Jak Wytresować Smoka Wiki
Advertisement
Jak Wytresować Smoka Wiki

Astrid: Szwadron Alfa w porządku. Po horyzont woda i… Tak, mała, też to widzę. Dziwne. Chodź, sprawdzimy co jest grane. Chyba pusto. Nic tu po nas, wracamy. Hop, hop?! Halo?! Jest tu ktoś? Uff, matko, co za smród. Wichura, pochodnia. Ha! O nie! Aa! NIE! Nic mi nie jest. Ledwo mnie drasnął.

Czkawka: Cierpliwości, jeszcze chwilę. Teraz mordko. Ognia proszę.

Śledzik: Bardzo interesujące tworzywo. Takie organiczne i naturalne.

Czkawka: Bursztyn Śmiercipieśnia. Mocno zeszlifowany, jest w stanie spokojnie wytrzymać oślepiający wzrok Marazmora.

Śledzik: Niesłychana sprawa. Można?

Czkawka: Ależ proszę. Zapraszam.

Śledzik: Oo. Och. Och!

Czkawka: Astrid! Coś się stało? Dobra, mów. Widziałaś coś, tak?

Śledzik: Łowcy? Smocze pułapki? Viggo?

Mieczyk: Halo. Też chcę się bawić. Moja kolej teraz. Cicho, nie pomagać. Astrid, czy to co widziałaś było większe od skrzyni na jaka?

Astrid: Znalazłam opuszczoną łódź.

Mieczyk: Nie tak się w to bawi. Ja miałem zgadnąć. W tym towarzystwie nikt nie umie się bawić. Ale tak na marginesie, łódź jest zdecydowanie większa od skrzyni na jaka. Mieczyk zdobywa kolejny punkt w pojedynku zwanym życiem. Wydrap proszę dla potomnych na pergaminku. Proszę.

Astrid: Dryfowała samotnie na wodzie. Podleciałam z Wichurą, żeby się przyjrzeć, ale to co było w środku…

Sączysmark: Co tam było?

Astrid: Ciała. Blade ciała. Skóra zielonkawa. Uciekłyśmy stamtąd tak szybko jak się dało.

Śledzik: Ktoś przeżył?

Astrid: Tak.

Czkawka: No to trzeba tam wrócić i mu pomóc. Szczerbatek…

Astrid: Bez sensu. Za późno już.

Śledzik: Bo… słuchaj… Blada zielonkawa skóra… Nie chciałbym siać tu jakiejś paniki, ale…

Czkawka: Wiem… Wiem o czym myślisz. Cicho.

Śledzik: A jeśli to plaga Odyna?

Czkawka: Łoohoho! Nie… Nie… Nie ma sensu bawić się od razu w najgorszy wariant. Bo jeszcze…

Sączysmark: Stop. Wróćmy na chwilę. Czy on powiedział „Plaga Odyna”?

Czkawka: Tak ale nie ma co popadać w paranoję.

Sączysmark: Jasne. Żadnej paranoi. Bo to Plaga Odyna. Epidemia, która przewinęła się przez nasz Archipelag całe wieki temu i zmiotła z powierzchni życia całe setki wiosek! Ta. Pewnie. Nie ma się czym przejmować. Hy! Hakokieł! Pędem! Maski i paszczochrony na paszcze!

Mieczyk: Nareszcie. W końcu się doczekaliśmy.

Sączysmark: Bardzo zabawne. A ja już się zaczynam dusić.

Szpadka: Musimy spalić wszystkie ciuchy!

Mieczyk: Nie. Nie, nie, nie, nie, nie. Spokojnie, mili państwo.

Czkawka: Może naprawdę nie siejmy paniki. Nie podpalajmy się na dzień dobry, nie karmy się spleśniałym chlebem i nie oddychajmy bez sensu.

Śledzik: Słuchaj, tą chorobą akurat nie można się zarazić drogą kropelkową.

Sączysmark: Ach, przecież wiem.

Czkawka: Od wieków nikt nie zachorował. Ta plaga to było dawno i nie prawda. Poza tym Astrid była tam tylko sekundę. Na pewno wszystko gra?

Astrid: Tak, nie martw się. Jest dobrze.

Czkawka: Co jest, co?! Co… co jest? Halo? Cii. Wichura? Astrid…

Astrid: Czkawka? A co ty tu robisz?

Czkawka: Yyy… Wichura chyba się o ciebie martwi i wiesz…

Astrid: Proszę cię. Przestań chodzić tam i z powrotem.

Śledzik: Ooch.

Czkawka: Co się dzieje?

Śledzik: Widziałeś, że jest podrapana?

Czkawka: Powiedziała, że to nic takiego.

Śledzik: Nie znasz jej? Jakie nic takiego? Czkawka, wszystko się zgadza.

