zatakowały,ludzie rzucali sie do walki.Pierwszy dom juz płonął.Zobaczyłem jak banda Sonczysmarka biegnie ugasic pożar.A no tak nie powiedziałem wam kto mnie codziennie prześladuje.Jest to właśnie banda Sonczysmarka,a w skład jej wchodzą:

-Bliźniaki Mieczyk i Szpadka są dosć nierozgarnięci i nie mają własnego rozumu że tak powiem(czyli są głupi)

-Sonczysmark jest moim dalekim kuzynem i on najbardziej sie na mnie wyżywa.

-Śledzik dość pulchny chłopak,zna całą księge na pamięć i za tak bardzo mi nie dokucza

-Astrid,piekna bladynka o niebieskich jak ocean oczach.Ona też mi az tak bardzo nie dokucza,ale lepiej nie podchodzic do niej.

Z rozmyslań o Astrid wyrwał mnie charakterystyczny dzwięk ,który wydaje tylko jeden jedyny smok.Nocna Furia.Szybko rozejrzałem sie po niebie,aby zlokalizować tego gada.OOoooooo.....jest! Właśnie wypuszczał plazme w strone jednej z katapult.Ten smok mało sie udziela w atakach,ale jak juz sie pokarze to niesie niepokój wśród wikingów.

Do końca ataku siedziałem na drzewie śledząc wzrokiem Nocna Furie.Ciężko było bo jagby nie patrząc ten smok był cały czarny.Pozostałe smoki niektóre z łupem ,niektóre nie wracały już.Nocna Furia także.Kiedy nagle zobaczyłem jak jeden z wikingów na oślep wystrzeliwuje sieć.To by było nic,ale ta sieć leciała prosto na czarnego jak noc smoka,który nie widział jej.

-Uważaj!-krzyknałem cicho.Smok o dziwo usłyszał.Spojrzał w moją strone,po czym sieć owineła sie wokół ciała smoka i spadł prosto na główny plac.Musiałem coś zrobić.Zeskoczyłem z drzewa i pobiegłem w kierunku gdzie leżał przerażony smok.Przedarłem sie przez tłum gapiów.

-Stać!On jest mój!Ja go zestrzeliłem-na szczęście mogłem tak powiedzieć ,bo nikt nie widział że to nie ja,nawet tek,który rzucał tego nie widział.Z tłumu wyłonił sie wódz,mój ojciec.

-Czkawka.....naprawde to zrobiłeś?-spytał nie dowierzając

-Tak to ja.-powiedziałem patrząc na niego.

Chyba wzyscy byli zdziwieni tym,że ja taki chuderlak złapał smoka i to jakiego przecierz samą Nocną Furię!

-To świetnie synu!Zabijesz ją z samego rana ,a na razie zabierzemy ją na arene.-powiedział i dał znak Pyskaczowi i Podłosmarkowi,ojcu Sonczysmarka co maja zrobić ze smokiem.

Ludzie powoli sie rozchodzili ,szeptając.A ja odetchnałem z ulgi.Ale zaraz! Mam zabić smoka!!! Dopiero to do mnie dotarło. No nie.    


CDN.I jest pierwszy rozdział Sorcia za błędy :)

Rozdział 2[]

Ale ja jestem głupi.Zeby nie pomysleć o tym że ojciec skarze mi go zabić.Głupi,głupi,głupi ja.Cicho westchnałem.Trzeba cos wymyslić i to zaraz.Ale co...........może rozchoruje sie,będe umierający i to da mi czas na wykąbinowanie planu na uwolnienie smoka.Właśnie!Uwolnie go! Teraz wszyscy idą do domów spać.Poczekam na odpowiedni moment......tak to może się udać.Skierowałem się do domu.Weszłem do srodka zamykając za sobą drzwi.Stoika nie było,no tak musi dopilnować żeby uziemili dobrze smoka.Wziałem jeszcze jabłko i wbiegłem po schodach na góre,do mojego pokoju.Oparłem sie o zagłówek łóżka,półleżąc.I wgryzałem sie w owoc.

Zastanawiałem sie dlaczego akurat tak zareagowałem.Dlaczego krzyknałem Uważaj! no właśnie,jagby obchodził mnie los tego smoka.I dlaczego chce go teraz wypuścić.Właśnie.Inni na moim miejscu nie mogliby sie doczekac zabicia takiego smoka jak Nocna Furia więc dlaczego ja nie?Dlaczego? Czego jestem taki ciekawy Nocnych Furii?Do dobra jako pięciolatek wypytywałem Pyskacza o wszystkie znane mi gatunki smoków,a jak na takie dziecko znałem ich dosyc sporo.A pięciolatkiem nie jestem wręcz mam trzy razy więcej lat 15.Więc czemu? Cicho westchnąłem.To chyba zostanie zagdaka.

Nagle usłyszałem jak wejściowe drzwi sie otwierają.Wyrzuciłem ogryzek przez okno i w okamgnieniu połozyłem sie,udając że smacznie śpie.Słyszałem jakschody skrzypia pod cieżarem mego ojca.Mogłem tylko zgadywać że obecnie znajdywał sie w progu mojego pokoju.

-Dzielny chłopak-szepna cicho-Jednak nie wdał sie w matke.To dobrze.Jutro ciężki dzień,niech wypocznie dobrze.-po czym kolejne skrzypienie na schodach i po chwili zapanowała cisza.

Podniosłem sie do pozycji siedzącej.

-Jednak nie wdał sie w matkę co to znaczy?-szepnąłem zastanawiając się nad tym.Po chwili wzruszyłem ramionami.

Bezszelestnie podniosłem się.Poczekałem jeszcze jakies 5 min.I wyskoczyłem przez okno.Rozejrzałem sie sprawdzając czy napewno nikogo nie ma.Na szczęście nie.Ruszyłem biegiem w strone areny,na której zabijali smoki.

Wbiegłem do środka upewniając sie czy i tu nikogo nie zastane.Szczeście mi sprzyjało jak nigdy.Zorietowałem sie mniej wiecej w której z klatek znajduje sie Nocna Furia.Wszystkie były pozajmowane przez inne smoki,dopiero ostatnia była wolna,lecz wiedziałem że tam znajduje sie smok.Powoli otworzyłem klatke.Cichutko zaskrzypiała.Smok najwyraźniej nie spał,jak mi sie z poczatku wydawało,bo na skrzypnięcie otworzył natychmiast oczy.I teraz wpatrywał sie w mnie przerażonym wzrokiem.Wyjałem nóż i zacząłem powoli podchodzic do smoka.Cicho zawarczał,a przerażenie w jego oczach wzmogło sie.

-Hej,spokojnie.Ja nic ci nie zrobie.Obiecuje.Chce cie tylko uwolnić i tyle.Nie mam zamiaru zrobic ci krzywdy.Nawet nie potrafie.Uwolnie cie,a ty cicho wylecisz stąd nie zwracając na siebie niczyjej uwagi.-mówiąc to czały czas patrzyłem w zielone oczy smoka,które o dziwo przypominały moje i powoli sie do niego przybliżałem.

Gdy juz byłem na tyle blisko,żeby go uwolnic ukucnałem i zabrałem się za rozcinanie sznura.Smokleżał cicho czekając na to żeby poczuć rozliźniającą się line.

-Mam do ciebie prośbe-smok spojrzał na mnie lekko groźnym wzrokiem,lecz widziałem też cień ciekawosci.Jagby ciekawiło go to co mam do powiedzenia.-Przez kilka nastepnych ataków nie bierz udziału w nich dobrze? Tu już nie chodzi o mnie,tylko o ciebie.Nie chce żeby znowu coś ci się stało.Więc siedz cicho przez kilka najbliższych dni zgoda?-swój wzrok skierowałem na smoka,który patrzył sie na mnie jakims takim dziwnym wzrokiem.Ja sam nie wiedziałem dlaczego to powiedziałem,no ale cóż.Czarny smok pokiwał twierdząco głową,dając mi znak że obiecuje nie pokazywać sie przez kilka dni.Leciutko się do niego uśmiechnałem.Po czym przeciałem ostatnia line.

Nagle znalazłem sie na siemi,przyciskany do niej przez smoka.Oblał mnie zimny pot.Gula narosła w gardle.Miałem przerażenie wypisane w oczach i co dziwnego smok znajdujący sie na demną miałe te same emocje co ja...Jagbm w jego oczach widział samego siebie.Dziwne uczucie.Smok otworzył swoją jape i ......prawdzie powiedziawszy byłem przygotowany na plazme.Jak by to brzmiało.Czkawka najwieksza oferma na Berk zgina śmiercia tragiczną z powodu wypuszczenia pomiotu burzy i grozy z  własnych łap smoka to by mieli wtedy ubaw.Ale wracając.

Smok otworzył swoja jape i ........wydarł sie na mnie.Po czym uciekł.Byłem w szoku i to tak potężnym że nie byłem w stanie sie ruszyć.Zebranie sie w sobie zajeło mi ok. 10 min.Powoli podniosłem sie.Ok teraz trzeba tak zrobic żeby wyglądało na to że smok sam sie uwolnił.I tak tez zrobiłem.Po wszystkim wróciłem do domu,oczywiście przez okno wskoczyłem do mojego pokoju i odrazu położyłem się do łóżka.Po chwili zasnałem.


I mamy rozdział 2.Zapraszam do komentowania :) i przepraszam za błędy :)

Rozdział 3[]

W nocy praktycznie nie spałem.Nie mogłem,cały czas myslałem o tym co sie stało.Pyskacz zawsze mi powtarzał że smok nigdy nie przepuści okazji żeby cie zabić.Wiec dlaczego Nocna Furia mnie nie zabiła,mało tego nakrzyczał na mnie i uciekł.Dziwne.

Leżałem tak do samego rana.Słyszałem jak mój ojciec robi sobie cos do jedzenia,po czym wychodzi na zewnątrz zamykając za soba drzwi.Zapewnie idzie zobaczyc tą Nocną Furie. Ale bedzie wściekły gdy zobaczy ze smoka nie ma.

Leżałem w całkowitej ciszy przez 5 min.Nagle na zewnatrz rozbrzmiał hałas.Chyba wiedziałem czym jest spowodowany.Cicho westchnałem,podniosłem sie i zbiegłem na dół po schodach.Zrobiłem sobie cos do jedzenia i usiadłem przy stole.Gdy kończyłem posiłem do domu wszedł Stoik.

-Cześć-powiedziałem cicho,odkładając talerz na miejsce.

-O... Czkawka....wstałeś już?? -cos mi sie wydaje że gra na zwłoke.

-Tak,bo przecież dzisiaj ważny dzień.Mam zabic smoka,Nocna Furię.-powiedziałem z podekscytowaniem.Specjalnie.

-Eh....synu bo wiesz......-coraz ciekawiej,nazwał mnie synem,słysze to 5 raz w swoim życiu.

-Słucham cos się stało?-spytałem ze zmartwieniem wymalowanym na twarzy.

Stoik wzia większy wdech i zaczą mówic.:

-Słuchaj Czkawka smoka nie ma,uciekł.......-powiedział to na jednym wdechu.

-Uciekł??? Jak? Przecierz był pilnowany w nocy....prawda?-patrzyłem na swojego ojca przenikliwym wzrokiem.

-No nie był.-szepna ledwo słyszalnie. -Ale to nie ważne.Liny wyglądały tak jagby je ktos pocią,specjalnie uwalniając smoka....

-I co głównym podejrzanym jestem ja?Przecierz to głupie .Nie jestem takim głupkiem żeby się pakować pod łapy smoka.I przecierz smok od razu by mnie zabił.

-To jakim cudem on uciekł! Czkawka wiem że to twoja sprawa!-krzykna uderzając w stół.

-Nie ! Nic  nie zrobiłem.Byłem w domu!!-podniosłem sie z krzesła.-Szukasz winowajcy ponieważ nie masz racjonalnego wytłumaczenia! Więc postanowiłeś wine zrzucić na mnie! Ale ja tego nie zrobiłem!-wrzasnałem kierując się w kierunku schodów.Wbiegłem po nich przeskakując co 3 stopnie i znalazłem się u siebie w pokoju.Zatrzasnałem drzwi, zamykając je na klucz.Położyłem sie na łóżku,zamykając oczy.

Mam już wszystkiego dosyc.Ojca,wioski tej całej wyspy! Ale przecież nie uciekne,bo niby jak? To już wole zginąc z łap smoka niż jakiejś burzy na oceanie.

                                               *********     *******    *********

Przez nastepne kilka ataków Nocna Furia tak jak obiecał,nie pokazywał sie.Moje relacje z ojcem jeszcze bardziej sie pogorszyły,jagby nie były dość złe.Banda Sonczysmarka jeszcze bardziej mi dokucza,więcz coraz to cześciej przesiaduje w lesie lub kuźni.

Teraz obecnie pomagam Pyskaczowi.

-Dziwne że ta Furia sie nie pojawiła prawda?-zagadną kowal ,patrząc na mnie.Pewnie chciał żebym mu powiedział to co wiem.

-Czy ja wiem......może po ostatnim ataku uciekł jak najdalej od tej wyspy,bo bał się że drugim razem nie zdoła uciec.?-odparłem ostrząc miecz.

-Może i tak......a może ktos inny go złapał i zabił? Jak tak to problem jego ataków był by rozwiązany.-Oby tak nie było pomyslałem.

-Albo zdechł z głodu.......-szepna.

-Albo poprostu znudziła mu się ta wyspa i polecial na inna.-powiedziałem lekko zły.Że też akurat zechciało mu się rozmawiac o Nocnych Furiach.!

-Skończyłem,mam cos jeszcze do roboty....czy mogę juz iść?-spytałem odkładając miecz.

-Możesz juz zmykac,zostało niewiele,obrobie sie szybko.-odparł nie patrząc na mnie.

-Ok to.........cześć.-szepnałem i wybiegłem tylnym wyjsciem,które prowadziło bezpośrednio do lasu.

Uh....nareszcie!Lubie Pyskacza,ale czasami jest zbyt namolny i wścibski.

Biegłem przez las,san nie wiem dokąd.Przed siebie,tam dokąd mnie nogi poniosą.Po jakiś 25 minutach biegu widziałem juz przed soba Krucze Urwisko.Zwolniłem.Dotarłem do pierwszej skały i zeskoczyłem z niej na druga i robiłem tak dalej,zą w końcu zeskoczyłem na ziemie.Nie rozglądając sie zbytnio ruszyłem do zbiorowiska wody,a tak dokładniej to do kamienia który przypominał z wyglądu taki stolik.Miałem zamiar juz siadac kiedy nagle usłyszałem ciche warczenie.Monentalnie podniosłem głowe do góry i rozejrzałem sie.Jakieś 200 metrów odemnie stała Nocna Furia i swidrowała mnie swoim zielonym spojrzeniem.Stałem lekko sparalizowany i patrzyłem na smoka,który nie spuszczał mnie z swych oczu.Dopiero po chwili zauwarzyłem że smok krwawi.Zaczałem powoli podchodzić do niego.Zawarczał ostrzegawczo.

-Hej,spokojnie.Ja chce ci tylko pomóc.-wskazałem dłonią na jego rane.Widziałem jak lekko sie skrzywia.Musiało go boleć.-Opatrze ci tylko ją i sobie pójde.Obiecuje że nic ci nie zrobie.-smok patrzył teraz na mnie nieufnym wzrokiem.spojrzał na swoją rane,po czym na mnie i jeszcze raz na rane i na mnie.Lekko kiwna głową,dając mi znak że moge mu pomóc.Lecz w jego oczach czaiło sie ostrzeżenie.Lekko sie uśmiechnałem.Całe szczęście że wziąłem ze sobą moja torbe w której miałem potrzebne rzeczy.Wyjałem dwie szmatki jedną z nich namoczyłem w wodzie ,a druga pozostawiłem sucha.Podszedłem szybszym krokiem do lezącego juz smoka.Ukucnałem przy nim i zacząłem przemywać jego rane.Była dość głęboka.

-Ta rana to po ostatniej twojej wizycie w wiosce tak?-spytałem ,patrząc w oczy smoka.

Inni powiedzieli by że zwariowałem.Najpierw wypuściłem groźnego smoka.Teraz obmywam mu rany i rozmawiam z nim.Istny głupek,który naraża swoje zycie.

Ale ja tak nie myslałem.Przez jedna noc no i teraz dowiedziałem sie dosć sporo rzeczy.Pierwsza i najważniejsza: To czego mnie o smokach uczono ,to nieprawda.

-Przykro mi.-szepnałem cichutko, nadal patrząc w zielono-żółte oczy smoka,które wyrażały teraz zaskoczenie tym co powiedziałem.-A i dziękuję że mnie nie zabiłeś w tedy......sam wiesz kiedy.-leciutko sie usmiechnałem.Smok cichutko mrukna.-Co prawda nie powiedziałem nikomu że za sparwką ucieczki  Nocnej Furi stoje ja,ale chyba wszyscy sie domyslaja że mogłem to zrobic.-chwile sie zastanawiałem nad tym czy mu to powiedziec.Wydawałoby sie że słuchanie mnie sprawia mu przyjemnosć.Smok poraz kolejny cicho mrukna domagając sie żebym kontynuował.-Bo wiesz......ja nie chce zabijac smoków ,a nawet nie potrafie tego zrobic,dlatego wszyscy w wiosce uwarzają mnie za ciamajde,fajtłape i innego rodzaju przezwisk.-czarny smok nad czyms się teraz zastanawiał i chyba wiedziałem na d czym.-Nie zabiłem cie,bo byłeś tak samo przerażony jak ja.Patrząc w twoje oczy widziałem swoje emocje,które ja w tamtej chwili czułem.Tak jagby patrząc  na ciebie...... widziałem samego siebie.-ostatnie trzy wyrazy wyszeptałem,ciągle patrząc w zielone oczy smoka, w których teraz było jakieś takie niezrozumiałe dla mnie uczucie.-No i nie potrafiłbym na oczach wszystkich zabic ciebie.Predzej zostałbym wysmiany,niż nazwany bohaterem.Phi....-cicho prychnałem.Założyłem bandarz,zawiązałem i podniosłem się.-No .....gotowe.Przez kilka dni nie zamaczaj tej nogi,bo bedzie jeszcze gorzej niż jest.-smok popaczał na mnie obiecującym wzrokiem.-To......ja.....ten..tego.........Ja już pójde..-lekko sie usmiechnałem-Uwazaj na siebie.-powiedziałem jeszcze to i odwróciłem się.Miałem zamiar już isć kiedy czarny jak noc smok zrobił coś ,czego sie nie spodziewałem.......



CDN.Sorki za błędy.Next juz jest :) zapraszam do komentowania tego jak i zarówno mojego pierwszego bloga.:) Chciałabym na tamtym napisac już nexta ;(

Rozdzial 4[]

Od razu przepraszam ,ale pisze na telefonie.


Smok podcia mi nogi ogonem,sprawiajac ze wyladowalem na ziemi.

-Ej...ja ci rane opatrzyem,a ty co? Tak sie odwdzieczasz? Nie ladnie-mowiac to powoli sie podnosilem. Swoj wzrok skierowalem na patrzacego na mnie z rozbawieniem w oczach smoka.- Tak smiej sie ze mnie. Za nic wdziecznosci.-to juz szepnalem sam do siebie,ale uslyszal. Mrukna gniewnie i odwrocil sie do mnie tylem. Westchnalem i odwrocilem sie z zamiarem pojscia do wioski. Lecz daleko nie zaszlem. Nocna Furia zastapila mi droge i nie dawala przejsc. Spojrzalem w oczy smoka. Ktore patrzyly na mnie z prosba.- Mam zostac?

Smok  popatrzył na mnie błagalnie i pokiwał głową na tak.Byłem zaskoczony.Smok w dodatku Nocna Furia prosi o moje towarzystwo.

-No dobrze jeśli chcesz to zostane.-powiedziałem drapiąc sie po głowie zakłopotany.Czarny smok zamruczał radośnie i poczłapał do jeziorka.

Domysliłem sie za mam iść za nim.Usiadłem jakieś 4 metry od leżącego i patrzącego w tafle wody smoka.Wziąłem jakis patyk z troby wyjałem sznurek,który przywiazałem do patyka i zarzuciłem moja prowizoryczna wędkę.

Siedziałem tak myslac o niczym i o wszystkim przez jakies 10 minut.Przez czły ten czas czułem na sobie wzrok smoka.Dlaczego nie chciał mieć świętego spokoju? Przecież mógł mnie zabic i było by po sprawie,a on nie dość że uciekł nic mi nie robiąc to jeszcze prosi o to żebym z nim został.Chociaż ja nie jestem lepszy.Uwolniłem go,a później opatrzyłem rany.

Z rozmyslań wyrwała mnie wędka,którą jakaś ryba szarpała.Wyłowiłem jak sie okazało dorsza,dosć sporawego.Wędke odłożyłem na bok.Następnie swój wzrok skierowałem na smoka,który patrzył sie na rybe na moich ręcach.

-Chcesz?-spytałem wstając.Smok spojrzał na mnie,podniusł sie i zacza sie przyblizac bardziej do mnie.Wyciągnałem dłonie trzymając w nich rybe.-Prosze...-szepnałem.Nocna Furia wyciagną szyje i otworzył swoją buźkę ukazujac to że jest Szczerbaty.

-Hej,ty nie masz zębów,a mógłbym przysiadz że.....-nagle jego ząbki sie pokazały i wtrwał mi rybe z rąk.-.......masz.-szepnałem zaskoczony.Zaczą sie do mnie brzybliżać-Hej,hej ........ja więcej nie mam......musiałbym złowic.-potknałem sie i upadłem.Czarny smoka zbliżył się do mnie i ..........zwrócił połowę ryby.-Acha.......-usiadł sobie przede mna z dużymi źrenicami i paczał na mnie.Usiadłem wygodniej,wciąż patrząc na smoka znajdującego sie naprzeciwko mnie.Furia spojrzała na rybe,którą trzymałem po czym na mnie.Dając mi znak że mam zjeść.-Ehhh....-ugryzłem,pfuj ochyda.Skrzywiłem sie trzymając w buzi ugryziony kawałem.Smok pokzał że mam ugryźć.Westchnałem i zrobiłem tak jak kazał.-Ble....-szepnałem,po czym swój wzrok skierowałem na smoka.Lekko sie usmiechnałem.Powtórzył to po mnie ukazując Szczerbatą Mordkę.

Jak wytresowac smoka- tapeta

Podniosłem sie powoli z wyciagnietą ręką.Chyba domyslił sie co chce zrobić,ponieważ wysuną ząbki ,cicho warkną i odleciał.Patrzyłem przez chwile na niebo,gdzie widoczny był mały czarny punkcik,który po chwili znikną.Cicho westchnałem i postanowiłem że wróce do domu.

Wydostałem sie z Urwiska i pobiegłem w strone wioski.Dopiero teraz zauważyłem że jest tak późno.Przyspieszyłem.Ojciec nie bedzie zadowolony i zapewnie urządzi mi niezłą awanture.Widziałem juz zapalone pochodnie.Wbiegłem do wioski wyłaniając sie z zarosli.Moim kierunkiem był dom.Niestety musiałem natknac sie na bande Sonczysmarka.

-O... patrzcie kto biegnie Czkawusio!! Gdzie biegniesz łamago co?!-krzykną młody Jorgenson,a reszta wybuchneła śmiechem.

Nie zawracałem sobie nimi głowy.Otworzyłem cichutko drzwi z nadzieja że ojca nie ma jeszcze w domu,lecz Nadzieja matka głupich jak to się mówi.Stoik siedział przy stole i jadł kolacje.

Przysiadłem sie do niego ze swoim własnym talerzem.Jak na razie było cicho,ale ta cisza była przed bitwa.Czekałem tylko na pierwsze pytanie.

Po zjedzeniu,odłożyłem talerz i skierowałem sie w kierunku schodów.

-To juz do swojego włsanego ojca nawet nie powiesz dobranoc?-dobiegło mnie zza pleców.Zaczyna sie przemknęło mi przez mysl.

-Och ....moge cię  jednak nazywac  tatą tak?-powiedziałem odwracając się w jego strone.-No nie wiedziałem.Myslałem raczej,że jestem dla ciebie kimś w rodzaju niepotrzebnego człowieka.A tu prosze......taka ci niespodzianka.-powiedziałem patrząc sie na niego.Cały zrobił sie czerwony na twarzy.

-Słuchaj smarkaczu! Nie odzywaj sie tak do własnego ojca!-wybuchną

-Ach tak! To teraz jestes moim ojcem tak?! Dopiero sie obudziłeś,uświadamiając  sobie że jesteś ojcem!-krzyknałem zły.Chyba to go zaskoczyło,bo przez dłuższą chwile się nie odzywał tylko patrzył na mnie zaskoczonym wzrokiem.Nic nie mówiąc wbiegłem po schodach do swojego pokoju,zatrzaskując drzwi i zamykając je na klucz.

Byłem zmeczony i miałem za dużo wrażeń jak na jeden dzień.Położyłem się do łóżka i po chwili zasnąłem.


I mamy rozdział 4 w całości :) Sorki za błędy i zapraszam do komentowania.:)

Rozdział 5[]

Przez nastepny tydzień chodziłem do Szczerbatej Mordki.Opowiadałem mu co sie dzieje w wiosce,swoje historie z dzieciństwa i takie tam.Oczywiście nie obyło sie bez kłótni z ojcem.Praktycznie codziennie sie kłócimy.

Właśnie schodze sobie spokojnie na sniadanie.Dzisiaj o dziwo wstałem nieco wcześniej.No i niestety przy stole siedział Stoik.Wziałem sobie coś do jedzenia i usiadłem jak najdalej od niego.Zabrałem sie za jedzenie.

Skończyliśmy obaj w tym samym czasie.zaniosłem swój talerz do tak jagby zlewu.Teraz trzeba tylko poczekać aż Stoik wyjdzie z domu.Musze wziąć kosz ryb dla Mordki.Ojciec podniósł się i skierował do drzwi.

-Czkawka.....ja chciałbym cie przeprosić.-szepną odwracając sie w moją strone.To mnie zaskoczyło.-Wiem że nie jestem najlepszym ojcem,ale zrozum jest mi cieżko.

-Jest ci cieżko,a nie pomyslałeś że mi też jest cieżko?A zreszta co cię to obchodzi....-szepnąłem juz do siebie

-Obchodzi ,ponieważ jesteś moim synem...-powiedział z czymś dziwnym w głosie.-I chciałbym cie wysłać na szkolenie-dokończył.Wiedziałem.Czyli po to cała szopka.

-Czyli te przeprosiny były tylko i wyłącznie dlatego że chcesz mnie wysłać na szkolenie?! Mogłem sie tego po tobie spodziewać.I nie mam zamiaru isc na głupie szkolenie!-krzyknąłem

-Masz iść i bez dyskusji!-krzykna robiąc się czerwony na twarzy.

-Nie nigdzie nie pójde! Do niczego mnie nie możesz zmuszać! NIe ide czy ci się to podoba czy nie!!-wrzasnąłem na niego i wbiegłem po schodach do swojego pokoju.Zastrzasnąłem drzwi.Po chwili słychac było że Stoik wychodzi.Odetchnąłem.Wróciłem na dół,wziąłem kosz ryb i pobiegłem w strone Kruczego Urwiska.


Dopiero w lesie troche zwolniłem.Miałem czas na przemyslenia.Mam juz dosyć tego wszystkiego.Chyba....chyba....

Przede mną pojawiło sie urwisko.Przedostałem się do środka.

-Szczerbata Mordko! Przyniosłem ci coś na ząb.-powiedziałem stawiając kosz przed nosem Nocnej Furii.Zabrał sie za jedzenie.Ja usiadłem sobie i patrzyłem smutnym wzrokiem jak je.Rana zagoiła sie jakies 2 dni temu i praktycznie nie miał powodu żeby ciągle tu byc.Ale uparcie nie chciał odlecieć.

Nawet tłumaczyłem mu że jeśli tu zostanie to bedzie w niebezpieczństwie.Prędzej czy później ktoś odkryje do kogo sie wymykam.Ale chyba to go wogle nie obchodziło.Cichutko westchnąłem.

Smok po chwili skończył jeść.Podszedł do mnie ze zmartwieniem wymalowanym w oczach i pytaniem Co sie stało?.

-Znowu się pokłóciłem z tatą.-odparłem.Smok położył się koło mnie.W dalszym ciągu nie pozwolił mi siebie dotknąć.-Tym razem zaczą od przeprosin,a później powiedział że wysyła mnie na szkolenie.-Mordka popaczał na mnie niezrozumiałym wzrokiem-Na szkolenie na którym bym sie nauczył jak zabijać smoki-sprostowałem.Widziałem jak sztywnieje.-Nakrzyczałem na niego i powiedziałem że nigdzie nie pójde.No i pobiegłem do swojego pokoju.-skończyłem i zapadła cisza.Widac było po Szczerbatym że jest zły,chociaż zapewnie nie chciał tego pokazać.

Nagle podniósł się.Wyrwał jakieś drzewko i zaczą rysować.Domysliłem się co mam robić.Raz bedąc tutaj nudziło nam sie więc zacząłem rysowac.Nasladując mnie tworzył jakieś linie i po chwili juz pomiedzy nimi przechodziłem. I tak było i tym razem.

Gdy skończył zacząłem przechodzic między liniami,uważając żeby na żadną  nie nastąpić. Fajna zabawa nawet.Lekko się usmiechnąłem.Kończąc poczułem na karku ciepły oddech.Odwróciłem sie w strone smoka,który patrzył sie na mnie zielonymi oczami.Wziałem głebszy wdech i powolutku wyciągnąłem dłon przed siebie,jednocześnie spuszczając głowę w dół.Myslałem że usłysze warczenie badz cos innego,ale tego sie nie spodziewałem.Pod opuszkami palców poczułem łuski.Podniosłem głowę zerkając na smoka,który akurat otwierał swoje paczałki.Lekko sie usmiechnąłem.

-Mam już nawet dla ciebie imie-szepnałem głaszcząc go po mordce.Mruknał pytająco.-Powiesz mi czy ci sie podoba.-pokiwał głową na tak.-Może byc .........Szczerbatek?-spytałem pełen obaw.Chwile sie zastanawiał,po czym.......w nastepnej sekundzie leżałem przygnieciony do ziemi i lizany.-HAHAHAHAHh........przestań.....czyli....mam...to ....traktowac.....za odpowiedz twierdzącą....? Podoba ci się?-smok znajdujący sie nade mna zlazł ze mnie.Podniosłem sie ztrzepując jego sline.Nie chciała zejść-Ty gadzino jedna! Wiedziałes że to nie schodzi!-swój gniewny wzrok skierowałem na rozbawionego smoka-Tak śmiej sie! Bo to nie ty bedziesz musiał się tego pozbyć!-wywrócił swoimi oczkami.Podszedł do mnie z przepraszającą miną.-No dobrze już ,dobrze.Nie gniewam się.-odparłem drapiąc go za uchem.-To co może byc Szczerbatek?-spytałem po raz drugi.Spojrzał na mnie radosnym wzrokiem i pokiwał głowa na tak.Usmiechnąłem się-To witaj Szczerbatku.-powiedziałem nadal go drapiąc.Do moich uszu dobiegło mruknięcie.


Wiem,wiem nie wyszło mi...Przepraszam.Postaram sie poprawic :) Sorki za błedy


Rozdział 6[]

NA POCZĄTKU CHCIAŁABYM WSZYSTKIM PODZIEKOWAC ZA TYLE MIŁYCH KOMENTARZY  ZARÓWNO NA TYM OPKU JAK I NA MOIM PIERWSZYM.  DZIEKUJE JESTEŚCIE WSPANIALI. :D


Siedziałem u Szczerbatka do wieczora.Bawilismy sie razem,wygłupialismy.Ale trzeba było wracac.Pożegnałem się z moim przyjacielem i udałem sie do domu. Dochodząc do wioski usłyszałem jak ludzie rozmawiaja o Nocnej Furii.

-Nie dobrze.-szepnąłem.Ukryłem sie w krzakach żeby nikt mnie nie zobaczył i podsłuchiwałem.

-Stoik co mamy robic?Przeciez zdradził lud.Trzeba go zabic jak i te jego Furie!-krzykna ktos z tłumu.

-TAK!!! ZABIĆ CHŁOPAKA i SMOKA!!!-dopingowali,krzycząc wikingowie.

-Nie dobrze jest jeszcze gorzej niż myslałem.-szybko pibiegłem do domu.Wdrapałem sie po ścianie domu i wskoczyłem przez okno.Z pod łóżka wyciagnałem siodło.Zrobiłem je kilka dni temu.Spakowałem wszystkie swoje rzeczy,notatki,projekty.Zabrałem wszystko.Wybiegłem z domu udając sie w strone Kruczego Urwiska.Na szczęście zdążyłem przed innymi.

-Szczerbatek!-smok słysząc mój głos szybko pojawił się przede mna.-Uciekamy i to już.Znaleźli cię i chcą nas zabic,musimy uciekać.-pokiwał głową,że rozumie i wskazał na siodło które trzymałem w dłoniach.-Tak,wiem nie powiedziałem ci że je robie.Zrobiłem je z myslą na wszelki wypadek i teraz jest potrzebne.Jest bardzo lekkie,zrobiłem je z naprawde dobrego materiału i nie ciężkiego.-Szczerbek wskazał żebym je nałozył.Musiał chyba cos usłyszeć,i do moich uszu po chwili dobiegły odgłosy.Szybko założyłem na niego siodło.Wybróbował je po czym mruknał,lekko zaskoczony że jest takie wygodne i lekkie.-Tak wiem.Nie mamy czasu trzeba lecieć.- miałem juz wsiadac,kiedy ktos złapał mnie.-NIE!!! PUSZCZAJCIE!!!-widziałem jak Szczerbatek sie broni,lecz po chwili i on był juz uwięziony.

-Zdradziłeś swój lud i teraz zapłacisz za to karę, ty i ten przeklety pomiot burzy.-usłyszałem głos Stoika.

Szarpałem sie jak mogłem,lecz na nic.Szczerbatka pchali za mna.Co raz odwracałem sie w jego strone,patrząc czy nic mu nie robią.Na szczeście nie.Zabrali nas nad klif.Czyli chcą nas utopic? Ja związany,Szczerbatek przykuty istny raj poprostu.Stoik zaczą przemowe,nie słuchałem go.Musiałem wymyslic plan pozwalający nam wydostanie sie.W kieszenie mam nóż.....Wiem! Rozejrzałem się sprawdzając czy nikt nie patrzy w moja strone.Po czym przysunąłem sie bliżej SZczerba.Spojrzał na mnie.Pokazałem mu na migi żeby rozwiązał sznurek,ale tak żeby nadal był na moich nadgarstkach.Zrozumiał,po czym zabrał się za rozwiązywanie.Skończył akurat wtedy ,kiedy wszystkie spojrzenia powedrowały na nas.

-A teraz niech zdrajca i Furia zginą!-wykrzykną Stoik i wrzucili  nas do wody.

Wzielismy obaj większy wdech zanurzając się w lodowatym oceanie.Natychmiast rozwiązałem sobie ręce i nogi.Podpłynełem do uwięzionego Szczerbatka.Wyjałem nóż i zacząłem sie mocować z zawiasami obroży, która miał.Udało się,kiedy praktycznie brakowało mi juz tlenu.Szczerbatek odpił sie i wyleciał na powierzchnie łapiąc mnie po drodze.Zacząłem kaszlać.Szczerbek trącił mnie głową.Podrapałem go.

-Juz dobrze Mordko.Od dzisiaj zaczynamy nowe,lepsze życie.-szepnałem przytulając sie do mojego przyjaciela.


No dobrze rozdział krótki,ale następny będzie dłuższy.Przepraszam za błedy.Zapraszam do komentowania.:)

Mała podpowiedz do nastepnego rozdziału :

-Czkawka od rozdz. 1 do 6 miał 15 lat.

-W rozdziale 7 będzie 2 lata później.

-Szczerbatek bedzie miał dwie lotki,nie bedzie protezy,za to Czkawka ma sztuczną noge tak jak w filmie

I to chyba tyle.Czekajcie na rozdział 7 :)


Życzenia :)[]

Skacze aniołek, skacze po chmurkach,  niesie życzenia w anielskich piórkach.  Niesie w plecaku babki i świeczki,  a w walizkach, złote dzwoneczki.  Wesołych Świąt!

Zyczy Nati-autorka :)

Rozdział 7[]

Minęło 2 lata od naszej ucieczki.Dużo sie zmieniło.Jestem uważany za Tajemniczego Smoczego Jeźdźca,za to mojego najlepszego przyjaciela nazywają Przekletym Smokiem,którego swiat nigdy nie widział bądź po prostu Smokiem Tajemniczego Jeźdźca.

Zmieniłem sie z wyglądu i to bardzo.Co prawda nadal jestem chudy,lecz nabrałem również mięśni.Tak dobrze słyszycie trenowałem i nadal trenuje,a Szczerbo razem ze mna.Jesteśmy naprawde szybcy czy to w powietrzu czy na lądzie.Po znalezieniu naszej wyspy Wyspa Przyjaźni ,którą tak nazwalismy ,zaczelismy odkrywac nowe krainy i przy okazji nowe gatunki smoków.

Również na wyspie wybudowałem kuźnie,w której zrobiłem sobie zbroje i hełm,którego tylko ja i Szczerbo wiemy jak zdjąć.Do tego wynalazłem nowe Gronkielowe Żelazo z którego są wykonane wszystkie moje wynalazki że tak powiem.

Mase projektów juz zrealizowałem na przykład jednym z nich jest Piekło.To cos w stylu wysuwanego miecza ,który sie pali.Z jednej strony ma Gaz Zebiroga Zamkogłowego,a z drugiej śline Koszmara Pomocnika.Wynalazłem również małe kuleczki,które po dotknieciu w specjalnym miejscu wybuchają.Jenym z moich nowych pomysłów jest samodzielne szybowanie.Ostatnio siedziałem patrząc jak Mordka bawi sie z innymi smokami i wpadłem właśnie na taki pomysł.Oczywiście musiałem przerobic swój kostium.Troche sie nameczyłem nad zakładamien tych sztucznych skrzydeł,ale koniec konców udało mi się to i efekt końcowy był rewelacyjny.Stworzyłem również nowe lepsze i przede wszystkim lżejsze siodło dla mojego Kolegi,który bardzo sie ucieszył z tego prezentu..

Od ponad roku tworze mape całego Archipelagu,jest ona dosć duża.Sam nawet nie wiedziałem że jest tyle nieodkrytych krain.

Zapomniałem dodać ,że jakis miesiąc po ucieczce pokonalismy z Szczerbatkiem Czerwoną Śmierc,który rozkazywał innym smokom napadać na wioski i przynosic mu jedzenie.Jak juz mówiłem zgładzilismy ogromnego gada,lecz pedząc pośród ognia uderzył w nas ogon martwego juz smoka.Wypadłem z siodła tracąc przy okazji przytomność.Wtedy mogłem zginać lecz uratował mnie Szczerbatek,który żeby mnie ratować poleciał za mną,łapiąc mnie.Ale straciłem w lewej nodze część do łydki i mam sztuczną noge.

Na Berk nie zawitałem ani razu.NIe śpieszno mi tam.Bo i po co? Po tym co mi zrobili,co Nam zrobili.......nie prędko tam zawitam.

Jakieś pieć miesięcy temu znalazłem swoją mame,a raczej ona znalazłe mnie przez przypadek.Lecielismy z Mordką w nieznanym nam kierunku,kiedy nagle z nikąd pojawiła sie jakaś dziwnie ubrana postac na smoku z gatunku Stormcutter.Porwali mnie inne smoki zabierając do jak sie okazało Smoczego Sanktuarium.Po dość długiej rozmowie z mamą odważyłem sie powiedzieć co takiego zrobił mi i przyjacielowi ojciec.Żebyście widzieli jej mine....była zła....co ja mówie była wściekła jak osa.Z trudem udało mi sie ja uspokoić.Prosiła mnie żebym z nia zamieszkał w Sanktuarium,lecz musiałem odmówić.Ale za to mam sie tak jagby meldować u niej pare razy w miesiącu.Oczywiści pokazałem jej naszą wyspe i zapewniłem że może przylatywać kiedy tylko zechce.

Od kąd pojawił  sie Tajemniczy Smoczy Jeźdźiec i jego smok naprawde dużo sie smieniło.Więcej smoków jest wolnych.NIe atakują tak wiosek.Chociaż i pojawiają sie tacy którym nie podoba sie to co robie i za wszelką cene chcą sie mnie pozbyc.Albo przynajmniej dowiedziec jak oswoiłem smoka,czy jak wyglądam,z kąd jestem,jak sie nazywam.Lecz to pozostawiam tajemnicą.