Czkawka: No dobra, załóżmy, że masz rację. I co? Jest lekarstwo?

Śledzik: Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że choroba postępuje niesamowicie szybko i że zbiera żniwo w niecałe trzy księżyce.

Czkawka: A jeden księżyc już minął.

Śledzik: Wiem. Sączysmark niedługo wróci z Berk. Ma się widzieć z Gothi. Mam nadzieję, że czegoś się dowiemy.

Sączysmark: Cześć, mała. Jak się czujesz?

Astrid: Wszystko gra. Możecie się, proszę, przestać się o mnie… martwić.

Czkawka: Śledzik. Patrz. Gothi zna lekarstwo. Lekarstwo na chorobę Odyna. Zielona mikstura ze śliny smoka Bawolenia. Co? Co się stało?

Śledzik: A nic, nie. Po prostu, tak się składa…

Astrid: Że nie ma już Bawoleni Czkawka. Wybili wszystkie dziesiątki lat temu podczas ostatniego rzutu epidemii.

Czkawka: Nie wiemy czy na pewno wszystkie. Ruszamy. Trzeba znaleźć tego smoka.

Śledzik: Ale nawet nie wiemy gdzie szukać. Nikt nigdzie nie wspomina o Bawoleniach. Jakby historia chciała zatrzeć po nich ślad.

Astrid: Przestańcie. Ile razy mam powtarzać? Wszystko…

Czkawka: Astrid!

Astrid: Wszystko gra.

Sączysmark: I co z nią?

Czkawka: Zasnęła. Śledzik, powiedz że coś znalazłeś.

Śledzik: Od paru godzin przeglądałem różne swoje notatki. Coś tam mam, ale niewiele. Na początku nie brałem tego pod uwagę, ale…

Czkawka: Bawolenie. Nie wiadomo gdzie występują. Nie no, brawo. Bardzo przydatne, dzięki.

Śledzik: Wiemy, że są duże, mają ogromne rogi i żyją na równinach. To już coś. Będę szukał dalej.

Mieczyk: A to co to?

Śledzik: Nic wielkiego. Stare rysunki ze Smoczego Oka. Nic tam ciekawego nie ma. Mnóstwo kropek i kresek.

Czkawka: Co jest? Wyczytaliście coś z tego?

Mieczyk: Jasne. To normalna mapa.

Szpadka: No. Nie mów, że wy tego nie widzicie.

Mieczyk: I co? Te śmieszne falki to woda. Wielki nos tworzy wyspę. Te kreski to oczywiście skały. A to… to wielkie tutaj to…

Czkawka: Wyspa Bawolenia.

Sączysmark: Jak wyście do tego doszli?

Szpadka: Zwyczajnie. Od dawna ćwiczymy się w czytaniu abstrakcji. Patrz i podziwiaj.

Mieczyk: Łódka.

Szpadka: Mhm.

Mieczyk: Ananas.

Szpadka: Mhm.

Mieczyk: Mamusia!

Czkawka: Czekajcie. Coś mi to przypomina.

Śledzik: Czkawka, mamy to! Znaleźliśmy!

Czkawka: Dobrze, znaleźliśmy wyspę. Módlmy się do Odyna, żeby tam jeszcze była. Po pierwsze nie wiemy, czy ostał się choć jeden smok. Jeśli jakimś cudem tak, na sto procent nie będzie zbyt przyjazny.

Śledzik: Czyli musimy działać szybko i sprawnie.

Czkawka: Pamiętajcie. Mamy dwa księżyce żeby znaleźć bestię i przywieźć Astrid lekarstwo. Ach… Wiem, też nie mam siły. Ale musimy, mordko. Chodź, napijemy się wody, a potem wracamy do roboty. Co jest? A coś ty znalazł?

Śledzik: Rozmiar niemały. Kolorystyka niespotykana… Mm… Dieta wegetariańska. Czkawka, są świeże, mają ledwie parę godzin. To znaczy, że smok na pewno jeszcze jest na wyspie.

Mieczyk: Jeśli można co Dodać, bardzo interesujący bukiet. Mocno ziołowy. Pachnie pięknie.

Sączysmark: Fu. I drugie fu.

Czkawka: Jeśli jest na wyspie, wiem jak go znajdziemy. Chodźcie. To mój sprzęt to tropienia smoków. Jeszcze nie testowany, ale może zadziała.

Sączysmark: Akurat. Po ciemku?

Śledzik: Och. Algi Marazmora. Genialne.

Czkawka: Taki wielki smok nie może się za szybko przemieszczać.

Sączysmark: I co teraz?

Czkawka: Nie wiem. Pewnie po prostu odleciał.

Śledzik: Ojeja, jaki teleskop.

Czkawka: To nie teleskop, tylko lupa.

Śledzik: Och, niesłychana sprawa.

Czkawka: Tędy.

Sączysmark: A to skąd wiesz?