Przez te dwa lata nauczyłem sie wielu rzeczy.Ale dla mnie najważniejsza jest.......uczucie a tak dokładniej więź która łączy mnie z moim najlepszym przyjacielem.Chociaż znamy sie tylko (czy nawet aż ) 2 lata to jestem w stanie poświęcic wszystko żeby tylko był bezpieczny.



CDN. Mamy rozdział 7 :) Przepraszam za błędy i zapraszam do komentowania. :)


Rozdział 8[]

Nie dam rady dzisiaj.Mam gosci,ale spróbuje cos napisac chociaz nie obiecuje :)


Cicho westchnałem.Obecnie znajduje się na wyspie wroga,a tak dokładniej to jestem w jednym z lochów.Dosć przytulne miejsce jak na wyspe Berselków.Zdążyłem sie przyzwyczaic,no bo wiecie ląduje tutaj co tydzień w poniedziałki,a w piatki u Albrehta na wyspie Łupieżców.Nie myslcie sobie że nie potrafie im uciec,wrecz przeciwnie pozwalam im na to żeby mnie złapali.W ten oto sposób wiem co knuja i jestem przygotowany.Ale za to moim wrogiem numer jeden jest Drago Krwawdoń nie trawimy siebie nazwajem z gościem.Więzi smoki,a ja je wypuszczam powodując u niego minilamne zawały.Hah.Ale nie jestem na tyle głupi żeby sie dac złapac temu gostkowi.Otóz nie.Mozna powiedziec że mam u niego takiego szpiega,który donosi mi rózne wyczyny Krwawdonia.Czasami opłaca się byc znanym na cały Archipelag.

Po raz kolejny cicho westchnąłem.Trzeba bedzie sie z tąd wydostać,ale najpierw trzeba znaleźć Szczerbatka.NIe widziałem go od jakiś 10 godzin i naprawde sie martwie.Zawsze dawał mi znać gdzie sie znajduje,a teraz nic.Sam nawet próbowałem i odpowiedziała mi tylko cisza.

Usłyszałem jakiś szelest.Usiadłem opierając sie plecami  o ściane.I wyczekiwałem swojego gościa.Po chwili po drugiej stronie krat pokazał sie Dagur i o dziwo była sam,zawsze ktos przychodził z nim.Ciekawie sie zapowiada.

-I jak? Powiesz w koncu jak sie tresuje smoki?-zapytał jak na razie spokojny,ale tylko na razie.

Nie odpowiedziałem,tylko patrzyłem sie na niego obojetnym wzrokiem co go denerwowało.

-Jak nie to nie.Myslisz że sie ciebie boje?! Takiego szczeniaka jakim jesteś ty! Uważasz sie za takiego ho ho,a tak naprawde jesteś nikim!-wykrzyczał.A nie mówiłem? Nerwy mu juz puściły.

-Spokojnie,bo jeszcze żyłka ci peknie i bedziesz miał wylew.-odparłem usmiechając sie pod maską.Wrzasnął cos i uderzył dłońmi w kraty.Słyszałem jak cos cicho chrupneło.Ledwo powstrzymywałem sie od śmiechu widząc jego mine.Nie dośc że sobie połamał ręke to i jeszcze ta jego mina!! Bezcenne przeżycie! Cały czerwony na twarzy wyszedł

-Jeszcze się doigrasz! I zobaczymy kto sie bedzie smiał ostatni!-wrzasną nieźle wkurzony i tyle go widziałem.

Wyjrzłem przez małe okienko,które miałem w celi.Noc.Zaraz trzeba bedzie sie z tad wydostac.Ostatni obchód juz był,wie nic mnie juz tutaj nie trzyma.Tylko Szczerbatek.Gdzie on do licha jest! Spróbowałem jeszcze raz-mruknałem cicho jak Nocna Furia.Czekałem i czekałem,lecz do moich uszu zaden dzwiek nie dochodził kompletna cisza! Podszedłem do krat,wyjałem takie specjalne cos,które zrobiłem na naszej wyspie do otwierania wszystkich cel.Pokręciłem nim troche w kłudce po czym usłyszałem ciche piknięcie.Gotowe.Przekroczyłem próg,zamykając cele i zabierając moja mini wolność.Odwróciłem sie i miałem zamiar juz stawiac pierwszy krok,kiedy coa ,a raczej ktoś przygwoździł mnie do ziemi.Cicho sie zaśmiałem,wiedząc że mu nic nie jest.

-Szczerbo,czemu nie dawałeś zadnych zanków że nic ci nie jest? Wiesz jak sie martwiłem?-szepnałem podnosząc sie.Przyjaciel mrukną ,wtulając swoj łeb we mnie.Pogłaskałem go.-No dobra powitanie poźniej zrobimy.Teraz trzeba sie stąd wydostać.-zgodził sie ze mna.Wsiadłem mu na grzbiet po czym wylecielismy z lochów Dagura.

Po niecałych 5 minutach bylismy juz wysoko w powietrzu.Jak dobrze!

-To co przyjacielu,gdzie lecimy?-spytałem głaszcząc Mordeczke po szyi.

-Wrauuu rauuur?

-No dobrze może byc Swędzipacha.Tam przenocujemy.

Szczerbek obrał kierunek na tą nowo odkryta wyspe.Zapowiadał się bardzo przyjemny lot....Szkoda że nie wiedziałem że tak nie bedzie....



CDN:) Prosze bardzo Miśki jest next.Mam nadzieje że sie podoba.:) Sorcia za błędy i zapraszam do komentowania.:)


Rozdział 9[]

Lecieliśmy dość powoli jak na nas.Nigdzie nam sie nie spieszyło.Bo niby gdzie? Jakis bliskich krewnych czy kogos tam w tym rodzaju nie mamy.No ja mam mame,ale tak szczerze to nie znam jej.No tak rozmawialismy dużo,ale musze ją bardziej poznać.A o ojcu na Berk to nawet nie wspomne,on nawet juz nie jest moim ojcem.Moją jedyna  bliska rodzina jest Szczerbatek.Tak wiem myslicie że to jest dziwne.Ale naprawde w nim znalazłem rodzine.Jest moim bratem i przede wszystkim  najlepszym przyjacielem.Moge na niego liczyc zawsze,a on na mnie.Jest mi troche przykro ponieważ tyle juz szukamy drugiej Nocnej Furi i nic nie znajdujemy.A dosyc sporo odkryliśmy krain.

Cicho westchnąłem.Albo mi sie zdaje,albo Szczerbo obniżył lot.Podniosłem się z pozycji lezącej do siedzącej.Cos  było na horyzoncie.

-O nie.-szepnałem cicho.Szczerbatek też był przerażony tak jak ja.A co spowodowało nasze przerażenie? Berk obleżone wrogiem,a tak dokładniej wrogami.Berserkowie i Łupieży.Co oni chcą od Berk? Nie żebym sie martwił o tą wyspę,ale Albreht z Dagurem sa odwiecznymi wrogami.Wiec co spowodowało że złączyli siły?To chyba zostanie dla mnie zagadką.

Woja sie juz dawno zaczęła.Wywnioskowałem to z parnastu rozbitych statków wroga Wandali.

-Nie możemy tak przeleciec jak gdyby nic.To co przyjacielu? Przyłanczamy sie do walki czy lecimy na Swedzipache?-spytałem lekko klepiąc Szczerba po szyi.

-Wrauu?

-Tak bedziemy ostrożni.-odparłem.Szczerbatek i ta jego nadopiekuńczość na moim punkcie,chociaz je nie jestem lepszy jeśli chodzi o niego.-To dobra Kolego,wiesz chyba co robic.-pokiwał głową na tak.

Szczerbatek krzykna przywołując smoki z pobliskich okolic.A on sam już zaczą pikować w dół.

-Dawaj-szepnałem cicho.

Mordka pluna plazmą w sam środek uzbrojenia wroga.Wszystko spłoneło.

-Juhu!! -wykrzyknałem.Szczerbatkowi tez udzielał sie mój entuzjazm.

Na horyzącie widziałem już małe punkciki.To smoki,które po chwili z rozkazu Szczerbatka pomagały niszczyc statki.Wznieslismy sie troche wyżej ,ocenic jak przebiega wojna.Wandale wygrywali,przynajmniej nasza pomoc nie poszła na marne.Łupieżcy uciekali przestraszeni.Widziałem że Dagur cos krzyczy do Albrehta,który ma go teraz gdzieś ,że tak powiem i odpływa.Rozglądał sie za czyms,a raczej tak mi sie zdawało.I chyba wiedziałem za czym,a raczej za kim.Poklepałem lekko Szczerba pokazujac mu Dagura.Wiedział co ma robić.W nastepnej sekundzie było słychac mój ulubiony dzwięk.Dzwiek charakterystyczny dla Nocnaj Furii i do tego jeszcze ten świst.Po prostu kocham to!Szczerbatek wystrzelił plazma przed wodza Berserków.Wyladował,a ja zeskoczyłem z Mordki wyciągając Piekło i zapalając je.Dym opadł.Szczerbatek stał za mna warcząc na Dagura,który z powodu wybuchu ledwo co sie trzymał na nogach.Spojrzał na mnie wściekły.

-Znowu ty! Ile razy bedziesz mi posół plany ty nedzny Smoczy Jeźdźcu.!-wykrzykną robiąc sie cały czerwony ma twarzy.

-Nie bój sie,to juz ostatni raz.

-Ach tak?! Masz czelnosć mnie wyzywać? Radze ci tego nie robić,tylko sie bardziej upokorzysz chociaz i tak jesteś ciamajdą!Hahahahaha-nie żebym sobie brał jego słowa do serca,ale i tak ostatnio grabił sobie u mnie i teraz przewyższył szale.Z nienacka rzuciłem sie na niego.Miał szczęście że w pore odskoczył,bo nie wiem co by z niego zostało.Miedzy nami wywiązała sie walka.Nie powiem dosć dobrze walczył,ale nie znał takich hm...sztuczek? Tak chyba sztuczek jak ja w walce.Całkiem dobrze sobie radziłem odpychając jego ataki.Raz tylko zostałem draśnięty.Czego nie mozna powiedzieć o Dagurze.z ramiona ciekła mu krew tak samo jak z nogi.Dostał pare razy w brzuch wiec był skulony.Miałem juz dosyc tej zabawy.Podciałem mu nogi.Upadł ksztusząc sie krwia.Podeszłem do niego.

-I co nadal uważasz że jestem ciamajdą?-spytałem o dziwo spokojnym głosem.Spojrzał na mnie wściekłym i jednocześnie rozbawionym spojrzeniem.

-Hahaha ciamajda zawsze pozostanie ciamajdą!-wykrzykna to ostatkiem sił i skonał na moich oczach.

Wokół mnie zapanowała cisza.Wszyscy milczeli.Nieliczne statki Berserków uciekały.Usłyszałem warczenie Szczerbatka.Szybko odwróciłem sie w jego strone.Spojrzał na mnie ostatni raz i upadł.W jego szyi zauważyłem cos dziwnego.Zaraz srodek nasenny!? I ja dostałem tym czymś.Zrobiło mi sie ciemno przed oczami i runałem na ziemie.


CDN.Prosze bardzo Mordeczki macie nexta! Mam nadzieje że sie podoba.zapraszam do komentowanie :) I sorcia za błędy :)


Rozdział 10[]

Obudziłem się sam nie wiem kiedy. Powoli podniosłem się do pozycji siedzącej. Znajdowałem się......... w swoim w pokoju? Tak to był mój pokój. Całe szczęście że miałem nadal na sobie maskę. Ale chwila co ja tu robię? Przecież myślałem że usypiają mnie tylko dlatego żeby mnie wsadzić do celi. I chwila gdzie Szczerbatek ? Rozglądałem się po pokoju w poszukiwaniu mojego przyjaciela,lecz nigdzie go nie było .Wstałem z łóżka. Na schodach usłyszałem ciche kroki. Odwróciłem się w tamtym kierunku. Po chwili w progu pokoju pokazał się Stoik. Lekko się uśmiechną.

-Emm....Witam jestem Stoik wódz wyspy Berk.-odparł wyciągając dłoń w moja strone. Kiwnąłem głową,nie uściskając jego  dłoni

-Dzień dobry. Czy moge wiedzieć co ja robie w tym pokoju i przede wszystkim gdzie jest mój smok?!-spytałem zły.

Chyba troche był zaskoczony .

-Gdy walka się skończyła jeden z moich ludzi uspał twojego smoka ,a później ciebie. Nie kazałem tego mu robic,ale widzisz Sonczymark to trudne dziecko. Nie słucha się .Ale dałem mu już kare. Przeniosłem cie do mnie do domu,a twój smok jest w........-i właśnie teraz do moich uszu dobiegło ryczenie Szczerbatka .Zły wyskoczyłem przez okno i szybko pognałem w kierunku areny skąd dobiegał ryk mojego przyjaciela.

Ludzie patrzyli się na mnie lekko przerażeni,inni chowali się do domów żeby tylko nie wejść mi w drogę.

Widziałem już arene. Wpadłem do niej z impetem. A widok jaki tam zostałem wstrząsną mną całym. Szczerbatek leżał na ziemi przyciskany do niej przez kilku mężczyzn.

-Puśćcie go!-krzyknąłem wściekły. Prawie natychmiast to zrobili. Szczerbatek gdy tylko poczuł że go już nie trzymają szybko podbiegł do mnie powalając na ziemie i liżąc.

-Tak ja tez się ciesze że cie widzę Kolego.-powiedziałem przytulając się do niego. Ludzie w arenie i na zewnątrz niej patrzyli się na nas zaskoczeni i ździwieni. Podniosłem się drapiąc Szczerbatka po głowie. Cichutko mruczał,choć widziałem że się powstrzymuje. Lekko się uśmiechnąłem,chociaż i tak tego nikt nie widział.Przez główne wejście areny wszedł Stoik,a u jego boku szedł Pyskacz.

Patrzyłem się na tę dwójkę wściekłym spojrzeniem. Obaj lekko odchrząknęli.

-Bardzo przepraszamy,ale nie wiedzieliśmy co z twoim smokiem zrobić. Wiec postanowiłem umieścić go tutaj.-powiedział to bardzo cicho. Tak jakby było mu wstyd za to co zrobił. W tym momencie chciało mi się wybuchnąć śmiechem lecz opanowałem się.

-Powiedzmy że przyjmuje wasze przeprosiny,ale następnym razem jeśli w ogóle będzie następny raz proszę go nie umieszczać w arenie. Jasne?-spytałem opanowując się lekko.

Obaj pokiwali na znak zgody.

-No dobrze dziękujemy za...hm...gościnę ale będziemy się już zbierać prawda Mordko?-mój przyjaciel pokiwał głowa na tak. Ruszyliśmy przed siebie omijając wodza i kowala. Poza areną wsiadłem na swojego przyjaciela i miałem już odlecieć kiedy zatrzymał mnie głos.

-Poczekaj!-krzyknął Stoik.

Odwróciłem się w jego strone.

-P..poczekaj.-szepną będąc już bliżej mnie.-Może ci się to wydawać dziwne,ale mój syn..... on wytresował Nocna Furie .

-I co w związku z tym?-spytałem. Tak szczerze powiedziawszy byłem zaskoczonym tym że nadal pamięta.

-Ja....chciałem się zapytać,bo widzisz...-urwał biorąc chłyst powietrza. Pyskacz położył mu dłoń na ramieniu. Pozbierał się i kontynuował.-Bo gdy się dowiedziałem o tym że wytresował smoka i to do tego Nocna Furie skazałem go utopić razem ze smokiem-powiedział to bardzo szybko i na jednym wdechu. Ledwo co rozumiałem sens jego słów.-I teraz tego bardzo żałuje,widocznie musiał być inny a ja nie potrzebnie go skazałem.-ostatnie wyrazy wyszeptał. A ja? Ja siedziałem z otwartą buzia,całe szczęście ze miałem hełm. Szczerbatek poruszył się niespokojnie.Zapewnie i on był tym wszystkim zaskoczony.

-I bo widzisz,ja chciałem się zapytać skąd masz Nocna Furie? Czy to jest smok Czkawki,mojego syna? Czy po prostu znalazłeś innego smoka z tego gatunku?-spytał pełen nadziei ze to jednak smok jego syna.

Cicho odchrząknąłem. I co ja mam mu odpowiedzieć? Bo wiesz twój syn przeżył tak samo jak jego smoka i teraz stoją przed tobą? Az taki głupi nie jestem. Co może i jeszcze powiem mu że odnalazłem jego żonę? Ta......jeszcze czego!

-Em....Ja..

CDN. Prosze bardzo kochani! I jak myslicie co powie Czkawka? Podoba sie? Pisać w komach czy tak :)

Z okazji zbliżającego sie Nowego Roku życze wam spełnienia marzeń,wszystkiego czego tylko zapragniecie i dużo,dużo smoków!!!! I oczywiście udanego smoczego  sylwestra wśród grona swoich najblizszych :)

Zyczy Nati -autorka :)

Rozdział 11[]

-Em...Ja..-no myśl Czkawka,myśl....wiem!-Ja znalazłem go na jednej takiej wyspie. Leżał praktycznie bez życia,jakby coś się okropnego stało. Postanowiłem mu jakoś pomóc,chociaż było to trudne....-przerwano mi

-A czy miał siodło na sobie?-spytał Stoik. No luju....daj mi święty spokój!

-Hmm...nie miał.-odparłem

-Na pewno?

-Emm....-i wtedy usłyszałem krzyk jakiejś dziewczyny.

-CZKAWKA!!!-spiąłem się. Ale jak...? Na całe szczęście wszyscy spojrzeli na blondynkę o niebieskich oczach. O dzięki ci losie!!!! Poklepałem Szczerbatka po szyi dając znak że się zmywamy. Wystartował od razu .Dopiero w powietrzu z dala od Berk odetchnąłem.

-Nigdy więcej....-szepnąłem kładąc się. Szczerbo mruknął zgadzając się ze mną.-To gdzie lecimy?-spytałem po dłuzszej chwili.-Wiem...moze polecimy w odwiedziny do mojej mamy? Co ty na to? Pobawiłbys sie z Chmuroskokiem...-specjalnie go tak podpuszczałem.Smok mojej mamy z moim smokiem bardzo sie polubili.Wiec wiedziałem że praktycznie od razu sie zgodzi.Szczerbatek obrał kierunek na Swędzipachę.

Oczywiście nie obyło się bez naszych wygłupów. Wznieśliśmy się dość wysoko. Odpiąłem się z siodła po czym bez żadnego ostrzeżenia spadłem w dół. Szczerbatek nie czując mnie ruszył za mną.

-Juhuuu!!! -tego mi było trzeba! Oderwać się od rzeczywistości poprzez lot!

Mój przyjaciel pojawił się obok mnie,patrząc na mnie w wyrzutem w swych dziko zielonych oczach.

-Oj nie marudź! Przyznasz że to fajna zabawa.-coś tylko mruknął pod nosem. Ja natomiast rozłożyłem swoje sztuczne skrzydła i po chwili już szybowałem obok swego przyjaciela. Szczerbek po chwili zaczął strzelać plazma pode mnie ponieważ zacząłem opadać. Nie do opisania uczucie! Tak lecieć,samodzielnie lecieć. Czasami zastanawiam się jak to jest być smokiem. Nawet dosyć często...Nie wiem dlaczego,ale coś mnie ciągnie do tego. Chciałbym żeby Szczerbatek miał kogoś bliskiego,a nie tylko mnie. Przecież zawsze nie będziemy mogli być razem. Pewnego dnia coś się może wydarzyć....coś się może mi stać i zostanie sam...zupełnie sam. Bez nikogo. A znając go to nawet jak by mi się coś złego stało,takiego żebym umarł to i tak on zostanie przy mnie. Nawet nie poleciałby do mojej mamy, żeby się nim zaopiekowała. To już jest taki typ. Chociaż ja też bym go nie zostawił. Można powiedzieć,że obaj jesteśmy tacy sami.  

Obaj nieugięci,nieustępliwi,nadopiekuńczy względem siebie ,można powiedzieć że zawzięci, kochający ekstremalne i szaleńcze loty czy biegi i przede wszystkim Zdolni do oddania życia za swojego przyjaciela.   Tak się zamyśliłem że nie zobaczyłem jak opadam coraz to niżej. Odwróciłem głowę w kierunku przyjaciela,który próbował mnie złapać. I udało mu się....całe szczęście. Mruknął podirytowany moją gapą .

-No wiem...przepraszam. Zamyśliłem się-mówiąc to przypinałem się do siodła. Następnie schowałem swoje sztuczne skrzydła i złapałem się mocniej siodła.-To jak? Lecimy szybciutko?-spytałem z nadzieją w głosie. Widziałem po swoim przyjacielu że jest niechętny do tego. A dlaczego? Nie powiedziałem ,ale ostatni taki bardzo szybki lot zaliczyłem w oceanie no i oczywiście później miałem lekki kaszel ,co oczywiście rozbudziło nadopiekuńczą stronę mojego przyjaciela.-No tym razem będę się bardziej trzymał...No nie bądź taki...-cicho mruknął dając za wygraną.-Jest!-szepnąłem bardzo cicho,lecz Szczerbo i tak to usłyszał.

Przyspieszył jeszcze bardziej i bardziej, w tym momencie cieszyłem się że mam ten hełm. I to jak bardzo. Byliśmy na tyle nisko,że woda pod nami rozbryzgiwała się tworząc taki tunel. Cechą bardzo szybkiego lotu jest sama przyjemność go,lecz także bardzo szybkie dotarcie na miejsce. Przed nami widniała już góra skuta lodem. Na pierwszy rzut oka można by myśleć że to po prostu zwyczajny lodowiec. Lecz nie. Otóż ten lodowiec tak naprawdę kryje wiele tajemnic,a jedna najważniejszą jest Smocze Sanktuarium które znajduje się pod kupą tego całego lodu.

CDN. Prosze bardzo! :) Macie nexta :) Może i jeszcze dzisiaj napisze nastepnego? Hm....? Ale to zależy od was :) Przepraszam za błędy i zapraszam do komentowania :))

Rozdział 12


Wlecieliśmy przez ledwo co widoczne wejście. Szczerbatek wylądował,a ja zeskoczyłem z niego. Ruszyliśmy dosyć szerokim korytarzem prowadzącym do tak jakby przed wejścia do głównego pomieszczenia. Smoki znajdujące się w tej części Sanktuarium na mój i człapiącego koło mnie Szczerbatka podchodziły do nas witając. Wydawały by się że tylko czekały na moje przybycie. Trochę nam zajęło dotarcie do następnego tunelu tym razem prowadzącego do głównego pomieszczenia. Zdawać by się mogło że Sanktuarium wcale nie jest takie duże na jakie się wydaje. Lecz jest,ma mnóstwo różnych mniejszych pokoi i naprawdę osoba która jest tutaj pierwszy raz może się zgubić. Ja sam z samego początku,kiedy jeszcze tutaj mieszkałem przez jakiś miesiąc, parę razy się zgubiłem mimo iż mam naprawdę świetną orientacje w terenie.

Szliśmy w zupełnej ciszy. Nie mogłem się doczekać miny mamy kiedy mnie zobaczy. Z pewnością się ucieszy.

Nareszcie wyszliśmy na dosyć sporawą polane oblaną światłem dziennym. Nie była ona cała w lodzie wręcz przeciwnie. Wszędzie rosły różnorodne kwiaty,drzewa. Mimo panującego lekkiego tłoku można by rzec że to pomieszczenie było jedyne w swoim rodzaju,panowała w nim rodzinna atmosfera. Starsze,starsze smoki leżały odpoczywając i ciesząc się z takiego miejsca. Młodsi za to albo latali urządzając sobie wyścigi,albo również jak starsi odpoczywali. Za to najmłodsi,maluchy bawiły się w najlepsze dokuczając i rozrabiając. Można by rzec że obraz naprawdę świetnej rodziny.  

Cicho westchnąłem i spojrzałem na Szczerbatka którego oczywiście już ze mną nie było. No tak pewnie poleciał przywitać się ze swoimi kolegami. Najpierw udałem się do Alfy,trzeba się było z nim przywitać. Schodziłem z maleńkich skalp tworzących coś na kształt schodów. Alfa jak zwykle był u siebie czyli w swojej dość dużej dziurze. Stanąłem na krawędzi małego urwiska. Wielki i potężny biały smok o niebieskich małych ślepiach odwrócił się w moja stronę. Zdjąłem hełm lekko uśmiechając się w stronę białego smoka. Alfa z gatunku Oszołomostracha dmuchną na mnie sprawiając że moje włosy pokrył biały puch. Strzepałem go z siebie.

-Ciebie też miło widzieć.-odparłem.

Smok pokiwał głową poruszając się i jednocześnie uspakajając trochę dzieciaki.

-Mamę zastane tam gdzie zawsze?-spytałem.

Pokiwał głową na tak i wrócił na swoje miejsce. Lekko uśmiechnięty odwróciłem się i pomaszerowałem do jednej z jaskiń ,które tym razem prowadziły do innej polany na której Valka opiekowała się,leczyła i pomagała smokom. Wychodząc zobaczyłem Szczerbatka bawiącego się z innymi smokami. Chyba i on również mnie zauważył. Przynajmniej będzie wiedział gdzie mnie szukać. Znajdując się w następnym przejściu między polanami zastanawiałem się czy powiedzieć mamie o tym że byłem na Berk. Ciekawe jak by zareagowała?

Może by się wściekła? Albo i ucieszyła? Ale z ostatniej rozmowy z nią o Berk wywnioskowałem że nie jest chyba skora do tego tematu. Może i kocha Stoika,ale po tym co mi zrobił to chyba już jej emocje względem jego się zmieniły. Znaczy nie wiem czy na pewno,ale chyba tak. Cicho westchnąłem. Wreszcie moim oczom ukazała się również polana lecz mniejsza w porównaniu z głównym miejscem. Tutaj też wszędzie było zielono,lecz mniej było roślin z powodu znajdujących się i chorych tu smoków. Nie powiem dosyć sporo ich było. A pośrodku nich znajdowała się kobieta z kucykiem od którego odchodziły dwa bardzo długie warkocze. Nie zauważyła mnie jeszcze i bardzo dobrze.

CDN. Wiem nie najlepiej mi ten rozdział wyszedł :( Przepraszam za błędy i zapraszam do komentowania :)

Rozdział 13


Podszedłem do kobiety siedzącej do mnie tyłem.

-Hm...dość duże rozcięcie. Trzeba będzie nałożyć maść i poczekać kilka dni co się będzie dalej działo.-była naprawdę zamyślona. Nie zauważyła nawet że stoję za nią.

-Cześć mamo-powiedziałem to nawet dosyć cicho. Drobna kobieta drgnęła raptownie podnosząc się na równe nogi i odwracając w moją stronę. A jej mina? Bezcenna! Coś jak mieszanka zaskoczenia złości i strachu. Wybuchnąłem śmiechem.

-Czkawka! Nie strasz mnie tak!-powiedziała podniesionym głosem i przytuliła się do mnie. Odwzajemniłem uścisk.-Skąd ty tu...? Miałeś być za tydzień....A ja nieprzygotowana jestem i mam pełne ręce roboty.-mówiąc to odsunęła się już ode mnie.

-Oj tam....A co,to już swojej własnej mamy nie można odwiedzić?-spytałem.

-No oczywiście że można,ale zaskoczyłeś mnie. Kilka miesięcy temu powiedziałeś że nie więcej jak raz na miesiąc będziesz mnie odwiedzać,a to już drugi raz w tym miesiącu! Coś się stało?-spytała zmartwiona. I nurtujące mnie pytanie : Powiedzieć jej czy nie?

-A od razu musiało się coś stać? Nudziłem się to przyleciałem tutaj i przy okazji byłem blisko Sanktuarium-wzruszyłem ramionami kucając i jednocześnie biorąc się do opatrzenia rany,która miał jeden ze smoków.-Więc postanowiłem że wpadnę zobaczyć co u mojej kochanej mamy,której zresztą tyle nie widziałem.-dokończyłem zdanie które można by powiedzieć urwałem. Valka spojrzała na mnie.

-A gdzie się podział twój przyjaciel?-do moich uszu dobiegło kolejne pytanie.

-Szczerbatek? Lata gdzieś z innymi smokami, bawiąc się.-odparłem zakładając opatrunek na łapę smoka.

-Mhm...-tylko tyle odpowiedziała.

-A co u ciebie?-spytałem po 10 minutach ciszy.

Lekko wzruszyła ramionami.

-Nic specjalnego. Codziennie przylatują do mnie chore smoki,najczęściej po atakach Drago i jego łowców.

Nie odpowiedziałem jej na to nic. Sam ze sobą toczyłem wojnę. Powinna wiedzieć,ale jeśli zabroni mi.....Co? Jaki ja jestem głupi! Co mnie to obchodzi że może zabronić mi latać w okolicy Berk. Po tym co mi zrobili to ja tam prędko nie zawitam,a szczególnie po tym jak jedna dziewczyna mnie rozpoznała.

-Em..bo wiesz mamo....-wziąłem głębszy oddech.-Ja byłem na Berk.-wydusiłem to w końcu z siebie. Valka spojrzała na mnie. -Lecieliśmy ze Szczerbem na Swędzipachę i zobaczyłem jak Berk walczy z Łupieżcami i Berserkami. Pomogliśmy im,Dagur umarł na moich oczach.....-przerwała mi.

-Co? Dagur umarł? Kto go uśmiercił?-spytała lekko wstrząśnięta.

-Em....-podrapałem się po karku zakłopotany.-Bo wiesz.....heh.....śmieszna sprawa..bo ten..tego..ja przyczyniłem sie do jego śmierci.-odparłem cichutko.

-Słucham?!-szepnęła patrząc na mnie.

-No tak jakoś wyszło....Należało mu się! Po tym co mi i Szczerbiemu zrobił....Ale wracając do jakże interesującej opowieści mojego pobytu na wyspie Berk.-lekko się wyprostowałem rozglądając. Szczerbatek już był,nawet nie zauważyłem jak tu wszedł. Akurat teraz bawił się z jednym chorym smokiem.-Wandale zwyciężyli,lecz Sączysmark wystrzelił w mnie i Szczerba środek nasenny i tak jakoś wyszło że obudziłem się u siebie w pokoju.-przerwałem patrząc na mamę,która była w lekkim szoku. Kontynuowałem- I tak szczerze to doznałem szoku gdy usłyszałem od Stoika, że utopienie mnie nie było najlepszym pomysłem i że żałuje. Obaj z Szczerbatkiem byliśmy w szoku. Zaczął się mnie wypytywać skąd mam Nocną Furię i czy jest ona jego syna. Oczywiście okłamałem go,ale jedna dziewczyna krzyknęła Czkawka! spanikowaliśmy obaj i uciekliśmy stamtąd. I teraz chyba się domyślili że Smoczym Jeźdźcem jest chłopak ,który dwa lata temu został utopiony wraz ze swoim smokiem.-wyznając jej to poczułem się nawet lepiej. Dziwne.

Spojrzałem na Valke,która w dalszym stopniu była w szoku. Otrząsnęła się po chwili.

-Nie będę cię krytykować synku,ale uważam że to był głupi pomysł.-zmarszczyłem czoło nie wiedząc dokładnie o co jej chodzi.-Z tym odleceniem po tym krzyku tej dziewczyny.-cicho westchnąłem

-Tak wiem.-odparłem.

-No dobrze co się stało,to się nie odstanie.-powiedziała po jakiś dwóch minutach ciszy. To mnie zaskoczyło. Podniosłem się ruszając za nią.

-Chwila to nie jesteś zła?-spytałem jednocześnie przywołując Szczerbiego. Pojawił się koło mnie w piorunowym tempie.

-Zła? Dlaczego?-spytała

-No bo.....przecież...a zresztą nie ważne.-odparłem. Naprawdę byłem zaskoczony postawą mamy. Ja tu wymyślam jak się zachowa,a tu jaka ci niespodzianka. Heh ja to mam szczęście i nieszczęście w życiu.

Posiedzieliśmy u mamy do wieczora. Czas żeby się zbierać. Zawołałem Szczerbatka do siebie.

-Lecimy Kolego.-mówiąc to podrapałem go po głowie. Cicho mruknął.

-A może zostaniecie na noc? Robi się już ciemno i chyba zapowiada się na deszcz.

-Daj spokój mamo zdążymy przed deszczem być w domu.-uspokoiłem ją nieco.

-No dobrze,ale uważajcie na siebie.

-Zawsze uważamy prawda Mordko?-spytałem się czarnego smoka stojącego koło mnie. Wywrócił oczami i pokiwał głową na tak. Uśmiechnąłem się lekko.

Valka na pożegnanie przytuliła się do mnie i podrapała Szczerbka po głowie.

-To do zobaczenia.-powiedziałem po czym wylecieliśmy z Sanktuarium.-To co Szczerbatku,lecimy szybko do domu.-powiedziałem przytrzymując się bardziej siodła. Szczerbo przyspieszył jeszcze bardziej. Myślałem że zdążymy,lecz przeliczyłem się. Omijając burze,która była przed nami wlecieliśmy w sam jej środek. Nie dobrze,oj nie dobrze.

Łoch rozpisałam się! I tym razem chyba mi wyszedł rozdział? Podoba sie? Przeprasam za błędy i zapraszam do komentowania :)

Rozdział 14


Byliśmy w samym środku burzy. Wszędzie były błyskawice i pioruny. Szczerbatek tak samo jak i ja był zdenerwowany. Co robić? Zawrócić nie możemy bo jesteśmy za daleko. Jedynym wyjściem było lecieć dalej i czekać na jakieś schronienie. Szczerbatek cicho zaskamlał. Położyłem swoją dłoń na jego łbie.

-Ja wiem przyjacielu powinniśmy zostać w Sanktuarium. Ale zawrócić nie możemy. Trzeba znaleźć jakieś miejsce i tam przeczekamy burze.-powiedziałem głaszcząc go uspokajająco. Bał się błyskawic i ja o tym bardzo dobrze wiedziałem. Ktoś z zewnątrz zapewnię pomyślałby że smoki się niczego nie boja bo to przecież SMOKI! Lecz nie,nawet taki pomiot burzy i grozy,sama Nocna Furia czegoś się boi.

Koło nas wystrzelił piorun. Szczerbatek pisnął.

-Ciii....już spokojnie,spokojnie. Zaraz znajdziemy jakąś jaskinie. Spokojnie.-mówiłem bardzo opanowanym i miękkim głosem. Chyba podziałało bo poczułem jak Szczerbo lekko się rozluźnia. Odetchnąłem nadal go głaszcząc po czarnym łbie. Przed nami za widniał jakiś kontur,kontur wyspy. I ja chyba już wiedziałem jaka to wyspa. Niestety. Ale trzeba będzie tam przeczekać tą burze. Eh..

-No dobrze Szczerbo witamy z powrotem na Berk. Polecimy w nasze ulubione miejsce na Krucze Urwisko. Pamiętasz?-spytałem. Widziałem że na wspomnienie o Berk się na powrót spiął więc odwróciłem jego uwagę od tego. Pokiwał powoli głową na tak. -A pamiętasz może jak się tam bawiliśmy? Jak się zaprzyjaźniliśmy w tym miejscu...-cichutko mruknął.

Wylądowaliśmy i praktycznie od razu ruszyłem biegiem w stronę mało co widocznej jaskini,która była dosyć duża w środku. Wbiegliśmy do niej. Praktycznie od razu położyłem się na ziemi. Łapiąc większe oddechy.

-Łoch....no takiej burzy to ja w życiu nie widziałem.-powiedziałem lekko zziajany. Pomimo mej bardzo dobrej kondycji taki bieg w deszczu i nieźle porywistym wietrze to nie lada wyzwanie. Modliłem się w duchu żebym się jutro nie obudził chory. To wtedy będę miał na karku nadopiekuńczego gada. Szczerbatek podszedł do mnie lekko wystraszony burzą i zmartwiony mną. Trącił mnie łbem. Podniosłem się powoli do pozycji siedzącej.

-Wszystko dobrze Kolego. Nic mi nie jest.-uśmiechnąłem się pokazując mu że wszystko gra. Cicho mruknął i położył się za mną. Jednocześnie przyciskając mnie swymi łapami do siebie jakby chciał mnie przytulić. Ja za to nie opierałem się. Dopiero gdy znalazłem się blisko bardzo ciepłej skóry Szczerba zorientowałem się że lekko drżę. No pięknie. Będę chory jak nic. Cicho westchnąłem.

-To co idziemy chyba spać? Bo nic innego do roboty nie przychodzi mi do głowy w taką pogodę.-Szczerbuś tym razem ułożył się inaczej. Jego łapy zamknęły mnie w tak zwanej kołysce,na dodatek przykrył mnie swoim skrzydłem zapewnie żeby było mi cieplej.

-Dziękuje Kolego. Śpij dobrze Szczerbatku.-zanim jeszcze zasnąłem usłyszałem cichutkie mruknięcie ze strony mego przyjaciela.

CDN. Wiem że krótki,ale pisze już rozdział 15 :) Więc czekajcie cierpliwie :) Sorki za błędy :)

Rozdział 15


Letnie słońce obmywa twarz chłopca,który leży na jednej z polan na wyspie Przyjaźni. Od czasu do czasu słychać ćwierkanie ptaków. Nagle słyszy bardzo cichy trzepot skrzydeł,wydawało by się że chłopak właśnie na to tylko czekał. Podniósł się do pozycji siedzącej rozglądając. Wreszcie jego wzrok odnalazł to czego tak bardzo szukał. Otóż przy jeziorku ktoś siedział. Cały czarny ze skrzydłami i zielonymi dziko kocimi oczami. Chłopak z brązowymi  wlosami uśmiechnął się podnosząc jednocześnie.

-Szczerbatek!!-wykrzyknął uradowany biegnąc w stronę swego najlepszego przyjaciela. Lecz chłopiec potknął się i upadł by ,ale przed upadkiem ochronił go czarny smok. Nocna Furia postawił ostrożnie chłopaka do pionu.-Eh....głupia noga. Dziękuję Szczerbatku.-tym razem zwraca się do stojącego naprzeciw niego smoka,który cicho zamruczał.

Scena się zmieniła.

Chłopiec wraz ze smokiem nadal są na tej samej polanie,lecz coś się zmieniło. Nie słychać już ćwierkania ptaków. Wzmógł się wiatr i coś takiego niepokojącego jest w powietrzu. Piętnastoletni chłopak spojrzał na swojego przyjaciela. Przestraszył się na jego widok. Smok czarny jak noc stał w pozycji gotowej do ataku. Zielone ślepia przeszywały przerażonego chłopaka,który nie wiedział co robić. Nagle smok warknął i patrząc na chłopaka ze wściekłością i nienawiścią w oczach odleciał.

Raptownie się obudziłem. Serce piło mi z niesamowitą prędkością,oddech był przyspieszony i lekko drżałem na ciele. Wziąłem głębszy oddech,żeby się nieco uspokoić. Dopiero teraz dotarło do mnie że nie ma Szczerbatka. W lekkiej panice rozejrzałem się po ciemnej grocie. Uspokoiłem się nie co widząc go całego i zdrowego. Leżał w kącie i przez przypadek musiał mnie wypuścić. Przybliżyłem się do śpiącego przyjaciela. Wiedziałem że już nie będę w stanie zasnąć. Podkuliłem nogi pod brodę oplatając je ramionami i kładąc na kolanach głowę .|Cichutko westchnąłem. Teraz miałem czas na przemyślenia. A mianowicie: Co ten sen tak w ogóle miał znaczyć?. Rzadko kiedy coś mi się śni,a już jak się przyśni to ten sen jest czegoś określeniem czegoś co się może wydarzyć bądź mnie spotkać. Ale do licha co to miało znaczyć.? Pierwsza część snu to na pewno radosne chwile,które kiedyś były i nadal są. A ta druga część? Przecież to absurd! Szczerbatek nigdy się ode mnie nie odwróci! Nigdy nie odleci zostawiając mnie samego! I te jeszcze jego oczy. Zielone przepełnione nienawiścią i wściekłością. To tak jakby nie były oczy mojego Szczerbatka,tylko jakiegoś innego smoka.

Po raz kolejny cicho westchnąłem.

Sam już nie wiem. Co będzie to będzie tylko żeby Szczerbatek nigdzie nie poleciał zostawiając mnie. I jeszcze jedna dręcząca sprawa,a mianowicie: Ja jako ja we śnie miałem piętnaście lat,a przecież mam siedemnaście. Więc to z pewnością nie może się wydarzyć. No jasne!

Moje obawy od razu poszły w zapomnienie,lecz w głębi siebie bardzo daleko były jeszcze maleńkie obawy. Ale nie przejmowałem się nimi. Wzruszyłem ramionami i przekręciłem lekko głowę w bok.

Coś przykuło moją uwagę. A tak dokładniej mała szczelina w ledwo co widocznym kącie jaskini. Podniosłem się i skierowałem w tamtym kierunku. Uklęknąłem gdy byłem już blisko i zacząłem odgartywać kamyki,lecz nic takiego pod nimi nie było. Cicho westchnąłem. Przecież jakiś omamów nie mogłem mieć tu coś było. Uważnie wpatrywałem się w małą dziurę,która wyglądała jakby była czymś zasunięta.

Do moich uszu dobiegło ciche mruknięcie Szczerba. Obejrzałem się za siebie. Przeciągał się akurat. Nawet nie zauważyłem że już jest widno. No nieźle się zamyśliłem. Spojrzałem na powrót na Szczerbolka,który zaalarmowany brakiem mojej obecności zaczął się rozglądać. I nie zobaczył mnie. Widziałem jak zaczyna panikować.

-Szczerbo....tu jestem gadzino!-zawołałem. Smok raptownie odwrócił głowę w stronę z której usłyszał głos. Uśmiechnąłem się widząc że z jego oczu znika zmartwienie. Uradowany podszedł do mnie z pytaniem-Coś się stało?

-Nie,nic się nie stało tylko znalazłem takie jakby przejście i nie wiem jak je otworzyć.-odparłem pokazując tę nieznośną dziurę. Szczerbek zaczął obwąchiwać ją. Nie chcący na coś nadepnął i to owe coś się otworzyło. Mój przyjaciel podskoczył zaskoczony. Zmarszczyłem brwi. -Szczerbek podnieś łapę proszę.-zrobił to. Przejście się nie zasunęło. Spróbowałem ja. Położyłem dłoń w miejscu gdzie przed chwilą była łapa Szczerba. Ściana zasunęła się.-No proszę...Czyli coś odkryliśmy i na dodatek przycisk otwierający jest pod tą ścianą.-przerwałem zastanawiając się przez chwile. Spojrzeliśmy po sobie z Szczerbem.-To co idziemy?-spytałem. Szczerbatek pokiwał niepewnie głową na tak. -No to idziemy zobaczyć co kryje ten tunel.-odparłem przechodząc przez niego. Spojrzałem za siebie sprawdzając czy Mordka się zmieści. I zmieścił,otwór o dziwo był wielkości Nocnej Furii,tak jakby był specjalnie dla tego gatunku smoka zrobiony. Zaciekawieni podążaliśmy dalej tunelem,który wcale taki długi nie był. Wychodząc z tunelu zobaczyliśmy coś niezwykłego.

CDN. I mamy nexta :) Podoba sie? Przepraszam za błędy i zapraszam do komentowania :))

Bardzo wam dziękuję za 230 komentarzy. Mam nadzieję że nie przestaniecie czytać tego opka. Bo dopiero co akcja się rozkręca :)

Jeszcze raz wszystkim dziękuję. :)

Rozdział 16[]

Zobaczyliśmy coś niesamowitego. Polana mniejsza od Kruczego Urwiska. Również była otoczona potężnymi ścianami skał. Na środku znajdowało się coś na kształt oczka wodnego. Wszędzie różnorodne kwiaty,drzewa,których w życiu nie widziałem. Latające kolorowe motyle. Gdzieniegdzie maleńkie zwierzątka. Można by rzec że to polana jak każda inna polana,lecz Ona miała w sobie to coś co dawało jej urok. Promienie słońca padały na tafle wody,która iskrzyła się różnymi kolorami. Coś niesamowitego i baśniowego zarazem.

Staliśmy z Szczerbem jak jakieś dwa głupki gapiąc się na to wszystko z szeroko otwartymi oczami.

Coś mi mówiło że nikt nie wie o tym miejscu. Bo kto byłby na tyle głupi chować się w jaskini podczas burzy. Oczywiście my!

Szczerbatek ruszył przed siebie. Patrzyłem się przez chwile co robi. Stanął przy brzegu zbiornika wody i zanurzył w niem łeb. Głodomor jak zwykle. Leciutko się uśmiechnąłem podchodząc do mojego gada,który już trzymał w swej mordce rybę. Usiadłem sobie koło niego. W dalszym ciągu się rozglądałem. Nie mogłem w to uwierzyć. Mieszkałem tutaj przez piętnaście lat i nigdy nie odkryłem tego miejsca. A po lesie chodziłem codziennie. Ale nawet z lotu smoka nie widać tego miejsca. Dosyć dziwne. Ale jak coś to będziemy mieli dobre miejsce na schronienie w razie czego. Szczerbatek po zjedzeniu ryby położył się koło mnie.

-I co smakowało?-spytałem patrząc na mojego przyjaciela.

Pokiwał głową na tak. Cicho westchnąłem i położyłem się opierając głowę o brzuch Szczerba. Dłonią leniwie głaskałem go za uchem. Cicho mruczał.

-To co teraz?-spytałem- Gdzie lecimy? Na wszystkich znanych nam wyspach jest pokój ze smokami.-powiedziałem jednocześnie przekręcając głowę w stronę mojego przyjaciela. Zastanawiał się nad czymś.- Dagur nie żyje. Albrecht bez Berserków nie wiele może. A Drago...no właśnie Drago. Eret powinien już się zjawić z nowymi informacjami.-wzruszyłem tylko ramionami.-Pewnie go coś zatrzymało.-Szczerbo mruknął przyznając mi rację.  

-Więc co wrócimy na naszą wyspę? Albo.....-nie dane mi było dokończyć. Usłyszeliśmy róg. Coś się zbliżało do Berk. Podniosłem się jednocześnie zakładając hełm. Szczerbo też już stał. -Idziemy zobaczyć kto się zbliża.-szepnąłem udając się w kierunku wyjścia. Przyjaciel człapał za mną.

Wszedłem do jaskini i po chwili już otwierałem wejście. Wydostaliśmy się do następnej jaskini. Szczerbatek zamknął za sobą przejście. Będąc już na polance wsiadłem na swego przyjaciela i ruszyliśmy.

-Tylko wiesz tak żeby nas nikt nie widział.-szepnąłem.

No co prawda nie musiałem mu tego mówić,bo sam doskonale wiedział co robić. Wzbiliśmy się dość sporą wysokość. Następnie polecieliśmy w kierunku wioski.

Po dosłownie paru minutach zobaczyłem tłum ludzi. Stoika który rozmawiał z....

-Szczerbo lądujemy.-szepnąłem. Mruknął pytając się czy aby na pewno.- Tak-odparłem.

Zniżyliśmy lot i po chwili już lądowaliśmy.

-Eret!-krzyknąłem zeskakując z Mordki.

-O właśnie się o ciebie pytałem.-odparł.

Uścisnęliśmy sobie dłonie.

-Coś nowego?-spytałem

Lekko się zmieszał. Odchrząknął.

-Ymm..tak ale wolałbym na osobności.

-Jasne. Mordko idziemy.-zawołałem

-Em...ale wolałbym też bez smoka-powiedział bardzo cicho.

Coś tu nie gra. Przecież wcześniej nie przeszkadzała mu obecność Szczerbatka.

-No dobrze. Kolego zostań,ale trzymaj się blisko i nie rozrabiaj.-mówiąc to spojrzałem na Szczerbatka,któremu nie za bardzo widziało się zostawiać mnie samego z Eretem. Pogłaskałem go i ruszyłem za moim szpiegiem u Drago. Oddaliliśmy się od całej wioski,lecz nie na tyle żebym mógł zniknąć z oczu Szczerba. Wiedziałem że będzie mnie obserwować.

-Więc co tym razem wykombinował Drago?-spytałem głośniejszym szeptem.

-Emm....to ci się nie spodoba.-odparł zacinając się.

-No wyduś to z siebie-odparłem po jakiś 3 minutach.

-No....-wziął głębszy wdech- Drago na jednym z ostatnich zebrań powiedział że Teraz to zobaczymy co nasz Jeźdźiec zrobi,gdy porwiemy mu smoka-zdębiałem. Eret kontynuował.-Ale on nie zamierza twojego smoka tylko złapać,on chce go zabić na twoich oczach. Myśli że się poddasz kiedy będziesz widział śmierć twego smoka. Jego pomysły robią się co raz to gorsze....-przerwałem mu.

-Ale jak to zabić? Co mu da zabicie Mordki? Przecież... Nie brał tego pod uwagę że i ja mogę się zabić? Przecież to oczywiste!-wykrzyknąłem trochę głośniej niż zamierzałem.

-Najwyraźniej nawet o tym nie pomyślał.-odparł.- Słuchaj Drago nie wie jak ciebie znaleźć,nawet jak złapać. On wszystko sobie zaplanował. Wynajął jakiś ludzi którzy ponoć są bardzo dobrzy w śledzeniu smoków. Wyśle ich za jakieś kilka dni góra pięć. Krwawdoń zrobi wszystko żeby złapać i zabić Nocną Furię,a gdy się dowiedział że ten smoka jest Smoczego Jeźdźca to wściekł się. Ja nie chce się wtrącać w nie swoje sprawy,ale Ja na twoim miejscu oddałbym mu smoka.-ostatnie zdanie dokończył już szeptem.

Coś we mnie pękło. Mieszanka tych wszystkich uczuć. Nie wytrzymałem.

-I co żeby mógł go ZABIĆ!!!-wykrzyknąłem na całe gardło.- Prędzej ja bym się zabił ratując jego!!-wziąłem głębszy wdech,uspakajając się lekko. - Nie pozwolę rozumiesz. Niech sobie Krwawdoń tu przypływa bądź szuka go. Ale i tak to mu się nie uda!-mówiłem już nie co ciszej lecz można było usłyszeć w moim głosie gniew.

Eret tylko pokiwał głową.

-Dzięki za informacje,jak coś będziesz jeszcze wiedział to poinformuj mnie.

-Dobrze,to ja już będę płynął.-odparł żegnając się ze mną.

CDN. Prosze bardzo Mordki :) Mam nadzieję że sie podoba :) Zapraszam do komentowania :) A next może jeszcze dzisiaj? Ale to juz zależy od was :D I sorka za błędy :)

Rozdział 17


Patrzyłem jak odpływa. Nie wiedziałem co robić. Po raz pierwszy w swoim życiu byłem bezradny. Gdzie go schować? Gdzie ukryć tak żeby był bezpieczny. Żeby Drago go nie znalazł. No gdzie!

Poczułem lekkie szturchnięcie. Wiedziałem kto to. Odwróciłem się patrząc Szczerbiemu w te jego zielone oczy,w których widziałem teraz coś na kształt zdania Będzie dobrze lekko się uśmiechnąłem. Wyciągnąłem prze siebie dłoń.

-Zrobię wszystko żebyś był cały i zdrowy,a przede wszystkim bezpieczny. Obiecuje ci to Szczerbatku. Będziemy musieli się rozstać na krótką chwile,ale wrócę po ciebie obiecuje. Wszystko będzie dobrze,zaufaj mi.-szepnąłem. Nawet nie przejmowałem się tym że cała wioska patrzy na nas. Liczył się tylko Szczerbi,mój najlepszy przyjaciel,brat. Teraz w jego zielonych kocich oczach widziałem że mnie nie zostawi,smutek i determinacje.- Nie Szczerbo nie zostaniesz ze mną. Będziesz w ukryciu bezpieczny.-pokiwał głową na Nie.-Szczerbatku proszę cię....-szepnąłem prawie już łamiącym się głosem. Oczy mnie zaczęły piec. No jeszcze się tu może zaraz rozpłacze! Szczerbek pokiwał znowu głową na nie. -Proszę cię.....to tylko kilka dni. Będę cie odwiedzał.-usłyszałem jak cicho westchnął,po czym niemrawo pokiwał głową na znak zgody. Minimalnie się uśmiechnąłem. -Chodź,lecimy.-powiedziałem.

Miałem zamiar już wsiadać lecz zatrzymał mnie głos Stoika.

-Ale wrócisz? Bo jak coś to jesteśmy w stanie ci pomóc. Znam Drago i on tak łatwo nie odpuszcza...-przerwałem mu.

-Ale ja Drago znam jeszcze lepiej i wiem jaki jest z niego typ. I jeśli aż tak bardzo chcecie mi pomóc to wrócę,ale dopiero jutro.-powiedziałem przenosząc wzrok na wodza wyspy. Pokiwał głową.

Wsiadłem na Szczerba i wzbiliśmy się w powietrze. Lecieliśmy w stronę Kruczego Urwiska tam zostawię Mordkę.

Po chwili już lądowaliśmy. Zeskoczyłem ze swojego przyjaciela i udałem się w stronę jaskini. Nie żeby nie było,ale myślałem właśnie o drugiej części Kruczego Urwiska,tego odkrytego przez nas. Weszliśmy do jaskini,otworzyłem przejście i przekroczyłem próg tunelu. Szczerbatek zamknął za sobą wejście. Po niecałej minucie byliśmy już na Bajkowej Polanie. Usiedliśmy przy dość sporym oczku wodnym. Zdjąłem hełm i położyłem go obok. Cichutko westchnąłem. Szczerbatek położył się z minął typu Ani mi się śni tu zostawać i tak pójdę za tobą. Wywróciłem oczami i zacząłem go drapać po ulubionych miejscach czyli min. po brzuchu i za uchem. Cicho mruczał.

-Tak wiem,wiem. Ale to tylko parę dni. Obiecuje cie odwiedzać.-mruknął niezadowolony.-Ale za to dzisiaj spędzimy cały dzień razem.-dodałem. Spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym A jak ja nie chce?. -Nie chcesz? To nie,może od razu pójdę do wioski. Czemu by nie...-mówiąc to przestałem go drapać i podniosłem się. Nawet nie zdążyłem postawić kroku,a już leżałem przygwożdżony do ziemi i jeszcze na dodatek lizany.-Haha......przestań....przecież wiesz...że to się....nie spiera...hah.-czarny smok przestał mnie lizać,lecz za to położył swój łeb na moim brzuchu i paczał na mnie radosnym spojrzeniem.

Bawiliśmy się do późnego wieczoru. Zjedliśmy jeszcze kolacje i zmęczeni dzisiejszym dniem poszliśmy spać. Oczywiście Szczerbek nie byłby sobą,gdyby nie położył swojej łapy na moich nogach i przyciągnął do siebie.

-Śpij dobrze Kolego.-szepnąłem cichutko.

Zdążyłem usłyszeć jeszcze równie ciche mruknięcie,po czym zasnąłem.

Rozdział 18

Dacie rade dobić do 260?? Wtedy bedzie next. :)

Obudziłem się wcześnie rano,gdzieś tak koło piątej. Pomału i tak żeby nie obudzić Szczerbatka wyślizgnąłem się spod jego łap. Po krótkiej rozgrzewce i biegu postanowiłem złowić kilka ryb.

To tylko kilka dni...-przemknęło mi przez myśl. Kilka dni i znowu zobaczę Szczerba. Na pewno wszystko będzie dobrze. Moje myśli teraz poszły w zupełnie innym kierunku. A mianowicie postawa Stoika. Nie powiem wódz Berk zaskoczył mnie tym że chce zaoferować mi swoją pomoc. Tylko najgorsze będzie to że będę musiał odpowiadać na pytania,bo na pewno bez nich się nie obejdzie. Cicho westchnąłem. Dokończyłem złowioną rybę,a resztę zostawiłem Szczerbatej Mordce. Pogłaskałem go. Po czym udałem się w stronę tunelu. Przystanąłem na chwile odwracając się w stronę gdzie leżał śpiący Szczerbatek. Nie mogę,serce mi się krajało na samą myśl o zostawieniu go.. No nie mogę go tak zostawić. Zacisnąłem dłonie w pięści.

Ogarnij się Czkawka- zahuczało mi w głowie.

Odwróciłem się i wszedłem do tunelu. Otworzyłem wejście,po czym zamknąłem je. Ruszyłem biegiem. Przed siebie. Drzewa mieniły mi się przed oczami. Wiatr szumiał w moich uszach. Kocham biegać,ale bardziej kocham latać. Podczas lotu czuje się wolny niczym smok. Cicho westchnąłem. Zwolniłem raptownie. Byłem już niedaleko wioski.

Jednak źle zrobiłem nie żegnając się z Mordką. Myślałem że tak będzie łatwiej,lecz wcale tak nie jest. Ale co mogę teraz zrobić. Bo na pewno nie zawrócić.

Przez drzewa zobaczyłem już pojedyncze domy. Nałożyłem hełm na głowę. Wiem że to głupie,ale może się jeszcze nie domyślili?

Nadzieja matką głupich..-jak to się mówi.

Wyszedłem spośród drzew od razu udałem się na ławkę. Usiadłem sobie i spojrzałem na horyzont.

Słońce już dawno wzeszło. Lecz teraz na niebie malowały się różnorodne odcienie niebieskiego niektóre przechodzące w jasny fiolet. Było jeszcze wcześnie gdzieś tak koło szóstej,szósta. Niektórzy mieszkańcy wychodzili już z domów,ale tylko nieliczni, tacy którzy mieli coś do roboty z samego rana. Nawet chyba jeszcze mnie nie zauważyli. I dobrze,zaraz zapewnię postawiliby całą wioskę na nogi. Po raz kolejny cicho westchnąłem. Rozmasowałem bolący kark,który dopiero teraz dał o sobie znać. Ciekawiło mnie to jak zareaguje Szczerbo na brak mojej obecności. Pewnie się wkurzy i zasmuci. No ale nie mogłem inaczej postąpić.

Powoli ludzie wychodzili z domów. Zbierało się ich coraz to więcej. No tak jest prawie siódma,a o tej porze to już wszyscy praktycznie są na nogach. Nikt do mnie nie podchodził. Stali przy swoich domach bądź w jakiś małych grupkach i szeptali między sobą. Nie zwracałem na to uwagi. Zauważyłem nawet że grupka młodszych ode mnie dziewczyn ślini się na mój widok. Dziwne bo przecież mam hełm,który zakrywa mi twarz. No ale nie wnikam. Przy jednym z domów stało pięć osób w moim wieku. Chwila ,zaraz to banda Sączysmarka. Tak. Bliźniaki Mieczyk i Szpadka,Śledzik,Sączysmark i Astrid. Ale wyrośli. Chociaż i tak ja jestem najwyższy w porównaniu z nimi. Tylko ciekawiło mnie dlaczego Astrid tak na mnie patrzy jakby z niedowierzaniem i lekkim szczęściem? Przecież wyśmiewała mnie zresztą tak jak reszta. Wzruszyłem minimalnie ramionami. Na powrót spojrzałem na horyzont. Niebo zdążyło się już zrobić całe niebieskie. I pomyśleć że kiedyś byłem zwykłym marnym chłopcem,który nawet nie miał pojęcia o prawdziwym życiu,o prawdziwej przyjaźni,o tym jak to jest lecieć pośród chmur.....cicho westchnąłem. Kątem oka zobaczyłem że niepewnie podchodzi do mnie Stoik.

-Czkawka...jak dobrze że wróciłeś.-szepnął

-Bo nie miałem wyjścia.-odparłem nawet na niego nie patrząc.

-A......gdzie smok.....znaczy....twój.-spytał jakoś tak niemrawo.

-Tam gdzie powinien być. W bezpiecznym miejscu.-powiedziałem przenosząc swój wzrok na niego.

-To dobrze.....-szepnął.- Czkawka,synku bo my mamy pytania....-przerwałem mu. Coś się we mnie zagotowało gdy usłyszałem synku

-Nie nazywaj mnie tak! Nie jestem twoim synem! Twój syn utopił się dwa lata temu!-wrzasnąłem,ale jeszcze panowałem nad sobą.Jeszcze.....

 Stoik teraz stał zaskoczony jak i reszta gapiów i słuchaczy.A ja przeszywałem go nienawistnym spojrzeniem.

CDN. Prosze! Macie nexta Mordki :) Sorki za błędy i zapraszam do komentowania. :))

A tutaj wspomnienia Czkawki o Szczerbie. Ten filmik miał sie pojawić na moim poprzednim opku,ale pojawiły sie małe problemy i w związku z tym że tamten blog jest już zakończony to wstawie ten filmik tutaj :) Mam nadzieję że sie spodoba :) Jak cos to sama robiłam,nie kopiowałam czy cos tam....:D

Rozdział 19

Jutro....chyba ;)


No musiałem,po prostu musiałem to z siebie wyrzucić. Ale lepiej mi się nie zrobiło! Eh... dobra Czkawka spokojnie.

Zapanowała cisza,nawet ptaki nie ćwierkały. Każdy patrzyła się na mnie z szeroko otwartymi oczami. Wzruszyłem minimalnie ramionami. Spojrzałem na stojącego w dalszym ciągu w szoku Stoika.

-Ale....Czkawka....ja wiem że źle zrobiłem....ja cie tak bardzo przepraszam.....mi jest-przerwałem mu. Nie za bardzo chciało mi się słuchać jego przeprosin.

-Mieliście jakieś pytania do mnie.-odparłem spoglądając na zgromadzonych wikingów.

-A..no tak-powiedział wódz.

-Więc? Jakie macie pierwsze pytanie.-spytałem.

-A może najpierw zdjąłbyś ten hełm-spytał ktoś z tłumu.

Wzruszyłem ramionami i zdjąłem go. Pośród zebranych przebiegły szepty.

-No więc?

Kątem oka zauważyłem ,że Stoik wycofuje się,a następnie siada na najbliższych schodach i chowa twarz w dłonie.

No proszę on jednak ma uczucia....kto by pomyślał.-przemknęło mi przez myśl.

-Jak przeżyłeś?-padło pierwsze pytanie.

-W kamizelce miałem nóż. Niepostrzeżenie mój przyjaciel rozwiązał liny na moich nadgarstkach. A w wodzie po prostu uwolniłem i siebie i jego.-wzruszyłem po raz kolejny ramionami.

-Dlaczego masz sztuczną nogę-kolejne pytanie,tym razem zadane przez Pyskacza stojącego koło Stoika.

Miałem już odpowiedzieć kiedy do moich uszu dobiegł.......krzyk. Krzyk charakterystyczny

dla Nocnej Furii. Momentalnie się podniosłem na równe nogi. Rozglądałem się szukając czy tu jest.

-Nocna Furia!!!-ktoś krzyknął.- Kryć się!!-dodał.

I ja również zobaczyłem swego przyjaciela. Biegł przestraszony w moim kierunku.

-Szczerbatek!-krzyknąłem.

Przyjaciel odbił się od ziemi i w następnej sekundzie leżałem już przygwożdżony do niej,zaczął mnie lizać.

-Tak,tak wiem że nie powinienem cię zostawiać bez pożegnania.-cichutko mruknął.

Ale tu chyba o coś innego chodzi...Cały się trzęsie. Powoli wyszedłem spod niego. Ukucnąłem i spojrzałem w te jego zielone patrzałki. Krył się w nich strach i przerażenie.

-Hej,Mordko co się stało?-spytałem zmartwionym głosem. Cichutko pisnął i wtulił we mnie swój łeb. Pogłaskałem go. -Hej,spokojnie,spokojnie,jestem tutaj.- Nie wiem o co chodzi,ale na pewno musiał się czegoś przestraszyć. Cały drżał. Położył się wokół mnie. Jego ogon można by rzec że owinął się wokół mnie,tworząc tak jakby zamknięte,niemrawe koło. Usiadłem wygodniej i głaskałem go uspokajająco. Nie pomagało nawet to. Cicho westchnąłem. Przysunąłem się bliżej niego wciąż głaszcząc. Położył głowę mi na kolanach i patrzył na mnie wzrokiem mówiącym Zostaje z tobą. Nigdzie się nie wybieram bez ciebie. Leciutko się uśmiechnąłem i tym razem drugą dłonią głaskałem go po głowie. -Niech ci będzie.-szepnąłem. Zobaczyłem ulgę w jego oczach. Mruknął wtulając swój łeb w mój brzuch.

-Jakim cudem on ci nie robi krzywdy?-spytał ktoś.

Podniosłem głowę. Ludzie powychodzili już z ukrycia,lecz nadal stali w bezpiecznej odległości.

-Ponieważ jestem jego najlepszym przyjacielem. Wiele razy go ratowałem,a on mnie.-opdarłem po raz kolejny wzruszając ramionami.

-Ale dlaczego cię nie zabije? Po co ma mieć na głowie jakiegoś człowieka.-usłyszałem inny głos z tłumu. Westchnąłem zrezygnowany. Spojrzałem na Szczerba,który od kąt się tu zjawił nie spuszczał mnie z oczu. Szukałem w jego oczach jakiejś odpowiedzi. Bo tak naprawdę sam nie wiedziałem dlaczego przy pierwszym naszym spotkaniu mnie nie zabił. Przypomniało mi się coś.

-Nie zabiłem go,bo był tak samo wystraszony jak ja. Patrząc na niego widziałem samego siebie..-szepnąłem lekko głośniejszym szeptem.

-Ale dlaczego on ciebie nie zabił.

Westchnąłem.

-Właśnie ci powiedziałem. Dobra zacznijmy od początku.-odparłem

-Od początku czego...?-znowu ktoś zapytał.

W imię ojca i syna i ducha świętego.......

-Od początku mojej przyjaźni ze Szczerbatkiem.-.....amen.

CDN. :) Proszę bardzo Mordki :)  Podoba się? Sorki za błędy :) Zapraszam do komentowania. :D

Rozdział 20[]

Cicho westchnąłem.

-To nie ja zestrzeliłem Szczerbatka. Ktoś z was i to przez przypadek,bo strzelający nawet nie wiedział że trafił.-przerwano mi.

-Czyli wszystkich okłamałeś?.-ktoś bardziej stwierdził niż spytał.

-Tak. Jeszcze w nocy,gdy wszyscy już spali poszedłem na Arenę uwolnić go. Wiem że teraz uważacie mnie za skończonego kretyna. Bo tylko jakiś nienormalny idzie uwolnić smoka i to jeszcze jakiego! Ale wracając. Gdy już się znalazłem w celi w której był przetrzymywany zabrałem się do rozwiązywania tych wszystkich lin......-urwałem raptownie. Czułem na sobie spojrzenia wszystkich tu obecnych. I tak szczerze to nie pomagało w myśleniu.

-I co było dalej...?-spytał ktoś

Wziąłem głębszy wdech i kontynuowałem..

-Gdy go uwolniłem przyszpilił mnie do ziemi i tak szczerze to myślałem że już po mnie,ale zrobił coś czego się nie spodziewałem. Nakrzyczał tylko na mnie i uciekł.-chyba wszyscy byli tym zaskoczeni. Szczerbo cicho mruknął. Spojrzałem na niego nadal głaszcząc. Te zielone duże ślepia tak bardzo kolorem podobne do moich...- Oczywiście brak ataków Nocnej Furii przez kilka dni to była moja sprawka.-i po raz kolejny mi przerwano.

-Jak to twoja?-usłyszałem kolejne pytanie.

-Może to wam się wydawać głupie,ale poprosiłem go o to żeby przez kilka najbliższych dni się nie pokazywał. No i jak zauważyliście wtedy, posłuchał mnie i danej obietnicy dotrzymał..Po tygodniu chodząc po lesie,zawędrowałem nad Krucze Urwisko.-mówiąc to cały czas patrzyłem swemu przyjacielowi w oczy.- Zauważyłem że jest ranny,opatrzyłem go po dłuższym przekonywaniu i tak jakoś wyszło że przychodziłem do niego codziennie. Kwestią czasu było już wtedy to kiedy mi zaufa,a ja jemu.-zakończyłem. Przez kilka minut panowała absolutna cisza. Nie patrzyłem na otaczających mnie ludzi. Głaskałem Szczerbatka tylko to się liczyło i nawet przestał drżeć na ciele. To dobrze,tylko ciekawi mnie co się takiego stało.

-A co z tą nogą?-spytał ktoś

-Z noga? A no tak. Straciłem ja podczas bitwy z Czerwoną Śmiercią.-i znowu mi przerwano. No ludu!! Ile można!

-Czerwona Śmierć?-spytał chyba Śledzik.

-Tak to taki około trzydziestometrowy smok. Ziejący ogniem.-odparłem.

-I ty go sam pokonałeś.?-dopytywał się Śledzik.

-Sam nie,ale z Szczerbem. Pokonaliśmy razem gigantycznego smoka,który wybuchł z kontaktem z ziemią,a my lecieliśmy pośród płomieni. Udałoby nam się stamtąd wydostać lecz uderzył w nas ogon już martwego smoka. Wypadłem z siodła i leciałem prosto w ogień,a Szczerbatek zamiast się ratować to ruszył za mną. Uratował mnie,nic mi się takiego nie stało,lecz noga nie ocalała.-odparłem. Byli w szoku.

-Uratował cie smok?-szepnął nie któż inny jak Stoik,który teraz patrzył się to na mnie to na Szczerbatka.

-Tak uratował mnie i jak już mówiłem ja wiele razy ratowałem jego. Widzicie kiedy zdobędzie się lojalność smoka,to on jest wstanie nawet wskoczyć w ogień żeby ratować swojego przyjaciela i na odwrót.-odparłem bawiąc się Mordki uchem. Cicho mruknął podirytowany. Zaśmiałem się cicho. -No już nie będę.-zwróciłem się tym razem do niego. Zapadła raptownie cisza. Chyba wszyscy musieli sobie nowe informacje poukładać w głowie. A ja miałem czas na przemyślenia. A mianowicie: Co przestraszyło Szczerbuńka? Może coś mu się śniło związanego ze mną? Na pewno,bo przecież nikt nie mógł się tam zakraść. Nikt nie wie o tym miejscu. Szczerbatek poruszył się niespokojnie. Spojrzałem na niego. Patrzył się w ścianę lasu z przerażeniem i ja również skierowałem swój wzrok w tamtą stronę. O co chodzi przecież nic tam...... Raptownie się podniosłem. Z impetem ruszyłem biegiem za tym owym kimś. Usłyszałem jeszcze za sobą cichy pisk Szczerbatka. Ale nim zajmę się później,przyspieszyłem jeszcze bardziej. Byłem już tak blisko skoczyłem na tajemniczą postać. Przyszpiliłem do ziemi. Ten ktoś cicho sykną.

-Gadaj kim jesteś,czego tu szukasz i dlaczego mnie śledzisz?-powiedziałem zły.

-Ała.....to boli...Jestem jednym z przyjaciół Ereta,z jego statku. Zaszyłem się pod pokładem,kiedy tu przypłynął. Nic mi nie mówił o tobie,nikomu nic nie mówił. Wiedziałem że dla kogoś jeszcze oprócz Drago pracuje i nie myliłem się. Tylko dlaczego akurat Eret? Będzie miał duże kłopoty...-przerwałem mu jednocześnie przyciskając mocniej do ziemi. Cicho zasyczał.

-Słuchaj Eret sam się zgłosił na ochotnika więc nie wtryniaj nosa w nie swoje sprawy. I masz nikomu nie wygadać rozumiesz? Bo inaczej będziesz mógł odliczać już swe ostatnie dni.-pokiwał głową.

-Rozumiem.-odparł.-A teraz mnie puścisz.?-spytał z nadzieją.

-Żebyś popłynął wypaplać wszystko Krwawdoniowi? Chyba śnisz.-odparłem. Liną związałem mu ręce i podniosłem.

-To co ze mną zrobisz?-spytał.

-Ja nic,ale mój smok,który jest teraz wściekły zrobi.-odparłem nadzwyczaj spokojnie. Słyszałem jak przełyka sline ze strachu.

CDN. Prosze bardzo! Podoba się? Sorki za błędy. I zapraszam do komentowania.

Mam smutną wiadomość. Do srody będe starała się dodawać kilka nextów,chociaz to tez zależy od was. Ale z początkiem szkoły nie jestem w stanie wyrobic z tym wszystkim. Bede miała teraz mase sprawdzianów,codziennie nauczyciele pytają i jeszcze do tego kartkówki. Więc nie wiem czy bede w stanie pisać nexty na tygodniu jak coś to w weekendy. ;( Albo bede próbowała w wolnym czasie cos napisać,chociaż też nie wiem...;(

Rozdział 21[]

Zaprowadziłem przyjaciela Ereta do wioski. Mieszkańcy byli zaskoczeni tym że kogoś złapałem. Szczerbatek stał w pozycji gotowej do ataku i warczał. Chłopak gdzieś tak dwa-trzy lata starszy ode mnie spojrzał na mnie z przerażeniem.

-Nie ja proszę......ja już nie będę obiecuje. Wrócę na pokład Ereta i nikomu nic nie powiem. Tylko błagam niech On mi nic nie robi......błagam-mówił łamiącym się głosem.

Przystanąłem i popchałem go na ziemie. Upadł na kolana. Spojrzałem najpierw na Szczerbatka,po którym było widać że najchętniej by mu coś zrobił. Z ogniem w oczach spojrzałem tym razem na klęczącego przede mną chłopaka.

-Jaką mam niby pewność ze nikomu nie wygadasz?-spytałem

-Emm... no...nie masz.-odparł bardzo cicho.

-No właśnie. Więc posiedzisz sobie w lochach do powrotu twojego przyjaciela.-odparłem. Nic już nie powiedział. Ktoś zabrał chłopaka do celi. Podszedłem do Szczerbiego,który nadal warczał.

-Hej spokojnie...to jego się wystraszyłeś?-spytałem.

Przyjaciel popatrzył na mnie uspokajając się natychmiastowo pokiwał głową na tak i na nie.

Czyli w role wchodził też sen.-pomyślałem.

-Czkawka to zostaniecie?-usłyszałem pytanie Stoika.

Podrapałem Szczerbatka po głowie jednocześnie patrząc na niego z niemym pytaniem. Chwile się zastanawiał po czym mruknięciem odpowiedział mi:

~ Jak chcesz to możemy zostać,mi to jest obojętne. Zaoferowali ci pomoc,więc można z niej skorzystać.

Cicho westchnąłem.

-Zostaniemy,ale nie na długo.-powiedziałem nawet na wodza nie patrząc.

-To....pewnie jesteście zmęczeni i głodni. Zapraszam do domu.-powiedział....szczęśliwy? Tak Stoik po raz pierwszy wyraził swoje uczucia. No co za doświadczenie!

Pokiwałem głową na zgodę. Mi i Szczerbiemu odpoczynek się przyda i to bardzo. Trzeba wypocząć przed wojną. Wojną z Drago.

Minęło zaledwie trzy dni. Można by rzec że to niewiele,lecz dużo się podczas tych trzech dni wydarzyło. Po pierwsze ojciec mnie przeprosił i nie przerywałem mu! To już cud. Po drugie ludzie się mnie boją z wioski,może dlatego że zagroziłem im że jeśli pisnął choć słówko kim jest Smoczy Jeździec to nie będzie za wesoło. Po trzecie wczoraj przypłynął Eret wytłumaczył się za swojego koleżkę i obiecali obydwaj że nie pisną nikomu słowa.

Niepokoi mnie ta cisza. Cisza przed burzą jak to się mówi. Czuję że coś niedobrego się wydarzy. Wczoraj również poleciałem do mamy prosić ją o pomoc. Zgodziła się,choć niechętnie. Ale to zawsze jest już coś. Trochę u niej posiedzieliśmy i wróciliśmy z powrotem na Berk. Dzisiaj ma przylecieć ze swoimi smokami. Oczywiście nieliczni tylko wiedzą że będzie ktoś pomagał w wojnie.

Przekręciłem się na bok,otwierając jednocześnie oczy. Chwila! Gdzie Szczerbatek! Powinien spać koło mnie! Raptownie podniosłem się do pozycji siedzącej. W pokoju go nie było. Szybko zbiegłem po schodach jednocześnie budząc przy okazji Stoika.

-Czkawka.....co się dzieje?!-spytał

-Nie ma Szczerbatka....coś się stało.-powiedziałem zdenerwowany.

-Skąd to możesz wiedzieć. Może poleciał zrobić rundkę wokół Berk?

-On NIGDY sam nie lata,jak coś to już ze mną.-i właśnie wtedy usłyszałem dźwięk charakterystyczny dla Nocnej Furii. Natychmiast wybiegłem na dwór. Moim kierunkiem był najbliższy klif. Byłem tam już po niecałej minucie. I to co zobaczyłem spowodowało że moje serce zatrzymało się na chwilę.

CDN. Proszę bardzo Miśki :) Mam nadzieję że sie podoba ^_^ Sorcia za błędy i zapraszam do komentowania *_*

Rozdział 22[]

Na horyzoncie widziałem kilka statków. Można by rzec że to, to nic,ale oni mieli Szczerbatka. Wierzgał jak tylko mógł,żeby tylko się wydostać. Ale nie dawał rady. Serce przeszyło ból. Miałem ochotę skoczyć z klifu,ale nie będę tego teraz robił. Najważniejszą rzeczą teraz będzie odzyskanie mojego Szczerbiego.

-Zbierzcie armie i zobaczymy się za dwa dni!!!!!-usłyszałem krzyk Drago.

Coś we mnie pękło i powoli rozlewało się po całym moim ciele. Zdążyłem jeszcze spojrzeć w oczy Szczebatka.

-Obiecuje ci Kolego,że cie wyciągnę z tego. Obiecuję.-szepnąłem

Następnie statki zniknęły z mojego pola widzenia. Nie wiedziałem co mam robić. Czy wziąć jakiegoś smoka i lecieć za nimi czy czekać te idiotyczne dwa dni! Wziąłem głębsze wdechy żeby choć trochę się uspokoić lecz i to nie pomogło. Wróciłem powoli do wioski. Nie śpieszyło mi się. Ludzie którzy obudzili się stali przy swych domach i patrzyli na mnie. Usiadłem na jakiejś malutkiej górce przed domem wodza. Podkuliłem kolana pod brodę a twarz schowałem w dłonie. Miałem ochotę płakać jak małe dziecko. Tupac,walić o ziemię. Popaść w histerię. Ale nie robiłem tego,nie miałem siły kompletnie na nic. Usłyszałem jak ktoś dotyka mojego ramienia.

-Czkawka co się stało?-to chyba była Astrid.

Nie odezwałem się. Siedziałem ledwo co oddychając,nawet tego mi się nie chciało robić. Poczułem szturchnięcie,dosyć mocne.

-EJ...chłopie co się stało!!-to chyba był Pyskacz.

Wziąłem głębszy wdech.

-Drago....porwał go....za dwa dni....przypłynie ze swoją....armią na Berk.-jakoś to z siebie wydusiłem.-Zabrał …...mojego.....Szczerbiego....motał się w klatce.....-kolejny większy wdech-Ja nie mogę......przepraszam..-szepnąłem.

Nikt się nie odzywał. Każdy bodajże był w szoku.

-Ale chyba nie opuścisz teraz nas? Przecież.....wiem że to głupio zabrzmi i to w dodatki ja powiedziałem...-zaczął Sączysmark.-.....ale bez ciebie sobie nie poradzimy. Na sto procent przegramy.-dokończył. Szczerze? To ja byłem w szoku,lecz nie pokazywałem tego.

Moim ciałem wstrząsnął dreszcz,dość potężny. Krew zaczęła szybciej krążyć po krwiobiegu. W oczach płoną czysty ogień. Podniosłem głowę patrząc się na zebranych. Cała wioska na mnie teraz patrzyła i każdy unikał mojego wzroku. Postanowiłem sobie coś. Będę walczył do końca o Szczerbatka,choćbym miał zginąć,nie spocznę dopóki nie będzie bezpieczny. Podniosłem się i odezwałem zdeterminowanym i przepełnionym smutkiem głosem.

-Jeśli myśleliście że pozwolę ot tak żeby Drago zabrał mi Szczerbatka,to się grubo myliliście.-dłonie zacisnąłem w pięści. Dostałem nowego przypływu energii i determinacji.- Będę walczył,choćbym musiał umrzeć. Drago za dużo sobie pozwolił,a teraz posunął się za daleko. Ten kto zadziera z Jeźdźcem Smoków,nie wychodzi z tego cało i zdrowo. Drago zadarł ze mną i podczas tej wojny zginie i ja tego osobiście dopilnuje.-zakończyłem z mocą w głosie. Ludzie zaczęli bić brawo i wiwatować.

-Niech żyje Jeździec Smoków,niech żyje Czkawka!!!!-to mnie zaskoczyło i to nawet bardzo. Ludzie jeszcze przez chwile wiwatowali. A ja stałem zaskoczony,lecz oczywiście starałem się to ukryć. Kiedy nagle jeden wiking krzyknął przekrzykując jednocześnie tłum.

-Tam na horyzoncie!!! Smoki atakują!!!-krzyknął. Ludzie oczywiście nie wiedzieli co robić,lecz ja wiedziałem.

-No nareszcie!-krzyknąłem bardziej mówiąc niż krzycząc. Przedarłem się przez tłum wikingów,którzy nie wiedzieli o co mi chodzi. Tajemnicza postać wylądowała na głównym placu. Podszedłem do niej.