Czkawka: Znalazłem łuskę. Idziemy.

Sączysmark: I nic? Tyle idziemy i nic?

Czkawka: Nie. Nie „nic” przyjacielu. Masz, przyjrzyj się.

Sączysmark: Jaki Bawoleń. Jak żywy. Aa! Ał.

Czkawka: Odwróćcie jego uwagę. Spróbuję zdobyć ślinę.

Śledzik: Błagam cię, uważaj. Kompletnie nic o nim nie wiemy.

Czkawka: Spokojnie. Musimy działać szybko, jasne? Nie mamy za dużo czasu. Ych. Dobra. Powolutku… Udało się. Jest ślina!

Sączysmark: Łatwo poszło.

Czkawka: Zmykamy stąd. Co jest? Wyschła już!

Śledzik: Nie. Dlaczego? I co teraz?

Czkawka: Zwiążemy go i zabierzemy na Koniec Świata. Nie wygląda bardzo groźnie.

Śledzik: Taka wielka bestia a taka nieruchawa. Bardziej to przypomina jaka.

Sączysmark: Nic dziwnego, że wybili je w pień. Kolego, ty się musisz trochę stawiać.

Czkawka: Musimy go zabrać na Koniec Świata. No chodź, rusz się! Proszę cię!

Sączysmark: Słuchajcie. Bawoleń zaczyna coś odstawiać.

Czkawka: Ach! Nie! Nie możemy teraz odpuścić! Musimy go zabrać do Astrid!

Sączysmark: I po co mu mówiłem, żeby się stawiał? Muszę zawsze tyle gadać? No dobra. Co to miało znaczyć?

Śledzik: Nie wiem. Ale ewidentnie nie chce opuszczać swojej wyspy.

Sączysmark: Bosko. To co robimy?

Czkawka: Skoro nie możemy go zabrać na Koniec Świata…

Sączysmark: Przywieziemy Astrid tutaj. Jasne, robi się.

Czkawka: Ciii. Nie bój się. Wyjdziesz z tego, mała. Zobaczysz. Będzie dobrze. Musisz walczyć, proszę. Bądź dzielna. Zostań z nami, proszę. Nie wyobrażam sobie świata bez ciebie. Dobra. Do roboty. Nie ma czasu. Masz. Wypij trochę. Ee… Nic się nie dzieje.

Śledzik: Może takie antidotum potrzebuje trochę czasu?

Czkawka: Nie, coś jest nie tak.

Śledzik: Napisane jest: „Zielona mikstura wyleczy niemoc. Zielona mikstura – antidotum”. Nic więcej nie ma.

Czkawka: Czekaj, bo ślina jest przeźroczysta. Co to jest ta zielona mikstura?

Śledzik: Eee…

Sączysmark: Jak wy możecie jeść w takiej chwili?

Szpadka: Hej, ludzie różnie radzą sobie ze stresem, jasne?

Mieczyk: Zresztą jemy to samo co smoki. No bo hej, kto by nie chciał takich słodko pachnących placków?

Szpadka: Nikomu nie robimy krzywdy.

Śledzik: Ho! Czkawka, słuchaj…

Czkawka: Rośliny… Oczywiście! Rośliny plus ślina. Zielona mikstura, tak jest. To jest antidotum!

Śledzik: No właśnie i pewnie dlatego nie chce się stąd ruszać. Ulubione rośliny zawsze pod ręką.

Czkawka: Musimy go szybko nakarmić. Potrzebujemy zielonej śliny. Proszę cię, mała. Wytrzymaj jeszcze trochę. Dasz radę? Proszę cię.

Sączysmark: No dalej, olbrzymie. Przed chwilą chciałeś nas rozszarpać, więc pewnie zgłodniałeś. Masz wcinać. Wcinaj!

Czkawka: Bardzo ładnie. Jedz mały. Wcinaj.

Śledzik: Jest!

Czkawka: VIGGO?!

Viggo: Dawno się nie widzieliśmy. No co za prezent? Nie wiem jak ci się odwdzięczę? Przykro mi, jednakowoż, że nie wykorzystasz śliny by ratować swoją przyjaciółkę.

Śledzik: Ale jak? Na żadnej mapie nie ma śladu tej wyspy. I jak on ją znalazł?

Sączysmark: Co cię to? Od dawna marzyliśmy od tej chwili.

Łowca: Uwaga, coś się dzieje. Szykować się, panowie.

Czkawka: Pora to zakończyć, mordko.

Ryker: Szykujcie się. Atakują.

Viggo: Ani cienia litości. Pilnować dobrze zdobyczy.

Sączysmark: Ech. Czkawka, nie mam nawet jak wycelować.

Czkawka: Wszyscy w powietrze! Nie możemy skrzywdzić Bawolenia! Jest nam potrzebny! Viggo, uwolnij smoka! Chyba nie masz pojęcia co robisz!