-No nareszcie,ile można lecieć?-spytałem tak dla żartu. Valka zeskoczyła z Chmuroskoka,oczywiście miała na sobie maskę.

-No wiesz Chmuroskok pomimo tego że jest większy,to nie dorównuje w locie Szczerbatkowi.-odparła,następnie przytuliła się do mnie.- Jak dobrze cie widzieć.-odparła odsuwając się ode mnie.-A właśnie gdzie jest twój przyjaciel?-spytała. Uśmiech momentalnie zniknął z mojej twarzy. Zauważyła to.- Coś się stało?

-Tak stało.-odparłem. Wziąłem większy wdech.-Szczerbatek został porwany przez Drago,który powiedział że za dwa dni przypłynie tutaj.-odparłem.

-To straszne....jak się czujesz?-spytała lekko załamana. Ona też bardzo lubiła Szczerbiego.

-Jakoś się trzymam.-odparłem.-A co z Alfą? Jest tutaj?-spytałem. Mama się zaśmiała.

-Tak jest i nie może się doczekać aż ciebie zobaczy. Mia ci za złe że wczoraj nie przywitałeś się z nim.-powiedziała z radością w głosie.

Mimo tego że Szczerbatek został porwany to nawet ucieszyłem się. Podbiegłem do krawędzi klifu.

-Wielkoludzie! Pokaż się!-krzyknąłem do oceanu. Nawet nie chciałem wiedzieć jakie miny mają pozostali. Po chwili z wody wyłonił się Alfa. Patrzył na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami,w których był teraz wyrzut. Minimalnie się uśmiechnąłem-Tak wiem przepraszam,ale nie miałem czasu.-usprawiedliwiłem się jako tako. Olbrzymi smok tylko wywrócił swoimi ślepiami i dmuchnął w moją stronę. Oczywiście jak zwykle na moich włosach pojawił się biały puch.-Tak mi ciebie też miło widzieć.-odparłem. Po chwili już chował się z powrotem do wody.

Odwróciłem się i podszedłem do mamy.

-Może byś tak nam przedstawił swojego gościa.-zawołał ktoś z obecnego przed nami tłumu. Kątem oka zauważyłem jak Stoik patrzy na Stormcuttera. No tak ten smok porwał jego żonę.

-No tak to jest....-przerwano mi. Oczywiście tym kimś był niejaki Stoik.

-Valka- szepnął.

Mama na chwile znieruchomiała. Po czym zdjęła maskę. Tym to mnie zaskoczyła. Nawet się tego po niej nie spodziewałem. No ale trudno się mówi. A przysięgała mi że nikomu się nie pokaże na Berk,a tu jaka ci niespodzianka! Stoik podszedł do niej bliżej.

-Val....to na prawdę ty?-spytał szeptem.

Odsunąłem się od nich. Nie chcąc im przeszkadzać.

-Tak.- odparła

-Ja tak...-przerwałem mu.

-To może wy pójdziecie sobie do domu i tam na spokojnie porozmawiacie,a ja zabiorę Chmuroskoka na mały lot. Co wy na to?-spytałem.

Oboje pokiwali głowami na tak i udali się w stronę domu,a ja wsiadłem na smoka mamy i wzbiłem się w powietrze.

Macie! Zadowoleni?! mam nadzieję że tak! Sorka za błędy i zapraszam do komentowania :)))))))

Rozdział 23

Przez kolejne dwa dni szkoliłem wraz z mamą niektórych wikingów,którzy chcieli mieć już smoki. Wiem bardzo szybko,ale jak to się mówi im szybciej tym lepiej. Stoik wraz i innymi przygotowywali się do walki. Ćwiczyli,pomagali Pyskaczowi wyrabiać bronie i takie tam. Wszyscy się boją tego co przygotował Drago. Ja sam się boję. Nie wiem co z Szczerbatkiem. Czy nic mu nie zrobili,czy jest cały. Po prostu nie wiem tego i to mnie dobija. Lecz staram się jakoś trzymać. Cicho westchnąłem.

Eret przypłynął wczoraj wraz ze swoimi kolegami pomóc nam. Przynajmniej stanęli po dobrej stronie. Przestałem rozmyślać. Skupiłem się bardziej na otaczającej mnie rzeczywistości. Obecnie znajdujemy się za zachodniej plaży,która jest największa. Fale lekko uderzają o złoty piasek. Wieje lekki wietrzyk noszący wodną bryzę,która orzeźwia moja twarz. Od czasu do czasu na niebie przelatuje jakiś ptak,nawet nieświadomy tego że zaraz,za kilka chwil rozpęta się tu piekło. Smoki kryją się w lesie za nami. W oceanie pływa Alfa. Można by rzec że możemy wygrać,lecz my sami nie wybieramy jaki los nas spotka,to los wybiera za nas. I tego obawiam się najbardziej. Że ktoś zginie,polegnie. Najgorzej jak komuś bliskiemu coś się stanie,wtedy bym sobie tego nie wybaczył. Po raz kolejny cicho westchnąłem. Ludzie o czymś rozmawiali,życzyli sobie wygranej. Inni mówili że jestem bardzo odważny stojąc na samym czele i jeszcze do tego będę próbował porozmawiać z Drago. Może i jestem głupcem,lecz dla mojego przyjaciela zrobiłbym wszystko. Po moim ciele przeszedł dość potężny dreszcz. Nie wiem dlaczego ale kilka razy dziennie takie dreszcze mnie nachodzą. Czym jest to spowodowane to sam nie wiem. Na horyzoncie zobaczyłem kilkaset punkcików.

-Płynął .-szepnąłem bezemocjonalnie.

Ludzie raptownie ucichli. Panowała grobowa cisza. Czekaliśmy teraz aż statki zbliżą się do wyspy. Nastąpiło to po krótkim czasie. Stałem w bez ruchu. Ledwo co oddychałem. Czekałem tylko na to aż pojawi się Drago. I to się stało. Dość wysoki i potężny facet z bliznami,okryty płaszczem ze skóry Nocnej Furii wyszedł na statek pokazując się wszystkim. Nikt się nie odzywał.

-No proszę,proszę. A kogoż my tu mamy Pan Smoczy Jeździec! A już myślałem że cię nie będzie...że oddasz mi swojego smoczka.-powiedział dość podniosłym głosem w którym było słychać kpinę.

-Jeśli myślałeś że tak po prostu oddam ci mojego przyjaciela,to się grubo myliłeś.-odparłem.

-HAHA....On już nie jest TWÓJ!!-wrzasnął.- On jest już Alfy!!!

-Jakbyś nie wiedział to Alfa jest po naszej stronie.-odparłem. No chyba że....

-HAHAHA.......na pewno?-spytał i zaczął krzyczeć.-AAAA AAAA AAAA- po chwili z wody wyłonił się kolejny Oszołomostrach. Dałem znać mamię żeby jeszcze nie wzywała Alfy. -I co nadal jesteś taki pewny?-zaczął schodzić na dół,na piasek. Gdy już się tam znalazł,usłyszałem jak coś się otwiera i po chwili ujrzałem Szczerbatka. Stał w pozycji gotowej do ataku i warczał na mnie. Jego źrenice były cienkie jak niteczki. Nagle cały strach minął,zastąpił go za to ból.

-I po co to spustoszenie? Żeby co ? Rządzić całym Archipelagiem? Być kimś niezwyciężonym? Nie mieć nikogo,żadnej rodziny,przyjaciół tylko marną armię. Posłuchaj smoki to dobre,wspaniałe stworzenia. Które nie są jakimiś tam maszynami do zabijania!

-I co z tego! Smoki zawsze będą bezdusznymi bestiami,które potrafią tylko ludzi okaleczać! Nienawidzę ich!-krzyknął

-Więc po co ci smocza armia? Skoro nienawidzisz smoków-spytałem lecz nie pozwoliłem mu odpowiedzieć.- A może potrzebujesz smoków żeby pokonać ludzi? Kontrolować tych ,którzy za tobą pójdą,a wyeliminować tych którzy się sprzeciwią.-odparłem. No tak.....że ja na to nie wpadłem.

-Mądrala się znalazł.-odparł.

-Posłuchaj Drago,smoki to dobre stworzenia,które mogą ludzi łączyć. Pozwól że ci pokażę..-przerwał mi. Czyli jednak wojna.

-Pozwól że to JA ci pokaże!-krzyknął. Wiedziałem co zamierza zrobić. Lecz ja byłem szybszy.

Wiem,krótkie!! Ale postanowiłam potrzymać was w napięciu (wiem wredna ja :D)  Sorka za błędy i jak zawsze zapraszam do komentowania :))........................;((((((

Rozdział 24[]

Powoli podchodziłem do smoka stojącego przed Drago,który zaprzestał na chwile rozkazywaniu Oszołomostracha.

-Hej Mordko...to ja...twój najlepszy przyjaciel...Czkawka.-kątem oka widziałem jak Krwawdoń daje znak dużemu czarnemu smokowi żeby nad Szczerbem zapanował. A mój przyjaciel starał się skupić na tym co mówię. Przynajmniej próbuje.- Ja wiem że tam jesteś. Uda ci się nie słuchać jego rozkazów,wierze w ciebie.-powoli podchodziłem do Mordki z wyciągniętą ręką. Co jeszcze,no co jeszcze!!- Pamiętasz jak uratowałem cię przed zabiciem? A później jak nakrzyczałeś na mnie i uciekłeś?-spytałem z nadzieją w głosie. Szczerbo cicho warknął,próbując się skupić na moich słowach i przede wszystkim przypomnieć.-A pamiętasz jak razem się bawiliśmy? Jak zabierałeś mi koszulkę i kazałeś mi siebie gonić?-źrenice Szczerbatka zrobiły się na chwilę normalne. To mnie zmotywowało. Adrenalina płynęła w moich żyłach. Jak i również determinacja. Wiem że mu się uda! -A pamiętasz nasze wspólne loty? Jak wygłupialiśmy się....,jak raz o mało co nie wpadłem na skałę. A jak byłem chory.....pamiętasz jak się mną opiekowałeś?-byłem już tak bardzo blisko niego,jeden jedyny kroczek i mógłbym go dotknąć. I zrobiłem to. Położyłem swoją dłoń na jego nozdrzach. Bez powodu w moich oczach pojawiły się łzy. -Nie opuszczaj mnie. Nigdy nie pozwolę ci odejść. Proszę jesteś moim najlepszym przyjacielem. Najlepszym przyjacielem.-szepnąłem. Źrenice mojego przyjaciela zrobiły się normalne. Teraz patrzyła na mnie para zielonych oczu w których widziałem radość. -TAK!!! DOBRZE!!!! JESTEM TU!!!-wykrzyknąłem. Szczerbatek rzucił się na mnie przygważdżając jednocześnie do ziemi i liżąc.-Tak ja też się cieszę ,że cię widzę.-powiedziałem.

-NIE!!!! -usłyszałem krzyk Drago.-Tak nie może być!!!!

Powoli podniosłem się. Szczerbatek stał koło mnie,warcząc.

-Widzisz i tak to właśnie jest zdobyć lojalność smoka!-krzyknąłem w jego kierunku.

Wściekły jak nie wiem co dał znak żeby atakować. Wsiadłem na Szczerbatka i wzbiliśmy się w powietrze. Z wody wynurzył się Alfa i ryknął jednocześnie sprawiając że wszystkie smoki po naszej stronie były pod jego kontrolą. Nowi jeźdźcy wzbili się również w powietrze. Mama dowodziła nimi,a ja jak zwykle działałem po swojemu. Na ziemi działo się istne piekło,ale Wandale wygrywali.

-To co Mordko,rozbijemy kilka statków?-spytałem kładąc dłoń na głowie Szczerba.

~No jasne że tak!-odpowiedział. Dziwne,bo zrozumiałem. A przecież......później się tym zajmę. Teraz trzeba zająć się Drago.

W następnej sekundzie było już słychać mój najukochańszy świst,świat charakterystyczny dla Nocnej Furii. Szczerbo plunął plazmą w sam środek. Statki zapaliły się praktycznie od razu.

-To co jeszcze raz?-spytałem. Przyjaciel pokiwał radośnie głową na tak. Już miał po raz drugi strzelać plazmą,kiedy nagle coś nas złapało. Wypadłem z siodła,upadając na ziemię. A Szczerbatek leżał kilka metrów dalej. Od razu do niego podbiegłem.  

https://www.youtube.com/watch?v=UeH6qocdXJs

-Nie- szepnąłem łamiącym się głosem. Szczerbatek leżał ,a przez jego ciało przechodziła strzała. Ktoś trafił w niego. Krwawił. Spojrzałem mu w oczy. Kryły się w nich przeprosiny. -Nie słyszysz nie. Nie pozwolę ci odejść. Musisz żyć,słyszysz? Musisz. -szepnąłem przykładając dłoń na nozdrza mojego przyjaciela. Druga dłonią za to wyjąłem tę przeklętą strzałę.! Mordka cicho jękną.-Proszę cię Szczerbatku nie zostawiaj mnie..Ja sobie nie dam rady bez ciebie. Proszę cię....-łzy skapywały mi z policzków. -Proszę cie...nie zostawiaj mnie. Obiecywałeś że zawsze będziesz ze mną. Obiecywaliśmy to sobie.- Szczerbatek popatrzył na mnie ostatni raz z przeprosinami. Cichutko mruknął i powoli zamknął oczy. Usłyszałem jak ostatni oddech opuszcza jego ciało.- NIE!!!!!-wydarłem się na całe gardło. -NIE,NIE,NIE!!!!-łzy skapywały po moich policzkach jak strumień. Moje serce rozsypało się. Adrenalina w żyłach się uspokoiła. Przytuliłem się do mojego najlepszego przyjaciela nadal płacząc. Panowała cisza,tylko jedna osoba się śmiała. Coś we mnie pękło i rozchodziło się po ciele. Nadal płacząc podniosłem się na klęczki. Ręką dotknąłem głowy mojego Szczerbusia. Coś się ze mną zaczęło dziać. Całe ciało przeszył ból,który cały czas się nasilał,pulsował. Upadłem na czworaka. Czułem jak się zmieniam. Zamknąłem oczy. Zacisnąłem szczęki,jednocześnie powstrzymując się przed krzykiem bólu. Coś się ze mną działo i ja nie wiedziałem co. Najgorsza była ta niewiedza. Po chwili ból minął. Otworzyłem powoli oczy. Raptownie zesztywniałem. Nie byłem sobą. Byłem.....smokiem. I to jeszcze jakim! Nocną Furią. Nabrałem powietrza do płuc i krzyknąłem. Czułem jak po pysku coś mokrego spływa i po chwili ląduje na ranie Szczerbatka,który po chwili zaczął świecić na niebiesko! I ja również. Coś mi mówiło,że będzie dobrze,więc wściekły jak diabli odwróciłem się w stronę Drago,który stał sparaliżowany strachem i przerażeniem. Zaryczałem i rzuciłem się w jego stronę. Zaczął uciekać. Ale i tak go dogoniłem i powaliłem na ziemie. Teraz leżał pode mną i patrzył z przerażeniem w moje ślepia. Otworzyłem swoją mordkę i......wydarłem się na niego. Ale tak że wszyscy musieli pozasłaniać sobie uszy. Otworzyłem po raz kolejny swoją mordkę tym razem z zamiarem plunięcia w niego plazmą. Lecz usłyszałem ciche stęknięcie. Wiedziałem do kogo ono należy. Zlazłem z ogłuchłego Drago i skierowałem się w kierunku dwóch Oszołomostrachów.

~ Zajmijcie się nim.-pokiwali głowami na znak zgody.

A ja podleciałem do leżącego w dalszym ciągu Szczerbatka,który był przytomny i patrzył się na mnie wdzięcznym wzrokiem. Lekko szturchnąłem go łbem. Prawdzie powiedziawszy odetchnąłem z ulgą. Jednak żyje i to dzięki mnie! Nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami. Padłem na ziemię,zmieniając się chyba jeszcze w człowieka. Potem nie wiem co było dalej. Zapanowała ciemność.

Prosz...bardzo! Podoba się? Sorcia za błędy i zapraszam do komentowania.

ps. Jutro nwm czy bedzie next,najprawdopodobnie mnie w domu nie bedzie i nie będe miała  jak wstawić.

Rozdział 25[]

Zewsząd otaczała mnie ciemność. Powoli w pamięci układało się to co się wydarzyło. Była wojna z Drago. Chyba ją wygraliśmy,nie wiem do końca. Podpalanie statków wroga....złapani w sieć. ..i...śmierć...moja przemiana....utrata przytomności. Tylko tyle pamiętam,jak na razie. Chciałbym się obudzić,lecz nie mogę. Coś mnie blokuje,nie pozwala. Jestem skazany tylko i wyłącznie na otaczającą mnie ciemność. Dobijające. Chciałbym zobaczyć mego przyjaciela. Sprawdzić czy faktycznie żyje,czy wszystko z nim jest dobrze. Lecz nie mogę. Próbuje,próbuje i nie mogę. Nawet sam nie wiem kiedy zasnąłem rozmyślając.

***___***___***

Obudził mnie jakiś dźwięk. Nadal nie mogłem otworzyć oczu. Wsłuchałem się w ten cichy hałas.

-Szczerbatku,wiem że się martwisz jak my wszyscy,ale trzeba czekać.-usłyszałem głos mojej mamy. Ale to mnie nie obchodziło że tutaj jest. Powiedziała Szczerbatku ,czyli żyje i jest cały i zdrowy!! Mojej radości nie było końca. Cieszyłem się jak dziecko. Starałem się jeszcze coś usłyszeć,lecz nic takiego do moich uszu już nie doszło.

Sam nie wiem ile tak leżałem kilka godzin?...dni?...tygodni?...miesięcy? Nie wiem. Już nie liczyłem,bo nawet nie wiedziałem kiedy jest noc a kiedy dzień. Starałem się coś usłyszeć,choć minimalnie,lecz nic. Coś mi nie pozwalało. Jakby moje własne ciało buntowało się przeciwko mi. Spróbowałem jeszcze raz otworzyć oczy i o dziwo udało mi się. Pierwsze co zobaczyłem to para zielonych oczu patrzących na mnie z radością. Lekko się uśmiechnąłem.

-Szczerbatek- szepnąłem z ulgą.

Mruknął i zaczął mnie lizać.

-Haha.....tak ja też się cieszę,że cię.....-nie pozwolił mi dokończyć. Położył swój łeb na moim brzuchu i patrzył na mnie radosnym wzrokiem. Przyłożyłem dłoń do jego mordki i pogłaskałem. Cicho zaczął mruczeć. Jednak ta chwila nie trwała długo,po chwili usłyszałem jak ktoś wchodzi po schodach.

-Szczerbatku mówiłam ci że tak nie można.-usłyszałem głos Valki.

-Też się ciesze że cie widzę mamo.-odparłem w dalszym ciągu głaszcząc Szczerbatą Mordkę.

Kobieta podeszła powoli do łózka na którym obaj leżeliśmy.

-Czkawka! Jak dobrze że się obudziłeś. Martwiliśmy się o ciebie.-powiedziała w miarę możliwości przytulając się do mnie. Lekko się uśmiechnąłem. -Nic cię nie boli? Jak się czujesz? Może pójść po Goti?........-zadawała tysiące pytań. W końcu jej przerwałem

-Mamo! Spokojnie nic mi nie jest. Po Goti nie musisz iść,wszystko jest w porządku.-odparłem uspakajając ją.

-No dobrze,ale na pewno nic cie nie boli?-spytała znowu.

-Na pewno.

-Pewnie jesteś głodny? Poczekaj przyniosę....-nie pozwoliłem jej dokończyć.

-Nie to ja sam pójdę.-powiedziałem stanowczym głosem. Cicho westchnęła,wiedziała że ze mna nie wygra.

-No dobrze.

Szczerbatek zlazł ze mnie niechętnie. A ja pomału podniosłem się.

-A ile tak leżałem?-spytałem schodząc już ze schodów.

-Równo dwa tygodnie.-odparła podchodząc do blatu i zabierając się za przygotowywanie dla mnie jedzenia. Pokiwałem tylko głową i dałem Szczerbiemu kosz ryb. Mruknął w podzięce. Zasiadłem za stołem.

-A....bo wszyscy się zastanawiają....jakim,w jaki sposób się …......em.....przemieniłeś w smoka?-spytała niepewnie zaczynając temat. I co ja miałem odpowiedzieć?

-Sam mamo nie wiem jakim cudem do tej przemiany doszło. Co prawda słyszałem o kilku takich przypadkach,ale one zdarzały się bardzo rzadko,praktycznie co kilkaset lat.-odparłem zatajając jednak dosyć sporo. Chyba to wyczuła.

-Wiesz o wiele,wiele więcej prawda? Tylko nie chcesz powiedzieć.-bardziej stwierdziła niż spytała. Nie odpowiedziałem jej na to. Patrzyłem się na jedzącego Szczerbatka. Po krótkiej chwili na stole przede mną również pojawił się posiłek. Zabrałem się do jedzenia.

Do końca dnia siedziałem w domu nabierając sił. Stoik wrócił późnym wieczorem do domu. Oczywiście ucieszył się że mi nic nie jest,ale również odniosłem wrażenie że coś jest nie tak. Podczas kolacji przepraszał mnie kilka razy,lecz ja jak to ja nie wybaczyłem mu. To nawet nie chodzi o to że nie liczę się z jego uczuciami. Wybaczyłbym mu ale nie mogę. Nie mogę jeszcze tego zrobić. Widziałem również że jest ciekawy tego co się ze mną stało. Goti nie wie,bo pytali się jej. Jedyną osobą którą wie jestem ja i jak na razie nie mam zamiaru nikomu mówić. Szczerbatek chyba się domyśla o co chodzi,lecz on nikomu nie powie. Wszystko miało się wyjaśnić w nasze osiemnaste urodziny.-Moje i Szczerbatka.  

CDN. Next może jutro :) Podoba się? Pisać w komach :) I sorcia za błędy :)

Rozdział 26

Informacja do rozdziałów:

-Valka została porwana kiedy Czkawka miał 2 latka.

Jak na razie to tyle,czekajcie na nexta :)

Przez okrągły tydzień siedziałem w domu. A dlaczego? Bo Goti powiedziała,że wypuszczanie mnie teraz na zewnątrz pogorszyłoby mój stan. Ale ja się świetnie czułem! Oczywiście nikt mnie nie słuchał. Nawet Szczerbaty. Tak więc przez siedem dni byłem skazany na nadopiekuńczego gada. Oczywiście nikt nie wie o tym że się obudziłem. Kazałem nikomu nie mówić,bo zaraz od razu zaczęły by się wycieczki i pytania typu : Jakim cudem?, Ale jak? i inne takie. A tego bym nie przeżył. Oczywiście w domu kilka razy dziennie słyszałem takie pytania od Stoika i Valki. Lecz zbywałem ich mówiąc : Wszystkiego dowiecie się w swoim czasie. A to powodowało ich większą ciekawość. Ostatnio też zauważyłem że moja mama jest jakaś taka zmartwiona,nieobecna. Nie wiem czym to jest spowodowane.

Teraz obecnie leże sobie koło Szczerbatka,który właśnie się obudził. Przeciągnąłem się po czym podniosłem na równe nogi.

-To co dzisiaj robimy Kolego?-spytałem.

~ Nie wiem. Dzisiaj zdaje się na twoje pomysły.-usłyszałem.

Lekko zdębiałem. Od jakiegoś czasu słyszę również odpowiedzi Szczerbatka,które są spowodowane tym wszystkim, czym dowiecie się w nasze urodziny. Szczerbatek oczywiście rzadko kiedy się odzywa,ale i tak jak się odezwie to musi minąć kilkusekundowy szok. Zeszliśmy powoli na dół. Stoik właśnie zasiadał do stołu,a Valka przygotowywała jedzenie. I jak zawsze od kilku dni była zmartwiona.

-Cześć wszystkim.-powiedziałem podchodząc do spiżarni i wyjmując kosz ryb.

-Smacznego przyjacielu.-postawiwszy jedzenie pod nos Mordki pogłaskałem go po głowie. Cicho mruknął. Ja następnie zasiadłem do stołu. Panowała grobowa cisza. Postanowiłem po jakiś paru minutach ją przerwać.

-Coś się stało?-spytałem.

Stoik odchrząknął. Wprawdzie jeszcze mu nie wybaczyłem,ale jako tako się potrafimy dogadać.

-Tak,stało. Czkawka bo my mamy już dosyć tych wszystkich tajemnic. Chcemy wiedzieć co się dzieję.-powiedział spokojnie.

Szczerbatek słysząc to przerwał jedzenie i popatrzyła na mnie. Ja za to miałem wzrok wbity w stół. I nie odzywałem się.

-Powiesz coś w końcu,czy będziemy tak siedzieć w ciszy.-spytał lekko zły.

-Nie. Nic nie powiem.-odparłem zabierając się za jedzenie.

-Słuch...-przerwała mu Valka.

-Czkawka,proszę cię powiedz co się dzieje. Dlaczego.....co spowodowało twoją przemianę. Mamy wrażenie,że Szczerbatek dobrze wie o co chodzi,więc dlaczego nam nie powiesz?-powiedziała zmartwiona. Cicho westchnąłem.

-Bo to jeszcze nie czas na wyjaśnienia.-odparłem.

Drgnąłem gdy Stoik uderzył pięścią w stół.

-Słuchaj! Albo nam powiesz albo...-nie dane mu było skończyć.

-Albo co?! Znowu mnie utopisz!-krzyknąłem podnosząc się. To go zaskoczyło.-Nie naciskajcie tak,bo i tak wam na razie nie powiem. A teraz właśnie znowu mnie straciliście. -odparłem- Szczerbatek idziemy.-zawołałem go jednocześnie kierując się w kierunku drzwi.

-Czkawka,poczekaj!-usłyszałem głos Valki. Ale nie zareagowałem. Otworzyłem drzwi i wyszedłem na zewnątrz. Szczerbatek człapał za mną. Ruszyłem przed siebie. Sam nie wiedziałem dokąd idę. Ludzie patrzyli się na mnie,inni zatrzymywali się,jeszcze inni ustępowali z drogi.

-Czkawka!!! Dokąd idziesz?-rozległ się krzyk za moimi plecami.

Przystanąłem dopiero na głównym placu. Lecz nie odwróciłem się do Valki. Szczerbatek patrzył na mnie pytającym spojrzeniem.-Czkawka!-powiedziała. Dopiero po chwili zastanowienia wiedziałem co robić. Odwróciłem się w stronę mojej mamy i jak się okazało zebranej wokół nas całej wioski. Wsiadłem na Szczerbatka i założyłem swój hełm. Wiedziała co zamierzam zrobić.- Czkawka proszę cię nie odlatuj...-szepnęła ze łzami w oczach.

-Jeśli nie możecie wytrzymać kilka dni na odpowiedzi na nurtujące was pytania,to ja nie mam po co tu zostawać.-odparłem.

-Ale synku..-przerwałem jej.

-Nie ma żadnego synku ,mamo. Ja już postanowiłem. Smoczy Jeździec powraca,wraz z jego smokiem. Może kiedyś was odwiedzę,ale macie mi obiecać że nikomu nie powiecie kim jest Jeździec.-powiedziałem o dziwo spokojnym głosem.

-Obiecujemy-powiedzieli wszyscy.

-Lecimy Mordko.-powiedziałem to już do mojego przyjaciela jednocześnie klepiąc go lekko po szyi. Cicho mruknął po czym wzbił się w powietrzę.

CDN. Podoba się Mordki? To jeszcze napewno nie koniec przygód naszych przyjaciół. Sorki za błędy i zapraszam do komentowania :) A co do nexta to jak zawsze zależy od was :)

Rozdział 27[]

Lecieliśmy przez chwilę w ciszy. Promienie słońca padały na lecące postacie otulając je nimi. Chłodny wiatr z zachodu lekko powiewał, jednocześnie lecąc z nami. Wszędzie cisza i spokój. Zero narzekań,pytań. Tylko cisza. Westchnąłem.

~ Nie popieram tego co zrobiłeś.-usłyszałem głos Szczerbatka.

Wywróciłem oczami.

-Tak,tak teraz będziesz mi tu narzekał co to ja zrobiłem i tak dalej. Ale przyznasz że na dobre nam to wyszło.-odparłem. Nie odezwał się. Czyli jednak przyznaje mi rację.- Uwierz mi,nie chciałbyś teraz odpowiadać na wszystkie pytania.-nie odpowiedział lecz za to cicho mruknął.

Cicho westchnąłem i położyłem się.

~Powinieneś im powiedzieć-usłyszałem po jakiś 5 minutach spokojnego lotu.

-Żeby następnego dnia już nie żyć? Wież mi może i kocham niebezpieczne przygody,ale żeby targnąć się na własne życie to aż takim głupcem nie jestem.-powiedziałem w dalszym ciągu leząc.

~Masz rację-powiedział cicho.

I na tym skończyła się nasza rozmowa. Lecieliśmy w ciszy. Po jakiś 25 minutach było już widać zarys Swędzipachy. Jak na razie to planuje się tutaj zatrzymać,a później to sam nie wiem. Byliśmy co raz to bliżej. Coś zauważyłem. Owe coś było czarne,duże i przypominało....smoka. Szczerbatek też to zauważył.

~Niemożliwe-usłyszałem bardzo cichy szept Szczerbatka.

Wylądowaliśmy,natychmiastowo zeskoczyłem z Mordki i podszedłem do.....Nocnej Furii.

Heh czyli jednak żyją!-wykrzyknąłem w myślach.

Ale chwila ten smoka coś trzyma. Zacząłem powoli podchodzić do smoka,który się obudził i patrzył na mnie szarymi oczami. Warczał....a raczej warczała,bo to była samica.

-Hej,hej spokojnie. Ja chcę tylko pomóc. Nic ci nie zrobię,a jeśli nie wierzysz to zapytaj się Szczerbatka- dłonią wskazałem na mego przyjaciela,który podszedł do mnie i wepchnął swój łeb pod moją dłoń. Pogłaskałem go po mordce i skierowałem swój wzrok na leżącą smoczyce.-Widzisz? Nic ci nie zrobię,chce tylko pomóc-powiedziałem. Smok patrzył przez chwile na mnie nieufnie,po czym pozwoliła mi podejść. Gdy byłem blisko niej otworzyła swoje skrzydła i moim oczom ukazała się...dziewczyna. Podbiegłem bliżej i kucnąłem. Wziąłem dziewczynę na ręce,jednocześnie odwracając ją w swoim kierunku. Miała rudawe włosy z przebłyskami brązowego. Lekkie piegi,których nie było prawie widać. Jedynie czego nie widziałem to kolor jej oczu. Ubrana była w granatowe leginsy i spódniczkę o kolorze takim miedzianym. Na sobie miała bluzkę również granatową i ciepły kubraczek beżowy. Wyglądała na mniej więcej piętnaście lat. Jej smoczyca również. Sprawdziłem jej puls. Na szczęście go miała,ale był lekko słaby.

-Szczerbatek,pozbierałbyś jakieś drewno i podpalił?-spytałem się swego przyjaciela, patrząc na niego. Pokiwał głową na tak i zniknął w kilku rosnących niedaleko drzewach. Teraz swój wzrok skierowałem na leżącą smoczyce,która patrzyła się na leżącą dziewczynę w moich ramionach. Była zmartwiona,widziałem to po niej.- Spokojnie na pewno nic jej nie jest.-powiedziałem z pocieszeniem w głosie. Cicho mruknęła. Szczerbatek po chwili pojawił się z drewnem. Położyłem na powrót nieprzytomną dziewczynę na skrzydła jej przyjaciółki. Podszedłem do Szczerbiego,który próbował jakoś ułożyć te drewienka. Zaśmiałem się cicho widząc jak kombinuje na wszystkie sposoby. -Daj to przyjacielu. -powiedziałem kucając i zabierając się za układanie drewna. Mruknął i usiadł naprzeciw mnie. Po chwili układania,drewno już się paliło. Oczywiście Szczerbek je podpalił. Odwróciłem się z powrotem w kierunku smoczycy i tajemniczej dziewczyny,która lekko się poruszyła. Podszedłem do nich i na powrót wziąłem rudowłosą na ręce. Była lekka jak piórko. Przynajmniej dla mnie. Podszedłem z nią na rękach do ogniska i położyłem. Gdy miałem już zabierać ręce dziewczyna raptownie otworzyła swe szare oczy,w których teraz było przerażenie.

-Kim...ty...?-zacięła się na chwilę,dokładnie mi się przypatrując. Wytrzeszczyła oczy zaskoczona-Smoczy Jeździec?-spytała. Odsunąłem się od niej i usiadłem koło Szczerbatka.

-We własnej osobie.-powiedziałem patrząc na nią.

Dziewczyna widząc mojego przyjaciela chyba sobie o czymś przypomniała,bo zaczęła się rozglądać poddenerwowana. A gdy wreszcie jej wzrok padł na to czego szukała odetchnęła. Smoczyca uradowana i zmartwiona jednocześnie,podeszła do dziewczyny i trąciła ja głową.

-Nic mi nie jest.-powiedziała głaszcząc mordkę swojej przyjaciółki.

Zaległa cisza. Nikt się nie odzywał. Szczerbatek położył się wokół mnie,jednocześnie kładąc głowę na moich kolanach. Zacząłem go drapać za uchem,cicho mruczał. Spojrzałem na siedzącą przede mną dziewczynę,która patrzyła się na mnie.

CDN. Proszę bardzo Mordki :) Sorcia za błędy i zapraszam do komentowania :) Podoba się :)

Rozdział 28[]

Druga Nocna Furia....tyle jej z Szczerbem szukaliśmy,już myślałem że Szczerbatek jest ostatni ze swojego gatunku,a tu proszę jaka ci niespodzianka. I do tego jeszcze jeźdzczyni. No proszę. Ta dziewczyna kogoś mi przypomina,do kogoś jest podobna tylko do kogo..? Rudawe włosy i szare oczy,gdzieś już taką osobę z tymi cechami widziałem. Tylko gdzie? Cicho westchnąłem.

-Dziękuję- usłyszałem. Swój wzrok skierowałem na siedzącą dziewczynę.-Dziękuję za to że mi pomogłeś.-dopowiedziała.

-Nie ma za co.-odparłem.-Jak to się w ogóle stało?-spytałem-I jak się nazywasz? Gdzie znalazłaś druga Nocną Furię? Ską...-przerwała mi.

-Opowiem ci to co będziesz chciał wiedzieć,ale jeśli ty mi też opowiesz o sobie.-więc tak się bawimy. No skoro chcesz...

-Dobrze.-zgodziłem się-Więc?

Cicho westchnęła.

-Nazywam się Melani. Moja przyjaciółka zresztą od niedawna,bo od jakiś 7 miesięcy jest Błyskawica. Znalazłam ją na jednej wyspie z wulkanem i całej pokrytej takim dziwnym czymś jakby popiołem.....

-Smocza Wyspa...-szepnąłem. Tak blisko byliśmy...kto by pomyślał. Dzieliły nas zaledwie niecała godzina lotu.

-Tak,właśnie ta wyspa...chyba .Ale wracając do mojej historii. Znalazłam ja na tej wyspie,była ranna więc postanowiłam jej pomóc. Moja mama zawsze mi powtarzała,że Nocne Furie to najniebezpieczniejsze smoki na całym Archipelagu. Więc trzymałam się od nich z daleka,chociaż i tak bardzo,bardzo,bardzo rzadko je widziałam. W sumie Błyskawica była pierwszą Furia którą na oczy widziałam...

-A kim jest twoja mama?-spytałem

-Moja mama jest hm..... coś jakby w rodzaju opiekunki smoków. Mieszka w Smoczym Sanktuarium i właśnie tam zajmuje się smokami.-zdębiałem. Smecze Sanktuarium,ale przecież...

-A twój ojciec?-spytałem

Chyba się zasmuciła.

-Nie znam go. Moja mama z początku mieszkała na pewnej wyspie. Pewnego dnia porwał ją smok. Akurat była wtedy ze mną w ciąży i jak później się dowiedziałam miałam czy nawet mam starszego brata,ma takie dziwne imię....oo wiem!...Czkawka,mama wiele razy mówiła mi o tacie czy o moim bracie. Wspominała że chciałaby jeszcze przynajmniej jej syna zobaczyć.-siedziałem z szeroko otwartymi oczami i patrzyłem się w ogień. Mam siostrę? Valka chyba wtedy nie powiedziała Stoikowi że spodziewają się drugiego dziecka,bo nawet on o tym nie wspominał. I teraz wiem skąd to podobieństwo! No tak! Melani jest podobna do Stoika!-Czy wszystko w porządku?-spytała. Otrząsnąłem się z zadumy i spojrzałem na nią. Powoli zacząłem zdejmować hełm,następnie położyłem go obok siebie i na powrót utkwiłem wzrok w mojej....siostrze? Była chyba zaskoczona.

-No nie wiem. Właśnie się dowiedziałem że mam siostrę. O której nie miałem zielonego pojęcia.-powiedziałem. Widziałem jak w jej oczy wkrada się zaskoczenie.-Twoja mama miała na imię Valka?-upewniłem się co do tego. Dziewczyna pokiwała głową na tak. Uśmiechnąłem się.-Moja też,znaczy znalazłem ja po szesnastu latach. Porwały ją smok,jak się później okazało Chmuroskok gdy miałem dwa lata. Później do piętnastu lat wychowywał mnie Stoik...znaczy..ja sam siebie wychowywałem. On w ogóle nie był dla mnie ojcem,traktował mnie jak śmiecia. W twoim wieku,czyli piętnastu lat podczas jednego z napadów smoków zestrzelono Nocną Furię. Bez namysłu powiedziałem że to ja go zestrzeliłem,żeby tylko go chronić i przede wszystkim nie dać zabić. Jeszcze tej samej nocy uwolniłem go,a po jakimś tygodniu Szczerbatek stał się moim najlepszym przyjacielem...-i tak opowiedziałem Melani moja historię.

Była zaskoczona tym że Stoik mnie utopił,jak każdy inny któremu opowiedziałem tę historię czyli jak na razie dwie osoby. Mel wypytywała się mnie praktycznie o wszystko,o wszystkie znane mi gatunki smoków,nowo odkryte krainy i wiele wiele innych. Podczas naszej rozmowy Szczerbatek zakolegował się z Błyskawicą i później,późnym wieczorem już się ze sobą bawili. Ja z Mel za to patrzyliśmy na nich z rozbawieniem. W końcu nadeszła noc. Po zjedzonej kolacji położyliśmy się koło ogniska. Ja po jednej stronie,a Mel po drugiej. Oczywiście Szczerbatek leżał koło mnie z łapą położoną na moich nogach. Lekko się do mego przyjaciela przytuliłem i obaj zasnęliśmy.  

CDN. Zaskoczeni? Mam nadzieję. Jednak udało mi się dodac jeszcze dzisiaj nexta :) Sorcia za błędy i zapraszam do komentowania :D

Rozdział 29[]

Obudziłem się skoro świt. Wygramoliłem się powoli spod łapy Szczerbatka,który cicho mruknął przewracając się na druga stronę. Usiadłem sobie koło niego i zapatrzyłem się na horyzont. Słońce powoli pojawiało się na niebie. Różnorodne kolory malowały się na nim tworząc coś w stylu pejzażu. Od dołu zaczynał się czerwony przechodzący do pomarańczowego,tak na środku nieba różowy przechodzący w jasnofioletowy. A na samym szczycie nieba niebieski przechodzący w jasną barwę tego koloru. Niektóre pokazujące się puchowe bałwany tworzyły różnorodne rzeczy,wzorki. Gdzieniegdzie jakiś ranny ptak przelatywał. Za moimi plecami przyroda budziła się do życia. Słyszałem jak ptaki zaczynają poćwierkiwać radośnie,witając nowy dzień. Kątem oka zauważyłem jak ruda wiewiórka skacze po drzewie szukając najprawdopodobniej czegoś do jedzenia. W oceanie pływały wodne stworzenia. A w tym wszystkim istoty. Dwa śpiące smoki i dwoje ludzi. Cicho westchnąłem.

-Wszystkiego najlepszego Czkawka.-szepnąłem sam do siebie.

Tak mam dzisiaj urodziny. Osiemnaste urodziny. Nasze wspólne. Moje i Szczerbatka. Czasami zastanawiam się kim tak naprawdę jestem. Dlaczego akurat ja? Dlaczego mnie wybrano na osobę,która będzie chroniła smoki i przede wszystkim zaprowadzi pokój między dwoma światami.. Często o tym myślę,lecz odpowiedzi zawsze nie uzyskuje. Los tyle rzeczy postawił mi na drodze. Najpierw porwanie matki,później surowy ojciec,który się mną nie zajmował. Następnie spotkanie Szczerbatka i przyjaźń z nim,utopienie,ucieczka. Istnienie Smoczego Jeźdźca. Pomoc smokom. Ciągłe i nieustanne wprowadzanie pokoju. Przepowiednia. Odnalezienie matki. Wojna z Drago. Moja przemiana według przepowiedni. Odnalezienie siostry. I co jeszcze? Co jeszcze los postawi na mojej drodze? Co będę musiał jeszcze przezwyciężyć,przez co przejść. Jakie przeciwności losu pokonać? I najważniejsze. Czy Szczerbetek mnie nie zostawi? Na to jak i na pozostałe pytanie nie znam odpowiedzi. Trzeba tylko czekać. Jeszcze dochodzi ta przepowiednia,co ona oznacza? Już się spełniło to co było w niej zapisane. A jak ja znalazłem?

Pewnego razu na wyspie Przyjaźni wędrowałem sobie bo lesie. Znalazłem tak jaskinie,powiecie jaskinia,jak jaskinia,lecz ta była niezwykła. Lekko się iskrzyła,a padające światło wlatywało prosto do jej wnętrza. Wróciłem po Szczerbatka i razem udaliśmy się z powrotem do tego dziwnego zjawiska. Gdy znaleźliśmy się w środku przy jednej ze ścian zauważyłem małą skrzynię. Po otworzeniu jej naszym oczom ukazało się kilka zapisanych kartek. Czytając je natknęliśmy się na przepowiednię która brzmiała tak:

Dwie istoty. Człowiek i Smok. Narodzone,Wyklute tego samego Roku,tego samego Dnia,tej samej Godziny. Zdolni do zmienienia świata na lepsze poprzez PRZYJAŹŃ, która jest niemożliwa. PRZYJAŹŃ między dwoma światami. Ludzi i Smoków.

Dostaną dary. Człowiek smocze porozumienie. Smok kontaktowanie się z Człowiekiem. Obaj dodatkowo dostaną jeden szczególny dar. Dar PRZYJAŹNI JAKO LEKARSTWO-w tragicznych sytuacjach,zagrażających śmiercią,OBAJ będą świecić na niebiesko. Ratując siebie. Człowiek będzie w stanie zmienić się w smoka tylko i wyłącznie w chwili śmierci przyjaciela. Lecz nie będzie on dimidium-draco*. Smok za to nie będzie się mógł przemieniać,lecz w chwili śmierci przyjaciela jego Siła,Szybkość ulegną zmianie na lepsze.

Połączy ich więź,której nikt ani nic nie będzie w stanie rozłączyć. Więź PRZYJAŹNI takiej jakiej świat jeszcze nie widział. Lecz nie będzie dane im nikomu powiedzieć o tym do osiemnastych urodzin. Inaczej poniosą karę najwyższą,śmierci.

Tak więc będą żyć jako jedność. W locie,powietrzu. Na ziemi.

W chwili ich jednoczesnej śmierci świat znów ogarnie spustoszenie. Pamięć o nich będzie żyła.

Ich PRZYJAŹŃ będzie trwać na wieki.


Po przeczytaniu tego wiedziałem już,że od tej pory moje życie się zmieni. Tylko nie wiedziałem czy na gorsze czy na lepsze.

Jak na razie wszystko jest dobrze,spokojnie,lecz ten spokój nie potrwa chyba długo. Tak mi się wydaję. Poczułem jak ktoś mnie szturcha. Spojrzałem w tamtą stronę. Uśmiech od razu pokazał się na moich ustach. Podrapałem go.

-Cześć Mordko. Wszystkiego najlepszego Szczerbatku.-powiedziałem. Mój przyjaciel cicho mruknął kładąc swoja głowę na moich kolanach.- To ci dzisiaj porobimy?-spytałem. Wzruszył ramionami i popaczał na mnie wzrokiem mówiącym Nie wiem. -Może najpierw złowimy śniadanko. Co ty na to?-raptownie się podniósł,gdy tylko to powiedziałem. Zaśmiałem się cicho wsiadając na przyjaciela. Wzbiliśmy się w powietrze. Po jakiś 10 minutach śniadanie było złowione. Usiedliśmy przy jeszcze się palącym ognisku. Szczerbatek zaczął jeść swoją porcję a ja zabrałem się za podsmażanie swojej ryby.

Po godzinie siedzenia w ciszy obudziła się Mel.

-No dzień dobry śpiąca królewno.-powiedziałem żartując sobie.

Dziewczyna podniosła się i popatrzyła na mnie groźnym spojrzeniem. Zaśmiałem się. Wywróciła jedynie oczami.

-Od kiedy jesteście na nogach?-spytała biorąc rybę i nakłuwając ją na patyk.

-Od świtu.-odparłem nic sobie z tej odpowiedzi nie robiąc. Melani wytrzeszczyłam oczy.

-Od świtu? Tak wcześnie? Nie macie nic innego do roboty tylko wstawanie o tak wczesnej godzinie?-spytała.

-Zawsze z rana latamy sobie. Nie to to ty z Błyskawicą. Jedna podobna do drugiej. Obie leniuszki..-znowu się zaśmiałem.

-HAHA bardzo śmieszne. Nie moja wina że lubię sobie pospać.-odparła z naburmuszona miną.

-Tak,jaasnee....nie twoja wina...-dalej się z nią droczyłem.

-Dobra mój braciszku koniec tego dobrego. Dziękuję za śniadanko,ale muszę lecieć do mamy. Nie byłam u niej od kilku miesięcy,pewnie się zamartwia.

-Martwi się oj martwi...A jeśli chodzi o twoje odwiedziny,to mama już nie mieszka w Sanktuarium.-odparłem obojętnie jednocześnie drapiąc Szczerba po łbie.

-Chwila...że co? To gdzie jest?-spytała

-Na Berk. Pogodziła się ze Stoikiem i teraz razem mieszkają.-odparłem.

-Ale jak to? A ty?

-Ja uciekłem z wyspy,dokładnie wczoraj.-odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

-Czyli jednak nie lecę do mamy....-szepnęła z powrotem siadając.

-Polecimy tam,ale jutro. Dzisiaj są nasze urodzinki,więc jakbyśmy się zjawili to od razu obsypali by nas gronem pytań.-odparłem

-Chwila macie dzisiaj urodziny? Znaczy ty i Szczerbatek obchodzicie urodziny w ten sam dzień?-nie dowierzała.

-Tak dokładnie tak.-odparłem

-To braciszku wszystkiego najlepszego! I tobie Szczerbatku tez życzę najlepszego!-wykrzyknęła uradowana..-Ale zaraz czemu niby mieliby zadawać pytania?

-Bo podczas wojny z Drago zmieniłem się w smoka ratując Szczerbiego. Nie wiedzą jakim cudem do tego doszło. Jedyna osobą,która wie jestem ja i oczywiście Szczerbatek.-odparłem. Była w szoku. Patrzyła się to na mnie to na Szczerba szeroko otwartymi oczami.

-Zmieniłeś się w smoka!?-krzyknęła cicho.

-Tak. I proszę cie nie zadawaj pytań jakim cudem. Bo i tak ci nie powiem,jak na razie. Jutro wszystkiego się dowiesz,razem z mieszkańcami Berk.-i tu ją miałem. Wiedziałem że nie będzie chętna polecieć tam,a że jest ciekawa co się ze mną stało to nie będzie miała wyjściami poleci. Zmarszczyła czoło zdegustowana.

-Świetnie sobie to uknułeś. Brawo dla ciebie Czkawka!-powiedziała lekko zła. Uśmiechnąłem się głupkowato.

-Ależ dziękuję.-zaśmiałem się widząc jej minę.-Ale zobaczysz wszystkim to wyjdzie na dobre. Jeszcze mi podziękujesz.-odparłem wstając. Wsiadłem na Szczerba.

-A ty dokąd? -spytała

-Polatamy sobie. Wrócimy jakoś tak wczesnym wieczorem-powiedziałem zakładając hełm.-Nigdzie mi nie odlatuj, i tak cię znajdę.-wywróciła oczami.

-Niech ci będzie.-odparła. Poklepałem Szczerbatka po szyi i wzbiliśmy się w powietrze.  

CDN. POdoba się? Sorcia za błedy i zapraszam do komentowania :D Mam nadzieję że juz jest wszystko jasne względem Czkawki i jego przemiany :) Jak coś to pytać :)

* dimidium-draco= z łacińskiego półsmok.

Podziekowania :)

Bardzo wszystkim dziekuję za tyle komentarzy. Na prawdę bez was to opko byłoby niczym. Mówie poważnie :) Jestem mile zaskoczona tyloma pozytywnymi komami :D  Kofam was szczerbate mordki :))))))))))   Czekajcie na nexta:)))) I jeszcze raz dziekuję :D

Rozdział 30[]

Do wieczora lataliśmy. Oczywiście nie obyło się bez naszych wygłupów. Tak więc lądując dość późnym wieczorem na Swędzipasze byliśmy wykończeni. Jeszcze nie obyło się z jakże miłego powitania mojej siostry.

-No nareszcie! Ile można na was czekać! Mieliście być wczesnym wieczorem,a nie późnym!!-krzyczała i krzyczała.

-Daj spokój. Jesteśmy zmęczeni.-odparłem dając Szczerbiemu ryby. Ja sam zasiadłem sobie przy ognisku z ryba na patyku. Mela wywróciła oczami.

-Niech ci będzie.-odparła.

Zaległa cisza. Dość szybko upiekła mi się ryba. Zjadłem,a następnie położyłem się przeciągając. Szczerbatek położył się koło mnie po chwili. Oczywiście jego łapa powędrowała na moje nogi. Zamknąłem oczy.

-A mówiłeś że to ja jestem śpioch-usłyszałem.

-Ale ja przez cały dzień latałem.-odparłem nie otwierając oczu. Usłyszałem ciche westchnięcie.

-Pewnie nie możesz odpędzić się od dziewczyn...-chyba bardziej stwierdziła niż zapytała.

-Okey schodzimy na drażliwy temat.-odparłem w dalszym ciągu mając zamknięte oczy.

-Niby czemu? Przystojny,inteligentny i przede wszystkim właściciel Nocnej Furii i ..-coś jeszcze wyliczała lecz ja jej nie słuchałem. O Thorze żeby własna siostra! Zlitujcie się nade mną!-Czkawka czy ty w ogóle mnie słuchasz?!

-Em..oczywiście..-odparłem lekko zmieszany.

-Tak jasne bo ci uwierzę...

-mel daj spokój,daj mi odpocząć. Jutro będzie ciężki dzień i na prawdę nie pomagasz.-powiedziałem już lekko zły.

-No dobra,dobranoc.-usłyszałem. Nareszcie!!! Cisza i spokój! Przybliżyłem się bliżej śpiącego już Szczerba. Zasnąłem momentalnie.

Nic mi się nie śniło. Rano jak zawsze obudziłem się o świcie. Szczerbatek zaraz po mnie. Złowiliśmy śniadanko i wróciliśmy do naszego tymczasowego obozowiska. Mela już nie spała jak i również Błyskawica. Zjedliśmy w ciszy. Mel była jakaś taka nieobecna.

-To co gotowa?-spytałem wsiadając na Szczerba.

-Tak,chyba tak.-powiedziała niepewnie.

Wystartowaliśmy. Lecieliśmy dość szybko,ale nie tak szybko jak lubimy z Szczerbem. Koniec końców na horyzoncie zamajaczyła Wyspa.

-Wiesz co ja nie jestem pewna....-przerwałem jej.

-Uwierz mi,wszystko będzie dobrze. Valka się ucieszy,zobaczysz.-starałem się jakoś ją pocieszyć. Cicho westchnęła.

-No dobrze.

Po chwili już lądowaliśmy na głównym placu. Ludzie zgromadzili się wokoło nas. A na widok dwóch Nocnych Furii kopary im opadły. Zabawna sytuacja. Z tłumu wybiegła Valka.

-Znalazłem twoją zgubę.-powiedziałem zdejmując hełm.

-Melani,córeczko- szepnęła podchodząc do swojej córki i przytulając. -Myślałam że coś się stało...

-No bo stało. Lecąc do ciebie coś w nas wleciało,jakiś smok i wpadłyśmy na skałę. Całe szczęście że Czkawka akurat przelatywał przez tą wyspę. Pomógł mi.-powiedziała odsuwając się od Valki.

-Czyli Czkawka już wiesz że....

-Tak wiem. I myślę że musisz też wszystko wytłumaczyć pewnej osobie.-pokazałem jej głową na Stoika,który nie wiedział o co chodzi.

-No tak...-szepnęła.

-To wy w trójkę pójdziecie sobie do domu i tam na spokojnie porozmawiacie. A ja odpowiem na pytania.-zaproponowałem. Stoik,Valka i Melani poszli do domu,oczywiście Błyskawica szła za Mel. Ja natomiast usiadłem sobie na ławce,a przede mną zgromadzili się wszyscy mieszkańcy.

-No dobra miejmy to już za sobą.-mruknąłem-Jakie jest wasze pierwsze pytanie.?-spytałem.

-Jakim cudem się zmieniłeś w smoka?-padło pytanie.

Przez jakieś cztery godziny odpowiadałem na pytania. Powiedziałem im wszystko co uważałem za słuszne. Czyli na przykład nie powiedziałem im o tym że mogę porozumiewać się ze smokami. Tę linijkę jak i jeszcze jedną zachowałem dla siebie. Z tego co się również dowiedziałem Stoik ucieszył się że ma córkę. I nawet zrobił za siebie zastępstwo na dzisiejszy dzień. Powiedział cos w stylu Dzisiaj zrobimy dzień rodzinny .Więc skazany byłem do końca dnia na towarzystwo mojej rodzinki. No nie powiem było nawet zabawnie. A wieczorem padłem na miejsce koło Szczerba wykończony. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem.

CDN. Wiem którki :( Ale hm......jak wam to powiedzieć.? Podczas pisania nexta pisałam jednocześnie z przyjaciółką i tak jakos wyszło :) Nie miejcie mi tego za złe :) (Proszące oczka Szczerbatka) Sorcia za błedy i zapraszam do komentowania :))

Rozdział 31[]

Przez ostatnie siedem dni miałem wolne jeśli można to tak nazwać. Jak co świt wstawałem,jadłem i szliśmy z Szczerbem polatać,wracaliśmy późnym wieczorem,kolacja i znowu spanie. I tak przez siedem dni,niestety. A dlaczego niestety? Otóż chciałem już następnego dnia po Dniu rodzinnym odlecieć lecz przyłapała mnie na tym Melani i powiedziała Valce,skoro ona powiedziała Stoikowi i tak jakoś się stało że cała trójka przyszła do mnie w chwili kiedy miałem już wzbić się w powietrze. Oburzeni jak nie wiem co nakrzyczeli na mnie i kazali zostać. Nie widziało mi się zostawać tutaj,więc wykombinowałem taką właśnie taktykę. Skoro świt odlatywać z Berk,a wracać dopiero późnym wieczorem. Oczywiście nie obyło się również bez sprzeciwu mojej rodzinki. Ale i tak miałem ich gadanie gdzieś. No dobra czas wstawać. Wygramoliłem się spod łap Szczerba i stanąłem przed śpiącym przyjacielem. Lekko się uśmiechnąłem. Pomimo tego że czasami zachowuje się jak nadopiekuńczy rodzic to teraz,gdy tak sobie śpi wygląda jak bezbronny mały smoczek. Słodkie. Nadal z uśmiechem na ustach skierowałem się do łazienki,a potem po schodach na dół. Stojąc już na drewnianej podłodze w pomieszczenie w którym jemy raptownie zesztywniałem. Nikogo nie było...

Chwila a która jest godzina?-spytałem sam siebie w myślach.

Wyjrzałem przez okno,dopiero słońce wschodziło.

No trudno...-przemknęło mi przez myśl.

Zrobiłem sobie coś do jedzenia. Zanim zasiadłem do posiłku wyciągnąłem jeszcze kosz ryb dla Szczerbatej Mordki. W kompletnej ciszy i spokoju zjadłem. Było jeszcze wcześnie,więc nie było sensu budzić Szczerba więc postanowiłem się przejść. Wyszedłem z domu zamykając za sobą drzwi.

Rześkie,ranne powietrze owiało mą twarz. Z lasu dobiegały mnie poranne ćwierkania ptaków,które budziły małe zwierzątka ze snu. Na niebie białe puchate bałwany tworzyły różne wzory. Daleko na horyzoncie było widać stadko waleni. Odetchnąłem ruszając przed siebie. Dawno tu byłem. Jakby nie patrzeć równo dwa lata. Chodziłem sobie tak po wiosce myśląc o wszystkim o zarazem o niczym. Akurat przechodziłem koło areny. Zaciekawiło mnie to czy są jakieś jeszcze smoki. Sprawdziłem czy główne wejście jest otwarte i o dziwo było. Wszedłem do środka. Podszedłem do pierwszej mosiężnej kraty. Spał w niej Koszmar Ponocnik,w następnej był Zębiróg Zamkogłowy,w trzeciej klatce Gronkiel,a w ostatniej Śmiertnik Zębacz. Trzeba będzie coś z nimi zrobić. Tylko co? Zastanawiając się nad tym udałem się w kierunku wyjścia z areny. Wróciłem do wioski. Niektórzy ludzie powychodzili już z domów. Chyba byli zaskoczeni moim widokiem. No tak przez ostatni tydzień w ogóle nie widzieli mnie na oczy. Kierowałem się do stojących nieopodal ławek z zamiarem usiąścia na jednej z nich i zastanowienia się co zrobić z tymi smokami. Mógłbym je wypuścić,ale planuje w niedalekiej przyszłości odlecieć z wyspy więc będzie potrzebna im ochrona w razie czego. Chyba że bym nauczył kilka osób latania na smoku...Tak by było chyba najlepiej. Tylko pytanie: Kto zechce mieć smoka? . Chyba że Stoik wybrałby kilka osób to by było co innego. Tak będzie najlepiej. Cicho westchnąłem. Miałem wprawdzie powiedziawszy już usiąść,lecz ktoś zepsuł moje zamiary,powalając mnie na ziemie. A kto taki?

-Szczerbatek....no..przecież wiesz że to nie schodzi!!!-krzyknąłem jednocześnie śmiejąc się. Przyjaciel tylko mruknął nic sobie nie robiąc z moich protestów. -Dobra jak chcesz,ale latania nie będzie!-wiedziałem że to zadziała. I tak też się stało. Szczerbatek na wieść o nie lataniu zlazła ze mnie z naburmuszoną miną. Podniosłem się i otrzepałem z lepkiej śliny. Oczywiście nie chciała zejść. Spojrzałem z wyrzutem w oczach na śmiejącego się po swojemu Szczerbatka.-I co zadowolony? Śmiej się,śmiej...-mruknąłem cicho. Mordka wywrócił swymi ślepiami i zaczął trącać mnie łbem w ramach przeprosin.-O nie,nie ma tak. Obrażam się na ciebie.-odparłem odwracając się do niego tyłem i zakładając ręce na piersi. Lecz szturchania nie ustępowały. Mruknął po chwili niezadowolony i na powrót zostałem przygwożdżony do ziemi. Tylko tym razem mnie nie lizał lecz położył swój łeb na moim brzuchu. Patrzyła na mnie radosnym wzrokiem.

~No nie gniewaj się już...-usłyszałem.

Wywróciłem oczami.

-Niech ci będzie.-powiedziałem niechętnie. Mruknął zadowolony że znowu wygrał.-I będziemy tak leżeć?-spytałem śmiejąc się cicho. Podniósł się niechętnie i usiadł sobie w dość słodkiej i zabawnej pozycji. -O nie,później będziemy leniuchować. Teraz musimy iść porozmawiać ze Stoikiem.-odparłem. Szczerbatek spojrzał na mnie z niemym pytaniem.- Oswoimy kilka smoków dla niektórych,chętnych wikingów.-powiedziałem ruszając w kierunku twierdzy. Szczerbatek człapał za mną.

Prosze bardzo:) Miało dzisiaj nie być nexta,ale że zostałam dzisiaj w domu postanowiłam dodać :) Mam nadzieję że sie podoba :) Zapraszam do komentowania i sorcia za błędy :)

Rozdział 32[]

W piątek :)


 Rozmowa na temat wytresowania smoków dla chętnych wikingów przebiegła nawet spokojnie. Okazało się że Stoik chciał mnie poprosić o to samo z czym do niego przyszedłem. Udostępni mi arenę,na której będą się odbywać smocze zajęcia. Jak się okazała również wiem kogo będę uczył. Otóż bandę Sączysmarka,tych którzy mnie tak gnębili.

Obecnie siedzę pod ścianą w arenie i głaszcze Szczerbatą Mordkę. Ciekawi mnie to jak zareagowali na wieść o tym że mam ich uczyć o smokach. Jakoś nie za specjalnie się ciesze że akurat ich będę musiał szkolić. Bardziej myślałem o jakiś starszych czy młodszych. Ale mówi się trudno. Będę musiał jakoś wytrzymać.

Cicho westchnąłem. Szczerbatek popatrzył na mnie swoimi zielonymi oczkami w których zobaczyłem coś w stylu będzie dobrze. Wzruszyłem lekko ramionami.

-Mam taką nadzieje Mordko. Mam taką nadzieję.-szepnałem.

 Siedzieliśmy przez chwile w ciszy. Słychać było radosne ćwierkania ptaków siedzących na drzewach. Ale musiała też do naszych uszu dojść rozmowa,a raczej wydzieranie się Sączysmarka i bliźniaków. Po chwili już przechodzili pod bramą główna.

-Ale co on niby takiego umie? Taki.....-przerwałem Jorgensonowi.

-O wiele więcej niż ty.-powiedziałem wstając.

Wzrok wszystkich jak na zawołanie spoczął na mnie. Szczerbatek również się podniósł. Wszyscy cofnęli się o krok.

-Dobra miejmy to już z głowy.-powiedziałem podchodząc do nich.

-No dobrze,ale czy...ON musi tu też być?-spytał się Mieczyk wskazując na stojącego obok mnie Szczerbatka.

-Tak musi.-powiedziałem.-No dobrze Śledzik zamknij bramę. A Mieczyk wypuść pierwszego smoka.

-Jasne-powiedzieli.

Gdy wszystko było już gotowe,Mieczyk wypuścił pierwszego smoka. A był nim Śmiertnik Zębacz. Łatwizna,jak dla mnie. Cała piątka cofnęła się pod ścianę ze strachem w oczach. No błagam was....

-No dobra. Ze smokami trzeba ostrożnie. Nie są takie jakie wam się wydaję. To inteligentne i miłe stworzenia,tylko jak już mówiłem trzeba z nimi postępować ostrożnie. To smok sam musi chcieć być twoim przyjacielem,nie można na niego naciskać,bo wtedy nie będzie za fajnie.-odparłem uważnie śledząc Zębacza. Kątek oka zerkałem na stojących pod ścianą- Smoki dzielą się,że tak powiem na dwa sposoby oswajania. Pierwszy sposób jest poprzez natychmiastową przyjaźń,a drugi to przez zaufanie.

-A jakiego smoka oswaja się poprzez zaufanie?-spytał Śledzik. No tak,zapomniałem o tym że będą zadawać pytania.

-Jak dotąd jedynym smokiem,którego spotkałem,a jest ich naprawdę dużo jest Nocna Furia. Tylko jak na razie tylko tego smoka oswaja się przez zdobywanie zaufania. Oczywiście nie myślcie sobie że inne smoki tylko i wyłącznie poprzez przyjaźń. Otóż nie. Również przez zaufanie tylko widzicie inne smoki potrafią bardzo szybko zaufać innej osobie. A co tyczy się Nocnych Furii.....-Szczerbatek wepchnął swoją głowę pod moją dłoń i domagał się głaskania. Uśmiechnąłem się.-Musiałem się lekko napracować żeby zdobyć zaufanie tego gada. Nie tak łatwo było żeby to gadzisko moje mi zaufało.-Mordka pchnął mnie lekko,dając do zrozumienia że aż taki to nie był. Wywróciłem oczami.-No dobrze to kto pierwszy?-spytałem po jakiś paru minutach ciszy. Każdy był niepewny. -Spokojnie będę mówił co macie robić,w razie czego pomogę.-uspokoiłem ich chyba trochę- To może najpierw Astrid?- dziewczyna niepewnie przybliżyła się do smoka stojącego po mojej drugiej stronie.

-Co mam robić? -spytała bardzo cicho.

-Popatrz smoczycy w oczy i następnie powoli wyciągnij w jej kierunku dłoń.-poinstruowałem. Dziewczyna zrobiła tak jak mówiłem. Po chwili wahania Zębacz przyłożył swoją głowę do jej lekko drżącej dłoni. Astrid uśmiechnęła się.

-No to teraz nadaj jej jakieś imię-powiedziałem.

Pokiwała głową i odeszła wraz ze swoja nową przyjaciółką na bok.

-To kto następny?-spytałem.

Tym razem na ochotnika zgłosił się Śledzik. I tak jak poprzednim razem wszystko poszło dobrze. Młody Ingerman zaprzyjaźnił się z Gronkielem,również samicą. Bliźniaki oswoiły Zębiroga Zamkogłowego i tu był minimalny problem,bo musiałem im kilka razy powtarzać co i jak mają zrobić. Ale koniec końców zrozumieli i udało im się. Na koniec został Sączysmark i on o dziwo nie był taki chętny,ale jakiś go pozostali przekonali.

-Sączysmark! Nie tak! Nie na siłę!-i moje ostrzeżenia poszły na marne. Otóż Koszmar Ponocnik zioną ogniem w Jorgensona. Ten zaś zdążył się uchylić. Oczywiście ja musiałem smoka uspokoić. Nie było to łatwe,bo smoka cały płoną. Raz nawet bym dostał,lecz odskoczyłem w porę. Za to Szczerbatek wściekł się na Ponocnika  za to że chciał zrobić mi krzywdę i przemówił mu do rozumu.Po dłuższej chwili również i młodemu Jorgensonowi udało się oswoić smoka mimo zachowania smoka jak i młodego wikinga. Pod koniec lekcji byłem wykończony jak i zarówno Szczerbatek.

-Dobrze na dzisiaj koniec zajęć. Widzimy się jutro o 9.00 i nie ma spóźnień. Resztę dnia spędźcie ze swoimi pupilami.-pokiwali głowami na znak zgody. Ja za to wraz z Szczerbem udaliśmy się w nasze ulubione miejsce. Krucze Urwisko i tam spędziliśmy resztę dnia na leniuchowaniu,zabawie i wygłupianiu się.

CDN. Sorcia za błedy :) Wiem że rozdział mi sie nie udał. Przepraszam za to :) Nexta nwm czy jutro wstawie,jadę do babci zrobić wywiad do szkoły na zajęcia artystyczne. Postaram sie,ale nie obiecuje :) Jeszcze raz przepraszam i zapraszam do komentowania :D 

Zapraszam :)

.http://jakwytresowacsmoka.wikia.com/wiki/Blog_u%C5%BCytkownika:Szczerbatek_Czkawka

tu znajdziecie mój trzeci blog. Tak jakby onepart. zapraszam :)

'Rozdział '33 []

Przez następne miesiące szkoliłem kolegów z mojego rocznika. Sączysmark jak to on musiał co zajęcia pokazać że jest lepszy ode mnie i praktycznie wcale mu to nie wychodziło. Bliźniaki jak to bliźniaki chcą wszystko wysadzać,chociaż ostatnio poszli po rozum do głowy. Śledzik jest niezastąpiony w kwestii znania smoków,ale jeśli chodzi o praktykę to musi się jeszcze sporo nauczyć. Astrid jest jak na razie najlepsza z całej piątki. Widać że zależy jej na wiedzy o smokach i chce się o nich uczyć. Ostatnio też ustaliliśmy patrole wokół wyspy,tak na wszelki wypadek. Wioska powoli zaczyna przyzwyczajać się do mnie jak i zarówno mojego przyjaciela. Ze Stoikiem w dalszym stopniu się nie pogodziłem,ostatnio nawet wynikła nowa kłótnia. A o co poszło? Otóż ojciec Mel postanowił nie pytając mnie o zdanie ,że w moje 18 urodziny,które są zaledwie za kilka dni obejmę władze na Berk. No cóż gdy to usłyszałem zrobiłem niezłą awanturę i chyba było mnie słychać na całym Berk,ale nie powiem że się nie opłacało,bo nawet jeszcze tego samego dnia, gdy pojawiłem się późnym wieczorem Stoik mnie przeprosił i powiedział że możemy poczekać do moich 20 urodzin. Już nawet nie chciałem zaczynać znowu,ale znając mnie to kilka dni przed tymi urodzinami ucieknę i nie wrócę.  

Cicho westchnąłem patrząc na kolejne poczynania Sączysmarka. Śledzik cicho siedział,bliźniaki jak zawsze nie mogli usiedzieć na miejscu,a Astrid ostrzyła topór.

-Sączysmark błagam cię zejdź na ziemie!-krzyknąłem.

-Nie ma mowy! Musze być lepszy od ciebie przynajmniej w jednej dziedzinie!-odkrzyknął.

A co wymyślił młody Jorgenson? Otóż wkurzając młodego Drzewokosa zwabił go na Arenę i teraz chciał go oswoić. Co oczywiście kompletnie mu nie wychodziło i rozzłoszczony smok co chwila pluł w niego.

-Zobaczycie że mi się uda!! I będę lepszy od tego chuderlaka!!-krzyknął.

Szczerbatek leżący koło mnie i patrzący ze znużeniem na poczynania młodego wojownika gdy usłyszał jak mnie przezwał podniósł łeb i zawarczał. Sączysmark widząc to pobladł i cofną się w stronę Drzewokosa,co nie polepszyło sprawy...otóż młody smok widząc że odległość między nim natrętnym chłopakiem się zmniejszyła zioną dość sporą kulą ognia....i tego Jorgenson nie zdołał ominąć. Wszyscy usłyszeliśmy krzyk chłopaka,a następnie plusk wody. Wszyscy wpadli w śmiech. Nawet Szczerbo się śmiał po swojemu,oczywiście.

Podniosłem się i kierując się w stronę Drzewokosa wyciągnąłem dłoń przed siebie. Za swoimi plecami usłyszałem ciche skamlenie,był to Szczerbatek który jak zawsze martwił się gdy zbliżałem się do rozjuszonego,dzikiego smoka.

-Hej,hej spokojnie...nic ci nie zrobię...chcę pomóc-mówiłem spokojnym i opanowanym głosem. Smok cicho prychnął wskazując na Jorgensona,który teraz siedział koło Hakokła.-Już nikt cię nie będzie dręczył,możesz odlecieć-odpowiedziałem na zadane nieme pytanie. Nawet nie zorientowałem się kiedy moja dłoń spoczęła na nozdrzach gada. Smok jeszcze raz cicho prychnął i wyleciał przez główna bramę areny. Odprowadziłem go wzrokiem.

-Wow...nadal nie wiem jak ty to robisz? Dotykasz tylko smoka,wystarczy jak tylko na niego popatrzysz i od razu jest twój!-spytał się Śledzik jednocześnie wykrzykując drugie zdanie.

Odwróciłem się w jego stronę. Szczerbatek momentalnie pojawił się przy mnie i domagał się drapania. Uśmiechnąłem się i zacząłem go drapać za uchem,cicho mruczał. Wzruszyłem lekko ramionami.

-To kwestia podejścia....bo widzicie każdy smok ma inny charakter. I tak jakoś wychodzi że się z nimi dogaduję....no i sprawę polepsza tez fakt że.....hm....smoki mnie znają? Tak chyba tak to można nazwać...-wszyscy popatrzeli na mnie pytającym wzrokiem. Westchnąłem nie przerywając drapania Szczerba.-bo smoki potrafią się między sobą komunikować....i....jak mi się wydaję.....te smoki którym pomogłem powiedziały innym,zaś te powiedziały jeszcze innym i tak jakoś to się rozniosło...-przerwano mi.

-Czyli można powiedzieć że jesteś takim bardzo znanym kimś wśród smoków?-spytał Mieczyk

-Tak...można tak powiedzieć...-miałem zamiar jeszcze coś dodać lecz usłyszeliśmy róg... Kogoś znowu niosło na Berk. Wsiadłem na Szczerbiego,który jakoś się dziwnie zachowywał i wzbiliśmy się w powietrze.

Prosze bardzo macie nexta!! Sorcia za błędy,a następny rozdział tradycyjnie zależy od was :) Mam jeszcze do was pytanie,a mianowicie: Mam założyć kolejnego bloga? Można powiedziec że mam pomysł,a dawanie tego pomysłu do tego opka wydaje mi się....niezbyt ciekawe. Prosze o szczere odpowiedzi... :) Pozdrawiam Nata :D

Rozdział 34[]

Dziwne,bo na horyzoncie nikogo nie było widać. Skierowaliśmy się w stronę wioski,a tam zastaliśmy istny bajzel. Gdzieniegdzie poniszczone,popalane domy. Ludzie biegali przestraszeni nie wiedząc co robić. Rozglądałem się wokoło w poszukiwaniu mojej mamy. Znalazłem ją dopiero na krańcu wioski. Wylądowałem.

-Mamo co się dzieje?-spytałem

-Myślę,że wiesz do kogo to należy...-odparła wskazując na dużą dziurę w ziemi,że też ja tego wcześniej nie zauważyłem...

-Szeptozgon...-wyszeptałem.

-Tak,niestety dość spora grupka tych smoków usadowiła się pod wioską i teraz ją atakują.....-przerwała na chwile zastanawiając się nad czymś-.....Czkawka ty dobrze wiesz że te smoki jest ciężko oswoić,mają ciężki charakter do tresowania...

-Tak wiem mamo...-trzeba wymyślić jakąś taktykę..-Dobra zrobimy tak....Ty mamo zajmiesz się ochroną starszych i dzieci,zabierz ich w jakieś bezpieczne miejsce....Sączysmark,Bliźniaki,Śledzik i Astrid wy postarajcie się wykurzyć wszystkie Szeptozgony spod ziemi....

-Jasne już się robi-odparli wszyscy.

Wsiadłem na Szczerbatka i chciałem już startować lecz zatrzymał mnie głos mamy.

-Czkawka...uważaj na siebie...powiem Melani żeby do ciebie dołączyła dobrze?-spytała zatroskanym głosem.

-Dobrze....i zawsze uważam..-uśmiechnąłem się zakładając hełm. Wzbiliśmy się w powietrze.

Już po chwili kołowaliśmy nad wioską,rozglądając się.

-One tak same z siebie nie zamieszkałyby na wyspie zamieszkałej przez ludzi...Ktoś musiał im kazać tutaj przylecieć...Tylko kto?-szeptałem sam do siebie.-Przecież Krzykozgon jest z nami zaprzyjaźniony...pomagał nam kilka razy,więc na pewno nie on...Chyba że...-nie dane mi było dokończyć. Spod ziemi wyleciał gigantyczny smok,jeszcze większy od Krzykozgona. Patrzył się na mnie i Szczerbatka nienawistnym wzrokiem.-No pięknie...-szepnąłem. Gigantyczny smok krzyknął głośno i wzleciał wyżej. Coś mi mówiło że chce z nami walczyć,tak jakby wyzywał nas do walki z nim. Pochyliłem się do przodu i wyszeptałem w ucho Szczerbatka.-Dobra Szczerbo....taka taktyka jak z Czerwoną Śmiercią-wiedział co robić.

Najpierw wyprowadzenie stwora na skały i slalom pośród nich. Można by rzec że dość dobrze nam idzie,lecz sprawę pogarszał fakt że ten stwór był gigantyczny,wielkością dorównywał Oszołomostrachowi. Wzbiliśmy się jeszcze wyżej.

Może tak go pokonamy...-przemknęło mi przez myśl.

Robiliśmy ostre zakręty,zwroty,uciekaliśmy od palącego ognia jak tylko mogliśmy. Trzeba było to zakończyć,tak dalej nie można,przecież wiecznie nie będziemy uciekać.

-Dobra Szczerbatek,spróbujemy nowego ogona co ty na to?-spytałem.

Usłyszałem cichy pomruk. Uznałem to za odpowiedz twierdzącą. Odhaczyłem małą dźwignię uruchamiającą nowy,lepszy i przede wszystkim szybszy ogon. Obejrzałem się za siebie sprawdzając czy aby na pewno się rozłożył. Całe szczęście że tak.-Dobra Kolego zabawimy się z potworem-szepnąłem. W następnej sekundzie już pikowaliśmy w dół z przeogromną prędkością. Szczerbatek zaczął gdzieniegdzie świecić na niebiesko,wiedziałem czym to jest spowodowane...Wszystko szło po naszej myśli,tuż przed ziemią uciekliśmy sprzed nosa ogromnego stwora,który tak jak Czerwona Śmierć wybuchł. A my tradycyjnie pędziliśmy pośród palącego ognia. Było widać już błękitne niebo,już myślałem że nam się uda,lecz....Nadzieja matka głupich... Coś w nas uderzyło...nawet nie wiedzieliśmy co...Usłyszałem jeszcze ryk Szczerbatka spadającego razem ze mną,potem nastała ciemność.

Wiem że rozdział mi nie wyszedł :( Przepraszam za to. Sorcia za błędy i zapraszam do komentowania :) Rozdział może jeszcze dzisiaj? Ale to oczywiście zależy od was :) 

Chcę wam podziękowac za tyle wspaniałych komentarzy,za to że czytacie mojego bloga:) W ogóle za to że jesteście :) Dziękuję :) mam nadzieję że mnie nie zabijecie za to co zrobie za rozdział? w nastepnym rozdziale? :D  Jeszcze raz dziękuję :)

Rozdział 35[]

Jedyne co mnie otaczało to ciemność,wszechobecna ciemność... Miałem już jej kompletnie dosyć kiedy nagle przed sobą zobaczyłem światełko. Ruszyłem w tamtym kierunku,mając nadzieję że to jednak wyjście z tej ciemności. I miałem racje,gdy byłem już na tyle blisko zauważyłem jak czerń wokół mnie się rozjaśnia,zmienia w błękit i zieleń. Rozejrzałem się. Teraz byłem na polance,a tak dokładniej to na polanie na wyspie Przyjaźni,naszej wyspie. Niedaleko mnie,po prawej stronie był strumyczek w którym pływały dorsze,tak uwielbiane przez Szczerbiego. Tak bardziej na lewo znajdowała się Kuźnia,którą musiałem sam odbudować. Jednymi słowy nic się tutaj nie zmieniło. Ptaki wesoło ćwierkały,gdzieniegdzie zwierzęta jadły. Wszystko wydawałoby się piękne,jak w jakiejś bajce,lecz ta bajka zaraz miała pęknąć jak jakaś bańka mydlana.

Rozglądając się tak nagle zauważyłem siedzącego przy rzece Szczerbatego,a mógłbym przysiąc że tam go przed chwilą nie było. Nawet nie kontrolowałem tego co robię. Ruszyłem,a raczej moje ciało ruszyło w kierunku siedzącego Szczerbatka,który przeszywał mnie swym zielonym spojrzeniem. Coś było nie tak,ja to wiedziałem lecz nie mogłem powstrzymać się przed w jego kierunku. Patrzyłem się cały czas w jego zielone oczy,w których widziałem ból i przeprosiny. Kompletnie nie wiedziałem o co chodzi. Coś mi mówiło że muszę poczekać,że jeszcze nie czas.

Tylko na co nie jest czas?!-wykrzyknąłem w myślach.

Nagle moje ciało,będą już kilka metrów przed smokiem zatrzymało się. Szczerbatek popatrzył na mnie i naglę zaczął się rozmazywać,tak jakby rozpływać...

Co się dzieję?!!-krzyknąłem.-Szczerbatek!!!-wydarłem się,a raczej próbowałem.

Moje ciało jak stało tak stało. Nie mogłem się zupełnie ruszać. Coś mnie powstrzymywało. Pragnąłem się wyrwać z tego czegoś i rzucić w kierunku mego przyjaciela,lecz nie byłem w stanie. Mogłem tylko patrzeć jak znika. Następnie zapanowała ciemność.

***** ***** *****

Czułem ból na całym ciele. Wszystko mnie bolało. Ledwo co oddychałem. Wiedziałem że żyje,to było pewne. Ale gdzie jest Szczerbatek,powinienem chyba go słyszeć prawda? Z cichym jękiem otworzyłem oczy. Znajdowałem się w swoim pokoju. Koło łózka siedziała śpiąca Valka,a po drugiej stronie znajdowała się Melani. Próbowałem się podnieść,lecz zaraz zostałem przygwożdżony do łóżka.

-Masz leżeć.-usłyszałem stanowczy i przepełniony smutkiem głos Mel. Ale czemu smutkiem?

-Nie..-szepnąłem ledwo słyszalnie. Odchrząknąłem i spróbowałem jeszcze raz coś powiedzieć.-Mel co się stało?-spytałem ledwo co.