Viggo: Ośmielam się mieć odrębne zdanie. Me posunięcia są gruntownie przemyślane. Ten smok to szaleńczo rzadki okaz. Co znaczy, że na rynku osiągnie wręcz niebotyczną cenę. Za późno, Czkawko. Nie trzeba było się wtrącać. Opuszczone łodzi zostawia się w spokoju. To nie miejsce do zabawy.

Czkawka: To była twoja łódź!

Viggo: Zabrać go. Taktyka jest banalna. Jest popyt jest i sprzedaż. Wiedziałem skąd wziąć towar. Wystarczyło tylko wytworzyć popyt.

Śledzik: Och. Jesteś potworem!

Viggo: Śledziku, takie słowa? A ja sądziłem, że wyżej mnie oceniasz. Potwór? Nie. Przebiegły handlarz? Dużo lepiej.

Czkawka: A gdybyśmy nie znaleźli smoka?

Viggo: Staram się unikać gdybania, przyjacielu. To do niczego nie prowadzi.

Sączysmark: Po co ty z nim gadasz? Zdejmijmy go i będzie po sprawie.

Czkawka: Szczerbatek.

Viggo: Ryker.

Łowca: Trzymać go!

Czkawka: NIE!

Viggo: Na twoim miejscu nie działałbym zbyt pochopnie.

Czkawka: A twój zysk?

Viggo: Jak mówiłem, interesy to interesy. No cóż, widać jestem skłonny ponieść tę stratę. Pytanie brzmi, czy ty również.

Czkawka: Dobra, dosyć już, wygrałeś. Bierz go, weź smoka. Ale proszę cię, nie zostawiaj nas tak. Daj nam chociaż antidotum. Zostaw nam jego ślinę. Bez śliny nigdzie się nie ruszam. Na taką ofiarę się nie zgadzam, jasne?!

Astrid: Czkawka, przestań. Nie rób tego. Nie dla mnie.

Czkawka: Umowa stoi?! Czy obaj wracamy z pustymi rękami?! Słucham!

Viggo: Lubiłem te nasze pogawędki, przyjacielu. Mój brat, jak wiesz, nie grzeszy niestety wielką bystrością umysłu. Co się dzieje? Nie smuć się tak. Bo mi się serce kraje. Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Hm.

Czkawka: Ja wiem. Wiem, wiem. Po prostu pij.

Astrid: Czkawka… chyba… chyba…

Czkawka: To działa.

Viggo: Obawiam się, że na nas pora, przyjacielu. Spotkamy się przy innej sposobności.

Mieczyk: Daleko nie ucieknie! Chodźmy, dorwiemy go!

Sączysmark: Tak. Dosyć mam tego typa.

Czkawka: Nie. Uspokójcie się. Daliśmy słowo, że pozwolimy mu opuścić wyspę. I tak się stanie. Słowo to słowo.

Łowca 1: No już, bestio, nie rycz.

Łowca 2: Siedź tu i nas nie denerwuj.

Viggo: Cała naprzód!

Łowca 3: Tak jest, kapitanie!

Łowca 4: Robi się, panie.

Ryker: Ha, zamknęliśmy bestię na drugiej łodzi. Możemy płynąć.

Viggo: Wybornie.

Łowca 4: Wracamy do domu!

Łowca 5: Kotwica do góry.

Viggo: Jestem rozczarowany.

Łowca 6: Zabieramy się stąd. No, szybciej.

Viggo: Z drugiej strony dzieciak dotrzymuje słowa. Może należało by go podziwiać?

Ryker: Co on wyprawia?

Viggo: Czkawka. Puścić go! Uwolnić bestię!

Ryker: Drań jeden.

Łowca 7: Przechylamy się na lewą burtę!

Czkawka: Dobra. Mamy jeszcze coś do załatwienia.

Astrid: Widzę przed oczami ojca swego, matkę swoich, braci moich i siostry. Zapraszają mnie w waleczne progi do pałacu Walhalli. Gdzie wielcy duchem żyć będą wiecznie. O czym znowu myślisz?

Czkawka: Że to może być początek.

Astrid: Początek czego?

Czkawka: Nie rozumiem, wiesz. Viggo w jakiś sposób znalazł tę wyspę. Czy to możliwe, że uruchomił Smocze Oko?

Astrid: Jak? Przecież nie ma zęba Mroziczorta.

Czkawka: To powiedz mi, jak trafił na ślad Bawolenia? Musimy się tego dowiedzieć.

Astrid: Słuchaj. Chciałam ci podziękować. Uratowałeś mi życie.

Czkawka: Daj spokój, nie ma za co. Zrobiłabyś dla mnie to samo.

Astrid: Ja też nie wyobrażam sobie świata bez ciebie.


Advertisement