-Udało ci.....wam się pokonać tego potwora. Nie wiem co się tam u was działo,ale jak was znaleźliśmy to leżeliście koło siebie,w dość dziwny sposób,tak jakby przytuleni do siebie...-zamyśliła się- Od razu zanieśliśmy was do Goti,która stwierdziła u ciebie masę poparzeń...-przerwano jej

-Czkawka!-wykrzyknęła Valka,przytulając mnie.

Cicho syknąłem. Od razu ode mnie odskoczyła.

-Przepraszam....-powiedziała cicho.

-Nic się nie stało.-odparłem nabierając dużego chłystu powietrza do płuc.

Rozejrzałem się w poszukiwaniu mego przyjaciela,lecz nigdzie go nie widziałem. Zmarszczyłem brwi.

-Mamo,gdzie jest Szczerbi?-spytałem odwracając głowę w jej kierunku. Zrobiła niepewną minę. Coś tu nie gra. Powinien wparować tu do pokoju szczęśliwy że nic mi nie jest... Zdenerwowałem się. O co chodzi.-Gdzie jest Szczerbatek!-krzyknąłem.

-Czkawka tylko spokojnie.....-zaczęła Mel,ale jej przerwałem.

-jak mam być spokojny,skoro nie wiem gdzie jest Szczerbo!-kolejny krzyk opuścił moje gardło. Valka wzięła głębszy wdech.

-Czkawka,synku.....Szczerbatek.....on.....wczoraj urządziliśmy mu pogrzeb..Jego stan był krytyczny,Goti nie wiedziała co robić,pierwszy raz takie coś jej się przytrafiło...-coś dalej jeszcze mówiła,lecz ja nie byłem w stanie słuchać.

Całe ciało przeszył ból,to nie bolały rany tylko ciało po stracie.

Ale jak to umarł?

Jak?

Przecież...

Obiecywaliśmy sobie że....

Nie,Nie,Nie!!!

On żyje!!!

Musze go znaleźć!

Nagła dawka adrenaliny wypełniła moje żyły. Raptownie podniosłem się na równe nogi i wybiegłem po schodach prosto na dwór. Ludzie patrzyli się na mnie ze współczuciem.

Nie,to nie może być prawda!

Wstrząsnął mym ciałem dreszcz. W gardle zaległ gula. Chciało mi się płakać,lecz nawet nie mogłem... Podbiegłem,cały obolały do drzewa i zacząłem w nie uderzać pięściami z całej siły.

NIE!!-pierwsze uderzenie

Nie!!!! On żyje!!!-kolejna dawka uderzeń pięściami o drzewo.

TO JAKAŚ POMYŁKA!!!-kolejne uderzenia.

Czułem jak pięści mnie bolą,jak leje się z nich krew. Ale to teraz mnie nie obchodziło. Miałem dosyć.

To tylko zły sen! Gdy się z niego obudzę zobaczę uśmiechniętą mordkę Szczerbatka!

NIE,NIE,NIE!!!

Poczułem jak ktoś mnie odciąga od drzewa,lecz ja stawiałem opór. Broniłem się jak nigdy dotąd. Wierzgałem,szamotałem się,lecz nie krzyczałem. Ja nie byłem w stanie... Jakimś cudem wyrwałem im się i ruszyłem przed siebie biegiem,mimo bólu w całym ciele.

Ja muszę się tam dostać! No muszę!

Znowu mnie złapali i teraz ciągnęli siłą w kierunku domu. Powoli oczy mi się zamykały. Czułem że opadam z sił. Że nie dam już rady stawiać im oporu.... Będąc już blisko domu wezbrałem w sobie ostatek sił i krzyknąłem:

-SZCZERBATEK!!!!!

Tak wiem! Macie prawo mie zabić! Przepraszam za błędy i zapraszam do komentowania. mam nadzieję że rozdział (smutny) wam się podoba... :)    :(   Następny chyba jutro jeśli dam radę,a jak nie to czekajcie do piątku :)

Rozdział 36[]

Obudziłem się na powrót w swoim pokoju. W głowie układały się wszystkie wspomnienia. Wzdrygnąłem się i odwróciłem plecami do drzwi od pokoju. Zwinąłem się w kulkę chcąc odseparować się od rzeczywistości,lecz nie mogłem,nie tu. Podniosłem się nawet nie zwracając uwagi na bolesne pieczenie na całym ciele. Wyskoczyłem przez okno i już po chwili pędziłem pośród drzew,do miejsca gdzie się wszystko zaczęło...

Nawet nie zdawałem sobie sprawy że tak szybko biegnę,jedyne co widziałem to rozmywające się drzewa i tylko tyle. Nic mnie teraz nie obchodziło. Pragnąłem być tylko w tym jednym,jedynym miejscu,z dala od wszystkiego. Po kilku minutach zeskakiwałem już z ostatniej skalpy w Urwisku. Podszedłem powoli do zbiorowiska wody.

Tutaj,w tym miejscu wszystkie wspomnienia odżyły,stały się wyraziste,przepełnione śmiechem,radością i szczęściem. Mimowolnie uśmiechnąłem się przez łzy wspominając pewną zabawę. Lekko drżąc na ciele rozejrzałem się w poszukiwaniu pewnego miejsca. Powiedzieć można że miejsce jak miejsce,lecz to którego szukałem miało dla mnie szczególne znaczenie. Mój wzrok natrafił na pewien kamień. Podszedłem bliżej nie mogąc uwierzyć że to się zachowało. Myślałem że ktoś je starł,że zniknęły,lecz one nadal tam były. Linie,te same linie lekko przykryte piachem ale kontur ich był.

Wstrząsną mną dreszcz,oczy na powrót stały się szkliste,a przed nimi zaczęło się coś malować. Owe coś z początku było białe,a później barwa przechodziła w czerń z łuskami...Po zaledwie minucie przede mną stała uśmiechnięta mordka Szczerbatka. Łzy znalazły wyjście i już po chwili ścieliły drogę na moich policzkach. Wyciągnąłem drżącą dłoń przed siebie,chcąc dotknąć mojego przyjaciela. Sprawdzić czy to naprawdę on,lecz moja dłoń na nic nie natrafiła. Zawisła bezwładnie w powietrzu,nie mogąc dotknąć przyjaciela,który teraz patrzyła na mnie z przeprosinami i bólem w zielonych oczach,tak bardzo podobnych do moich. Nie wiem ile tak stałem,lecz wkrótce upadłem bezwładnie na piach. Z mego gardła wydobył się cichuteńki,ledwo słyszalny szept...

-Przepraszam przyjacielu...Przepraszam....

Na nic więcej nie było mnie stać w tym momencie. Pragnąłem krzyczeć,wrzeszczeć,uderzać pięściami o ziemię,lecz ja....nie byłem w stanie... Życie straciło dla mnie sens. Ale wiedziałem jedno. Nie mogę się poddawać. Szczerbatek by tego nie chciał. Przecież ile razy walczyliśmy,uciekaliśmy z wrogiem i przed wrogiem. Było tego niezliczenie dużo. Lecz były też i radosne,przepełnione śmiechem i zabawą chwilę. A przede wszystkim wolnością. Obaj zawsze wiedzieliśmy co robić,byliśmy jak bracia. Nierozłączni. Tacy sami. Lecz teraz niestety rozdzielono nas. Gdyby w nas wtedy coś nie wleciało....ucieklibyśmy i nadal Szczerbatek żyłby. Właśnie.....co w nas wleciało? Starałem się coś sobie przypomnieć,jakiś mały szczegół,maleńki. Przecież nikt z jeźdźców nie byłby w stanie chcieć nas zabić.....

Nagły przypływ adrenaliny przywrócił mi siły. Podniosłem się szybko i ruszyłem w kierunku wioski. Może i nikt nie byłby w stanie,ale jest taka jedna osoba,która za wszelka cenę chce być lepsza ode mnie.

Nawet nie zauważyłem jak wbiegam do wioski. Zatrzymałem się na głównym placu i zacząłem rozglądać. No gdzie jesteś.....Jest! Sączysmark stał wraz zresztą przy kuźni. Podszedłem do nich. Ucichli momentalnie.

-O Czkawka cześć.-powiedział Śledzik

Nie odpowiedziałem. Mym ciałem wstrząsną dreszcz nienawiści. W oczach płoną żywy ogień. Bez żadnych skrupułów uderzyłem z całej siły Sączysmarka w brzuch. Chłopak cicho jękną kuląc się.

-TO PRZEZ CIEBIE!!!!-wydarłem się na niego. Cała wioska nagle ucichła.

-Ale.....ja....nic....-nie dane mu było dokończyć.

Nowy przypływ adrenaliny jak i zarówno nienawiści wypełnił moje żyły.

-JAK NIE!!! TO PRZEZ CIEBIE!!! KAZAŁEŚ HAKOKŁOWI WLECIEĆ W OGIEŃ I TO PRZEZ CIEBIE SZCZERBATEK NIE ŻYJE!!!!!-wydarłem się.

Podniosłem go za ubrania i rzuciłem o pobliski dom. Jękną napierając powietrza do płuc. Podszedłem do niego z jeszcze bardziej płonącym ogniem wymalowanym w oczach niż przedtem.

-Ale...ja....nie...miałem....pojęcia....że …...tak......to....się …...skończy. Myślałem....ż...e.....n..nic.....si...ę........nie.....stan....n...nie.-odparł ledwo co.

-TO SIĘ GRUBO MYLIŁEŚ!!! PO CO CI TO BYŁO!!!? ŻEBY UDOWODNIĆ WSZYSTKIM JAKIM JESTEŚ IDIOTĄ!!!-wrzasnąłem.

Już nie potrafiłem nad sobą panować. Gniew i żądza nienawiści wzięła górę. Podniosłem Jorgensona i wywrzeszczałem mu w twarz:

-TO PRZEZ CIEBIE CIAMAJDO MÓJ NAJLEPSZY PRZYJACIEL NIE ŻYJĘ!!!!-skrzywił się. W oczach chłopaka widziałem przerażenie. I bardzo dobrze niech się boi.

-Ja...przepraszam....-szepnął ledwo słyszalnie.

-I CO MI PO TWOICH PRZEPROSINACH CO?! WYRZĄDZONEJ KRZYWDY NIE NAPRAWISZ!!!-wrzasnąłem po raz kolejny. Gardło zaczynało mi już dokuczać,lecz nie przejmowałem się tym. On musi ponieść karę. Znowu nim rzuciłem. Chłopak uderzył z głośnym hukiem o dom,usłyszałem również pęknięcie. Chyba mu coś złamałem...

Wyjąłem piekło podchodząc do leżącego Sączysmarka. Spojrzał na mnie błagalnie.

-Czkawka.....ja......proszę....nie....-nie skończył ponieważ kopnąłem go protezą z całej siły w brzuch. Cicho krzyknął łapiąc się w tamto miejsce. Ukucnąłem przy nim i przyłożyłem piekło do jego szyi. Krzyknął czując ogień w tamtym miejscu.

-Zapamiętaj sobie  raz na zawsze. Nigdy przenigdy nie zadziera się ze SMOCZYM JRŹDŹCEM. Bo inaczej nie dzieje się dobrze.-powiedziawszy to puściłem go przy okazji jeszcze kopiąc w piszczel. Schowałem piekło i odwróciłem się jednocześnie idąc w stronę lasu. Musiałem ochłonąć,a pozwala mi na to tylko jedno miejsce Krucze Urwisko.

Prosze bardzo,jednak mi sie udało :) Nie spodziewaliscie się że Czkawka może taki być prawda? Lubie zaskakiwać :) Mam nadzieję że się podaba :) Zapraszam do komentowania i sorcia za błędy :) Next pojawi się w piątek,chyba że coś mi sie postara napisać na tygodniu....w co wątpie... :(   Pozdrawiam Nata :)

Rozdział 37[]

Na miejscu byłem po kilku minutach. Usiadłem przy zbiorowisku wodnym i patrzyłem się na taflę wody. Sam nie wiem ile tak przesiedziałem. Rozmyślałem o wszystkim i zarazem o niczym. Miałem gdzieś to że coś zrobiłem Sączysmarkowi,to że najprawdopodobniej cała wioska teraz mówi o moim zachowaniu. Miałem to gdzieś,teraz tylko liczyło się miejsce w którym się znajdowałem.

Nad Kruczym Urwiskiem byłem jakieś trzy do czterech dni. Nic specjalnego nie robiłem. Jedynie to łowiłem ryby kiedy robiłem się głodny,a tak to nic poza tym. Ale w końcu trzeba było się podnieść. Mimo bólu po stracie najbliższej mi osoby,trzeba iść dalej,podnieść się i kroczyć z podniesioną głową na przód. Tak też zrobiłem. Stojąc już na krawędzi urwiska dotarła do mnie jedna najważniejsza rzecz.

Nasi najbliżsi odchodzą z tego świata,lecz pamięć o nich nigdy nie zaniknie.

Z tą myślą ruszyłem spokojnym krokiem w stronę wioski. Trzeba było przecież wznowić zajęcia na arenie,pomóc mamie przy smokach i wiele innych rzeczy. Właśnie smoki... Nigdy już nie będę miał smoka,poprzysiągłem to sobie w chwili dowiedzenia się o tej tragedii. Choćbym nie wiem co...po co ma się męczyć z takim kimś jak ja? Chłopakiem będącym w żałobie. To by była tylko udręka dla takiego smoka.

Cicho westchnąłem potrząsając głową. Musze przestać o tym myśleć. Ale jak,jak się nie da?! Cały czas mam przed oczami uśmiechniętą mordkę Szczerbatka. To jak się razem bawiliśmy,wygłupialiśmy...po prostu nie jestem w stanie choć na chwile przestać o tym myśleć. Udaję że wszystko jest dobrze,że się pozbierałem,lecz w środku...jestem jednym wielkim rozsypanym głazem,którego nie jest się w stanie pozbierać. 

Starałem się skupić na otaczającej mnie przyrodzie. Na tym jak ptaki wesoło ćwierkają,jak Straszliwce Straszliwe ganiają się pomiędzy drzewami. Jak reagują zwierzęta na moja obecność. Lecz szło mi to z marnym skutkiem. Tak więc myśląc o przyszłości kierowałem się w stronę wioski.

Byłem nieźle zamyślony,nawet nie zauważyłem jak pojedyncze domy wyłaniają się spośród drzew. Dopiero po chwili to sobie uświadomiłem. Raptownie przystanąłem,przerywając swoje rozmyślania. Do moich uszu dobiegły wesołe śmiechy małych dzieci i rozmowy poszczególnych mieszkańców. Wziąłem głębszy wdech.

Raz kozie śmierć-przemknęło mi przez myśl.

Wyszedłem spośród drzew i krzaków. Moim celem był dom wodza,koło którego leżał Chmuroskok i patrzył smętnie na horyzont. Kiedy mnie zauważył podniósł swój łeb i mruknął radośnie. Minimalnie się uśmiechnąłem idąc w jego kierunku. Miałem nadzieję że niepostrzeżenie uda mi się dotrzeć do domu,lecz nadzieja matką głupich...

Będąc koło Chmurka usłyszałem głos chyba Mel.

-Czkawka!-mamrocząc pod nosem odwróciłem się w danym kierunku. Tak to była moja siostra. Biegła w moim kierunku,a gdy była już na tyle blisko po prostu skoczyła na mnie,przytulając.- Gdzieś ty był? Szukaliśmy ciebie wszędzie,wszyscy się martwiliśmy żebyś przynajmniej nie zrobił czegoś głupiego.-powiedziała zmartwiona,jednocześnie odsuwając się ode mnie.

-To może nie szukaliście tam gdzie powinniście-odwarknąłem. To ją chyba zaskoczyło. Odsunęła się bardziej ode mnie,lustrując wzrokiem i marszcząc czoło.

-To źle że ciebie szukaliśmy?-spytała zaskoczona. No tak,ten sam fakt musiał ją nieźle zaskoczyć.-Czkawka odpowiedz! Mieliśmy cię nie szukać?! Nie martwić się o ciebie po tym co się stało kilka dni temu?!-powiedziała podniesionym głosem.

-Tak,dokładnie tak-odparłem odwracając się w stronę domu.-Jutro o dziewiątej zajęcia!-krzyknąłem jeszcze przez ramię i zniknąłem za drzwiami. Szybko skierowałem się do swojego pokoju,a tam rzuciłem się na łóżko. Jutro czeka mnie ciężki dzień,każdy już taki będzie. Bez Szczerbatka to już zupełnie co innego.

Prosze bardzo mordki :) Mam nadzieje że sie podoba :) A co do następnego nexta...to jak zawsze zależy on od was :) Sorcia za błędy i zapraszam do komentowania :)

Rozdział 38[]

Obudziłem się wcześnie rano. Podniosłem się z cichym jękiem i rozejrzałem po pokoju. Mój wzrok padł na płaską skałę znajdującą się w kącie pomieszczenia. Raptownie posmutniałem przypominając sobie jak Szczerbaty biegał naokoło niej,obwąchując. Wstałem z łóżka i skierowałem się do łazienki. Po porannej toalecie zszedłem na dół po schodach. Przy stole siedział już Stoik z Mel,rozmawiając,Valka zaś robiła śniadanie. W kącie siedział uradowany Chmuroskok i czekał najwyraźniej na jedzenie. Podszedłem do spiżarki i wyciągnąłem kosz ryb,który postawiłem przed smokiem.

-Smacznego Chmurku...-szepnąłem ledwo słyszalnie.

Smok mruknął i wtulił swój wielki łeb we mnie. Głaskałem go przez chwilę,a później zasiadłem za stołem. Panowała grobowa cisza. Nikt nie chciał chyba jej przerwać. Mi osobiście ona nie przeszkadzała,choć nie wiem jak z pozostałymi.

Gdy skończyłem jeść odniosłem talerz i miałem zamiar już wychodzić. Usłyszałem chrząknięcie.

-Czkawka zaczekaj...-powiedział niepewnie Stoik.

Odwróciłem się niechętnie.

-Słuchaj....to co zrobiłeś kilka dni temu,jak zareagowałeś po stracie.......nie usprawiedliwia cię. Na litość Thora Czkawka! Sączysmark ma podpalone gardło,złamaną rękę i to dość poważnie i jeszcze uszkodziłeś mu kręgosłup! Chłopak ledwo co chodzi!-krzyknął. Valka posłała mu mordercze spojrzenie,aby przystopował. Mel lekko się odsunęła od Stoika,a sam Stoik buchał gniewem. A ja? Ja nic. Stałem i patrzyłem się pustym spojrzeniem na Stoika. Może i wydawało się że mam to gdzieś co mówi,lecz w środku cały się gotowałem. Miałem ochotę krzyczeć,wydzierać się na wszystkich po kolei,lecz się opanowałem.-Powiesz coś,czy będziesz tak stał jak słup soli?!-krzyknął. Nie przejmowałem się nim. Krzyczy,to niech krzyczy. Bardziej interesowało mnie to co zrobiłem młodemu Jorgensonowi. Złamana poważnie ręka,kłopoty z chodzeniem i jeszcze rana na gardle....no nieźle. Chociaż tylko porzucałem nim,a tu proszę kłopoty z chodzeniem... Można powiedzieć że byłem z siebie dumny,zrobić takie rzeczy i to jeszcze Smarkowi...

Rozmyślania przerwało mi uderzenie pięścią w stół. Stoik podniósł się i zmierzał w moim kierunku. Coś mi mówiło żebym uciekał,lecz ja,jak to ja nie posłuchałem tego czegoś. Tak więc stałem,jak stałem i patrzyłem się na zbliżającego Stoika ze złością wymalowana na twarzy. Stana przede mną,podniósł rękę i chyba chciał mnie uderzyć,lecz ja byłem szybszy. Złapałem go za nią i z całej siły pchnąłem go na ścianę. Przez chwilę w domu było tylko słychać huk,nic więcej. Każdy z domowników był zaskoczony tym co zrobiłem. Stoik łapał duże chłysty powietrza,Mel stała oniemiała i patrzyła na mnie z niedowierzaniem, Valka podbiegła do nieruszającego się Stoika i pomogła mu wstać.

-Ani słowa więcej o tym co się stało...-powiedziałem przerywając ciszę.

Odwróciłem się i wyszedłem z domu. Dość szybkim krokiem kierowałem się w kierunku areny. Mijający mnie ludzie patrzyli się na mnie. Nie zwracałem na nich kompletnie uwagi. W mojej głowie tworzył się powoli plan,który chciałem wcielić w życie. Tylko potrzebny byłby mi smok,a że jego nie mam to popłynę. Innego wyjścia nie widzę,jeśli chcę dostać się w tamto miejsce.

Cicho westchnąłem przekraczając próg areny. Omiotłem spojrzeniem pomieszczenie jak i wszystkich znajdujących się w nim. Bliźniaki jak to oni,kłócili się. Śledzik siedział nieopodal Astrid i czytał księgę smoków. Sama dziewczyna siedziała i ostrzyła swój topór. Sączysmark siedział przy Hakokle i nie wyglądał dobrze. Jego rana na szyi wyglądała paskudnie,rękę miał czymś dziwnym owiniętą,a twarz miał wykrzywioną bólem najprawdopodobniej spowodowanym kręgosłupem. Wszyscy jak na zawołanie słysząc że ktoś wszedł na arenę podnieśli głowy.

-Cześć wszystkim-powiedziałem cicho.

Odpowiedziało mi tylko ciche Cześć Czkawka. Wywróciłem oczami.

-No dobra to zaczynamy zajęcia.

Nie chciało mi się za specjalnie czegoś wymyślonego robić,więc postanowiłem sprawdzić ich wiedzę. Astrid wraz z Śledzikiem jako prawie jedyni pamiętali czego uczyłem ich dotychczas. Powiedziałem prawie,ponieważ nie byli jedyni. Otóż Sączysmark od czasu do czasu się zgłaszał. Co mnie trochę zaskoczyło,bo on nie wyglądał na kogoś kto by słuchał mojej paplaniny. Mieczyk z Szpadką leżeli podziwiając chmury i wymyślając dla nich imiona. Nawet nie chciałem już nic mówić do nich. Po prostu szczyt głupoty.

Tak więc dzień minął mi spokojnie....no prawie spokojnie,jeśli się pominie fakt z rana to można tak powiedzieć. Wieczorem,gdy zachodziło już słońce siedziałem nad klifem i patrzyłem na horyzont. Brakowało mi mojego przyjaciela,teraz o tej porze latalibyśmy pomiędzy puszystymi bałwanami,ciesząc się swoją obecnością i przede wszystkim wolnością. Lecz to już nigdy nie będzie mi dane,nam dane...

Prosze bardzo :) Wiem że next nudny.... tak jakoś wyszło... Sorcia za błędy i zapraszam do komentowania :) Pozdrawiam Nata :)

Rozdział 39[]

Mijały godziny,dni,tygodnie, miesiące a ja cały czas zachowywałem się tak samo. Mieszkańcy wioski już po kilku dniach wiedzieli jak się ze mną obchodzić. Rozmawiać rozmawiali,lecz bardzo uważali na to co mówią. Ze Stoikiem jest jeszcze gorzej jak było. Teraz to go nienawidzę. Codziennie robił i w dalszym ciągu robi mi awantury. Valka z Melani starają się go jakoś uspokajać i tłumaczyć żeby dał mi spokój,lecz jak widać to nie działa. Z każdą naszą kłótnią coś mu robię. To zwichnięty nadgarstek,złamana lekko ręka,coś tam z obojczykiem. Można by rzec że zrobiłem się niebezpieczny-jak to powiedział jeden z mieszkańców. Ale czy ja wiem? Reaguje tylko i wyłącznie tak kiedy ktoś przy mnie wspomni o Szczerbatku,a tak to zachowuje się w miarę normalnie.....chyba.

Błyskawica stara się mnie jakoś pocieszyć,choć ona sama nie jest w dobrym stanie. Ona tak samo jak i ja przeżyła to.....Okazało się również że będzie miała młode. Wyklują się małe Nocne Furie! Gdy się o tym dowiedziałem nie posiadałem się z radości. Cieszyłem się jak nigdy.....od tamtej pory. Każdy chyba już w wiosce o tym wie. Mela poprosiła mnie o opiekowanie się Błyskawicą,ponieważ jak to ona ujęła: Znasz się lepiej ode mnie na Nocnych Furiach ,zgodziłem się z wielką chęcią. Przynajmniej będę miał i mam co robić.

Zajęcia w akademii są prowadzone,choć już nie tak często jak kiedyś. A powodem tego jest nasza ciężarna Błyskawica,która spędza ze mną więcej czasu niż z Mel.

Za kilka dni również są moje 19 urodziny,Szczerbatka też by były....ale on...jest....nieobecny wśród nas. Mój plan,nad którym pracuję został przesunięty z powodu stanu partnerki Szczerba. Tak więc wychodzi na to że zostanę już na Berk....niestety.

Teraz obecnie siedzę sobie na klifie i patrzę na horyzont. Białe bałwany przesuwają się powoli na błękitnym niebie. Ptaki radośnie ćwierkają. Woda spokojnie uderza o skały pode mną. Ciepły wietrzyk lekko powiewa. Wokół panuje cisza i błogi spokój.

Cicho westchnąłem. Przed oczami pojawiła się ciemna sylwetka z zielonymi oczami i uśmiechnięta mordką. Wiedziałem do kogo należą te kropka w kropkę podobne oczy. Szczerbatek. Tak bardzo mi go brakuje. Tęsknie za nim i to bardzo. Za naszymi wygłupami...wspólnymi lotami...

Za sobą usłyszałem trzepot skrzydeł,wiedziałem do kogo on należał. Po chwili na moich kolanach znalazła się czarna głowa z szarymi oczami,które patrzyły na mnie  ze smutkiem.

-Wiem Błyskawico,mi też go brakuje....nawet nie wiesz jak bardzo...-szepnąłem cicho głaszcząc ją po głowie. Cichutko mruknęła. Mimo tego że smoczyca spędza ze mną naprawdę dużo czasu,to nie mam jej dosyć. Błyskawica pozwala mi wspominać chwile spędzone z moim najlepszym przyjacielem bezboleśnie. Bo gdy wspominam z dala od niej,te wspomnienia bolą okropnie. Ale nie myślcie sobie że tylko i wyłącznie dlatego spędzam z nią czas. Martwię się o nią i lubię jej towarzystwo,chociaż ona doskonale wie że nigdy nikt nie będzie w stanie zastąpić mi Szczerbatka.

Po raz kolejny cicho westchnąłem. Podniosłem się powoli. Smoczyca spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.

-Idę się przejść,muszę pobyć sam przez chwilkę-powiedziałem głaszcząc ja pod mordką. Cicho mruknęła i na powrót się położyła.-Uważaj na siebie-powiedziałem jeszcze i zniknąłem w ścianie lasu. Sam nie wiem dokąd maszerowałem. Przed siebie,tam gdzie mnie nogi poniosą,tam gdzie mnie serce nakieruje. Myślałem o wszystkim i o niczym. Trzeba było zrobić jeszcze kilka rzeczy przed złożeniem jaj przez Błyskawicę,a to zapowiadało się lada chwila. Przed moja dwudziestką chciałem jeszcze popłynąć w jedno szczególne dla mnie miejsce,lecz wychodzi na to że nie będzie mi to dane,ponieważ będę musiał pomagać Błyskawicy z maluchami,a maluchy jak to maluchy są ciekawe świata.

Cicho westchnąłem.

Obecnie znajduję się blisko jednej z plaży,chyba wschodniej. Nie wiem nie patrzyłem gdzie idę. Naglę grunt pod moimi nogami zniknął. Spadłem w dół,obijając się przy tym. Cicho jęknąłem próbując się jakoś podnieść,lecz z marnym skutkiem. Byłem przygnieciony przez naprawdę spory kamień. Sprawy nie polepszał fakt bolącego całego ciała i powoli zaczynało brakować mi tlenu. Nie miałem jak się uwolnić. Wiedziałem że to już jest mój koniec. Że zawiodłem Błyskawicę,obiecując jej pomoc przy małych. Nie będzie mi to dane. Ale jednocześnie cieszyłem się ze świadomości spotkania z Szczerbatkiem.

Spotkamy się przyjacielu,już niedługo się spotkamy...

CDN. Wiem! Jak mogłam skończyć w takim momencie!? Ale kochanie mordki musiałam :) Pewnie jesteście zaskoczeni tym że Błyskawica bedzie miała młode....tak jakoś wyszło :P Przepraszam za błędy i zapraszam do komentowania.

A i jeszcze jedno :) Bardzo,ale to bardzo Wam dziękuję za tyle komentarzy. Nawet się tego nie spodziewałam. Z początku jak pisałam to opko to myślałam że ledwo co będe miała 200 komów,a tu proszę 700! Bardzo wam dziekuję i mam nadzieję ze mnie nie zabijecie :D A co do nowego opka to na 99% będzię i to chyba po zakończeniu tego. Mam już nawet prolog....chyba że coś nie wyjdzie i nie napiszę tego następnego....

Jeszcze raz bardzo Wszystkim dziekuję :D I do następnego nexta jut......a może nawet dzisiaj? To zależy od was :)

Rozdział 40[]

Nie ruszałem się,nie było sensu. Jak mam umrzeć to po co się nadaremnie wysilać? Skoro i tak polegnę... Coraz rzadziej oddychałem. Powoli robiło mi się ciemno przed oczami...Czułem jak całe ciało mi drętwieje,jak przeszywa je potężny dreszcz,żeby później odejść...w zapomniane. Tak jak ja odejdę. Mama z Mel i Błyskawicą na pewno będą smutne po mojej stracie,a co do reszty mieszkańców to nie wiem. Ale prędzej czy później o mnie zapomną. Moje rozmyślania przerwał cichy szmer. Starałem się wsłuchać w tę panującą ciszę,lecz nic już takiego się nie powtórzyło. Nadal leżałem przygnieciony przez skałę i niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Cicho syknąłem. Robiłem się coraz to słabszy. Słyszałem jak moje serce powoli zmniejsza swoja prace. Jak powoli przestaje bić,żeby w końcu przestać.

Z zakamarków mojej głowy zaczęły wychodzić wszystkie wspomnienia. To jak mnie wyśmiewali,upokarzali. Później to jak siedziałem na drzewach i wyczekiwałem Nocnej Furii. A potem te zielone dzikie,kocie oczy.....które są tak bardzo podobne do moich....to jak się zaprzyjaźniliśmy.....jak uciekliśmy....wspólne przygody.....wygłupy....loty....będzie mi to dane....spotkamy się znowu... Znowu będziemy razem...jak bracia...

Znowu usłyszałem ten cichy szelest,ale nie zwracałem na to uwagi. Leżałem powracając wspomnieniami to tych śmiesznych,szczęśliwych jak i zarówno smutnych chwil. Czułem że już nie dam więcej rady. Powieki zaczęły się robić ciężkie i powoli opadać. Zostało mi tylko leżeć i czekać....czekać na tę chwilę...kiedy znów zobaczę się z moim najlepszym przyjacielem. Mając już prawie zamknięte oczy coś zobaczyłem,lecz nie byłem w stanie ich już otworzyć. Tym czymś były duże zielone kocie oczy.

-Szczerbatku...-szepnąłem ostatkiem sił. Potem zapanowała ciemność.

*** *** ***

Ciemność,tylko to teraz mnie i mój umysł otaczało. Nie mogłem.....nie chciałem uwierzyć...że to już koniec.. Tak wygląda śmierć? Cały czas będzie tylko ciemność? W mojej głowie kłębiło się tysiące pytań,na które nie było odpowiedzi i chyba nigdy nie będzie.

Nagle poczułem coś dziwnego...tak jakby mrowienie na całym ciele,który później przeszedł w ból. Poczułem także jak ktoś mnie szturcha desperacko. Chwila...jeśli czuję to znaczy że...żyje!

Z jękiem bólu przewróciłem się na drugi bok. Szturchanie nie ustępowało. No litości! Niech ten ktoś mnie zostawi w świętym spokoju!!

Zacząłem powoli otwierać oczy i to co ujrzałem spowodowało nagły szok. Otóż znajdowałem się na....plaży. Myślałem że ten ktoś mnie wyciągając weźmie mnie zaniesie do domu,a nie na plaże... Przewróciłem się z powrotem na plecy. Patrzyłem się przez chwilę w błękitne niebo,dochodząc do siebie. Ale jak przeżyłem? Przecież.... Nagle nade mną znalazła się czarna mordka z zielonymi oczami w których była ulga i szczęście. Raptownie zesztywniałem. Przecież to TE oczy......ta sama barwa...ale to nie jest możliwe... Smok nade mną mruknął zmartwiony.

-Szczerbatek...?-spytałem szeptem.

Smok pokiwał głową na tak. Rozszerzyłem oczy i raptownie się podniosłem do pozycji siedzącej. Co nie było dobrym ruchem,bo od razu zakręciło mi się w głowie. Chwilkę mi zajęło dojście do siebie. A gdy to się stało nagle uzmysłowiłem sobie jedno : On żyję!!! spojrzałem na siedzącego przede mną smoka. Rzuciłem mu się na szyję prze szczęśliwy. Chyba z początku nie wiedziała jak zareagować,lecz po chwili otulił mnie swoimi skrzydłami.

-Szczerbo.....przyjacielu.....ale jak? Mówili mi że nie żyjesz....-szepnąłem. Oczy zaczęły mnie piec. Odzyskałem mojego najlepszego przyjaciela i na dodatek uratował mi życie!. Przyjaciel mruknął przytulając się do mnie bardziej.

Nie wiem ile tkwiliśmy w tym uścisku,ale kiedy w końcu się od siebie oderwaliśmy można było zobaczyć że jesteśmy szczęśliwi. Nie obchodziły mnie jak na razie wyjaśnienia,chciałem po prostu znowu się z nim powygłupiać....i tak też się stało. Bawiliśmy się ze sobą przez dłuższy czas,zapominając o całym świecie. Liczyło się tylko to że żyliśmy,że żył.

CDN. I mamy 40 rozdział. Jestem z tego zadowolona :) Mam nadzieję że sie podoba rozdział :) Przepraszam za błędy i zapraszam do komentowania :) Następny rozdział juz jutro :)

Rozdział 41[]

Zmęczeni leżeliśmy koło siebie. Szczerbatek na dodatek trzymał swój łeb na moich kolanach,głaskałem go po mordce.

-Ale jak przeżyłeś?-spytałem.

Przyjaciel spojrzał na mnie i wzruszył lekko.

-Ale jak to...przecież...-przerwał mi.

~Wiem jedno. Na pewno nie umarłem wtedy. Badała mnie chyba ta wasza...

-Goti- podpowiedziałem

~Tak chyba ona. Wtedy wleciał w nas Hakokieł,a później obudziłem się na wyspie a obok mnie był Wrzeniec,ten któremu pomogliśmy ze skrzydłem pamiętasz?-pokiwałem głową na tak.- Można powiedzieć że wyłowił mnie z wody,a później to się obudziłem. Przez dłuższy czas byłem słaby by nawet się wznieść w powietrze,więc nie było nawet mowy o locie. Wrzeniek dotrzymywał mi towarzystwa,a kiedy byłem już na siłach to przyleciałem tutaj. Leżałem sobie akurat w jednej z pobliskich jaskiń kiedy usłyszałem dziwny dźwięk podążyłem w tamtym kierunku i jak się okazało to ziemia się zawaliła. Doznałem nie miłego szoku kiedy zobaczyłem że leżysz pod tą stertą ziemi. Uwolniłem cie i przyniosłem tutaj,a po chwili się obudziłeś.-zakończył.

Lecz to nie była odpowiedz na nurtujące mnie pytania. Zmarszczyłem brwi. Nagle sobie o czymś przypomniałem.

-Błyskawica-szepnąłem stając na równe nogi.

Szczerbatek spojrzał na mnie z pytaniem w oczach.

-Bo ona...em....sama ci powie,ale zapomniałem na śmierć....

~Czekaj,czekaj o co ci chodzi?-spytał,przerywając mi.

-Miałem zaraz wrócić,zostawiłem ją na klifach....poczekaj chwile tu-powiedziałem i ruszyłem w kierunku skąd przyszedłem.

~Ale Czkawka!-usłyszałem jeszcze zanim zniknąłem wśród drzew.

Ruszyłem biegiem. Ona jedyna może powiedzieć co się wtedy stało...no tak że o tym wcześniej nie pomyślałem. Na klifach byłem po paru minutach. Nadal tam była,leżała smutna.

-Błyskawica -powiedziałem wesoło. Spojrzała na mnie lekko zaskoczona.-Choć mam dla ciebie....coś w stylu niespodzianki-uśmiechałem się to mówiąc. Podniosła się-Choć to niedaleko-odparłem odwracając się i ruszając między drzewa. Szła za mną.-Tylko nie szalej.-powiedziałem gdy byliśmy już na plaży. Rozejrzałem się.- SZCZERBATEK!!-krzyknąłem w dalszym ciągu się rozglądając. Nagle coś czarnego przygniotło mnie do ziemi i zaczęło lizać. Zaśmiałem się.-Przecież.....gadzie ty......wiesz...że to się.....nie spiera!!-krzyknąłem w dalszym ciągu się śmiejąc. Po chwili zlazł ze mnie. Podniosłem się i w miarę możliwości pozbyłem tej śliny. Gdy już to zrobiłem spojrzałem na siedzącego Szczerbatka,a później na Błyskawicę która miała szeroko otwarte oczy. Uśmiechnąłem się i podszedłem do niej.-I widzisz,nasza zguba się znalazła-powiedziałem głaszcząc smoczyce. Ta tylko cicho mruknęła i podeszła do Szczerbatej Mordki. Przywitali się liżąc siebie nawzajem i cicho mrucząc.-No dobra zakochane gołąbki...później się pobawicie,ale teraz jest ważniejsza sprawa-powiedziałem przeszkadzając im. Oboje posłali mi srogie spojrzenia.-Tak,tak bo się zlęknę przed dwiema Nocnymi Furiami...-naśmiewałem się lekko z nich.-...które na dodatek mnie...-zaczęli do mnie podchodzić,a ja się cofałem.-...uwielbiają?-dokończyłem patrząc się to na Błyskawice to na Szczerbatka.-Ej...no...Szczerbo ty mi nic nie zrobisz...i ty Błyskawico też....pamiętaj że ci pomagałem!-powiedziałem specjalnie ze strachem. Nagle oba smoki rzuciły się na mnie i przygniotły do ziemi-Nie,no...naprawdę znowu..?-spytałem. Cicho mruknęli  zleźli ze mnie,śmiejąc się po swojemu.-Tak śmiejcie się,śmiejcie...-odparłem podnosząc się.-A teraz tak na poważnie...powiesz jak to było?-spytałem Błyskawicy,która wygodnie się ułożyła i patrzyła to na mnie to na Szczerbatka.

CDN. Troche nudnawy rodział mi wyszedł,ale następny juz taki nie będzie! (chyba)  Przepraszam za błędy i zapraszam do komentowania :) A co do rozdziału następnego to chyba dzisiaj będzie :) Wena mi sprzyja kochani.....i niech tak zostanie :)

Rozdział 42[]

~Eh...no więc tak...-zaczęła. Razem z Szczerbatkiem usiedliśmy i słuchaliśmy tego co ma do powiedzenia.

Bitwa z potworem. Perspektywa Błyskawicy.[]

Uważnie im się przyglądałam. Bałam się o nich i to bardzo. Czkawka wraz z Szczerbatkiem wyprowadzili potwora na skały,robili slalom pośród nich,lecz ta taktyka nie wypaliła i wzbili się wyżej,a tam robili ostre zakręty,zwroty. Widziałam jak Czkawka coś mówi do Szczerbatka,a w następnej sekundzie już pikowali z ogromna prędkością w dół. Smok wybuchł,a ich nie było widać. Wszyscy bardzo się bawiliśmy. Dopiero po chwili zobaczyłam jak Hakokieł wylatuje z ognia,był przestraszony. To nie wróżyło niczego dobrego. Gdy cały kurz i ogień zniknęły ludzie zaczęli szukać dwójki przyjaciół. Znaleźli ich po paru minutach. Przecisnęłam się szybko przez otaczających ich ludzi. To co zobaczyłam wstrząsnęło mną. Leżeli obok siebie. Czkawka był poparzony,a Szczerbatek....on....nie oddychał?! Ludzie zaczęli przenosić ich do domu,a tam Goti ich zbadała. Czkawka był w dość kiepskim stanie,ale powiedziała że przeżyje. A ze Szczerbatkiem było gorzej. Dawała mu minimalne szansy,lecz to Stoik zadecydował żeby coś tam mu dać,lecz szamanka się nie zgodziła...i tak czekaliśmy dwa dni,lecz jego stan się nie polepszał. Prawię w ogóle nie było słychać jego bicia serca. Valka wraz z Mel próbowały robić wszystko,szukały jakiegoś sposobu,lecz nie znalazły nic. Szczerbatek umarł,a za kilka dni odbył się pogrzeb.

Perspektywa Czkawki[]

Skończyła opowiadać. Przez chwilę panowała cisza. Przerwał ja mój przyjaciel.

~Ale ja żyłem. Goti musiała się pomylić! Ja żyłem! W dalszym ciągu żyję!-widać było po nim że się zdenerwował. Ale coś mi nie dawało spokoju..

-Błyskawico,powiedziałaś że Goti się nie zgodziła żeby Stoik dał coś Szczerbatkowi...dajmy na to,że mógł to być środek przyspieszający......widziałem takie u Goti...-szepnąłem.

Nagle zagotowało się we mnie. Raptownie się podniosłem i biegiem ruszyłem w kierunku wioski. Moi przyjaciele biegli obok mnie.

~Czkawka co ty chcesz zrobić?!-krzyczeli oboje ale nie zwracałem na nich uwagi.

No nie daruje mu tego! Zabiję i tyle,będzie po kłopocie!-darłem się w myślach.

Wparowałem do wioski jak burza. Smoki znalazły się po moich bokach,a ludzie patrzyli się na Szczerbatka jakby ufo zobaczyli. Odszukałem wzrokiem Stoika. Rozmawiał z kimś przy schodach prowadzących do Twierdzy. Ruszyłem w jego kierunku z ogniem w oczach. Cały się gotowałem w środku i smoki obok mnie chyba to odczuwały. Stanąłem między Stoikiem,a jak się okazało Pyskaczem. Wódz cofną się widząc moją minę i czysty gniewny ogień w oczach.

-O Czkawka...co cie ….tu sprowadza?-spytał jąkając się. Chyba już zauważył Szczerbatka.

-A sam mi to powiedz.-odparłem z gniewem w głosie.-Powiedz mi....ekhem...tato...ekhem...dlaczego dałeś Szczerbatkowi to lekarstwo?!-spytałem jeszcze spokojnym głosem. JESZCZE. Stoik pobladł.

-Ale ja nie wiem...o co ci chodzi...?

Coś we mnę pękło i zaczęło rozchodzić cie po całym ciele. Sam dokładnie nie wiedziałem co. Na pewno adrenalina,ale coś jeszcze...

-NIE WIESZ?!! ACH TAK?!! TO NIBY  JA DAŁEM SZCZERBATKOWI TO PASKUDNE COŚ,DZIEKI CZEMU MIAŁ UMRZEĆ TAK?!!! JA?!! WŁSĄNIE ŻE NIE JA!!! TO TY TO ZROBIŁES I PRZESTAŃ SIĘ Z TYM KRYĆ!!! CHCIAŁEŚ GO ZABIĆ,POZBYĆ SIE GO!!! I NIE DARUJE CI TEGO!!! MOŻE I JESTEŚ MOIM OJCEM, ALE DLA MNIE JUŻ OD DAWNA NIE ŻYJESZ!!! JAK TAK MOŻNA! NAJPIERW TOPIĆ SWOJEGO SYNA,A PÓŹNIEJ PO LATACH ZABIJAĆ SPECJALNIE...... S-P-E-C-J-A-L-N-I-E JEGO PRZYJACIELA!!!!! KTO MA PRAWO NAZYWAĆ CIE OJCEM!!!??? NIKT!!! JESTEŚ SKOŃCZONYM DRANIEM I TYLE!!!-zamachnąłem się i z całej swojej siły uderzyłem go w brzuch. Skulił się jednocześnie odskakując. Podszedłem do niego pełny gniewu i po raz kolejny uderzyłem.-CO TY W OGÓLE Z TEGO MIAŁEŚ CO?!!! MYŚLAŁEŚ SOBIE ŻE CO?!!! ŻE BĘDZIESZ WIELKIM CHOJRAKIEM BO UŚMIERCIŁEM NOCNĄ FURIĘ!!!!-kolejne kopnięcie tylko tym razem protezą i to w jego czułe miejsce. Musiało boleć...

-Cz....Czkawka....błag..gam...cię....przestań.....ja..musiałem....nie….chciałem-wyjąkał ledwo co.

Nie no ja go zatłukę! Poćwiartuje,posklejam jeszcze raz poćwiartuję i dam do zjedzenia jednemu gatunkowi smoków,które żywią się martwymi ciałami.

-MUSIAŁEŚ?!!! A KTO CI TO KAZAŁ ZROBIĆ?!!! PODPOWIEM CI: NIKT!!!!-wrzasnąłem podchodząc do czołgającego się Stoika. Wyjąłem piekło i jeszcze raz kopnąłem go protezą,tylko że tym razem w piszczel i rękę. Syknął łapiąc się w to jedne miejsce to drugie. Stanąłem nad nim i patrzyłem się na niego przez chwilę z mordem i ogniem w oczach. Przeraził się,widziałem to po nim. Ukucnąłem i zacząłem się bawić przy jego ciele ognistym mieczem. Darł się w wniebogłosy. Akurat przypalałem mu rękę kiedy usłyszałem cichy głos Szczerbatka :

~Czkawka już wystarczy,dałeś mu nauczkę. Choć zmywamy się stąd.-powiedział próbując mnie odciągnąć od leżącego i zwijającego się z bólu Stoika. Schowałem piekło i spojrzałem na Szczerbatka. Wzrok momentalnie mi złagodniał.

-Dobry pomysł przyjacielu.-szepnąłem i dopiero teraz zauważyłem że ma a sobie siodło,a Błyskawica trzyma mój hełm w pysku. Ona tez chyba będzie leciała z nami. Wsiadłem na Szczerbatka głaszcząc go przy okazji. Usłyszałem jak cicho mruknął. Powiodłem wzrokiem jeszcze po wszystkich zebranych,zatrzymując się na mojej mamie i siostrze. Włożyłem hełm.

-Już tutaj nigdy więcej nie zawitamy. A mój,nasz sekret ma być bezpieczny-wszyscy pokiwali głowami na tak. Spojrzałem jeszcze na Błyskawice,która już szykowała się do lotu po czym poklepałem lekko Szczerbatka po szyi.

-Lecimy Kolego.-szepnąłem. Wzbiliśmy się w powietrze.

Teraz po raz kolejny zaczynamy nowe życie. Można by rzec,że wracamy do swojego poprzedniego,lecz jest kilka zmian. Znaleźliśmy samicę Nocnej Furii i ona spodziewa się młodych. Lecz te wszystkie wydarzenia nie zerwały naszej więzi z Szczerbatkiem,wręcz przeciwnie wzmocniły. Nikt,ani nic nie jest w stanie nas rozłączyć. Zawszę będziemy jak bracia. Już zawsze,aż do naszej śmierci.

CDN. I mamy nexta :D Przepraszam za błędy i zapraszam do komentowania. Troche się rozpisałam :) Ale oj tam....tego to sie nie spodziewaliście prawda? :D next może jeszcze dzisiaj bądz jak mnie wygonią z przed kompa to jutro :) Pozdrawiam :)

Rozdział 43[]

Lecieliśmy przez dłuższy czas w ciszy.

~To gdzie lecimy?-spytał Szczerbaty

-Pomyślałem sobie,że fajnie by było odwiedzić nasza wyspę....co ty na to przyjacielu?-spytałem klepiąc lekko Szczerbatka po szyi. Mruknął tylko wesoło. Spojrzałem na Błyskawicę,leciała w ciszy i chyba się nad czymś zastanawiała. Postanowiłem że nie będę jej przeszkadzał.

Przez resztę drogi lecieliśmy w ciszy. Dopiero pod wieczór naszym oczom ukazał się kontur naszej wyspy. Wylądowaliśmy przy jaskini na polance. Zeskoczyłem z Szczerbiego i udałem się szukać jakiegoś drewna na opał. Szczerbatek z Błyskawicą zostali przy jaskini. Po paru minutach miałem już suche gałęzie.

-Trzeba jeszcze coś znaleźć na legowisko dla Błyskawicy...-mruknąłem pod nosem.

Co prawda trochę się naszukałem,ale koniec końców cały obładowany gałęziami i suchą trawą wróciłem na polanę. Wszedłem do jaskini i zabrałem się do układania drewna. Dopiero gdy skończyłem zauważyłem że nie ma Szczerbatka. Swój wzrok skierowałem na smoczyce,która robiła sobie legowisko z rzeczy których przyniosłem.

-Gdzie poszedł Szczerbatek?-spytałem.

~Powiedział że przydałoby się coś do jedzenia i poszedł po nie.-odparła nie przerywając swojej pracy.

-Mogłabyś?-spytałem wskazując na stos drewna.

Kiwnęła głową i już po chwili suche gałęzie się paliły.

-Dzięki.-mruknąłem cicho siadając wygodniej.

Teraz tylko trzeba było czekać na Szczerbatka.

-Powiedziałaś mu?-spytałem po kilku minutach ciszy.

Pokręciła głową na nie.

-Dlaczego? Myślałem że...-przerwała mi.

~Dowie się...wkrótce.-powiedziała cicho.

-Ale....-nie skończyłem,ponieważ do jaskini wleciał Szczerbatek z dość sporą ilością jedzenia. Wziąłem jakiś patyk,nakłułem na niego rybę i przystawiłem do ognia. O niczym specjalnym nie myślałem....no może o reakcji Melani....pewnie się wkurzyła. Jutro napisze do niej i do mamy list z wytłumaczeniem. Mam nadzieję że go nie porwie,bo znając ja tak właśnie może zrobić.

~Em....Czkawka...-usłyszałem słaby głos Błyskawicy. Raptownie na nią spojrzałem. Leżała skulona na legowisku,a obok niej stał zmartwiony Szczerbaty. Wiedziałem co się dzieję. Podniosłem się i podszedłem do smoków.

-Choć Szczerbek...-powiedziałem próbując go od niej odciągnąć.

~Ale.....

-Nie ma ale,idziemy i już-powiedziałem lekko podniesionym głosem. Spojrzał na mnie zrezygnowany i poczłapał do wyjścia.-Poradzisz sobie? Czy mam zostać..-to pytanie skierowałem do leżącej Błyskawicy.

~Idź..poradzę sobie-powiedziała

-Okey,ale jakby co to wołaj....-pokiwała głową. A ja udałem się do Szczerbatka,który łaził po całej polanie zdenerwowany i niewiedzący o co chodzi. Podszedłem do niego.

~Co się dzieję?! Proszę cię powiedz mi...-spojrzał na mnie z błaganiem w zielonych oczach.

-Niedługo wszystkiego się dowiesz,a teraz dobranoc-powiedziałem kładąc się koło niego. Spojrzał na wyjście od jaskini.-Nawet o tym nie myśl i tak cie stamtąd wyciągnę,choćby siłą.-Zrezygnowany położył się za mną i okrył skrzydłem. Zasnęliśmy.

CDN. Tak wiem ten rozdział jedt jednym z nudnych,gdzie praktycznie nic sie nie dzieje....ale taki wyszedł :\ Następny rozdział może jeszcze dzisiaj,to oczywiście zależy od was Mordki :) Sorcia za błędy i zapraszam do komentowania :)

A i mam do was prośbę,a mianowicie : Potrzebuje kilku imion dla małych Nocnych Furii,najlepiej kilka dla dziewczynek i kilka dla chłopców. Będę wdzięczna. Jeśli jakieś imiona mi się spodobają to dana osoba dostanie dedyk :D

Rozdział 44

Dedyk dla Tawny Owl,Saphira2002,Olka708 oraz wszystkich czytających. :)

Gdy się obudziłem nie było przy mnie Szczerbatego. Podniosłem się i pomaszerowałem do jaskini zobaczyć jak tam z Błyskawicą. Wchodząc do środka zastałem....hm....dość....zabawna sytuację. Błyskawica leżała,a przed sobą miała osiem czarnych jaj. Za to Szczerbatek stał jak kołek z zaskoczeniem i jeszcze czymś wymalowanym na mordce i patrzył się to na leżącą smoczyce to na jaja. Sytuacja była tak komiczna,że nie mogąc się powstrzymać wybuchnąłem śmiechem. Śmiejąc się podszedłem do Szczerbiego i poklepałem go po grzbiecie.

-No...tatuśku...zaskoczony?-spytałem jeszcze się chichrąc.

Błyskawica zaśmiała się po swojemu patrząc to na mnie to na Szczerba,który w ogóle nie reagował. Wywróciłem oczami i podszedłem do smoczycy. Ukląkłem obok niej i pogłaskałem. Cicho mruknęła i wtuliła swój łeb we mnie.

-To teraz trzeba czekać aż się wyklują. -powiedziałem patrząc na osiem jaj.

Oboje spojrzeliśmy na Szczerbatka,który w dalszym ciągu stał jak słup soli.

-Trzeba go z tego osłupienia wybudzić....i chyba wiem już jak...-szepnąłem. Błyskawica popatrzyła na mnie z pytaniem w oczach.-Poczekaj...zaraz wracam.-powiedziałem wstając i zabierając swój hełm. Wyszedłem z jaskini i udałem się do małego jeziorka. Przynajmniej dobrze,że woda jest blisko nie muszę chodzić daleko. Napełniłem swój hełm wodą i już miałem praktycznie wstawać,kiedy wpadłem na pewien pomysł. Do hełmu wraz z wodą wrzuciłem jeszcze kilka glonów. Zaśmiałem się cicho wyobrażając minę Szczerba. Ale będzie wkurzony... Zadowolony wstałem i ruszyłem do jaskini. Szczerbatek nadal stał tak jak stał. Wywróciłem oczami i zawartość hełmu wylałem mu na głowę. Zerwał się jak oparzony,lądując na przeciwległej ścianie. Runąłem na ziemię zwijając się ze śmiechu. Ta jego wystraszona i niewiedząca co się dzieję mina pomieszana z wkurzeniem. I jeszcze te glony na jego łbie...Bezcenne! Lecz nie tylko ja jedyny się śmiałem,Błyskawica również. Powoli podniosłem się do pozycji siedzącej,w dalszym ciągu się śmiejąc. Swój wzrok skierowałem na wkurzonego Szczerbatka,który otrzepywał się akurat z wodorostów. Podniosłem się i zacząłem do niego podchodzić ze skruszona miną.

-No Szczerbuś....nie gniewaj się...trzeba było cię jakoś wybudzić ze stanu osłupienia,a że akurat taki pomysł mi do głowy przyszedł....-nie dane mi było dokończyć. Wkurzony jak nie wiem co Szczerbatek rzucił się na mnie przygważdżając do ziemi. Przez chwilę paczał się na mnie z wyrzutem w zielonych oczach,a następnie zaczął mnie lizać.-Nie....wiesz....że....to nie...schodzi...ty gadzie ty...!!-krzyknąłem,a raczej próbowałem krzyknąć bo to akurat mi nie wyszło. Po chwili Szczerb zlazł ze mnie i pomału zaczął podchodzić do Błyskawicy. Postanowiłem zostawić ich samych. Wyszedłem z jaskini i udałem się na spacer.

*** *** ***

Mijały dni,a jajka w dalszym ciągu się nie wykluły. Cała nasza trójka zaczynała się już martwić.

Teraz wraz z Szczerbim siedzimy przed jaskinią i patrzymy na wschodzące słońce. Na to jak przyroda powoli budzi się do życia,a pośród tego wszystkiego dwie istoty które siedzą i to wszystko podziwiają. Przyjaciel cicho mruknął i położył swój łeb na moich kolanach. Zacząłem go głaskać.

~Mam złe przeczucia...-usłyszałem cichy głos mojego przyjaciela. Nie powiem że to mnie nie zdziwiło,bo zdziwiło.

-Szczerb...wszystko będzie dobrze,zobaczysz. Maluchy wkrótce się wyklują i....-nie dał mi skończyć.

~Nie o to mi chodzi. Boję się,że...że coś się złego wydarzy...i..ciebie już nigdy więcej nie zobaczę...-wyszeptał cichutko.

Cicho westchnąłem i przyłożyłem swoją głowę do jego łba,patrząc w oczy.

-Szczerbatku...nic się nie stanie...a jeśli nawet to pamiętaj,że zawsze będziesz moim najlepszym przyjacielem i że zawsze,ale to zawsze będę o tobie pamiętał. Nawet jeśli coś mi się stanie,to nie zostawiaj Błyskawicy z małymi samych....ja...ja...sobie jakoś poradzę.-powiedziałem patrząc w te jego zielone oczy. Cichutko mruknął.

~Nigdy ciebie nie zostawię...

Uśmiechnąłem się.-Ja ciebie też,przyjacielu.

~Chłopaki,zaczyna się.-dobiegł nas głos Błyskawicy.

Podnieśliśmy się i weszliśmy do jaskini podchodząc do smoczycy i jaj. Pierwsze jajo miało już pęknięcie,które się powiększało. Po chwili naszym oczom ukazały się szare oczy. Maluszek wygramolił się z jajka,upadając na swoją mordkę. Spowodowało to rozczulenie naszej trójki. Pomogłem mu się podnieść.

-Hej maluchu,jestem....

~Wujkiem Czkawką-dokończył Szczerbatek.

Spojrzałem na niego z lekkim uśmiechem. Maluszek przytulił się do mnie.

-Hm....jak cie nazwiemy? Jesteś chłopcem więc może...

~Spiro- dokończyła za mnie Błyskawica.

-A więc witaj Spiro.-powiedziałem. Malec zeskoczył z moich kolan i poczłapał do Szczerbatka,który lekko go trącił. Spojrzałem na resztę jaj na których już były pęknięcia. Już po paru minutach koło mnie znajdowała się dziewczynka z żółtymi oczami,którą Szczerbatek nazwał Pysia. Następnie wykluł się chłopczyk z zielonoszarymi oczami,którego ja tym razem nazwałem Deep,następnie była znowu dziewczynka tylko tym razem z morskim kolorem oczu i Błyskawica nazwała ją Brii. Później w tym samym czasie wykluła się dziewczyna z brązowymi oczami i chłopiec z niebieskimi i nazwaliśmy ich Klo i Cort. Następnie była dziewczynka z fioletowymi oczkami i dostała imię Moli. Na końcu wykluł się chłopczyk...o dość niespotykanym kolorze oczu,jak powiedzieli jego rodzice. Chłopczyk miał granatowe oczy,a imię dałem mu Dark.

Cała nasza trójka bawiła się razem z maluchami,aż wszystkie nie posnęły ze zmęczenia. Szczerbatek z Błyskawica leżeli otaczając małe Nocne Furię,a ja siedziałem przy ścianie i pisałem list do mamy i siostry wyjaśniając im dlaczego tak zrobiłem i tak dalej. Napisałem również o maluchach. Gdy skończyłem przyczepiłem kartkę do nogi Straszliwca i kazałem mu lecieć na Berk. Po czym ułożyłem się wygodniej i zasnąłem,lecz przed tym poczułem jak ktoś się kładzie koło mnie i okrywa skrzydłem. Szczerbatek.

Prosze bardzo :) Next drochę mi długi wyszedł...a nawet bardzo,ale chciałam skończyć i nie przerywać w jakims bezsensownym momencie :) Sorcia za błędy i zapraszam do komentowania. :)

Rozdział 45[]

Przez następne kilka miesięcy pomagałem w opiece nad małymi rozrabiakami,co szczerze było trudne. Upilnować osiem małych,szukających wrażeń smoków to nie lada wyzwanie. Dostałem też odpowiedz na mój list. Mama wraz z Mel są ciekawe jak wyglądają maluchy,więc w następnym liście wysłałem im osiem rysunków każdego z nich. Chyba się ucieszyły,nie wiem do końca bo jeszcze list od nich nie przyszedł. W ciągu tych miesięcy również poprawiłem bardziej swoja kondycję. Wraz z małymi codziennie biegaliśmy i biegamy dookoła wyspy. A co się tyczy samych małych,to już wcale nie są takie małe jak wcześniej,podrosły i to dość sporo. Nabrały masy i przede wszystkim siły,są już nawet w stanie powalić Błyskawicę,oczywiście wszyscy razem,a Szczerbatka nawet nie próbują.

Cicho westchnąłem patrząc na powoli wschodzące słońce. Obecnie siedzę sobie przed jaskinia w której śpi dziesięć Nocnych Furii. Dzisiaj w nocy nie mogłem spać,ciągle męczy mnie to co powiedział Szczerbatek

Mam złe przeczucia.. -Boję się,że...że coś się złego wydarzy...i..ciebie już nigdy więcej nie zobaczę...

To ciągle chodzi mi po głowię. Przecież wszystko już będzie dobrze,a raczej mam taka nadzieję. Potrząsnąłem głowa starając się przestać o tym myśleć. Poczułem jak ktoś mnie lekko szturcha,spojrzałem w tamtym kierunku. Zobaczyłem parę morskich oczu patrzących na mnie ze zmartwieniem.

-Coś się stało Brii?-spytałem.

Pokiwała przecząco głową i położyła swój łeb na moich kolanach. Zacząłem ja głaskać.

~Nie,chyba nie. Ale dlaczego jesteś smutny?-spytała patrząc na mnie.

Cichutko westchnąłem.

-Ponieważ męczy mnie jedna rzecz i zastanawiam się czy wszystko będzie już dobrze.-odparłem. Tym razem w jej paczałkach zobaczyłem niezrozumienie.- Bo widzisz...ja wraz z Szczerbatkiem dużo już razem przeszliśmy i zawsze gdy się wydaję że wszystko już jest dobrze to coś niespodziewanie się wydarza i psuje całe szczęście.-starałem się jej jakoś to wytłumaczyć.-Rozumiesz?-spytałem po chwili. Pokiwała głowa na tak.

~Ale co się może takiego wydarzyć,przecież nikt nas tutaj nie znajdzie.-odparła.

Wzruszyłem jedynie ramionami i zapatrzyłem się przed siebie. Musze mieć jakiś plan w razie czego,w razie jakiegoś niebezpieczeństwa. Muszę! Nie daruje sobie jak coś im się stanie...Tylko co...?

-Wiem...-szepnąłem po kilku minutach ciszy. Podniosłem się i wszedłem do jaskini. Wszyscy jeszcze spali,no prócz Brii ona jest rannym ptaszkiem. Usiadłem w ledwo co widocznym kącie,wyjąłem kartkę z kombinezonu,oraz ołówek. Usiadłem tyłem do wszystkich obecnych i zacząłem rysować mapę. Wiem że to może być głupie,ale to jest jedyne wyjście żeby wszystkich dla mnie ważnych uratować. Zaznaczyłem na kartce wyspę na której się znajdujemy,a następnie kolejne wyspy które się powinno mijać do tej najbardziej oddalonej i bezpiecznej wyspy,którą kiedyś z Szczerbem odkryliśmy i nazwaliśmy Bezpieczną Przystanią. Tej wyspy na pewno nikt nie znajdzie,jest to trudne,a sam Szczerbatek będzie wiedział o co mi chodziło. Kiedy skończyłem zwinąłem papier w rurkę i podniosłem się. Swój wzrok skierowałem na śpiąca jeszcze grupkę,większość z niej już nie spała. Taki na przykład Spiro,który ganiał się z Deepem i Darkiem ich brat,Cort za to spał w najlepsze. Za to Pysia i Brii w coś się bawiły,a dwie następne dziewczynki spały tak jak ich brat. Pilnował ich już nie śpiący Szczerbatek,który patrzył się na mnie. Podszedłem do niego i usiadłem obok,objął mnie skrzydłem.

~Możemy na chwilkę wyjść?-spytałem. Wiedziałem że stawiam go w kropce,bo przeciez musiał pilnować małych. Podniosłem się.-Brii popilnujesz na chwilkę rodzeństwa,my zaraz wrócimy.-ona jako jedyna była najmądrzejsza i rozsądniejsza od swojego rodzeństwa,więc zawsze to ona przejmowała dowodzenie. Mała tylko pokiwała głową. Z Szczerbem wyszliśmy na zewnątrz. Dopiero zatrzymałem się przy jeziorku. Spojrzałem na Szczerbatka,który najwyraźniej był zmartwiony i zaciekawiony. Wyjąłem z kieszeni zawiniątek i rozłożyłem na ziemi,jednocześnie kucając.

-Słuchaj,przyjacielu...gdyby coś się stało,gdyby ktoś odkrył to miejsce to masz bez względu na wszystko polecieć wraz z swoja rodziną na wyspę Bezpiecznej Przystani. Rozumiesz?-spytałem. Spojrzał pierw na mapę,później na mnie wzrokiem mówiącym że beze mnie się nigdzie nie rusza.-Szczerbatku prosz...nie ja cię błagam. Jeśli coś mi się stanie bądź ktoś odkryje to miejsce masz lecieć bez żadnych sprzeciwów na tę wyspę!-krzyknąłem cicho.

~Ale...ja bez ciebie nigdzie nie polecę!-powiedział.

Westchnąłem zrezygnowany. Z nim nie da się wygrać. Ale jest jeden sposób... Spojrzałem w jego zielone oczy,które są tak bardzo podobne do moich.

-Szczerbatku,przyjacielu ja wiem że beze mnie się nigdzie nie ruszysz,ale jeśli coś się tobie bądź reszcie twojej rodziny stanie...to ja sobie tego nie wybaczę do końca życia,więc proszę cię...jeśli coś takiego nastąpi to zabieraj wszystkich i leć na tą wyspę. Zrób to dla mnie...-ostatnie zdanie wyszeptałem.

~Ale...-zaczął,głos mu się powoli zaczął łamać,mi zresztą też.

-Proszę,dla mnie...dla swojego najlepszego przyjaciela...-szepnąłem.

~Dobrze...-wyszeptał cicho. Odetchnąłem,po czym przytuliłem się do niego. Odwzajemnił uścisk. Szczerbatek schował mapę na wszelki wypadek po czym udaliśmy się lekko smutni do jaskini. Już nikt nie spał. Dzieciaków pilnowała Błyskawica,która jak nas zauważyła to się ucieszyła. Usiedliśmy koło niej. Chyba musiała zauważyć że coś jest nie tak.

~Coś się stało? Wyglądacie na smutnych...-powiedziała świdrując mnie i Szczerba wzrokiem.

-Nie,nic się nie stało-lekko się uśmiechnąłem,a Szczerbo okrył mnie skrzydłem,przytulając.

Dzień spędziliśmy na wspólnym wygłupianiu się,a wieczorem padliśmy wszyscy jak muchy,zmęczeni.

*** *** ***

Rano obudziłem się skoro świt. Zjadłem coś po czym wziąłem swój hełm i udałem się na bieg,tradycyjnie wokół całej wyspy. Zawsze z małymi biegałem przy lesie,obok plaży,żeby ktoś kto by się tutaj przypałętał nie widział śladów łap. Tylko ja tym razem byłem bliżej plaży niż lasu,ale o tam nic przecież się nie stanie,a raczej miałem taka nadzieję...

Podczas biegu nie myślałem praktycznie o niczym ważnym,prócz bezpieczeństwa mojej rodziny. Tak rodziny. Wczoraj wszyscy jak jeden mąż powiedzieli mi że należę do ich rodziny i żebym się czuł jej członkiem. Chociaż ktoś z zewnątrz mógłby powiedzieć że to jest dziwne,bo niby jak człowiek może należeć do smoczej rodziny,a na dodatek jeszcze do rodziny Nocnych Furii,lecz dla mnie takie nie jest. Szczerbatek od zawsze jest dla mnie jak brat,najlepszy przyjaciel, Błyskawica stała się moja przyjaciółką,a o maluchach już nawet nie wspomnę one od małego,a raczej jeszcze mniejszego są ze mną.....więc dziwne to dla mnie nie jest.

Wybiegłem zza zakrętu i ujrzałem coś,co spowodowało nagły strach. Nie o mnie,lecz o moją rodzinę. Otóż przy brzegu znajdowało się kilka statków,statków ze znakiem łowców smoków. Nie wróżyło to nic dobrego,na wyspie przecież jest dziesięć Nocnych Furii. Oni nie mogą ich znaleźć,od razu ich zabiją...Musze coś zrobić. Zawrócę do jaskini i powiem co się dzieję,żebyśmy uciekali. Odwróciłem się i miałem już zaczynać biec,kiedy naglę usłyszałem huk. Ktoś mnie uderzył w głowę...straciłem przytomność.

CDN.Nie zabijajcie!!! Wiem że jestem zła! Ale nie mogłam w innym momencie skończyć....chce troche was potrzymac w niepewności :D Buhaha....złam ja....A teraz:

Kto uderzył Czkawkę? Czy Szczerbatkowi i jego rodzinie uda sie uciec? Czy Czkawka przezyję? Na tę jak i na inne pytania odpowiedz będzie w następnych rozdziałach! 

Sorcia za błędy i zapraszam do komentowania :D  Chcecie jeszcze nexta??? Mam dużo,dużo weny... :D

Rozdział 46[]

Czułem straszliwy ból w głowie i jeszcze mi w niej huczało. No pięknie lepiej być nie mogło-pomyślałem. Nie miałem zamiaru jeszcze otwierać oczu. Miałem nadzieję że mój przyjaciel zorientował się co się dzieję i uciekł z wyspy wraz z rodzinką. Bo jeśli nie to....nie wiem co sobie zrobię. Przecież to wszystko moja wina. Od razu powinienem zabrać ich na wyspę Bezpiecznej Przystani,ale nie! Bo oczywiście Czkawka wszystko wiedzący musiał polecieć na wyspę Przyjaźni!!! No na brodę Odyna musiał!!! Cicho westchnąłem i postanowiłem jednak otworzyć oczy. Znajdowałem się w celi,dość ciemno tu było. Jedyna oznaka tego że jest tutaj światło była pochodnia która znajdowała się chyba na korytarzu. Podniosłem się powoli i podszedłem do krat,dotknąłem ich dłonią czego od razu pożałowałem,ponieważ kopnęło mnie coś dziwnego. Cicho syknąłem łapiąc się za bolącą dłoń. Takiego czegoś to w życiu nie widziałem,najlepiej będzie jak nie będę dotykał tego czegoś. Odsunąłem się od krat i tym razem wyjrzałem przez małe okienko,które znajdowało się w mojej celi. Kawałek nieba,trochę lądu i drzewa. Czyli witamy na wyspie Berserków! Tak ten krajobraz już znam na pamięć,nawet wsadzili mnie do tej samej celi co zawsze...tylko zastanawia mnie jedna rzecz...bo skoro Dagur nie żyje,to kto teraz sprawuje władzę? Nagle usłyszałem jak ktoś idzie korytarzem,raptownie się odwróciłem w tamta stronę. Po chwili po drugiej stronie krat zobaczyłem...Dagura? Nie to nie może być on.....jest za młody.....ale chwila...

-No proszę widzę że nasz Smoczy Jeździec się obudził-zakpił. Miał podobny głos...gdzieś już taki słyszałem...był wtedy jeszcze mały,ale.... Rozszerzyłem oczy patrząc na syna Dagura Szalonego,Darkosa.-Tak to ja,Darkos i co niespodziewajka!-krzyknął.

-Czego chcesz-mój pełen grozy i wściekłości głos przerwał jego uciechę.

-Tego samego czego chciał mój ojciec! Zniszczyć ciebie i tę twoją Nocną Furię!-krzyknął.

-Widzę że rąbnięty łeb odziedziczyłeś po swoim tatusiu...-zakpiłem sobie z niego. Wrzasnął i uderzył pięścią w kraty,o dziwo nie poparzyło go...pewnie po tamtej stronie nie ma tego czegoś...

-Mój ojciec był normalny!!!-wrzasnął robiąc się cały czerwony na twarzy.

-O i widzę że odziedziczyłeś po nim nie tylko rąbnięty łeb,ale i także łatwe wpadanie w szał...-odparłem przestępując z pięt na palce,z palców na pięty i tak dalej...

-NIEPRAWDA!!!-wrzasnął i po raz kolejny uderzył pięścią w kraty. Jak ja kocham doprowadzać wrogów do szału...

-Ależ oczywiście że prawda......rąbnięta rodzinka,nienormalny tatusiek,mamusia głupiutka,a synalek niewychowany egoista...rąbnięta rodzinka,nienormalny tatusiek,mamusia głupiutka,a synalek niewychowany egoista.....-i tak sobie śpiewałem pod nosem,co działało na nerwy Darkosowi. Za to jego straże stojący za nim nie mogli powstrzymać się ze śmiechu.

-PRZESTAĆ POWIEDZIAŁEM PRZESTAĆ SIĘ ŚMIAĆ!!!-wrzeszczał

-No co jest,nawet nie pozwalasz się śmiać,to ty jesteś okrutny wódz...-wiedziałem że pogorszę jego wnerwienie,bo zamiast władca powiedziałem wódz,za każdym razem gdy znajdowałem się u wroga jak tak mówiłem to się wpieniali.

-WŁADCA!!!-ryknął

-Ej,ej wyluzuj,bo ci jeszcze ta żyłka pęknie na czole i mi tu wylewu dostaniesz-zakpiłem sobie z niego po raz któryś.

-POŻAŁJESZ TEGO!!!-wrzasnął i odszedł.

-Każdy tak mówi...-powiedziałem sam do siebie i usiadłem na ziemi.

Panowała cisza,która po chwili została przerwana przez słaby głos.

-Nie powinieneś się tak rzucać...ja tak robiłem i teraz ledwo co żyję...przystopuj i nic się nie odzywaj..-usłyszałem. Raptownie się podniosłem i podszedłem do krat,nie dotykając ich.

-Eret?-spytałem nie dowierzając.-Co ty tutaj robisz? Przecież byłeś na Berk...

Usłyszałem cichy jęk,a potem szuranie,tak jakby czołgał się po podłodze. Po chwili go zobaczyłem. Wytrzeszczyłem oczy z przerażenia. Otóż Eret....

CDN. next nie jakis tam specjalnie długi...chyba...sorcia za błędy i zapraszam do komentowania :) A następny next....em.....może jeszcze dzisiaj? Co wy na to? mam jeszcze dużo,dużo weny i chęci do pisania więc...czemu by nie?

Rozdział 47[]

Otóż Eret......on miał całą twarz pokryta krwią,zaschniętą krwią i nawet gdzieniegdzie nie miał skóry. Miał chyba złamaną rękę i coś z nogą z której lała się krew... wyglądał....ohydnie i w całym swoim życiu nie widziałem czegoś takiego...

-O Thorze....-szepnąłem przerażony.

-Spokojnie...twarz...to sam sobie zrobiłem...uderzając nią o kraty...miałem już dosyć tortur Darkosa...Czkawka...ratuj się..on jest nienormalny....ma coś z głowa nie tak..''.ostatnio słyszałem jakie plany ma względem ciebie...chłopie ja ci to mówię nie przeżyjesz tego....uciekaj....ja ci pomogę...-widać było że coraz to bardziej jest mu trudniej mówić.

-Eret ale niby jak? Kraty są czymś naelektryzowane....straże będą częściej robić patrole,tak sądzę...więc jak?-spytałem. Wzruszył ledwo co ramionami,krzywiąc się przy tym.

-To już zostawiam tobie....co prawda jestem tutaj już wystarczająco długo i wyjścia nie znalazłem,ale wiem że tobie się uda Smoczy Jeźdźcu.-to mnie lekko zaskoczyło co powiedział i to nawet bardzo.

Musiałem pomyśleć, odszedłem od krat i zacząłem chodzić po swojej celi. Stąd musi być jakieś wyjście,tylko jakie... Nagle usłyszałem jak ktoś idzie. Po chwili zobaczyłem trzech strażników,z czego jednego skądś kojarzyłem...tylko nie wiedziałem skąd. Otworzyli celę i zabrali mnie.

-Powodzenia ci życzę...-usłyszałem jeszcze głos Ereta,a następnie mnie chyba czymś ogłuszyli. Nastała ciemność..

*** *** ***

Gdy się obudziłem znajdowałem się w jakimś dziwnym pomieszczeniu. Na dodatek byłem jeszcze do czegoś dziwnego przykuty. Ręce były w górze,przymocowane do metalowej obręczy,a nogi tak samo. Zacząłem się rozglądać zdezorientowany. Pomieszczenie nie było jakoś specjalnie urządzone. Praktycznie to tylko stało to urządzenie do którego byłem przywiązany i tyle,no i jeszcze drzwi,przez które po chwili wszedł Darkos z kpiarskim uśmieszkiem.

-Co to do jasnej ciasnej ma być?!-wrzasnąłem.

Zaśmiał się na całe pomieszczenie.

-Mógłbyś ciszej się śmiać? Bębenki mi przez ciebie pękną-krzyknąłem jednocześnie szarpiąc się.

-To nic ci nie da gówniarzu!

-Sam chyba nim jesteś,ile ty w ogóle mas lat? Bo na pewno nie więcej niż piętnaście-odparłem

-A co cie to obchodzi? Mam ile mam...-i właśnie to zdanie utwierdziło mnie w tym że jest jeszcze dzieciakiem. Każde dziecko tak mówi...

-Nie przyszedłem tutaj po to żeby z tobą gadać,lecz żeby widzieć jak się drzesz z bólu.-odparł i włączył to ustrojstwo do którego byłem przyczepiony. To coś zaczęło się kręcić i jeszcze poczułem ból na klatce piersiowej. Spojrzałem na to coś czym dostałem. Bat. No na serio? Był przyczepiony do tego na czym się kręciłem i zadawał raz po raz ciosy w różne miejsca. Co jak diabli bolało,na dodatek jak by było jeszcze mało koło zaczęło się szybciej kręcić. No pięknie...O ironio losu!

Na tym czymś dziwnym,co nazwałem kołem tortur byłem chyba kilka godzin. Sam nie wiem. Już nawet nie liczyłem z tego bólu,chociaż byłem z siebie również zadowolony bo nie spełniłem oczekiwań Darkosa,nie krzyczałem. A później jak mnie wyprowadzali widziałem jego nienawistną minę. Przynajmniej jak wracaliśmy do celi to mnie nie ogłuszyli,więc na wpół przytomnie widziałem drogę. Po drodze widziałem masę pustych jak i zapełnionych przez smoki cel. Straż trzymająca mnie przystanęła,po czym ostrożnie położyli mnie na prowizorycznej leżance.

-Dzięki panowie...-powiedziałem ledwo co.

-Przy ścianie masz jedzenie z wodą,oraz kilka opatrunków. Wypocznijcie obydwaj bo jutro to będzie dla was istne piekło.-powiedział jeden ze strażników i wyszedł.

Chwilę poleżałem w zupełnej ciszy.

-Czkawka...żyjesz?-spytał Eret. Po jego głosie wywnioskowałem,że jest z nim lepiej.

-No chyba jak bym nie żył to by do mnie nie mówili nie?-spytałem retorycznie.

-No tak...-szepnął speszony.-Stary ty wiesz jak masakrycznie wyglądasz?

-No wież mi że nie wiem...-powiedziałem z ironia w głosie.

-Ty może lepiej coś zjedz...Mi już dali i to nawet dość dużo. Coś mi mówi że oni potajemnie wynoszą dla nas jedzenie i te opatrunki.-powiedział

-Może i tak...-burknąłem tylko i powoli i to bardzo powoli zlazłem z leżanki. Stanąłem na nogi i poczłapałem chwiejnym krokiem do tacy z jedzeniem. Po chwili już nie było na niej nic. Nawet nie przypuszczałem,że mogę być aż tak głodny... Po opatrzeniu ran połozyłem się na leżance i zasnąłem.

CDN. No cóz next troche drastyczny...taki wyszedł....co poradzić? Sorcia za błędy i zapraszam do komentowania. I mam jeszcze smutna wiadomość. To mój ostatni next......dzisiaj. Rodzice mnie wyganiają sprzed kompa :((((   Postaram się coś dodać w nocy,bądz koło nocy,jeśli bede miała dostęp do komputera... Pozdrawiam Nat :)

Rozdział 48[]

Biegnę,tylko to się teraz liczy. Gałęzie lekko muskają moje ręce. Krople rosy znajdujące się na liściach,spadają na moja twarz,chłodząc ją. Stąpam lekko,praktycznie bezgłośnie,za sobą słyszę równie ciche kroki co moje. Nie boję się,wiem że ten ktoś nie zrobiłby mi nigdy krzywdy. Nagle gąszcz przede mną się powoli zaczął rozrzedzać ukazując polanę,na którą wbiegłem razem z tym kimś. Nie wiem,nie widziałem dokładnie jak wyglądała ta polana. Moje ciało robiło to co chciało to momentu odwrócenie się w stronę nieznajomego. Po chwili przed sobą zobaczyłem siedzącego Szczerbatka. Miał wymalowane w oczach ból,smutek i przerażenie. Nie wiedziałem do końca czym to jest spowodowane,przecież powinien się cieszyć że mnie widzi. Próbowałem się poruszyć,choć minimalnie,ale coś mi nie pozwalało. Patrząc na Szczerbatka prosiłem o pomoc jednocześnie się ciesząc z jego widoku. Przyjaciel spojrzał na moje dłonie i ja również na nie spojrzałem. Były uwięzione metalowymi,bezbarwnymi kajdanami,które uniemożliwiały mi ruch. Zacząłem się szamotać,wyrywać z tego uścisku,nie dawało się,lecz walczyłem. Musiałem walczyć jeśli chciałem dostać się do Szczerbatka. W pewnej chwili,gdy traciłem już nadzieję,kajdany nagle ustąpiły. Stałem się wolny. Zacząłem podchodzić do siedzącego Szczerbatka z wyciągniętą ręką. Przez cały ten czas,gdy dystans między nami się zmniejszał,patrzyłem w jego zielone oczy w których czaiło się zrozpaczenie. Nie rozumiałem tego. Będąc już przy nim próbowałem go dotknąć,lecz...nic nie poczułem moja dłoń przeszła przez niego. Przestraszyłem się. Spróbowałem jeszcze raz i jeszcze....,lecz za każdym razem było to samo. Ponownie swój wzrok skierowałem na Szczerbatka. Otworzyłem usta chcąc coś powiedzieć,lecz z nich żaden dźwięk się nie wydobył. To zaczynało się robić powoli straszne. Najpierw to przenikanie,później....Naglę wszystko zaczęło wirować,rozmywać się. Coraz szybciej i szybciej. Czułem że lecę,ale to nie był przyjemny lot. Był taki,w którym się czuło że się spada w przepaść i że nie będzie z niej wyjścia. Ostatnie co zobaczyłem przed wleceniem do przepaści było tylko jedno. Duże,zielone dzikie oczy.

Raptownie się zerwałem do pozycji siedzącej,dysząc okropnie. Pot lał mi się z czoła. Lekko drżałem na ciele. Serce waliło mi w klatce piersiowej,tak jakby miało zaraz wyskoczyć. Oczy miałem szeroko otwarte.

-No nareszcie się obudziłeś. Rzucałeś się jak nie wiem...Myślałem już o zawołaniu straży...-usłyszałem cichy głos Ereta. Wziąłem jeszcze kilka głębszych wdechów,po czym skuliłem się. Podkuliłem nogi obejmując je ramionami i kładąc na nich głowę. Zacząłem się równomiernie kołysać. Musiałem się uspokoić,bo inaczej nic dobrego z tego nie wyniknie. Tylko niby jak? Jak cały czas przed oczami mam zielone oczy patrzące na mnie ze smutkiem!

-Ej...co ci jest? Czkawka!?-krzyknął cicho Eret.

-Wszystko jest dobrze.-odparłem wstając i podchodząc do krat,gdzie stała już taca z posiłkiem i nowymi bandażami. Nie były przydatne,ale zachowam je na wszelki wypadek,może kiedyś będą potrzebne? Zjadłem szybko,akurat uwinąłem się tuż przed przyjściem straży.

-No powodzenia chłopaki...-powiedział jeden z nich. Wzruszyłem tylko ramionami i dałem się wyprowadzić z celi. Tym razem mnie nie ogłuszyli,sam nie wiem czemu... Mój sąsiad z naprzeciwległej celi szedł za mną. Rozglądałem się,by choć wychwycić jakieś szczegóły,które umożliwiłyby nam wydostanie się stąd. Tym razem zabrali nas do innego pomieszczenia,było w nim bardzo ciemno. To wiedziałem na pewno,bo nic nie było widać co mnie doprowadzało to białej gorączki. Dzisiaj akurat coś czuję,że będę nerwowy,ale co poradzić? Po chwili białe światło mnie,jak się okazało bo byłem w pomieszczeniu sam,oślepiło. Wprowadzono do niego...smoka i to Zębacza. No błagam...to ma być tortura? Litości...ale zaraz ten smok się dziwnie zachowywał. Przyjrzałem mu się dokładniej,on nie był...swój. Znaczy nie był sobą,był poddany...dopiero teraz zauważyłem smoczy korzeń. No tak,że o tym nie pomyślałem. Smok zaczął atakować,a ja nie mając innego wyboru niż ucieczka zacząłem właśnie to robić. Na tym polegała zabawa. W kotka i myszkę,tylko że ja byłem myszką co mi się nie za bardzo podobało... Ta zabawa trwała chyba kilka godzin,ale koniec końców się skończyła i zostałem zabrany do jeszcze innego pomieszczenia,gdzie były kolejne tortury. Tym razem pomieszczenie miało coś w stylu oczka wodnego i oczywiście było zapełnione wodą. Chyba domyślam się w jaki sposób będą mnie torturować. I się nie myliłem. Przyczepili mnie do czegoś dziwnego,oczywiście nie dawałem się...ale i tak mnie złapali. Wrzucili do lodowatej wody i zaczęli podtapiać. Miałem szczęście,że wraz z Szczerbem ćwiczyliśmy nieoddychanie pod wodą i mój rekord to jakieś...około 20 min. Tego akurat nauczył mnie mój znajomy,człowiek może wytrzymać pod wodą znacznie dłużej,lecz musi tak jakby wyłączyć pracę niektórych organów. Nauczyłem się tego od niego,oraz zdobyłem wiedzę i to dość sporą. Ale wracając... Wrzucili mnie do wody,wydałoby się że to jest nic,ale w tej wodzie coś jeszcze było. Od spodu pojawił się smok,który nie był przyjaźnie nastawiony. Cudem przeżyłem te,jak się okazało 25 minut. Nawet nie dali mi odetchnąć,a znowu zostałem wrzucony do wody i tak było kilkanaście razy,aż w końcu ich ekhem..przywódca...ekhem..zdecydował,że na dzisiaj starczy. Położyli mnie na leżance i powiedzieli coś tam o jedzeniu,lecz ich już nie słuchałem. Zapatrzyłem się w malutkie okienko,myśląc o moim Szczerbatku. Czy jest bezpieczny? Czy nic mu i jego rodzinie nie jest? Lecz odpowiedzi na te pytania nigdy nie dostane. Zmęczony zasnąłem.

CDN. Jednak udało mi sie dodać :) Sorki za błędy i zapraszam do komentowania. Mam pytanko: mam zaczynac pisać nexta,czy wolicie poczekac do jutra?

Rozdział 49[]

Mijały dni,tygodnie. Codziennie było to samo. Pierwszego dnia biczowanie na tym kole,a następnego uciekanie i jakże miła,kąpiel w lodowatej wodzie,gdzie czekał na ciebie smok nie przyjaźnie nastawiony. Inny na moim miejscu by już wymiękł,a podobno jak się dowiedziałem od jednego ze strażników to Darknos myślał że po tygodniu będę już martwy,ale jak widać ja się nie poddaję. Może i z tygodnia na tydzień staje się coraz to słabszy,ale za to mam już plan ucieczki. Wiem już nawet jak się wyłącza tę rażące coś w kratach. Planuję wydostać się stąd jutro wieczorem,wraz z Eretem co prawda chłopina jest na skraju życia i śmieci,ale postanowiłem że nie pozwolę mu tutaj umrzeć.

Moje rozmyślenia zostały przerwane przez otwierającą się moją cele. Podniosłem się do pozycji siedzącej patrząc kogo do mnie niesie. Trochę byłem zaskoczony,bo był to strażnik,ale zawsze przychodzi później dać nam jedzenie,więc po co przyszedł.

-Spokojnie,ja chciałem tylko....nie powinienem,ale skoro jesteś Smoczym Jeźdźcem...to pomyślałem sobie,że mógłbyś mnie nauczyć tresować smoki.-powiedział lekko zakłopotany. Zaskoczyło mnie to,ale jednocześnie byłem zadowolony. Da mi dostęp do smoka,a ja od razu odlecę...ale coś mi się tutaj nie zgadzało. To jego przerażenie w oczach i zdanie mówiące żebym tego nie robił. No jasne!! Darkos wysłał strażnika z tym pytaniem,ponieważ wiedział że się zgodzę,lecz tak nie będzie. Jutro,a nawet i jeszcze dzisiaj spróbuje się stąd wydostać,choć obstawiam dzisiaj,bo straż będzie stała na warcie,a jutro wszyscy będą padnięci i pozasypiają.

-Nie zrobię tego. Jeśli były by inne okoliczności to z przyjemnością,ale tak to nie.-odparłem zakładając ręce na krzyż. Strażnik jedynie pokiwał głową i odszedł.

-Zwariowałeś?! To była nasza szansa ucieczki głąbie!-krzyknął szeptem Eret.

-No chyba szansa wpaścia w zasadzkę. I kto tu teraz jest głąbem,głąbie?-spytałem. Odebrało mu mowę na chwilę. Usiadłem sobie przy ścianie i patrzyłem na cele w której znajdował się mój sąsiad. Więcej się nie odzywaliśmy. Było już dość późno,a jedzenia dzisiaj nie było. Więc położyłem się spać.

*** *** ***

Obudziłem się skoro świt. Dzisiaj jak nigdy rozpierała mnie energia. A czemuż to? Odpowiedz jest prosta. Dzisiaj uciekam,a raczej uciekamy. Może i jeszcze długa droga czeka mnie do wyspy Bezpiecznej Przystani,lecz jest warto ją pokonać. Oczywiście po drodze zahaczymy o Berk,gdzie wyrzucę Ereta.

Jak co dzień przyszli strażnicy i zabrali nas na tortury. Dzisiaj akurat nie miałem biczowania,tylko pływanie w lodowatej wodzie i zabawa w kotka i myszkę. Więc wychodzi na to,że się nie za bardzo namęczę. Idąc korytarzem po torturach do celi,uważnie obserwowałem otoczenie żeby przypadkiem przy ucieczce nie zrobić głupoty. Wepchnęli mnie do celi i zamknęli ją. Spojrzałem na Ereta,który wyglądał jeszcze gorzej niż wczoraj.

-No....nie wyglądasz najlepiej...-powiedziałem siadając.

-Za to ty wyglądasz wprost idealnie...elegancki jak na randkę-powiedział żartobliwie.

Wywróciłem oczami.

-Ha,Ha,Ha...Ależ śmieszne...-odparłem podkreślając pierwsze wyrazy.

Siedzieliśmy w ciszy przez kolejne kilka godzin. Słyszałem już jak strażnicy idą sprawdzić czy aby na pewno jesteśmy. Cicho syknąłem dając znak Eretowi,żeby udawał że śpi i ja również to zrobiłem. Szybko wskoczyłem na leżankę i zamknąłem oczy. Po chwili zrobiło się jasno.

-E tam...idziemy...śpią...możemy i my odpocząć.-powiedział jeden ze straży. Po czym zrobiło się na powrót ciemno. Chwilkę jeszcze poczekałem aż wszyscy na pewno zasną,po czym podniosłem się i wyjąłem zza miejsca na którym leżałem miskę z wodą. Podszedłem z nią do krat i lekko ochlapałem. To coś rażącego cicho syknęło. Spróbowałem dotknąć krat i nie poraziło. Czyli to co usłyszałem zadziałało. Miseczkę położyłem i zabrałem się za otwieranie zamka. Nie był jakiś taki skomplikowany. Po dosłownie kilku minutach stałem już za swoją celą. Otworzyłem również pomieszczenie w którym znajdował się Eret. Pomogłem mu wstać,po czym udaliśmy się do wyjścia. Jak dobrze pamiętam,a pamięć mam niezawodną to wyjście powinno znajdować się kilka metrów dalej od przejścia do sal tortur. Dość ciężko było mi iść,a sprawy nie polepszał fakt że jeszcze praktycznie niosłem Ereta,który był ledwo przytomny. Wychodząc zza rogu omal co nie krzyknąłem. Otóż przy wyjściu dosłownie wszędzie leżeli śpiący strażnicy.

-No pięknie....gorzej być nie mogło...-powiedziałem do samego siebie. Zacząłem przechodzić pomiędzy śpiącymi,co nie było takie łatwe na jakie się mogło wydawać. Po pierwsze: Ledwo co trzymałem się na nogach,po drugie: Eret właśnie się obudził z amoku i kompletnie nie wiedział co się dzieję,a po trzecie: Ręce,nogi,głowy,tułowie walały się wszędzie! Co w ogóle nie ułatwiało sprawy,nawet z wiszącym na moim ramieniu Eretem. Ale koniec końców wreszcie udało mi się przemknąć,nie następując na nikogo do wyjścia.

Świerze powietrze oraz morska bryza owiała moja twarz. Poczułem ulgę,ale poczułbym większą jakbyśmy się w dalszym ciągu nie znajdowali na wyspie wroga...

-Co...?!-spytał Eret,stając na równe nogi.

-Spokojnie uciekliśmy...jakimś cudem,ale uciekliśmy.-odparłem kierując się w stronę lasu. Eret ruszył za mną.

-Ale jak?-spytał

-Normalnie....zapomniałeś chyba,że jesteś ze specem od ucieczek.-odparłem przedzierając się przez zarośla.

-Ej...poczekaj!! Ja mam złamana nogę!-darł się. Zaraz go uduszę i powieszę na gałęzi,jako przynętę dla zwierząt!

-Możesz przestać się tak drzeć baranie jeden! Jeszcze nas usłyszą!-powiedziałem raptownie się zatrzymując i odwracając w jego stronę. Przewrócił się. Westchnąłem ciężko i pomogłem mu wstać. Kiedy już stał stabilnie w miarę zaczął się otrzepywać,a później spojrzał na mnie. Jego oczy momentalnie wypełniło przerażenie i strach.

-Ej...co jest?-spytałem nie mając pojęcia co go tak wystraszyło.

Chłopak wyciągną przed siebie rękę i wskazał na coś za mną,jednocześnie ruszając ustami. Odwróciłem się by sprawdzić co takiego tam zobaczył,a gdy to już zrobiłem raptownie zesztywniałem...

CDN. Będę taka zła i zakńcze w takim momencie bu ha ha :D Prosze bardzo Mordki :) Next juz jutro :) Sorcia za błędy i zapraszam do komentowania :)

Ps. Jutro mamy jubileusz!! 50 rozdział :D

Rozdział 50[]

Ten rozdział dedykuję wszystkim moim czytelnikom :) Dziekuje że  jesteście i że czytacie to opko. :)


Przede mną znajdował się masywny smok z małymi skrzydłami i czerwonymi ślepiami. Miał masę widocznych zębów i dużą głowę przeistaczającą się w ogon,z którego wyrastały rzędy ostrych kolców. Rozpoznałem tego gada.

-Zbyszek,jak dobrze cie widzieć...-powiedziałem podchodząc ostatkiem sił do smoka,który chyba teraz dopiero zauważył w jakim jestem stanie. Mruknął zmartwiony.

~Czkawka? Co ty tu robisz? Gdzie jest Szczerbatek? Co ci się stało?-zaczął mnie zasypywać gronem pytań.

-Tak to ja. Zostałem...hm...ogłuszony i zabrany na tą wyspę kilka...chyba tygodni temu. Szczerbatek chyba zdołał uciec,a moje rany...to po torturach.-powiedziałem opierając się o niego.

~Tortury?! Ale jak Szczerbatek mógł ciebie samego zostawić!!-krzyknął zły.

-Nie zostawił....on nie jest sam...musiał ratować swoja rodzinę...sam mu kazałem.-odparłem. Czułem że wszystkie siły ze mnie wyparowują.

~To chyba że....-odparł-...A ten to kto?-spytał patrząc na ledwo co stojącego Ereta.

-To mój kolega. Razem uciekliśmy...

~Dobra zabiorę was tam gdzie zechcecie,wskakujcie.-uprzedził mnie,bo właśnie miałem o ty zapytać.

Wsiadłem na Krzykozgona ledwo co. Eret także usadowił się na smoku.

~Trzymajcie się...-usłyszałem.

Złapałem się mocniej jego kolców na głowie i ruszyliśmy.

-Poleć na Berk,tylko postaraj się nie rzucać w oczy.-powiedziałem szeptem.

Usłyszałem tylko potwierdzające mruknięcie.

Na Berk byliśmy po około 25 minutach. Zbyszek wleciał w las koło wioski. Zeskoczyłem z niego i pomogłem Eretowi zejść.

-Dzięki...stary...-powiedział żegnając się ze mną.- Nie zostaniesz na Berk prawda?-spytał

-Nie,nie zostanę. Tak,daleko jest moja rodzina,której obiecałem że kiedyś jeszcze mnie zobaczą.-powiedziałem z nutką smutku w głosie. A dlaczego? Bo do wyspy Bezpiecznej Przystani jest daleka droga,a z moimi ranami mogę tam nie dotrzeć.-Mam prośbę,proszę nie mów nikomu o mnie. O tym że byłem razem z tobą więziony,torturowany,dla dobra wszystkich.-szepnąłem.

Pokiwał głową.-Jasne,jeśli chcesz to nikomu nie powiem. To do zobaczenia,mam nadzieję,że się jeszcze zobaczymy.

-Też mam taka nadzieję...a i powodzenia ze Szpadką-powiedziałem uśmiechając się. Eret zrobił zaskoczoną minę.-No co,przecież to widać że jesteś w niej zakochany po uszy.-wywrócił jedynie oczami i odszedł w kierunku wioski. Wsiadłem z powrotem na Zbyszka i odlecieliśmy.

Po paru godzinach mijaliśmy Swędzipachę,na której nieoczekiwanie się zatrzymaliśmy. Zeskoczyłem ze smoka.

-Coś się stało? Dlaczego nie lecimy dalej?-spytałem.

~Dalej lecieć już nie mogę,to nie są moje tereny,nie należą do mnie. Muszę cię tutaj zostawić. Przy brzegu jest łódź,popłyniesz nią.-powiedział ze słyszalnymi przeprosinami w głosie.

Leciutko się uśmiechnąłem.

-Nic się nie stało.-powiedziałem głaszcząc go po pysku.-Dziękuję,że przynajmniej tutaj mnie dostarczyłeś. Do zobaczenia.

~Do zobaczenia Smoczy Jeźdźcu.-po czym wzbił się w powietrze i odleciał.

Nazbierałem sobie coś do jedzenia i przygotowałem trochę wody na drogę. Załadowałem jeszcze wszystko na łódź i już naprawdę ostatkiem sił odepchnąłem ja od brzegu. Zdołałem jeszcze wskoczyć na pokład,a później nastała ciemność. Wiedziałem,że już nigdy nie będzie mi dane zobaczyć moich najbliższych,czułem to. Tracąc przytomność,wiedziałem że już nigdy się nie obudzę. Już nigdy nie zobaczę mojego najlepszego przyjaciela,Szczerbatka.

CDN. Mamy nexta :) Sorki za błędy i zapraszam do komentowania :) Następny rozdział jeszcze dziś :)

Rozdział 51[]

Perspektywa Szczerbatka. []

Tamten koszmarny dzień. Mogłem coś zrobić,zareagować wcześniej,lecz było za późno,straciłem swojego przyjaciela.

Spałem,a raczej udawałem że śpię. Naglę usłyszałem jakiś cichy ruch. Otworzyłem jedno oko by sprawdzić komu się chce wstawać o tej porze. Czkawka. No tak,pewnie idzie pobiegać. Nie będą mu przeszkadzał. Ponownie zasnąłem,lecz nie na długo. Poczułem jak ktoś po mnie skacze. Otworzyłem leniwie oczy i spojrzałem na tego kogoś. Cort,zauważył już nie nie śpię.

~Tato,gdzie jest Czkawka? Chciałem z nim pobiegać,a go nie ma...-powiedział lekko zmartwiony.-A zawsze na nas czekał...-teraz było słychać zawód w jego głosie.

~Może chciał pobyć sam,zobaczył że jeszcze śpimy,nie chciał nas budzić. Więc postanowił sam pobiegać?-spytałem,chociaż sam chciałem w to wierzyć. Coś cicho wymamrotał pod nosem i poszedł do sadzawki znajdującej się na polanie. Dopiero teraz do mnie dotarło,jak późna jest godzina,było jakoś tak po dziesiątej. Raptownie się zerwałem na nogi,budząc przy tym pozostałych.

~Szczerbatku co się dzieję?-spytała Błyskawica podchodząc do mnie i trącając głową.

I znowu to. Tę złe uczucia,które mówiły że coś niedobrego się dzieję. Tę same.

~Popilnuj dzieci,niech nikt nie wychodzi z jaskini. Ja zaraz wracam...-powiedziałem wybiegając z obecnego miejsca.

Biegłem ile sił miałem w łapach. Za zapachem Czkawki. Pokonałem już większą część drogi,kiedy nagle ślad się urwał. Raptownie przystanąłem,rozglądając się. Na pisaku zobaczyłem więcej śladów i jedne takie,jakby ktoś kogoś ciągną. O nie Czkawka!! To były ślady Czkawki!! Ktoś musiał mu coś zrobić...miałem zamiar już isć tymi śladami kiedy usłyszałem tak dobrze znany mi głos :

''Słuchaj,przyjacielu...gdyby coś się stało,gdyby ktoś odkrył to miejsce to masz bez względu na wszystko polecieć wraz z swoja rodziną na wyspę Bezpiecznej Przystani. ''

''Szczerbatku,przyjacielu ja wiem że beze mnie się nigdzie nie ruszysz,ale jeśli coś się tobie bądź reszcie twojej rodziny stanie...to ja sobie tego nie wybaczę do końca życia,więc proszę cię...jeśli coś takiego nastąpi to zabieraj wszystkich i leć na tą wyspę. Zrób to dla mnie... ''

''Proszę,dla mnie...dla swojego najlepszego przyjaciela... ''

Te słowa rozbrzmiały w mojej głowię niczym echo,które powracało. Obiecałem mu to prawda,ale...ja nie mogę go tak zostawić!

''Proszę,dla mnie...dla swojego najlepszego przyjaciela... ''

Cicho zaskamlałem,kuląc się. Musze ratować swoją rodzinę,tak jak obiecałem Czkawce,a później jak będą bezpieczni zajmę się szukaniem przyjaciela. Tak zrobię,chociaż mam ochotę zrobić dokładnie na odwrót. Ruszyłem biegiem do polanki. Po chwili już na niej byłem. Wpadłem z impetem do jaskini. Wszyscy na mnie spojrzeli.

~Ruszamy,wylatujemy stąd.-powiedziałem

~Ale jak tato,a Czkawka?-spytała Klo.

~On sobie poradzi...-powiedziałem już nie taki pewny siebie.

Po paru minutach już startowaliśmy,co prawda maluchów to był pierwszy lot,ale jakoś sobie poradziły. Lecąc myślałem cały czas o moim przyjacielu. Kto go zabrał? Czy coś mu zrobili? Czy jest cały i zdrowy? Czy żyję? Lecz na te,jak i na inne pytania odpowiedzi nie dostane.

Robiliśmy kilkuminutowe przerwy na różnych wyspach,tak jak ja z Czkawka kiedyś,chociaż tych naszych wspólnych przerw było o wiele mniej. Błyskawica jak i dzieci wypytywały mnie dlaczego zostawiliśmy Czkawkę,musiałem im to powiedzieć. Tą naszą rozmowę,to co wtedy mówił,a później jak odkryłem że zniknął. Wszyscy byli przerażeni tym,że mogłoby mu się coś stać. Ja sam bym sobie tego nie wybaczył.

Na wyspę Bezpiecznej Przystani dolecieliśmy po jakimś tygodniu. Dzieciakom od razu się tam spodobało. To była jedna z tych najpiękniejszych i największych wysp jakie znaleźliśmy wtedy. A czy będzie nam dane odkrywać nowe lądy? Tego nie wiem. Dzień po przylocie na tą wyspę postanowiłem szukać Czkawki,mimo sprzeciwów Błyskawicy i nalegań małych wyruszyłem. Nie było mnie jakieś trzy tygodnie. Wracałem ze spuszczoną głową,popłakując od czasu do czasu. Byłem na każdej wyspie jaka odkryliśmy i na tych starych i na tych nowych i nic,tak jakby ślad po nim zaginą. A wraz z nim i ja...

CDN. Macie prawo mnie zabić,jakos taki mi chyba smutny rozdział wyszedł.... Sorki za błędy i zapraszam do komentowania. Mam pytanko : Mam pisac dalej??

Rozdział 52[]

Słońce lekko wychyla się zza horyzontu,budząc stworzenia do życia. Wieje lekki wietrzyk,który odbija się lekko od moich łusek. Przyroda powoli budzi się do dalszego życia. Na niebie widnieją różnorodne kolory. Gdzieniegdzie puszyste białe bałwany znajdują się na nim. Wszystko wydaje się mieć sens w życiu,w przyrodzie. Tylko ja ten sens straciłem. Minęło już osiem miesięcy odkąd Czkawka zaginą i nadal żadnego śladu nie znalazłem. Tyle razy byłem na tej wyspie,ile razy przecież szukałem na TEJ plaży i nic nadal nic. Czkawka,mój najlepszy przyjaciel rozpłyną się w powietrzu. Nie tylko ja to przeżywam,cała moja rodzina. Każdy zmienił się przez to wydarzenie. Dzieci nie są już takie wesołe jak kiedyś,Błyskawica cały czas chodzi smutna,chociaż stara się tego jakoś nie pokazywać,a ja? Ja całymi dniami przesiaduję przy brzegu,bądź na jakimś klifie i patrze przed siebie pustym wzrokiem. Ale dzisiaj mimo tego wszystkiego postanowiłem dzisiejszy dzień spędzić z moimi bliskimi. Potrzebują mnie,a ja ich.

Cicho westchnąłem i udałem się w kierunku polanki,na której śpią wszyscy...nie stop już nie śpią. Dopiero teraz się zorientowałem że jest już pora wczesnego obiadu. Zawsze czas na rozmyśleniach mija szybko. Przywitałem się ze wszystkimi i dołączyłem do posiłku.

~Co dzisiaj będziemy robić?-spytał się Spiro

~Może będziemy się chować,a ty będziesz nas szukał?-zaproponowała Moli.

~Ja wraz z Błyskawicą możemy was poszukać-odezwałem się.

Byli chyba troszeczkę zaskoczeni tym,ale i równocześnie ucieszeni.

~Jasne!-wykrzyknęli wszyscy i natychmiast wybiegli z polanki-Liczcie to 50!-dobiegło do moich uszu jeszcze.

~Dobrze,że wróciłeś...-powiedziała Błyskawica.-Uwaga Szukamy!!-krzyknęła.

Nawet jeszcze nie zaczęliśmy liczyć. Ruszyłem przed siebie. Postanowiłem sprawdzić plaże zachodnią,coś mnie tam ciągnęło.

Po jakiś 10 minutach marszu dotarłem do tej plaży. Od razu gdy tylko się wyłoniłem spomiędzy drzew podbiegł do mnie Deep z Pysią.

~Tato! Tam ktoś leży!-krzyknęli w tym samym czasie.

~Znajdźcie resztę i przyprowadźcie ich tutaj-powiedziałem. Obydwoje pokiwali głowami i ruszyli biegiem.

Ja za to podszedłem to tego kogoś leżącego na piasku. Pierwsze co zobaczyłem to brązowe włosy,które już gdzieś kiedyś widziałem. Szturchnąłem pyskiem tę osobę,jednocześnie odwracając ją twarzą do siebie. Doznałem szoku. Serce na moment przestało mi bić,by później zacząć łomotać. Otóż ta osobą okazał się brunet o drobnej,lecz umięśnionej posturze,to było by nic tylko to był mój przyjaciel,Czkawka. Wyglądał okropnie, rany na rękach i nogach. Lekkie zadrapania na twarzy. Miał zamknięte oczy i ledwo co słyszałem bicie jego serca. Szturchnąłem go lekko,lecz nic. Nawet się nie ruszył.

~CZKAWKA!!!-wrzasnąłem. Nic. Cisza,nie odpowiedział mi. Zacząłem desperacko go szturchać.

~Nie możesz mnie zostawić,kiedy dopiero co ciebie odzyskałem!!!-krzyczałem próbując go jakoś wybudzić. Ale nadaremnie. Po chwili koło mnie znaleźli się wszyscy.

~CZKAWKA!!! Do diaska obudź się!!!-krzyknąłem w dalszym ciągu go szturchając.

Pozostała dziewiątka była w szoku,więc nie reagowali,ale ja za to za wszelka cenę próbowałem go przynajmniej obudzić.

-Szczerb...-albo mi się wydawało,albo się odezwał. To było strasznie ciche.

~Jeszcze raz...Co powiedziałeś?-spytałem z nadzieja w głosie,może jednak się nie....

-Szczerbatku....-nie przesłyszałem się!!! ON ŻYJĘ!!!!. Skoczyłem na niego i zacząłem lizać jak wariat. Mojej radości nie było końca. Nagle zaczął kaszleć,a następnie znowu stracił przytomność. Mruknąłem zmartwiony i wsadziłem go sobie delikatnie na grzbiet. Udałem się w stronę jaskini. Tam go położyłem,sam kładąc się koło niego i otulając skrzydłami. Teraz dopiero odetchnąłem. Jest bezpieczny. Mój przyjaciel do mnie wrócił.

CDN. I widzicie nie uśmierciłam Czkawki :) Aż taka zła nie jestem :) Sorki za błędy i zapraszam do komentowania. :) Pisać dalej??

Rozdział 53[]

Perspektywa Czkawki[]

Przez parę dni płynąłem spokojnie. Siły powoli powracały i czułem się lepiej. Jak tak dalej pójdzie to będę szybciej na miejscu,lecz musiało się oczywiście coś zdarzyć.

Tego wieczoru widziałem na horyzoncie chmury zapowiadające sztorm. Wszystko zabezpieczyłem tak jak mnie uczony,jak byłem mały. Sam stanąłem za sterem,chociaż wiedziałem,że tak to prędzej się rozbije niż wygram z żywiołem,ale chciałem spróbować. I to spróbować nie wyszło mi najlepiej. Ogromny wiatr wiał w schowane żagle. Woda rozbryzgiwała się o statek i była również na nim. Statkiem kołysało na wszystkie strony,aż w końcu wywróciło go do góry nogami. Pod wodą zaplątałem się w sznurek,który za każdym moim ruchem się zaciskał jeszcze bardziej. Po trudnych szarpaninach,ratowania swojego życia nareszcie ledwo żywy wypłynąłem na powierzchnie,łapiąc spazmatyczne chłysty. Ostatkiem sił dopłynąłem do jakiejś deski przyczepiając się do niej. Potem straciłem przytomność.

*** *** ***

Strasznie huczało mi w głowie i na dodatek strasznie mnie bolała. Nie wiem gdzie się znajdowałem,ale wiedziałem że jakimś cudem przeżyłem ten koszmar. Nagle poczułem jak ktoś mnie szturcha i to się powtarzało.

-Nie możesz mnie zostawić,kiedy dopiero co ciebie odzyskałem!!! -ktoś krzyknął. A później znowu ten sam krzyk- CZKAWKA!!! Do diaska obudź się!!!

Chwila ja znam ten głos... Już go gdzieś słyszałem...przecież to...

-Szczerb...-powiedziałem ledwo słyszalnie. Gardło strasznie mnie bolało. Chciało mi się pić.

~Jeszcze raz....Co powiedziałeś?-spytał. Zmusiłem swoje struny głosowe jak i gardło do współpracy.

-Szczerbatku....-nagle na mnie znalazła się coś ciężkiego. Następnie poczułem coś ciepłego i mokrego. Ślina Szczerbatka...pewnie szaleje jak wariat. Zrobiło mi się raptownie zimno,zakaszlałem czym spowodowałem przestanie lizania mnie ze strony Szczerba,następnie chyba po raz kolejny straciłem przytomność.

*** *** ***

Tym razem kiedy się obudziłem było mi już cieplej. Czułem jak coś mnie przytula do siebie. Otworzyłem powoli oczy. Chwile musiałem poczekać,aż wzrok mi się przyzwyczai do ciemności. Czarne skrzydło. Domyśliłem się,że pewnie Szczerbatek mnie trzyma. Leciutko zacząłem drapać go po brzuchu,co spowodowało że przycisną mnie do siebie mocniej. Cicho jęknąłem i spróbowałem jeszcze raz,może w końcu zrozumie że chce wyjść... Po raz drugi podrapałem go po brzuchu,wkrótce rozluźnił uścisk i zabrał skrzydło. Przeturlałem się w bok i powoli podniosłem do pozycji siedzącej. Spojrzałem na Szczerbatka,który nie mógł już wytrzymać z usiedzeniem na miejscu. Zaśmiałem się i otworzyłem swe ramiona w zapraszającym geście.

-No chodź...wiem że tęskniłeś,bo ja też...-powiedziałem z uśmieszkiem na ustach.

Szczerb jak na zawołanie rzucił się na mnie i zaczął lizać. Niestety upadałem plecami o ziemie,a na nich miałem jeszcze nie zagojone blizny i to poskutkowało moim syknięciem. Szczerb słysząc to momentalnie zlazł ze mnie i popaczał na mnie swymi zielonymi paczałkami,w których kryły się przeprosiny i zmartwienie.

-Wszystko jest w porządku,to tylko blizny na plecach po ostatnich torturach...-gdy to powiedziałem w oczach mojego przyjaciela zobaczyłem złość.

Jednak mogłem tego nie mówić...-przemknęło mi przez myśl.

Podszedł do mnie i wtulił swój łeb we mnie. Zacząłem go głaskać po nim. Cichutko mruczał.

-Wtedy,kiedy biegałem....-zacząłem. Wiedziałem że prędzej czy później będę musiał to opowiedzieć.-...zobaczyłem statki łowców smoków. Chciałem zawrócić by wam o tym powiedzieć,lecz ogłuszyli mnie i zabrali na pokład. Gdy się obudziłem znajdowałem się w lochu,a moim sąsiadem jak się okazało był Eret. Porwali mnie ludzie Darkosa,syna Dagura. Tam codziennie miałem wraz z Eretem tortury,ale również opracowywałem plan ucieczki,chociaż nie było tak łatwo. Dodali nowe zabezpieczenia i nowe tortury.... Ale jakoś udało nam się uciec. Pomógł nam w tym Zbyszek,pamiętasz go?-spytałem,patrząc na Szczerbiego,który uważnie mnie słuchał. Pokiwał głową na tak.-Pomógł mi i Eretowi dostać się na Berk,bo trzeba było go zostawić tam. Nikt mnie nie zobaczył na szczęście. Pożegnałem się z nim,a następnie poleciałem w dalszą drogę. Przy Swędzipasze Zbyszek mnie zostawił,wspominał coś o jakimś nie swoim terenie i że nie może lecieć dalej. Od tamtej pory płynąłem łodzią. Po drodze napotkał mnie sztorm,statek się rozwalił,a ja ostatkiem sił dopłynąłem do jakiegoś drewna i przytrzymałem się go. Tak musiałem przy dryfować aż tutaj. A później to mnie ty znalazłeś...-zakończyłem jakże interesującą opowieść. Zrobiłem się senny i Szczerb to chyba zauważył,ponieważ na powrót otulił mnie skrzydłem przysuwając do siebie.- Dobranoc Szczerbatku...-wyszeptałem jeszcze zanim udałem się w objęcia Morfeusza.

CDN. Jest i next :) Sorcia za błędy i zapraszam do komentowania. Mam smutna wiadomość. Jeszcze rozdział i epilog,bądz sam epilog. Musze sie jeszcze zastanowić,więc nextów juz chyba dzisiaj nie będzie. :( A zakończenie opka tuż,tuż... ;( Smutam z tego powodu.... Czekajcie na nexta,jeśli sie zdecyduje to dam go jeszcze dzisiaj.

 Epilog


Przez następne kilka dni Czkawka dochodził do zdrowia. Maluchy,które nie były już takie małe bawiły się z nim każdego dnia. Codziennie chłopak wymyślał im nowe,lepsze zabawy. Wszyscy się cieszyli że Czkawka wrócił i że przede wszystkim żyję. Szczerbatek nie odstępował swojego przyjaciela nawet na krok. Wszędzie z nim chodził. Co nawet nie przeszkadzało chłopakowi.

*** *** ***

Dzisiaj są 20 urodziny najlepszych przyjaciół. Czkawka wraz z Szczerbatkiem postanowili to święto spędzić razem. Wstali dość wcześnie i od razu wylecieli z jaskini. Dzisiejszy dzień postanowili spędzić tak jak za czasów kiedy byli tylko sami,we dwójkę. Poznając nowe gatunki smoków,odkrywając nowe wyspy. Po prosty spędzić ten czas razem,jak najlepsi przyjaciele.

Obaj wiedzieli,że dana przepowiednia się spełniła i że będzie trwać dopóki,dopóty obaj będą żyć. Wiedzieli,że na wyspie Bezpiecznej Przystani są bezpieczni i odseparowani od wszystkich złych i nieprzewidywalnych osób.

*** *** ***

Czkawka w dalszym ciągu utrzymywał kontakty ze swoja mama i siostra,która jak się okazało w poprzednim liście znalazła przyjaciółkę. Co rusz wysyłali do siebie listy,opisując co się wydarzyło,kto jak się zachował i różne inne.

Często Czkawka wraz z Szczerbatkiem przelatywali koło Berk,lecz nigdy tam nie wstąpili. Nie byli w stanie po tym co im dane osoby zrobiły.

*** *** ***

Mimo tego,że mieli rodzinę to ta dwójka w dalszym ciągu kochała przygody. Codziennie wylatywali,by uwalniać i pomagać smokom. Ludzie na wyspach mówili że powrócił Smoczy Jeźdźciec,wraz z swoim smokiem,który niósł strach. Mimo tego,że na wieli wyspach panował już pokój ze smokami,to i tak mieli co robić na nowo odkrytych wyspach. Zajęć mieli pod dostatkiem,jak i nowych przygód.

*** *** ***

Szczerbatek wraz z Błyskawica doczekali się kolejnych małych Nocnych Furii,tym razem było ich dziesięć co troszkę zaskoczyło samych rodziców jak i młodego młodzieńca. Zaś Spiro,Deep,Cort,Dark,Pysia,Brii,Klo i Moli jako już starsze Nocne Furie pomagali w opiece przy małych,jak i również zwiedzali świat.

*** *** ***

Obecnie wszyscy, dziesięć małych Furii,osiem młodzieży,dwie dorosłe Furie i jeden człowiek,który odmienił wraz z swoim przyjacielem świat na lepsze,siedzieli przy jaskini i patrzyli na horyzont. Szczerbatek trzyma głowę na kolanach swojego najlepszego przyjaciela,Czkawki,który drapie go za uchem.

-Widzisz przyjacielu,zmieniliśmy świat na lepsze. Byłem tylko marnym chłopcem,którego wszyscy wyśmiewali,a teraz Ci wszyscy są mi wdzięczni za to co zrobiłem. Chcę ci podziękować przyjacielu...za to że zawsze byłeś przy mnie w trudnych chwilach,że zawsze mogłem na ciebie liczyć. Po prostu za to że byłeś. Dzięki tobie dowiedziałem się co to jest prawdziwa przyjaźń.-chłopak przyłożył swoja głowę go głowy swojego przyjaciela. Patrzyli sobie przez chwilę w oczy. Te tak bardzo podobne oczy. Dzikie,zielone...-Dziękuje ci przyjacielu,tak bardzo ci dziękuje. -szepnął łamiącym się głosem. Jego przyjaciel cicho mruknął.

-Dziękuje,że byłeś,jesteś i że zawsze będziesz moim przyjacielem Czkawka...Dziękuję-wyszeptał smok również łamiącym się głosem.

Przyjaźń cierpliwa jest,

łaskawa jest.

Przyjaźń nie zazdrości,

nie szuka poklasku,

nie unosi się pychą,

nie dopuszcza się bezwstydu,

nie szuka swego,

nie unosi się gniewem,

nie pamięta złego,

nie cieszy się z niesprawiedliwości,

lecz współweseli się z prawdą,

Wszystko znosi,

wszystkiemu wierzy,

we wszystkim pokłada nadzieje,

wszystko przetrzyma.

Przyjaźń nigdy nie ustaje.

Przyjaźń jest lekarstwem na wszystko.

Jak wytresowac smoka- tapeta1


Dziekuje wszystkim za to że czytaliście do końca moje opko,jak i pozostałe dwa :) Zapraszam równiez do mojego następnego opowiadania,które pojawi sie jeszcze dzisiaj (chyba). Jeszcze raz wszystkim bardzo dziekuje. Za tyle wspaniałych komentarzy,za wszystko :)

Tutaj znajdziecie moje wszystkie opka :

http://jakwytresowacsmoka.wikia.com/wiki/Blog_u%C5%BCytkownika:Szczerbatek_Czkawka

Zapraszam :)

http://jakwytresowacsmoka.wikia.com/wiki/Blog_u%C5%BCytkownika:Szczerbatek_Czkawka/Przyja%C5%BA%C5%84_b%C4%99d%C4%85ca_wspomnieniem...#WikiaArticleComments


Advertisement